poniedziałek, 27 lipca 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 1.

od razu mówię, że jeśli ktoś nie czytał pierwszej części Carpe Diem, to nie musi do niej wracać, bo w niczym się nie pogubi. wystarczy tylko, że będziecie wiedzieć kto jest ze sobą, tyle. raczej nie będzie wątków, które mają coś wspólnego z pierwszą częścią. Shan jest z Nickiem, James z Melanie, Dave z Dianą, David z Judy, Marty i Kirk są sami, mieszkają razem (nie są homo), Lars z Roxxi, Jason z Agnes. Milan to syn Nicka i Shan, Taylor i Mason to synowie Judy i Davida, Travis to syn Diany z poprzedniego związku, Dave nie jest jego ojcem, Sophia i Nathan to dzieci Jamesa i Mel. Nick ma też córkę Nelly z poprzedniego związku, warto zapamiętać, bo się pojawi.

dla Wampirowej, bo Lars się nad nią znęca.


Shanell
- To jest świetne. - powiedział Ryan, przeglądając zdjęcia z fotografem. Podeszłam do nich i zerknęłam na kilkanaście zdjęć. W szczególności jedno rzuciło mi się w oczy. Wszyscy zgodnie ustaliliśmy, że jest najlepsze i to właśnie ono trafi na okładkę Vogue. Moja pierwsza okładka amerykańskiego Vogue w życiu. I pierwsza okładka mojego dziecka, które jeszcze się nie narodziło.
Uśmiechnęłam się i poszłam do swojej garderoby. Usiadłam spokojnie przed lustrem i przejrzałam się w nim. Dzisiaj obchodziłam dwudzieste czwarte urodziny. To był dla mnie naprawdę wyjątkowy czas. Ja i Nick spodziewaliśmy się naszego pierwszego dziecka. Mimo ciąży, moja kariera nie zwalniała tempa. Nadal brałam udział w różnych sesjach, spotykałam się z projektantami i podpisywałam nowe kontrakty. Od Ryana, moje menadżera dostałam najpiękniejszy prezent urodzinowy w życiu - sesja zdjęciowa dla amerykańskiego Vogue. Mogłam już spokojnie odhaczyć kolejne marzenie na mojej liście.
Ściągnęłam z siebie szlafrok i pogłaskałam się po już mocno zaokrąglonym brzuchu. Ubrałam się, rozczesałam włosy i poprawiłam makijaż. Kiedy pakowałam swoje rzeczy do torebki, usłyszałam pukanie. Drzwi otworzyły się i zobaczyłam w nich Ryana.
- Jak się czujesz? Odwieźć cię do domu?
- Nie, dzięki. Czuję się świetnie. - uśmiechnęłam się promiennie.
- To dobrze. - podszedł do mnie i przytulił mnie. - Zobaczymy się jutro. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.
- Dziękuję. Do zobaczenia. - pomachałam mu na pożegnanie, a po chwili już go nie było. Założyłam czarne wysokie szpilki z których nawet w ciąży nie potrafiłam zrezygnować i chwilę później również ulotniłam się z pracy. Zbliżała się osiemnsta. I cudowny wieczór urodzinowy z moim chłopakiem, którego nie widziałam od rana.

