sobota, 26 kwietnia 2014

The Unforgiven - rozdział 9.

cóż... nie wiem co powiedzieć. chyba tylko tyle - mam nadzieję, że nie straciłam czytelników i jeszcze ktoś tu został... podziwiam niektórych za cierpliwość. tak, teraz mam nadzieję, że wszystko będzie się częściej pojawiać, jeśli tylko powiecie, że chcecie dalej to czytać.
dziękuję Wam i przepraszam...

James
Od kilku godzin siedzieliśmy w Whisky. Jakoś jeszcze się trzymaliśmy, chociaż obraz przed oczami zaczynał mi się rozmazywać. Znowu myślałem o Susie. Specjalnie przyszedłem tutaj się napić, żeby o niej nie myśleć. A spotkałem ją pod klubem. Jakieś fatum? Może przeznaczenie? Może coś lub ktoś nie chciał, żebym o niej zapominał...? Sam już nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Tak nagle pojawiła się w moim życiu i po prostu mnie prześladuje. Nie mogę w nocy spać, bo o niej myślę. Nie potrafię skupić się na próbach, na rozmowach. Kiedy próbuję napisać tekst piosenki, przed oczami pojawia mi się wychudzona blondynka z twarzą anioła. Prawda jest taka, że od koncertu w Whisky, na którym pierwszy raz zobaczyłem Susie, nie mogę normalnie funkcjonować. Teraz, kiedy naprawdę chcę wymazać ją z pamięci, kiedy chcę się jej pozbyć z mojego życia, nie mogę. Nie potrafię. Chyba jeszcze nigdy się tak nie czułem przy jakiejś kobiecie. Najdziwniejsze jest to, że nie jesteśmy parą, nie spaliśmy ze sobą, nie całowaliśmy się, nie licząc małego incydentu w moim samochodzie... nawet jakoś dużo razy nie rozmawialiśmy. Pociąga mnie fizycznie, ale... czuję z nią jakąś silną więź, uczucie, którego nawet nie potrafię nazwać.
- Wracam do domu... - odezwał się Cliff, wstając ze swojego miejsca. - Odprowadzę cię może?
- Nie, sam dojdę... - również wstałem. Zostawiłem pieniądze na barze i wyszli z klubu. Obydwoje poszliśmy w dwie różne strony. Akurat przechodziłem przez Sunset Boulevard. I przeszedłem obok osiedla na którym mieszkała Susan, tak dokładnie to koło jej bloku. Przypadek?
Stanąłem przed budynkiem i spojrzałem na okna. W mało którym mieszkaniu paliło się jeszcze światło, było chyba koło 3:00 w nocy. Spojrzałem też na okna mieszkania Susie. Tam też było ciemno. Nie wiem co mnie naszło, ale zacząłem krzyczeć.
- Susie! - wydarłem się. Zero reakcji. Krzyknąłem jeszcze raz. - Susan!
Oprócz mojego krzyku niczego innego nie było słychać.
- Susie...! - krzyknąłem jeszcze raz, a na koniec głos mi się lekko załamał. Zastanawiałem się co ja w ogóle robię i po co to wszystko. Po co ją wołam, skoro chcę o niej zapomnieć? Chciałem już wychodzić, ale usłyszałem jak otwierają się drzwi klatki schodowej. Byłem pewny, że to jakiś sąsiad chce postraszyć mnie policją, ale zobaczyłem właśnie Susan. Nie wyglądała tak jak zawsze, nie miała makijażu, włosy miała związane w kucyk, miała na sobie krótkie spodenki i jakąś szeroką potarganą koszulkę.
- Co ty wyprawiasz człowieku?! - podbiegła do mnie.
- Ja... Susie...
- Czego?! Przychodzisz w nocy pod mój blok i zaczynasz się wydzierać! Normalny jesteś?! Mogłeś obudzić Devona!
- Susan, spokojnie...
- Najpierw zacząłeś pod klubem mnie obrażać, a teraz przychodzisz do mnie, pijany w dodatku... - nie pozwoliła mi dojść do słowa. Podszedłem bliżej niej i bez słowa ją pocałowałem. Ale ten pocałunek nie był taki sam jak wtedy w klubie. Ten był namiętniejszy, prawdziwszy... taki pocałunek po długiej tęsknocie, coś w tym stylu. Oderwałem się w końcu od niej i spojrzałem w jej duże czekoladowe oczy. Pogłaskałem ją po policzku i uśmiechnąłem się lekko. Ona również.
- James...
- Nic nie mów... - przytuliłem ją bez słowa. I tak zaczął się mój romans z Susie.

Susie
- Wracaj do domu... - powiedziałam do niego cicho.
- Ale...
- Wracaj... jesteś pijany... nie chcę żeby ktoś cię tu zobaczył...
- Dobrze... - pocałował mnie jeszcze raz. Ujęłam jego twarz w dłonie.
- Spotkamy się jutro, ok? Przyjadę do ciebie...
- Jasne.
Bez zbędnych słów Jam wrócił do domu. Ja jeszcze przez chwilę stałam przed blokiem, nie dowierzając w to co się przed chwilą wydarzyło. Myślałam, że to jakiś głupi sen, albo że jestem tak naćpana, że już mam jakieś omamy... Wróciłam do swojego mieszkania i położyłam się obok Devona, który cały czas spał. Poruszył się lekko i przytulił mnie. Dziwnie się poczułam. Spojrzałam na niego. Cały czas go raniłam. Nawzajem sprawialiśmy sobie cierpienie, chociaż ja najbardziej. Wiem, że Devon ledwo wytrzymywał już ze mną psychicznie, łykał nawet jakieś tabletki... ale cały czas był ze mną. Zastanawiałam się po co. Chciał wyciągnąć mnie z nałogu narkotykowego? Tak bardzo mnie kochał? Kręcił go seks z gwiazdą porno? Nie umiałam sobie na to pytanie odpowiedzieć. Warto było jeszcze to wszystko ciągnąć? Męczyć się w tym związku? Wiem, że beze mnie dałby sobie lepiej radę, znalazłby kobietę, która szanowałaby się siebie, dbała o ich związek. A ja? Ja byłam zwykłą gówniarą, kiedy się z nim związałam. Nie nadawałam się na żonę, nie potrafiłam gotować, sprzątać... Nie nadawałam się na matkę. W końcu która kobieta z instynktem macierzyńskim nafaszerowałaby się lekami, kiedy była w ciąży? Czasami było mi smutno, że marnuję Devonowi życie. Potem... stało się to dla mnie obojętne. Zaczynałam być na takim etapie, że liczyło się jedno... działka. Momentami przerażało mnie to, co potrafię zrobić, żeby dostać od Tylera trochę kokainy... ale takie życie ćpuna. Nie myśląc dalej o tym wszystkim, ułożyłam się wygodnie w łóżku i poszłam spać.