poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 34.

Roxxi
Ziewnęłam głośno i podniosłam się z łóżka. Wciągnęłam na siebie moje spodenki Jordache i koszulkę Aerosmith z uciętymi rękawami. Szturchnęłam Larsa ręką.
- Wstawaj, za chwilę trzynasta.
- Jeszcze kilka minut.
Pokręciłam głową i poszłam do kuchni. Wstawiłam wodę i wyciągnęłam z szafki mój ulubiony kubek, po czym wsypałam do niego kawy.
Zasnęliśmy dopiero nad ranem. Prawie całą noc siedzieliśmy naćpani przed telewizorem i obejrzeliśmy wszystkie horrory z serii "Halloween". Kiedy Lars w końcu wstał, akurat wlewałam mleko do gorącej kawy. W milczeniu wzięłam kubek i poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie i włączyłam popołudniowe wiadomości. Na świecie był taki sam syf jak zawsze. Kolejna strzelanina na ulicy, brutalny gwałt i morderstwo kilka dzielnic ode mnie, podwyżki cen.
Spojrzałam na Larsa, który właśnie obok mnie usiadł. Odstawiłam kubek z kawą na stół i wzięłam swoją kosmetyczkę. Wyciągnęłam z niej mały przeźroczysty woreczek z białym proszkiem i bez słowa podałam mojemu chłopakowi. Wysypał trochę kokainy na stół i uformował kartą kredytową dwie cienkie kreski. Zwinął banknot i wciągnął swoją ścieżkę, a ja zaraz po nim zrobiłam to samo. Poczułam drapiący smak w gardle i odkaszlnęłam. Wzięłam mały łyk kawy z mlekiem i znowu wlepiłam wzrok w telewizor, opierając się wygodnie o oparcie kanapy.
Chwilę później usłyszeliśmy pukanie.
- Zapraszałaś kogoś? - zdziwił się Lars.
- Nie.
Wstał i poszedł otworzyć. Kiedy zobaczyłam na progu jego rodziców, ciśnienie mi skoczyło. I to wcale nie od kokainy.
- Cześć kochanie. - powiedziała jego matka, wchodząc do środka.  Za nią wszedł jej mąż, ciągnąc za sobą walizkę.
- Co tu robicie?
- Przylecieliśmy na kawę.
- A co, w Danii kawy nie ma? - spytałam, zamykając spokojnie moją kosmetyczkę. - To wypierdalać do Etiopii i nazrywać sobie z kawowca.
Moja przyszła teściowa spojrzała na mnie z nienawiścią w oczach.
- Ta małpa nadal tu mieszka?
- Mamo, przestań.
- Mieszkam i nigdzie się nie wybieram. - odpowiedziałam grzecznie.
Podeszła bliżej i spojrzała na mnie z pogardą.
- Wytrzyj nos, ćpunie.
- Nie mów mi jak mam żyć! - krzyknęłam i poszłam do łazienki. Zamknęłam drzwi na klucz i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Wytarłam nos i przemyłam twarz zimną wodą.
Cały dzień był dla mnie prawdziwą męką. Matka Larsa czepiała się mnie o każdy możliwy szczegół. O to, że na lampie jest kurz, że łóżko jest niepościelone. O swoim synku nie powiedziała ani jednego słowa, mimo że doskonale widziała, że jest naćpany. Udawała też, że nie widzi jego brudnych skarpetek leżących na podłodze czy włosów w umywalce.
Wieczorem, kiedy wyszła na spacer z Larsem i swoim mężem, zapaliłam światło i otworzyłam okno w pokoju w którym miała spać, żeby wpuścić tam jak najwięcej komarów. Zadowolona z siebie wyszłam z domu i poszłam do mieszkania Kirka i Marty'ego. Dosyć długo musiałam się tam dobijać. W końcu otworzył mi Marty, bez koszulki, w ciemnych obcisłych spodniach. Bez pozwolenia weszłam do środka.
- Daj mi coś słodkiego. Cukier spadł mi z nerwów.
- Co jest? - spojrzał na mnie podejrzliwie. Weszliśmy do salonu. Friedman skierował się do kuchni, a ja nagle zauważyłam siostrę Kirka siedzącą na kanapie.
- Hej. - skinęłam na nią ręką.
- Cześć. - przywitała się. Marty wyszedł z kuchni z puszką napoju i podał mi.
- Mam tylko Pepsi. Też ma dużo cukru.
- Niech będzie. - otworzyłam ją i napiłam się. - Zostanę na noc.
- No chyba nie. Ciekawe gdzie będziesz spać.
- Z tobą.
- Nie będę spał z kuzynką.
- Marty? W dzieciństwie kąpaliśmy się razem w wannie. Do tej pory mam zdjęcie, na którym śpimy na łóżku w samych pampersach i przytulamy się do siebie. Mogę je pokazać Abigail.
- Możesz zostać jak chcesz. Ale tylko dzisiaj.
- Zostanę ile będę chciała. Rodzice Larsa przyjechali.
Koło dwudziestej drugiej pojechaliśmy we trójkę do dzielnicy Korea Town do Taylor's Steak House. Kiedy usiedliśmy na swoich miejscach i kelner przyniósł nam menu, kilka stolików dalej dostrzegłam Dave'a z młodą atrakcyjną blondynką. Nie mogłam uwierzyć, że spotyka się z jakąś laską, kiedy jego dziewczyna jest w ciąży z ich pierwszym dzieckiem. Nawet nie zauważył mnie i Marty'ego, więc postanowiłam do niego podejść.
- Cześć. - powiedziałam, stając za Dave'em. Oparłam się ręką o oparcie jego krzesełka i uśmiechnęłam się.
- O, Roxxi. Cześć. Jesteś z Larsem?
- Nie, z Martym i z Abigail. - wskazałam palcem na nasz stolik. - Może mnie przedstawisz?
- To jest Kathrina, moja siostra. Kathy, to jest Roxxi, moja przyjaciółka.
- Znajomi mówią na mnie Trina, Kathy mówią tylko rodzice i rodzeństwo. - powiedziała blondynka. - Kojarzę cię. Nie byłaś przypadkiem kelnerką w Bootsy Bellows przy Sunset?
- Byłam. Skąd wiesz?
- Dosyć często tam chodzę, znam się z Jackiem. Pamiętam, jak kiedyś próbowałaś udusić mojego kolegę, bo klepnął cię w tyłek. Należało mu się.
- Tak, coś mi świta. Dave, możemy wyjść na chwilę na zewnątrz? Chciałam chwilę pogadać. Wiesz, problemy rodzinne.
- Dobra. Zapalę sobie. - wstał ze swojego miejsca i wyszliśmy z lokalu. Dave wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Wyjął jednego i wsadził sobie do ust, po czym zaproponował mi. - Chcesz?
- Nie chcę, wypaliłam już dzisiaj prawie dwie paczki.
- O co chodzi? - spytał niewyraźnie, odpalając papierosa. - Znowu walczysz z Larsem?
- Nie. Twoja siostra ćpa?
- Co? Skąd to pytanie?
- Mówi, że dosyć często chodzi do Bootsy Bellows i zna mojego byłego szefa.
- Ma już osiemnaście lat, więc może sobie iść do klubu nocnego.
- Jack jest dilerem.
- No i? Jest wielu ludzi, którzy znają pełno dilerów, a nie biorą. Ja na przykład.
- Zabrzmiało to tak, jakby całkiem nieźle się z nim znała. On się raczej nie zadaje z dziewczynami, które gardzą imprezami i trzymają dziewictwo do ślubu. Takie laski jak ona nawet nie płacą mu za prochy. Dają mu dupy lub obciągają na zapleczu i dostają za to dwie albo trzy działki.
- Nie jest uzależniona. Zauważyłbym. Jej rodzice tak samo.
- Nie musi być nawet uzależniona. Może brać co jakiś czas na jakiejś imprezie. Któregoś dnia podsunie jej inny towar niż zwykle, dziewczyna straci świadomość i sprzeda ją do meksykańskiego burdelu. Pilnuj jej.
- Będę miał na nią oko.
- To dobrze.
Uśmiechnęłam się blado i lekko poklepałam go po ramieniu. Nie czekając nawet aż Dave dokończy palić, wróciłam do środka, żeby zamówić w końcu coś do jedzenia.

