Strony

sobota, 26 września 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 8.

tak trochę czuję się, jakbym wygrała życie. miałam największą ilość punktów w mojej grupie hotelarskiej z przedmiotów zawodowych, języków i egzaminu, jadę w listopadzie na praktyki do Włoch, kręcę z facetem, który wygląda jak młody Jason Newsted i dzisiaj publikuję jeden z moich ulubionych rozdziałów w opowiadaniu. nie przeszkadza mi już nawet ten nawał nauki, który mam w szkole i to, że teraz będę tam siedzieć też po lekcjach i w soboty... od dawna się tak świetnie nie czułam.

James
Czas mijał. Shanell była już w dziewiątym miesiącu ciąży, jakieś dwa tygodnie przed terminem. Nadal sporo pracowała. Często kłóciła się przez to z Nickiem, więc dochodziło do tego jeszcze sporo stresu. W sobotę, dziewiątego czerwca, kiedy wracałem z próby, po drodze wpadłem do agencji Shan, żeby ją stamtąd zabrać i spędzić z nią trochę czasu. Nicka oczywiście nie było w domu.
Siedzieliśmy we dwójkę na jej balkonie i jedliśmy truskawki ze śmietaną, obserwując rozlegający się przed nami widok na ogromne miasto.
- Zostawmy trochę Nickowi, bo znowu powie, że nic dla niego nie zostało. - powiedziała Shanell.
- Albo zjedzmy wszystko, bo powie, że zostawiliśmy za mało. Może zapomni, że w ogóle kupiłaś truskawki.
Spojrzała na mnie z uznaniem i kiwnęła głową.
- Zróbmy tak.
Kiedy zjedliśmy, wyniosłem puste miseczki do kuchni. Shanell wzięła swoją szklankę z sokiem i usiadła na stole. Rozmawialiśmy, a jak czas później usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi. W progu zobaczyliśmy Nicka. Podszedł do Shan i przywitał się z nią, a na mnie nawet nie zwrócił uwagi.
- Jak się czujesz? - spytał czule, przytulając ją. Shanell od rana nie czuła się najlepiej, dlatego zabrałem ją z agencji, żeby się nie przemęczała. Nick olał sobie to, że jego dziewczyna która jest w ostatnim miesiącu ciąży skarżyła się rano na bóle i złe samopoczucie. Jak gdyby nigdy nic pojechał do swojej córki.
- Tak sobie... - powiedziała cicho.
- Gdzie znowu chodziliście? Ona nie może się przemęczać. - zaatakował mnie nagle.
- Przemęczać? Zabrałem ją z agencji, żeby w końcu odpoczęła. To ty sobie olałeś to, że źle się czuła rano.
- Nie mieszaj się w nasz związek.
- Będę się mieszał. Zamiast się zająć dziewczyną, która w każdej chwili może rodzić wolisz jechać zobaczyć się z jakimś bachorem.
- To jest kurwa moja córka. Widuję ją raz na dwa tygodnie.
- Przestańcie... - wtrąciła się Shanell i poprawiła się na swoim miejscu. Wzięła głęboki oddech. - Nick, James naprawdę ma teraz rację... mogłeś sobie dzisiaj odpuścić spotkanie z Nelly i zobaczyć się z nią w inny dzień. Naprawdę nie czułam się najlepiej.
- To zamiast do agencji trzeba było iść do lekarza! - krzyknął na nią. Miałem ochotę podejść do niego i go uderzyć, ale powstrzymałem się. - Po co w ogóle tam poszłaś?
- Ryan mnie prosił, musiałam coś podpisać.
- Akurat dzisiaj?
