poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 5.

na zakończenie wakacji, James Hetfield robiący jajka na bekonie.
miłego roku szkolnego 2015/2016. oby był dobry.

Shanell
Zbliżała się 19:00. Siedziałam właśnie w mieszkaniu Jamesa i Mel, była też Agnes z Jasonem. James szykował nam kolację. Robił najlepsze jajka na bekonie w całej Kalifornii.
- Jam, mówiłam ci już, że cię kocham? - spytałam nagle, uśmiechając się do niego.
- Dzisiaj jeszcze nie. - odpowiedział, stojąc cały czas przy kuchence.
- Kocham cię. I zazdroszczę Mel. - oparłam się o ramię przyjaciółki, która odłożyła widelec i pogłaskała mnie po włosach.
- Co wy byście beze mnie zrobili? - Hetfield wziął w końcu swój talerz i usiadł z nami przy stole. Lola wyszła spod stołu i położyła pysk na jego kolanach. Pogłaskał ją po miękkiej jasnej sierści.
- Nick ci nie gotuje, Shan? - zapytała Agnes.
- Ja jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie kiedy zaleje mi płatki mlekiem lub przygotuje sos do spaghetti.
- Cholera... to tak jak u mnie i Jasona.
Uniosłam kąciki ust ku górze, po czym oparłam się wygodnie na krześle. Poczułam ruchy dziecka i pogłaskałam się po brzuchu. To było niesamowite. Po raz pierwszy w życiu przeżywałam coś takiego. Nosiłam pod sercem moje małe stworzenie, moje i faceta, którego kocham. Czułam jego delikatne kopnięcia. Jakby chciał mi dać do zrozumienia, że ma się dobrze i już chce być z nami.
- Praktycznie cały dzień śpi, kopie tylko wieczorem lub kiedy coś zjem. - powiedziałam, patrząc na mój brzuszek.
- Będzie chłopak. - oznajmił James.
- Skąd wiesz?
- Nath też kopał w nocy. Sophia praktycznie tylko rano.
- Każde dziecko jest inne.
Mel dotknęła mojego brzucha. Patrzyłam na nią w milczeniu, aż w końcu poczułam mocne kopnięcie.
- O cholera. Faktycznie chłopak. Dziewczynki są delikatniejsze.
- Też mogę dotknąć? - spytała Agnes.
- Jasne.
Ag położyła rękę na moim brzuchu. Kiedy poczuła ruchy, szybko ją cofnęła.
- Jakie dziwne uczucie...
- Uwielbiam je. Gdy pierwszy raz je poczułam miałam wrażenie, jakby w brzuchu pękały mi bańki.
- Urocze. - odezwał się w końcu Jason.
- A ty kiedy się w końcu postarasz? - James odsunął od siebie swój pusty talerz. - Jedyny w naszej ekipie, który ma dziewczynę i nie ma dzieci.
- Nie mam czasu na dzieci. Muzyka to moje dziecko.
- Ehe, też tak mówiłem. A wpadliśmy już na pierwszej randce.
- Czy ktoś z nas w ogóle planował dzieci? - zaśmiałam się. - Tylko Judy z Davidem starali się o drugie dziecko.
- Nie wierzę, że ty i Nick nie planowaliście... - odezwała się Agnes.
- No nie. Wpadka... - uśmiechnęłam się. - Liczyłam, zaszłam w ciążę w hotelu Maison Souquet w Paryżu, po pokazie Johna Galliano. Nick nie wiedział co ze sobą zrobić i schlał się w barze hotelowym. - spojrzałam na Mel, która patrzyła na mnie, marszcząc brwi. - No dobra, nie będę robić z siebie świętoszka. Też nie byłam zbyt trzeźwa.
- Już chciałaś całą winą obarczyć Nicka. Typowa kobieta. - powiedział Jason.
- Hej, gdyby nie on, dziecka by nie było. - zaśmiałam się. - Ale mimo wszystko, nigdy nawet nie rozmawialiśmy o dzieciach. W mojej pracy z macierzyństwem trzeba trochę poczekać, nie sądziłam też, że Nick chciałby mieć dzieci po tych przeżyciach z Nelly i swoją byłą... ale jak doszło co do czego, stanął na wysokości zadania i nawet nie pojawiła się myśl, że mogłabym usunąć ciążę. Będzie świetnym ojcem, wierzę w to.
- Jesteście cudowną parą. - wyraziła swoje zdanie Ag. Spojrzałam na nią, a później przeniosłam wzrok na Melanie. Uśmiechnęła się do mnie i położyła swoją dłoń na mojej. Popatrzyłam też na Jamesa, który udawał, że w ogóle nas nie słucha.
- James, a ty jak począłeś swoje dzieci? - spytał nagle Jason, patrząc na swojego frontmana.
- Ile razy już o tym gadaliśmy...
- My jeszcze nie słyszeliśmy. - odezwała się Agnes.
- Pierwsze w samochodzie, a drugie normalnie w domu, po prostu pękła nam prezerwatywa.
- Jak zaszła w ciążę z Nathanem to tylko krzyczała, ale gdy dowiedziała się, że jest w ciąży z Sophią to prawie go zabiła. Biedny James. - wybuchnęłam śmiechem.
- To nie jest śmieszne Shanell, ciekawe co ty byś zrobiła na moim miejscu. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, mieliśmy malutkie dziecko, a ten idiota drugi raz mnie zapłodnił. Nic tylko zabić. - Melanie wstała ze swojego miejsca i podeszła do lodówki, żeby wyciągnąć karton soku pomarańczowego.
- Czy to moja wina, że pękła gumka? - próbował bronić się James.
- Mogę się założyć, że źle ją założyłeś.
- Soph ma już sześć lat, a ona dalej mi to wypomina. - mruknął do Jasona.
- Hetfield, słyszałam to! - krzyknęła Mel, odwracając się w jego stronę. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Miałam najlepszych przyjaciół na świecie.