Shanell
- Pamiętaj, żeby wychodzić z nim codziennie na spacer. I zakładaj mu czapkę, bo słońce będzie mocno grzało. - wymieniałam Nickowi, ciągnąc za sobą walizkę.  - Obiad dla dziecka na trzy dni jest w lodówce, wystarczy, że odgrzejesz. I bądź ostrożny, kiedy będziesz go kąpać. Nie zostawiaj go samego w wannie.
- Shanell, poradzę sobie.
Westchnęłam cicho. Po raz pierwszy zostawiałam Milana samego z Nickiem aż na trzy dni. Nick był naprawdę świetnym ojcem, ale raczej nie był przyzwyczajony do tego, żeby zajmować się samemu rocznym dzieckiem. Byłam jednak dobrej myśli i wiedziałam, że świetnie sobie poradzi.
- Dasz radę. Opieka nad dzieckiem to nie fizyka kwantowa. - stwierdziłam i poprawiłam swoje obcisłe jeansy z dziurami na kolanach, w które miałam włożoną koszulkę Nicka. Spojrzałam na niego. - Co mam ci przywieźć z Paryża?
- Siebie, w seksownej paryskiej bieliźnie i pończochach.
Zaśmiałam się i zatrzymaliśmy się.
- Załatwione. A oprócz tego?
- Możesz mi kupić breloczek z wieżą Eiffla u Murzyna, bo nie mam do czego przyczepić kluczy.
- A tobie co mam kupić? - spytałam Milana, którego mój chłopak trzymał na rękach i złapałam go za policzki.
- Am am.
- Kupię am am. - cmoknęłam go i odgarnęłam mu niesforne loczki z czoła. Usiedliśmy na plastikowych krzesełkach. Wyciągnęłam z torebki mój paszport i bilet lotniczy. Popatrzyłam znowu na Nicka, który próbował czymś zająć Milana, który wyraźnie zaczął się już nudzić. - Jak spędzimy twoje urodziny?
- Myślałem, żebyśmy pojechali rowerami w góry Santa Monica.
- Dobry pomysł.
To właśnie Nick zaraził mnie jazdą rowerem. Na rowerze jeździłam, kiedy byłam mała, potem chodziłam tylko pieszo albo woziłam tyłek samochodem. Mój chłopak, kiedy mieszkał jeszcze w Monachium, potrafił codziennie przejechać kilkanaście kilometrów rowerem. W szkole średniej należał nawet do grupy kolarskiej. Później zaczęłam mu cały czas zabierać jego rower, aż w końcu kupiłam swój, żebyśmy mogli jeździć razem. Często też zabierałam dziewczyny i jeździłyśmy razem po ścieżce rowerowej na plaży w Venice. Roxxi na rolkach, a ja i reszta dziewczyn na rowerach.
Kiedy otworzyli punkt odpraw mojego lotu, wstaliśmy ze swoich miejsc. Pocałowałam Nicka i przytuliłam się do niego i Milana.
- Będę tęsknić.
- To tylko trzy dni. Szybko zleci.
Kiwnęłam głową i wzięłam swoją walizkę. Ruszyłam do swojej bramki i stanąłem na końcu kolejki. Odwróciłam się jeszcze w ich stronę i pomachałam im. Chwilę później opuścili budynek lotniska.

