Strony

sobota, 23 kwietnia 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 24.

na razie nie wstawiam zdjęcia siostry Kirka, bo nie wiem czy zawita na dłużej. myślę nad tym. ale jeszcze się pojawi.

pozdrawiam, czytajcie, komentujcie, oceniajcie.

Marty
Stałem razem z Kirkiem na stacji kolejowej i od dwudziestu minut czekaliśmy na pociąg jego siostry. Kirk był bardzo zdziwiony, że chciałem iść razem z nim, ale niczego nie podejrzewał.
Kiedy chwilę później nadjechał pociąg i patrzyliśmy na wychodzących z niego ludzi, na samym końcu pojawiła się Abigail. Szybko nas dostrzegła i podbiegła, ciągnąc za sobą walizkę. Rzuciła się Kirkowi w ramiona, a ja stałem bez słowa z boku. Przywitali się, a Abi wreszcie spojrzała na mnie. Chciała mnie przytulić, ale szybko się rozmyśliła i skończyło się na podaniu ręki.
Hammett wziął jej walizkę i ruszyliśmy w stronę mojego samochodu. Usiedli na tylnym siedzeniu i zajęli się rozmową, a ja co chwilę zerkałem w lusterko, żeby ją zobaczyć. Abigail nie była podobna do Kirka, może dlatego, że nie mieli wspólnego ojca. Miała długie, ciemne, proste włosy, świetną figurę, ładne kształty, zielone oczy i niesamowite spojrzenie. Nie chodziło tylko o jej wygląd. Była naprawdę świetną i mądrą dziewczyną, zupełnie inną niż wszystkie laski z którymi się wcześniej spotykałem. Polubiłem ją, kiedy spędziłem z nią trochę czasu, a kiedy wróciła do siebie, często zdarzało mi się o niej pomyśleć.
Kiedy byliśmy już w mieszkaniu, od razu poszła do pokoju Kirka, żeby się rozpakować. Miała tam spać, a on miał te kilka dni przemęczyć się na kanapie w salonie. Przygotował dla nich jakąś kolację, żeby mogli coś zjeść i chwilę pogadać, zanim pójdzie do pracy, a ja usiadłem przed telewizorem i włączyłem jakiś serial.
- Będziesz musiała zostać sama z Martym... Pracujemy teraz na różne zmiany. Jak będziesz chciała gdzieś wyjść to mu powiedz, może poleci ci jakieś miejsce albo cię odprowadzi... - mówił Hammett, a ja się przysłuchiwałem.
- Poradzę sobie. Nie martw się. - oznajmiła Abigail, a ja się uśmiechnąłem.
- Marty! - zawołał mnie, a ja podniosłem się z sofy i zajrzałem do kuchni. Oparłem się o framugę i spotkałem się z przenikliwym spojrzeniem Abi. Szybko spuściłem wzrok. - Zajmiesz się moją siostrą, kiedy będę w pracy? Pokaż jej jakieś miejsce, jakby chciała gdzieś iść czy coś...
- Nie ma sprawy. Nie mam żadnych planów.
- Dzięki. - dopił swoją herbatę i odstawił pusty kubek do zlewu. Wyszedł z kuchni, a po chwili wrócił, ubierając swoją skórzaną kurtkę. - Wrócę o 5:00 rano.
- Ale dobrze, że tak pracujesz. - Abigail wstała ze swojego miejsca, żeby odprowadzić go do wyjścia. - Ja przecież niedługo pójdę spać, a cały dzień będziemy mogli spędzić razem.
Kiwnął głową. Przytulił ją jeszcze na pożegnanie i wyszedł, a ja zamknąłem za nim drzwi. Przekręciłem klucz w zamku. Spojrzałem na Abigail, którą po chwili przyparłem do ściany i zacząłem namiętnie całować.
- Tęskniłam... - powiedziała cicho między kolejnymi pocałunkami.
Odsunąłem się od niej i popatrzyłem w jej hipotyzujące oczy. Uśmiechnęła się lekko i wzięła się za rozpinanie moich spodni.
Cały czas zastanawiałem się, dlaczego akurat ona tak na mnie działa, ale w tamtym momencie nawet nie miałem głowy do tego, żeby o tym myśleć.