Kirk
Postawiłem dzbanek z herbatą na stole i zająłem swoje miejsce. Był sobotni poranek, 9:00 rano, a Dave już nie spał. Siedział wygodnie rozłożony, z nogami na drugim krześle i przeglądał gazetę. W końcu odłożył ją na bok i wziął do ręki kromkę chleba.
- Ale twarde to masło... - powiedział, próbując je rozsmarować. - Wiesz Kirk, jakbyś je wyciągnął wieczorem z lodówki, to teraz byłoby miękkie. A tak nawet spokojnie kanapki nie można sobie zrobić...
- To mogłeś je sobie wyciągnąć. Ale jak się wraca o czwartej nad ranem z imprezy to się nie myśli, prawda?
Mustaine zrobił głupią minę i wrócił do walki z twardym masłem.
- A właśnie, gdzie ty się szlajasz po nocy? - spytałem nagle, przysuwając do siebie swój pusty kubek. - Gdzie wczoraj byłeś?
- A ty moją żoną jesteś, że mam ci mówić gdzie byłem? Będę sobie chodził gdzie mi się podoba.
- Ciekawe co Diana na to.
- A widzisz tu gdzieś Dianę? Nie? To zamknij mordę.
- Mieszkasz w moim domu sukinsynu, więc się trochę kulturalniej odzywaj.
- Co cię ugryzło? Weekend jest, wolne, słońce świeci, a ty od rana plujesz jadem na prawo i lewo.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, ponieważ do kuchni wszedł rozanielony Marty.
- Dzień dobry.
- Nawet bardzo dobry. - powiedział Dave, robiąc mu miejsce obok siebie. Marty usiadł na swoim krześle i przysunął do siebie talerz.
- Kirk, możesz mi podać pomidory?
Odstawiłem na chwilę kubek z herbatą i bez słowa podałem to co chciał.
- Lepiej go nie proś o nic, bo jeszcze się rzuci na ciebie z pazurami. - mruknął Dave, przerzucając kolejną stronę w gazecie. Marty spojrzał na mnie.
- Znowu nie masz humoru?
- Mam wspaniały humor. Nie słuchaj go.
- O, horoskop finansowy. - Mustaine ułożył się wygodniej na swoim miejscu i zaczął czytać. - Ten rok dla Panny obędzie się bez finansowych zawirowań. Osoby spod tego znaku są skrupulatne, co też widać w ich postępowaniu z pieniędzmi. Jednak w okolicach czerwca pojawi się pozornie atrakcyjna oferta finansowa lub niespodziewany wydatek. Panny będą musiały wykazać się wyjątkową asertywnością i dyscypliną, aby nie nabawić się niepotrzebnego zadłużenia.
Przez chwilę zastanawiał się nad znaczeniem tych słów.
- Czy ja się kiedykolwiek nabawiłem niepotrzebnego zadłużenia?
- Czekam od pół roku aż mi oddasz moje sześćdziesiąt dolarów. - wtrąciłem się. Dave od razu chciał uciąć temat.
- Marty, jaki masz znak zodiaku?
- Strzelec.
- Osoby, które urodziły się pod znakiem Strzelca, rzadko się zadłużają. Ich entuzjazm przydaje się w codziennym życiu i przekłada się na osiąganie dalekosiężnych celów, także tych finansowych. Ten rok będzie dla Strzelców przełomowy, jeśli chodzi o nowe inwestycje – kupno mieszkania, samochodu, czy dalekiej podróży. Dlatego przed podjęciem tak ważnej decyzji warto poszukać nowych pomysłów na oszczędzanie. - zakończył z uznaniem Dave. - Na bogato. A ty, Kirk, jaki masz znak? Też ci przeczytam.
- Skorpion. - rzuciłem bez emocji, przeżuwając swoją kanapkę.
- Skorpiony, oby tak dalej! Problemy finansowe są wam obce, a kolejny rok będzie obfitował w liczne, dobrze trafione inwestycje. W okolicach wakacji przy planowaniu urlopu każdy Skorpion powinien jednak być szczególnie ostrożny i wystrzegać się niepewnych, niewypłacalnych biur podróży i przyjrzeć się dokładnie ich działalności, aby uniknąć niespodzianek. - przeczytał. - No, u ciebie też na bogato. I po co pracujesz w tym kinie?
- Dave, a ty nie wybierasz się dzisiaj przypadkiem do pracy? Twoja myjnia samochodowa w weekendy też jest czynna i to przez całą dobę.
- Wybieram, ale mam popołudniową zmianę. A twoje kino ma nocne seanse, też się przypadkiem nie wybierasz do pracy?
- Tak się składa, że dzisiaj mam wolne. - wstałem od stołu i odstawiłem kubek do zlewu. - Idę na próbę. Nie wiem kiedy wrócę.
- Jasne, leć ćwiczyć piosenki, które wam napisałem. - mruknął Mustaine, nie odrywając wzroku od gazety. Friedman starał się nie wybuchnąć śmiechem.
- Cześć Marty. Do zobaczenia później. - powiedziałem, specjalnie akcentując jego imię. Dave nawet nie zwrócił na to uwagi i nie poczuł się urażony, że się z nim nie pożegnałem. Zarzuciłem na ramię futerał z gitarą i wyszedłem z mieszkania.

piątek, 21 sierpnia 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 4.

