sobota, 26 września 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 8.

tak trochę czuję się, jakbym wygrała życie. miałam największą ilość punktów w mojej grupie hotelarskiej z przedmiotów zawodowych, języków i egzaminu, jadę w listopadzie na praktyki do Włoch, kręcę z facetem, który wygląda jak młody Jason Newsted i dzisiaj publikuję jeden z moich ulubionych rozdziałów w opowiadaniu. nie przeszkadza mi już nawet ten nawał nauki, który mam w szkole i to, że teraz będę tam siedzieć też po lekcjach i w soboty... od dawna się tak świetnie nie czułam.

James
Czas mijał. Shanell była już w dziewiątym miesiącu ciąży, jakieś dwa tygodnie przed terminem. Nadal sporo pracowała. Często kłóciła się przez to z Nickiem, więc dochodziło do tego jeszcze sporo stresu. W sobotę, dziewiątego czerwca, kiedy wracałem z próby, po drodze wpadłem do agencji Shan, żeby ją stamtąd zabrać i spędzić z nią trochę czasu. Nicka oczywiście nie było w domu.
Siedzieliśmy we dwójkę na jej balkonie i jedliśmy truskawki ze śmietaną, obserwując rozlegający się przed nami widok na ogromne miasto.
- Zostawmy trochę Nickowi, bo znowu powie, że nic dla niego nie zostało. - powiedziała Shanell.
- Albo zjedzmy wszystko, bo powie, że zostawiliśmy za mało. Może zapomni, że w ogóle kupiłaś truskawki.
Spojrzała na mnie z uznaniem i kiwnęła głową.
- Zróbmy tak.
Kiedy zjedliśmy, wyniosłem puste miseczki do kuchni. Shanell wzięła swoją szklankę z sokiem i usiadła na stole. Rozmawialiśmy, a jak czas później usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi. W progu zobaczyliśmy Nicka. Podszedł do Shan i przywitał się z nią, a na mnie nawet nie zwrócił uwagi.
- Jak się czujesz? - spytał czule, przytulając ją. Shanell od rana nie czuła się najlepiej, dlatego zabrałem ją z agencji, żeby się nie przemęczała. Nick olał sobie to, że jego dziewczyna która jest w ostatnim miesiącu ciąży skarżyła się rano na bóle i złe samopoczucie. Jak gdyby nigdy nic pojechał do swojej córki.
- Tak sobie... - powiedziała cicho.
- Gdzie znowu chodziliście? Ona nie może się przemęczać. - zaatakował mnie nagle.
- Przemęczać? Zabrałem ją z agencji, żeby w końcu odpoczęła. To ty sobie olałeś to, że źle się czuła rano.
- Nie mieszaj się w nasz związek.
- Będę się mieszał. Zamiast się zająć dziewczyną, która w każdej chwili może rodzić wolisz jechać zobaczyć się z jakimś bachorem.
- To jest kurwa moja córka. Widuję ją raz na dwa tygodnie.
- Przestańcie... - wtrąciła się Shanell i poprawiła się na swoim miejscu. Wzięła głęboki oddech. - Nick, James naprawdę ma teraz rację... mogłeś sobie dzisiaj odpuścić spotkanie z Nelly i zobaczyć się z nią w inny dzień. Naprawdę nie czułam się najlepiej.
- To zamiast do agencji trzeba było iść do lekarza! - krzyknął na nią. Miałem ochotę podejść do niego i go uderzyć, ale powstrzymałem się. - Po co w ogóle tam poszłaś?
- Ryan mnie prosił, musiałam coś podpisać.
- Akurat dzisiaj?
- Tak, akurat dzisiaj! Wiesz doskonale jaką mam pracę! Wystarczy, że spóźnię się minutę na jakieś spotkanie czy casting, nie przyjdę na jakąś sesję, zapomnę o jakichś projektach, przytyję dwa kilogramy i jestem skończona! - krzyknęła. Pierwszy raz widziałem, żeby na niego krzyczała. Uśmiechnąłem się pod nosem i słuchałem dalej. - Masz gdzieś moją karierę! Jesteś dokładnie taki sam jak większość dziewczyn z tej branży. Gdyby tylko potknęła mi się noga i coś mi nie wyszło, byłbyś szczęśliwy jak nigdy!
- Przestań tak mówić!
- W ogóle, wyjdź z kuchni. I nie życzę sobie, żebyś krzyczał na Jamesa! Najlepiej wracaj do Nelly! Ona jest ważniejsza niż ja i nasze dziecko, mimo że widzisz ją tylko raz na dwa tygodnie przez kilka godzin.
- Przeginasz.
- Mówi prawdę. - wtrąciłem się.
- Obydwoje jesteście siebie warci. - mruknął i wyszedł z kuchni. Usłyszeliśmy trzask drzwi sypialni. Shanell wzięła kilka wdechów i złapała się za brzuch. Zeszła ze stołu i bez słowa poszła do toalety. Po kilku minutach wyszła z niej, cała blada jak ściana.
- Co się stało? - podszedłem do niej. Zobaczyłem łzy w jej oczach.
- Krwawię...
- Co?
- Krew... na bieliźnie... - rozpłakała się. - Zawieź mnie do szpitala... chyba się zaczęło...
- Ale jeszcze dwa tygodnie!
- Rodzę do cholery! - krzyknęła zapłakana. Przeżywałem to po raz trzeci w życiu i znowu kompletnie nie wiedziałem, jak się zachować. Zostawiłem Shan na środku korytarza i pobiegłem do jej sypialni. Nick leżał w butach na łóżku i przeglądał jeden z magazynów swojej dziewczyny.
- Shanell rodzi. - powiedziałem, łapiąc szybko oddech.
- Nie mam nastroju na żarty.
- Nick, ona rodzi w korytarzu! Powiedziała, że krwawi!
- Kurwa... - odrzucił gazetę na bok i zeskoczył z łóżka. Poszliśmy do przedpokoju. Shanell siedziała pod ścianą i zwijała się z bólu.
- Nienawidzę was kurwa... zabiję was gdy tylko to ze mnie wylezie... - wykrztusiła przez łzy. Pomogliśmy jej wstać i zaprowadziliśmy ją do samochodu. Usiadłem z nią na tylnym siedzeniu. Nick szybko jeździł, więc prowadził. Kilka minut później byliśmy już w szpitalu. Lekarz zabronił Nickowi wejść na salę, na którą zabrali jego dziewczynę. Zadzwoniłem z telefonu na dole do paru osób i wróciłem do niego. Chodził nerwowo po korytarzu.
- Nick, ty się cały trzęsiesz... przecież nic jej nie jest.
- Ale chciałem tam być! - wydarł się, jakbym to ja zabronił mu wejść na salę. - Chciałem jej pomóc, przeżyć to razem z nią. Odczuć chociaż trochę tego bólu, który ona czuje.
- Była jakaś mała komplikacja, dlatego nie mogłeś wejść.
- A jak przez tą małą komplikację stracę dziewczynę albo dziecko?
- Przestań tak w ogóle myśleć! Ogarnij się.
Niedługo później przyjechali Dave i Lars. Siedzieliśmy w poczekalni przez kilka godzin, aż w końcu z sali wyszła uśmiechnięta położna.
- Może pan zobaczyć syna. - oznajmiła, patrząc na Nicka, ale ten siedział jak wmurowny i ani myślał się ruszyć. - Już po wszystkim, zapraszam pana.
- Nick, wszystko się powiodło, chodź. - szturchnąłem jego ramię. Pomogłem mu wstać i zaprowadziłem go do drzwi. Wszedł na salę, gdzie leżała zapewne doszczędnie wyczerpana Shanell.