***

Otworzyłem oczy i wziąłem kolejny głęboki oddech. Czułem, jak moje włosy lepią się do spoconego ciała. Przejechałem lekko ręką po jej wilgotnej skórze i podniosłem się. Ująłem jej twarz w dłonie i pocałowałem ją. Odgarnęła mokre włosy z mojej twarzy i wtuliła się w moją szyję.
- Marty? - spytała niepewnie.
- Tak?
- Wszystko dobrze?
- Jak najbardziej. - powiedziałem cicho i cmoknąłem jej nagie ramię. Podniosła głowę i spojrzała na mnie.
- Kim dla ciebie jestem?
- Nie rozumiem?
- Kim dla ciebie jestem? Ile dla ciebie znaczę?
- Abi, chyba za wcześnie na takie pytania...
- Ale kiedy poszliśmy pierwszy raz do łóżka to nie było za wcześnie.
- Daj mi trochę czasu...
- Ile? Zostaję tylko na kilka dni.
- Nie wiem... Wiesz, ja od dawna nie byłem w nikim zakochany. Nie wiem czy w ogóle kochałem kiedyś jakąś dziewczynę...
- Nie rozumiem cię.
- Po prostu daj mi te kilka dni i pozwól mi spędzić z tobą jeszcze trochę czasu.
- Ok. - powiedziała cicho i spuściła wzrok. Chciała wstać i wrócić do pokoju Kirka, ale pociągnąłem ją za rękę.
- Zostań jeszcze trochę. Nie chcę być sam.
- Wiesz, że nie mogę być z tobą całą noc.
- Wiem. Niedługo wrócisz. Chodź.
Spojrzała na mnie smutnym spojrzeniem i położyła się obok. Objąłem ją lekko i wtuliłem twarz w jej włosy. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem.

Roxxi
- Dzięki. Nie sądziłam, że zacznie padać deszcz. Rano świeciło słońce. - wzięłam od Larsa moją ramoneskę i powiesiłam ją na oparciu krzesełka. Od dwóch miesięcy miałam w końcu nowe zajęcie. Dostałam pracę w butiku w centrum handlowym. Na pewno było lżej niż w poprzedniej pracy. Pracowałam w stałych godzinach, każdą noc spędzałam w domu, a nie w nocnym klubie, nie musiałam użerać się z pijanymi facetami, miałam całkiem fajną szefową. Jedynym minusem było to, że nie dostawałam żadnych napiwków. W klubie Jacka podczas weekendów potrafiłam czasami zgarnąć nawet kilka stów z samych napiwków.
- Zrób jeszcze pranie, nie miałam czasu żeby rano wstawić.
- Przecież wiesz, że nie umiem robić prania. - jęknął.
- Wszystko jest posegregowane kolorami. Po prostu wrzuć te ciemne do pralki. - przewróciłam oczami. - Wsyp jedną miarkę proszku i wlej trochę płynu, a nie jak ostatnio, pół butelki detergentu. Idiota.
- Dobra, ale ty powiesisz. Patrz, Marty z nową laską. - powiedział Lars i skinął na niego ręką. Zauważył nas i razem z dziewczyną wszedł do sklepu. Pierwszy raz widziałam ją na oczy. - Co słychać?
- W porządku. To jest Abigail, siostra Kirka.
- Współczuję. - spojrzałam na nią, a ona uśmiechnęła się niepewnie.
- To jest Roxxi, moja kuzynka. A to Lars, jej chłopak. Gra z Kirkiem w zespole.
- Widziałam go na zdjęciach.
- Co tu robicie bez Kirka? - zaciekawił się Lars.
- Jest w pracy. Oprowadzam trochę Abigail po mieście, żeby się nie nudziła.
- Tylko oprowadzasz? - uśmiechnęłam się, a Marty spojrzał na mnie skrępowany.
- Tylko. Nie rucham się z każdą napotkaną panną.
- Nie, w ogóle.
- I mówi to laska, która miała więcej kutasów w mordzie niż ja frytek.
- A ty kurwa trzymasz dziewictwo do ślubu. Przeleciałeś nawet tę laskę, która zagadała mnie na ostatnim koncercie, bo chciała poznać Dave'a.
- Przez tą laskę wylądowałem w szpitalu zwijając się z bólu, bo zaraziła mnie jakimś syfem. Wydałem prawie trzy stówy na antybiotyki.