Dave
Oparłem się o futrynę i patrzyłem, jak Diana pakuje swoje rzeczy. Travis był w pokoju razem z nią, zbierał swoje zabawki i wrzucał je do walizki.
- Diana... - odezwałem się w końcu.
- Cicho.
- Nie zostawiaj mnie.
- Naucz się wreszcie odpowiedzialności. - wstała i podeszła do szafy, żeby wyciągnąć resztę ubrań. - Nie mamy przez ciebie gdzie mieszkać.
- Mogę zadzwonić do tego właściciela i powiedzieć, że na razie się nie przeprowadzamy i chcemy jeszcze trochę zostać w starym mieszkaniu...
- Tylko szkoda, że powiedziałeś właścicielowi, że może sobie szukać już nowych lokatorów, bo my się wyprowadzamy. Za tydzień wprowadza się tu dwóch studentów, z którymi właściciel podpisał już umowę.
Westchnąłem cicho. Byliśmy w ciemnej dupie. Nie chciałem, żeby Diana wyjeżdżała. Obiecaliśmy sobie, że kiedy się przeprowadzimy, Travis pójdzie do przedszkola, a ona wróci do pracy. Teraz nawet o tym nie myślała. Nie mogłem jej zatrzymywać. Gdyby została ze mną i musiała razem z dzieckiem spać na podłodze w pustym niewyremontowanym mieszkaniu, czułbym się po prostu źle.
- Nie jesteś już sam, Dave. - wyrwał mnie z zamyślenia głos mojej dziewczyny. - Dorośnij w końcu.
Kiwnąłem od niechcenia głową i spuściłem wzrok. Niecałą godzinę później zawiozłem ich na lotnisko, chociaż tyle mogłem zrobić. Diana nie robiła już żadnych scen, tylko pożegnała się ze mną i powiedziała, że zadzwoni, gdy będą już na miejscu. Pomachałem im jeszcze, kiedy przechodzili przed odprawę i wróciłem do mieszkania.
Usiadłem pod ścianą i podparłem twarz na dłoniach. Patrzyłem na wszystkie moje nierozpakowe rzeczy, kartony i meble owinięte folią. Musiałem na jakiś czas się do kogoś wprowadzić. Postanowiłem iść do mojej matki. Nie widziałem się z nią od ponad miesiąca, ale nie miałem zamiaru dzwonić do niej i prosić o nocleg. I tak pewnie nie było jej w domu.
Wziąłem trochę moich rzeczy i pojechałem do mojego domu rodzinnego w dzielnicy Brentwood. Od paru lat bardzo rzadko bywałem w tych okolicach.
Zaparkowałem na podjeździe i wyszedłem z samochodu. Zsunąłem z nosa okulary przeciwsłoneczne i rozejrzałem się po ulicy. Nic się tu nie zmieniało. Podszedłem do drzwi mojego domu i zapukałem głośno. Nie dlatego, że byłem kulturalny, tylko nie chciałem przypadkiem wejść i zobaczyć jak moja matka uprawia seks ze swoim facetem. Ludziom w jej wieku powinni tego zakazywać.
Po chwili drzwi otworzyły się i zobaczyłem w nich faceta po pięćdziesiątce, z kilkudniowym zarostem na twarzy, który zapinał właśnie koszulę. Pierwszy raz widziałem go na oczy.
- Kim pan jest? - spytałem.
- A pan?
- Mieszkam tu! To znaczy, mieszkałem.
- Były facet Christine?
Aż się wzdrygnąłem.
- To moja matka!
Wyminąłem go i wszedłem do środka. Moja matka akurat wychodziła z kuchni. Była w samej bieliźnie, a swoje tlenione na blond włosy miała rozczochrone.
- Chryste, ubierz się! - krzyknąłem, rzucając moją walizkę na podłogę.
- Co tu robisz?! Nie zapraszałam cię! - zaskrzeczała w moją stronę.
- Mam mieszkanie w remoncie, muszę tu pomieszkać jakiś czas. - usiadłem na kanapie i wziąłem do ręki butelkę piwa, która stała na stole. Napiłem się. Zauważyłem, że gość mojej matki mi się przygląda. - Co to za koleś?
- Mark. Twój ojciec.
- Miesiąc temu to Richard był moim ojcem!
- Już z nim nie jestem.
Nigdy nie poznałem mojego ojca. Podejrzewam, że moja matka sama nie wie, kto nim jest. Zmieniała facetów jak rękawiczki, nie pamiętam już nawet, do ilu kolesi w dzieciństwie mówiłem razem z siostrami: "tato". Każdy tatuś znikał po góra kilku miesiącach, a po paru dniach pojawiał się nowy.
- Świetnie. Cześć tato! - pomachałem w jego stronę i z hukiem odstawiłem butelkę.