Nick
Wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki i wyszedłem z samochodu, wsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne. Rozejrzałem się po ruchliwej ulicy i oparłem się o maskę. Jakieś kilka minut później zobaczyłem Shanell wychodzącą z agencji. Uśmiechnąłem się i pomachałem jej. Szybko mnie dostrzegła i podeszła.
- Nie mówiłeś, że przyjedziesz! - doskoczyła do mnie i pocałowaliśmy się. Spojrzałem na jej twarz i odgarnąłem jej kosmyk włosów za ucho.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie.
- Dziękuję. - owinęła ręce wokół mojej szyi i znów mnie pocałowała. - A prezent?
- W domu.
- Kolacja?
- Może... - powiedziałem tajemniczo, uśmiechając się do niej. Otworzyłem jej drzwi. - Wsiadaj.
Usiadła na miejscu pasażera, ja zająłem miejsce kierowcy i pojechaliśmy do domu, prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiając. Kiedy staliśmy już na parkingu przed blokiem, wyciągnąłem z kieszeni moją czerwoną bandanę.
- Chodź tutaj.
- Nick...
- Nie bój się.
Zbliżyła się niepewnie, a ja zawiązałem jej oczy.
- Czy to konieczne?
- Tak.
Wyszedłem z samochodu i pomogłem jej wyjść. Ruszyliśmy do klatki schodowej. Shanell ledwo szła na swoich obcasach.
- Nie dało się ubrać wyższych butów?
- Kocham je bardziej niż ciebie.
- Ej...
Zaśmiała się cicho.
- Wybacz.
Weszliśmy do bloku i od razu ruszyliśmy w stronę windy. Wjechaliśmy na dwunaste piętro i zacząłem szukać kluczy po kieszeniach.
- Już wiem. Kupiłeś psa!
- Zobaczymy.
Przekręciłem klucz w zamku i weszliśmy do mieszkania. Shanell pociągnęła nosem.
- Pachnie słodyczami... - uśmiechnąłem się i rozwiązałem chustkę. Za rękę zaprowadziłem ją do salonu i zapaliłem światło.
- NIESPODZIANKA! - krzyknęli wszyscy, rzucając balonami i confetti. Moja dziewczyna aż pisnęła z radości. Wspominała kilka miesięcy temu, że chciałaby dokładnie taką imprezę urodzinową, jaką urządzali jej rodzice kiedy była nastolatką. Wystarczył jeden telefon do jej mamy i zacząłem przygotowania.
- Kocham was! - krzyknęła głośno i podbiegła do Judy, która od razu ją przytuliła.
- Wszystkiego najlepszego, skarbie!
Kiedy tak wszyscy składali jej życzenia, ja wycofałem się powoli do kuchni. Stała tam Agnes. Opierała się o blat i piła spokojnie drinka. Otworzyłem lodówkę i wyciągnąłem z niej tort urodzinowy, który postawiłem na stoliku.
- Podasz mi świeczki? Leżą obok ciebie.
Ag rozejrzała się wokół. Podała mi kolorowe pudełeczko i usiadła zrezygnowana przy stole. Zerknąłem na nią spode łba i zacząłem wkładać świeczki do tortu.
Agnes nie była z nami długo. Dołączyła do naszej paczki po tym, jak Metallica przyjęła Jasona Newsteda na miejsce basisty. Nie była to dla nich łatwa decyzja, ale nie chcieli zrezygnować z muzyki. Jason dosyć szybko odnalazł się wśród nas, ale jego dziewczynie przyszło to trochę gorzej. Była bardzo nieśmiała i zamknięta w sobie. Dziewczyny po jakimś czasie ją zaakceptowały. Otworzyła się przed nimi, opowiedziała im o sobie, zaczęła inaczej zachowywać się w naszym towarzystwie. Stała się częścią naszej ekipy. Największy problem miał jednak Lars, z którym Agnes kompletnie nie potrafiła się dogadać. Za każdym razem, kiedy wszyscy się spotykaliśmy patrzyli na siebie z nienawiścią w oczach i kłócili się z byle powodu. Czasami było zabawnie, innym razem sąsiedzi wzywali policję. Przynajmniej nigdy nie było nudno.
- Złożę Shanell życzenia na osobności. Nie chcę przy wszystkich. - odezwała się, kiedy akurat zapalałem świeczki na torcie.
- Złożysz kiedy będziesz chciała.
Rzuciłem puste pudełko po świeczkach na stół i wróciłem do salonu. Wszyscy stali obok Shan, która z zachwytem oglądała kolorowe kartki od dzieci.
- Jakie słodkie... Ucałujcie ich ode mnie. - uśmiechnęła się. - Ciekawe, kiedy moje maleństwo będzie mi rysowało laurki.
- Ani się obejrzysz, a już będzie chodziło i rozpierdalało cały dom. - powiedział James, a Judy szturchnęła go łokciem w bok.
- Przestań, bo jeszcze dziewczyna się zniechęci.
- Już za późno na zniechęcanie się. - podszedłem do nich i objąłem w pasie Shanell. Przytuliła się do mnie i oparła głowę o moje ramię. James uśmiechnął się sztucznie i bez słowa wyszedł na balkon. Mimo że minęło sporo czasu, nadal nie akceptował naszego związku. Udawał przy wszystkich, że cieszy się szczęściem Shan i nie przeszkadza mu to, że jesteśmy razem. Tak naprawdę cały czas liczył na to, że w końcu coś zacznie się między nami psuć i się rozstaniemy. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego jako jedyny z naszego towarzystwa ma z tym taki problem. Przecież związałem się z Shanell kilka miesięcy po śmierci Cliffa. Kiedy jeszcze żył, nic mnie z nią nie łączyło.
Pocałowałem ją w policzek i zostawiłem samą z dziewczynami. Skinąłem ręką na Dave'a, żeby szedł razem ze mną do kuchni. Wziął tort i wróciliśmy razem do salonu. Agnes też wyszła i stanęła gdzieś z boku.