- Dziewczyno, nie próbuj się nawet z nim związywać. On jest gorszy niż twój brat. - popatrzyłam na zdezorientowaną Abigail. - Wiem co mówię, znamy się od urodzenia. Kąpaliśmy się razem w wannie jak byliśmy mali.
- Roxxi... - warknął Marty.
- Muszę wracać do pracy.
- Słusznie. My też się śpieszymy. Cześć Lars. - pociągnął siostrę Kirka za rękę, a ona odwróciła się i pomachała nam na pożegnanie. Po chwili wróciła wzrokiem do Marty'ego i zaczęła coś mu mówić, ale już ich nawet nie słyszeliśmy.
- Ładna. Niepodobna do Kirka. - ocenił Lars.
- Widziałeś jak on na nią patrzy?
- Widziałem. Wątpię, że to się kończy tylko na oprowadzaniu.
- Przecież on nie może z nią być. To tak jak ty byś teraz zaczął chodzić z siostrą Dave'a albo ja z bratem Mel. To nienormalne.
- Ale oni nie są rodziną. Co w tym dziwnego?
- Nie podoba mi się to. - stwierdziłam i zobaczyłam, jak do sklepu wchodzą dwie nastolatki. - Muszę wracać do pracy. - mruknęłam do Larsa.
- Daj buziaka. - wychylił się przez ladę, a ja cmoknęłam go w usta. - Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Do zobaczenia później. - powiedział cicho, a ja kiwnęłam głową. Spojrzałam na jedną z dziewczyn, która do mnie podeszła i wymusiłam uśmiech.
- Czy jest taka sama bluzka jak na wystawie, tylko w mniejszym rozmiarze? - spytała.
- Tak, zaraz przyniosę. - rzuciłam i ruszyłam w stronę jednego z działów z ubraniami, starając się odgonić od siebie myśli związane z Martym i siostrą Kirka.

Dave
- Travis, pośpiesz się! - krzyknąłem, odkładając na półkę moją szczotkę do włosów. Przejrzałem się jeszcze w lustrze i wyszedłem z łazienki. Diana siedziała jeszcze przy stole w kuchni i kończyła pić kawę. Stanąłem za nią i pochyliłem się, żeby ją objąć. Pocałowałem ją lekko w odkrytą szyję.
- Ładnie pachniesz. - powiedziałem, siedziając obok niej.
- Pamiętasz, że mamy dzisiaj podwieść Nathana i Masona do szkoły?
- James mi mówił, że przed 9:00 będą czekać przed blokiem.
Kiwnęła głową i wstała ze swojego miejsca. Odstawiła pusty kubek na blat i poprawiła swoją obcisłą spódniczkę do kolan. Lubiłem, kiedy chodziła po domu w swoim służbowym stroju.
Poszła do pokoju Travisa, a ja ubrałem moją jeansową kurtkę. Kiedy wrócili, podałem małemu jego plecak i wyszliśmy z mieszkania. Mason i Nathan czekali już przy moim samochodzie. Travis przywitał się z nimi i od razu we trójkę wepchali się na tylne siedzenie. Kiedy Diana chciała usiąść na miejscu pasażera, zatrzymałem ją.
- Dzisiaj ty prowadzisz. - pokazałem jej kluczyki.
- Oblałam drugi raz egzamin.
- Właśnie.
Niedawno udało mi się w końcu namówić moją dziewczynę, żeby w wieku dwudziestu sześciu lat zapisała się na kurs prawa jazdy. Miałem już dosyć wożenia jej w każde możliwe miejsce, więc stwierdziłem, że czas najwyższy aby w końcu nauczyła się jeździć.
Nie szło jej jednak tak dobrze, jakbym tego oczekiwał. Była jedyną osobą w naszej ekipie, która jeszcze nie miała prawka. Nawet Kirk miał, mimo że nie prowadził jakoś super. Nawet Lars potrafił całkiem nieźle jeździć. Niezrównoważona Roxxi była na podium razem z Jamesem, jeśli chodzi o najlepszych kierowców. Musiała w końcu zdać ten egzamin, a ja chciałem jej w tym pomóc.
- Czeka nas śmierć. - powiedział Mason, kiedy Diana usiadła za kierownicą. Zapięła pasy i włożyła kluczyki do stacyjki.
- Uczyłeś już kogoś jeździć? - spojrzała na mnie.
