piątek, 29 lipca 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 31.

wiecie, że Stephanie i Nick mają urodziny tego samego dnia? to przeznaczenie.

Nick
- Zobaczymy się wieczorem? - spytała Nelly, dreptając za mną.
- Jasne, przyjadę po ciebie i wyskoczymy gdzieś.
- Gdzie teraz idziesz? - dopytywała. Odwróciłem się i uklęknąłem obok niej.
- Muszę coś załatwić. Później do ciebie przyjadę i gdzieś cię zabiorę. A teraz idź do babci.
Kiwnęła głową. Wstałem i patrzyłem jeszcze, jak biegnie przez szpitalny korytarz do matki Josie.
Szybko ulotniłem się ze szpitala i wsiadłem do swojego samochodu, stojącego na parkingu. Westchnąłem głośno i oparłem głowę o kierownicę.
Dzisiaj rodzice Josie zgodzili się, żeby odłączyć ją od aparatury podtrzymującej życie i pobranie jej narządów. Lekarze od dawna powtarzali, że nie ma już żadnej nadziei. Podziwiałem jej rodziców, że po śmierci swojej córki są w stanie oddać komuś jej narządy, zająć się jej dzieckiem i pogrzebem. Ja jednak nie chciałem mieć z tym nic wspólnego. Ledwo stałem na nogach podczas takich uroczystości jak pogrzeb, nie wspominając o zorganizowaniu go. Życie jednak toczyło się dalej. Ja i Josie nie byliśmy ze sobą od dawna. Moje wszystkie uczucia względem niej już wygasły, więc miałem nadzieję, że dosyć szybko oswoję się z tą sprawą. Miałem jednak do niej jakiś sentyment związany z naszą córką. Nelly była w tej sytuacji najważniejsza. Na szczęście nie znosiła tego wszystkiego aż tak źle. Miała mnie, rodziców Josie, przyjaciół, chodziła do przedszkola i odwiedzała koleżanki. Każdy starał się, żeby była szczęśliwa i nie myślała o tym, co się stało.
Wsunąłem na nos okulary przeciwsłoneczne i pojechałem na Sunset Boulevard. Chciałem zobaczyć się z Shan i Milanem. Kiedy miałem wychodzić z samochodu, na chodniku zobaczyłem Shanell z jakimś facetem. Nie kłócili się, ale obydwoje wyglądali na zdenerwowanych. Przez chwilę ich obserwowałem. On ją o coś prosił, ona jednak była nieugięta, a po chwili zaczęła mu coś tłumaczyć. W końcu przytulili się na pożegnanie, on wsiadł do samochodu i odjechał, a Shanell weszła do klatki schodowej. Chciałem iść za nią, ale rozmyśliłem się. Pojechałem do sklepu, kupiłem butelkę białego rumu, sok wiśniowy i pojechałem do siebie.
Przez prawie dwie godziny siedziałem w moim samochodzie na osiedlowym parkingu, pijąc rum z sokiem wiśniowym. Myślałem o mojej córce, o Josie, o Shanell, o tym, kim był ten facet. W duchu ciągle liczyłem na to, że się nie spotykają. Oficjalnie nie byliśmy razem od naprawdę długiego czasu, ale ja nadal uważałem, że ona jest moja.
W pewnym momencie usłyszałem pukanie w szybę. Odwróciłem się z niechęcią i zobaczyłem Jamesa, który gestem pokazał mi, żebym mu otworzył. Otworzyłem i wpakował się na miejsce pasażera.
- Chyba nie masz zamiaru nigdzie jechać w takim stanie?
- A czy widzisz, żebym gdzieś jechał?
- Dlaczego pijesz w samochodzie?
- Bo mogę. Zaraz idę do domu.
- Co się stało? - wypytywał mnie dalej. Spojrzałem na niego przekrwionymi oczami.
- Nadal ją kocham.
- Shanell?
Kiwnąłem głową i westchnąłem cicho.
- Ale już sobie kogoś znalazła.
- Jest sama.
- Przestań. Widziałem ją dzisiaj z jakimś facetem.
- To pewnie był Colin.
- Kto?
- No tak, spotykali się krótko po waszym rozstaniu. - mówił, patrząc gdzieś przed siebie. W końcu spojrzał na mnie. - Rzuciła go. Dzwoniła do mnie dzisiaj rano. Może przyszedł do niej żeby się pożegnać albo coś u niej zostawił. Wiem, że przeprowadza się do Teksasu.
Oparłem głowę o zimną szybę i przymknąłem oczy. Wciąż czułem na sobie wzrok Jamesa.
- Ona też cię kocha. - kontynuował. - Nie mówi o tym, ale to widać. Chcę żeby była szczęśliwa.
Popatrzyłem na niego bez słowa. James odwrócił wzrok.
- Idź do niej, zadzwoń, cokolwiek. Albo ktoś ci ją znowu podpierdoli sprzed nosa.
- Przez cały nasz związek chciałeś, żebyśmy się rozstali.
- Przy tobie była szczęśliwa. Kocha cię. Kiedy ona jest szczęśliwa, ja również.
Milczałem przez dłuższą chwilę. Przez głowę przelatywało mi setki myśli. James głośno westchnął.
- Muszę iść. Przemyśl to co ci powiedziałem. - oznajmił i wyszedł z mojego samochodu.
Niedługo później sam wróciłem do mojego mieszkania. Leżałem bezczynnie na kanapie z nogami przerzuconymi przez oparcie i patrzyłem tępo w sufit. Nagle podciągnąłem się do pozycji siedzącej i podniosłem słuchawkę. Szybko wystukałem numer telefonu.
- Słucham? - usłyszałem po drugiej stronie głos Shanell.
- Cześć...
- O, cześć. Co słychać?
- Jak Milan?
- Zamiast jeść kolację karmi swojego ulubionego słonika kaszką z sokiem malinowym. A co u ciebie?
- Shanell... Pójdziesz ze mną na pogrzeb Josie? Nie chcę być tam sam.
- Ona...
- Tak. Dzisiaj. - westchnąłem cicho.
- Jasne, że pójdę. - powiedziała po chwili milczenia.
- Dzięki. To dużo dla mnie znaczy. W poniedziałek, o piętnastej...
- Dobrze. Jeszcze... jeszcze się dogadamy.
Zastanawiałem się jak mogę dalej pociągnąć rozmowę, ale nawet nie miałem siły. Ta scena, którą zobaczyłem kilka godzin wcześniej nadal siedziała mi w głowie.
- To... cześć... - rzuciłem pośpiesznie i nie czekając na to, aż się ze mną pożegna, odłożyłem słuchawkę.