Wszyscy wstali. Dave postawił tort na stole i zaczęliśmy śpiewać "Happy Birthday". Shanell zaczęła się śmiać i zakryła usta dłonią.
- Zdmuchnij świeczki! - krzyknęła Diana, kiedy skończyliśmy śpiewać.
- I pomyśl życzenie. - dodał Lars.
- Ale jakieś fajne, a nie znowu torebkę Birkin za kilkanaście tysięcy. - odezwała się Roxxi.
Shan rozejrzała się i przygryzła nerwowo dolną wargę. W końcu uśmiechnęła się i zdmuchnęła świeczki. Wszyscy zaczęli klaskać.
- Oby się spełniło. - powiedziała cicho. Usiedliśmy w końcu przy stole, żeby pogadać, pośmiać się i miło spędzić czas. Ostatnio każdy zajmował się swoim życiem i sprawami, więc dosyć rzadko się widywaliśmy w pełnym gronie.
- Możesz pić? - Kirk wskazał wzrokiem na kieliszek Shan, kiedy nalewałem jej trochę czerwonego wina.
- Lekarz powiedział, że od czasu do czasu lampka wina nie zaszkodzi.
- Ciąża to chyba najgorszy okres w życiu kobiety... - rzuciła nagle Roxxi, podpierając brodę ręką. Wszyscy na nią spojrzeli. - Nie chcę być nigdy w ciąży. Nie możesz spokojnie się napić, zapalić, zjeść krwistego steka. Tyjesz i brzydniesz...
- No w sumie... - rzucił David i spojrzał na swoją dziewczynę, która patrzyła na niego wrogo. Uśmiechnął się do niej i odgarnął jej kosmyk jasnych włosów za ucho. - Ale to uczucie, kiedy po raz pierwszy bierzesz na ręce swoje dziecko... Nie do opisania.
- To akurat prawda. - potwierdziła Mel, odsuwając na bok swój talerz po torcie.
- Nie rozumiem was.
- Nie zrozumiesz dopóki nie będziesz mieć własnych dzieci. - James podniósł swój kieliszek do góry. - Na zdrowie.
- Wczoraj byłam u lekarza. - Shan wzięła mały łyk wina i odstawiła kieliszek. - Zna już płeć dziecka...
Oczy wszystkich skierowały się na nią, a mi prawie opadła szczęka do samej ziemi. Umawialiśmy się od początku, że nie chcemy poznać płci. Nawet nie wybraliśmy jeszcze imion. Chcieliśmy mieć niespodziankę. W szczególności ja, bo Shanell miała wyznaczony termin porodu dwa dni przed moimi urodzinami.
- Więc? - niecierpliwiła się Judy. - Chłopiec czy dziewczynka?
- Nie wiem. Leżałam spokojnie podczas USG, a facet aż krzyknął: "Widać! Chce pani poznać płeć?". Prawie się zgodziłam, ale jednak powiedziałam, że nie. - uśmiechnęła się i spojrzała na mnie. - Zrobimy tatusiowi niespodziankę na urodziny.
- Jason, spójrz na Shanell i Nicka. - zaczęła Agnes, kładąc rękę na ramieniu swojego chłopaka. Newsted przyjrzał się nam. - To dziecko będzie miało świetne geny. Ono będzie najpiękniejsze na świecie.
- Nie podlizuj się. - rzucił Lars. Ag westchnęła i spojrzała na niego, unosząc brwi.
- Znowu zaczynasz?
- Każdy wie, że to dziecko będzie piękne, a tylko ty musisz głośno o tym mówić. Czego oczekujesz, że Shanell odda ci za te komplementy swoje stare ubrania? Zresztą, nie zmieścisz się w nie.
Wszyscy popatrzyliśmy na siebie bez słowa. Agnes odchrząknęła.
- Nie będę z tobą dyskutować w taki wieczór.
- Ale to jest wieczór jak każdy inny. Idealny na kłótnie z tobą.
- Dziękuję Lars. - Shan wyrzuciła ręce w górę i wywróciła oczami.
- Przepraszam kochanie.
- Możecie chociaż w moje urodziny się nie kłócić?
- Dzisiaj ci odpuszczam. - Duńczyk spojrzał wrogo na Ag. - Ale jeszcze mnie popamiętasz.
- Bardzo się boję.
Shan odkaszlnęła i oparła się o ramię Jamesa, który szkicował coś na pogniecionej kartce.
- To Roxxi?
- O co chodzi? - Roxanne spojrzała na nich zdezorientowana. Shan podniosła kawałek papieru w górę i pokazała jej rysunek.
- Mam mniejszy nos...
- Całkiem nieźle rysujesz, Jam. - odezwała się znowu Agnes, narażając się na głupie komentarze Larsa. Tym razem nic nie powiedział.
- Oj, ty jeszcze nie wiesz co James czasami potrafi wyczarować. - powiedziała z uśmiechem Mel, zerkając na swojego męża. - Szkoda, że w domu mam wszystkie zeszyty Jamesa. Pokazałabym wam jak narysował Dave'a, który przemierza galaktykę na latającym penisie.
Mustaine spojrzał na nich, marszcząc brwi. Junior wybuchnął śmiechem.
- Chyba widziałem ten rysunek.
- Żebym ja was zaraz nie narysował. - rzucił zirytowany Dave.
- O co ci chodzi?
Bez słowa uderzył Davida w głowę i wrócił do rozmowy z Dianą.
Siedzieliśmy do późna, rozmawiając, pijąc i śmiejąc się. Około drugiej w nocy wszyscy zaczęli się zbierać. Ja zacząłem trochę ogarniać mieszkanie, a Shanell szykowała się do snu.
- Shan... o czym pomyślałaś, kiedy zdmuchiwałaś świeczki? - spytałem, zbierając puste szklanki. Moja dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
- Nie mogę powiedzieć, bo się nie spełni.
- To coś związanego ze mną?
- Nie wiem. - związała włosy w kok i podeszła do mnie. Owinęła ręce wokół mojej szyi i pocałowała mnie. - Idę się położyć.
Patrzyłem, jak jej szczupła sylwetka znika za drzwiami sypialni. Dokończyłem sprzątanie i zgasiłem światła, po czym poszedłem do mojej dziewczyny.