Nick
Zamknąłem za sobą drzwi i stanąłem jak wryty. Na łóżku leżała Shanell. Miała zamknięte oczy, a na swojej nagiej klatce piersiowej trzymała dziecko. Nie widziałem jego twarzy. Lekarz stał z boku i coś zapisywał. Popatrzył na mnie i przesunął się lekko w bok, żeby nam nie przeszkadzać. Podszedłem do łóżka. Padłem przy niej na kolana i spojrzałem na twarz dziecka. Na te zamknięte oczka, mały nosek i dołeczki w policzkach. Na te małe zacisnęte piąstki. Pogłaskałem Shan po włosach. Otworzyła oczy. Patrzyła na mnie mętnym spojrzeniem i uśmiechała się słabo. Była wykończona, ale szczęśliwa. Byłem z niej dumny. Nasze pierwsze dziecko.
- Ma twoje usta... - powiedziała cicho.
- Kocham cię. - pocałowałem ją w czoło. Najdelikatniej jak mogłem dotknąłem skóry mojego syna. Bałem się, że mogę zrobić mu krzywdę. Nigdy nie miałem do czynienia z takim malutkim dzieckiem. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem moją córkę, potrafiła już coś mówić, stawiać pierwsze kroki, sama jadła. Z moim synkiem miałem być od początku. To ja miałem go wychowywać, budzić się do niego w nocy. Obserwować jak rośnie. Uczyć go jego pierwszych słów. Usłyszeć, kiedy mówi do mnie: "tato". Miałem być prawdziwym ojcem.
- Jak damy mu na imię? - spytałem nagle.
- Nie wiem... - Shan pogłaskała go po główce. - W ogóle o tym nie myślałam...
- Pomyśl... - powiedziałem, zerkając to na nią, to na synka. - Co najbardziej lubisz?
Shanell przez chwilę myślała. Rozejrzała się po sali.
- Lubię... kawę latte, wodę Evian, słońce, seks, bazylię, plażę, krewetki z czosnkiem i natką pietruszki, buty, kocham buty... rukolę, drinka Blue Kamikaze, białą pościel, męskie perfumy, ser pleśniowy, jeansy, spaghetti, skórzane kurtki, zapach płynu do płukania ubrań, zarost u faceta, latanie samolotem, ocean, perfumy, czarny kolor, długie zadbane włosy, tusz do rzęs, szarlotkę mojej babci, pomalowane paznokcie, wysokie budynki, cynamon, biżuterię, Mediolan, orzechy...
- Czekaj, czekaj... - zastopowałem ją. - Mediolan... Milan...
- Milan Menza... - powtórzyła pod nosem. - Brzmi ładnie.
- A na drugie? Najlepiej po kimś, kto jest dla mnie lub dla ciebie ważny... może po moim...
- James. - przerwała mi Shan. - Milan James Menza. Jak tylko stąd wyjdę jadę do urzędu.
- Ale...
- Hej, Milan... podoba ci się? - spytała, głaskając go po policzku. Uśmiechnąłem się. Byłem tak szczęśliwy, że mogłaby go sobie nazwać nawet na cześć faceta, z którym straciła dziewictwo. Od zawsze bardzo przyjaźniła się z Jamesem, ale nie sądziłem, że akurat dostanie imię po nim. Spodziewałem się, że będzie chciała dać mu na drugie Cliff.
W końcu lekarz powiedział, że muszą zabrać Shan z dzieckiem na badania i kazał mi wyjść. Kiwnąłem niechętnie głową. Pocałowałem moją dziewczynę, a ona spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- Wrócisz?
- Jasne. Może pozwolą mi spać na krześle przy twoim łóżku.
Uśmiechnęła się. Pomachałem jej jeszcze i wyszedłem z sali, szczęśliwy jak nigdy.

James
Zobaczyliśmy Nicka, który wychodzi z sali ze łzami w oczach. Wszyscy podnieśliśmy się ze swoich miejsc.
- I teraz wam coś powiem... nigdy nie byłem taki szczęśliwy...
- Ale mów, co z Shanell, jak się czuje, jak dziecko?
- Lars, jest śliczne... A Shanell... nigdy się nie uśmiechała tak jak dziś. Nie wiem, kurwa, ja tylko...
- Spokojnie. - uspokoił go Dave. - Później wszystko nam opowiesz.
W tym samym momencie z sali wyszedł lekarz z jakimiś papierami, śpieszył się gdzieś.
- Panie doktorze, wszystko w porządku? - zatrzymałem go.
- Tak, proszę nam dać jeszcze godzinę na badania, a potem ojciec będzie mógł wejść do żony i dzie...
- A my też będziemy mogli? - spytał Dave, nie pozwalając mu dokończyć.
- Wykluczone. Nie dzisiaj. - oznajmił i chciał już odchodzić.
- No proszę, tylko pięć minut! - jęknął Lars. Lekarz zlustrował nas wzrokiem od góry do dołu.
- No nie wiem. - westchnął. W końcu jednak zlitował się nad nami. - Dobra, ale tylko pięć minut. Ani minuty dłużej.
- Dziękujemy! - krzyknąłem za nim, kiedy się już oddalił, a nam w końcu pozwolono wejść na salę.
- Cały czas tu byliście? - zapytała z uśmiechem Shanell, kiedy wszyscy stanęliśmy obok niej.
- Sześć godzin. - powiedział Dave. - Nawet nic nie jedliśmy.
- Przepraszam, nie musieliście przyjeżdżać.
- Daj spokój... nie słuchaj go. - usiadłem na jej łóżku i spojrzałem na dziecko zawinięte w jakiś kocyk. - Mogę go zobaczyć?
- Tak... - przysunęła się do mnie i odkryła kawałek materiału, żebym mógł lepiej zobaczyć małego.
- Słodki. Oby był podobny do mamy. Z wyglądu i charakteru.
- Ma na drugie imię James. - powiedziała cicho, a ja popatrzyłem na nią zaskoczony. Nie spodziewałem się tego. Myślałem, że dała mu to imię ze względu na jakiegoś innego Jamesa, ale przecież innego nie znała. Znała tylko mnie. Gdyby moja córka urodziła się w tym czasie, pewnie też dałbym jej na drugie imię Shanell. Mimo że nasza przyjaźń przechodziła już przez różne etapy, niezmiennie była moją najlepszą przyjaciółką. Jednak Sophia dostała drugie imię po mojej mamie. Może kiedyś trafi mi się jeszcze druga córka.
- Mogę go potrzymać? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Dave'a.
- Nie. - odpowiedział chamsko Nick.
- Umiem trzymać małe dziecko.
- Nie. - powtórzył. - Jeszcze je upuścisz.
- Nie ufasz mi?
- Dave, chodź tu. - powiedziała cicho Shan i chciała mu podać synka. Przykryla go trochę mocniej i podała Dave'owi. - Ostrożnie...
Mustaine najdelikatniej jak się dało wziął małego na ręce. Naprawdę potrafił dobrze trzymać dziecko. Patrzył na nie, uśmiechając się szeroko. Przeszedł się z nim po sali.
- O, chyba się budzi... - razem z Larsem i Nickiem podeszliśmy do niego. Mały cicho ziewnął i otworzył na chwilę powieki. Miałem wrażenie, że patrzę w oczy Shanell.
- Ten sam kolor tęczówek... - powiedziałem, a ona uśmiechnęła się przez łzy.
- Wiem... już widziałam...
To było niesamowite. Że dwójka ludzi potrafi, czasami z czytego przypadku, stworzyć taką małą żywą istotkę, którą będą karmić, usypiać, kochać nad życie, budzić się dla niej każdego dnia. Która będzie miała ich cechy charakteru i wyglądu. Kiedy patrzyłem w oczy Sophii, widziałem oczy Mel. Kiedy patrzyłem w oczy Nathana, widziałem moje. To było najlepsze uczucie na świecie.
Po Dave'ie nadeszła kolej Larsa. Często zajmował się moimi dziećmi, więc z Milanem też nie miał problemu. On również wyglądał dobrze z dzieckiem na rękach. Pasowało mu to. Wydaje mi się, że często myślał o własnym, ale nie mówił o tym głośno ze względu na Roxxi. Dla niej temat macierzyństwa był dosyć drażliwy.
Niedługo później pielęgniarka wywaliła nas wszystkich za drzwi, Nicka również. On postanowił jednak zostać w szpitalu i poczekać aż Shanell i Milan wrócą z kilku badań. Natomiast ja z Dave'em i Larsem wróciliśmy do siebie. Każdy z nas czuł się inaczej niż zwykle, w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

sobota, 19 września 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 7.

zmieniłam zdjęcie Diany, wróciłam do kobiety, która była nią w poprzedniej części. nie wiem w ogóle, po co ją zmieniałam, skoro cały czas widziałam ją u boku Dave'a.