- Tak, akurat dzisiaj! Wiesz doskonale jaką mam pracę! Wystarczy, że spóźnię się minutę na jakieś spotkanie czy casting, nie przyjdę na jakąś sesję, zapomnę o jakichś projektach, przytyję dwa kilogramy i jestem skończona! - krzyknęła. Pierwszy raz widziałem, żeby na niego krzyczała. Uśmiechnąłem się pod nosem i słuchałem dalej. - Masz gdzieś moją karierę! Jesteś dokładnie taki sam jak większość dziewczyn z tej branży. Gdyby tylko potknęła mi się noga i coś mi nie wyszło, byłbyś szczęśliwy jak nigdy!
- Przestań tak mówić!
- W ogóle, wyjdź z kuchni. I nie życzę sobie, żebyś krzyczał na Jamesa! Najlepiej wracaj do Nelly! Ona jest ważniejsza niż ja i nasze dziecko, mimo że widzisz ją tylko raz na dwa tygodnie przez kilka godzin.
- Przeginasz.
- Mówi prawdę. - wtrąciłem się.
- Obydwoje jesteście siebie warci. - mruknął i wyszedł z kuchni. Usłyszeliśmy trzask drzwi sypialni. Shanell wzięła kilka wdechów i złapała się za brzuch. Zeszła ze stołu i bez słowa poszła do toalety. Po kilku minutach wyszła z niej, cała blada jak ściana.
- Co się stało? - podszedłem do niej. Zobaczyłem łzy w jej oczach.
- Krwawię...
- Co?
- Krew... na bieliźnie... - rozpłakała się. - Zawieź mnie do szpitala... chyba się zaczęło...
- Ale jeszcze dwa tygodnie!
- Rodzę do cholery! - krzyknęła zapłakana. Przeżywałem to po raz trzeci w życiu i znowu kompletnie nie wiedziałem, jak się zachować. Zostawiłem Shan na środku korytarza i pobiegłem do jej sypialni. Nick leżał w butach na łóżku i przeglądał jeden z magazynów swojej dziewczyny.
- Shanell rodzi. - powiedziałem, łapiąc szybko oddech.
- Nie mam nastroju na żarty.
- Nick, ona rodzi w korytarzu! Powiedziała, że krwawi!
- Kurwa... - odrzucił gazetę na bok i zeskoczył z łóżka. Poszliśmy do przedpokoju. Shanell siedziała pod ścianą i zwijała się z bólu.
- Nienawidzę was kurwa... zabiję was gdy tylko to ze mnie wylezie... - wykrztusiła przez łzy. Pomogliśmy jej wstać i zaprowadziliśmy ją do samochodu. Usiadłem z nią na tylnym siedzeniu. Nick szybko jeździł, więc prowadził. Kilka minut później byliśmy już w szpitalu. Lekarz zabronił Nickowi wejść na salę, na którą zabrali jego dziewczynę. Zadzwoniłem z telefonu na dole do paru osób i wróciłem do niego. Chodził nerwowo po korytarzu.
- Nick, ty się cały trzęsiesz... przecież nic jej nie jest.
- Ale chciałem tam być! - wydarł się, jakbym to ja zabronił mu wejść na salę. - Chciałem jej pomóc, przeżyć to razem z nią. Odczuć chociaż trochę tego bólu, który ona czuje.
- Była jakaś mała komplikacja, dlatego nie mogłeś wejść.
- A jak przez tą małą komplikację stracę dziewczynę albo dziecko?
- Przestań tak w ogóle myśleć! Ogarnij się.
Niedługo później przyjechali Dave i Lars. Siedzieliśmy w poczekalni przez kilka godzin, aż w końcu z sali wyszła uśmiechnięta położna.
- Może pan zobaczyć syna. - oznajmiła, patrząc na Nicka, ale ten siedział jak wmurowny i ani myślał się ruszyć. - Już po wszystkim, zapraszam pana.
- Nick, wszystko się powiodło, chodź. - szturchnąłem jego ramię. Pomogłem mu wstać i zaprowadziłem go do drzwi. Wszedł na salę, gdzie leżała zapewne doszczędnie wyczerpana Shanell.