sobota, 18 lipca 2015

Bohaterowie i prolog "Carpe Diem Baby 2"

tęskniliście za tymi skurwysynami? ja tak :')
pojawiło się paru nowych bohaterów. prolog jest w narracji trzecioosobowej, ale rozdziały będą w narracji pierwszoosobowej, więc chyba każdy bohater będzie miał swoje pięć minut. pierwsze rozdziały to będzie trochę lanie wody, mało ważnych jednowątowych spraw, potem się rozkręci. ale na pewno będzie wesoło i nie tak smutno jak w The Unforgiven, chociaż tutaj też będzie parę smutnych sytuacji.
zapraszam i proszę o komentarze!


Shanell Evans


Judy Harris Ellefson


Roxanne "Roxxi" Friedman


Melanie Williams Hetfield


Diana Long


Abigail Brennan


James Hetfield


Kirk Hammett


Jason Newsted


Lars Ulrich


Dave Mustaine


David "Junior" Ellefson


Marty Friedman


Nick Menza


Sophia Hetfield


Luna Mustaine


Nathan Hetfield


Mason Ellefson


Taylor Ellefson


Milan Menza


Travis Wilson


Colin Wright


Carpe Diem Baby 2
Prolog


- To już koniec? - spytał wysoki blondyn, wychodząc z kuchni. Dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę. Stał oparty o framugę, trzymając w dłoni szklankę soku wiśniowego. Starała się wyczytać z jego twarzy co teraz czuje. Złość, smutek, a może radość?
- Nie wiem. Chyba. Wyprowadził się.
Bez słowa podszedł do okna. Postawił szklankę na parapecie i spojrzał na nią z zatroskaniem.
- Co z dzieckiem? - zapytał, splatając ręce. Starał się być poważny, ale ciężko było mu ukryć uśmiech. - Albo raczej z dziećmi?
Popatrzyła na niego wrogo. Wlała do jeszcze nieopróżnionego kieliszka resztkę czerwonego wina i z hukiem odstawiła butelkę na stół.
- Wiedziałem, że to wszystko się spierdoli. Okłamywał cię od początku związku.
- Przestań...
- Zasługujesz na kogoś lepszego. Na pewno nie na takiego sukinsyna.
- Odezwał się koleś, który zdradzał swoją dziewczynę z jakąś gówniarą. - wywróciła oczami i zamoczyła usta w winie.
- Ale wybaczyła mi i nigdy więcej tego nie zrobiłem. A twój facet robił w chuja ciebie, nas wszystkich, a teraz spędza więcej czasu przy swojej byłej niż w domu, z tobą i waszym kilkutygodniowym dzieckiem.
Spuściła wzrok i postawiła kieliszek na stole. Podkuliła nogi pod brodę i owinęła je rękami.
- Mój chłopak zdradza mnie z trupem... - powiedziała lekko zachrypniętym głosem. Odchyliła głowę do tyłu i zaśmiała się. - Możesz to sobie wyobrazić?
Chłopak milczał. Stał cały czas w tej samej pozycji i patrzył na nią z zaniepokojeniem. Ich spojrzenia w końcu się spotkały. Łzy zalśniły w jej oczach.
- Wszystko się sypie... Ty masz dzieci, żonę, zespół, laski cię kochają. A ja? Przez jakiś czas jestem najszczęśliwsza na świecie, a potem znowu dostaję po tyłku.
- Nie mów tak. - wziął swoją szklankę z parapetu i usiadł obok niej. Odgarnął jej kosmyk włosów za ucho. - Jesteś piękna, jesteś modelką, spełniasz marzenia. Niedawno urodziłaś. Faceci się ślinią na twój widok. Mogłabyś mieć każdego, a przejmujesz się tym... - westchnął cicho. - Ma szczęście, że nie mam okazji go spotkać, bo już dawno bym mu wpierdolił.
- Nie bij go. Nie ma sensu. Jeszcze będziesz miał problemy z policją...
- Mógłbym się poświęcić za to jak cię traktuje.
- Daj spokój... krzywdy mi nie zrobił. Nigdy mnie nie uderzył.
- Cały czas cię rani. Nie mogę patrzeć na to jak ciągle płaczesz i jesteś przygnębiona. W ogóle się nie uśmiechasz.
Uniosła lekko kąciki ust ku górze.
- Teraz lepiej?
- Zbyt wymuszony ten uśmiech.
Pogłaskał ją po głowie i przyciągnął do siebie. Wtuliła się w jego koszulkę. Czuła zapach proszku do prania zmieszany ze słabą wonią męskich perfum.
- Dziękuję, że od razu po pracy przyszedłeś do mnie. - powiedziała cicho.
- Nie ma za co. Nie chcę, żebyś siedziała w samotności i martwiła się całą sprawą. Poradzisz sobie sama z dzieckiem. Masz mieszkanie, pracę, kasy ci nie brakuje. Pomożemy ci przy małym.
- Dzięki... Wracam już za tydzień do pracy. Ryan powiedział, że mogę zabierać małego do agencji jeśli nie będę miała go z kim zostawić.
- To dobrze. - pocałował ją w czoło i wstał. - Powinienem już wracać powoli do domu...
- Jasne, nie będę cię trzymać. Ja jeszcze muszę trochę posprzątać, wziąć prysznic, naszykować mleko dla dziecka...
- Zajrzę jutro. - zarzucił na siebie swoją skórzaną kurtkę i pocałował ją w policzek.
- Jasne, dobranoc. - uśmiechnęła się słabo i poszli razem do przedpokoju. Kiedy zamknęła już za nim drzwi, cicho westchnęła. Nie chciała być sama. Przed każdym starała się ukryć, że nie brakuje jej faceta i teraz liczy się tylko jej dziecko, ale tak naprawdę strasznie tęskniła za swoim chłopakiem.
Poszła do salonu i posprzątała ze stołu puste szklanki i butelkę po winie. Postawiła je na blacie w kuchni i zajrzała do pokoiku swojego synka. Spał w swoim łóżeczku, oddychając spokojnie i cicho pomrukując. Pogłaskała go po ciemnych miękkich włosach i przykryła go jego białym kocykiem.
- Dobranoc skarbie. - powiedziała cicho i wyszła z pokoju, zostawiając uchylone drzwi.