- Shanell, jak miała piętnaście lat. Nieźle jej szło i prawko ma już od kilku lat.
Kiwnęła głową i przekręciła kluczyk w stacyjce. Wrzuciła bieg wsteczny i zatrzymała się.
- Diana!
- Przepraszam... - powiedziała zestresowana i gwałtownie ruszyła do przodu. Kilka metrów dalej prawie wjechała pod śmieciarkę.
Kiedy dojechaliśmy pod szkołę, Diana zaparkowała na krawężniku, a Mason i Nathan wyskoczyli z samochodu.
- Ziemia! Nareszcie! - Nath położył się na trawie.
- Nie dramatyzuj! - krzyknęła Di i spojrzała na mnie. - Teraz do przedszkola?
- Kochanie, może teraz ja poprowadzę? Wystarczy ci na dzisiaj... - uśmiechnąłem się krzywo.
- Masz rację... Niewygodnie mi w tej spódniczce i marynarce. - wyszła z samochodu, a ja odetchnąłem z ulgą. Zamieniliśmy się miejscami. Najpierw odwiozłem Travisa do przedszkola, a później Dianę do hotelu, w którym pracowała. Następnie sam pojechałem do pracy ze wspaniałą świadomością, że przynajmniej dzisiaj moja dziewczyna nikogo nie rozjedzie na ulicy.

niedziela, 10 kwietnia 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 23.

Shanell
- Weź jeszcze ten... i ten... - podałam Judy kolejny komplet bielizny i ruszyłyśmy w stronę przebieralni. Posadziłam ją przed przymierzalnią, obładowaną moimi rzeczami. Wzięłam od niej jeden z kompletów i weszłam do środka. Szybko się przebrałam i wyszłam, żeby się jej zaprezentować w czerwonej bieliźnie.
- I jak? - spytałam, przechodząc obok niej. Przyjrzała mi się dokładnie.
- Nie jest zbyt wyzywająca?
Spojrzałam na nią, a potem stanęłam przy wielkim lustrze. Obróciłam się kilka razy wokół własnej osi.
- Wiesz... masz rację. Tam dziewczyny chyba nie noszą czerwonej bielizny. Na castingach dziewczyny zawsze noszą czarną lub beżową... - myślałam głośno. - Chociaż ten casting to inna sprawa... Ale nie chcę się popisywać.
Wzięłam od niej kolejny komplet i weszłam znów do przymierzalni.
W marcu miałam mieć mój pierwszy od siedmiu lat casting do pokazu Victoria's Secret. Było to moje marzenie od początku kariery. Próbowałam tam swoich sił kiedy miałam osiemnaście lat, ale stwierdzili, że jestem za młoda na reklamowanie luksusowej bielizny. Zraziłam się do tej marki na kolejne kilka lat. W tym roku miałam obchodzić dwudzieste piąte urodziny i doszłam do wniosku, że albo teraz albo nigdy. Podpisanie kontaktu z Victoria's Secret i zostanie ich Aniołkiem byłoby przełomowym punktem w mojej karierze. Wtedy miałabym pewność, że jako modelka osiągnęłam już wszystko.
Zapięłam czarny biustonosz i wróciłam do Judy.
- Tak lepiej? - zapytałam, poprawiając włosy.
- Tak, ale nie podoba mi się ta kokarda między biustem. Jest za duża.
- Wiesz co, tam był podobny komplet, tylko bez żadnych dodatków. - wskazałam palcem na jeden z działów. - Możesz mi przynieść? Przy okazji możesz odnieść resztę tej bielizny, nie będę jej przymierzać.
- Już. - wstała ze swojego miejsca i pozbierała wszystkie rzeczy. Przeszłam się jeszcze kilka razy przed ogromnym lustrem, a ona wróciła po paru minutach i podała mi komplet o który prosiłam.
- A ty nie szukasz bielizny na noc poślubną?
- Mam jeszcze czas.
- Szybko zleci. - stwierdziłam i znów poszłam do przebieralni. - Macie już wybraną datę? - krzyczałam do niej zza ciemnej zasłony.
- Kwiecień przyszłego roku. W tym się już nie wyrobimy...
- Kwiecień to chyba najpiękniejszy miesiąc na ślub. Jeśli kiedyś wyjdę za mąż, to też w kwietniu. - mówiłam głośno i przejrzałam się w lustrze. Wyszłam z przymierzalni i zrobiłam kilka kroków.