Dave
- To jest moja żona, Nancy. - powiedział mój ojciec, a ja bez słowa podałem rękę szczupłej średniego wzrostu szatynce z włosami spiętymi w kok. Po chwili Diana zrobiła to samo.
- A to Corey i Renee. - dodał. Obydwoje byli podobni do swojej matki. Mieli niebieskie oczy i brązowe włosy w takim samym odcieniu, Renee długie i falowane, a Corey krótko ścięte. Z nimi również bez słowa się przywitałem.
- Kathy? Chodź w końcu. Ile mamy na ciebie czekać? - zawołała Nancy.
Po chwili zobaczyliśmy jak po schodach schodzi moja najmłodsza przyrodnia siostra. Ona natomiast była podobna do ojca. Miała brązowe oczy i proste długie włosy farbowane na blond. Ubrana była jak modna licealistka. Miała obcisłe jeansy z wysokim stanem i czarną bluzkę odkrywającą ramiona. Spojrzała na wszystkich z wyższością i przywitała się najpierw z Dianą, a potem ze mną. Chyba mieliśmy szansę zostać najlepszymi przyjaciółmi.
Cała kolacja przebiegła w dosyć dziwnej atmosferze. Na początku było dosyć sztywno, ale później wszyscy zaczęli rozmawiać. Głównie to Diana coś mówiła, bo udało jej się bardziej złapać z nimi wspólny język. Ja tylko piłem wino i zdawkowo odpowiadałem na pytania, które ktoś mi zadał.

***

Po raz kolejny dobiegł mnie odgłos wymiotowania. Bez słowa posłodziłem kawę i spojrzałem na Dianę, która ledwo żywa wychodzi z łazienki. Owinęła się mocniej szlafrokiem i usiadła naprzeciwko mnie.
- Umieram. - mruknęła. - Ty jak zwykle czujesz się fantastycznie, mimo że wychlałeś wczoraj ze dwie butelki wina.
- Wiesz, że mam mocną głowę. Chyba będę musiał nauczyć cię pić.
- Nie wypiłam wczoraj ani kropli!
- Ale żarłaś cały wieczór smażoną rybę i pieczone ziemniaki.
- To nie od ryby.
- Zjedz śniadanie.
- Nie chcę, nie mogę patrzeć na jedzenie.
- To wypij gorzką herbatę.
Nalała do kubka trochę herbaty z dzbanka i upiła kilka łyków.
- Nie powinnaś iść w takim stanie do pracy. - stwierdziłem, przyglądając się jej uważnie.
- Mam wolny weekend.
Wstałem ze swojego miejsca i podszedłem do niej. Odgarnąłem z jej twarzy rozczochrane włosy i pocałowałem ją.
- Smakujesz jak rzygi.
- Dzięki, skarbie.
- Nie ma sprawy. - wziąłem swój kubek z kawą i poszedłem do przedpokoju, żeby założyć buty.
- Dave? - zawołała Diana z kuchni. - Co sądzisz o rodzinie swojego ojca?
- Nie wiem. Jeszcze słabo ich znam. Prawie w ogóle.
- Twoja najmłodsza siostra jest podobna do ciebie, z wyglądu i charakteru.
- Wiem. - odpowiedziałem i napiłem się kawy. - Wiesz co? Chyba z nią dogadałbym się prędzej niż z Renee i Coreyem.
Wziąłem mój do połowy opróżniony kubek i wróciłem do kuchni. Postawiłem go na blacie. Diana wstała ze swojego miejsca i przytuliła się do mnie. Pocałowałem ją w szyję i spojrzałem w jej duże błękitne oczy.
- Kocham cię, Di. Naprawdę.
- Wierzę ci. - zaśmiała się cicho.
- Wiesz co?
Popatrzyła na mnie z zaciekawieniem, oczekując odpowiedzi.
- Kiedyś... Nie teraz, ale w przyszłości chciałbym...
Nie dokończyłem, bo zakryła dłonią usta i pobiegła do toalety. Westchnąłem cicho. Szybko wziąłem swoją skórzaną kurtkę oraz klucze i wyszedłem do pracy.

Shanell
- Może czarny kombinezon od Zuhair Murad? - spytałam, wyciągając kolejną rzecz z garderoby. Spojrzałam na Roxxi, która siedziała w fotelu przy drzwiach wychodzących na balkon, z kieliszkiem wina w dłoni. Wzruszyła tylko ramionami. Mój wzrok powędrował na Dianę, która leżała na łóżku i przeglądała najnowsze wydanie magazynu Allure, gdzie byłam na okładce. Oderwała na chwilę wzrok od gazety i przytaknęła ruchem głowy.
- Jest ok. Na pogrzeb pasuje.
- Albo... - wróciłam do przerzucania wieszaków z ubraniami. - Czarna koszula od Yves Saint Laurent i skórzane spodnie od Louis Vuitton?
- Skórzane spodnie na pogrzeb? Shanell, litości. - powiedziała Mel, która właśnie wychodziła z balkonu, niosąc pusty dzbanek po podlaniu kwiatków.
- No i co z tego? - zdziwiła się Roxxi. - Ja na pogrzeb byłej Larsa ubrałabym cekinową sukienkę z dekoltem i rozcięciem na nodze.
- A na pogrzeb matki Larsa?
Roxanne chwilę się zastanawiała. Przerzuciła nogi przez oparcie fotela i napiła się ze swojego kieliszka.
- Tak samo. Tylko dodatkowo wynajęłabym limuzynę i piła Cristala w drodze na cmentarz.
- Jesteś głupia, Roxxi. - stwierdziła Melanie, po czym podeszła do stolika i nalała sobie pełny kieliszek wina.
- A ty jakbyś się ubrała na przykład na pogrzeb Lisy?
- Nie poszłabym na jej pogrzeb!
- Milan już śpi, przestańcie krzyczeć. - upomniałam je, układając ubrania, które wcześniej wyrzuciłam na środek sypialni. Mel bez słowa usiadła na łóżku obok Diany.
- Już wiesz w co się ubierzesz? - spytała w końcu.
- Założę ten kombinezon i szpilki od Jimmy Choo.
- A tak na serio... - zaczęła znowu Roxxi. - Chcesz iść na ten pogrzeb?
- Nie bardzo.
- Nie lubisz Josie, co nie?
- To nie ma teraz znaczenia czy ją lubię czy nie.
- To była twojego faceta!
Roxanne nigdy nie potrafiła trzymać języka za zębami i waliła prosto z mostu, ale po alkoholu robiła się naprawdę nieznośna.