sobota, 4 lipca 2015

Epilog

Nie chce mi się wierzyć, że to już koniec. To moje najdłuższe opowiadanie. Strasznie się do niego przywiązałam i kiedy czytam wyrywkowo co niektóre rozdziały doszłam do wniosku, że to najlepsze co do tej pory napisałam. Z każdym kolejnym rozdziałem widzę różnicę, było coraz lepiej. Tutaj udało mi się wykreować moje najlepsze postacie, Susie, Devona, Alana, Tylera... tak naprawdę to mało brakowało, a nigdy nie skończyłabym tej historii, a wy nigdy byście jej do końca nie przeczytali. Podczas pisania "The Unforgiven" miałam okropny okres w życiu prywatnym, nie miałam ochoty na pisanie. Przez kilka miesięcy nic nie publikowałam. Chciałam usunąć bloga i więcej nie pisać. Ale któregoś dnia znowu usiadłam, zaczęłam to czytać od początku i dopisywać kolejne zdania, rozdziały. Postać Su jest chyba dobrym odzwierciedleniem tego wszystkiego, co wtedy czułam. Stała się moją przyjaciółką. Wypłakiwałam sobie oczy, pisząc kolejne rozdziały, zrzuciłam na nią wszystko, co najgorsze. Może po to, żebym zobaczyła, że inni mają gorzej ode mnie albo po to, żebym dzięki niej wyrzuciła z siebie to wszystko. Cierpiała razem ze mną. I razem ze mną przeżyła ten ciężki okres. Kocham ją. 
Chcę podziękować wszystkim, którzy to czytali, którzy mnie nie zostawili przez ten czas, którzy czekali co tydzień (albo co kilka miesięcy...) na rozdział... Tym, którzy się kilka razy odezwali w komentarzu. Nawet tym, którzy w ogóle się nie odzywali (może odezwą się na koniec). No i tym, którzy byli w komentarzach prawie zawsze... Ewie, królowej DeMars (wiesz, że musiałam :')), Wampirowej, Nadine... złodziejom nie dziękuję.
Tak naprawdę takie zakończenie miałam zaplanowane od początku. W trakcie pisania pojawiały się inne koncepcje... Susan miała umrzeć, Su miała zostać kompletnie sama, miało się okazać, że Tyler jednak żyje i uciekł, a potem do niej wrócił... Ale doszłam do wniosku, że pierwsze zakończenie było najlepsze. I jest. Jest cudownie. Po tych wszystkich smutnych rozdziałach Susie w końcu zasłużyła na wszystko, co najlepsze.
Dziękuję jeszcze raz. I kiedy wrócę z wakacji, zapraszam na prolog "Carpe Diem Baby 2". Tęskniłam za nimi.
Jeszcze raz dziękuję.
PS: kobieta na zdjęciach, która gra Su, to wszędzie ta sama osoba. Po prostu są to zdjęcia z różnych okresów, a ta pani bardzo lubi się zmieniać i ekserymentować z wyglądem.

5 lat później


Po ponad roku starań o dziecko, podczas rutynowego badania krwi dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Wszyscy byli niesamowicie szczęśliwi, nawet mimo tych ciągłych straszeń lekarzy, że mój organizm jest słaby i mogę nie przeżyć porodu. Radość jednak nie trwała zbyt długo. Poroniłam w ósmym tygodniu. Kiedy leżałam w szpitalu pomyślałam sobie, że to może jakaś kara za grzechy. Tego było już zbyt wiele. Nie chciałam już zachodzić w ciążę, nie miałam nawet ochoty myśleć o dzieciach.
Żebym tak bardzo nie przejmowała się tym co się stało, Devon kupił mi pieska, małego beagle'a. Zwariowałam na jego punkcie. Otrzymał imię Rocco, spał z nami w łóżku, codziennie chodziłam z nim na spacery, musiałam wejść do każdego mijanego sklepu zoologicznego i wychodziłam z niego obładowana torbami. Dev momentami żałował, że go kupił, bo uważał, że więcej czasu poświęcam naszemu psu niż jemu.
Któregoś dnia Devon musiał jechać do LA, żeby pokazać swoje stare mieszkanie kilku studentom, którzy chcieli je wynająć. Małżeństwu, które się po nas do niego wprowadziło urodziło się kolejne dziecko i postanowili poszukać czegoś większego. Kiedy wrócił wieczorem, ja siedziałam na schodach i patrzyłam na psa, który biegał po podwórku. Mój mąż usiadł obok mnie i podsunął mi pod nos jakieś broszury. Spojrzałam na nie. Adopcja.
Byłam do tego dosyć sceptycznie nastawiona. Proces adopcyjny jest długi i skomplikowany. Bałam się, że może nie będą chcieli nam dać dziecka, albo co najgorsze, nie poczuję żadnego instyktu macierzyńskiego. Rozmawialiśmy o tym naprawdę bardzo długo. W końcu umówiliśmy się na spotkanie w ośrodku adopcyjnym, a potem zapisaliśmy się na kurs dla rodzin zastępczych. Po ukończeniu szkolenia zostaliśmy zaproszeni na jeszcze jedną rozmowę, która była podsumowaniem wszystkich spotkań oraz potwierdzeniem naszych oczekiwań. 
Po kilku miesiącach dostaliśmy najważniejszy telefon w naszym życiu i mogliśmy przyjechać zobaczyć dziecko. Przez całą drogę byłam przerażona. Nogi miałam jak z waty, żołądek ściśnięty, a myśli były nie do opanowania. Bałam się, że kiedy zobaczę maleństwo, nie będę czuła tego, co czują matki, kiedy po porodzie lekarze kładą dzieci na ich piersiach. Nic bardziej mylnego. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Indię, poczułam, jakby cały strach ze mnie uciekł. Była taka malutka, delikatna i bezbronna. Nie zwracałam nawet uwagi na to, że wygląda trochę inaczej niż my...
India była w połowie Azjatką, jej matka porzuciła ją w szpitalu. Pani z ośrodka adopcyjnego powiedziała, że dziecko właśnie ze względu na pochodzenie ma małe szanse na adopcję. Spojrzeliśmy z Devonem na siebie i nic nie musieliśmy mówić. Wiedzieliśmy, że chcemy ją wziąć ze sobą.
Kiedy mała pojawiła się w naszym domu, wszystko się zmieniło. Nie było już spania do dwunastej w południe. Budziliśmy się w nocy co trzy godziny, żeby ją nakarmić i ukołysać do snu. Musieliśmy pilnować wizyt u lekarza, tego co może jeść, a co nie. Z Indią życie nie było monotonne, codziennie się coś działo. Zepsułam blender, kiedy pierwszy raz chciałam zrobić dla niej zupkę. Jej śpioszki skurczyły się w praniu, bo ustawiłam zbyt wysoką temperaturę. Innego dnia, kiedy prasowałam mała zaczęła płakać, pobiegłam do niej, nie wyłączając wcześniej żelazka i spaliłam ulubioną koszulkę Devona. Nikt nie reagował dziwnie, kiedy zaglądał do wózka i widział małą Azjatkę. A nawet jeśli, kogo by to obchodziło. Była naszą małą córeczką. Szybko również zdobyła serce mojego ojca, który długo czekał na swojego pierwszego wnuka.