- Teraz jest dobrze. - stwierdziła Judy.
- Nie powiedzą mi znowu, że nie pasuję?
- Nie. Teraz wyglądasz jak prawdziwa kobieta. Żadna wyzywająca bielizna nie jest ci potrzebna. Jesteś idealna.
Uśmiechnęłam się i lekko się pochyliłam, żeby ją przytulić. Po chwili przebrałam się, zapłaciłam za bieliznę i wyszłyśmy ze sklepu. Ruszyłyśmy w stronę parkingu, gdzie zaparkowałam samochód.
- Idziesz sama na casting? - głos Judith wyrwał mnie z zamyślenia.
- A chcesz mi towarzyszyć?
- Chciałabym, ale mam pracę. Będę trzymać kciuki.
- Dzięki. Ryan miał ze mną iść, ale nie wiem, czy da radę. Chyba wezmę Jamesa, on mnie najbardziej wspiera i przy nim będę się najlepiej czuła.
- A Colin?
- Nie chciał iść ze mną. - wzruszyłam ramionami. - Ale jak powiem, że idę z Jamesem, to znowu dostanie jakiegoś ataku zazdrości i stwierdzi, że chyba jednak pójdzie ze mną.
- Znowu się kłócicie?
- Nie. Od początku roku jest spokojnie. Ale może znowu dostać szału jak zobaczy jakiegoś faceta na horyzoncie. - oznajmiłam i wsiadłyśmy do samochodu.
- Wiesz, jesteśmy od lat przyjaciółkami. Nie chcę się wtrącać i stawać po którejś ze stron, ale męczy mnie jedna rzecz. Cliff robił dokładnie to samo. Dlaczego wtedy milczałaś i nic z tym nie zrobiłaś?
Spojrzałam na nią z ukosa i milczałam przez dłuższą chwilę. Bez słowa przekręciłam kluczyk w stacyjce.
- Odwieźć cię do domu?
- Tak... - powiedziała cicho, a ja ruszyłam. Przez całą drogę nie padło ani jedno słowo. Kiedy zatrzymałam się na jej osiedlu, a Judy chciała już wysiadać, przerwałam niezręczną ciszę.
- Jesteśmy przyjaciółkami. Dlaczego nigdy nic mi nie powiedziałaś, skoro od dawna byłaś przeciwna mojemu związkowi z Cliffem?
- Bo nigdy nie mówiłaś, że coś ci przeszkadza. Wyglądałaś na szczęśliwą.
- Bo zawsze myślałam, że tak wygląda związek między kobietą i mężczyzną. A raczej dziewczyną i chłopakiem. Skąd mogłam wiedzieć, że żyjemy w chorej relacji, skoro wcześniej nie byłam w żadnym poważnym związku? Dopiero jak po tym wszystkim zaczęłam spotykać się z Nickiem, kiedy byłam naprawdę szczęśliwa i nie nosiłam w sobie już tej żałoby... Spojrzałam na swoje poprzednie życie i tak strasznie się cieszyłam, że to już jest za mną. Teraz widzę, że nie byłam w ogóle szczęśliwa. Żyłam w jakiejś chorej iluzji. Wiesz jak wyglądałoby teraz moje życie, gdyby... Cliff żył i wzięłabym z nim ślub? W wieku dwudziestu czterech lat miałabym już co najmniej dwoje dzieci, codziennie odwoziłabym je do przedszkola, siedziałabym całe dnie w domu, sprzątała i gotowała. Zrezygnowałabym z kariery. Konkretnie, to Cliff podjąłby za mnie decyzję. A ja bym się zgodziła, bo nadal myślałabym, że właśnie tak ma być. - przymknęłam oczy i cicho westchnęłam. Popatrzyłam znów na Judy, która cały czas lustrowała mnie swoim błękitnym spojrzeniem. - I wiesz co? Nie ma czegoś takiego jedna, jedyna miłość na całe życie. Nie ma gdzieś na świecie osoby, która jest dla ciebie stworzona. To jest totalna ściema. A kiedyś myślałam, że to właśnie Cliff jest tym jedynym i już nigdy w nikim się nie zakocham. Można się zakochać po raz kolejny, po prostu każda miłość jest inna. Kocham Nicka nad życie i zawsze będę, mimo tego wszystkiego co się między nami wydarzyło. Patrzę na nasze dziecko i raz widzę w nim taką małą Shan, a innym razem małego Nicka... To jest piękne... - uśmiechnęłam się lekko. - Ale jakoś nie przeszkadzało mi to w tym, żeby zacząć spotykać się z Colinem. On też jest dla mnie ważny.