- Dobra, Josie często mnie wkurzała. - przyznałam. - Starałam się ją jakoś akceptować, ale nie lubiłam gdy do nas przychodziła, bo czułam się zazdrosna. Przecież nie powiem o tym Nickowi. Chciał, żebym z nim poszła, więc pójdę.
- Czego jeszcze byś nie powiedziała Nickowi?
- Co?
- Ej, nie, naprawdę. - Roxxi nagle wstała ze swojego miejsca i podeszła do stolika, żeby wziąć butelkę wina. - Jesteśmy w damskim gronie, przyjaciółki, każda ma jakieś tajemnice. - wróciła z alkoholem na swoje miejsce i rozsiadła się wygodnie w fotelu. - Do czego nigdy byście się nie przyznały swoim facetom ani nikomu innemu? Ja zacznę. Jestem kleptomanką, kradnę Larsowi pieniądze z portfela i piwo z lodówki. Wynoszę z pracy różne przedmioty, długopisy, bony rabatowe, zszywacze, ryzę papieru, ostatnio nawet zabrałam papier toaletowy z kibla i przyniosłam do domu. Lubię sok mocno pomarańczowy schłodzony i seks analny. Teraz wasza kolej. Mel?
- Puszczałam się z właścicielem Seventh Veil. - powiedziała Melanie, mając na myśli klub ze striptizem, w którym we dwie tańczyłyśmy kiedy skończyłyśmy liceum. Usiadła po turecku na łóżku i wzięła mały łyk wina ze swojego kieliszka. - Był stary i brzydki, ale przynajmniej zabierał mi tylko pięć procent tego co zarobiłam, od reszty dziewczyn brał więcej. I na prywatny taniec chodziłam tylko z tymi klientami, z którymi chciałam. Czasami jak chcę sobie wypić drinka, a nie chcę żeby James się dowiedział, robię sobie herbatę w kubku i dolewam do niej wódki. Kiedyś nie chciało mi się wyjść z Lolą na dwór, więc zamknęłam ją na balkonie i tam się zesrała, a Jamesowi powiedziałam: "O nie, pies załatwił się na balkonie. Posprzątaj to, bo ja śpieszę się do pracy, papa".
- Mel, ty dziwko! - krzyknęłam z obrzydzeniem. Próbowałam się nie roześmiać, ale mi nie wyszło. - Przecież ten koleś był okropny. W dodatku bez przerwy się na mnie darł. Pamiętam, jak kiedyś rzucił szklanką o ścianę, kilka centymetrów ode mnie i kazał mi to posprzątać. Schyliłam się, a ten zaczął mnie obmacywać. Ugh. Moje najgorsze wspomnienie z tej pracy.
- Ty się lepiej nie odzywaj, bo dzięki mnie dostałaś tę robotę. Sama chciałaś tam pracować.
- Zaraz... - zamyśliła się Roxxi. - Przecież byłaś już z Jamesem, kiedy tańczyłaś!
- Nie. Spotykaliśmy się, ale jako kumple. Na piwo czy pizzę. Na pierwszą randkę poszliśmy jak już przestałam tam pracować.
- Diana, a ty?
- Ukradłam kiedyś stringi z bazaru. - powiedziała z lekkim zażenowaniem i zaczęła się śmiać. - Nie dlatego, że nie było mnie stać, w sumie to nie wiem dlaczego.
- Diana, twoje kradzione stringi w porównaniu do byłego chłopaka Mel to nic.
- Po pijaku sikam do umywalki. Często wyobrażam sobie, że jestem dziwką i pracuję w burdelu, bo Dave'a to kręci. Fantazjuję o seksie z policjantem z Miami Vice.
- Z Jamesem Crockettem! - krzyknęłam.
- Tak!
- Ja uwielbiam oficera Dennisa Bookera z 21 Jump Street! - ekscytowała się Melanie. - Jak go widzę to mam ochotę rzucić się na telewizor i oblizać ekran.
- Apropo telewizora... - zaczęłam i roześmiałam się. - Jak jestem sama w domu to włączam karaoke i śpiewam do pilota.
- A coś obrzydliwego? - dopytywała Roxanne. - Muszę wam powiedzieć, że miałam okazję mieszkać z wieloma ludźmi, miałam mnóstwo współlokatorów, ale największymi świniami i syfiarami są takie dziewczyny jak Shan.
- Nie jestem syfiarą ani świnią!
- No ty akurat nie, ale coś obrzydliwego na pewno kiedyś zrobiłaś. Już nie bądź taka idealna.
- W sumie... - pomyślałam głośno. Włożyłam złożone ubrania to garderoby i zamknęłam ją. - Mam jedną historię, ale nie mogę wam opowiedzieć. Nikt o tym nie wie.
- Właśnie o to chodzi! Mamy mówić o rzeczach, których nigdy byśmy nikomu nie powiedziały, to zostanie między nami. Dawaj, Mel dawała dupy waszemu szefowi, żebyście miały robotę.
- No właśnie. - powiedziała Melanie z lekkim obrzydzeniem.
- Ale przysięgnijcie, że nikomu nie powiecie.
- Nie powiemy, mów. - Roxxi rozlała resztę wina do kieliszków.
- Kiedy chodziłam jeszcze do szkoły średniej, rozchorowałam się i siedziałam w domu. Nasza gosposia ugotowała zupę i przyniosła mi do łóżka. Siedzę sobie pod kołdrą, jem i nagle tak kichnęłam, że aż nasmarkałam do zupy. Ale nie chciało mi się wstać, więc jak gdyby nigdy nic zamieszałam ją i jadłam dalej. - wybuchnęłam śmiechem i ukryłam twarz w dłoniach. - Błagam, nie mówcie o tym Nickowi, bo już nigdy więcej mnie nie pocałuje.
Dziewczyny popatrzyły na siebie i wydarły się ze śmiechu.
- Zjadłaś zupę ze smarkami bo nie chciało ci się wstać?! - Diana nie wierzyła w to co usłyszała.
- Ty jednak jesteś świnią! - Roxxi wytarła oczy.