Judy
- Nie chcę tego oglądać! - usłyszałam krzyk Masona z salonu. Odłożyłam nóż i zajrzałam do pokoju. Siedział z Taylorem na kanapie i próbował wyrwać mu pilota z ręki.
- Mason! - krzyknęłam, a on odskoczył od młodszego brata. - Zrobisz mu krzywdę.
- Chcę włączyć Scooby Doo. - jęknął.
- Daj mu spokojnie obejrzeć jego bajkę.
- Ale ja nie chcę oglądać Toma i Jerry'ego! Już widzieliśmy ten odcinek! - znowu chciał zabrać mu pilota, a Tay zaczął wrzeszczeć i odsuwać się w drugą stronę.
- Dosyć tego. - podeszłam do nich i wyrwałam im go. - Oglądasz z Taylorem do końca jego kreskówkę. Kiedy się skończy, możesz sobie przełączyć na co chcesz. Rozumiemy się?
Mase zrobił obrażoną minę i odsunął się od swojego brata. Podałam jeszcze Taylorowi jego plastikową butelkę z piciem i wróciłam do kuchni. Macierzyństwo czasami dawało mi nieźle popalić. Taylor jak na razie był cholernie słodkim i grzecznym dzieckiem. Był strasznie podobny do mnie, miał te same oczy, nos, usta, rysy twarzy, ale z charakteru wrodził się w Juniora. Z Masonem natomiast było na odwrót - wyglądał zupełnie jak David w dzieciństwie, a większość cech charakteru miał po mnie. Tych negatywnych. Ujawniły się dopiero wtedy, jak poszedł do szkoły. Był kochanym i ślicznym chłopcem, ale dosyć często można było zauważyć u niego wahania nastrojów. Szybko się denerwował, wszystko musiało być tak, jak on chce. Jego nauczycielka skarżyła się, że nie potrafi pracować w grupie, uważał się za kogoś lepszego. Chodził do klasy z Nathanem i głównie z nim się przyjaźnił. James i Mel też mieli z nim coraz większe problemy. Jamesa to jednak bawiło i twierdził, że wyrośnie ze szczeniackiego zachowania, Melanie jakoś nie bardzo. Jak typowe mamy uważałyśmy, że to nasze dziecko jest najgrzeczniejsze, a inne sprowadza je na złą drogę. Tak było też z nami. Dzisiaj wieczorem miałyśmy spotkać się u Shanell w babskim gronie. Miałam tylko nadzieję, że po kilku drinkach nie zacznie znowu kłótni o to, że przez mojego Masona jej Nathan jest niegrzeczny. Nie chciałam się już kłócić.
Dokończyłam kolację dla dzieci. Nałożyłam ich porcje na talerze i poszłam do salonu. Wzięłam Taylora na ręce.
- Mase, chodź na kolacje.
- Ale ja oglądam...
- Mason, proszę cię. Nie dyskutuj. Chodź zjeść i możesz dalej oglądać.
Wydał z siebie głośny jęk i jakoś zwlekł się z łóżka. Posadziłam Taylora w jego wysokim krzesełku i zaczął grzecznie jeść. Mason również. Wzięłam mój kubek z zieloną herbatą i usiadłam naprzeciwko niego.
- Wychodzisz gdzieś dzisiaj? - spytał nagle Mase.
- Tak. Do Shanell.
Kiwnął głową.
- A ty masz jakieś plany na weekend?
- Może pójdę jutro do Nathana. Zaprosił mnie do siebie.
- Zobaczymy jeszcze. Jak było dzisiaj w szkole? - zaciekawiłam się.
Wbił wzrok w swój talerz i podparł głowę ręką.
- Fajnie.
Typowa odpowiedź. Słyszałam ją nawet wtedy, kiedy zadzwoniła do mnie jego wychowawczyni, żeby powiedzieć że pobił się z innym chłopcem o kanapkę. Po chwili usłyszałam ciche trzaśnięcie drzwi wejściowych. Chciałam już wstać i pójść do przedpokoju, żeby powitać mojego chłopaka, ale David zdążył już wejść do kuchni.
- Cześć. - przywitał się i cmoknął mnie w usta. Podszedł do lodówki i wyciągnął mleko, po czym napił się z kartonu. Zaraz po tym wyjął z kieszeni paczkę Marlboro i zapalniczkę. Odpalił papierosa i zaciągnął się mocno.
- David... nie przy dzieciach, proszę.
- Zapomniałem... - mruknął i przysunął do siebie popielniczke. Zgasił fajkę i uśmiechnął się do mnie. Od jakiegoś czasu miał gorsze dni.
- Idę dzisiaj do Shan. Zostaniesz z chłopakami?
- Tak. Nie mam zamiaru nigdzie dzisiaj wychodzić.
- Pójdę się już szykować. Przypilnuj ich, żeby zjedli.
Odstawiłam pusty kubek do zlewu i pogłaskałam Davida wierzchiem dłoni po policzku. Pocałował mnie w rękę, a ja uniosłam kąciki ust ku górze i wyszłam z kuchni.
- Żryj te brokuły, Mason. - usłyszałam jeszcze.
- Mamo! - krzyknął mój starszy syn.
- Junior!
Mój facet wybuchnął głośnym śmiechem. Uśmiechnęłam się pod nosem i poszłam do łazienki. Przebrałam się i poprawiłam makijaż. Schowałam moje kosmetyki i wyszłam z łazienki. David siedział już w salonie, pił piwo i oglądał coś w telewizji. Taylor bawił się obok niego, a Mason był u siebie. Ubrałam swoją jeansową kurtkę i wzięłam torebkę.
- Wrócę pewnie koło północy.
Kiwnął głową i skinął na mnie ręką. Wyszłam z mieszkania. Poszłam na stację metra, gdzie czekałam parę minut na swój pociąg. Wskoczyłam do niego i zajęłam pierwsze wolne miejsce. Wysiadłam cztery przystanki później. Do osiedla na którym mieszkała Shan zostało mi kilka minut drogi. Szłam szybkim krokiem, a kiedy przechodziłam przez ulicę, zobaczyłam Mel wychodzącą z samochodu. Krzyczała coś jeszcze do Jamesa, a chwilę później pomachała mu i odjechał. Doskoczyłam do niej i rzuciłam się jej na plecy.
- Ej, zepsujesz mi fryzurę! - krzyknęła, śmiejąc się. Puściłam ją i przytuliłam się do niej.
- Przecież dobrze wyglądasz. Nic ci nie zepsułam. - odsunęłam się do niej i weszłyśmy razem do klatki schodowej. Podczas jazdy windą zamieniłyśmy parę słów, a rozmowa o dziwo nie dotyczyła naszych synów. Kiedy byłyśmy już na 14. piętrze, wyszłyśmy z windy i zapukałyśmy do drzwi mieszkania Shan. Otworzyła po kilku sekundach.
- Dlaczego pukacie, zamiast od razu wchodzić? - spytała, nieczekając na odpowiedź. Weszłyśmy za nią do salonu. Agnes siedziała już na kanapie i jadła orzeszki ziemne. Przywitałyśmy się i zajęłyśmy wolne miejsca. Jakiś czas później przyszła też Roxxi.
- Czego się napijecie?! - Shanell wychyliła się z kuchni.
- Piwa! - krzyknęłam do niej.
- Ja też. - przytaknęła Agnes.
- Wódka. - rzuciła Roxxi, patrząc gdzieś przed siebie.
- Ja sobie zrobię drinka. - oznajmiła Mel, przerzucając nogi przez oparcie fotela. Shan po chwili wróciła do salonu.
- To wódka Nicka, ale nie obrazi się chyba, jak trochę wypijecie. - postawiła butelkę na stole, a mi podała dwie puszki piwa. Jedną rzuciłam w stronę Agnes. Shanell zajęła miejsce obok Roxanne, a ja przyjrzałam się jej. Miała na sobie flanelową koszulę Nicka, jeansowe szorty i lekki makijaż. Wyglądała niby normalnie, ale tak cudownie. Miałam wrażenie, że odkąd jest z Nickiem pięknieje z dnia na dzień. Zawsze wyglądała wspaniale i każdego zachwycała, ale teraz naprawdę rozkwitła. Dla Nicka zawsze starała się wyglądać idealnie, przy Cliffie jakoś szczególnie jej na tym nie zależało. Chodziła przy nim bez makijażu i w rozciągniętych koszulkach. Nickowi pokazywała się "na czysto" dopiero w łóżku wieczorem. Chociaż też pewnie nie zawsze, nawet podczas seksu z nim chciała wyglądać jak supermodelka.
Byli świetną parą. Miałam wrażenie, że Shan dopiero przy nim poczuła się spełniona i naprawdę szczęśliwa. Przez ostatnie miesiące jej związku z Cliffem wydawało mi się, że to ją męczy. Czuła, że się cofa, ale nigdy tego głośno nie mówiła. Wiedziałam, że dusi się w tej relacji. Gdyby przyjęła jego zaręczyny i wyszła za niego za mąż, popełniłaby największy błąd w życiu. Samobójstwo.
- Shan... - głos Agnes wyrwał mnie z zamyślenia. - Masz wspaniałego faceta. - powiedziała do niej, zupełnie jakby czytała mi w myślach.
- A ty narzekasz na swojego? Jason to wzór cnót.
- Wzór cnót, chyba poza drzwiami sypialni. - mruknęła tajemniczo Ag.
- To tak jak James. W dzień wzorowy mąż i ojciec, a w łóżku i na koncertach... - Melanie przymknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu, prawie wylewając swojego drinka.
- Ja na Juniora też nie narzekam... - zaśmiałam się. - Jest kochany, uroczy, wiecie, niby taki nieśmiały i skromny, a jak jesteśmy sami... - rozmarzyłam się.
- Wczoraj nawet spokojnie nie mogłam wziąć prysznica... - odezwała się Agnes. - Ciebie Mel też tak często James zaciąga pod prysznic?
- Dziewczyno, ty nie masz pojęcia co my wyprawiamy na stole w kuchni, przy którym nie raz jadłaś kolację. - powiedziała z poważną miną, a Ag zakrztusiła się swoim piwem.
- To co, jesteśmy oficjalnie szczęściarami? - spytała z uśmiechem Shan. Wszystkie spojrzałyśmy na Roxxi, która patrzyła gdzieś przed siebie nieobecnym wzrokiem. Nawet nie tknęła drinka, którego zrobiła jej Mel. Spojrzała nagle na nas i wzięła wysoką szklankę do ręki.
- Tak, jesteśmy. Na zdrowie.
Siedziałyśmy do późna, śmiejąc się i plotkując. Shan była oczywiście trzeźwa, ja i Agnes się trzymałyśmy, Roxxi również, mimo że najpierw wypiła jednego mocnego drinka, a potem piwo, ale Melanie totalnie odpłynęła. Nic dziwnego, skoro robiła sobie drinki w których było pół szklanki wódki. Nie mogłyśmy jej puścić w tym stanie samej do domu, więc Shanell zadzwoniła po Jamesa, żeby po nią przyjechał.
- Cholera, ale się załatwiłaś... - powiedziała Shan, próbując wyciągnąć z dłoni na wpół przytomnej Mel pustą już butelkę.
- Zostaw... - wybełkotała.
- Wychlałaś Nickowi całą wódkę!
- Ku-kupię mu... nową... - mruknęła niewyraźnie, prawie zlatując z fotela.
James przyjechał kilkanaście minut później. Kiedy wszedł do salonu i zobaczył swoją śpiącą na fotelu Mel, zaniemówił.
- Opiłyście moją żonę! - krzyknął z oburzeniem.
- Sama wypiła całą butelkę! - powiedziała Shan.
- Dobra, nieważne. Wiedziałem, że ona nie może sama wychodzić.
Podszedł do niej i próbował ją dobudzić. Melanie jednak nie była w stanie sama stać na nogach, więc James wziął ją na ręce i przerzucił przez ramię. Roxxi też wstała ze swojego miejsca.
- Podrzucisz mnie do domu? Masz po drodze.
- Tak. Chodź.
Pożegnali się i wyszli. Chwilę później pomogłyśmy Shan ogarnąć trochę salon. W międzyczasie wrócił z próby Nick. Nie chciałyśmy im przeszkadzać, więc czym prędzej ulotniłyśmy się z ich mieszkania.