Nick
Usłyszałem dźwięk telefonu. Wstałem z dywanu i podniosłem słuchawkę.
- Halo?
- Cześć. - powiedziała cicho Shanell.
- Cześć skarbie. Jak się czujesz? Miałaś zadzwonić, kiedy już będziesz w hotelu.
- Zasnęłam.
- Która jest u ciebie godzina?
- Kilka minut po czwartej rano. Pokaz jest wieczorem, a ja już muszę tam jechać.
- Po co tak wcześnie?
- Przymiarki, makijaże, próby... Milan już śpi?
- Nie, jeszcze się bawimy.
- Już za nim tęsknię. - zaśmiała się cicho.
- Dorwał niedawno jakąś gazetę, gdzie jesteś na okładce i zaczął krzyczeć: "mama, mama".
- Jeszcze dwa dni. Wróciłabym dzisiaj zaraz po pokazie, ale jutro idę na kolację ze Stevenem Meiselem. No i miałam kupić jeszcze nową bieliznę, jedzenie, breloczek z wieżą Eiffla u Murzyna...
- Pamiętaj o tym breloczku, jest najważniejszy.
- Coś czuję, że ktoś chyba nie dostanie prezentu urodzinowego.
- Żartowałem. - zaśmiałem się i spojrzałem na Milana, który położył się na dywanie.
- Muszę kończyć, przyszedł ktoś z room service.
- Ja też. Milan zaczyna układać się do spania na dywanie.
- Zadzwonię jutro.
- Pa. Kocham cię. - rzuciłem na koniec, ale nic nie usłyszała, bo zdążyła już odłożyć słuchawkę.

sobota, 13 sierpnia 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 33.

obiecałam komuś tydzień temu, że wyrobię się z rozdziałem na dzisiaj. właśnie dokończyłam go pisać.

wszystkiego najlepszego z okazji urodzin dla mojego ziomka z blogów.

Dave
Wiadomość o ciąży Diany była dla mnie prawdziwym szokiem. Rozmawialiśmy już o powiększeniu rodziny, ale chyba obydwoje nie przypuszczaliśmy, że przytrafi nam się to tak nagle.
Niemniej jednak, kiedy pierwszy szok minął i doszło do mnie, że zostanę ojcem, zacząłem się naprawdę cieszyć. Gorzej było z Dianą, która nie czuła się najlepiej. Nie chciała o tym w ogóle mówić, kiedy próbowałem rozmawiać z nią o imionach czy pokoju dla dziecka od razu kończyła temat, rano męczyły ją nudności. Zabroniła mówić o ciąży naszym przyjaciołom, mojej rodzinie, Travisowi, nie chciała nawet zadzwonić do swojego ojca. Wydawało mi się, że po prostu nie jest jeszcze na to gotowa i bała się, że nie poradzi sobie z drugim dzieckiem.
W poniedziałek rano wybrałem się do sklepu, żeby zrobić zakupy o które prosiła mnie Diana. Specjalnie poszedłem do supermarketu w którym pracował Nick, mając nadzieję, że trafię akurat na jego zmianę. Miałem szczęście. Od razu po przekroczeniu progu dostrzegłem Nicka, który układał puszki z napojami na półce.
- Cześć Nick. - powiedziałem, podchodząc do niego. Spojrzał na mnie bez słowa.
- Cześć. - rzucił bez emocji i wrócił do swojego zajęcia.
- Co słychać?
- Pracuję, chyba widać.
- Muszę ci coś powiedzieć. Nie uwierzysz, co się stało.
- Twoja matka znalazła pracę?
- Nie no, bez przesady.
Nick wrzucił pusty karton do wózka i otworzył kolejny.
- Nie interesuje cię co się stało?
- No mów, co się stało?
- Diana jest w ciąży.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Żartujesz?
- Nie. Powiedziała mi o tym w zeszły piątek. To szósty tydzień. Na razie nikomu o tym nie mówimy. Di chyba nadal jest w szoku.
- Gratuluję. W końcu staniesz się prawdziwym mężczyzną.
- Sugerujesz, że nie jestem facetem? Wyglądam jak Kirk Hammett?
- Źle mnie zrozumiałeś. Po prostu teraz wszystko w twoim życiu się zmieni. Będziesz głową rodziny, będziesz musiał wziąć na siebie odpowiedzialność za to dziecko, zapewnić mu dach nad głową, wychować je. Ważne, że nie spierdoliłeś. Jesteś coraz bliżej to zostania prawdziwym facetem. - powiedział i spojrzał na młodą dziewczynę, która właśnie do niego podeszła.
- Gdzie znajdę makaron ryżowy? - spytała.
- Czwarty dział, dolna półka. - rzucił obojętnie i wrócił do układania puszek z napojami.
- Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale boję się. Cholernie się boję. - zaśmiałem się nerwowo. - To dobrze czy źle?
- Myślę, że dobrze. Widać, że ci zależy. Też tak miałem, kiedy Shanell była w ciąży.
- Chcę być dobrym ojcem. I chcę być z moim dzieckiem od samego początku. Chciałbym, żeby wychowywało się w pełnej rodzinie. Ja tego nie miałem.
- Dave, czy możemy pogadać o tym kiedy indziej? Jestem w pracy, za chwilę muszę iść na kasę. - wrzucił ostatni pusty karton do wózka i zawiózł go na zaplecze.
- Zadzwonię wieczorem. Powiedz mi jeszcze gdzie jest dżem.
- Dział pierwszy, za pieczywem. Jest promocja, jak kupisz dwa słoiki, trzeci dostaniesz gratis.
- Nie znoszę dżemu. Diana chciała kanapkę z dżemem porzeczkowym. Nie będę kupował trzech słoików dla jednej kanapki.
- Tak tylko mówię.
Machnąłem ręką.
- Zgadamy się później. - rzuciłem do niego i od razu ruszyłem wgłąb sklepu, żeby dokończyć zakupy.