Nick
Zamknąłem za sobą drzwi i stanąłem jak wryty. Na łóżku leżała Shanell. Miała zamknięte oczy, a na swojej nagiej klatce piersiowej trzymała dziecko. Nie widziałem jego twarzy. Lekarz stał z boku i coś zapisywał. Popatrzył na mnie i przesunął się lekko w bok, żeby nam nie przeszkadzać. Podszedłem do łóżka. Padłem przy niej na kolana i spojrzałem na twarz dziecka. Na te zamknięte oczka, mały nosek i dołeczki w policzkach. Na te małe zacisnęte piąstki. Pogłaskałem Shan po włosach. Otworzyła oczy. Patrzyła na mnie mętnym spojrzeniem i uśmiechała się słabo. Była wykończona, ale szczęśliwa. Byłem z niej dumny. Nasze pierwsze dziecko.
- Ma twoje usta... - powiedziała cicho.
- Kocham cię. - pocałowałem ją w czoło. Najdelikatniej jak mogłem dotknąłem skóry mojego syna. Bałem się, że mogę zrobić mu krzywdę. Nigdy nie miałem do czynienia z takim malutkim dzieckiem. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem moją córkę, potrafiła już coś mówić, stawiać pierwsze kroki, sama jadła. Z moim synkiem miałem być od początku. To ja miałem go wychowywać, budzić się do niego w nocy. Obserwować jak rośnie. Uczyć go jego pierwszych słów. Usłyszeć, kiedy mówi do mnie: "tato". Miałem być prawdziwym ojcem.
- Jak damy mu na imię? - spytałem nagle.
- Nie wiem... - Shan pogłaskała go po główce. - W ogóle o tym nie myślałam...
- Pomyśl... - powiedziałem, zerkając to na nią, to na synka. - Co najbardziej lubisz?
Shanell przez chwilę myślała. Rozejrzała się po sali.
- Lubię... kawę latte, wodę Evian, słońce, seks, bazylię, plażę, krewetki z czosnkiem i natką pietruszki, buty, kocham buty... rukolę, drinka Blue Kamikaze, białą pościel, męskie perfumy, ser pleśniowy, jeansy, spaghetti, skórzane kurtki, zapach płynu do płukania ubrań, zarost u faceta, latanie samolotem, ocean, perfumy, czarny kolor, długie zadbane włosy, tusz do rzęs, szarlotkę mojej babci, pomalowane paznokcie, wysokie budynki, cynamon, biżuterię, Mediolan, orzechy...
- Czekaj, czekaj... - zastopowałem ją. - Mediolan... Milan...
- Milan Menza... - powtórzyła pod nosem. - Brzmi ładnie.
- A na drugie? Najlepiej po kimś, kto jest dla mnie lub dla ciebie ważny... może po moim...
- James. - przerwała mi Shan. - Milan James Menza. Jak tylko stąd wyjdę jadę do urzędu.
- Ale...
- Hej, Milan... podoba ci się? - spytała, głaskając go po policzku. Uśmiechnąłem się. Byłem tak szczęśliwy, że mogłaby go sobie nazwać nawet na cześć faceta, z którym straciła dziewictwo. Od zawsze bardzo przyjaźniła się z Jamesem, ale nie sądziłem, że akurat dostanie imię po nim. Spodziewałem się, że będzie chciała dać mu na drugie Cliff.
W końcu lekarz powiedział, że muszą zabrać Shan z dzieckiem na badania i kazał mi wyjść. Kiwnąłem niechętnie głową. Pocałowałem moją dziewczynę, a ona spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- Wrócisz?
- Jasne. Może pozwolą mi spać na krześle przy twoim łóżku.
Uśmiechnęła się. Pomachałem jej jeszcze i wyszedłem z sali, szczęśliwy jak nigdy.

James
Zobaczyliśmy Nicka, który wychodzi z sali ze łzami w oczach. Wszyscy podnieśliśmy się ze swoich miejsc.
- I teraz wam coś powiem... nigdy nie byłem taki szczęśliwy...