Nick
Wszedłem do mieszkania i zamknąłem drzwi lekkim kopnięciem, ponieważ obydwie ręce miałem zajęte. Poszedłem prosto do kuchni i położyłem reklamówki z zakupami na stole.
- Kupiłeś miód?! - krzyknęła Shanell z łazienki.
- Tak! - odpowiedziałem i zacząłem wkładać produkty do lodówki. Po incydencie z dzieckiem w parku na szczęście dosyć szybko się pogodziliśmy. Zrozumiała, że to była zwykła pomyłka i chyba już o tym zapomniała. Znowu wszystko było w jak najlepszym porządku.
W momencie kiedy wkładałem pudełko płatków śniadaniowych do szafki, usłyszałem dzwonek do drzwi. Poszedłem otworzyć. Na progu stał Ryan, który spojrzał na mnie chłodno i bez pozwolenia wszedł do środka. Ściągnął swoją skórzaną kurtkę i rzucił nią we mnie.
- Powieś. - powiedział lodowato. Miałem ochotę podbiec do okna i wyrzucić tę kurtkę z 14. piętra, ale mimo wszystko powiesiłem ją. Zauważyłem, że lustruje mnie wzrokiem z góry na dół.
- Jak ty wyglądasz?
- Jak? Normalnie. - spojrzałem na siebie. Miałem na sobie szerokie spodenki w kratkę do kolan, białą bluzkę z Misfits, skórzaną kurtkę i adidasy za kostkę. Nie widziałem w tym stroju nic złego, ale Ryan już się krzywił. Wychodziłem dzisiaj tylko do sklepu po drugiej strony ulicy, więc nie musiałem zakładać garnituru.
- Mógłbyś się lepiej ubierać kiedy przychodzę. Nienawidzę źle ubranych ludzi.
- Dobrze, następnym razem przygotuję smoking na twoje przyjście. - przewróciłem oczami.
- Nie wywracaj mi tutaj oczami, tego też nie lubię.
- Ale ty drażliwy jesteś. Znajdź sobie jakąś dziewczynę w końcu.
- Dziewczynę to można mieć w liceum, w moim wieku ma się partnerkę.
- A ile ty masz lat, czterdzieści?
Ryan spojrzał na mnie z oburzeniem. Poczuł się wyraźnie urażony, a ja miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Postanowiłem się jednak powstrzymać, żeby później znowu nie skrażył się Shanell, jakiego to ona nie ma okropnego chłopaka.
- Mam trzydzieści trzy lata.
- Byłem pewny, że więcej. - nadal go prowokowałem. Ryan tylko prychnął i ruszył do kuchni.
- Zrób mi kawę.
- A może jakieś magiczne słowo?
- Zrobisz mi kawę? - spytał, a w jego głosie można było wyczuć zniecierpliwienie.
- Chodziło mi o "poproszę", ale niech ci będzie. - rzuciłem obojętnie i wlałem wodę do czajnika.
- Mleko i dwie płaskie łyżeczki cukru.
- Nie musisz mi znowu o tym przypominać! - zdenerwowałem się. Chwilę później z łazienki wyszła Shanell. Uśmiechnęła się do Ryana i podeszła do niego, żeby go przytulić. Objął ją i pocałował w policzek. Przewróciłem oczami. To było niesamowite, jak bardzo ten człowiek potrafił być chamski i wredny dla każdego wokół, a przy Shan stawał się kochanym, troskliwym facetem. Ale jaki mógł miał być, skoro zarabiał pieniądze na jej ciele? Z żadną modelką nie pracował tyle co z nią. Obecnie była jedną z najlepszych w branży, więc dlatego tak się przy niej trzymał. Gdyby tylko ona próbowała zakończyć z nim współpracę, tak by ją załatwił, że już nigdy nie podpisałaby żadnego kontraktu. Miał zbyt dobre znajomości. Byłem ciekawy co zrobi, kiedy Shanell za kilka lat zakończy karierę.
- Nick, musimy przejrzeć projekty sukienek. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?
- Nie, skądże. Przecież nie możecie tego zrobić w agencji.
- Nicky... - westchnęła Shan.
- Przecież nie mam nic przeciwko... zresztą, to twoje mieszkanie.
Uśmiechnęła się i poszli razem do salonu. Oparłem się o blat i czekałem aż zagotuje się woda. Zrobiłem kawę dla Ryana i zaniosłem ją do pokoju. Siedział z Shan na sofie wśród porozrzucanych kartek i rysunków na stole. Przesunąłem je na bok i postawiłem kubek. Kątem oka zerknąłem na wszystkie zdjęcia.
- Do czego wam to potrzebne? - spytałem, chociaż w ogóle mnie to nie interesowało. Chciałem być po prostu miły.
- Musimy wybrać trzy sukienki, w których pójdę na wybiegu za pół roku. - powiedziała Shanell, patrząc na mnie.
- Te mi się podobają. - wziąłem do ręki trzy projekty i pokazałem im.
- Po co się wypowiadasz, skoro kompletnie się na tym nie znasz? - wtrącił się Ryan.
- A muszę się na tym znać, żeby wiedzieć czy coś jest ładne czy brzydkie? - zdenerwowałem się.
- Tak. Wystarczy na ciebie spojrzeć i już wiadomo, że nie masz o tym pojęcia.
- Dajcie spokój. - zirytowała się Shanell i rzuciła na bok kilka kartek. - Ryan, Nick ma rację. Te projekty, które on pokazał, wyglądają chyba najlepiej. Dałoby się je założyć. Te sukienki naprawdę są słabe. Zwykłe szmaty.
- Jak możesz tak mówić? To Balmain!
- Wiosenna kolekcja w tamtym roku była o wiele lepsza.
- Może pan niedoszły model ją zareklamuje? - spytałem, starając się ukryć uśmiech. - Zapomniałem, przecież ty nie jesteś modelem.
- Nick, zachowuj się. Proszę. - powiedziała Shanell z poważnym wyrazem twarzy. Ryan patrzył na mnie z nienawiścią w oczach. Zaśmiałem się i wtuliłem twarz w szyję mojej dziewczyny. Wiek i praca modela dla Ryana były najgorszymi tematami do rozmowy. Shan kiedyś mi opowiadała, że całe swoje nastoletnie życie spędził na castingach i przesłuchaniach. Kariera nigdy mu nie wyszła, po kilkunastu castingach z tego zrezygnował. Później robił wszystko, żeby dostać robotę w agencji modelek. Dostał tam chyba pracę recepcjonisty. Dzisiaj był najlepszym menadżerem jakiego można sobie wymarzyć i świetnym fotografem, a każda modelka chciała z nim pracować. Wydaje mi się, że kiedy dostał tę robotę, poznał parę osób na wyższych szczeblach i wiedział z kim się przespać, żeby też tam dotrzeć.
- Dobra, niech będą te sukienki. - poddał się Ryan. - Najważniejsze, żebyś poszła w tym wybiegu.
- Czy kiedykolwiek cię zawiodłam?
- Gdybyś mnie chociaż raz zawiodła, nie pracowałbym z tobą. - mruknął i wstał ze swojego miejsca. - Będę się zbierał na spotkanie. Projekty wezmę kiedy indziej.
- A kawa? - spytałem.
- Wypiję innym razem.
Uśmiechnąłem się. Shan odłożyła rysunki na bok i odprowadziła go do drzwi. Wziąłem do ręki kubek z jego kawą i napiłem się.

