tym razem zadedykuję rozdział cudownej DeMars za ostatnią dedykację dla mnie. no i dlatego, że pojawił się w końcu jej ulubiony bohater! ps. JAJECZNICA ♥
ojej, założyłam instagram :D http://instagram.com/captive_honour
Susie
Siedziałam przed dużym lustrem i patrzyłam na swoją twarz. Byłam w szoku, jak bardzo można się zmienić w ciągu kilku lat. Wcześniej tego nie dostrzegałam, ale teraz, kiedy byłam "czysta", widziałam sporo niedoskonałości. Moja cera była poszarzała. Oczy zrobiły się puste, nie było już w nich tego blasku, który wszyscy dostrzegali na moich starych zdjęciach. Usta były popękane, a oczy podkrążone. I co najgorsze - w okolicach oczu i ust pojawiły się drobne zmarszczki. Odsunęłam się od lustra. Miałam dopiero 25 lat. Niektóre kobiety w tym wieku znajdują pierwszych partnerów, robią karierę, cieszą się młodością i piękną cerą. A ja miałam za sobą wyniszczenie przez porno biznes, alkohol i narkotyki.
- Dave... - powiedziałam cicho.
- No?
Odwróciłam się w jego stronę. Mustaine leżał nago na łóżku, przykryty kołdrą i patrzył na mnie mętnym spojrzeniem. Dopiero co sobie dał w żyłę.
- Powinnam zacząć stosować botoks? Albo kwas hialuronowy?
- Co?
- No wiesz... - spojrzałam znowu w lustro i dotknęłam delikatnie twarzy. - Żeby zniknęły zmarszczki.
- Nie masz zmarszczek.
- Mam. Robią się... widać je, kiedy się uśmiecham...
- No to się nie uśmiechaj. - Dave jak zawsze znalazł idealne rozwiązanie. - A z resztą, ty i tak prawie nigdy się nie uśmiechasz.
- Mogłabym też delikatnie wypełnić usta.
- To też ci nie potrzebne. Masz duże usta. - poprawił poduszkę i po raz kolejny położył się na niej. - Nic dziwnego, jak się tylu facetom obciągało...
- Skurwiel. - syknęłam w jego stronę.
- Dziwka.
- Przynajmniej nie jestem ruda.
- Wiesz ile ja lasek wy...
- I kto tu jest dziwką, co?
- Ja chociaż nie brałem za to pieniędzy. - uśmiechnął się do mnie, a ja zgarnęłam swoje ciuchy z podłogi i zaczęłam się ubierać.
- Idę, nie mam ochoty patrzeć na twoją zaćpaną mordę.
- Papa, Su... - zakrył się cały kołdrą. Wzięłam moją torebkę, za dużą skórzaną kurtkę i wyszłam bez pożegnania.
Każde moje spotkanie z Dave'em tak się kończyło. Uprawialiśmy seks, Dave ćpał, kłóciliśmy się, ja się obrażałam, wracałam do Jamesa. Dave jeszcze tego samego wieczora dzwonił, przepraszał mnie i proponował kolejne spotkanie, a ja się godziłam. Ciągnęło się to od kilku tygodni.
Mimo, że był grudzień i za kilka dni miały być święta, było całkiem ciepło. James rzadko bywał w domu. Zaraz po Nowym Roku mieli jechać w trasę koncertową. Nie wróciłam jednak do mieszkania, tylko pojechałam do gabinetu medycyny estetycznej. Botoks, kwas hiarulonowy, kolagen czy implanty nie były jeszcze zbyt popularne i nie każdy też chciał z tym ekserymentować. Żaden z moich partnerów nigdy mi nie powiedział, że mam zmarszczki i wyglądam staro, ale ja to dostrzegałam. I co raz gorzej się czułam. Wybrałam się do jednego z lepszych gabinetów i jeszcze tego samego dnia miła zadbana kobieta zaproponowała mi zabieg. 2 godziny później miałam za sobą pierwszy botoks i delikatne wypełnienie ust. Nie widziałam żadnego efektu, ale kobieta powiedziała, że może to potrwać nawet do kilku dni.