To zdjęcie z pierwszego spotkania Indii z moim tatą. Phoenix, 1994 rok. Dosyć często jeździmy z małą do LA, żeby odwiedzić mojego ojca i Nicole oraz Alana, który został chrzestnym małej Indii. Uwielbia małą, zresztą ze wzajemnością.
Alan nadal jest związany z Riley, a od prawie dwóch lat są małżeństwem. Co prawda wzięli ślub pod wpływem alkoholu po ostrej kłótni w Las Vegas, na drugi dzień nic nie pamiętali, a my dowiedzieliśmy się o tym dopiero trzy miesiące później. Ich związek jest bardzo interesujący. Warto dodać, że właśnie dzięki swojej żonie od ponad roku Alan nie bierze kokainy. A całe życie twierdził, że umrze z przedawkowania i mamy schować mu do trumny lufę z kokainą...
W 1994 roku Blake znowu pojawił się w moim życiu. Dowiedziałam się zupełnie przez przypadek, że znowu zgwałcił i pobił jakąś swoją dziewczynę, która leżała w ciężkim stanie w szpitalu. Czułam się po części winna, ponieważ ja nawet nie rozmawiałam z policją, kiedy prawie skatował mnie na śmierć. Kryłam go przez kilka lat. Postanowiłam w końcu przerwać milczenie i złożyć zeznania. Nie chciałam, żeby inne dziewczyny przeżywały to co ja, jego siostra, jego była... Nie mogłam na niego patrzeć podczas rozprawy sądowej. Nie żałował ani trochę tego, co zrobił. Trafił do szpitala psychiatrycznego na oddział zamknięty. Nie wiem, czy kiedyś stamtąd wyjdzie. Oby nie. Mam nadzieję, że już nigdy nie skrzywdzi żadnej kobiety.
Zostając przy kwestii byłych chłopaków, w kwietniu 1993 roku zadzwoniła do mnie dziewczyna, która miała na imię Gina i poprosiła mnie o spotkanie. Nie wiedziałam kompletnie o co chodzi. Próbowałam sobie przypomnieć jakąś Ginę, ale nie znałam nikogo o tym imieniu. Spotkałam się z nią miesiąc później w restauracji Soho House w zachodnim Hollywood, kiedy pojechałam z Indią do Los Angeles. Gina była młodszą siostrą Tylera. Wiedziałam, że Tyler ma dwie młodsze siostry, ale nigdy mnie z nimi nie zapoznał. Nie wiedziałam też, dlaczego kilka lat po jego śmierci chciała się ze mną spotkać. Opowiedziała mi o tym, że wyłowiono ciało z rzeki, zrobiono testy DNA, a wyniki nie pozostawiały wątpliwości. To był Tyler. To mną wstrząsnęło. Nie wiedziałam, co mam myśleć. Na policji bez przerwy mi powtarzali, że nie mam co liczyć na to, że kiedykolwiek odnajdą jego ciało. Starałam się z tym jakoś pogodzić. Później Cameron stwierdził, że Tyler nigdy mnie nie kochał, co było kolejnym ciosem. Chciałam o nim zapomnieć, chociaż nie było to takie łatwe. Gina jednak powiedziała mi coś bardzo ważnego, coś, o czym chyba nigdy nie zapomnę. Tyler często widywał się z siostrami i swoją mamą. Pomagał im i wspierał je finansowo. Zawsze powtarzał Ginie, że bardzo mnie kocha. Często opowiadał też o mnie swojej matce i chciał, żeby w końcu mnie poznała. Nigdy wcześniej nie przyprowadzał żadnych dziewczyn do domu. Nie utrzymuję kontaktu z Giną i jej rodziną, ale jestem jej wdzięczna za to, że jakoś do mnie dotarła i opowiedziała o tym wszystkim.
Jeśli chodzi o Jamesa, nasze relacje trochę się ociepliły. Spotkałam go na rozdaniu nagród MTV w 1996 roku. Co prawda nie spędziliśmy tego wieczoru jak starzy dobrzy przyjaciele, ale zauważyłam go, przywitaliśmy się, zamieniłam z nim kilka słów i każde poszło w swoją stronę. Wygląda dobrze z brodą i w krótkich włosach.
Nadal jest z Kris, jakiś czas temu wzięli ślub na Hawajach. Wychowują razem Kendalla, który nawet mnie nie pamięta i nie ma pojęcia o moim istnieniu. Tak jest najlepiej dla wszystkich. Jest bardzo podobny do Jamesa. Ma takie same błękitne oczy, jasne blond włosy. Razem z nim był na owej imprezie, szedł między Kristen i Jamesem, trzymając ich za ręce. Kris na pewno jest dla niego wspaniałą mamą. Nie jestem zawistna, cieszę się, że James ułożył sobie życie, ma rodzinę i jest szczęśliwy.
Kristen po związaniu się z Jamesem zaczęła rozkręcać swoją karierę, grać duże koncerty. Nagrała nawet jakąś piosenkę w duecie z Hetfieldem. James bardzo ją we wszystkim wspiera. Podziwiam ich, że obydwoje mając swoje własne kariery i trasy koncertowe, potrafią stworzyć zdrowy normalny związek i wychowywać syna z dala od blasków fleszy.
Kiedy India skończyła roczek, postanowiłam złożyć papiery na studia. Dostałam się na uniwersytet w Phoenix, kierunek marketing. Mój grafik napiął się więc do granic możliwości, a Devon został pełnoetatowym tatusiem. Oprócz studiowania pracuję jako fotomodelka, nadal dostaję wiele propozycji. Jeżdżę na wywiady, jestem zapraszana na duże imprezy. Wydałam moją autobiografię. To zabawne, w liceum ledwo zdawałam z angielskiego, a dziesięć lat później moja książka trafiła na listę bestsellerów.
Pewnego dnia na uczelni spotkałam Sherry, byłą dziewczynę Devona. Nie powiedział mi, że ona również tu studiuje. Co prawda Sherry kończyła już studia, ale nie było zbyt miło mijać ją co jakiś czas na korytarzu. Nienawidziła mnie. Nienawidziła tego, że po części z mojego powodu rozpadł się jej związek, że Devon o niej nie myśli, że wziął ze mną ślub i wychowujemy córeczkę. Uważała, że ukradłam jej faceta. Ale czy Devon był kiedykolwiek jej? Nie. Zawsze był mój. Wydaje mi się, że już się z tym pogodziła. 
Na studiach nie szukałam przyjaźni, ale zakumplowałam się z jednym z chłopaków z mojego roku. Ma na imię Sam, a ja zawsze mówię do niego Sammy. Jest ode mnie o pięć lat młodszy, ale nie jest to dla mnie przeszkodą. Jest świetnym kolegą.