Kirk
Ponieważ następnego dnia musiałem być godzinę wcześniej niż zwykle w pracy, postanowiłem się wcześniej położyć. Marty siedział jeszcze w salonie i oglądał telewizję. Poszedłem do swojego pokoju, jak zawsze uchyliłem okno, rozebrałem się i położyłem do łóżka. Nie miałem problemu z zaśnięciem.
Jakiś czas później ze snu wyrwał mnie hałas. Podniosłem się lekko i rozejrzałem zamglonym spojrzeniem po ciemnym pomieszczeniu. Wziąłem do ręki zegarek, który wskazywał trzecią w nocy. Myślałem, że to Marty znowu nie może spać i się trzaska po mieszkaniu, więc zignorowałem to. Ułożyłem wygodnie głowę na poduszce i przykryłem się po szyję kołdrą. Parę minut później usłyszałem, jak ktoś wchodzi do mojego pokoju. I to wcale nie był Friedman.
- Z tą kobietą szlag mnie niedługo trafi, niech się lepiej weźmie do roboty, a nie próbuje dzieci wychowywać. Kto ją w ogóle prosił żeby mnie rodziła, czy ja się pchałem na ten świat? Egoistka, nigdy już tam nie wrócę.
Odwróciłem się.
- Dave?
- Co?!
- Co ty tutaj robisz o tej porze?! Jak w ogóle wszedłeś?!
- Wiem, gdzie trzymacie klucz. - zaczął wywalać moje ubrania z szafek.
- Co ty wyprawiasz?!
- Jestem zły na matkę! Pokłóciliśmy się, spakowałem się i jestem.
- Wprowadzasz się tutaj?!
- A gdzie mam się wprowadzić?!
W tym samym momencie do mojego pokoju wszedł Marty. Popatrzył ze zdziwieniem na Dave'a, a potem na mnie.
- Co on tu robi?
Wzruszyłem ramionami i głośno westchnąłem.
- Moja matka działa mi na nerwy. - wyjaśnił Dave, wpychając swoje rzeczy do moich szuflad.
- O co się znowu pokłóciliście? - dopytywał Friedman, siadając na moim łóżku.
- Powiedziała dzisiaj, że idzie na chwilę do sklepu, więc powiedziałem żeby kupiła mi pieczonego kurczaka. I czekałem, czekałem, czekałem, czekam dalej, aż w końcu trzy godziny później przychodzi matka, z zimnym kurczakiem i nowym tatuażem.
- Sam mogłeś iść po tego kurczaka.
- Zróbcie mi coś do jedzenia, nie jadłem kolacji.
- Niech Kirk ci zrobi.
- Słucham? - spojrzałem w jego stronę. - Za trzy godziny wstaję do pracy. Powinienem jeszcze spać i odpoczywać.
- A ja za cztery, no i co? Zresztą, to ja dzisiaj zmywałem naczynia, a ty nic nie zrobiłeś.
- Wróciłem po 18:00 z pracy!
- Dobra, sam sobie coś zrobię. - mruknął Dave i wyszedł, zostawiając nas samych, znowu kłócących się z byle powodu.

***

Mustaine mieszkał z nami od prawie tygodnia. Miałem już różnych współlokatorów, ale żaden z nich nie był taki jak Dave. Marty czy Lars, z którym mieszkałem parę lat temu przez kilka miesięcy, byli przy nim aniołami. To musiało się w końcu skończyć. Musiałem w końcu zadzwonić do jego matki i powiedzieć jej, żeby go stąd zabrała.
- Ej. Dave! - wyszedłem z mojego pokoju z talerzem w dłoni. Dave leżał na kanapie w salonie, owinięty kocem i oglądał Headbangers Ball na MTV. Odwrócił się na chwilę łaskawie w moją stronę, a po chwili znów wlepił wzrok w ekran.
- Cześć Kirk.
- Możesz mi powiedzieć co te niedojedzone tacos robią w moim łóżku?
- Nie dokończyłem ich jeść, dawaj. - podniósł się w końcu i wyrwał mi talerz z ręki.
- Łóżko to moje miejsce do spania, a nie na twoją meksykańską fiestę.
- Słuchaj, rozumiem twoją frustrację...
- Patrz co znalazłem na podłodze w salonie, a nie w koszu na pranie. - poszedłem do łazienki i wróciłem z jego bokserkami. Dave był niewzruszony. W tym samym momencie ze swojego pokoju wyszedł Marty, który zaczął grzebać po szafkach.
- Kirk, gdzie moje orzechy?
- Nie wiem. Tam gdzie zawsze.
- No ale nie ma ich... - zaczął chodzić nerwowo po salonie.
- Ja je sobie wziąłem. - odezwał się Dave.
- Co kurwa?! - wydarł się Friedman w jego stronę. - To były moje orzechy!
- Kot Kirka też je jadł.
- Co?! - teraz to ja kzyknąłem. - Dałeś kotu orzechy?!
- I co z tego?
- A jakby był uczulony i dostał wstrząsu anafilaktycznego?! Co byś wtedy zrobił?!
Dave wybuchnął śmiechem.
- A to by było złote. Śmiałbym się.
- Słuchaj, jeśli chcesz tu zostać, to koniec karmienia mojego kota i jedzenia etnicznego żarcia w moim łóżku.
- I koniec z wpierdalaniem moich orzechów. - wtrącił się Marty.
- I koniec z bokserkami na podłodze.
- Tak? - Dave popatrzył na nas z kamiennym wyrazem twarzy. Wstał i odrzucił puchaty koc na bok. - Jak sobie chcecie. Wychodzę na imprezę, więc będziecie mieć mnie z głowy.
- Znowu się do kogoś wprosisz na krzywy ryj?! - krzyknąłem, kiedy zniknął za drzwiami mojego pokoju. Po paru minutach wyszedł, w obcisłych jeansach i koszulce Motorhead. Ubrał swoje buty i chwycił skórzaną kurtkę. Złapał za klamkę drzwi i spojrzał na mnie kpiąco.
- W porównaniu do ciebie, mnie każdy chce na swoim melanżu. - powiedział i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Przynajmniej mieliśmy go z głowy na kilka godzin.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 3.

dziękuję Ewie, że pozwoliła wykorzystać swoje imię :') niestety moja Eva nie ma takich śmiesznych tekstów jak ona...