- Przestańcie! Moje czasy licealne to kopalnia dziwnych sytuacji. Jak miałam z siedemnaście czy osiemnaście lat, był dzień wagarowicza i zwiałam ze szkoły. Miałam spędzić ten dzień z dwoma kolegami, którzy byli już pełnoletni. Kupili wódkę, schowałam ją do torby i zmierzaliśmy w stronę mojego domu. Nagle podchodzi do nas jakiś starszy koleś mówiąc, że jest policjantem po cywilnemu i widział całe zajście. Kazał mi otworzyć torbę i wsiąść do samochodu, a ja spanikowana krzyknęłam: "Uciekamy!" i jako jedyna zaczęłam biec. Koledzy stali wryci i bladzi, jakby jechali na ścięcie głowy, a policjant krzyczał za mną: "Biegnij, biegnij i tak mam wszystko nagrane!". Nigdy się tak nie bałam wrócić do domu. Myślałam, że będą tam na mnie czekać dwa radiowozy policyjne i wkurzeni rodzice. Na szczęście mi się upiekło, mam już dwadzieścia pięć lat i nadal nie poniosłam za to żadnych konsekwencji, mimo że kumple sprzedali mnie na komendzie. Ci koledzy nazywali się James Hetfield i Dave Mustaine, więc jeśli popełnicie z nimi jakieś przestępstwo to pamiętajcie, że przez nich skończycie w celi śmierci.
- Ja kiedyś poszłam na zajebisty seks do byłego szefa. Tylko że on wyglądał jak milion dolarów, nie to co twój były szef, Mel. - stwierdziła Roxxi i kontynuowała swoją opowieść. - Nie wiedziałam wtedy, że sprzedawał kokainę w swoim klubie. Nagle nad ranem wpada policja do domu i rewidują mieszkanie za handel narkotykami. Dobrze, że mieszkał na parterze, przynajmniej mogłam wyskoczyć przez okno i wrócić do siebie.
- Kilka lat temu, kiedy chodziłam jeszcze z ojcem Travisa, robiłam wieczorem striptiz przy zapalonym świetle. Wiem, że sąsiedzi z bloku naprzeciwko stali w oknach. Widziałam, jak wołają resztę dorosłych domowników. A później przyszło do mnie dwóch policjantów. Na szczęście dostałam tylko pouczenie. Byłam młoda i głupia... Miałam wtedy dwadzieścia lat, a ojciec Travisa szesnaście! To chyba podchodziło pod jakąś pedofilię! - Diana pokręciła głową i roześmiała się.
- Ja nie miałam problemów z policją, nie licząc tego incydentu z dnia wagarowicza. - dodałam. - Chociaż w 1989 roku, wymiotowałam przez okno pokoju hotelowego po pokazie Gucci i ochrona hotelu straszyła mnie policją, ale ostatecznie Ryan załagodził całą sytuację. Kochany.
- Ja też nie miałam problemów z policją. Ale siostra Jamesa mogłaby mnie pozwać do sądu za to co zrobiłam parę lat temu. - Melanie dopiła wino ze swojego kieliszka. - Tylko nie mówcie Jamesowi, bo ten kapuś wszystko jej wygada. Zrobiłam rzecz złośliwą, której reperkusje były dosyć mocne. Dopiero co urodziło nam się pierwsze dziecko, ja nie pracowałam, ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, więc mieszkaliśmy trochę z jego siostrą i jej facetem. Budowali sobie dom i zamówili ogromną szafę składaną z lustrami jako suwane drzwi. Odebrała to siostra Jamesa, sprawdziła czy nie jest zbite. Tak im zazdrościłam ich bogacenia się, że zbiłam te lustra młotkiem. Wrócił jej narzeczony i wyleciał do niej z mordą, że jest idiotką, że nie sprawdziła, że olała, że teraz tego nie wymienią. Kłócili się pół nocy, ona się spakowała i pojechała do koleżanki. Jej facet chciał zrobić reklamację, ale wyszło na to, że siostra Jamesa sprawdziła wszystkie elementy i nie były zbite, tysiąc pięćset dolców poszło się jebać. Rozstali się przez to, może nie przez to, bo się pogodzili i wrócili do siebie, dzisiaj są małżeństwem, ale od tego zdarzenia coś w nich zostało, a siostra Heta za mną nie przepada, jakby przeczuwała, że to ja rozpierdoliłam tę szafę. - zakończyła opowieść i odstawiła pusty kieliszek na stół. Uśmiechnęła się do nas. - Nie żałuję.
- Prawidłowo. - poparła ją Roxxi.
- Nie wiem jak wy, ale ja muszę się powoli zbierać. - oznajmiła Diana, wstając z łóżka. - Nie chcę, żeby Dave mnie szukał.
- Też nie znoszę, jak James mnie szuka.
- A ja nie mam tego problemu. - pochwaliła się Roxanne i podniosła się z fotela. - To zbierajcie się, weźmiemy taksówkę, tutaj pełno się ich zatrzymuje, nie musimy nigdzie dzwonić.
Przeciągnęła się i pozbierała kieliszki, po czym wyniosła je do kuchni. Pożegnałam się z dziewczynami i odprowadziłam je do drzwi. Kiedy wyszły, zajrzałam jeszcze do pokoju Milana, sprawdziłam, czy mam wszystko przygotowane na jutrzejszy dzień i położyłam się spać.

środa, 20 lipca 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 30.

Dave
Siedziałem razem z Juniorem w restauracji przy Olympic Boulevard, która znajdowała się w hotelu JW Marriott. Kiedyś by nas tu nawet nie wpuścili, ale dzisiaj też chyba nie byliśmy mile widziani. Dwóch facetów w długich włosach, obcisłych jeansach i skórzanych kurtkach z frędzlami wśród bogatych prawników i kobiet w sukienkach, na które musiałbym wydać moją roczną wypłatę, nie było codziennością.
Zaprosił mnie tutaj mój ojciec. Zastanawiałem się, czy chce mnie jakoś upokorzyć czy po prostu jest to jego ulubiona restauracja lub spotyka się tu ze swoimi klientami.
Kiedy dostałem od Ryana jego wizytówkę i zadzwoniłem do niego, odebrała jego sekretarka, która bez przerwy powtarzała mi, że "Pan Alves nie ma w najbliższym czasie wolnych terminów". Ja jednak byłem trochę sprytniejszy od niej. Razem z Dianą uknułem pewien plan i to ona zadzwoniła do jego kancelarii, jako studentka prawa z najlepszymi wynikami na roku. Tym razem sekretarka przekierowała połączenie do jego gabinetu, a moja dziewczyna oddała mi słuchawkę.
Kiedy powiedziałem mu jak się nazywam, zamilkł na dłuższą chwilę, aż w końcu spytał, w czym może mi pomóc. Ja jednak ciągnąłem temat dalej, on stwierdził, że to pomyłka i odłożył słuchawkę.