- Ale mów, co z Shanell, jak się czuje, jak dziecko?
- Lars, jest śliczne... A Shanell... nigdy się nie uśmiechała tak jak dziś. Nie wiem, kurwa, ja tylko...
- Spokojnie. - uspokoił go Dave. - Później wszystko nam opowiesz.
W tym samym momencie z sali wyszedł lekarz z jakimiś papierami, śpieszył się gdzieś.
- Panie doktorze, wszystko w porządku? - zatrzymałem go.
- Tak, proszę nam dać jeszcze godzinę na badania, a potem ojciec będzie mógł wejść do żony i dzie...
- A my też będziemy mogli? - spytał Dave, nie pozwalając mu dokończyć.
- Wykluczone. Nie dzisiaj. - oznajmił i chciał już odchodzić.
- No proszę, tylko pięć minut! - jęknął Lars. Lekarz zlustrował nas wzrokiem od góry do dołu.
- No nie wiem. - westchnął. W końcu jednak zlitował się nad nami. - Dobra, ale tylko pięć minut. Ani minuty dłużej.
- Dziękujemy! - krzyknąłem za nim, kiedy się już oddalił, a nam w końcu pozwolono wejść na salę.
- Cały czas tu byliście? - zapytała z uśmiechem Shanell, kiedy wszyscy stanęliśmy obok niej.
- Sześć godzin. - powiedział Dave. - Nawet nic nie jedliśmy.
- Przepraszam, nie musieliście przyjeżdżać.
- Daj spokój... nie słuchaj go. - usiadłem na jej łóżku i spojrzałem na dziecko zawinięte w jakiś kocyk. - Mogę go zobaczyć?
- Tak... - przysunęła się do mnie i odkryła kawałek materiału, żebym mógł lepiej zobaczyć małego.
- Słodki. Oby był podobny do mamy. Z wyglądu i charakteru.
- Ma na drugie imię James. - powiedziała cicho, a ja popatrzyłem na nią zaskoczony. Nie spodziewałem się tego. Myślałem, że dała mu to imię ze względu na jakiegoś innego Jamesa, ale przecież innego nie znała. Znała tylko mnie. Gdyby moja córka urodziła się w tym czasie, pewnie też dałbym jej na drugie imię Shanell. Mimo że nasza przyjaźń przechodziła już przez różne etapy, niezmiennie była moją najlepszą przyjaciółką. Jednak Sophia dostała drugie imię po mojej mamie. Może kiedyś trafi mi się jeszcze druga córka.
- Mogę go potrzymać? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Dave'a.
- Nie. - odpowiedział chamsko Nick.
- Umiem trzymać małe dziecko.
- Nie. - powtórzył. - Jeszcze je upuścisz.
- Nie ufasz mi?
- Dave, chodź tu. - powiedziała cicho Shan i chciała mu podać synka. Przykryla go trochę mocniej i podała Dave'owi. - Ostrożnie...
Mustaine najdelikatniej jak się dało wziął małego na ręce. Naprawdę potrafił dobrze trzymać dziecko. Patrzył na nie, uśmiechając się szeroko. Przeszedł się z nim po sali.
- O, chyba się budzi... - razem z Larsem i Nickiem podeszliśmy do niego. Mały cicho ziewnął i otworzył na chwilę powieki. Miałem wrażenie, że patrzę w oczy Shanell.
- Ten sam kolor tęczówek... - powiedziałem, a ona uśmiechnęła się przez łzy.
- Wiem... już widziałam...
To było niesamowite. Że dwójka ludzi potrafi, czasami z czytego przypadku, stworzyć taką małą żywą istotkę, którą będą karmić, usypiać, kochać nad życie, budzić się dla niej każdego dnia. Która będzie miała ich cechy charakteru i wyglądu. Kiedy patrzyłem w oczy Sophii, widziałem oczy Mel. Kiedy patrzyłem w oczy Nathana, widziałem moje. To było najlepsze uczucie na świecie.