Mel
- James, jedź wolniej, do cholery. - powiedziałam, odwracając głowę w jego stronę.
- Przecież jest pusto. Zresztą, chciałaś być szybko w domu.
- Ale nie chcę, żebyś nas zabił.
- Tutaj niedaleko jest teren więzienia o zaostrzonym rygorze, będziesz mogła na mnie donieść. - zaśmiał się, zerkając na mnie z boku. Przewróciłam oczami.
- Jesteś bardzo zabawny. - rzuciłam zirytowana, wlepiając wzrok w przednią szybę. Wracaliśmy właśnie z weekendu spędzonego w Nevadzie, gdzie miałam jakieś szkolenie. Jam chciał koniecznie jechać ze mną, nie miałam nawet pojęcia po co. Byliśmy w Virginia City, jednym z najstarszych miast w stanie, gdzie w pobliżu nie było żadnych kasyn i klubów. Przesiedział bezczynnie dwa dni w hotelu.
- James, tam chyba ktoś leży. - odezwałam się nagle z zaniepokojeniem. - Zatrzymaj się!
- Faktycznie...
Zwolnił i zjechał na pobocze. Obydwoje wyszliśmy z samochodu. Na ulicy leżał pies. Jego jasna sierść była cała brudna, a on delikatnie się poruszał. Patrzył na nas przerażonym spojrzeniem.
- Ktoś go chyba potrącił... - powiedział James, rozglądając się nerwowo wokół. - Trzeba gdzieś zadzwonić.
Była może pierwsza w nocy, a my byliśmy na jakimś odludziu w Nevadzie. Wokół tylko góry i pustynia, żadnych domów, ludzi ani przejeżdżających samochodów.
- Ktoś go pewnie teraz szuka... - powiedziałam cicho. Jam podszedł bliżej psa i przyjrzał mu się.
- Nie ma obroży.
- Może się urwała, ktoś mu ją ściągnął, nie wiem...
Mój mąż spojrzał na mnie.
- Nikt go nie potrącił. Przynieś koc z bagażnika.
Zdziwiłam się, ale zrobiłam to co kazał. James przykrył psa i wziął go ostrożnie na ręce. Otworzyłam mu drzwi i położył go na tylnym siedzeniu. Wsiedliśmy do samochodu i bez słowa ruszyliśmy do domu. W końcu ja przerwałam milczenie.
- Co z nim zrobimy?
- Zawieziemy go do weterynarza. A potem zobaczymy co dalej.
Po drugiej byliśmy już na miejscu. Na tej samej ulicy, przy której mieszkaliśmy znajdowała się klinika weterynaryjna. Trochę dobijaliśmy się do domu weterynarza, ale w końcu zgodził się zająć psem, a nam kazał przyjść rano.
Nie spałam prawie całą noc. Nie był to nasz pies, ale bałam się o niego. Co by się stało, gdybym akurat wtedy nie przejeżdżała tam z Jamesem? Jego również ta sprawa ruszyła.
Na drugi dzień nic nie powiedzieliśmy dzieciom o tym, co się wydarzyło. Odwieźliśmy Nathana do szkoły, Sophię do przedszkola, a potem poszliśmy do weterynarza.
Pies leżał na dużej miękkiej poduszce. Kiedy tylko nas zobaczył, zaczął machać ogonem. To było cudowne. Podniósł się ze swojego miejsca i powoli podszedł do Jamesa. Ten ukucnął obok i pogłaskał go.
- Miała sporo szczęścia, że ją znaleźliście. - odezwał się lekarz.
- To ona? - spytałam.
- Tak. Ktoś musiał wyrzucić ją z samochodu. - pochylił się i wziął jej łapę do ręki. - Ma sporo śladów, które powstały już jakiś czas temu. Nie była zbyt dobrze traktowana.
- Co z nią teraz będzie? - James wyprzedził mnie z tym pytaniem.
- Zostanie tutaj jeszcze ze trzy dni, a jeśli nie znajdzie się jakiś opiekun, trafi do schroniska.
Odwróciłam się w stronę Jamesa. Popatrzyliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się.
- Chcemy ją wziąć... - oznajmiłam lekarzowi.
- Na pewno? To już starszy pies.
- Na pewno. U nas nic jej nie grozi.
Trzy dni później nasz golden retriever był już u nas. Nic nie mówiliśmy dzieciom, więc kiedy razem z psem przekroczyliśmy próg domu, krzykom, pytaniom i zachwytom nie było końca. Lola, bo tak dostała na imię nasza suczka, szybko się u nas zaklimatyzowała. Spała na miękkim dywanie przy łóżku Sophii, Nath przed lekcjami wychodził z nią na dwór, witała radośnie każdego, kto do nas przychodził.
Odkąd byliśmy małżeństwem, nasze życie coraz lepiej się układało, a nasz związek zmienił się na lepsze. Nigdy nie zapomniałam o romansie Jamesa, ale wybaczyłam mu. Jam był od tamtego czasu innym człowiekiem, świetnym ojcem, dobrym mężem, nie upijał się do nieprzytomności. Życie przy nim nie było nudne i monotonne. Fajnie jest być żoną kogoś takiego jak on.