W tamtej chwili się poddałem. Byłem wściekły jak nigdy, miałem dosyć tych poszukiwań i tajemnic moich rodziców. Diana widziała, w jakim byłem stanie po tej rozmowie i nawet nie próbowała poruszać tego tematu. Spędziłem cały dzień z nią i Travisem, co trochę poprawiło mi nastrój. Wieczorem, kiedy leżałem już z Dianą w łóżku, zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę, a po drugiej stronie usłyszałem głos mojego ojca. Powiedział, żebyśmy się zobaczyli za dwa dni, a ja się zgodziłem. Nie chciałem iść na spotkanie sam, dlatego poprosiłem Juniora, żeby mi towarzyszył. Nie wiedziałem jak mogę się zachować przy ojcu, którego nigdy w życiu nie widziałem. Czy zacznę wrzeszczeć, bić go, płakać. David był moim najlepszym przyjacielem. Tylko on potrafiłby mnie zrozumieć.
Kiedy gapiłem się w duże okna umożliwiające widok na panoramę miasta, Junior który siedział naprzeciwko mnie, szturchnął moją rękę. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, a on wskazał ruchem głowy na wejście. Odwróciłem się i zobaczyłem mojego ojca. Wiedziałem, że to on. Nasze spojrzenia się spotkały i wolnym krokiem podszedł do naszego stolika. W mojej głowie pojawiło się tysiące myśli. Ciężko było mi to przed sobą przyznać, ale naprawdę byłem podobny do tego faceta.
- Dave... - powiedział, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę. Spojrzałem na nią i uścisnąłem ją.
- Cześć. - odpowiedziałem i spojrzałem na Ellefsona. - To David, mój przyjaciel.
- David. - ojciec popatrzył na niego i podał mu rękę.
- Dzień dobry.
Usiadłem z powrotem przy stole. Ronald zajął miejsce obok Juniora, naprzeciwko mnie. Obserwował mnie w milczeniu przez krótką chwilę, aż w końcu podeszła do nas kelnerka, żeby przyjąć zamówienie.
- Zjecie coś lub napijecie się? - ojciec przerwał ciszę.
- Nie przyszliśmy tu, żeby jeść. - zdenerwowałem się.
Kiwnął lekko głową i spojrzał na młodą kobietę.
- Poproszę trzy szklanki wody z lodem. - powiedział cicho, a ona zapisała coś w swoim notesie i odeszła.
- Dlaczego zdecydowałeś się ze mną spotkać? - spytałem.
- Telefon od ciebie nie dawał mi spokoju. Nigdy bym się nie spodziewał, że zadzwonisz. Twoja mama wie, że tu jesteś?
- Nie. Jestem dorosły.
- Czy... - zaczął i urwał. Kelnerka przyniosła zamówienie i postawiła wysokie szklanki na stoliku. - To ona ci o mnie powiedziała?
- Kilka dni temu.
- Dlaczego?
- Chciałem to wiedzieć. Całe życie mi powtarzała, że albo cię nie zna albo nie żyjesz.
Ojciec wyglądał na przerażonego.
- Powiedziała mi tylko, jak się nazywasz. To wszystko. Moja przyjaciółka pomagała mi cię szukać. Jej menadżer dał mi twoją wizytówkę. Prowadziłeś sprawę rozwodową jego matki.
- Dziwna sytuacja... - zauważył. - Dave... Ile masz lat? Dwadzieścia dziewięć?
- We wrześniu będę miał trzydzieści.
- Wiem, że jestem dla ciebie beznadziejnym ojcem...
- Nie jesteś dla mnie w ogóle ojcem.
- Wszystko wtedy tak głupio się potoczyło. Byłem za młody. Miałem dwadzieścia jeden lat, byłem na studiach prawniczych. Miałem przed sobą całe życie i karierę. Nie wyobrażałem sobie, żebym dał się uwiązać.
- Nigdy się ze mną nie spotkałeś. Nie zadzwoniłeś, kiedy miałem urodziny, nie płaciłeś na mnie żadnych pieniędzy.
- Moi rodzice zapłacili Christine. Twojej mamie. - spojrzał na mnie wzrokiem pełnym powagi. - Chcieli, żeby zniknęła z mojego życia, ale też nie chcieli zostawiać jej bez pomocy. Dostała pieniądze. Dużo pieniędzy. Na twoje utrzymanie, edukację. Gdybyś chciał iść do college'u.
- Ledwo skończyłem liceum. Podejrzewam, że nie zobaczyłem ani centa z tej kasy.
- Dowiedziałem się później, że twoja matka kupiła dom.
- Z którego mnie wyrzuciła.
Spojrzałem na niego, a on odwrócił wzrok. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i paczkę Lucky Strike.
- Praktycznie nic o sobie nie wiemy. - stwierdził nerwowo, zapalając papierosa. Przytaknąłem ruchem głowy. - Pewnie masz do mnie żal, prawda?
Wzruszyłem ramionami. Przysunął do siebie popielniczkę.
- Dave, uwierz, że gdyby przytrafiło mi się to kilka lat później, zachowałbym się inaczej.
- Dlaczego przez tyle lat się do mnie nie odezwałeś?
- Czy byłoby dobrze, gdybym zjawił się u was, kiedy miałeś kilka lat, a twoja matka pewnie była już z kimś innym, kiedy już i tak było za późno żeby nawiązać prawdziwy kontakt z tobą, jak ojciec z synem? Twoja mama na pewno by tego nie chciała. Zresztą niedługo po studiach ożeniłem się, moja żona urodziła i...
- I przestałem się liczyć. Nigdy się zresztą nie liczyłem. Dla ciebie i matki byłoby lepiej gdybym w ogóle nie istniał.
- Nie mów tak.
- Ile masz dzieci?
- Ciebie, dwie córki i syna.
- Muszą mieć super życie.
Ojciec wzruszył ramionami i zgasił papierosa.
- Studiują?
- Renee i Corey studiują. Kathy chodzi jeszcze do liceum.
- Cudownie.
- A ty czym się zajmujesz?
- Pracuję w myjni samochodowej. I mam swój zespół, nazywa się Megadeth. Gramy w nocnych klubach. Nie pasuję do twojego idealnego obrazka, co?
- Przestań. Ważne, że jesteś szczęśliwy.