***

Około dwudziestej drugiej wróciłem do domu. Od południa siedziałem w mieszkaniu Kirka i Marty'ego. W końcu udało mi się poznać siostrę Hammetta, Abigail, która była naprawdę świetną laską. Wcale nie dziwiłem się Marty'emu, który się w niej zadurzył. Była ładna, mądra, z charakteru zupełnie inna niż Kirk.
Kiedy Hammett tylko wyszedł do sklepu za rogiem, Marty od razu zamknął drzwi na klucz i pobiegł z Abi do swojego pokoju.
Akurat kiedy dochodził, Kirk zdążył wrócić i zaczął dobijać się do drzwi. Nie chciałem go wpuszczać w takim momencie, więc udawałem, że szukam klucza do mieszkania. Otworzyłem mu dopiero wtedy, gdy Marty i Abigail wyszli z pokoju. Hammett oczywiście się niczego nie domyślił, nawet wtedy, kiedy zobaczył jak jego siostra wyciera dłonią usta, a Marty ledwo zapina spodnie. Nie wiedziałem, czy mam się śmiać czy płakać.
U mnie jednak już nie było tak wesoło. Kiedy tylko przekroczyłem próg domu i zobaczyłem Dianę, która stała przy oknie w ciemnym salonie, wiedziałem, że coś jest nie tak. Zapaliłem światło, a ona odwróciła się nerwowo.
- Gdzie byłeś? - spytała, podchodząc do mnie.
- Mówiłem ci, że będę u Mar... - nie dokończyłem, bo uderzyła mnie w twarz. Złapałem się za policzek. - Czy ty jesteś normalna?!
Rzuciła się na mnie z pięściami, ale z całej siły złapałem ją za nadgarstki. Wybuchnęła głośnym płaczem i bezsilnie wtuliła się we mnie.
- Co się dzieje?
- Powiedziałeś wszystkim, że jestem w ciąży...
- Powiedziałem tylko Nickowi...
- Nick się wygadał. Dostałam już kilka telefonów z gratulacjami.
- Diana, wiesz przecież, że nie możemy tego przed nimi ukrywać. I tak by się dowiedzieli. Dlaczego nie chcesz w ogóle o tym rozmawiać?
- Chcesz wiedzieć?
- Tak! Nie mam pojęcia, co się z tobą dzieje. Nie poznaję cię.
- Jestem przerażona. Boję się mieć z tobą dziecko. - spojrzała na mnie ze łzami w oczach. - Boję się, że zostawisz mnie samą, tak samo jak Josh. Nie poradzę sobie sama z dwójką dzieci...
Pokręciłem głową i westchnąłem głośno.
- Tylko o to chodzi? - wplotłem palce we włosy i usiadłem na oparciu sofy. - Diana, kocham cię. Kiedy w końcu dotrze do ciebie to, że nie chcę cię zostawić? Chcę założyć z tobą rodzinę, wziąć kiedyś z tobą ślub, chcę żebyś miała moje nazwisko.
- Wiem jaki byłeś i jak traktowałeś kobiety. Kiedyś mówiłeś, że nie znosisz dzieci.
- Czy musisz cały czas myśleć o mojej przeszłości? Zapomnij o tym. Zmieniłem się.
Wstałem i podszedłem do niej. Wytarłem jej łzę z policzka i pocałowałem ją.
- Nikogo nie kocham tak jak ciebie. - powiedziałem cicho. Diana pociągnęła nosem i spuściła wzrok.
- Przepraszam... - szepnęła w końcu.
- Wszystko ok. Po prostu mi ufaj. Diana, jesteśmy już całkiem długo ze sobą. Mieszkamy razem, będziemy mieli dziecko... Kolejne...
Uśmiechnęła się lekko i wtuliła się we mnie.
Miałem nadzieję, że teraz już będzie wszystko dobrze, ale to była tylko cisza przed burzą.

Shanell
Miałam wrażenie, że odkąd ja i Nick wróciliśmy do siebie, moje życie z każdym dniem było coraz lepsze. Oprócz Milana, Nicky był drugim powodem, dla którego warto było wstawać rano z łóżka. Po prostu kochałam tego faceta.
W niedzielę, tydzień przed dwudziestymi dziewiątymi urodzinami Nicka i cztery dni przed pokazem Diora, ja i mój chłopak mieliśmy iść na obiad do moich rodziców. Siedzieliśmy wszyscy razem na zewnątrz, Milan bawił się z kotem na kocyku na trawie niedaleko nas. Było ciepło, wiał delikatny wiatr, a na niebie nie było ani jednej chmury. Prawdziwa sielanka.
- Shanell, nie uwierzysz, kogo wczoraj widziałam. - powiedziała moja mama, wychodząc z domu. Postawiła na drewnianym stole miskę z sałatką. - Dave'a. Szedł z jakąś dziewczyną za rękę. Urocza, malutka, wyglądała jak Calineczka. Nie wiem, co ona w nim widzi.
- Mamo, oni są razem od ponad dwóch lat. Będą mieli dziecko. Dave bardzo ją kocha.
- Nie spodziewałabym się tego po nim. Ale cieszę się, że w końcu dorósł. - uśmiechnęła się i spojrzała na Nicka. - Mamy dla ciebie prezent.
- Dla mnie?
- Tak. Pewnie nie będziemy się z wami widzieć w dniu twoich urodzin.
Mój tata wyciągnął ozdobne pudełko i podał je mojemu chłopakowi. Nick otworzył je. W środku był srebrny zegarek.
- Wow. - wyciągnął go i dokładnie obejrzał. - Jest świetny. Dziękuję, mamo, tato. Pomożesz mi założyć? - zwrócił się do mnie.
- Jasne. - zapięłam mu zegarek na ręce. Oglądał go z uśmiechem, a ja poszłam z moją mamą do domu, żeby pomóc jej trochę przy obiedzie.
- Wiesz, że nie mogę jeść czerwonego mięsa? - spytałam, wchodząc za nią do kuchni.
- Będzie kurczak i indyk.
- To świetnie.
- Wrzuć do sałaty pomidory koktajlowe i dodaj oliwy. - poleciła mi mama, wyciągając mięso z piekarnika.
- Nie przeszkadza ci, że Nick mówi do ciebie: "mamo"? - spytałam, kończąc sałatkę.
- Oczywiście, że nie.
- Ja się wstydzę tak mówić do jego rodziców. Może dlatego, że widzę ich raz w roku.
- Nam to nie przeszkadza. Niedługo i tak zostanie naszym zięciem. Prawda?
- Mam nadzieję...
- Nareszcie nie mówisz, że śluby są dla frajerów.
- Wyrosłam już z tego. Nie mogę się doczekać, aż zostanę jego żoną. - uśmiechnęłam się. - Za każdym razem jak siedzimy sami i w pewnym momencie mówi: "Shanell...", to od razu mam ochotę krzyknąć: "tak!", bo myślę, że poprosi mnie o rękę.
- Daj mu trochę czasu.
- Wiem, wiem. - westchnęłam cicho.
Spędziliśmy razem naprawdę miłe popołudnie. Do domu wróciliśmy koło siedemnastej, ale zatrzymaliśmy się jeszcze razem z Milanem na osiedlowym placu zabaw.
- Nick? - spytałam nagle, siadając na jednej z huśtawek. - Jak daleko jest z Berlina do Monachium?
Mój chłopak poprawił swoje okulary przeciwsłoneczne i oparł się o barierkę.
- Dużo. Ponad trzysta pięćdziesiąt mil. Dlaczego pytasz?
- W lipcu jadę do Berlina na sesję dla niemieckiego Vogue. Potem mam trochę wolnego. Pomyślałam, że możemy od razu wpaść do twoich rodziców.
- Na pewno by się ucieszyli. Widzieli Milana tylko na zdjęciach. I to dobre pół roku temu. - powiedział i zamyślił się na chwilę. - Powinniśmy pojechać gdzieś w końcu razem na wakacje. Nawet jak Milana jeszcze nie było, nigdzie nie byliśmy. Za granicę jeździmy tylko na twoje sesje i pokazy.
- A kiedy miałam jechać na wakacje? Dwa lata temu miałam tyle pracy, że byłam gościem we własnym domu. W tamtym roku byłam w ciąży. W tym roku mam trochę pracy w wakacje, ale raczej będziemy mogli gdzieś pojechać na parę dni.
Nick spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby nie wierzył w to co mówię. Już nie raz musieliśmy zrezygnować z wielu planów ze względu na moją pracę. Nie chciał jeszcze jednak, żebym kończyła karierę.
- Obiecuję, że w tym roku gdzieś pojedziemy. - potwierdziłam.
- Wracajmy już.
Kiwnęłam tylko głową. Wzięliśmy Milana i wróciliśmy do domu.