niedziela, 13 września 2015

Loved to Death - dodatek.

wszystkiego najlepszego dla faceta, który od czterech lat jest miłością mojego życia, moim bohaterem, idolem i inspiracją. wspaniałym artystą, którego muzyka zmieniła moje życie. jest moją gwiazdką na niebie i małym promyczkiem słońca. jest dla mnie jak kawa o poranku, jak nadzienie w ulubionej czekoladzie, jak ciepły koc w zimowe wieczory, jak pachnąca poduszka, w którą możesz się wypłakać i spać na niej po ciężkim dniu.

marzenia są po to, aby je spełniać, prawda? mam nadzieję, że za kilka lat, za 5, za 10, może nawet za 20, będę mogła Cię kiedykolwiek spotkać i powiedzieć, jak wyjątkowe miejsce zajmujesz w moim sercu.

kocham Cię.

P.

***

Tęskniłam za Dave'em. Brakowało mi go, mimo że nigdy nie potrafiłam powiedzieć mu tego wprost. Teraz, kiedy nie widziałam go tyle czasu i każdy dzień bez niego był dla mnie męką, mogłam w końcu śmiało przyznać, że brakowało mi go bardziej niż słowa mogłyby to wyrazić.
Leżałam skulona w łóżku, trzymając w dłoniach flanelową koszulę Dave'a. Przytulałam się do niej rozpaczliwie, co chwilę zanurzając w niej twarz i zaciągając się jej zapachem. Zapachem Dave'a. Chciałam, żeby coś mi o nim przypominało i chociaż odrobinę czuć jego obecność. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to żałosne, ale zaczynałam powoli wariować. Okazało się, że trzy tygodnie bez niego to dla mnie zbyt wiele. Brakowało mi jego bliskości, zapachu jego perfum, który mnie otaczał, kiedy owijał swoje duże silne ramiona wokół mnie. Tęskniłam, odwracając się z boku na bok w środku nocy i czekając na to, aż przyciągnie mnie do siebie i będę mogła wtulić się w jego nagi tors. Brakowało mi jego śmiechu i głupich żartów. Tęskniłam za tym kiedy późnym wieczorem stawał w moich drzwiach, blady bardziej niż zwykle, zmęczony i z rozczochranymi włosami, z dwoma koktajlami mlecznymi i filmem w dłoniach, po ciężkim dniu spędzonym w studiu. Tęskniłam za wszystkim, co było z nim związane.
Ale przede wszystkim brakowało mi jego słów. Tylko one potrafiły mnie uspokoić, kiedy tego potrzebowałam. Uwielbiałam jego ciepły i spokojny głos, który mnie zawsze uspokajał. Zawsze wiedział, co ma mi powiedzieć.
Serce mi pękało. Nie wiedziałam, co mam robić. Brakowało mi ludzi, ale nigdy w ten sposób. Brakowało mi mojego brata, który wyjechał do college'u w Maryland, brakowało mi moich rodziców, kiedy postanowiłam wyjechać na drugi koniec kraju w wieku dwudziestu lat. Ale nigdy nie czułam się tak źle. Nigdy wcześniej tak bardzo mi kogoś nie brakowało, a wdychanie jego zapachu z pościeli nie wystarczy. Mogę nosić jedną z jego koszul, ściągać kilka pojedynczych rudych włosów, które były na jego poduszce, pić poranną kawę z jego kubka, ale nic z tego nie zaspokoi mojego pragnienia i pożądania. Cholera, mogłam nawet iść na dół po jego gitarę, którą zostawił - jego najmniej ulubioną - i przylgnąć do niej tak mocno jak tylko mogę, mając nadzieję, że uosabia ona samego Dave'a. Ale nic nie mogło pomóc. Tylko sam Dave.
Grafik koncertów Megadeth był w szufladzie szafki nocnej. Mogłam do niego zadzwonić, jednak ten pomysł był głupi. Była już trzecia w nocy. Poza tym, czy chcę mu pokazać, że nie daję sobie bez niego rady? Nigdy w życiu.
Nie, to nie miało znaczenia. Nie obchodzi mnie to. Zrobiłabym wszystko, żeby porozmawiać z nim już teraz, chociaż przez kilka minut.
Puściłam w końcu jego miękką koszulę, a moje zimne dłonie powędrowały do szuflady. Otworzyłam ją. Tam, obok moich notatek z uczelni, pustej popielniczki i żelu do odkażania rąk, leżał zwinięty rulon kartek, które włożyłam tu dokładnie trzy tygodnie temu. Dave dał mi je przed wyjazdem. Jak sam stwierdził, na wszelki wypadek.
Ale co oznacza "na wszelki wypadek"? Czy można do niego zaliczyć dziewczynę, która zaczyna wariować przez nieobecność swojego faceta?
Nie wiem. Nie obchodzi mnie to. Musiałam rozmawiać z Dave'em.
Wstałam powoli z łóżka i zapaliłam światło. Zmrużyłam oczy i rozejrzałam się po jasnym pokoju. Na oparciu krzesełka dostrzegłam skórzaną kurtkę z logiem jego zespołu na plecach. Dał mi ją podczas jednego z naszych nocnych spacerów, a później pozwolił zatrzymać. Teraz nosiliśmy ją na zmianę. Na biurku leżał jego grzebień, kilka zapalniczek i otwarta paczka papierosów. Widząc to wszystko ból w klatce piersiowej zaczął się nasilać.
Wzdychając, opadłam znów na łóżko i spojrzałam na grafik koncertów. Przejrzałam pierwszą stronę, później drugą i trzecią. Tutaj. Szesnasty maja. Dzisiaj. Lub wieczorem... Właściwie, teraz był już siedemnasty. Cholera. Byliby już w innym mieście, w kolejnym hotelu? To zależy. Pierdolona strefa czasowa.
Pieprzyć to. Jest szesnasty. Jeśli nie uda mi się go tam znaleźć, zadzwonię do każdego hotelu, który jest na tym grafiku.
Sięgnęłam po telefon. Położyłam go sobie na kolanach, podniosłam słuchawkę i wystukałam numer z kartki.
Pracownik hotelu odebrał po drugim sygnale. Jego głos był szorstki i monotonny, odezwał się tak szybko, że prawie w ogóle go nie zrozumiałam.
- Hola. Bienvenido al Hotel de San Sebastián. Esto está hablando Aaron. En qué puedo ayudarle?
Szczęka opadła mi prawie na ziemię. Spojrzałam po raz kolejny na kartki, które leżały na moich kolanach, obok telefonu.
Hotel San Sebastian. Byli w Hiszpanii. Od kiedy kurwa oni są tak znani, że grają w Hiszpanii?
- Dobry wieczór, eee, to znaczy... Hola... yo quiero... Dave Mustaine?
- Un momento.
- Mhm, David Mustaine...
- Un momento. - powtórzył oschle. Przez chwilę na linii panowała niezręczna cisza. W końcu usłyszałam jakieś kliknięcie.
- Trasladado su habitación. Gracias por llamar. - odezwał się w końcu recepcjonista. Zmarszczyłam brwi.
- Eeee, gracias... - mruknęłam. Połączenie urwano, a po chwili znów usłyszałam sygnał. Odetchnęłam z ulgą. Już za chwilę go usłyszę.
- Halo? - odezwał się. Zrobiło mi się gorąco. To był ten głos, który tak bardzo kochałam.
- Dave...
- Patty! - ucieszył się. - Kochanie... Cześć.
- Cześć... - zaczęłam szybciej oddychać.
- Tak bardzo za tobą tęskniłem. Trasa jest szalona, ale to jest niesamowite. Byliśmy już prawie wszędzie. Co u ciebie? Jak się masz?
- Świetnie. - skłamałam. - Naprawdę dobrze. Jak wam idą koncerty?
Zgodnie z moimi oczekiwaniami, nie odpowiedział na to pytanie.