- Szczęśliwy? Matka przez całe dzieciństwo powtarzała mi że żałuje, że nie dokonała aborcji, nigdy nie powiedziała, że mnie kocha, a kiedy skończyłem szkołę wyrzuciła mnie z domu. Z domu, który kupiła za moje pieniądze! W czasie kiedy ty miałeś zajebiste życie, jeździłeś z rodziną na wakacje, a twoje dzieci chodziły do najlepszych szkół i miały wszystko czego zapragnęły, ja musiałem mieszkać z Davidem w jego kawalerce, handlowałem narkotykami, żeby mieć jakieś pieniądze na jedzenie, przez kilka lat walczyłem z uzależnieniem od heroiny, nie potrafiłem stworzyć związku z żadną dziewczyną, bo każdą zdradzałem i żadnej nie umiałem pokochać. Zakochałem się pierwszy raz w życiu w wieku dwudziestu siedmiu lat, a kobieta mojego życia bez przerwy mnie zbywała, bo nie chciała być z kimś takim jak ja. Nie wiem co by ze mną było, gdyby nie dała mi szansy. Jesteś ode mnie o dwadzieścia lat starszy, a mogę się założyć, że nie przeżyłeś nawet pięć procent tego co ja.
- Dave...
- Junior, idziemy. - wstałem ze swojego miejsca. David zrobił to samo.
- Zaczekaj. - zatrzymał mnie ojciec i również wstał. Podał mi swój terminarz i długopis. - Zapisz mi swój adres i numer telefonu.
Zawahałem się, ale zanotowałem szybko to co chciał. Skinąłem głową na Juniora.
- Idziemy.
- Dave, odezwę się do ciebie. - powiedział ojciec. - Obiecuję.
Przytaknąłem. David pożegnał się jeszcze z moim ojcem, a ja bez słowa wyszedłem z restauracji.

Diana
- Powodzenia! - krzyknęłam jeszcze za chłopakami, którzy wychodzili na scenę. Odwróciłam się i spojrzałam na Judy i Juniora, którzy stali za mną. David uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam jego gest. Chociaż nie mógł jeszcze grać, przyszedł na koncert Megadeth, po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu.
Kiedy złamał rękę, a lekarz powiedział, że może już nigdy nie zagrać na basie, strasznie to przeżył. Nie chciał słyszeć o muzyce i koncertach, a swoją gitarę zniósł do piwnicy. Na szczęście jego rehabilitacja szła bardzo dobrze i była szansa, że już niedługo wróci do grania.
Wyszłam zza kulis i poszłam rozejrzeć się po klubie. Faceci, kobiety, starsi i młodsi fani, niektórzy może słyszeli ich po raz pierwszy.
Ja jednak nie byłam fanką Megadeth. Nie lubiłam metalu, nie chodziłam na żadne koncerty rockowych zespołów. Nie byłam też żadną groupie ani pozerką. Nie przychodziłam na koncerty Megadeth dla muzyki. Po prostu byłam dobrą dziewczyną i chciałam wspierać mojego faceta.
Kiedy przecisnęłam się pomiędzy ludźmi i stanęłam na samym końcu, gdzie nie było tłoku, niedaleko wejścia dostrzegłam Shanell i Nicka. Stali blisko siebie, śmiali się i trzymali za ręce. Uśmiechnęłam się na samą myśl, że w końcu do siebie wrócili. Podeszłam do nich i objęłam przyjaciółkę w pasie.
- Cześć!
- O, Diana! Cześć. - przywitała się ze mną Shan.
- Cześć Nick. - skinęłam na niego ręką, a ten lekko mnie przytulił. - Nie sądziłam, że przyjdziecie!
- My też nie. Mieliśmy spędzić wieczór z Milanem, ale moi rodzice porwali go na spotkanie z prababcią. A ty nie jesteś za kulisami?
- Nie. Judy i David tam są. Chciałam się trochę rozejrzeć po klubie.
- Czy po prostu nie chcesz rozpraszać Dave'a, który ciągle odwraca się w twoją stronę, kiedy stoisz z boku sceny? - spytał Nick.
- To też. - zaśmiałam się.
- Skoczę po piwo. Też chcesz?
- Nie, dzięki. Nie czuję się najlepiej.
- A ty? Chcesz jakiegoś drinka? - spojrzał na Shan.
- Tak, Cosmopolitan. Tylko powiedz, żeby zrobili mi go w normalnej szklance, a nie w kieliszku do martini. - uśmiechnęła się, a on odszedł w stronę baru.
- Pogodziliście się. - ucieszyłam się.
- Zadzwonił dzisiaj rano do mnie i przeprosił za to, co się stało na balkonie Jamesa.
- Wróciliście do siebie?
- Nie.
- Wyglądacie razem jak para zakochanych nastolatków.
- Przestań. - szturchnęła mnie lekko.
- Kochasz go. - puściłam jej oczko.
- Diana!
- Dobra, nic już nie mówię. - uniosłam ręce w obronnym geście. Odwróciłam się i zobaczyłam Nicka, który już do nas wracał.
- Dzięki, skarbie. - powiedziała Shanell, kiedy podał jej drinka. Przejechał nosem po jej policzku i pocałował ją w kącik ust. Ten widok był naprawdę rozczulający.
- Jak spotkanie Dave'a z ojcem? - spytał nagle Nick.
- Musiałbyś pogadać z Davidem, bo był razem z Dave'em na tym spotkaniu. Dave nie chciał za bardzo o tym rozmawiać.
- Serio? Bardzo mu zależało na tym spotkaniu.
- Wiesz... jego ojciec ma trójkę innych dzieci, ze swoją żoną. Źle mu z tym, że oni studiują, mają kasę i świetne życie. Czuje się gorszy. Wydaje mi się, że to właśnie dlatego nie chce w ogóle poruszać tego tematu.
- Biedny... - westchnęła Shan.
- Chodzi trochę przybity, ale mam nadzieję, że mu przejdzie.
Spędziliśmy razem resztę koncertu. Kiedy usłyszeliśmy, jak Dave ze sceny żegna się i dziękuje publice, ruszyliśmy za kulisy. Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę. Odwróciłam się ze zdziwieniem i zobaczyłam starszego faceta.
- Słyszałem waszą rozmowę. Jesteś dziewczyną Dave'a?
Przyjrzałam mu się uważnie. Od razu dostrzegłam podobieństwo do mojego chłopaka. Nie musiał mi się nawet przedstawiać, żebym wiedziała, że to jego ojciec.
Przytaknęłam ruchem głowy.
- Ronald Alves. - wyciągnął rękę w moją stronę.
- Diana Long. - uścisnęłam jego dłoń.
- Mógłbym zobaczyć się z Dave'em? Nie wiem, czy będzie chciał mnie widzieć, ale...
- Jasne, spokojnie. Proszę za mną. - powiedziałam i ruszyłam przed siebie. Shanell i Nick byli już chyba z Judy i chłopakami, bo zniknęli mi z pola widzenia.
Weszłam za kulisy, a ojciec Dave'a stanął za mną.
- Dave! - zawołałam go. Akurat wycierał się ręcznikiem. Odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie.
- Gdzie byłaś?
- Chodź.