David
Przypiąłem kolejną ulotkę dzieciaka, który szukał muzyków do zespołu na korkowej tablicy i rozejrzałem się po sklepie. Eva układała winyle, którymi kazałem się jej zająć, a Steve wymieniał struny w gitarze. Wszystko było w jak najlepszym porządku.
Sklep muzyczny, w którym pracowałem od kilku lat należał do jednego z moich kumpli, Lucasa. Zaglądał tu może raz dziennie, rano, kiedy chciał przydzielić komuś jakieś konkretn zadania lub na koniec dnia, gdy kończyliśmy pracę. Kiedy nie było go w sklepie cały dzień i zajmował się swoimi sprawami, ja tutaj rządziłem.
Pracowaliśmy tu we trójkę. Eva była niewiele młodsza ode mnie, miała dwadzieścia sześć lat, parę tatuaży, ciemną karnację i kręcone włosy. Pracowała tu ze mną od początku, klienci ją lubili. Steve był tu prawie od roku, grał na perkusji w jakimś lokalnym zespole. Przyjaźnił się od dawna z Nickiem, więc miałem okazję go poznać zanim zaczął z nami pracować. Znał się na muzyce, instrumentach, więc fajnie było mieć go w swojej ekipie.
- Eva, wysłałaś te faktury, które ci wczoraj dałem? - spytałem, opierając się o ladę.
- Tak, zrobiłam to rano. - powiedziała, odkładając ostatnią płytę.
- Super. To co, idziemu zaraz coś zjeść?
- Jasne, nic od rana nie jadłem. - Steve odłożył gitarę. Chcieliśmy już wychodzić na lunch, ale po chwili do sklepu wszedł Lucas, a za nim jakaś młoda dziewczyna. Wszyscy trochę się zdziwiliśmy. Nigdy nie zaglądał do sklepu o tej porze.
- Co tam u moich ulubionych pracowników? - spytał z uśmiechem Lucas, rozglądając się.
- Dobrze, właśnie mieliśmy iść na lunch. - Eva spojrzała zmieszana najpierw na niego, a potem na jego towarzyszkę. Raczej nie była dziewczyną w jego typie.
- To Alexandra. - przedstawił nam ją. - Będzie z wami pracować.
- Lucas, przecież nie potrzebujemy nowych pracowników. - odezwałem się z wyraźną niechęcią.
- Na kilka miesięcy. Powiedz jej co i jak, przydziel jakieś zadania. Aha, jeszcze jedno. Alex ma problemy finansowe i potrzebuje pieniędzy, więc wypłacaj jej dniówki. A wy bez zmian, wypłata co miesiąc.
- Jak ja chciałem tygodniówki, bo nie miałem co jeść to powiedziałeś, że nie ma takiej opcji! - uniósł się Steve. Mnie też się ta cała sytuacja nie podobała, ale co miałem zrobić? To był sklep Lucasa.
W końcu wyszedł, zostawiając nas samych z naszą nową koleżanką. Żeby się na coś przydała, powiedziałem, żeby popilnowała sklepu, a my wyskoczymy szybko coś zjeść. Kiedy wróciliśmy, Alex siedziała za ladą i coś piła. Bez słowa poszedłem na zaplecze, żeby przejrzeć zamówienia.
- Zaraz... - usłyszałem głos Evy. - Dlaczego ty pijesz z mojego kubka? Jeszcze w dodatku moją kawę?
- Nieprawda! Skąd możesz wiedzieć, czy to twoja kawa?
- Bo jest sypana. Junior i Steve piją rozpuszczalną!
Przez moment panowała cisza. Po chwili Alex wybuchła.
- Żałujesz mi kawy?! Jesteś nienormalna! Jak można robić problemy z takiego powodu?!
- Ty idiotko, nie chodzi o kawę. Nawet nie zapytałaś, czy możesz. Kawa i kubek były w mojej szafce, więc musiałaś grzebać w moich rzeczach! Ciekawe co jeszcze mi podpierdoliłaś.
- Nic ci nie zabrałam, kretynko!
- Jeszcze raz tak do mnie powiesz i... - wstałem ze swojego miejsca i wyszedłem z zaplecza. Eva akurat podchodziła do Alexandry i już była gotowa się zamachnąć na nią.
- Ej! Spokój. - krzyknąłem, kiedy znalazłem się przy nich. Eva spojrzała na mnie ze złością.
- Lepiej sprawdź swoje rzeczy, może tobie też coś zajebała!
Eva odeszła zdenerwowana. Alexandra jak gdyby nigdy nic uśmiechnęła się i napiła się z jej kubka.
- Wariatka.