- Mówisz takim niskim głosem. Coś się stało, kochanie? Dobrze się czujesz? Może jesteś chora?
Zaśmiałam się cicho, trzymając słuchawkę w obu dłoniach.
- Wszystko w porządku. Ja po prostu... Tęskniłam.
Usłyszałam jego śmiech. Mogłam już być spokojna.
- Tak?
- Tak. Bardzo.
- Gdzie jesteś? Która jest u ciebie godzina?
- Leżę w łóżku... - powiedziałam słabym głosem. - Już jest trzecia w nocy.
- Trzecia w nocy? Wow. Co ty jeszcze robisz o tej porze, skarbie?
- Nic. Nie mogę spać... - przygryzłam dolną wargę. - Bo tęsknię za tobą. - dodałam.
Wiedziałam, że to będzie dla niego wielka chwila triumfu. Zawsze mówiłam, że jestem twarda. Zawsze mówiłam, że nie potrzebuję go tak bardzo, jak on myśli. To było trochę nieczułe, ale nigdy nie brał tego do siebie. Chyba doskonale wiedział o tym, że tylko udaję, a bycie twardzielką było tylko przykrywką. Chciałam być silna i niezależna, bo chyba właśnie to przyciągnęło go do mnie. Ciągle jednak mi powtarzał, że pod tą osłoną kryje się delikatna wrażliwa osoba. Stwierdził, że to dlatego, że nie chcę wyjść na bezbronną. Prawda była taka, że bałam się, że nie pokocha kogoś takiego jak ja. Dlatego starałam się być taka jak on.
Ale teraz czas było to przerwać. Miałam dosyć ukrywania przed nim swojego "ja". Zaakceptowałam go takim jaki jest, więc on musiał zaakceptować mnie.
- Cieszę się... - usłyszałam wreszcie. Zacisnęłam mocniej palce na słuchawce. - Mnie też ciebie brakuje, wiesz?
Zaskoczył mnie. Dave nigdy nie miał problemu z okazywaniem mi swoich uczuć, ale w tym momencie chyba wskoczyło to już na wyższy poziom.
- Serio...?
- Serio. - zaśmiał się cicho. Nastąpiła krótka cisza, podczas której zamknęłam oczy. Serce waliło mi jak oszalałe. - Ale wiesz co?
- Hmm?
- Jestem tam z tobą.
- Jak to?
Westchnął powoli. Wydawało mi, że on również zamknął oczy. Chyba szukał też odpowiednich słów. Tak. Potrzebowałam tego. Chciałam go słuchać.
- Bo cię czuję. - powiedział w końcu. - Po prostu cię czuję. Jesteś taka ciepła, a twoja skóra miła w dotyku... jesteś malutka, więc mieścisz się bez problemu w moich ramionach. Leżymy w łóżku, a ja wtulam twarz w twoje włosy. Czuję twój ulubiony szampon.
- Jaki zapach?
- Kokosowy.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Pamiętał.
- Wplatasz palce w moje włosy, drapiesz delikatnie moją skórę... - kontynuował. - Nic nie mówisz. Po prostu na mnie patrzysz. Drugą ręką dotykasz mojej szyi.
- Jak wyglądają twoje włosy? - spytałam.
- Rozpuszczone. Luźno. Tak jak lubisz.
- Są mokre od potu? - zaśmiałam się. - Po próbie zespołu?
- Pomińmy próby. Zostańmy przy tobie. - oznajmił swoim niskim głosem. Po plecach przebiegł mi dreszcz.
- To miłe z twojej strony. - zakryłam dłonią usta, żeby nie usłyszał jak ziewam. - Dlaczego chcesz ze mną być, Dave?
Nic nie mówił. Przez chwilę żałowałam, że zadałam to pytanie.
- Bo jesteś piękna. - odparł. - Kochana, słodka, urocza... i przede wszystkim dlatego, że cię kocham.
Miałam wrażenie, jakby wszystko wokół się zatrzymało. Serce nagle przestało bić. Nie mogłam oddychać. Czy on właśnie powiedział, że mnie kocha? Wydawało mi się to absurdalne. Dave mnie kocha. Musiałam poprosić żeby to powtórzył. Chciałam mieć pewność, że naprawdę to usłyszałam.
- T-ty... co?
- Kocham cię. - powtórzył, nie okazując żadnego strachu. - Kocham cię.
Wzięłam w końcu jeden głęboki oddech. Otworzyłam oczy, żeby upewnić się, że jestem jeszcze w swojej sypialni, a nie gdzieś w chmurach.
- Och...
Och? Jestem żałosna. Ale nic innego nie potrafiłam z siebie wykrztusić.
Miłość. Czy to była miłość? Czy ja go kocham? Nie wiem. Byliśmy ze sobą całkiem długo, ale żadne z nas jeszcze chyba nie było w stanie tego powiedzieć. Nie spodziewałam się, że w końcu to od niego usłyszę. Po raz pierwszy, właśnie od Dave'a. Czułam mrowienie, gęsią skórkę, dreszcze na całym ciele. Wszystko na raz. Więc może to była właśnie miłość? Nigdy wcześniej nie byłam zakochana. Nie wiem, jakie to było uczucie.
Ale to nie miało sensu. Ja i Dave. Zakochani. O tak, to ma sens. Pasowało jak ulał. Przypomniałam sobie to fantastycznie uczucie, które czułam, kiedy byłam w jego obecności. To chyba nie było szczęście. Bo Dave dawał mi coś więcej, niż tylko zwykłe szczęście.
Kochałam Dave'a. Kochałam go, a on kochał mnie.
Co za, kurwa, cudowne uczucie.
- Więc... może powinnaś... - wyrwał mnie z zamyślenia jego głos.
- Ja też cię kocham. - wypaliłam. Wow. Poczułam się lepiej. - Naprawdę. Ja naprawdę cię kocham.
- Oh... ja...
- Kocham cię. - przerwałam mu po raz kolejny. - Dave, kocham cię. Kocham cię, kocham cię, kocham cię!
Zaśmiał się cicho.
- Dobrze... - powiedział zawstydzony. - Ja...
- Dave, kocham cię!
Echo odbijało się od ścian, bez przerwy słyszałam te słowa. Ptaszek, który siedział na moim parapecie coś zaćwierkał i odleciał. Chyba ktoś z mieszkania niżej krzyknął: "uspokój się"...
- Ja też cię kocham, wariatko. - pozwoliłam mu w końcu dojść do słowa. Uśmiechnęłam się, kiedy po raz kolejny to usłyszałam. - Czuję się dobrze, że to powiedziałem. W końcu.
- To cudowne uczucie...
- Więc możesz już spać? Rozmawialiśmy przez chwilę, a rachunek pewnie już jest wysoki... - zaśmiał się cicho.
- Myślę, że już tak. Pozdrów chłopaków ode mnie.
- Jasne. I hej, dzięki za telefon. Tęskniłem za tobą.
- Nie ma problemu. Ja za tobą też.
Oboje czekaliśmy w milczeniu, aż ktoś w końcu odłoży słuchawkę. Jeszcze nie teraz.
- Dave...? - zapytałam łagodnie.
- Tak?
- Zadzwoń do mnie wieczorem i powiedz jak było w Hiszpanii, ok?
- Jasne, kochanie. I... jeszcze raz. Kocham cię.
Rozpromieniłam się po raz kolejny.
- Ja ciebie też. Dobranoc.
- Śpij dobrze, słońce.
Rozłączył się.
Odłożyłam słuchawkę i położyłam telefon na szafce nocnej, zaraz obok grafiku koncertów. Rzuciłam się na łóżko i wtuliłam twarz w miękką pachnącą pościel. Zaczęłam krzyczeć w poduszkę. To było niesamowite. Dave mnie kochał...
Kiedy emocje opadły i trochę się uspokoiłam, przekręciłam się z powrotem na plecy i westchnęłam zadowolona. Przypomniałam sobie o koszuli, która leżała obok mnie. Wzięłam ją i jeszcze raz powąchałam. Dave. Jego zapach tam był. Nie umiałam poczuć tego wcześniej, ale teraz już mogłam. To było tak, jakby był tu ze mną. Trzymał mnie w ramionach, wąchał moje włosy, podczas gdy ja dotykałam palcami jego nagiej bladej skóry.
Nie zmrużyłam oka tej nocy.