- Nie mam siły, Diana. Daj mi wodę. - skinął głową na Davida. Ten nalał mu trochę wody do plastikowego kubka i podał mu.
- Dave, twój ojciec tu jest.
- Co on tu robi?
- Chodź.
Zarzucił sobie ręcznik na szyję i dopił do końca swoją wodę. Złapałam go za rękę i poszliśmy razem do jego ojca, który stanął w miejscu, z którego nikt go nie widział.
- Cześć Dave. - przywitał się, wyciągając dłoń w jego stronę. Mój chłopak bez słowa uścisnął ją.
- Skąd wiedziałeś, że tu będę?
- Mówiłeś mi, jak nazywa się twój zespół. Widziałem plakaty na mieście.
- Po co przyszedłeś?
- Rozmawiałem z żoną i dziećmi. Może przyszedłbyś do nas na kolację w przyszły piątek?
Dave spojrzał na mnie, jakby oczekiwał mojej zgody. Wzruszyłam tylko ramionami.
- Nie patrz na mnie. To twoja decyzja.
- Nie wiem czy powinienem.
- Przyjdź. - kontynuował Ronald. - Oni wiedzieli, że mam syna z przelotnej znajomości ze studiów. Nikt nie ma zamiaru się kłócić. Też chcą cię poznać.
- Mogę przyjść z dziewczyną?
- Oczywiście.
- Przyjdziemy.
- W przyszły piątek, o dziewiętnastej. Tu jest adres. - podał mu kartkę zgiętą na pół.
- Dzięki.
- Do zobaczenia. Świetny koncert, gratuluję.
Kiwnął głową. Kiedy jego ojciec opuścił klub, Dave bez słowa przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił.

niedziela, 10 lipca 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 29.

Dave
Od ponad dwóch godzin siedziałem razem z Shan w jej agencji, dokładnie w biurze jej menadżera. Musiała czekać na casting, który miał być dopiero o dziewiętnastej. Nie chciała siedzieć tu sama i się nudzić przez ten czas, więc postanowiłem dotrzymać jej towarzystwa.
Ryan miał do załatwienia trochę swoich spraw, więc nie było go z nami. Ponieważ znałem już imię i nazwisko mojego ojca, wziąłem książkę telefoniczną z nadzieją, że znajdziemy tam jego numer i w końcu będę mógł się z nią skontaktować. Niestety poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów.
- Dobra, tu jest jeszcze jakaś kobieta o tym nazwisku. Zadzwonimy do niej i spytamy czy go zna. Może akurat to jest jego żona czy siostra. - powiedziała Shan, po czym obkręciła się na krześle na kółkach i chwyciła słuchawkę. Wystukała numer z książki, a ja siedziałem na biurku i patrzyłem na nią uważnie. - Dzień dobry, czy zastałam Ronalda Alvesa? Dzwonię w sprawie ankiety na temat nowej autostrady. Oh, to pomyłka? Szkoda, będę szukać dalej. Dziękuję. - rozłączyła się i spojrzała na mnie, zamykając grubą książkę. - To była ostatnia osoba.
- Oszukała mnie! Pewnie zmyśliła to imię i nazwisko!
- Może ten facet po prostu już nie mieszka w Los Angeles?
- Kurwa mać. - mruknąłem pod nosem i zeskoczyłem z biurka. Otworzyłem jeszcze raz książkę telefoniczną i zacząłem ją przeglądać. W tym samym momencie do biura wszedł Ryan. Rzucił na szafkę swoją teczkę z papierami i odgarnął włosy z czoła.
- Co robicie? - spytał zaciekawiony. Chwycił butelkę wody, która stała na jego biurku i upił kilka łyków.
- Szukamy Ronalda Alvesa. - mruknąłem, przerzucając kolejną kartkę. Ryan zmarszczył brwi.
- Po co wam prawnik?
Spojrzeliśmy na niego jak na ducha, a ten kompletnie nie wiedział o co chodzi.
- Znasz go? - załamał mi się lekko głos. - Skąd?
- To adwokat. Zajmował się sprawą rozwodową mojej matki. - Przyjrzał mi się uważnie. - Jesteście rodziną?
- To mój ojciec...
- Widać. Macie takie same oczy i kości policzkowe, kształt twarzy, identyczne nosy.
- Wiesz może gdzie jest jego kancelaria? - Shan wyprzedziła moje pytanie.
- Tak. W dzielnicy Financial District. Moja mama pewnie nadal ma jego wizytówkę, spytam ją o numer i dokładny adres.
- Dzięki.
- Może zadzwonisz do niej teraz? - ciągnęła dalej Shan.
- Shanell, daj spokój. Jutro spytam. I zejdź z mojego miejsca.
- Będę się już zbierał. - oznajmiłem i złapałem Shan za rękę, żeby się z nią pożegnać. - Zobaczymy się jutro.
Spojrzałem jeszcze na Ryana, który zajął swoje miejsce i zaczął coś sprawdzać w swoim kalendarzu.
- Dzięki za pomoc. Nie musiałeś mi pomagać.
- Nie ma za co. - odparł, nawet na mnie nie patrząc. - Dzięki twojemu ojcu moja matka udupiła swojego byłego męża na amen. Zabrała mu wszystko.
Wymusiłem ostatni uśmiech i wyszedłem stamtąd. Wracałem pieszo do domu, zastanawiając się, co szanowny pan prawnik widział w mojej matce i czy w ogóle wie o tym, że mnie ma. Dave Alves.
Nie. To wszystko nie mieściło mi się w głowie.

Shanell
Zamknęłam po cichu drzwi i odłożyłam torebkę na szafkę. Weszłam do ciemnego salonu z nadzieją, że Colin już śpi. Zapaliłam światło i zobaczyłam go stojącego przy oknie. Na stole nie zauważyłam żadnych butelek ani pustych szklanek. Odwrócił się w moją stronę i popatrzył na mnie bez słowa.
- Jak casting? - odezwał się w końcu.
- Dobrze. Doszedł mi pokaz Armaniego na Tygodniu Mody w Mediolanie.
- To bardzo dobrze. Gratuluję.
- Nie jest dobrze. W tym roku mam tylko pięć pokazów. Dwa lata temu miałam dwanaście.
- W przyszłym na pewno będziesz miała więcej...
Podeszłam do niego. Zdziwiłam się, bo nie poczułam woni alkoholu. Cmoknął mnie delikatnie w usta i złapał za rękę.
- Przenoszą mnie do szpitala w Teksasie.
- Naprawdę? Kiedy?
- Muszę tam być za dwa tygodnie.
- Co z mieszkaniem?
- Sprzedam. W Teksasie zatrzymam się na razie u rodziców i będę szukał czegoś dla siebie.
Kiwnęłam lekko głową i spuściłam wzrok.
- Chcesz jechać ze mną? - spytał, ciągle mi się przyglądając.
- Nie spodziewałam się, że...
- Wiem, za szybko. Możesz tu zostać, dopóki nie uporządkujesz swoich spraw, a ja nie znajdę jakiegoś domu do wynajęcia. Mogłabyś się nie dogadać z moimi rodzicami... - stwierdził, puszczając moją dłoń. - Będziemy się odwiedzać.
- Będziemy. - odparłam, chociaż nie wiedziałam, co tak naprawdę czuję. Czułam do Colina jakiś sentyment i przywiązanie, podobał mi się, był dobrym facetem, ale co raz bardziej wątpiłam w to, że to była miłość, a jego alkoholizm w ogóle nie poprawiał naszych stosunków. Niestety nie potrafiłam również wyobrazić sobie przeprowadzki do Teksasu.
- W końcu się z tym oswoisz. - ciągnął dalej temat. - W San Antonio będzie lepiej niż tutaj. Jest spokojniej, jeszcze cieplej niż tutaj, miasto nie jest tak zabudowane, ludzie są inni. I przede wszystkim o wiele mniejsza przestępczość. Ja się zmienię... To dobre miejsce.
Chciałam zapytać, dlaczego myśli tylko o dobrym miejscu dla siebie, ale powstrzymałam się. Milczałam. Odgarnął mi delikatnie włosy z policzka i pocałował mnie. Przysunęłam się bliżej niego i położyłam dłonie na jego ramionach. Chwilę później wylądowaliśmy w jego sypialni.
Uprawialiśmy seks po raz pierwszy od dłuższego czasu. Wcześniej albo się kłóciliśmy, albo któreś z nas nie miało czasu, albo po prostu nie mieliśmy ochoty. Było mi z nim dobrze, ale to chyba nie było to, czego oczekiwałam.

Marty
- Przestań, nikt ich nie zobaczy. - powiedziałem przez słuchawkę do Abigail, przeglądając nasze wspólne zdjęcia, które zrobiliśmy sobie kilka dni temu. Tydzień temu pojechał odwiedzić moich rodziców w San Francisco. Nie wiedzieli jednak, że zostałem tam dwa dni dłużej, żeby spędzić je z Abi. - Czym się tak martwisz? Nie widać na nich twarzy.
- To prywatny telefon? - usłyszałem za plecami głos mojej szefowej.
- Nie, Lauren, dwa razy cappuccino! - krzyknąłem do mojej koleżanki, a gdy szefowa odeszła, wróciłem do rozmowy z Abigail. - Wywołałem je w centrum handlowym. Nie panikuj. To tylko nastolatka, która jeszcze nie widziała kutasa. - spojrzałem na jedno ze zdjęć i uśmiechnąłem się. - Na pewno nie tak dużego. - zaśmiałem się. - Kiedy przyjedziesz do Los Angeles? Co? Mam tyle czekać? - jęknąłem, kiedy usłyszałem za plecami odchrząknięcie. Odwróciłem się i serce podeszło mi do gardła, kiedy zobaczyłem Kirka. - Wendy, poczekaj chwilę. - rzuciłem pośpiesznie do Abigail i spojrzałem na Hammetta.
- Daj mi klucze do mieszkania. Zapomniałem portfela, a muszę zrobić zakupy.
- Wendy, muszę kończyć. - wróciłem do rozmowy z Abi, jednocześnie chowając zdjęcia do papierowej torebki. - Nie mogę. Serio? Ja też. - odłożyłem słuchawkę i od razu wziąłem się za robienie pianki do cappuccino. - Co zrobisz dzisiaj na kolację? - spytałem Kirka, nawet na niego nie patrząc.
- Zapiekankę z tuńczykiem. - odpowiedział, opierając się rękami o ladę.
- Z sałatką?
- Nie.
Dokończyłem robić cappuccino i postawiłem je na tacy. Wyszedłem zza lady i ruszyłem do stolika dwóch młodych kobiet, które czekały na zamówienie. Kirk ruszył za mną. Kiedy postawiłem filiżankę przed jedną z dziewczyn, uśmiechnęła się i podziękowała, natomiast druga odłożyła na bok gazetę i spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Czy to jest normalne mleko?
- Tak.
- Miało być sojowe.
Popatrzyłem na nią bez słowa i wziąłem z powrotem filiżankę z jej kawą.
- Lauren, jedno cappuccino z mlekiem sojowym do dwójki, biorę przerwę! - krzyknąłem jeszcze raz do koleżanki ze zmiany i usiadłem z Kirkiem przy jednym z wolnych stolików. - Pij. - podsunąłem mu cappuccino.
- Dzwoniła twoja dziewczyna?
- Co?
- To nie była ona?
- Zajmij się swoim życiem, Kirk.
- Nie powiem nikomu.
- Nie rozumiem. To Wendy, stara kumpela z liceum.
- Ładna jest?
- Przestań wreszcie. - szturchnąłem go, a on prawie rozlał cappuccino, które właśnie pił.
- Zasługujesz na ładną.
- Wiem.
- Wczoraj dzwoniła Abigail, mówiła, że chce wpaść za dwa tygodnie.
- Taa, wiem. - powiedziałem, a po chwili miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Hammett spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
- Skąd?
- Przecież już mi mówiłeś. Nie pamiętasz?
- Nie... możliwe.
- Mówiłeś.
- Nieważne. Pytała, czy nie masz nic przeciwko, żeby znowu przyjechała.
- Nie mam. Nie przeszkadza mi ona.
Słuchałem jeszcze przez chwilę, jak Kirk opowiadał o swojej siostrze, a ja udawałem kompletnie niezainteresowanego. Nagle po raz kolejny usłyszałem za sobą krzyk mojej szefowej.
- Marty! - podeszła do mnie zdenerwowana. - Obserwuję cię od rana i wyciągam daleko idące wnioski. Weź się do pracy albo możesz pomarzyć o premii na koniec miesiąca.
Odeszła, a ja odprowadziłem ją wrogim spojrzeniem na zaplecze. Wyciągnąłem z kieszeni obcisłych jeansów klucze do mieszkania i podałem je Kirkowi.
- Za chwilę dwunasta, zleci się pełno ludzi.
- Powodzenia. - powiedział Kirk. Chwycił klucze i chwilę później już go nie było, a ja wziąłem jego pustą filiżankę po cappuccino i wróciłem do pracy.