Kiedy wróciłam do domu, James już był i coś pisał flamastrem na swojej gitarze. Podniósł głowę i spojrzał na mnie.
- Gdzie byłaś tyle czasu?
- Na botoksie i wypełnieniu ust. - powiedziałam szczerze.
- Słucham?
- James, pojawiły mi się zmarszczki. Musiałam coś z tym zrobić.
- Przecież ty masz do cholery 25 lat! Jakie zmarszczki... jesteś już jakaś przewrażliwiona!
- Nie jestem! - krzyknęłam. - Nie mam zamiaru patrzeć na to, jak moja twarz się rozpada!
- Rozpadać się zacznie, jak będziesz przesadzać z tym gównem!
- Sam mógłbyś coś zrobić z twarzą! Masz problemy z trądzikiem!
- Jesteś nienormalna, naprawdę. - zdenerwował się. Wziął gitarę i poszedł do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Ja natomiast poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro, dotykając delikatnie swojej twarzy. Miałam nadzieję, że efekt będzie szybko widoczny.
***
Kilka dni później, kiedy ludzie szykowali kolacje wigilijne i kupowali ostatnie świąteczne prezenty, ja cieszyłam się moją odmłodzoną twarzą, nie myśląc kompletnie o niczym innym. James oczywiście musiał spędzić święta ze swoją jedyną siostrą, z którą był bardzo silnie związany od śmierci ich mamy. Chciał mnie z nią w końcu zapoznać, ja jednak w ogóle nie miałam na to ochoty. Na zdjęciach widziałam jej męża, z którym pewnie na zwykłym przywitaniu by się nie skończyło. Nie chciałam robić jej takiego brzydkiego prezentu w ten "wyjątkowy" dzień.
Udało mi się wcisnąć Jamesowi kit, że mój ojciec i jego partnerka zaprosili mnie do siebie. Uwierzył, albo po prostu nie chciał drążyć tematu i znowu się kłócić. Pożegnaliśmy się, zabrał prezenty, kluczyki do samochodu i wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi i cicho westchnęłam, opierając się o zimną ścianę. Tak naprawdę... przecież mój ojciec w ogóle mnie do siebie nie zaprosił. Ostatni raz widziałam się z nim prawie rok temu. Obiecywałam mu, że teraz będziemy w kontakcie, jednak ja miałam "ważniejsze" sprawy na głowie. Sięgnęłam po swoją torebkę i wyciągnęłam z niej mój notes. Przerzucałam nerwowo kartki. Gdzieś na końcu znalazłam numer do mojego ojca. Podeszłam do telefonu i wystukałam kilka cyferek. Po paru sygnałach włączyła się sekretarka. Zaraz po tym zadzwoniłam do Dave'a. Ten nie odbierał w ogóle. Wybrałam jeszcze raz numer do ojca. Znowu to samo.
Odłożyłam słuchawkę. Poczułam się dziwnie. Trochę jak w "Opowieści Wigilijnej". Samolubna, nienawidząca wszystkich ludzi dziwka, która samotnie spędza święta, nikt się do niej nie odzywa, interesuje się tylko sobą. Tylko że główny bohater tej historii się zmienił, prawda? Ja nie miałam zamiaru się zmieniać. To była bajka. Bajka dla dzieci, które miały być w przyszłości miłe i pomocne. Które mają nie odrzucać od siebie ludzi. Dzieciaki może w to wierzyły, ale mi już nie dało się wcisnąć takiego kitu. Mimo że kiedyś byłam miła, pomagałam, byłam otwarta na nowe znajomości, zawsze byłam samotna i dostawałam po dupie.
To ja w szkole siedziałam sama w ławce, samotnie jadłam lunch, nikt nie zapraszał mnie na imprezy. To ze mną żaden chłopak nie chciał się nigdy umówić. To ja byłam gwałcona przez mojego ojczyma, a nie moje roześmiane koleżanki, które upijały się do nieprzytomności na domówkach. To ja siedziałam każdej nocy w łazience i płakałam, z bólu i ze wstydu. To ja byłam bita przez matkę, która twierdziła, że bezczelnie kłamię. To ja musiałam uciekać do mojego brata ćpuna, który każdego dnia zabijał się na moich oczach. To ja znalazłam go martwego. To ja byłam miła, pomagałam i byłam otwarta na nowe znajomości...