Mel
Siedziałam przy stole w kuchni i pisałam w swoim terminarzu, co mam do zrobienia w tym tygodniu. Kiedy dobiegł mnie dźwięk otwieranych drzwi, odłożyłam długopis na bok i wstałam ze swojego miejsca.
- James? - zawołałam, kiedy usłyszałam niepokojący hałas.
- Już jestem.
Zamknęłam terminarz i ruszyłam do przedpokoju.
- Co to kurwa ma być?! - krzyknęłam, kiedy zobaczyłam jak targa za sobą dwa ogromne rekiny.
- Dmuchane rekiny, do pływania.
- Po co nam rekiny do pływania?!
- Bo mieszkamy przy Santa Monica Boulevard? I mamy kilometr do plaży?
- Dałam ci pieniądze, żebyś kupił coś na obiad.
- Możemy zjeść makaron z serem, jest w dolnej półce. Rekiny były w promocji, akurat zostały cztery ostatnie i udało mi się wywalczyć te dwa.
- Może chociaż dzieci się ucieszą.
- Właściwie to kupiłem je dla siebie.
Pokręciłam głową i wróciłam z powrotem do kuchni. James przyszedł za mną.
- Wydajesz pieniądze na jakieś pierdoły, które za chwilę wyrzucimy. - mówiłam, wyciągając z szafki mały garnek i dwie paczki makaronu z serem.
- Mogę się założyć, że sama będziesz na nich pływać. Okulary na nos, drink do ręki i na ocean.
- Mam lepsze rzeczy do roboty. Przez ciebie muszę jeść makaron z serem z paczki, jak jakaś patologia na socjalu.
- Idę się położyć, a pod wieczór pójdziemy na plażę. Weźmiemy piwo i...
- Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że nie pływa się pod wpływem alkoholu?! Nawet dzieci potrafią to zrozumieć!
- Jesteś przewrażliwiona. Mel...
- Nie przeszkadzam? - dobiegł nas głos Juniora, który nagle znalazł się w kuchni. Nawet nie słyszeliśmy, kiedy wszedł do mieszkania.
- Nie, skąd David. - powiedziałam z uśmiechem. - James właśnie wychodzi. Musi się przewietrzyć przed spotkaniem.
- Jakim spotkaniem? - zdziwił się.
- Z adwokatem.
- Adwokata to my sobie możemy wypić. - pokręcił głową i spojrzał na Davida. - Jest wkurzona, bo kupiłem dmuchane rekiny do pływania.
- Są świetne. Były na przecenie w supermarkecie przy Franklin Street. Wczoraj kupiliśmy jednego Masonowi.
- To zabierz Masona, ja wezmę Soph i Nathana i pójdziemy dzisiaj pod wieczór na plażę.
- Jeszcze zobaczę, jak coś to zadzwonię. Przyszedłem, bo musimy z Judy ustalić menu na wesele. - wyciągnął zza pleców teczkę. Wyjął z niej plik kartek. - Macie jakieś wymagania? Jesteście na coś uczuleni, macie jakąś specjalną dietę?
- Ja chcę krwistego steka z wołowiny. - powiedział James.
- Właśnie o tym mówiłem. Ty chcesz steka, a niektórzy są wegetarianami albo nie jedzą czerwonego mięsa. Dasz mi coś do pisania? - David spojrzał na mnie.
- Leży obok kalendarza.
Usiadł przy stole i wziął do ręki długopis. Zapisał coś szybko w swoich notatkach.
- A ty, Mel? - spytał Junior.
- Nie mam żadnych wymagań. Jeśli chodzi o jedzenie, to nie jestem wybredna. - wzruszyłam ramionami. - O ile nie jest to makaron z serem z paczki.
James wziął jedną z jego kartek i zaczął ją czytać. Stanęłam obok niego.
- Abigail Brennan... Uczulenie na orzechy. Kto to jest?
- Siostra Kirka. Będzie osobą towarzyszącą Marty'ego.
- William Harris. Uczulenie na truskawki.
- To brat Judy. - wyjaśnił David i oparł się ręką o oparcie krzesełka. - Ona też ma uczulenie na truskawki.
- I nie je nic co pochodzi z morza. - dodałam. Kiwnął głową.
- Ale i tak muszą być ryby, bo niektórzy nie jedzą mięsa.
- Kirk Hammett, wegetarianin. - James zaczął się śmiać. - Shanell Evans... - wskazał palcem na nazwisko przyjaciółki. - Nie je pieczywa, makaronu, żółtego sera, śmietany, słodyczy, czerwonego mięsa, bananów, winogron, orzechów, awokado, nie pije piwa, wódki, gazowanych napojów i kupnych soków...
- Mówiła, że ma w tym czasie jakieś ważne castingi i musi być na diecie. - David wzruszył ramionami. - Obiorę jej miskę warzyw i niech żre do rana.
- Nicholas Menza, nie je jabłek i buraków. - James wydarł się ze śmiechu.
- Nie chciał być gorszy od swojej dziewczyny.
- Nicholas!
- Tak ma w dowodzie i paszporcie. To jego pełne imię.
Wzięłam kolejną kartkę i zaczęłam przeglądać notatki Juniora. James objął mnie ramieniem i czytał razem ze mną.
- Patrz na Dianę. - powiedział. - Nie pije herbaty, kawy, napojów gazowanych, alkoholu, nie je surowych ryb i mięsa, serów pleśniowych.
- Jest w ciąży. - spojrzałam na niego. - A później pewnie będzie karmić piersią. Musi przestrzegać diety.
- Zaczekaj... - przyjrzał się. - Diana Mustaine. Przecież ona nazywa się Long.
- Dave tak mi kazał zapisać. Na zaproszeniu tak samo. Może myśli, że już jest jego żoną. - zabrał nam kartki i schował je do teczki. - Muszę jeszcze parę osób odwiedzić.
- Jasne.
- To jak, idziemy dzisiaj na plażę z dzieciakami? - spytał James.
- Przyjadę z Masonem po szóstej. - skinął na nas ręką i wyszedł z kuchni.
- Będę czekać!
- To do zobaczenia! - krzyknął z przedpokoju i zaraz po tym usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi.

sobota, 6 sierpnia 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 32.

nie szkalujcie Nicka i Shanell. niektórzy po pogrzebie mają ochotę na jedzenie, a inni na seks.

Nick
Spojrzałem na Shanell, która wychodziła z pokoju Milana. Zamknęła po cichu drzwi i usiadła obok mnie.
- Zasnął. - powiedziała, biorąc miskę winogron, która stała na stole. Kiwnąłem głową i położyłem rękę na jej kolanie. - Zawsze robię się głodna po pogrzebach. Zjemy kurczaka z ryżem i warzywami?
- Jasne. - uśmiechnąłem się blado. Shanell odwzajemniła mój gest. Wstała z kanapy i ruszyła w stronę kuchni, a ja głośno westchnąłem.
Pogrzeb Josie był dla mnie dosyć dziwnym przeżyciem. Mimo że już jej nie kochałem, coś nas jednak łączyło. Rozstaliśmy się dawno temu, nie darzyliśmy się już żadnymi uczuciami, ale ze względu na dziecko byliśmy na siebie skazani do końca życia.
Nelly nie była obecna na pogrzebie, tylko została w domu z opiekunką. Uznaliśmy, że tak będzie dla niej lepiej. Skoro ja znosiłem ciężko takie uroczystości, to co dopiero prawie siedmioletnia dziewczynka.
- Nick, mógłbyś mi pomóc? - zawołała nagle Shanell. Wstałem ze swojego miejsca i poszedłem do kuchni. Shan stała przy kuchence i ruchem głowy wskazała na szafkę. - Wyciągniesz talerze?
- Tak.
Wzięliśmy swoje porcje i wróciliśmy do salonu. Shan włączyła telewizor. Na którymś kanale akurat zaczął się film "Footloose" z Kevinem Baconem.
- Wiem, że wolałbyś pizzę, ale za dwa tygodnie mam pokaz Diora. - powiedziała nagle, spoglądając na mnie przepraszająco. - Od miesiąca nie jem czerwonego mięsa, pieczywa, makaronu. Zresztą rozumiesz.
- Jasne. Ale miło w końcu zjeść coś ugotowanego w domu, a nie zamówionego.
- Kupiłam sobie nowy dywan. Widziałeś?
- Tak. Wygląda na miękki.
- I jest. Kiedy Milan nie chce zasnąć to pozwalam mu się na nim pobawić. Kładzie się, wtula twarz i po paru minutach już śpi.
Uśmiechnąłem się do niej i wlepiłem wzrok w telewizor. Przez resztę filmu nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. Kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, chciałem wstać i wynieść puste talerze do kuchni, jednak Shanell mnie zatrzymała.
- Zostaw, ja wyniosę.
- Daj spokój, przecież...
- Ja wyniosę, jesteś moim gościem.
Te słowa dosyć mnie uderzyły. Przecież przez ponad dwa lata razem tutaj mieszkaliśmy. Nie czułem się jak zwykły gość.
- Shanell...
- Przepraszam. - przerwała mi.
- Ale...
- Nick, przepraszam. - powiedziała i westchnęła cicho, patrząc w podłogę. W końcu spojrzała na mnie zaszklonymi oczami. - To moja wina. Nie chciałam cię zostawić, po prostu byłam na ciebie wściekła i tak cholernie zazdrosna. Zaczęłam spotykać się z Colinem, ale nie mogłam o tobie zapomnieć. Cały czas cię kocham i bez przerwy o tobie myślę. Nie mogę znieść myśli, że jakaś inna dziewczyna oprócz mnie może cię mieć. Nicky, przepraszam, ja wiem, że to brzmi jak z jakiejś taniej komedii romantycznej, ale musiałam to w końcu z siebie wyrzucić. - powiedziała jednym tchem i zamilkła na dłuższą chwilę, a ja patrzyłem na nią bez słowa. - Wiem, że jestem histeryczką i egoistką. Pewnie chcesz już iść. Idź. Cieszę się, że chociaż pozwoliłeś mi się wyga...
- Zamknij się już. - przyciągnąłem ją do siebie i przerwałem jej pocałunkiem. Powoli odchyliła głowę do tyłu i otworzyła oczy. Uśmiechnęła się lekko.
- Znowu mnie kochasz... - powiedziała cicho.
- A czy przestałem?
Pocałowaliśmy się po raz kolejny, tym razem dłużej i namiętniej. Kiedy położyła dłoń na moim udzie, odsunąłem się lekko. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, a ja rozejrzałem się po pokoju.
- Faktycznie ten dywan wygląda na miękki. - stwierdziłem.
- I taki jest. Najbardziej puszysty jaki był w sklepie.
- Musimy go wypróbować!
- Już się bałam, że nie zaproponujesz! - wybuchnęła śmiechem i znów mnie pocałowała. Wsunąłem dłoń pod jej bluzkę, a ona wzięła się za rozpinanie moich jeansów. Rzuciłem jej koszulkę za siebie i wziąłem ją na ręce, po czym położyłem ją na jasnym puchatym dywanie. Pochyliłem się nad nią i zacząłem całować ją po szyi, schodząc coraz niżej.
- Nareszcie... - powiedziała cicho, wplatając palce w moje włosy.