Po Dave'ie nadeszła kolej Larsa. Często zajmował się moimi dziećmi, więc z Milanem też nie miał problemu. On również wyglądał dobrze z dzieckiem na rękach. Pasowało mu to. Wydaje mi się, że często myślał o własnym, ale nie mówił o tym głośno ze względu na Roxxi. Dla niej temat macierzyństwa był dosyć drażliwy.
Niedługo później pielęgniarka wywaliła nas wszystkich za drzwi, Nicka również. On postanowił jednak zostać w szpitalu i poczekać aż Shanell i Milan wrócą z kilku badań. Natomiast ja z Dave'em i Larsem wróciliśmy do siebie. Każdy z nas czuł się inaczej niż zwykle, w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

5 komentarzy:

  1. Tak czytam i wiesz... no wygrałaś. Zazdrościłabym ci, ale ja tez już zaczynam wygrywać :D
    Czekałam na to. Ciekawiło mnie strasznie, jaka będzie reakcja, gdy Milan już przyjdzie na świat, jakie to odniesie wrażenie na otoczeniu. I może ja to dziwnie odczuwam, ale sądzę, że np. taki James czy Dave się bardziej przejęli niż Nick czy Shan. Niby było to wszystko opisane, te ich uczucia, to, jak Nick przeżywał to, gdy zobaczył swojego syna, ale... nie wiem, no. Zresztą wkurwiłam się na pana Menzę w tym rozdziale. Wiadomo, że już się zaczyna, ale to było tak cholernie nieodpowiedzialne i bezmyślne. Jego kobieta jest w ostatnim miesiącu ciąży, zbliża jej się termin porodu, źle się czuje od samego rana, a on woli pojechać do swojej córki, jakby nie mógł tego przełożyć. Są rzeczy ważne i ważniejsze, to prawda. Sytuacja była wyjątkowa i chyba zrozumiała dla wszystkich, więc nie powinien olać Shanell.
    Całą sprawę uratował James, który zachował się tak naprawdę jak ojciec Milana. A nie musiał się tak przecież zachować i ciekawe, co wtedy by było. Ale James jest kochany i nie zostawiłby Shan samej. Cieszę się, że dziecko nosi na drugie imię to jego. Myślę, że James zasługuje na to bardziej niż Cliff, choć Cliff też był wspaniałą postacią mimo swoich grzeszków.
    Ale poczwara i Lars to dopiero musieli wyglądać uroczo z Milanem na rękach :') Wyobrażam to sobie, o matko.
    Nic już chyba więcej nie napiszę, cholera. Do następnego w takim razie, panno Poczwaro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. skąd ty niby wytrzasnęłaś to, że James czy Dave bardziej się przejęli niż Nick czy Shanell? Dave'a nawet prawie w ogóle tu nie było, siedział tylko na korytarzu, a potem nosił chwilę dziecko na rękach. i robił jeszcze wyrzuty, że siedział tam kilka godzin.
      tak samo to, że James zachował się jak ojciec i to on uratował całą sytuację. przy porodzie nie był, za rękę jej nie trzymał. Nick też nie, bo nie mógł wejść na salę. ale był z nią od początku do końca, zawiózł ją do szpitala i siedział przez 6 godzin na szpitalnym korytarzu. gdyby nie było Jamesa podejrzewam że poradziliby sobie, albo i nawet nie zaczęłaby rodzic, bo nie zestresowałaby się.

      Usuń
  2. Teraz czuję się jak ostatni zdrajca, bo nie powinnam tego robić. No dobrze, najwyżej mnie wygonisz z tym i zapomnisz, że w ogóle jest taki ktoś jak ja. Pewnie lepiej bym się czuła jakbym była na bieżąco z Twoim opowiadaniem. Dobra, może dość tego tłumaczenia i przejdę do rzeczy. Niegdyś publikowałam na blogu pewne opowiadanie Apocalyptic Love, ale przerwałam, bo zgubiłam nośnik, na którym było ono zapisane. Cud się stał i ten nośnik się znalazł, a ja postanowiłam dokończyć publikację tego opowiadania, a raczej zacząć ją na nowo, na nowym blogu. I chciałabym Cię na niego zaprosić: http://apocalyptic-love.blogspot.com/
    Teraz możesz mnie wyzywać od najgorszych spamerów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć...