Od śmierci Dylana musiałam dawać sobie radę sama. Trochę pomagała mi Tiffany i jej rodzice, ale nie mogłam do końca życia być na ich utrzymaniu. Wtedy poznałam dziewczynę, dzięki której znalazłam się w miejscu, z którego w końcu udało mi się uwolnić. Czułam się jak królowa, jakbym zaczęła nowe życie. Zarobiłam tyle pieniędzy, o jakich nawet nie marzyłam. Najlepszy alkohol, darmowe narkotyki i pieprzenie się z kim popadnie. Miałam przyjaciół, chodziłam na imprezy do najlepszych nocnych klubów. To było coś niesamowitego, ale tylko przez chwilę. Przyjaźń przerodziła się w rywalizację, narkotyki sprawiały więcej bólu niż euforii, seks na planie filmowym był coraz bardziej brutalny. Bywały też takie dni, że bałam się siedzieć w swojej garderobie lub wychodzić sama z wytwórni. "Koleżankom" z branży ciężko było znieść mój związek z reżyserem, moje najlepsze filmy, nagrody i najdroższe kontrakty.
I właśnie wtedy wpadłam na coś, czego w ogóle bym się po sobie nie spodziewała. Na coś zupełnie niedorzecznego. Poszłam do sypialni. Ubrałam jasne obcisłe dżinsy, szary sweter i czarne botki. Przeczesałam palcami włosy, zarzuciłam na siebie kurtkę, wzięłam torebkę i wyszłam z mieszkania. Pojechałam metrem na Sunset Boulevard. Miałam wrażenie, jakby nie było mnie tu całą wieczność. Rozejrzałam się wokół siebie. Palmy, migoczące neony, bezgwiezdne niebo, wysokie latarnie oświetlające ulice. Mimo że to miejsce przywołało wiele wspomnień, niekoniecznie tylko tych najlepszych, uśmiechnęłam się.
Weszłam do jednego z budynków i pobiegłam na 4. piętro. Stanęłam pod drzwiami i miałam moment zawahania, jednak po chwili zapukałam. Otworzyła mi jakaś niska szatynka, a ja spojrzałam na nią wielkimi oczami. Nie tego się spodziewałam...
- Tak? - spytała uprzejmie.
Przez głowę przelatywało mi pełno zagadkowych myśli. Kto to do cholery jest? Zajęła moje miejsce? Porozmawiać z nią czy bez zbędnych tłumaczeń rzucić się na ździrę i wydrapać jej oczy?
- Ja... - zająkałam się. - Szukam... - westchnęłam cicho. - Jest Devon?
- Nie, nie mieszka już tutaj. Wynajmujemy od niego mieszkanie. - odpowiedziała ciepło.
- Rozumiem... ma z nim pani kontakt?
- Oczywiście, mogę podać numer, adres...
- Nie... - cofnęłam się. To był jednak zły pomysł. - Nie będę przeszkadzać.
Chciałam już iść, ale usłyszałam za sobą jej zaniepokojony głos. Odwróciłam się. Pewnie pomyślała, że jestem jakąś psycholką. Przychodzę w święta, pytam o faceta, który już tu nie mieszka i nagle chcę uciec.
- Może coś mu przekażę, jak będzie dzwonił?
- Nie. Proszę nie mówić, że tu byłam. Wesołych świąt, czy coś... - zbiegłam ze schodów i jak najprędzej chciałam opuścić to miejsce. Przeszłam tylko kilka kroków, po czym oparłam się o ścianę i rozpłakałam się jak dziecko. Zostałam sama. Mój ojciec jest gdzieś ze swoją ukochaną Nicole, Dev układa sobie życie na nowo, Tyler nie żyje, James spędza święta z siostrą, która później będzie się pieprzyć ze swoim mężem, Dave pewnie leży w domu naćpany albo upity do nieprzytomności. Przymknęłam mocno oczy. Łzy skapywały na moją kurtkę. Pociągnęłam nosem i ruszyłam przed siebie. Nie miałam kompletnie dokąd iść. Nie chciałam sama siedzieć w mieszkaniu. Bałam się. Usiadłam na najbliższej ławce i wyciągnęłam paczkę fajek z torebki. Zostały mi tylko 2 papierosy. Zaśmiałam się cicho. Zapaliłam jednego i zaciągnęłam się, wypuszczając z ust gęstą chmurę dymu.
- Jebać święta. Pierdolić was wszystkich. - szepnęłam sama do siebie.
Wigilię spędziłam siedząc na ławce jak bezdomna, z dwoma papierosami i rozmazanym makijażem.
Devon
Arizona miała w sobie niesamowity klimat. Wzgórza rozlegające się za oknem, roślinność i kolorowe smugi na niebie. Mieszkałem na ulicy, gdzie rzadko przejeżdżały nawet samochody. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, nikt nie znał mojej przeszłości, ludzie byli mili. Było tu zupełnie inaczej niż w Los Angeles. Brakowało mi takiego życia. Fakt, że czasami czułem się samotnie, ale potrzebowałem spokoju i odpoczynku.
Usłyszałem nagle ostry dźwięk telefonu. Odłożyłem kubek z herbatą na parapet i podniosłem słuchawkę.
- Słucham?
- Wesołych świąt, Devon! - usłyszałem wesoły głos po drugiej stronie. Zaśmiałem się i odgarnąłem włosy z twarzy.
- Wiesz, że nie obchodzę świąt.
- Ale mimo wszystko co roku składam ci życzenia.
- No tak. Dzięki. Poczekaj chwilę. - wziąłem z powrotem kubek do ręki i usiadłem na kanapie. - Już jestem. Co słychać?
- U mnie po staremu. Ale w wytwórni nie najlepiej. Nowe aktorki są coraz słabsze i coraz brzydsze. A tobie jak się żyje w nowym miejscu?
- Dobrze. Nawet bardzo. Mam spokój, ładny dom, fajnych sąsiadów. Chyba sobie jeszcze psa kupię i będzie idealnie.
- A jakaś laska?
- Daj spokój, Alan.
Z Alanem poznaliśmy się parę lat temu, razem pracowaliśmy. Chyba z nim zawsze tak najbardziej się trzymałem, wyreżyserowaliśmy wspólnie kilka filmów. Był dosyć ekscentrycznym człowiekiem, wszędzie było go pełno, gęba mu się nie zamykała. Na pewno duży wpływ miała na to kokaina.
- Żadna się nie kręci obok ciebie? - wypytywał.
- Nie. Na razie mam dosyć związków. - zamyśliłem się. - Wiesz co u Susie?
- Dosyć związków, ale jednak pytasz o Susie...
- Po prostu chcę wiedzieć co u niej, co w tym dziwnego? Byłem z nią ponad 3 lata.
- Nie wiem co u niej. Skończył jej się kontrakt, odeszła z wytwórni.
- Podpisała kontrakt z inną?
- Raczej byłoby o tym głośno... chyba zakończyła karierę. Naprawdę nie wiem co u niej. Ostatni raz widziałem ją w jej garderobie, parę dni po tym jak się wyprowadziłeś. Ale nawet z nią nie rozmawiałem.
- A ktoś ma z nią kontakt? Chodzi mi o to, czy ktoś zna jej aktualny adres, telefon...
- Chryste, Devon... - Alan się trochę zirytował. - Mówiłem, że nie mam z nią kontaktu. Inni raczej też nie. Co cię to w ogóle obchodzi? Rozstaliście się. Znajdź sobie jakąś inną fajną laskę, a nie...
- Mówiłem już coś na ten temat.
- Kiedy wpadasz do LA? Długo się nie widzieliśmy. - Alan próbował chyba rozluźnić napięcie.
- Nie mam po co. Może ty wpadniesz do mnie?
- Nie znam adresu.
Zaśmiałem się cicho.
- No to ci podam?
- Wiesz, mogę wpaść po Nowym Roku. Wezmę parę dni wolnego. Przywieźć whisky?
- Głupio się pytasz...
- O cholera, mam lepszy prezent. Leży gdzieś u mnie na strychu, w ogóle tego nie potrzebuję...
- Nie przywoź mi żadnych śmieci, które kurzą ci się na strychu.
- U ciebie na pewno nie będzie się kurzyć. - usłyszałem czyiś stłumiony głos. - Muszę już kończyć, obowiązki wzywają. Jeszcze się zgadamy.
- Jasne, zadzwonię.
Odłożyłem słuchawkę. Nie chciałem nawet wiedzieć, jaki prezent Alan dla mnie przygotował, bo to mogło być dosłownie wszystko.
- Prezent ze strychu... - wybuchnąłem śmiechem i podszedłem znowu do okna, biorąc duży łyk zimnej już herbaty,
Udało mi się wcisnąć Jamesowi kit, że mój ojciec i jego partnerka zaprosili mnie do siebie. Uwierzył, albo po prostu nie chciał drążyć tematu i znowu się kłócić. Pożegnaliśmy się, zabrał prezenty, kluczyki do samochodu i wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi i cicho westchnęłam, opierając się o zimną ścianę. Tak naprawdę... przecież mój ojciec w ogóle mnie do siebie nie zaprosił. Ostatni raz widziałam się z nim prawie rok temu. Obiecywałam mu, że teraz będziemy w kontakcie, jednak ja miałam "ważniejsze" sprawy na głowie. Sięgnęłam po swoją torebkę i wyciągnęłam z niej mój notes. Przerzucałam nerwowo kartki. Gdzieś na końcu znalazłam numer do mojego ojca. Podeszłam do telefonu i wystukałam kilka cyferek. Po paru sygnałach włączyła się sekretarka. Zaraz po tym zadzwoniłam do Dave'a. Ten nie odbierał w ogóle. Wybrałam jeszcze raz numer do ojca. Znowu to samo.
Odłożyłam słuchawkę. Poczułam się dziwnie. Trochę jak w "Opowieści Wigilijnej". Samolubna, nienawidząca wszystkich ludzi dziwka, która samotnie spędza święta, nikt się do niej nie odzywa, interesuje się tylko sobą. Tylko że główny bohater tej historii się zmienił, prawda? Ja nie miałam zamiaru się zmieniać. To była bajka. Bajka dla dzieci, które miały być w przyszłości miłe i pomocne. Które mają nie odrzucać od siebie ludzi. Dzieciaki może w to wierzyły, ale mi już nie dało się wcisnąć takiego kitu. Mimo że kiedyś byłam miła, pomagałam, byłam otwarta na nowe znajomości, zawsze byłam samotna i dostawałam po dupie.
To ja w szkole siedziałam sama w ławce, samotnie jadłam lunch, nikt nie zapraszał mnie na imprezy. To ze mną żaden chłopak nie chciał się nigdy umówić. To ja byłam gwałcona przez mojego ojczyma, a nie moje roześmiane koleżanki, które upijały się do nieprzytomności na domówkach. To ja siedziałam każdej nocy w łazience i płakałam, z bólu i ze wstydu. To ja byłam bita przez matkę, która twierdziła, że bezczelnie kłamię. To ja musiałam uciekać do mojego brata ćpuna, który każdego dnia zabijał się na moich oczach. To ja znalazłam go martwego. To ja byłam miła, pomagałam i byłam otwarta na nowe znajomości...
Od śmierci Dylana musiałam dawać sobie radę sama. Trochę pomagała mi Tiffany i jej rodzice, ale nie mogłam do końca życia być na ich utrzymaniu. Wtedy poznałam dziewczynę, dzięki której znalazłam się w miejscu, z którego w końcu udało mi się uwolnić. Czułam się jak królowa, jakbym zaczęła nowe życie. Zarobiłam tyle pieniędzy, o jakich nawet nie marzyłam. Najlepszy alkohol, darmowe narkotyki i pieprzenie się z kim popadnie. Miałam przyjaciół, chodziłam na imprezy do najlepszych nocnych klubów. To było coś niesamowitego, ale tylko przez chwilę. Przyjaźń przerodziła się w rywalizację, narkotyki sprawiały więcej bólu niż euforii, seks na planie filmowym był coraz bardziej brutalny. Bywały też takie dni, że bałam się siedzieć w swojej garderobie lub wychodzić sama z wytwórni. "Koleżankom" z branży ciężko było znieść mój związek z reżyserem, moje najlepsze filmy, nagrody i najdroższe kontrakty.
I właśnie wtedy wpadłam na coś, czego w ogóle bym się po sobie nie spodziewała. Na coś zupełnie niedorzecznego. Poszłam do sypialni. Ubrałam jasne obcisłe dżinsy, szary sweter i czarne botki. Przeczesałam palcami włosy, zarzuciłam na siebie kurtkę, wzięłam torebkę i wyszłam z mieszkania. Pojechałam metrem na Sunset Boulevard. Miałam wrażenie, jakby nie było mnie tu całą wieczność. Rozejrzałam się wokół siebie. Palmy, migoczące neony, bezgwiezdne niebo, wysokie latarnie oświetlające ulice. Mimo że to miejsce przywołało wiele wspomnień, niekoniecznie tylko tych najlepszych, uśmiechnęłam się.
Weszłam do jednego z budynków i pobiegłam na 4. piętro. Stanęłam pod drzwiami i miałam moment zawahania, jednak po chwili zapukałam. Otworzyła mi jakaś niska szatynka, a ja spojrzałam na nią wielkimi oczami. Nie tego się spodziewałam...
- Tak? - spytała uprzejmie.
Przez głowę przelatywało mi pełno zagadkowych myśli. Kto to do cholery jest? Zajęła moje miejsce? Porozmawiać z nią czy bez zbędnych tłumaczeń rzucić się na ździrę i wydrapać jej oczy?
- Ja... - zająkałam się. - Szukam... - westchnęłam cicho. - Jest Devon?
- Nie, nie mieszka już tutaj. Wynajmujemy od niego mieszkanie. - odpowiedziała ciepło.
- Rozumiem... ma z nim pani kontakt?
- Oczywiście, mogę podać numer, adres...
- Nie... - cofnęłam się. To był jednak zły pomysł. - Nie będę przeszkadzać.
Chciałam już iść, ale usłyszałam za sobą jej zaniepokojony głos. Odwróciłam się. Pewnie pomyślała, że jestem jakąś psycholką. Przychodzę w święta, pytam o faceta, który już tu nie mieszka i nagle chcę uciec.
- Może coś mu przekażę, jak będzie dzwonił?
- Nie. Proszę nie mówić, że tu byłam. Wesołych świąt, czy coś... - zbiegłam ze schodów i jak najprędzej chciałam opuścić to miejsce. Przeszłam tylko kilka kroków, po czym oparłam się o ścianę i rozpłakałam się jak dziecko. Zostałam sama. Mój ojciec jest gdzieś ze swoją ukochaną Nicole, Dev układa sobie życie na nowo, Tyler nie żyje, James spędza święta z siostrą, która później będzie się pieprzyć ze swoim mężem, Dave pewnie leży w domu naćpany albo upity do nieprzytomności. Przymknęłam mocno oczy. Łzy skapywały na moją kurtkę. Pociągnęłam nosem i ruszyłam przed siebie. Nie miałam kompletnie dokąd iść. Nie chciałam sama siedzieć w mieszkaniu. Bałam się. Usiadłam na najbliższej ławce i wyciągnęłam paczkę fajek z torebki. Zostały mi tylko 2 papierosy. Zaśmiałam się cicho. Zapaliłam jednego i zaciągnęłam się, wypuszczając z ust gęstą chmurę dymu.
- Jebać święta. Pierdolić was wszystkich. - szepnęłam sama do siebie.
Wigilię spędziłam siedząc na ławce jak bezdomna, z dwoma papierosami i rozmazanym makijażem.
Devon
Arizona miała w sobie niesamowity klimat. Wzgórza rozlegające się za oknem, roślinność i kolorowe smugi na niebie. Mieszkałem na ulicy, gdzie rzadko przejeżdżały nawet samochody. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, nikt nie znał mojej przeszłości, ludzie byli mili. Było tu zupełnie inaczej niż w Los Angeles. Brakowało mi takiego życia. Fakt, że czasami czułem się samotnie, ale potrzebowałem spokoju i odpoczynku.
Usłyszałem nagle ostry dźwięk telefonu. Odłożyłem kubek z herbatą na parapet i podniosłem słuchawkę.
- Słucham?
- Wesołych świąt, Devon! - usłyszałem wesoły głos po drugiej stronie. Zaśmiałem się i odgarnąłem włosy z twarzy.
- Wiesz, że nie obchodzę świąt.
- Ale mimo wszystko co roku składam ci życzenia.
- No tak. Dzięki. Poczekaj chwilę. - wziąłem z powrotem kubek do ręki i usiadłem na kanapie. - Już jestem. Co słychać?
- U mnie po staremu. Ale w wytwórni nie najlepiej. Nowe aktorki są coraz słabsze i coraz brzydsze. A tobie jak się żyje w nowym miejscu?
- Dobrze. Nawet bardzo. Mam spokój, ładny dom, fajnych sąsiadów. Chyba sobie jeszcze psa kupię i będzie idealnie.
- A jakaś laska?
- Daj spokój, Alan.
Z Alanem poznaliśmy się parę lat temu, razem pracowaliśmy. Chyba z nim zawsze tak najbardziej się trzymałem, wyreżyserowaliśmy wspólnie kilka filmów. Był dosyć ekscentrycznym człowiekiem, wszędzie było go pełno, gęba mu się nie zamykała. Na pewno duży wpływ miała na to kokaina.
- Żadna się nie kręci obok ciebie? - wypytywał.
- Nie. Na razie mam dosyć związków. - zamyśliłem się. - Wiesz co u Susie?
- Dosyć związków, ale jednak pytasz o Susie...
- Po prostu chcę wiedzieć co u niej, co w tym dziwnego? Byłem z nią ponad 3 lata.
- Nie wiem co u niej. Skończył jej się kontrakt, odeszła z wytwórni.
- Podpisała kontrakt z inną?
- Raczej byłoby o tym głośno... chyba zakończyła karierę. Naprawdę nie wiem co u niej. Ostatni raz widziałem ją w jej garderobie, parę dni po tym jak się wyprowadziłeś. Ale nawet z nią nie rozmawiałem.
- A ktoś ma z nią kontakt? Chodzi mi o to, czy ktoś zna jej aktualny adres, telefon...
- Chryste, Devon... - Alan się trochę zirytował. - Mówiłem, że nie mam z nią kontaktu. Inni raczej też nie. Co cię to w ogóle obchodzi? Rozstaliście się. Znajdź sobie jakąś inną fajną laskę, a nie...
- Mówiłem już coś na ten temat.
- Kiedy wpadasz do LA? Długo się nie widzieliśmy. - Alan próbował chyba rozluźnić napięcie.
- Nie mam po co. Może ty wpadniesz do mnie?
- Nie znam adresu.
Zaśmiałem się cicho.
- No to ci podam?
- Wiesz, mogę wpaść po Nowym Roku. Wezmę parę dni wolnego. Przywieźć whisky?
- Głupio się pytasz...
- O cholera, mam lepszy prezent. Leży gdzieś u mnie na strychu, w ogóle tego nie potrzebuję...
- Nie przywoź mi żadnych śmieci, które kurzą ci się na strychu.
- U ciebie na pewno nie będzie się kurzyć. - usłyszałem czyiś stłumiony głos. - Muszę już kończyć, obowiązki wzywają. Jeszcze się zgadamy.
- Jasne, zadzwonię.
Odłożyłem słuchawkę. Nie chciałem nawet wiedzieć, jaki prezent Alan dla mnie przygotował, bo to mogło być dosłownie wszystko.
- Prezent ze strychu... - wybuchnąłem śmiechem i podszedłem znowu do okna, biorąc duży łyk zimnej już herbaty,