- Może być dla ciebie ważny, może ci się cholernie podobać, możesz coś do niego czuć, ale niekoniecznie będzie to miłość. Nie zakochasz się w każdym kolejnym facecie po zakończeniu związku. - stwierdziła i wlepiła wzrok w przednią szybę. Po chwili znów na mnie spojrzała. - Uciekaj od tego kolesia. On zrobi z ciebie to co chciał zrobić Cliff. Ani się obejrzysz, a będziesz miała trójkę dzieci na karku, będzie cię kontrolował na każdym kroku, a na nocnych dyżurach będzie posuwał młode pielęgniarki. Pytałaś go kiedyś, dlaczego rozwiódł się z żoną?
- Nie.
- Może warto zapytać? - zasugerowała, łapiąc mnie delikatnie za rękę. - Muszę już iść. Przemyśl to, czy znowu chcesz się pakować w taki związek.
Judy skinęła tylko ręką i wyszła z samochodu. Odprowadziłam ją wzrokiem do klatki schodowej i z głową pełną myśli ruszyłam w stronę swojego domu.

Dave
- Po co ci majtki małego dziecka? Czyżby jakaś lasia była z tobą w ciąży? - uśmiechnąłem się do Kirka, kiedy ten pakował dziewczęce ubrania do reklamówki.
- To ciuchy Sophii. Zesikała się w szkole i muszę jej to zawieść.
- Dlaczego ty? James nie może? Przecież pracuje na nocną zmianę.
- Może, ale nie chce.
- Przecież to jego dziecko. - zmarszczyłem brwi.
- Nie chce jej robić przykrości. Stwierdził, że zacząłby się śmiać.
- Kto się w tym wieku nie zlał w gacie w szkole? - zacząłem się śmiać. - Parę lat temu, jak jeszcze Cliff żył, James po jakiejś imprezie zasnął pijany w jego łóżku i się zeszczał. Mam nawet gdzieś zdjęcia. Dwudziestokilkuletni facet. Wielka gwiazda rocka. - wybuchnąłem śmiechem.
- Przestań. - Hammett stanął w jego obronie. - Każdemu może się zdarzyć.
- No jasne, dlatego ja się nie śmieję z tego, że siedmiolatka zesikała się w szkole. Może jej nie chcieli wypuścić z lekcji do łazienki?
- Nie wiem.
- Przypomniało mi się, jak w szkole byłem na konkursie...
- Ty chodziłeś na konkursy? - przerwał mi Kirk.
- Czasami, żeby nie chodzić na lekcje. - oznajmiłem i wziąłem kilka łyków mojej kawy. - W podstawówce byłem na jakimś konkursie przyrodniczym, ale niestety nie miałem okazji pochwalić się moją ogromną wiedzą, bo zachciało mi się srać i musiałem uciekać do kibla. Zaraz była przerwa i przyszło kilku chłopaków z mojej klasy żeby spisywać zadania, oczywiście na wejściu któryś z nich powiedział: "Co tak śmierdzi? To z tej" i puk puk do mojej kabiny. Myślałem, że jak się nie odezwę to się odczepią, ale stali i pukali tak długo, aż powiedziałem: "Sorry, sram".
Hammett patrzył na mnie bez słowa.
- Co w tym zabawnego?
- Marty zawsze się śmieje z tej historii.
- Macie żałosne poczucie humoru. Was tylko śmieszą historie o gównie.
- Dobrze, że twoje poczucie humoru jest takie wymagające. Tak samo każdy śmiał się z tego, że przeruchałem twoją laskę i...
- Dave, idź już sobie! Nie zapraszałem cię! - krzyknął, uderzając mnie reklamówką. Niechcący wylałem trochę kawy na dywan. - No i co zrobiłeś?!
- To twoja wina! I nie przyszedłem do ciebie, tylko do Marty'ego! On mnie zaprosił! Połowa mieszkania jest jego!