***

Powoli otworzyłem oczy i przetarłem je dłonią. Podniosłem się i rozejrzałem wokół siebie nieco nieprzytomnym wzrokiem. Poranne słońce wdzierało się do sypialni przez żaluzje, które były jeszcze zasunięte. Leżałem wśród porozrzucanej pościeli, a miejsce obok mnie było puste.
- Już nie śpisz? - usłyszałem nagle i odwróciłem się w stronę drzwi. Stała tam Shanell w luźnej błękitnej koszuli, z filiżanką kawy w dłoni. Od razu dopadły mnie wspomnienia z wczorajszej nocy. Jej usta, jej dotyk, jej głos i wycałowany każdy centymetr jej ciała. Podeszła do mnie i usiadła na łóżku, po czym odgarnęła mi włosy z twarzy.
- Która godzina?
- Przed siódmą. - oznajmiła spokojnie i wzięła mały łyk czarnej kawy.
- Dlaczego już nie śpisz?
- Znowu mówiłeś po niemiecku przez sen.
- Serio? - zdziwiłem się i podparłem brodę o rękę. - Co mówiłem?
- Nie mam pojęcia, ale brzmiało tak, jakbyś kazał kogoś rozstrzelać.
Zaśmiałem się cicho i pokręciłem głową.
- Wybacz. Nie mam na to wpływu.
- Spokojnie. Byłam już do tego przyzwyczajona. - stwierdziła i położyła się obok mnie. Przykryła swoje nogi kołdrą i oparła głowę o moje ramię. Objąłem ją i cmoknąłem w czoło.
- Kocham cię. - powiedziałem cicho.
- Ja ciebie też, Nick.
Zamilknęliśmy na dłuższą chwilę. W końcu Shanell przerwała ciszę.
- Wiesz, że Milan ma za trzy dni urodziny?
- Jasne, pamiętam.
- Będziesz?
Przytanąłem ruchem głowy.
- Zaproś też Nelly.
Uśmiechnąłem się. Wiedziałem, że Shanell nigdy nie będzie traktowała Nelly jak swoją córkę i nie będzie próbowała być dla niej jak druga matka, ale przynajmniej ją akceptowała.
- Na pewno się ucieszy.
- Masz dzisiaj wolne?
- Tak.
- Ja o dziesiątej muszę pojechać na jakąś godzinę do agencji. Może później pojedziemy do ciebie, spakujesz się i... przywieziemy twoje rzeczy tutaj?
- Naprawdę?
- Chyba nie będziemy mieszkać osobno.
Kilka godzin później przenieśliśmy moje rzeczy do jej mieszkania. I ja i Shanell zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy się nigdy nie rozstali. Nawet nie mówiliśmy reszcie, że do siebie wróciliśmy. Chyba przeczuwaliśmy, że prędzej czy później to nastąpi.
Wszystko było na swoim miejscu.

Shanell
- Nie! - wybuchnęłam śmiechem, kiedy Milan wsadził rękę do tortu. Na szczęście zdążyłam zdmuchnąć za niego świeczkę. Podałam małego Nickowi i wzięłam serwetkę, żeby wytrzeć mu rączkę i buzię.
Dzisiaj mój synek obchodził swoje pierwsze urodziny. Pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy go urodziłam. Dopóki pielęgniarka nie położyła go na mojej nagiej klatce piersiowej, nie sądziłam, że można kogoś tak bardzo kochać.
- Judy, możesz pokroić tort dla dzieciaków? Przyniosę talerze. - oznajmiłam i ruszyłam w stronę kuchni.
- Judy, dla Dave'a najmniejszy kawałek. - dobiegł mnie głos Diany. Mustaine nic nawet nie powiedział. Diana była pierwszą kobietą w jego życiu, której się słuchał.
- Nick, jak powrót do Shanell? Nadal się godzicie? - spytał Lars.
- Jesteśmy pogodzeni.
- Oho, będzie drugie dziecko.
- Nie będzie.
- Jak to? Nie uprawiacie seksu?
- Tak właściwie... Pieprzymy się jak zwierzęta. Ale robimy sobie krótką przerwę, dzisiaj rano dostała okresu.
- Dobry marynarz to i przez Morze Czerwone przepłynie. - stwierdził Marty, a ja z zażenowaniem wzięłam talerze i wróciłam do salonu.
- Słyszałam wszystko. - powiedziałam z obrzydzeniem i postawiłam naczynia na stole. Od razu rzucił mi się w oczy wyraz twarzy Roxxi, która patrzyła wrogo na Judy.
- Ja nie chcę. - warknęła, kiedy blondynka ukroiła kolejny kawałek tortu. - Odchudzam się.
Sięgnęła po swoją torebkę i wyciągnęła z niej paczkę papierosów. Wyjęła jednego i wsadziła go sobie do ust.
- Z trzydziesty dzisiaj. - stwierdził Lars. Roxanne wzięła zapalniczkę i bez słowa wyszła na balkon.
- I co? Wszyscy mówiliście, że jako ostatnia założę rodzinę. Mój syn ma już rok, a niektórzy z was nadal nie mają dzieci ani nawet dziewczyny. - próbowałam narzucić jakiś temat do rozmowy. O dziwo większość go podłapała.
- Teraz kolej na Larsa. - oznajmił James.
- Nie, nie. - wzbraniał się. - Rozmawialiśmy o tym, ale dajemy sobie spokój. Przynajmniej na razie. Może po trzydziestce zaczniemy działać.
- Na Dave'a nie ma co liczyć. - stwierdził Hetfield.
- Żebyś się nie zdziwił. - rzucił oschle. Diana spojrzała na niego z przerażeniem. - Jeszcze w tym roku mam zamiar zrobić jej dziecko.
Di nic nie powiedziała, tylko spuściła wzrok i wróciła do jedzenia. Roxanne wyszła z tarasu i usiadła obok Larsa. Nie licząc Mel, dziewczyny naprawdę dziwnie się dzisiaj zachowywały. Postanowiłam się tym jednak nie przejmować. Spojrzałam na Milana, który siedział na kolanach Nicka i jadł tort. Wytarłam mu palcem usta.
- Nick, teraz ty będziesz miał urodziny. Za dwa tygodnie. - odezwał się nagle Jason.
- Ale chyba nie robię żadnej imprezy. Wolę gdzieś pojechać z dziewczyną.
- Ciekawe czy Shanell ma już dla ciebie prezent.
- Właśnie wczoraj rozmawiałam z Ryanem o prezencie dla Nicka. Będzie niedługo gotowy. - oznajmiłam, uśmiechając się do swojego chłopaka.
- Chyba wiem co to za prezent. Już ci zazdroszczę. - powiedziała Mel.
Nagle zobaczyliśmy Travisa wychodzącego z pokoju Milana. Położył pusty talerz na stole i przetarł oczy. Przytulił się do Diany, a ona pogłaskała go po włosach.
- Już jest śpiący... Wczoraj się trochę przeziębił. - westchnęła i wstała powoli ze swojego miejsca. - Dave, chcesz to zostań jeszcze. Ja wracam. Muszę położyć małego, a jutro chyba pójdę z nim do lekarza.
- Dlaczego jego ojciec w ogóle się nim nie zajmuje? - spytała Roxxi. - Nigdy go nie widziałam, nie słyszałam żeby zadzwonił. Tylko ty go wychowujesz.
- Roxxi, on ma dwadzieścia dwa lata. Żyje od imprezy do imprezy. Ma inne priorytety niż dziecko z wpadki.
- Płaci ci chociaż?
- Jego rodzice płacili, ale przestali rok temu.
- Ja bym...
- Nie mam zamiaru targać się po sądach z nieodpowiedzialnym gówniarzem. Mam pracę, mam gdzie mieszkać, dziecko nie chodzi głodne. Zresztą nie powinnam się stresować. Idziesz czy zostajesz? - spojrzała na Dave'a.
- Idę. Nie będę wracać na nogach.
Mustaine wstał i zarzucił na siebie swoją skórzaną kurtkę. Wziął Travisa na ręce. Odprowadziłam ich do drzwi.
- Przepraszam, że tak krótko, ale widzisz, że mały nie jest w nastroju. - wytłumaczyła Diana, chociaż doskonale wiedziałam, że nie tylko Travis nie ma humoru. - Nie chcę żeby zaraził dzieci. Mieliśmy nie przychodzić, ale chcieliśmy dać prezent Milanowi.
- Nie ma problemu. Przecież będzie jeszcze nie jedna okazja. - uśmiechnęłam się. Pożegnałam się z Dianą i Dave'em. Zamknęłam za nimi drzwi, po czym wróciłam do reszty towarzystwa.

Diana
Spojrzałam na Dave'a, który przeglądał swoje kasety. W końcu wybrał jedną z nich i włączył. Rozległy się pierwsze dźwięki "Victim of Changes" Judas Priest. Zerknęłam w lusterko, w którym zobaczyłam Travisa śpiącego na tylnym siedzeniu.
- Dave... - zaczęłam, patrząc cały czas na drogę. Mój chłopak był jednak bardziej zajęty śpiewaniem i bujaniem się w rytm muzyki. Westchnęłam głośno i wyłączyłam radio.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął do mnie.
- Musimy porozmawiać.
- Teraz?! Patrz na drogę!
- Mówiłeś serio? Chcesz mieć dziecko?
- No tak. Już o tym rozmawialiśmy. - włączył znów muzykę.
- Muszę ci o czymś powiedzieć.
- Diana, nie męcz.
- Jestem w ciąży.
Spojrzał na mnie zszokowany i wyłączył radio. Serce zaczęło mi szybciej bić.
- Przecież nie staraliśmy się o dziecko...
- Wiem, ale... zdarza się. Nawet jeśli ludzie się zabezpieczają...
Dave wlepił wzrok w przednią szybę i milczał jak zaklęty. Zastanawiałam się co czuje. Szok, zdziwienie, radość, może strach? Ciężko było mi to określić.
- To pewne? - spytał w końcu.
- Byłam kilka dni temu u lekarza. To szósty tydzień.
- Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz?!
- Bo się bałam!
- Jesteś głupia! Musiałabyś mi w końcu powiedzieć! Może chciałaś usunąć?!
- Nie, nie chciałam! - powoli czułam, jak moje oczy robią się mokre. - Po prostu się bałam. Myślałam, że nie chcesz mieć na razie dzieci...
- Ty nie wiesz co ja chcę!
Kiedy dojechaliśmy na nasze osiedle i zaparkowałam samochód, Dave wziął Travisa na ręce i poszedł na górę. Ja wysiadłam z auta, rozejrzałam się po ulicy, pooddychałam wieczornym powietrzem i dopiero wtedy mogłam wejść do środka.
Kiedy weszłam do mieszkania, Dave siedział przy stole w kuchni, z jedną nogą podciągniętą pod brodę.
- Położyłeś Travisa? - spytałam, odkładając moją torebkę na stół.
- Tak.
Spojrzał na mnie badawczym wzrokiem. W końcu wstał ze swojego miejsca.
- Cieszę się, że będziemy rodzicami. - oznajmił w końcu. - Po prostu jestem zaskoczony. Nie spodziewałem się.
- Ja też nie.
Dotknął delikatnie mojego brzucha i przyciągnął mnie do siebie. Bez słowa wtuliłam się w niego.
Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, jak bardzo moja ciąża wystawi nasz związek na próbę.