    Poczułam się głupio zostawiając tu ten spam, więc miałam jakąś mobilizację, aby nadrobić wszystkie rozdziały, więc jestem tu z porządnym komentarzem. Bardzo bym chciała skomentować każdy rozdział, ale niestety czas mi na to nie pozwala... I w sumie z tym też się źle czuję, ale już postaram się być grzeczną czytelniczką, aby na bieżąco zanudzać Cię moim zdaniem na temat rozdziałów.

    No dobra, to może przejdę do skomentowania tego rozdziału, bo oczywiście będę pisała głupoty, które nie mają żadnego znaczenia. W sumie, to cieszę się, że jako pierwszy rozdział po przerwie przyszło mi komentować właśnie ten. Chociaż na początku Shan mnie znacznie wkurzyła. Naprawdę. Ja rozumiem, że była w ciąży, źle się czuła i tak dalej, ale nie powinny paść takie słowa, że dla Nicka Nelly jest ważniejsza niż ona i ich dziecko. To wyglądało trochę tak jakby ona kazała mu wybierać między Nelly, a Milanem, a raczej to nie jest fajne. Mogę nawet powiedzieć, że to jest okropne. I do tego "Mimo tego, że widujesz się z nią raz na dwa tygodnie" Jakby Shan w ogóle nie akceptowała tego, że jest taki ktoś jak Nelly... nie podoba mi się to. I nie wiem, czy mogę sobie to wszystko zrzucić na jej złe samopoczucie, wykończenie ciążą, nerwami, czy może ona tak naprawdę myśli. Cóż... dobra, może nie będę się nad tym dalej rozwodziła, bo mam nadzieję, że się wszystkiego dowiem w swoim czasie.
    No i Milan przyszedł na świat po 6 godzinach. W sumie, to nie jest takie źle, bo bywają porody, które trwają 18 godzin... maskara. Małe dzieci zawsze są słodkie, chociaż noworodki są brzydkie. Naprawdę, jak się patrzy na cudzego noworodka, z którym nie ma się więzi emocjonalnej, to po prostu jest brzydki. Widziałam w swoim życiu dużo dzieci, które miały zaledwie dwie godziny... Heh, ale nie będę tu też się rozprawiała nad urodą noworodków. Wiadomo, że jak się jest związanym z dzieckiem, to jest cudne i tak dalej i nikomu nie przychodzi do głowy, aby powiedzieć, że jest brzydkie. W sumie, to w dalszej części Shan też mnie wkurzyła, ale mogę sobie to tłumaczyć wykończeniem po porodzie. Miałam wrażenie, że ona wcale tam nie chciała Nicka. Chociaż zapytała się, czy wróci, ale sama nie wiem. Potem go w sumie ignorowała. Ja sama już nie wiem, co mam o niej myśleć. Jakoś przez poprzednie rozdziały przestałam ją lubić. Akcja w parku także mi się nie podobała, bo no sorry... to że jakiś obcy dzieciak mówi do obcego faceta "tato" wcale nie jest dziwne. Naprawdę, dzieci tak mają, bo w pewnym wieku każdy mężczyzna jest "tatą" a jak tego taty nie ma, to jeszcze bardziej. I jak dla mnie, to ona obraziła się wtedy na nic. W ogóle, wydaje mi się taka porywcza, narwana, znudzona i jakoś niezadowolona z swojego życia, chociaż wszyscy dookoła mówią jej, że ma cudownego faceta i jest naprawdę szczęściarą... Hm, zastanawia mnie to wszystko.

    Dobra, kończę tą moją paplaninę.
    Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń