Shanell
- Podoba ci się sukienka? - spojrzałam na Nicka, pokazując mu moją suknię na galę GQ od Hugo Boss. Mój narzeczony kiwnął tylko głową.
- Jest ładna.
- Pamiętaj, że idziesz ze mną.
- Pamiętam, kochanie.
Za trzy dni miała się odbyć gala, na której miałam dostać nagrodę dla modelki roku. Ostatnią dostałam kilka dobrych lat temu, więc byłam zaszczycona, że znowu mnie wyróżniono, mimo że moja kariera nie była już tak intensywna jak kiedyś. Wychowywałam syna, szukałam nowego domu, zaczęłam w końcu planować ślub. Razem z Nickiem mieliśmy pobrać się w kwietniu przyszłego roku we Florencji. Również Diana i Dave planowali ślub na przyszły rok i poważnie zaczęli myśleć o wyjeździe z Kalifornii. Wszyscy zaczęliśmy zakładać swoje własne rodziny i powoli przestawaliśmy być jedną wielką rodziną, jak jeszcze parę lat temu.
- Ej, Roxxi i Lars w grudniu jadą do Danii na narty. Roxxi będzie się uczyć jeździć. Może my też pojedziemy, do Kanady na przykład? - spytał Nick.
- Nie znoszę zimna. I nie umiem jeździć na nartach. Zresztą, ty chyba też nie.
- Jeździłem na nartach jak jeszcze mieszkałem w Monachium. Coś tam pamiętam.
- Zastanowię się. - odpowiedziałam, chowając moją sukienkę. Usiadłam obok niego i położyłam głowę na jego ramieniu.
- Milan chce już chodzić do przedszkola. - powiedział, obejmując mnie.
- Nie chcę go tam wysyłać. Wolę jak jest ze mną. Przedszkole mu nie jest do niczego potrzebne, pójdzie dopiero do szkoły.
- Shanell, zrobisz z niego dzikusa. Musi być wśród innych dzieci.
- Po co? - westchnęłam.
- W przedszkolu będzie miał ciekawsze rzeczy do roboty. I będzie wśród innych dzieci.
- Będzie częściej chorować! Przedszkole to wylęgarnia chorób i wszawicy!
- Najlepiej to zamknij go w przezroczystej bańce.
- Dobra, pomyślę nad przedszkolem! Lepiej ci? Ale prywatnym.
- W porządku. Zjesz coś? Jestem głodny.
- Zrobię kolację. Mam ochotę na makaron. - wstałam ze swojego miejsca.
- Pomogę ci. - również wstał i objął mnie w pasie, po czym pocałował namiętnie, a ja wskoczyłam mu na ręce.
- Łóżko może poczekać, kolacja nie. - mruknął, cmokając mnie delikatnie w usta. Przewróciłam tylko oczami, po czym uśmiechnęłam się i ruszyliśmy razem w stronę kuchni.
Roxxi
- Dlaczego małe dzieci są takie brzydkie? - spytałam, marszcząc brwi.
- Nie jest brzydka. Jest słodka. I ma jasne włosy po Dianie. - powiedział Lars.
- Ale podczas snu robi takie same miny jak Dave. - stwierdziła Mel.
- Też na to zwróciłam uwagę. Nawet tak samo wzdycha i mruczy jak on. To trochę niesamowite. - oznajmiła Diana, przykrywając ją puchatym różowym kocykiem.
- Ona w ogóle będzie chyba podobna do Dave'a. Identyczny nos, kształt twarzy, oczy. Ciekawe czy będzie miała takie samo paraliżujące spojrzenie. - pomyślał Marty.
- Ja się zastanawiam, jak można dać dziecku na drugie imię Thirteen. Przecież to pechowa liczba! - skrzywił się James.
- Dla mnie szczęśliwa. Urodziłem się trzynastego, Junior i Judy wzięli ślub trzynastego kwietnia i tego dnia Diana powiedziała mi o ciąży, mamy rocznicę związku trzynastego czerwca. Ślub też weźmiemy trzynastego. - Dave wzruszył ramionami.
- To mogłeś sobie wytatuować trzynastkę, zamiast krzywdzić własne dziecko. Co to w ogóle za imię?
- Zamknij się.
- Dajcie spokój. - przewróciłam oczami. Wzięłam swój kubek z herbatą, napiłam się i usiadłam na sofie. Od jakiegoś czasu miałam spory problem, ale nikomu o tym nie mówiłam. Milczałam. Sama nie chciałam przyjąć do wiadomości, co się ze mną dzieje i starałam się o tym nie myśleć, jednak było ciężko. Nie miałam nawet z kim o tym porozmawiać. Dziewczyny w niczym by mi nie pomogły, a faceci wszystko wygadaliby Larsowi. Miałam naprawdę ciężki czas.
- W kwietniu bierzemy ślub, dokładnie to dwudziestego. - z zamyślenia wyrwał mnie głos Shanell. - Za jakieś dwa tygodnie zaczniemy rozsyłać zaproszenia. Także weźcie już sobie w pracy urlop na cały weekend, bo spędzamy go we Florencji. Myślałam dużo nad świadkiem.
Popatrzyłam na Jamesa, bo myślałam, że to właśnie jego wybierze.
- Wybrałam Mel, już z nią rozmawiałam. - oznajmiła. - Gdybym brała ślub z kimś innym niż Nick to pewnie wzięłabym Jamesa, ale... To Melanie pierwsza dowiedziała się o związku z Nickiem, ona mnie wspierała kiedy miałam wątpliwości, nikomu nic nie rozgadała. Znamy się już tak długo. Jestem jej to winna.
- Aż się wzruszyłem. - Hetfield przewrócił oczami.
- Nie obrażaj się. Jak się rozwiodę i będę brała kolejny ślub, to tym razem wezmę ciebie na świadka.
Machnął ręką i wziął swoją puszkę Fanty. Sophia wcisnęła mu się na kolana i przytuliła się.
- Też chcę takiego dzidziusia jak Luna. - powiedziała.
- Będziesz mieć za dwadzieścia lat. Swojego własnego.
- Ale ja chcę siostrę.
- Kochanie, nie buntuj się. - uśmiechnął się James. - Na mnie nie robi to wrażenia, pamiętaj. Mamusia i tatuś już zamknęli fabrykę.
- Bo?
- Bo tak. Nie pyskuj.
Soph skrzywiła się i wstała obrażona. Wróciła do pokoju dziecięcego, żeby obserwować, jak Luna śpi.
- Zrobiła się nieznośna. - powiedział James.
- Miesiąc temu byłem u mojej babci na wsi pod Frisco. Tam dzieciaki dopiero są nieznośne. Było mi nudno, więc siedziałem w domu i czytałem jakieś komiksy i legendy. Wieczorem poszedłem na spacer z psem po lesie i porozwieszałem dla żartów kartki na drzewach jak Slenderman. Na drugi dzień wstaję, wychodzę na dwór, a tam sąsiedzi mówią, że Slenderman nawiedził wioskę, bo jakieś głupie dzieci w to uwierzyły.
- Tam się w ogóle dziwne rzeczy dzieją. - dodałam. - Kilka lat temu jakiś koleś przebrał się za potwora podobnego do Yeti i cała wieś uwierzyła, że to potwór, bo to ciemnogród jakich mało. Którejś nocy zmówili się wszyscy i szukali go w lesie z pochodniami. Byłam przerażona.
- Jak można szukać Yeti z pochodniami? - Nick wybuchnął śmiechem.
- To było opisane nawet w lokalnej gazecie. Miałam wycięty artykuł. Jak go znajdę to wam pokażę.
- Musimy się tam przeprowadzić. - powiedziała Shanell do Nicka.
- A w życiu.
- Nawet ja bym tam oszalała. - stwierdziłam.
- Tak w ogóle... Wiążecie swoje życie, wychowywanie dzieci, swoją starość z Kalifornią? - spytał Dave.
- Nie. - powiedział Marty. - Kirk też nie.
- Ja może niekoniecznie z Los Angeles, ale na pewno z Kalifornią. - dodałam.
- My poważnie nad tym myślimy. - oznajmiła Shanell. - Najpierw szukaliśmy domu tylko w Los Angeles, później w całej Kalifornii, a teraz właściwie wszędzie.
- My myślimy nad Idaho, Montaną i Kentucky. - powiedział Dave.
- Kentucky jest bardzo daleko. - odezwała się Mel.
- Wiem, ale sądzę, że to o wiele lepsze i bezpieczniejsze miejsce do wychowywania dzieci.
- Masz jakąś obsesję. - stwierdził James.
- Obsesję?! - oburzył się Dave. - Bo chcę, żeby moje dzieci były bezpieczne i wychowywały się w spokojnym miejscu?! Tobie trafiały się dzieci rok po roku, mimo że tego nie chciałeś. Ja czekałem na dziecko od kilku lat. W dodatku pierwszą ciążę moja narzeczona straciła.
- Sam mam dwoje dzieci, ale James ma rację. - powiedział Nick. - Masz jakąś obsesję. Depresja poporodowa dopadła ciebie, a nie Dianę.
W tym samym momencie z pokoju dziecięcego dobiegł nas płacz Luny. Diana już chciała wstać, ale Dave ją wyprzedził.
- Ja pójdę. - mruknął i poszedł do pokoiku dziecka. Na chwilę zapadła niezręczna cisza.
- Zjecie coś? - spytała nagle Di. - Będę robić kolację.
- Tak. - powiedział Marty.
- Pomogę ci. - Mel wstała ze swojego miejsca.
- Ja też. - Shanell zeszła z kolan Nicka i ruszyła z dziewczynami w stronę kuchni. Ja tylko wzruszyłam ramionami i napiłam się herbaty.
- Też coś zjem. - mruknęłam pod nosem i rozłożyłam się wygodnie na sofie.
Diana
- Dobranoc, kochanie. - szepnęłam do śpiącego Travisa i pocałowałam go w czoło. Spojrzałam jeszcze na Lunę, która słodko spała w swoim łóżeczku i wyszłam z ich pokoju. Poszłam do sypialni i położyłam się do łóżka. Chwilę później do sypialni wszedł Dave z kurczakiem na talerzu i położył się obok mnie.
- Chcesz trochę? - spytał.
- Nie, dziękuję.
Wzruszył tylko ramionami i jak gdyby nigdy nic zaczął jeść.
- Dave, nie jedz na noc smażonego kurczaka, bo cholesterol ci skoczy i dostaniesz wylewu.
- Co ty gadasz. - powiedział z pełną buzią i podniósł z podłogi kieliszek czerwonego wina. - Popijam wytrwanym winem, więc wszystko się rozpuszcza.
Pokręciłam tylko głową.
- Grzeszysz, Dave. Grzechem obżarstwa i pijaństwa. Nie masz umiarkowania w jedzeniu i piciu.
- Ty też grzeszysz, cudzołożnico.
- Słucham?
- James zaglądał w twoją cipkę na łóżku Roxxi i Larsa.
- Odbierał mój poród, idioto. - uderzyłam go w ramię. - Gdyby nie on, Luna mogłaby nie przeżyć, a ja bym się wykrwawiła.
- Mój kurczak to nie grzech.
- Nie próbuj mnie nawet pocałować. Liczyłam na fajną noc, ale to zaprzepaściłeś.
- Zaraz pójdę umyć zęby.
- To nic nie da. Zresztą, jestem już na ciebie wkurzona.
- Nie pogardzę jakimś lodem czy coś.
Wybuchnęłam śmiechem i odsunęłam się od niego.
- Zapomnij, Dave. Jedyne lody na które możesz liczyć to te z zamrażarki.
- Wiesz o tym, że nie uprawialiśmy seksu od ponad dwóch miesięcy? To moja najdłuższa przerwa w życiu.
- Możemy ją przedłużyć do trzech miesięcy.
- Nie wytrzymam tyle. - jęknął. Przełknął swojego kurczaka i napił się wina. - Jaja mi już spuchły.
- Gaś światło. Idę spać.
Dave odłożył talerz na szafkę nocną i zgasił światło. Ułożyłam się wygodnie na swoim miejscu i przykryłam się kołdrą. Po chwili poczułam dłonie Dave'a na moim ramieniu. Odgarnął na bok moje włosy i zaczął całować mnie po szyi. Starałam się być nieugięta, ale przy nim było to naprawdę ciężkie.
Odwróciłam się i owinęłam ręce wokół jego szyi.
- Wiedziałem, że ci przejdzie. - mruknął tuż przy moich ustach i pocałował mnie namiętnie.
Heavy rings hold cigarettes, up to lips that time forgets, while the Hollywood sun sets behind your back.
Strony
▼
piątek, 24 lutego 2017
piątek, 17 lutego 2017
Carpe Diem Baby 2 - rozdział 53.
Diana
Ponieważ razem z dzieckiem musiałam zostać na noc w szpitalu, Roxxi i James zdążyli już chyba każdemu w okolicy powiedzieć, że urodziłam. Nie mogłam w spokoju pobyć sama, bo co chwilę ktoś chciał mnie odwiedzić. Brakowało jeszcze tego, żeby mój ojciec rzucił wszystko, wsiadł w samolot i przyleciał z Kanady, żeby zobaczyć maleństwo.
Kiedy pod wieczór przyniesiono mi już małą po kąpieli, żebym mogła ją nakarmić, przyszła odwiedzić nas rodzina Dave'a. Sam Dave nadal był na szkoleniu i miał zostać tam jeszcze dwa dni. Nie mogłam się już doczekać, aż w końcu znowu będziemy razem.
- Jest urocza. - powiedziała Kathy, patrząc na swoją mamę, która trzymała małą na rękach. - Wygląda jak niedosmażona krewetka...
- Kathy, co ty opowiadasz... - odezwała się Renee. - Każdy noworodek tak wygląda.
- Pamiętam doskonale dzień w którym się urodziłaś. - Nancy spojrzała na Trinę. - Lekarz i położna zabrali cię za jakąś zasłonę i nagle słyszę jak pielęgniarka mówi: "ale gruba". Oburzyłam się, bo myślałam, że to o mnie, a wcale dużo nie przytyłam. Nagle położna przynosi cię do mnie, kładzie cię obok mnie na łóżku, a ja: "ale brzydka i gruba".
- Mamo, nie jestem ani brzydka ani gruba.
- Ale wtedy byłaś. Z nią będzie to samo.
- Wybraliście już imię? - spytał mnie nagle ojciec Dave'a.
- Nie. - spojrzałam na małą i pogłaskałam ją po twarzy. - Nawet jeszcze nie rozmawiałam z Dave'em, pewnie ktoś z naszych znajomych zadzwonił do niego i powiedział, że urodziłam. On wybierze imię.
- Kiedy wraca?
- Za dwa dni. A ja jutro wychodzę.
- Jakbyś potrzebowała pomocy...
- Nie, wszystko jest dobrze. - uśmiechnęłam się. - Poradzę sobie.
Mała mruknęła coś pod nosem, a po chwili się rozpłakała.
- Jest już głodna. - oznajmiłam.
- Będziemy już wracać. Odwiedzimy was, jak wróci Dave.
- Jasne.
- Do zobaczenia.
Skinęłam na nich ręką, a kiedy wyszli, od razu zaczęłam karmić małą. Niedługo później obydwie zasnęłyśmy.
Marty
- Wróciłem! - krzyknąłem, wchodząc do mojego mieszkania. Od razu kot Kirka rzucił się na moją nogę. - Spadaj. - powiedziałem do niego i odłożyłem moją walizkę. Właśnie wróciłem z Tokio, w którym miałem okazję spędzić chociaż trzy dni. Pokochałem Japonię jeszcze bardziej i miałem nadzieję, że niedługo znowu będę mógł tam wrócić.
Poszedłem do kuchni i nalałem sobie soku do szklanki, po czym wróciłem do salonu. Zobaczyłem, jak z pokoju Kirka wychodzi Hammett wraz z Abigail. Nie widziałem jej od dawna, nawet rzadko rozmawialiśmy przez telefon. Nie wiedziałem, czy w ogóle jeszcze jesteśmy razem.
- Cześć... - powiedziałem niepewnie.
- Cześć Marty. - odpowiedziała lekko zaskoczona. Chyba się mnie nie spodziewała.
- Podobno nie mogłaś przyjechać, bo masz sporo pracy.
- Wzięłam parę dni wolnego. - wytłumaczyła. - I tak już wracam do domu.
- Możemy chwilę pogadać?
- No... no dobrze.
- Na osobności. Możemy wyjść na klatkę schodową.
Kirk zmarszczył brwi, a Abigail bez słowa wyszła za mną. Rozejrzałem się i spojrzałem na nią.
- Abi... co się dzieje?
- Nic.
- Przecież wiem, że coś jest nie tak. Wszystko między nami zaczęło się psuć.
- A jak ma się nie psuć? Ty żyjesz tu, ja mieszkam w San Francisco. Ty masz tutaj swoje życie, ja tam. Marty, kocham cię. Ja długo nad tym myślałam, ale ja nie chcę się przeprowadzić. Nie mogę.
- Więc przeprowadźmy się gdzieś indziej. Gdzie byś chciała?
Westchnęła.
- Nie możemy tak wszystkiego rzucić i się wyprowadzić. Nie mamy po dwadzieścia lat! Trzeba najpierw znaleźć dom czy mieszkanie, pracę!
Pokręciłem głową.
- Ja nie przeprowadzę się do San Francisco.
- A ja nie przeprowadzę się do Los Angeles.
- Więc na razie żyjmy tak jak żyjemy. Na razie dajemy sobie czas na znalezienie nowego miejsca i pracy. W porządku?
Westchnęła i spuściła wzrok.
- Nevada. Albo Arizona. - powiedziała nagle.
- Kocham Arizonę.
- Ja też.
- Może pojedziemy tam za jakiś czas?
Kiwnęła tylko głową. Przybliżyłem się do niej i pocałowaliśmy się. Chwilę później Kirk wyszedł z mieszkania.
- Abigail, spóźnisz się na samolot.
- Już idę. - westchnęła i spojrzała na mnie jeszcze raz. Kiwnąłem tylko głową.
- Idź.
Przytuliła się do mnie, a po chwili wróciła do mieszkania, żeby wziąć swoje rzeczy. Niedługo później pojechała razem z bratem na lotnisko.
Dave
Podniosłem słuchawkę i wykręciłem numer do mojego domu. Po trzech sygnałach usłyszałem głos mojej narzeczonej.
- Halo?
- Cześć skarbie. Ojciec mi mówił, że dopiero niedawno wróciłaś do domu ze szpitala.
- Tak.
- I jak się czujesz?
- Całkiem nieźle. Jestem trochę zmęczona.
- A jak mała?
- Wszystko dobrze. Jest zdrowa, właśnie się najadła i zasnęła mi na cycku.
- Zastąpiła mnie... - westchnąłem. - Jak wygląda? Jest podobna do mnie?
- Twoja siostra powiedziała, że wygląda jak niedosmażona krewetka. - zaśmiała się. - Na razie nikogo mi nie przypomina. Ma jasne włosy, dosyć gęste. Sąsiadka z góry powiedziała, że jest podobna do mnie, a kobieta ze sklepu po drugiej stronie ulicy stwierdziła, że czysty tata.
- Kurwa, Diana, nawet baba ze sklepu spożywczego widziała moje dziecko, a ja nie. Przestań z nią wychodzić.
- Muszę przecież iść zrobić zakupy czy odwieźć Travisa do szkoły. Jutro już wracasz, spokojnie...
- Mam nadzieję, że chociaż nie dałaś jej jeszcze imienia.
- Nie, jeszcze nie. Ty wybierzesz. Myślałeś już nad tym?
- Nie. - mruknąłem i położyłem się na łóżku. - Ale pomyślę. To musi być wyjątkowe imię. To dziwne. Jeszcze jej nie widziałem, a strasznie za nią tęsknię.
- Ciężko to opisać, nie? Ledwo ją znasz, a tak bardzo kochasz.
- Tak. - zamyśliłem się. Po chwili usłyszałem ciche jęknięcie dziecka. Cały zesztywniałem.
- Słyszałeś? - spytała od razu Diana. - Chyba coś jej się śni.
- Tak... Kochanie, muszę już kończyć. Zobaczymy się jutro.
- Jasne. Do zobaczenia. - pożegnała się, a ja odłożyłem słuchawkę. Położyłem się do łóżka, przykryłem po szyję kołdrą i zasnąłem, myśląc o mojej córeczce.
Ponieważ razem z dzieckiem musiałam zostać na noc w szpitalu, Roxxi i James zdążyli już chyba każdemu w okolicy powiedzieć, że urodziłam. Nie mogłam w spokoju pobyć sama, bo co chwilę ktoś chciał mnie odwiedzić. Brakowało jeszcze tego, żeby mój ojciec rzucił wszystko, wsiadł w samolot i przyleciał z Kanady, żeby zobaczyć maleństwo.
Kiedy pod wieczór przyniesiono mi już małą po kąpieli, żebym mogła ją nakarmić, przyszła odwiedzić nas rodzina Dave'a. Sam Dave nadal był na szkoleniu i miał zostać tam jeszcze dwa dni. Nie mogłam się już doczekać, aż w końcu znowu będziemy razem.
- Jest urocza. - powiedziała Kathy, patrząc na swoją mamę, która trzymała małą na rękach. - Wygląda jak niedosmażona krewetka...
- Kathy, co ty opowiadasz... - odezwała się Renee. - Każdy noworodek tak wygląda.
- Pamiętam doskonale dzień w którym się urodziłaś. - Nancy spojrzała na Trinę. - Lekarz i położna zabrali cię za jakąś zasłonę i nagle słyszę jak pielęgniarka mówi: "ale gruba". Oburzyłam się, bo myślałam, że to o mnie, a wcale dużo nie przytyłam. Nagle położna przynosi cię do mnie, kładzie cię obok mnie na łóżku, a ja: "ale brzydka i gruba".
- Mamo, nie jestem ani brzydka ani gruba.
- Ale wtedy byłaś. Z nią będzie to samo.
- Wybraliście już imię? - spytał mnie nagle ojciec Dave'a.
- Nie. - spojrzałam na małą i pogłaskałam ją po twarzy. - Nawet jeszcze nie rozmawiałam z Dave'em, pewnie ktoś z naszych znajomych zadzwonił do niego i powiedział, że urodziłam. On wybierze imię.
- Kiedy wraca?
- Za dwa dni. A ja jutro wychodzę.
- Jakbyś potrzebowała pomocy...
- Nie, wszystko jest dobrze. - uśmiechnęłam się. - Poradzę sobie.
Mała mruknęła coś pod nosem, a po chwili się rozpłakała.
- Jest już głodna. - oznajmiłam.
- Będziemy już wracać. Odwiedzimy was, jak wróci Dave.
- Jasne.
- Do zobaczenia.
Skinęłam na nich ręką, a kiedy wyszli, od razu zaczęłam karmić małą. Niedługo później obydwie zasnęłyśmy.
Marty
- Wróciłem! - krzyknąłem, wchodząc do mojego mieszkania. Od razu kot Kirka rzucił się na moją nogę. - Spadaj. - powiedziałem do niego i odłożyłem moją walizkę. Właśnie wróciłem z Tokio, w którym miałem okazję spędzić chociaż trzy dni. Pokochałem Japonię jeszcze bardziej i miałem nadzieję, że niedługo znowu będę mógł tam wrócić.
Poszedłem do kuchni i nalałem sobie soku do szklanki, po czym wróciłem do salonu. Zobaczyłem, jak z pokoju Kirka wychodzi Hammett wraz z Abigail. Nie widziałem jej od dawna, nawet rzadko rozmawialiśmy przez telefon. Nie wiedziałem, czy w ogóle jeszcze jesteśmy razem.
- Cześć... - powiedziałem niepewnie.
- Cześć Marty. - odpowiedziała lekko zaskoczona. Chyba się mnie nie spodziewała.
- Podobno nie mogłaś przyjechać, bo masz sporo pracy.
- Wzięłam parę dni wolnego. - wytłumaczyła. - I tak już wracam do domu.
- Możemy chwilę pogadać?
- No... no dobrze.
- Na osobności. Możemy wyjść na klatkę schodową.
Kirk zmarszczył brwi, a Abigail bez słowa wyszła za mną. Rozejrzałem się i spojrzałem na nią.
- Abi... co się dzieje?
- Nic.
- Przecież wiem, że coś jest nie tak. Wszystko między nami zaczęło się psuć.
- A jak ma się nie psuć? Ty żyjesz tu, ja mieszkam w San Francisco. Ty masz tutaj swoje życie, ja tam. Marty, kocham cię. Ja długo nad tym myślałam, ale ja nie chcę się przeprowadzić. Nie mogę.
- Więc przeprowadźmy się gdzieś indziej. Gdzie byś chciała?
Westchnęła.
- Nie możemy tak wszystkiego rzucić i się wyprowadzić. Nie mamy po dwadzieścia lat! Trzeba najpierw znaleźć dom czy mieszkanie, pracę!
Pokręciłem głową.
- Ja nie przeprowadzę się do San Francisco.
- A ja nie przeprowadzę się do Los Angeles.
- Więc na razie żyjmy tak jak żyjemy. Na razie dajemy sobie czas na znalezienie nowego miejsca i pracy. W porządku?
Westchnęła i spuściła wzrok.
- Nevada. Albo Arizona. - powiedziała nagle.
- Kocham Arizonę.
- Ja też.
- Może pojedziemy tam za jakiś czas?
Kiwnęła tylko głową. Przybliżyłem się do niej i pocałowaliśmy się. Chwilę później Kirk wyszedł z mieszkania.
- Abigail, spóźnisz się na samolot.
- Już idę. - westchnęła i spojrzała na mnie jeszcze raz. Kiwnąłem tylko głową.
- Idź.
Przytuliła się do mnie, a po chwili wróciła do mieszkania, żeby wziąć swoje rzeczy. Niedługo później pojechała razem z bratem na lotnisko.
Dave
Podniosłem słuchawkę i wykręciłem numer do mojego domu. Po trzech sygnałach usłyszałem głos mojej narzeczonej.
- Halo?
- Cześć skarbie. Ojciec mi mówił, że dopiero niedawno wróciłaś do domu ze szpitala.
- Tak.
- I jak się czujesz?
- Całkiem nieźle. Jestem trochę zmęczona.
- A jak mała?
- Wszystko dobrze. Jest zdrowa, właśnie się najadła i zasnęła mi na cycku.
- Zastąpiła mnie... - westchnąłem. - Jak wygląda? Jest podobna do mnie?
- Twoja siostra powiedziała, że wygląda jak niedosmażona krewetka. - zaśmiała się. - Na razie nikogo mi nie przypomina. Ma jasne włosy, dosyć gęste. Sąsiadka z góry powiedziała, że jest podobna do mnie, a kobieta ze sklepu po drugiej stronie ulicy stwierdziła, że czysty tata.
- Kurwa, Diana, nawet baba ze sklepu spożywczego widziała moje dziecko, a ja nie. Przestań z nią wychodzić.
- Muszę przecież iść zrobić zakupy czy odwieźć Travisa do szkoły. Jutro już wracasz, spokojnie...
- Mam nadzieję, że chociaż nie dałaś jej jeszcze imienia.
- Nie, jeszcze nie. Ty wybierzesz. Myślałeś już nad tym?
- Nie. - mruknąłem i położyłem się na łóżku. - Ale pomyślę. To musi być wyjątkowe imię. To dziwne. Jeszcze jej nie widziałem, a strasznie za nią tęsknię.
- Ciężko to opisać, nie? Ledwo ją znasz, a tak bardzo kochasz.
- Tak. - zamyśliłem się. Po chwili usłyszałem ciche jęknięcie dziecka. Cały zesztywniałem.
- Słyszałeś? - spytała od razu Diana. - Chyba coś jej się śni.
- Tak... Kochanie, muszę już kończyć. Zobaczymy się jutro.
- Jasne. Do zobaczenia. - pożegnała się, a ja odłożyłem słuchawkę. Położyłem się do łóżka, przykryłem po szyję kołdrą i zasnąłem, myśląc o mojej córeczce.
***
W Los Angeles byłem koło osiemnastej. Wszedłem do mojego mieszkania i od razu przypomniał mi się dzień, kiedy pierwszy raz byłem u Diany. Jej mieszkanie pachniało talkiem i kremem dla dzieci, dokładnie tak jak teraz. Wtedy nawet przez myśl by mi nie przeszło, że ta kobieta będzie moją przyszłą żoną i matką mojego dziecka.
Rzuciłem moją torbę w kąt, zdjąłem skórzaną kurtkę i poszedłem do salonu, w którym było pusto.
Rzuciłem moją torbę w kąt, zdjąłem skórzaną kurtkę i poszedłem do salonu, w którym było pusto.
- Diana?
- Jestem w łazience!
Ruszyłem w stronę naszej sypialni i otworzyłem drzwi. Na łóżku leżał Travis, a obok niego moja córka. Obydwoje spali, a w telewizji leciały jakieś kreskówki. Wziąłem pilot i wyłączyłem telewizor. Zaraz po tym do środka weszła Diana, owinięta ręcznikiem. Rzuciła mi się w ramiona.
- Nareszcie jesteś. - powiedziała cicho. Nie chciałem jej w ogóle puszczać. Poczułem, jak moje oczy robią się mokre. Moja narzeczona w końcu odsunęła się ode mnie i ujęła moją twarz w dłonie. - Nie płacz... Dlaczego płaczesz? Dave...
- Nic się nie stało. Wszystko dobrze... - pociągnąłem nosem. - Jest taka śliczna...
- Chcesz wziąć ją na ręce?
- Jeszcze się obudzi...
- To cała ty. Kiedy się naje śpi jak zabita. - powiedziała, po czym podeszła do łóżka. Podniosła małą i podała mi ją. - Ostrożnie...
Wziąłem ją delikatnie na ręce i popatrzyłem na nią.
- Nazwijmy ją Luna. Urodziła się w czasie pełni księżyca.
- Luna? Pięknie... A na drugie?
- Może... Thirteen? Wiem, że to głupie, ale to dla nas szczęśliwa liczba. Mamy rocznicę związku trzynastego, urodziłem się trzynastego, powiedziałaś mi o ciąży trzynastego...
- Luna Thirteen Mustaine... Brzmi dobrze.
Mała mruknęła coś pod nosem i spała nadal. Pogłaskałem ją po policzku i spojrzałem na Dianę.
- Kocham was najbardziej na świecie.
- My ciebie też. - powiedziała cicho, odgarniając mi włosy z twarzy. - Luna będzie miała najlepszego tatę pod słońcem.
Miałem nadzieję, że nigdy jej nie zawiodę.
Wziąłem ją delikatnie na ręce i popatrzyłem na nią.
- Nazwijmy ją Luna. Urodziła się w czasie pełni księżyca.
- Luna? Pięknie... A na drugie?
- Może... Thirteen? Wiem, że to głupie, ale to dla nas szczęśliwa liczba. Mamy rocznicę związku trzynastego, urodziłem się trzynastego, powiedziałaś mi o ciąży trzynastego...
- Luna Thirteen Mustaine... Brzmi dobrze.
Mała mruknęła coś pod nosem i spała nadal. Pogłaskałem ją po policzku i spojrzałem na Dianę.
- Kocham was najbardziej na świecie.
- My ciebie też. - powiedziała cicho, odgarniając mi włosy z twarzy. - Luna będzie miała najlepszego tatę pod słońcem.
Miałem nadzieję, że nigdy jej nie zawiodę.
piątek, 10 lutego 2017
Carpe Diem Baby 2 - rozdział 52.
zapraszam do zakładki "bohaterowie", gdzie pojawiło się zdjęcie córki Diany i Dave'a.
Roxxi
- Pani będzie prowadzić zajęcia z historii mediów? - spytał chłopak, który był na moim roku. Aż się we mnie zagotowało.
- Chyba sobie jaja robisz. Nie prowadzę żadnych zajęć. - warknęłam i odwróciłam się w drugą stronę. Nie mogłam uwierzyć, że miałam studiować z takimi ludźmi. Wokół mnie były same bogate dzieciaki, ludzie, którzy w ogóle nie chcieli tu być i spełniali ambicje rodziców albo szalone dzieciaki, którzy zapragnęli w końcu życia z dala od domu i wiecznych imprez.
Kiedy przyszedł profesor i wpuścił nas do sali, usiadłam gdzieś na początku i paraliżowałam spojrzeniem każdego, który próbował obok mnie usiąść.
W przerwie między zajęciami poszłam na stołówkę, żeby coś zjeść. Było wyjątkowo mało ludzi, więc usiadłam przy wolnym stoliku, z dala od wszystkich. W pewnym momencie do środka weszły dwie dziewczyny z mojego roku, które od razu do mnie podeszły. Zmierzyłam je morderczym spojrzeniem i wróciłam do jedzenia. One jednak nadal sterczały nade mną jak ksiądz nad grobem.
- Możemy tu usiąść? - spytała jedna z nich, cała w skowronkach.
- Nie! Macie pełno wolnych stolików!
- Siedzisz sama. Powinnyśmy się lepiej poznać! - odparła druga. Wazelina wręcz wylewała im się uszami. Czy one nie mogły zrozumieć, że ja po prostu nie lubię ludzi i nie chcę nikogo poznawać? Nie przyszłam tu po to, żeby zawierać nowe przyjaźnie.
- Tu jest zajęte. - warknęłam.
- O, dla kogo?
- Dla mojego ego! - położyłam nogi na wolnym krzesełku. - Ja was nie wyganiam, ale proszę wypierdalać.
- Oj Roxanne... Mieszkasz w kampusie?
- Nie, mam bogatego faceta.
- Sponsor?
- Tak.
- Gdzie go poznałaś?
- W dupie. Idę na zajęcia, bo się spóźnię. - odsunęłam od siebie tacę z jedzeniem i wstałam ze swojego miejsca.
- Jeszcze mamy pół godziny. - jedna spojrzała na zegarek. - Dlaczego przyszłaś dopiero teraz na studia?
- Nie miałam wcześniej czasu.
- Co robiłaś?
- Byłam na wojnie.
- O mój Boże! Holly, słyszałaś to? Roxanne była na wojnie! Gdzie walczyłaś? W Zatoce Perskiej?
Uderzyłam się ręką w czoło.
- Nie byłam na żadnej wojnie! Dziewczyny, czy wy we wszystko uwierzycie? Jak wam powiem, że skoczyłam z mostu Golden Gate to też uwierzycie?
- A skoczyłaś?
- Na Boga... - mruknęłam i wrzuciłam swoje rzeczy do torebki. - Idę zapalić. Cześć.
Wzięłam torebkę i czym prędzej stamtąd wyszłam.
Miałam nadzieję, że nie skończę przez nie w psychiatryku.
Shanell
Przejrzałam się jeszcze raz w lustrze i poprawiłam włosy. Fotograf wszedł do środka i spojrzał na mnie.
- Gotowa?
- Jasne.
- Zaraz zaczynamy. Musimy jeszcze poprawić światło.
Kiwnęłam głową i spojrzałam na Nicka, który siedział na kanapie w rogu garderoby. Fotograf zabrał coś i usiadłam obok mojego narzeczonego. Dzisiaj miałam mieć moją drugą w życiu sesję i okładkę dla Playboya. Rzadko rozmawiałam z Nickiem o moich sesjach zdjęciowych, ale te nagie zawsze z nim konsultowałam. Czasami się zgadzał, czasami nie, ostatnio w ogóle nie robił już żadnych problemów, ale wolał być przy mnie. Na szczęście jego obecność mnie nie rozpraszała, a Nick wszystko spokojnie obserwował i darował sobie komentarze.
- Jak się czujesz? - spytał, kładąc dłoń na moim kolanie.
- Dobrze. A ty?
- Też.
- Pokażę ci coś.
Wychyliłam się po swoją torebkę i wyciągnęłam z niej katalog z ofertami domów w Kalifornii. Otworzyłam na jednej z zaznaczonych stron i pokazałam mu.
- Venice? Nie znoszę Venice. Za dużo turystów i zbyt blisko do plaży, a ceny jak z kosmosu.
- Dlaczego nie? Chciałabym mieszkać blisko plaży.
- Skoro masz kilka kroków do plaży to po co basen w domu? - zmarszczył brwi, patrząc na ogłoszenie.
- Podoba mi się jeszcze ten. - przewróciłam kartkę i pokazałam mu następny dom, tym razem w San Diego.
- Ten jest fajny. Ma duże okna i ładny widok na ocean, a plaża chyba nie jest tak blisko.
- Ale San Diego jest zbyt daleko od Los Angeles.
- Chyba nie myślisz, że będę tu mieszkać całe życie.
- Nie lubię Los Angeles, ale tutaj mam agencję i mnóstwo pracy. Jak skończę karierę, to raczej nie będziemy tu mieszkać, ale na razie musimy tu zostać.
- To może do tego czasu wstrzymajmy się z decyzją. Zobaczymy jak sprawa będzie wyglądać za rok.
- Może masz rację. - włożyłam gazetę z powrotem do torebki. - Na razie dajmy sobie spokój.
Pocałował mnie, a ja owinęłam ręce wokół jego szyi. Przerwało nam pukanie do drzwi.
- Shanell, chodź.
- Gotowa? - spytał Nick, wstając ze swojego miejsca.
- A ty? - zaśmiałam się.
- Jasne.
- Ja też. Chodź. - wstałam z kanapy i chwyciłam go za rękę, po czym od razu wyszliśmy z garderoby.
Roxxi
- Pani będzie prowadzić zajęcia z historii mediów? - spytał chłopak, który był na moim roku. Aż się we mnie zagotowało.
- Chyba sobie jaja robisz. Nie prowadzę żadnych zajęć. - warknęłam i odwróciłam się w drugą stronę. Nie mogłam uwierzyć, że miałam studiować z takimi ludźmi. Wokół mnie były same bogate dzieciaki, ludzie, którzy w ogóle nie chcieli tu być i spełniali ambicje rodziców albo szalone dzieciaki, którzy zapragnęli w końcu życia z dala od domu i wiecznych imprez.
Kiedy przyszedł profesor i wpuścił nas do sali, usiadłam gdzieś na początku i paraliżowałam spojrzeniem każdego, który próbował obok mnie usiąść.
W przerwie między zajęciami poszłam na stołówkę, żeby coś zjeść. Było wyjątkowo mało ludzi, więc usiadłam przy wolnym stoliku, z dala od wszystkich. W pewnym momencie do środka weszły dwie dziewczyny z mojego roku, które od razu do mnie podeszły. Zmierzyłam je morderczym spojrzeniem i wróciłam do jedzenia. One jednak nadal sterczały nade mną jak ksiądz nad grobem.
- Możemy tu usiąść? - spytała jedna z nich, cała w skowronkach.
- Nie! Macie pełno wolnych stolików!
- Siedzisz sama. Powinnyśmy się lepiej poznać! - odparła druga. Wazelina wręcz wylewała im się uszami. Czy one nie mogły zrozumieć, że ja po prostu nie lubię ludzi i nie chcę nikogo poznawać? Nie przyszłam tu po to, żeby zawierać nowe przyjaźnie.