- Ja jadę zawieść Sophii rzeczy do szkoły, a jak wrócę, to tej plamy ma nie być!
- A jak dalej będzie to co?
- Zabiję cię i wrzucę zwłoki do rzeki Santa Ana. - powiedział ze złością w głosie i zbierał się już do wyjścia.
- Ciało szybko wypłynie! Pójdziesz siedzieć! - krzyknąłem za nim, ale moje ostatnie słowo zagłuszyło jego trzaśnięcie drzwiami. Po chwili ze swojego pokoju wyszedł Marty.
- Co się stało?
- Kirk grozi mi śmiercią za plamę na dywanie. Rzucił się na mnie z reklamówką i wylałem niechcący kawę, kazał mi to wyczyścić. Niedoczekanie.
- Dave, ta plama może nie zejść. Trzeba to zmyć szybko.
- Nie będę tego czyścił! To wina Hammetta!
- Dobra, ja to umyję! Poczekaj chwilę!
Pobiegł do łazienki, z której szybko dobiegł mnie dźwięk bieżącej wody. Chwilę później Marty klęczał na kolanach i czyścił plamę, która powstała tylko z winy Kirka.
- Niektórzy ludzie nie mają żadnej kultury. - pokręciłem głową, mając oczywiście na myśli Hammetta i wrzuciłem brudny kubek do zlewu. - Człowiek ze wsi wyjdzie, wieś z człowieka nigdy.
- Dave, możesz po sobie pozmywać? Widzisz co teraz robię.
- To później pozmywasz. Jestem twoim gościem.
Przewrócił oczami i głośno westchnął.
- Nie kłóć się teraz z Kirkiem. Musi mieć dobry humor, za dwa dni przyjeżdża jego siostra.
- No i? - podniosłem brew. - Aha, już wiesz czy to ona cię zaraziła?
- Mówiłem, że to nie ona. To była ta laska z koncertu, Jane. Zadzwoniłem do niej i jak dopiero jak zagroziłem jej sądem, to przyznała się, że ma jakiegoś syfa i mi o tym nie powiedziała.
- No dobra, ale to nie znaczy, że masz przed siostrą Hammetta rozkładać czerwone dywany i dbać o jego dobry humor.
- Muszę. Ona przyjeżdża na kilka dni. Jak Kirk będzie widział, że jestem miły i normalnie się zachowuję, to będzie spokojnie chodził na próby i do pracy. Nie będzie dzwonił ani bez żadnych zapowiedzi wracał wcześniej. Już sobie tak ustaliłem grafik z szefową, że będę wracał wtedy, kiedy on będzie wychodził. I będę całe osiem godzin sam z jego siostrą. - uśmiechnął się tajemniczo. - To fajna laska. Chciałbym, żeby coś z tego wyszło.
- Nie podoba mi się to. To trochę tak, jakbyś ruchał moją czy własną siostrę. Moja rodzina to twoja rodzina, rodzina Kirka to też twoja rodzina. To kazirodztwo. Niedopuszczalne.
- Przestań kurwa. Nie jesteśmy w ogóle spokrewnieni. I nie mam zamiaru mieć dzieci. Nie będziesz mi mówił z kim mogę spać, a z kim nie.
- A jak Kirk się dowie?
- No i co z tego? Nie boję się go.
- Pewnie, tylko że tak się wkurwi, że jego siostra już tu więcej nie przyjedzie. A ty przecież nie będziesz jeździł specjalnie do San Francisco tylko po to, żeby ją posuwać.
- A kto powiedział, że chcę ją tylko posuwać? - spytał, patrząc na mnie uważnie. Wstał z kolan i wrócił do łazienki, a ja zastanawiałem się, co taka siostra Kirka ma w sobie, że prawie usidliła Marty'ego Friedmana.

Shanell
Wchodząc do małej włoskiej restauracji przy Beverly Boulevard, zobaczyłam, że Colin już na mnie czekał. Najwidoczniej od dłuższej chwili, bo na stole miał porozkładanych kilka gazet.
- Spóźniłaś się. - powiedział na wstępie, kiedy odsuwałam krzesło.
- Przedłużyło nam się z Judy w sklepie, a potem musiałam zawieść mleko dla Milana mojej mamie. - odpowiedziałam spokojnie, zawieszając torebkę na oparciu.