poniedziałek, 7 września 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 6.

dziękuję za grubo ponad 100 000 wyświetleń, które styknęło jakoś w tamtym tygodniu.

Nick
- Powinniśmy już zacząć wszystko powoli kupować. Łóżeczko, butelki, pościel, wózek... mamy jedynie trochę ubranek, które dostałam. - poinformowała mnie Shanell, poprawiając swoje okulary przeciwsłoneczne. Odprowadzałem ją na jogę. Przechodziliśmy właśnie przez MacArthur Park, gdzie było pełno dzieci i turystów.
- Tak, zaczniemy się już rozglądać. - powiedziałem, patrząc zamyślony przed siebie.
- Wiesz... tak właściwie ten pokój to była moja garderoba. Trzymam tam większość swoich ubrań. Jedynie Nelly tam spała, jak do nas przychodziła. Ona teraz będzie spała w salonie, a co ja zrobię z tymi wszystkimi rzeczami, skoro to będzie pokój dziecka?
- Jakoś to zorganizujemy, nie martw się.
- Potrzebujemy nowego mieszkania. - spojrzała na mnie z boku. - Większego.
- Shan, zbyt dużo na nas zrzucasz. Poczekajmy, aż urodzi się maleństwo. Jemu trzeba będzie poświęcić najwięcej uwagi, a nie przeprowadzce. - zatrzymałem się. Złapałem ją za dłonie i popatrzyłem na nią. - Dziecko będzie teraz najważniejsze. Twoje rzeczy damy na przechowanie paru osobom, które mają trochę wolnego miejsca u siebie, a jak już uporządkujemy wszystkie sprawy i przyzwyczaimy się do nowej roli, w szczególności ty, zaczniemy czegoś szukać. Tak?
- Dobrze... - powiedziała cicho i przytuliła się do mnie. Złapałem ją za rękę i szliśmy dalej. Tym razem Shanell nie mówiła o ciąży i ubrankach dla dziecka, tylko o kontrakcie, który miała podpisać kiedy urodzi. Moja dziewczyna już jakiś czas temu zapowiedziała mi, że po porodzie robi sobie jedynie dwa miesiące przerwy. W tym czasie przejdzie też na dietę i wznowi treningi, a potem od razu wraca do pracy. Niezbyt mi się to podobało. Wolałem, żeby odpuściła sobie z tym wszystkim co najmniej na rok. Ale wiedziałem też, że Shan i Ryan nigdy się na to nie zgodzą. W tym czasie była jedną z najbardziej pożądanych modelek w branży, praktycznie każdy chciał z nią pracować. Zdawałem sobie również sprawę z tego, że za parę lat to wszystko zdecydowanie zwolni. Nie jest to praca na całe życie. Chciałem, żeby jak najlepiej wykorzystała swoją szansę. Chciałem, żeby była szczęśliwa. Byłem z niej strasznie dumny.
W pewnym momencie dostrzegliśmy jakieś dziecko biegnące w naszą stronę. Dzieciak mógł mieć może z sześć lat, miał ciemne blond włosy, koszulkę z nadrukiem z jakiejś kreskówki i poobdzierane kolana. Wręcz rzucił się na mnie i przytulił się do mojej nogi. Shan odsunęła się na bok i patrzyła na nas ze zdziwieniem.
- Tato! - krzyknął, jeszcze bardziej ściskając moją nogę. Byłem w szoku. Pierwszy raz widziałem tego bachora na oczy. Spojrzałem wielkimi oczami na moją dziewczynę, która zmarszczyła brwi i splotła ręce na piersiach.
- No proszę, ile twoich dzieci jeszcze przede mną ukrywasz?
- Ale... ale ja nie wiem o co chodzi! Odsuń się... - próbowałem odepchnąć tego dzieciaka, ale owinął się wokół mnie jak bluszcz.
- Ciekawe ile kobiet przede mną zapłodniłeś.
- Shanell! Odsuń się... nie znam cię. No kurwa mać!
Shan chciała już odejść, ale w tym samym momencie podbiegła do nas kobieta w średnim wieku. Próbowała odciągnąć ode mnie tego małego potwora.
- Vincent, co ty wyprawiasz?!
- Chcę do taty.
- Nie jestem twoim ojcem, do cholery!
- Vincent, zostaw pana, idziemy do domu. - odezwała się jego matka, ciągnąc go za rękę. Ten jak na złość jeszcze bardziej przyssał się do mnie. Jak pijawka.
- Pod warunkiem, że tata pójdzie z nami.
Spojrzałem błagalnym wzrokiem na Shan, która zirytowana stała z boku.
- Miałeś przede mną tyle dziewczyn, że nawet nie pamiętasz ilu zrobiłeś dziecko? - spytała wrednie. Ta bezczelna baba jeszcze zamiast odciągnąć dziecko ode mnie, stała obok i słuchała jak się kłócimy.
- Przysięgam, że nie mam pojęcia o żadnym dziecku... Miałem wiele lasek, było ich naprawdę dużo, nawet nie pamiętam ile dokładnie. Ale to chamskie z ich strony, że nie powiedziały mi, gdy zaszły ze mną w ciąże.
- To chamskie z twojej strony, że je zapłodniłeś i zostawiłeś. Ja będę następna?
- Shanell...
- Zamknij się. Sama dojdę na jogę, nie musisz mnie odprowadzać.
Popatrzyła na mnie z pogardą i odeszła. Zapomniałem nawet o matce tego bachora. Dopiero jej przeprosiny wyrwały mnie z zamyślenia. Nawet jej nie słuchałem. Odsunąłem się od dziecka, które mnie w końcu puściło i spojrzałem na kobietę ze złością w oczach.
- Na pani miejscu trzymałbym tego potwora na smyczy. - oznajmiłem szczerze. Zaraz po tym odszedłem, nie czekając na żadną odpowiedź i marne tłumaczenia.

Kirk
Niechętnie otworzyłem drzwi mieszkania. Wizja Dave'a siedzącego przed telewizorem wśród porozrzucanych ubrań i pustych pudełek po pizzy niezbyt mnie tu przyciągała. Dzisiaj w pracy zadzwoniłem do jego mamy i poprosiłem ją, żeby nas odwiedziła i przemówiła mu do rozsądku. Niezbyt chętnie się zgodziła.
Wszedłem do środka i rozejrzałem się. Zdziwiłem się, ponieważ w salonie panował względny porządek. Poszedłem dalej. W kuchni dostrzegłem Dave'a, który stał przy blacie kuchennym. Spojrzał na mnie i wziął do ręki talerz.
- Witaj w domu. Zrobiłem ci kanapkę. - oznajmił i podał mi kromkę chleba posmarowaną masłem orzechowym.
- Słuchaj, naprawdę sądzę że powinieneś...
- W życiu. - przerwał mi chłodno.
- To twoja matka.
- Wiesz, że ona nigdy nie pochwaliła przy mnie Megadeth?
- Przestań, na pewno...
- Albo jak miałem sześć lat to straszyła mnie, że odda mnie do domu dziecka, bo zwymiotowałem w samochodzie jej chłopaka.
- Ale...
- Słuchaj, jeśli nie chcecie mnie tutaj to spoko, pójdę do kogoś innego, ale nie wró...
Nie dokończył, ponieważ przerwało mu walenie do drzwi. Popatrzyłem na Mustaine'a i uśmiechnąłem się krzywo.
- Proszę! - krzyknąłem donośnie.
Drzwi otworzyły się z hukiem, a ja otworzyłem gębę ze zdziwienia. Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie jego matkę. Dave nie był do niej ani trochę podobny. Była średniego wzrostu panią koło pięćdziesiątki, z włosami tlenionymi na blond i makijażem, którego nie powstydziłaby się gwiazda porno. Miała na sobie proste wytarte jeansy i czarną koszulkę na ramiączkach, która odsłaniała jej pomarszczony dekolt.
- Mama?! - jeknął Dave.
- Wiem kim jestem. - odparła, wchodząc do mieszkania. Miała nieprzyjemny głos. Można było w nim wyczuć wyższość i niechęć do każdego człowieka.
- Kirk, zaprosiłeś tu moją matkę? - Dave spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Musicie się pogodzić.
- Niczego od niej nie chcę!
- Nie zasługujesz na mnie! - wtrąciła się pani Mustaine. Dave spojrzał na nią, marszcząc brwi. Podszedł bliżej.
- Po co mi takie zużyte próchno jak ty?
- Ślicznie. Dobrze się przyjrzyj swojej przyszłości mały, taką będziesz miał żonę.
- Moja przyszłość ma się dobrze.
- Kto ci tak powiedział? Twój kurator sądowy?
- Ja przynajmniej dzwonię do mojego kuratora. - prychnął i zaplótł ręce na piersiach.
- Mógłbyś się umyć.
- Mogłabyś wyremontować mi łazienkę w mieszkaniu.
Spojrzeli na siebie z nienawiścią w oczach. Rozmowa nie szła im najlepiej, ale było w miarę spokojnie. Do czasu. Christine, bo tak miała na imię mama Dave'a, zamiast spakować jego graty i go stąd zabrać, zaczęła mu wszytko wypominać. Mustaine, zamiast to olać, jak zawsze dał się sprowokować.
- Ej Dave, pamiętasz kiedy miałeś 10 lat i powiedziałam, że Sparky uciekł?
- Ta.
- Sprzedałam go. - odpowiedziała z rozbrajającą szczerością.
- O mój Boże. Sprzedałaś psa?!
- Obcokrajowcom.
- A chcesz wiedzieć dlaczego ten dziany doktor do ciebie nie dzownił?
- Shawn?
- Powiedziałem mu, że zginęłaś w wypadku samochodowym.
Jego matka nie mogła złapać oddechu. Miałem wrażenie, że zaraz się na niego rzuci.
- Dosyć... - odezwałem się w końcu, żeby załagodzić sytuację. - Każdy zrobił coś, z czego nie jest dumny. Jak na przykład sprzedanie zwierzątka czy niszczenie szans matki na nowy związek...
- Jak mogłaś sprzedać mojego psa?! - wydarł się Dave. - Już mogę wybaczyć ci to, że nie chciałaś mnie odbierać z komisariatu kiedy zgarniała mnie policja, ale to, że oddałaś obcym ludziom moje zwierzątko?! Nigdy!
- A ty całe życie rujnowałeś moje związki! Przećpałeś nawet moje pierścionki zaręczynowe!
- I tak ci nie były potrzebne, nigdy nie brałaś ślubu!
Westchnąłem i odsunąłem się od nich. Pokręciłem głową i z daleka obserwowałem, jak się kłócą. Wiedziałem, że Dave pochodzi z rozbitej rodziny, nigdy nie wspominał o rodzicach. Wiedziałem tylko, że nie zna swojego ojca i nie dogaduje się z matką, czasami wspominał o siostrach, z którymi widywał się tylko przy jakichś większych okazjach. Ale nie sądziłem, że wychował się w takiej patologii. Nigdy bym nie przypuszczał, że matka może tak traktować swoje dziecko. Nie chciałem usprawiedliwiać Dave'a, bo sam nigdy nie był święty i niczego swojej mamie nie ułatwiał, ale to właśnie ta kobieta przyczyniła się do tego, że Mustaine dzisiaj jest jaki jest. Narkotyki, awantury, niechęć do ludzi, ciągłe zmiany dziewczyn. W miarę ustabilizował się dopiero wtedy, kiedy podpisał umowę o pracę i poznał Dianę, która sama bała się związku z nim i przez długi czas się wahała, czy w ogóle powinna dać mu szansę.