***

Dni mijały, a Alex coraz bardziej zatruwała nam życie. Ciężko było z nią wytrzymać. Po raz pierwszy w życiu miałem taki okres, że rano nie chciało mi się nawet wstać z łóżka, jak pomyślałem, że muszę iść do pracy. Alex kompletnie się mnie nie słuchała. Jak później wyznał nam Lucas, była jego kuzynką, zwolnili ją z poprzedniej pracy, więc rodzina zmusiła go, żeby zatrudnił ją u siebie, przynajmniej na jakiś czas. Nawet on miał jej dosyć, mimo że zaglądał do sklepu raz dziennie. Eva była momentami bliska zabicia Alexandry, więc musiałem tak rozdzielać zadania, żeby była jak najdalej od niej. Zaczęła też podrywać Steve'a, który uciekał przed nią i błagał mnie o pomoc. Kiedyś pewnie by mnie to bawiło, ale nie teraz. To było cholernie męczące.
Najgorsze było jednak to, że Alex bezczelnie kradła. I zdawała sobie sprawę z tego, że my o tym wiemy. Chociaż trochę pocieszające było to, że jeszcze nie znikały pieniądze z kasy. Nie zabierała jakichś wartościowych przedmiotów, kradła nam jedzenie, jakieś struny czy kostki gitarowe ze sklepu, płyty. Mimo wszystko kradzież to kradzież. Miarka się jednak przebrała, kiedy wczoraj ukradła skórzaną kurtkę Steve'a. Kurtka, do której miał duży sentyment i którą każdy się zachwycał. Alex wyszła tego dnia trochę wcześniej. Kiedy my mieliśmy już iść do domu, Steve zorientował się, że nie ma jego kurtki. Przetrząsnął cały sklep, jednak nigdzie jej nie było. Był załamany. Cały czas się odgrażał, że to na pewno sprawka Alex i w końcu zrobi jej krzywdę. Jego zguba znalazła się dzisiaj rano. Alexandra przyszła w owej kurtce do pracy. Kiedy Steve zrobił jej awanturę, zaczęła mu wpierać, że to jej kurtka i ma ją od dawna. To było nie do pomyślenia.
Zadzwoniłem do Judy, czy może wcześniej dostać przerwę i się ze mną spotkać. Udało się, więc umówiliśmy się, że przyjdę do restauracji w której pracowała. Kiedy już tam byłem, moja dziewczyna siedziała przy stoliku koło okna. Pocałowaliśmy się i zająłem miejsce naprzeciwko niej.
- Napijesz się czegoś?
- Wódki, ale nie mogę pić w czasie pracy.
- Co się stało?
- Alexandra Hudson.
- David... - westchnęła.
- Judy, mam dosyć tej kleptomanki! W ogóle się mnie nie słucha, nic nie robi i kradnie nasze rzeczy!
- To pogadajcie z Lucasem!
- Już mu mówiliśmy o wszystkim. To jego kuzynka, jest w ciężkiej sytuacji finansowej i wyjebali ją z poprzedniej pracy. Jak teraz Lucas ją zwolni to będzie miał przjebane u swoich rodziców.
- Ale sam mówiłeś, że nie będzie pracować na stałe. Podobno kilka miesięcy.
- Oby... - poprawiłem się na miejscu i zacząłem bawić się serwerkami. Zerknąłem za okno. - Nie no kurwa, ja z nią chyba nie wytrzymam kilku miesięcy. Wiesz co ona zrobiła ze swoją pierwszą dniówką?
- Nie wiem.
- Kupiła sobie fajerwerki i francuski ser pleśniowy! A potem jeszcze sępiła od nas obiad, bo przepierdoliła pieniądze na pierdoły. Możesz to sobie wyobrazić? Czy ty jak masz problemy finansowe kupujesz fajerwerki?
- Junior, przecież ja nigdy nie kupowałam fajerwerek.
- No właśnie. Ona jest kurwa synonimem kompletnego braku logiki w myśleniu.
- Nie przeklinaj tak. - upomniała mnie i rozejrzała się po lokalu. Po chwili podeszła do niej jej koleżanka, z którą pracowała. Uśmiechnęła się do mnie, a ja skinąłem głową. Powiedziała coś na ucho mojej dziewczynie i odeszła.
- Muszę wracać do pracy. - Judy wstała ze swojego miejsca. Kiwnąłem głową i wstaliśmy. Przytuliłem ją. - Nie denerwuj się i postaraj się nie zrobić krzywdy koleżance.
- Postaram się.
Zaśmiała się i poszła do pomieszczenia dla pracowników. Wyszedłem z restauracji i ruszyłem w stronę sklepu, żeby zobaczyć, czy Eva lub Steve nie zabili już Alex.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 2.

Kirk
Wchodząc na górę, zacząłem przeszukiwać moje kieszenie. Wyciągnąłem z jednej z nich klucze do mieszkania. Kiedy stanąłem pod drzwiami, otworzyłem je i wszedłem do środka. Z pokoju Marty'ego usłyszałem głośne jęki jakiejś laski.
Przewróciłem oczami. Zbliżała się siódma rano, wracałem z nocnej zmiany w pracy.  Pracowałem w kinie przy Wilshire Boulevard. Nie była to wcale lekka i przyjemna praca. Musiałem cały czas stać na nogach, użerać się z klientami, a po seansach sprzątać plastikowe kubki po piciu i rozsypany popcorn. Po powrocie do domu chciałem się tylko położyć do mojego łóżka i mieć odrobinę spokoju, a Marty od jakiegoś czasu bardzo mi to utrudniał i bez przerwy robił na złość. Zamykał mojego kota na noc w łazience lub na balkonie, zostawiał w lodówce pusty karton po mleku, a doskonale wiedział o tym, że codziennie rano robię sobie kawę z mlekiem, brał długie prysznice, sprowadzał sobie do domu jakieś dziewczyny, które w nocy darły się wniebogłosy.
Ściagnąłem moje adidasy za kostkę i zostawiłem klucze na komodzie. Podszedłem do drzwi Marty'ego i zapukałem głośno.
- Cicho tam! - krzyknąłem i ruszyłem w końcu do siebie. Rzuciłem się w ubraniach na łóżko i owinąłem się cały kołdrą. Jęki towarzyszki mojego współlokatora na chwilę przycichły, a zaraz po tym przyszła kolejna chwila uniesień. Nie wytrzymałem i zerwałem się ze swojego miejsca. Bez pukania wszedłem do pokoju Marty'ego. Obok niego leżała jakaś dziewczyna, którą pierwszy raz widziałem na oczy. Obydwoje popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.
- Jest siódma rano. Właśnie wróciłem z nocnej zmiany. Chcę trochę pospać.
- Już siódma? O kurwa. Spóźnię się do pracy. - Marty próbował się wygrzebać spod kołdry i spadł z łóżka. Podniósł się i jak gdyby nigdy nic zaczął szukać jakichś ubrań. Zupełnie nago. Przymrużyłem oczy i powoli wycofałem się z jego pokoju. Wróciłem do siebie i znów się położyłem, wtulając twarz w poduszkę. Kiedy już przysypiałem, zorientowałem się, że czegoś mi brakuje...
- Lucky? - podniosłem lekko głowę i rozejrzałem się mętnym spojrzeniem po moim pokoju. Lucky to był mój kot, znalazłem go kilka miesięcy temu w piwnicy i przygarnąłem go. Zawsze jak wracałem z pracy od razu do mnie przylatywał, a dzisiaj było inaczej. Chcąc nie chcąc, znowu wstałem z łóżka i zacząłem szukać kota. Zajrzałem na balkon, ale nie było go tam. Dla pewności wychyliłem się jeszcze żeby zobaczyć, czy nie wypadł i nie leży gdzieś na trawniku. Tam też go nie było. Zamknąłem drzwi balkonowe i poszedłem do łazienki. Od razu dostrzegłem ogon, który wystawał z pralki. To było nie do pomyślenia. Mogłem się założyć, że to właśnie Marty go tam wsadził. Wyciągnąłem kota i poszedłem z nim do pokoju Friedmana. Razem ze swoją laską szykował się już do wyjścia.
- Co zrobiłeś z moim kotem?!
Popatrzył na mnie, marszcząc brwi.
- Nic.
- To dlaczego spał w pralce?!
- A skąd mam wiedzieć? Ostatnio spał w misce w kuchni.
- Nie zbliżaj się więcej do niego!
- Niech on nie zbliża się do mnie. - rzucił bez emocji i schował klucze do kieszeni. - Idę do pracy.
Wyminął mnie i opuścił pokój, a jego koleżanka uśmiechnęła się do mnie krzywo i poszła za nim. Kiedy usłyszałem dźwięk zamykanych za nimi drzwi, odetchnąłem z ulgą.