- Kupiłaś sobie wszystko na casting? - odłożył wszystkie gazety na bok.
- Potrzebowałam tylko czarnej prostej bielizny. Już mam.
- To dobrze. - uśmiechnął się.
- Jak było w pracy?
- Normalnie. Nic ciekawego. Zjesz coś?
- Piłeś. - stwierdziłam, patrząc na niego uważnie. Zmarszczył brwi.
- Jednego drinka. Czekałem na ciebie ponad pół godziny.
- Nawet nie ma jeszcze trzynastej.
- Do piętnastej mam zamiar tak się nawalić, że będą mnie stąd wynosić. - powiedział z uśmiechem i spowodował tymi słowami chwilową ciszę.
- Wiesz co odpierdalasz, prawda? - spytałam w końcu.
- Daj spokój, ok? Bez przerwy pracuję, czasami nie mam nawet czasu na to, żeby wyrzucić śmieci czy pojechać na zakupy, więc mam prawo po dyżurze usiąść i wypić jednego drinka czy pięć.
- Jutro też masz dyżur. Wyrzucą cię z pracy jak zobaczą cię pod wpływem alkoholu.
- Przecież wszystko jest w porządku. Normalnie cię widzę, nie plącze mi się język, nie ma żadnych śladów.
- Idź na badanie krwi to ci pokażą, że ślady są.
- A po co mi badania krwi? Nie mam zamiaru dawać się nakłuwać i narażać się na zwolnienie. Ciekawe ilu biednych lekarzy, którzy właśnie skończyli studia czyha na moje miejsce.
- Nie czepiaj się biednych studentów tylko zajmij się sobą.
- Właśnie, a co się dzieje w kampusach studenckich? Tam chleją dzień w dzień.
- Kurwa mać, Colin! - prawie krzyknęłam, ale po chwili ściszyłam głos. - Nie miałam nigdy nic przeciwko, żebyś wieczorem wypił drinka czy kieliszek wina, ale teraz już przesadzasz. Alkohol nie umili ci życia. Zniszczy ci je, zniszczy ciebie i tyle z tego wyniknie.
- A ty...
- Co ja?!
- A ty co robisz jakieś dwa miesiące przed castingami? Nic nie jesz. Jak już koniecznie chcesz walczyć ze stresem to rób to co ja! Napij się szklankę likieru, dwie rumu, cztery wina. Ile byś tego nie wypiła i tak wyjdzie ci na lepsze niż głodzenie się.
- Wiesz co, chyba jednak się dogadamy kiedy indziej w tej kwestii, bo wyobraź sobie, że mam ochotę coś zjeść. A teraz i tak nic nie wyjdzie z mojego produkowania się, więc po co odkładać czas zamówienia czegoś na lunch? - diametralnie zmieniłam temat i odwróciłam się do przechodzącego obok mnie kelnera. - Poproszę krem z pomidorów i papryki i jedno espresso. - spojrzałam na Colina. - A ty co zjesz?
- Risotto z borowikami. Do tego jedno Martini Dry.
Kelner zapisał zamówienie i odszedł, a ja odwróciłam się przodem do stolika.
- Zostawiłaś u mnie swój kalendarz ze swoimi zapiskami. Chciałem ci go wczoraj oddać kiedy wracałem z pracy, ale, co mnie szczególnie nie zdziwiło, wieczorem znowu nie było cię w domu.
- Byłam z Milanem u Nicka.
- Ponieważ twój były chłopak jest ważniejszy ode mnie, kalendarz nadal jest u mnie. - powiedział bez emocji. Moje spotkanie z Nickiem wyglądało tak, że rozmawialiśmy razem i piłam herbatę, a Nelly bawiła się z Milanem. Według Colina ta wizyta przebiegła oczywiście zupełnie inaczej. - Dzwoniłem do ciebie przez pół wieczora, ale nie chciałem się znowu nagrywać na sekretarce. - dodał i zamilkł, kiedy kelner postawił przede mną moje espresso, a przed nim kieliszek z Martini.
- Wezmę go od ciebie. - powiedziałam od razu.
- Kiedy, jeśli mogę wiedzieć?
- Przyjdę dzisiaj wieczorem. Nie mam żadnych planów, a jutro mam wolne. - oznajmiłam z zamyśleniem.
Reszta lunchu minęła bez żadnych kłótni, ale w napiętej atmosferze.