Zdjęcia pochodzą z końca 1994 roku, z jednego ze spotkań z Samem. Sammy ma obsesję na punkcie Indii, zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia.
Dzisiaj India ma już cztery lata. Jest totalnym przeciwieństwem moim i Devona, poszła bardziej w ślady swojego chrzestnego. Wszędzie jest jej pełno, ciężko za nią nadążyć, uwielbia otaczać się ludźmi, być w centrum uwagi. Typowy ekstrawertyk. Jedyne, co ma po mnie to obsesja na punkcie wyglądu, zamiłowanie do mody i słabość do zakupów. Każdego ranka, przed moim wyjściem na uczelnię siedzi razem ze mną przed lustrem i patrzy jak się maluję. Chodzi na lekcje baletu. Sama wybiera w co chce się ubrać. Niedawno zażyczyła sobie swojej własnej garderoby.


Czasami wydaje mi się, że za bardzo ją rozpieszczamy, ale jest naszą jedyną córeczką. Uwielbiamy traktować ją jak księżniczkę. Chcemy jej zapewnić wszystko co najlepsze. Obydwoje chcemy, żeby miała lepsze dzieciństwo niż my.
Zostając przy temacie naszej młodość, cztery lata temu postanowiłam zrobić Devonowi wyjątkowy prezent z okazji naszej pierwszej rocznicy ślubu. Odnaleźć jego ojca. Nie było to takie trudne, wystarczyło kilka telefonów. Trzy dni przed rocznicą powiedziałam, że jadę na sesję zdjęciową. W rzeczywistości poleciałam do Newark, gdzie umówiłam się z jego ojcem. Spotkaliśmy się w restauracji, gdzie porozmawialiśmy, a potem zaprosił mnie do siebie do domu. Pokazał mi nawet pokój Devona, który był w takim stanie jak wtedy, kiedy uciekł do LA. Jego ojciec miał chyba ciągle nadzieję, że się odnajdzie i wróci.
Nie chciałam opowiadać mu o naszej przeszłości i o tym, dlaczego Dev nie jest już Jeffreyem. Chciałam, żeby przyleciał do nas, spotkał się w końcu z synem, porozmawiał z nim. Chciałam, żeby zobaczył małą Indię. I chciałam, żeby był dumny z Devona, że po śmierci mamy ułożył sobie życie.
Anthony ma żonę i dwóch nastoletnich synów. Wszyscy wiedzieli o istnieniu Devona. Mój teść nie ukrywał przed nimi, że ma syna z poprzedniego małżeństwa. Ich również miałam okazję poznać tego samego dnia. Najmłodszy brat Devona wygląda prawie tak samo jak on w dzieciństwie. Identyczne oczy, te same usta. Nawet włosy mieli takie same w dotyku. Zaprosiłam ich wszystkich do nas. Reakcja mojego męża była taka jak się spodziewałam, szok, niedowierzanie. Widziałam łzy w jego oczach. Znam go od lat, a tylko dwa razy w życiu widziałam jak płakał. Raz, kiedy straciłam pierwszą ciążę, a drugi, kiedy znalazł strzykawki w moich rzeczach. Zamknął się z ojcem w pokoju i rozmawiali przez kilka godzin. Nigdy mi nie powiedział o czym.
Rzadko widujemy się z rodziną Devona, ale za to spędzamy wspólnie wszystkie święta Bożego Narodzenia i wysyłamy sobie listy czy pocztówki z wakacji.


Newark 1995. W porównaniu do mnie Devon ma całkiem liczną rodzinę. Na zdjęciu jego kuzynka ze swoim mężem, jego ciocia, ojciec, dwóch młodszych braci i ja, w końcu bez platynowego blondu.
Niedługo po moim ślubie byłam zmuszona obciąć włosy. Niestety mój dawny styl życia nie tylko odcisnął piętno na moim zdrowiu i wyglądzie, ale też na włosach, które zawsze tak uwielbiałam. Przez ciągłe farbowanie i układanie były w tragicznym stanie, wypadały garściami. Płakałam jak dziecko, kiedy stałam przed lustrem w łazience i je czesałam. Miałam cały czas wrażenie, że jak tylko je obetnę, od razu stanę się nieatrakcyjna. Nigdy nie podobały mi się krótkie włosy u kobiet. W końcu jednak mój mąż sam zapisał mnie na wizytę u fryzjera i nie miałam wyjścia, musiałam się tam wybrać.


To ja i Riley na backstage'u podczas rozdania nagród AVN, 1993 rok. Ostatnie AVN, na którym byłam. Wręczałam nagrodę w kategorii: "najlepszy debiut". Później nigdy więcej się tam nie pokazałam. Po obcięciu włosów postanowiłam przestać tlenić je na blond. W 1995 roku, kiedy w końcu trochę odrosły i się wzmocniły, przefarbowałam je na ciemniejszy kolor. Później postanowiłam wrócić do naturalnego ciemnego brązu.