Dave
- Trzeba zadzwonić do tego właściciela. - powiedziała Diana, chodząc nerwowo po naszym nowym mieszkaniu.
- Dzwoniłem. Wyjechał gdzieś, powiedział, że nie wie kiedy wróci.
- Jasna cholera. - oparła się rękami o parapet i wyjrzała przez brudne okno.
- Nie denerwuj się. - podszedłem do niej, trzymając Travisa na rękach. Spojrzała na nas i westchnęła cicho. - Przecież mówił nam, że będzie potrzebny remont...
- Byłam pewna, że skończy się tylko na malowaniu. A tutaj trzeba zrobić wszystko.
- Damy radę. Będzie super.
- Dave, myślisz czasami? Nie mamy gdzie mieszkać.
- Weźmiemy śpiwory i będziemy spać na podłodze. Przemęczymy się trochę.
- Moje dziecko nie będzie żyło w takich warunkach. Ja idę do łazienki, a ty lepiej coś wymyśl. - powiedziała z poważną miną i ruszyła w stronę toalety. Postawiłem Travisa, który zaczął grzecznie chodzić po pustym salonie i rozglądać się po obdrapanych blado-różowych ścianach. Mieszkanie nie było w najlepszym stanie. Na początku myśleliśmy, że sami doprowadzimy je do porządku, jednak doszliśmy do wniosku, że będzie potrzebna ekipa remontowa. Szukaliśmy czegoś nowego od kilku dobrych miesięcy, mieliśmy już dosyć ciśnięcia się w dwóch małych pokojach. Kiedy w końcu myśleliśmy, że znaleźliśmy idealne mieszkanie w centrum miasta, rzeczywistość sprowadziła nas na ziemię. Diana dostawała szału, kiedy ktoś tylko wspominał o naszym nowym domu.
W momencie, kiedy myślałem ile mniej więcej wydalibyśmy na gruntowny remont, usłyszałem pukanie, a raczej walenie do drzwi.
- Dave! - wydarła się Di z łazienki. - Zamek się zaciął! Nie mogę stąd wyjść!
- Czekaj... - podszedłem tam i żeby się upewnić, nacisnąłem klamkę. Faktycznie były zamknięte. - Spróbuj jeszcze raz, spokojnie...
- Nie da się, kurwa! Zrób coś!
- Travis... podaj mi śróbokręt. - wskazałem wzrokiem na otwartą skrzynkę z narzędziami, która stała na zakurzonej podłodze. Mały podszedł powoli do niej i wyciągnął z niej młotek.
- To?
- Nie. Takie długie, chude, z niebieską rączką.
Trav znowu zaczął grzebać w skrzynce, ale w końcu wyciągnął to, czego chciałem.
- To?
- Tak. Podaj mi. Ale ostrożnie.
Podszedł do mnie grzecznie i podał śróbokręt. Stanął z boku i przyglądał się uważnie, co robię. Nie raz naprawiałem w domu zacięte zamki i nigdy nie było z tym najmniejszego problemu. W tym przeklętym mieszkaniu nawet to mi nie wychodziło. Westchnąłem i już chciałem przeklnąć, ale powstrzymałem się przy dziecku.
- Diana, odsuń się od drzwi. - powiedziałem głośno. - Już?
- Tak.
- Ty też się odsuń. - spojrzałem na Travisa, który zrobił kilka kroków do tyłu. Ja cofnąłem się do okna i rozbiegłem się. Jednym kopnięciem udało mi się wyważyć drzwi. Podniosłem się, zadowolony z siebie i otrzepałem ręce. Kiedy kurz opadł, zobaczyłem przerażoną twarz mojej dziewczyny. - Trzeba będzie jeszcze zamontować drzwi.
- Ty idioto... - syknęła wściekła i wyszła z toalety. Wzięła Travisa na ręce i zbierała się do wyjścia. - Jutro lecę do mojego ojca do Kanady. Nie wrócę, dopóki nie doprowadzisz tego domu do porządku!
- Co?! To gdzie ja mam teraz mieszkać?!
- Śpij na podłodze w śpiworze!
- Diana!
- Znalazłeś mieszkanie, to znajdziesz też sobie miejsce do spania. Moje dziecko nie będzie mieszkało w takich warunkach.
Po tych słowach wyszła, trzaskając drzwiami. Z jednej strony rozumiałem jej irytację i to, że ma wszystkiego dosyć. Zostaliśmy bez dachu nad głową. Nie mogliśmy się wprowadzić do domu, który był w takim stanie. A z drugiej ja również się denerwowałem. Diana obwiniała tylko mnie, a ona również chciała kupić to mieszkanie. Myślała, że ja sam wszystko wyremontuję, w międzyczasie chodząc do pracy, na próby i pomagając jej przy dziecku. Myliła się.