- Tu jest zajęte. - warknęłam.
- O, dla kogo?
- Dla mojego ego! - położyłam nogi na wolnym krzesełku. - Ja was nie wyganiam, ale proszę wypierdalać.
- Oj Roxanne... Mieszkasz w kampusie?
- Nie, mam bogatego faceta.
- Sponsor?
- Tak.
- Gdzie go poznałaś?
- W dupie. Idę na zajęcia, bo się spóźnię. - odsunęłam od siebie tacę z jedzeniem i wstałam ze swojego miejsca.
- Jeszcze mamy pół godziny. - jedna spojrzała na zegarek. - Dlaczego przyszłaś dopiero teraz na studia?
- Nie miałam wcześniej czasu.
- Co robiłaś?
- Byłam na wojnie.
- O mój Boże! Holly, słyszałaś to? Roxanne była na wojnie! Gdzie walczyłaś? W Zatoce Perskiej?
Uderzyłam się ręką w czoło.
- Nie byłam na żadnej wojnie! Dziewczyny, czy wy we wszystko uwierzycie? Jak wam powiem, że skoczyłam z mostu Golden Gate to też uwierzycie?
- A skoczyłaś?
- Na Boga... - mruknęłam i wrzuciłam swoje rzeczy do torebki. - Idę zapalić. Cześć.
Wzięłam torebkę i czym prędzej stamtąd wyszłam.
Miałam nadzieję, że nie skończę przez nie w psychiatryku.
Shanell
Przejrzałam się jeszcze raz w lustrze i poprawiłam włosy. Fotograf wszedł do środka i spojrzał na mnie.
- Gotowa?
- Jasne.
- Zaraz zaczynamy. Musimy jeszcze poprawić światło.
Kiwnęłam głową i spojrzałam na Nicka, który siedział na kanapie w rogu garderoby. Fotograf zabrał coś i usiadłam obok mojego narzeczonego. Dzisiaj miałam mieć moją drugą w życiu sesję i okładkę dla Playboya. Rzadko rozmawiałam z Nickiem o moich sesjach zdjęciowych, ale te nagie zawsze z nim konsultowałam. Czasami się zgadzał, czasami nie, ostatnio w ogóle nie robił już żadnych problemów, ale wolał być przy mnie. Na szczęście jego obecność mnie nie rozpraszała, a Nick wszystko spokojnie obserwował i darował sobie komentarze.
- Jak się czujesz? - spytał, kładąc dłoń na moim kolanie.
- Dobrze. A ty?
- Też.
- Pokażę ci coś.
Wychyliłam się po swoją torebkę i wyciągnęłam z niej katalog z ofertami domów w Kalifornii. Otworzyłam na jednej z zaznaczonych stron i pokazałam mu.
- Venice? Nie znoszę Venice. Za dużo turystów i zbyt blisko do plaży, a ceny jak z kosmosu.
- Dlaczego nie? Chciałabym mieszkać blisko plaży.
- Skoro masz kilka kroków do plaży to po co basen w domu? - zmarszczył brwi, patrząc na ogłoszenie.
- Podoba mi się jeszcze ten. - przewróciłam kartkę i pokazałam mu następny dom, tym razem w San Diego.
- Ten jest fajny. Ma duże okna i ładny widok na ocean, a plaża chyba nie jest tak blisko.
- Ale San Diego jest zbyt daleko od Los Angeles.
- Chyba nie myślisz, że będę tu mieszkać całe życie.
- Nie lubię Los Angeles, ale tutaj mam agencję i mnóstwo pracy. Jak skończę karierę, to raczej nie będziemy tu mieszkać, ale na razie musimy tu zostać.
- To może do tego czasu wstrzymajmy się z decyzją. Zobaczymy jak sprawa będzie wyglądać za rok.
- Może masz rację. - włożyłam gazetę z powrotem do torebki. - Na razie dajmy sobie spokój.
Pocałował mnie, a ja owinęłam ręce wokół jego szyi. Przerwało nam pukanie do drzwi.
- Shanell, chodź.
- Gotowa? - spytał Nick, wstając ze swojego miejsca.
- A ty? - zaśmiałam się.
- Jasne.
- Ja też. Chodź. - wstałam z kanapy i chwyciłam go za rękę, po czym od razu wyszliśmy z garderoby.
***
- Gotowe. - wzięłam głęboki oddech, odkładając swoją walizkę na bok. Szykowałam się już do wyjazdu do Tokio na pokaz Calvina Kleina, w którym miałam wziąć udział. Ponieważ Nick nie mógł ze mną jechać, postanowiłam zabrać ze sobą Marty'ego. Uwielbiał Japonię i chciał w końcu się do niej wybrać, ale ciągle mu się nie udawało. Ostatnio był trochę przygaszony, więc cieszyłam się, że poprawię mu samopoczucie i spełnię jedno z jego marzeń.
- Też już się spakowałem. - oznajmił Marty. Wziął do ręki swój kubek z herbatą i napił się.
- Serio? Nie wierzę. Został tydzień do wyjazdu, a ty zawsze pakujesz się na ostatnią chwilę.
- Już nie mogę się doczekać, to pewnie dlatego.
- Zostaniemy tam tylko trzy dni, ale mam nadzieję, że chociaż przez ten czas uda ci się sporo zobaczyć.
- Na pewno. Nawet z jednego dnia bym się cieszył.
- Co u Abigail? Dawno jej tu nie było. - zmieniłam nagle temat. Podeszłam do kanapy, gdzie obok Marty'ego spał Milan. Przykryłam go kocykiem i odgarnęłam mu włosy z twarzy.
- Ma dużo pracy. Miała przyjechać w ten weekend, ale nie może.
- Pojedź do niej.
- Nie chcę. Ma dziwną rodzinę.
- Domyślam się.
Uśmiechnął się niepewnie. Widziałam, że nie chce o tym rozmawiać i chyba razem z Abi przeżywali kryzys. Odwzajemniłam tylko jego gest i postanowiłam nie ciągnąć już tego tematu.
Diana
- Też już się spakowałem. - oznajmił Marty. Wziął do ręki swój kubek z herbatą i napił się.
- Serio? Nie wierzę. Został tydzień do wyjazdu, a ty zawsze pakujesz się na ostatnią chwilę.
- Już nie mogę się doczekać, to pewnie dlatego.
- Zostaniemy tam tylko trzy dni, ale mam nadzieję, że chociaż przez ten czas uda ci się sporo zobaczyć.
- Na pewno. Nawet z jednego dnia bym się cieszył.
- Co u Abigail? Dawno jej tu nie było. - zmieniłam nagle temat. Podeszłam do kanapy, gdzie obok Marty'ego spał Milan. Przykryłam go kocykiem i odgarnęłam mu włosy z twarzy.
- Ma dużo pracy. Miała przyjechać w ten weekend, ale nie może.
- Pojedź do niej.
- Nie chcę. Ma dziwną rodzinę.
- Domyślam się.
Uśmiechnął się niepewnie. Widziałam, że nie chce o tym rozmawiać i chyba razem z Abi przeżywali kryzys. Odwzajemniłam tylko jego gest i postanowiłam nie ciągnąć już tego tematu.
Diana
Czas mijał, był już prawie koniec września, ja byłam pięć dni po terminie, a moje dziecko nawet nie myślało o tym, żeby wychodzić. Razem z Dave'em żyliśmy w coraz większym stresie i czekaliśmy, aż mała w końcu przyjdzie na świat. Travis również z niecierpliwością czekał na swoją pierwszą siostrę.
Dwudziestego dziewiątego września Dave musiał jednak wyjechać, w związku ze swoją pracą. Byłam wściekła, że zostawia mnie całkiem samą, kiedy nasza córka mogła w każdej chwili pojawić się na świecie. Starałam się być myśli, że mała w ciągu tych trzech dni nie będzie się jeszcze pchała do wyjścia. Tak się jednak nie stało.
W piątek rano, kiedy Travis był w szkole, a ja nie miałam co ze sobą zrobić, postanowiłam odwiedzić Roxxi. Nie miała tego dnia zajęć i siedziała w mieszkaniu razem z Jamesem, który czekał na Larsa.
- Robię obiad, zjesz z nami? - zawołała Roxanne z kuchni. - Paluszki rybne.
- Chętnie. - odpowiedziałam.
Kiedy skończyła, we trójkę zjedliśmy i wyszliśmy na balkon.
- Gdzie on jest tyle czasu? - spytał James, wychylając się przez barierkę.
- U Kirka. - oznajmiła Roxanne, odpalając papierosa. - Nie wiem kiedy wróci. - dodała, dotykając uschniętych liści w kwiatku doniczkowym. - Muszę to wypierdolić. Nie mam ręki do roślin.
- Wiesz, jakbyś urwała odnóżkę i przesadziła do innej doni... O cholera...
- To co? Wyrósłby nowy?
- Jezu...
- Co się stało?
- Zaczęło się... - spojrzałam na nich przerażona. Roxxi i James popatrzyli na siebie bez słowa.
- To ja już pójdę... - stwierdził Hetfield i już chciał wyjść z balkonu, ale Roxanne pociągnęła go za koszulkę.
- Nie tak prędko! - krzyknęła, wyrzucając niedopałek na ulicę. - Przyszedłeś, zeżarłeś mój obiad i jak gdyby nigdy nic sobie idziesz?! Zapomnij! Zawieziesz ją do szpitala!
- Ty w zeszłą sobotę przyszłaś do mnie i zeżarłaś całą paczkę moich Doritos!
- Wypominasz mi paczkę chipsów?!
- Przestańcie! Ja rodzę, do cholery! - krzyknęłam ze łzami w oczach.
- Już, spokojnie. James cię zawiezie do szpitala.
- Ale... Ja przyszedłem na nogach!
- Co? - Roxxi zmarszczyła brwi, ale była jeszcze w miarę opanowana. - Dobra, bez paniki. Pojedziemy moim samochodem.
Wyszła z balkonu i poszła do przedpokoju, gdzie zawsze trzymała kluczyki do samochodu. Po chwili wróciła z przerażoną miną.
- Lars zabrał mój wóz. To nic, zadzwonię po taksówkę.
- Szybciej! - krzyknęłam, trzymając się Jamesa.
- Już, spokojnie. - wykręciła nerwowo numer i zaczęła rozmawiać. Była coraz bardziej zniecierpliwiona. W końcu zaczęła krzyczeć, aż wreszcie rzuciła sluchawką. - Powiedzieli, że przyjadą za godzinę, bo są zbyt duże korki i wypadek samochodowy na Fairfax Avenue!
Wydarłam się, z bólu i przerażenia, zginając się w pół.
- Może zadzwonimy po kogoś innego?! Albo złapiemy stopa?!
- Wody mi odeszły! - rozpłakałam się. - Ja rodzę! - złapałam się za brzuch, ponieważ poczułam kolejny skurcz.
- Chodź, położysz się u mnie na łóżku. - powiedziała, po czym zaprowadziła mnie razem z Jamesem do swojej sypialni. Położyłam się na łóżku, a Roxanne pomogła ściągnąć mi spodnie i przykryła mnie kołdrą. Spojrzała poważnie na Jamesa. - Ona już rodzi. Musimy odebrać poród.
- To odbierz.
- Ty to zrób! Znasz się na tym!
- Ty jesteś kobietą!
- Nigdy nie rodziłam! Ty byłeś dwa razy przy porodzie swojej żony, wiesz jak to się robi!
- Gorąco mi... - powiedziałam cicho. Roxxi ściągnęła moją koszulkę i rzuciła ją na podłogę.
- Przyniosę wodę. - oznajmiła i pobiegła do kuchni. Syknęłam z bólu, bo poczułam kolejny skurcz. W końcu skurcze stały się coraz częstsze i silniejsze, a Roxxi nadal nie wracała. James ściągnął swoją kurtkę i podciągnął rękawy.
- Poczekaj chwilę. Idę po nią.
- Nie, nie zostawiaj mnie samej!
- Zaraz wrócę, spokojnie. Oddychaj.
Hetfield wyszedł z sypialni, a ja zostałam sama, z rozkroczonymi nogami, brzydka, spocona i zwijająca się z bólu. Po chwili doszły mnie jakieś krzyki, a zaraz po tym James i Roxxi weszli do środka.
- Musiałam chyba znaleźć jakieś ręczniki, coś do przecięcia pępowiny i miskę na łożysko!
- Ale nie musiałaś popijać sobie kawki w takim momencie! Już widać głowę dziecka!
James podniósł kołdrę, a Roxxi spojrzała na moje krocze.
- O cholera, to wygląda jak jakieś obdarte ze skóry zwierzę! - pochyliła się, żeby lepiej się przyjrzeć i jak gdyby nigdy nic napiła się kawy.
- Jesteś chora! Idź zadzwoń do kogoś, żeby po nas przyjechał, trzeba będzie jechać z nią i dzieckiem do szpitala! Zadzwoń do Shanell!
- Shanell i Marty są w Japonii!
- To do Judy!
- Ugh, zadzwonię po Larsa i Kirka, Hammett jest spokojny i opanowany, a Lars ma mój samochód, będę prowa...
- Kurwa! - wydarłam się, łapiąc z całej siły za poduszkę. - Ona chce już wyjść!
- Idę zadzwonić, Diana, niedługo będzie po wszystkim, bądź dzielna! - wyszła znów z sypialni, a James wziął głęboki oddech i uklęknął na kolanach przed łóżkiem.
- James? - spytałam łamiącym się głosem. - Nie wykrwawię się?
- Oczywiście, że nie. Zaraz będzie po wszystkim. Spokojnie. Rób to co ci każę, dobra?
Kiwnęłam głową. Kiedy jakieś dwadzieścia minut później wróciła Roxxi, ja już trzymałam na klatce piersiowej moje dziecko okryte kocykiem, a James wycierał ręcznikiem zakrwawione ręce.
- Lars... Zaraz będzie... - powiedziała w lekkim szoku. Hetfield kiwnął głową, a ona zajrzała do miski, gdzie było łożysko. - Diana, mogę sobie wziąć połowę?
- Jasne... - odpowiedziałam niepewnie, oddychając ciężko.
- Po co ci to? - spytał James.
- Do zjedzenia. To ma w sobie pełno hormonów, które poprawiają samopoczucie i zapobiegają depresji poporodowej. W dodatku ma świetny wpływ na skórę! Z tego się nawet tabletki robi.
- To obrzydliwe.
- Moja ciotka zjadła swoje łożysko. Powiedziała, że smakowało jak polędwica wołowa.
- Serio? - zainteresował się. - Może też wezmę kawałek. Można to usmażyć?
- Jasne. Czytałam w gazecie, że jakieś małżeństwo z Wielkiej Brytanii zrobiło sobie tatar z łożyska! Ja zrobiłabym curry.
- To daj mi połowę.
- Poczekaj, może Diana też chce. W końcu to jej łożysko. Di, chcesz kawałek?
- Chciałam kawałek do szejka... Resztę możecie sobie wziąć...
- Pójdę schować to do lodówki. - Roxanne wzięła miskę i wyszła z nią z sypialni. Niedługo później przyjechał Lars razem z Kirkiem i zawieźli mnie do szpitala.
To był jeden z najdziwniejszych i najbardziej szalonych dni w moim życiu, mimo że Dave w ogóle nie brał w nim udziału. Ale właśnie tego dnia na świat przyszło nasze pierwsze dziecko, które już próbowało wywrócić moje życie do góry nogami.
Już wtedy byłam pewna, że Luna Thirteen Mustaine będzie małą damską wersją swojego tatusia.
Dwudziestego dziewiątego września Dave musiał jednak wyjechać, w związku ze swoją pracą. Byłam wściekła, że zostawia mnie całkiem samą, kiedy nasza córka mogła w każdej chwili pojawić się na świecie. Starałam się być myśli, że mała w ciągu tych trzech dni nie będzie się jeszcze pchała do wyjścia. Tak się jednak nie stało.
W piątek rano, kiedy Travis był w szkole, a ja nie miałam co ze sobą zrobić, postanowiłam odwiedzić Roxxi. Nie miała tego dnia zajęć i siedziała w mieszkaniu razem z Jamesem, który czekał na Larsa.
- Robię obiad, zjesz z nami? - zawołała Roxanne z kuchni. - Paluszki rybne.
- Chętnie. - odpowiedziałam.
Kiedy skończyła, we trójkę zjedliśmy i wyszliśmy na balkon.
- Gdzie on jest tyle czasu? - spytał James, wychylając się przez barierkę.
- U Kirka. - oznajmiła Roxanne, odpalając papierosa. - Nie wiem kiedy wróci. - dodała, dotykając uschniętych liści w kwiatku doniczkowym. - Muszę to wypierdolić. Nie mam ręki do roślin.
- Wiesz, jakbyś urwała odnóżkę i przesadziła do innej doni... O cholera...
- To co? Wyrósłby nowy?
- Jezu...
- Co się stało?
- Zaczęło się... - spojrzałam na nich przerażona. Roxxi i James popatrzyli na siebie bez słowa.
- To ja już pójdę... - stwierdził Hetfield i już chciał wyjść z balkonu, ale Roxanne pociągnęła go za koszulkę.
- Nie tak prędko! - krzyknęła, wyrzucając niedopałek na ulicę. - Przyszedłeś, zeżarłeś mój obiad i jak gdyby nigdy nic sobie idziesz?! Zapomnij! Zawieziesz ją do szpitala!
- Ty w zeszłą sobotę przyszłaś do mnie i zeżarłaś całą paczkę moich Doritos!
- Wypominasz mi paczkę chipsów?!
- Przestańcie! Ja rodzę, do cholery! - krzyknęłam ze łzami w oczach.
- Już, spokojnie. James cię zawiezie do szpitala.
- Ale... Ja przyszedłem na nogach!
- Co? - Roxxi zmarszczyła brwi, ale była jeszcze w miarę opanowana. - Dobra, bez paniki. Pojedziemy moim samochodem.
Wyszła z balkonu i poszła do przedpokoju, gdzie zawsze trzymała kluczyki do samochodu. Po chwili wróciła z przerażoną miną.
- Lars zabrał mój wóz. To nic, zadzwonię po taksówkę.
- Szybciej! - krzyknęłam, trzymając się Jamesa.
- Już, spokojnie. - wykręciła nerwowo numer i zaczęła rozmawiać. Była coraz bardziej zniecierpliwiona. W końcu zaczęła krzyczeć, aż wreszcie rzuciła sluchawką. - Powiedzieli, że przyjadą za godzinę, bo są zbyt duże korki i wypadek samochodowy na Fairfax Avenue!
Wydarłam się, z bólu i przerażenia, zginając się w pół.
- Może zadzwonimy po kogoś innego?! Albo złapiemy stopa?!
- Wody mi odeszły! - rozpłakałam się. - Ja rodzę! - złapałam się za brzuch, ponieważ poczułam kolejny skurcz.
- Chodź, położysz się u mnie na łóżku. - powiedziała, po czym zaprowadziła mnie razem z Jamesem do swojej sypialni. Położyłam się na łóżku, a Roxanne pomogła ściągnąć mi spodnie i przykryła mnie kołdrą. Spojrzała poważnie na Jamesa. - Ona już rodzi. Musimy odebrać poród.
- To odbierz.
- Ty to zrób! Znasz się na tym!
- Ty jesteś kobietą!
- Nigdy nie rodziłam! Ty byłeś dwa razy przy porodzie swojej żony, wiesz jak to się robi!
- Gorąco mi... - powiedziałam cicho. Roxxi ściągnęła moją koszulkę i rzuciła ją na podłogę.
- Przyniosę wodę. - oznajmiła i pobiegła do kuchni. Syknęłam z bólu, bo poczułam kolejny skurcz. W końcu skurcze stały się coraz częstsze i silniejsze, a Roxxi nadal nie wracała. James ściągnął swoją kurtkę i podciągnął rękawy.
- Poczekaj chwilę. Idę po nią.
- Nie, nie zostawiaj mnie samej!
- Zaraz wrócę, spokojnie. Oddychaj.
Hetfield wyszedł z sypialni, a ja zostałam sama, z rozkroczonymi nogami, brzydka, spocona i zwijająca się z bólu. Po chwili doszły mnie jakieś krzyki, a zaraz po tym James i Roxxi weszli do środka.
- Musiałam chyba znaleźć jakieś ręczniki, coś do przecięcia pępowiny i miskę na łożysko!
- Ale nie musiałaś popijać sobie kawki w takim momencie! Już widać głowę dziecka!
James podniósł kołdrę, a Roxxi spojrzała na moje krocze.
- O cholera, to wygląda jak jakieś obdarte ze skóry zwierzę! - pochyliła się, żeby lepiej się przyjrzeć i jak gdyby nigdy nic napiła się kawy.
- Jesteś chora! Idź zadzwoń do kogoś, żeby po nas przyjechał, trzeba będzie jechać z nią i dzieckiem do szpitala! Zadzwoń do Shanell!
- Shanell i Marty są w Japonii!
- To do Judy!
- Ugh, zadzwonię po Larsa i Kirka, Hammett jest spokojny i opanowany, a Lars ma mój samochód, będę prowa...
- Kurwa! - wydarłam się, łapiąc z całej siły za poduszkę. - Ona chce już wyjść!
- Idę zadzwonić, Diana, niedługo będzie po wszystkim, bądź dzielna! - wyszła znów z sypialni, a James wziął głęboki oddech i uklęknął na kolanach przed łóżkiem.
- James? - spytałam łamiącym się głosem. - Nie wykrwawię się?
- Oczywiście, że nie. Zaraz będzie po wszystkim. Spokojnie. Rób to co ci każę, dobra?
Kiwnęłam głową. Kiedy jakieś dwadzieścia minut później wróciła Roxxi, ja już trzymałam na klatce piersiowej moje dziecko okryte kocykiem, a James wycierał ręcznikiem zakrwawione ręce.
- Lars... Zaraz będzie... - powiedziała w lekkim szoku. Hetfield kiwnął głową, a ona zajrzała do miski, gdzie było łożysko. - Diana, mogę sobie wziąć połowę?
- Jasne... - odpowiedziałam niepewnie, oddychając ciężko.
- Po co ci to? - spytał James.
- Do zjedzenia. To ma w sobie pełno hormonów, które poprawiają samopoczucie i zapobiegają depresji poporodowej. W dodatku ma świetny wpływ na skórę! Z tego się nawet tabletki robi.
- To obrzydliwe.
- Moja ciotka zjadła swoje łożysko. Powiedziała, że smakowało jak polędwica wołowa.
- Serio? - zainteresował się. - Może też wezmę kawałek. Można to usmażyć?
- Jasne. Czytałam w gazecie, że jakieś małżeństwo z Wielkiej Brytanii zrobiło sobie tatar z łożyska! Ja zrobiłabym curry.
- To daj mi połowę.
- Poczekaj, może Diana też chce. W końcu to jej łożysko. Di, chcesz kawałek?
- Chciałam kawałek do szejka... Resztę możecie sobie wziąć...
- Pójdę schować to do lodówki. - Roxanne wzięła miskę i wyszła z nią z sypialni. Niedługo później przyjechał Lars razem z Kirkiem i zawieźli mnie do szpitala.
To był jeden z najdziwniejszych i najbardziej szalonych dni w moim życiu, mimo że Dave w ogóle nie brał w nim udziału. Ale właśnie tego dnia na świat przyszło nasze pierwsze dziecko, które już próbowało wywrócić moje życie do góry nogami.
Już wtedy byłam pewna, że Luna Thirteen Mustaine będzie małą damską wersją swojego tatusia.