Jedno z moich aktualnych zdjęć. Kiedy patrzę na moje stare fotografie, zanim jeszcze zaczęłam karierę, a chwilę po tym spoglądam w lustro, widzę tę samą Su. Z tą różnicą, że ta obecna jest trochę starszą, doświadczoną, spełnioną kobietą. Ale jest tak samo szczęśliwa i cieszy się każdym dniem, zupełnie jak stara Susie Johnson.
A co z wyuzdaną Lexxi Hope? Zapomnijmy o niej.
Dev jest wspaniałym mężem i ojcem. Te dwa lata rozłąki były nam potrzebne. Doceniliśmy się, odkryliśmy na nowo. Nasze uczucie chyba jeszcze bardziej się wzmocniło. Narkotyki już nie stoją między nami. Rzadko się kłócimy, okazujemy sobie miłość na każdym możliwym kroku. Jesteśmy już prawie sześć lat małżeństwem, nadal chodzimy za rękę, całuje mnie na dobranoc, mówi, że mnie kocha. Mam trzydzieści trzy lata. Znowu jestem brunetką. I mimo, że Devon zawsze wolał blondynki, patrzy na mnie z takim samym pożądaniem jak na początku i nie ogląda się za innymi młodszymi kobietami. To jest piękne.
India jest do niego przywiązana chyba jeszcze bardziej niż do mnie. Ja studiuję, udzielam wywiadów, jeżdżę po świecie na sesje zdjęciowe czy promowanie książki, a Devon całkowicie wycofał się z tego wszystkiego. Do pewnego czasu. Dzisiaj prowadzi program rozrywkowy, w którym  razem z ikonami tatuażu oceniają najbardziej utalentowanych artystów. W trzecim sezonie programu byłam nawet gościem specjalnym jednego z odcinków. Mój facet znowu zarabia więcej ode mnie...
Dev oprócz tego rysuje, robi różne kursy. Kiedy ma dłuższą przerwę od kręcenia programu, zabiera płótno, farby, sztalugi czy tylko kartki i ołówki i idzie w góry malować. Czasem bierze ze sobą Indię, czasami nas obie, czasami tylko psa.


Zawsze wiedziałam, że jest całkiem uzdolniony plastycznie, bo niektóre tatuaże sam sobie zaprojektował. Ale kiedy zobaczyłam obraz, na którym namalował swoją mamę potrafiłam wykrztusić z siebie tylko słabe: "wow". Naprawdę ma talent. Sam później zaczął się wahać nad pójściem na studia właśnie w tym kierunku. Kiedy skończę swoje, zmuszę go do złożenia papierów na uczelnię.
Dev w pełni poświęcił się rodzinie. Na pewno spędza z małą więcej czasu ode mnie, odwozi ją na lekcje baletu, to on uczył ją jeździć na rowerze. Ale przynajmniej wieczorem obydwoje kładziemy ją do snu i leżymy we trójkę w jej łóżku, czytając jej bajki na dobranoc...
Uwielbiam robić im zdjęcia. Kiedy India tylko widzi aparat, jesteśmy zmuszeni do sesji zdjęciowej.



  



Dwa ostatnie zdjęcia były zrobione podczas świąt Bożego Narodzenia. Na przedostatnim India ubiera choinkę ze swoim tatą i przybraną babcią.
Czasami kiedy czytam moją książkę, kiedy patrzę na mojego męża, na Indię, na to wszystko co mnie otacza zaczynam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam podpisując kontrakt z wytwórnią filmów porno. Nigdy nie będę popierać pornografii, zawsze będę przeciwna tego typu produkcjom, ale wiem, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Gdyby nie to, nie byłoby tego wszystkiego co jest teraz. Nie byłoby studiów, bo nawet nie byłoby mnie na nie stać. Nie byłoby pięknego domu w Arizonie, milionów na koncie. Nie byłoby Indii i Devona. Wiem, że to nie był przypadek. Nie wierzę w przypadki. To nie był przypadek, że poznałam Sarah i wybrałam się z nią na casting, a potem wystąpiłam z Devonem w moim pierwszym filmie. To nie był przypadek, że kiedy nasz związek wisiał na włosku i byliśmy bliscy pozabijania się, pojawił się James. Kristen również nie pojawiła się przypadkowo, kiedy zaczęło się dziać źle u mnie i Jamesa. To nie był przypadek, że rozstałam się z Jamesem wtedy, kiedy Sherry odeszła od Devona. Stałam się bardzo wierząca. Bóg ma plan wobec każdego człowieka. Ja i Devon po prostu jesteśmy sobie przeznaczeni. To moja bratnia dusza.
Niezależnie od tego wszystkiego co się wydarzyło, od tego czy na to zasłużyłam czy nie - odniosłam sukces jako aktorka porno i odniosłam sukces odchodząc z tej branży oraz pokonując moje uzależnienie od narkotyków. Dzisiaj jestem żoną, matką, fotomodelką, autorką bestsellera i kończę studia, po których chciałabym zacząć prowadzić własny biznes. Nieźle jak na byłą ćpunkę i gwiazdę porno.
Mam wspaniałego faceta, który przetrwał ze mną naprawdę ciężki okres. Mam zdrową i śliczną córeczkę. Mam ojca, który jest ze mnie cholernie dumny i jego żonę, którą traktuję jak matkę. Mam kilku bliskich najlepszych na świecie przyjaciół. Wielu ludzi wokół mnie może się zastanawiać jak bardzo musi kochać mnie Bóg, skoro po tym wszystkim jeszcze żyję i w końcu prowadzę normalne życie.
Dostałam już wszystko, czego człowiek może zapragnąć.