Strony

sobota, 9 stycznia 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 17.

snapchat: myymedicine

Dave
Od rana Frank siedział w sali prób i uczył się naszych utworów. Postanowiłem zajrzeć do niego jakąś godzinę temu, żeby tylko zobaczyć jak sobie radzi, ale jednak zostałem, usiadłem w kącie i zacząłem pisać coś nowego. Pochłonęło mnie to na tyle, że nawet się do niego nie odzywałem i nie zwracałem uwagi na to co tam pogrywa.
- Dave, kiedy masz się spotkać z Shanell? - spytał nagle. Oderwałem wzrok od zapisanej kartki i spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
- Co?
- Kiedy masz się spotkać z Shanell? - powtórzył zniecierpliwiony. - Obiad, kolacja, ruchanie kurwa, nie wiem co, ale kiedy?
- Spokojnie. Nie wiem. Na razie jest w swoim świecie.
- Swoim świecie? - skrzywił się.
- Wiesz, tydzień mody w Londynie, pokazy i tak dalej.
- Mniejsza z tym, ale jak tylko wróci to powiedz, że musimy się zobaczyć.
- Co ty chcesz wykombinować? - zapytałem podejrzliwie.
- Nic. - wzruszył ramionami i pociągnął za jedną strunę. - Po prostu dawno się z nią nie wiedziałem. Powinna mi się odwdzięczyć za to co robiliśmy w łazience w restauracji.
Przewróciłem oczami.
- Frank, weź się w końcu za te piosenki, a nie bez przerwy pociskasz pierdoły. - powiedziałem i wziąłem paczkę papierosów, która leżała obok mnie. Wyjąłem jednego, odpaliłem i mocno się zaciągnąłem. Rzuciłem długopis na bok i schowałem kartkę do kieszeni mojej skórzanej kurtki, która wisiała na oparciu krzesełka. Wziąłem do ręki pustą butelkę po piwie i podszedłem do okna. Oparłem się o parapet i obserwowałem Franka. Radził sobie nieźle, tak samo jak Charlie szybko się uczył. Jeszcze razem nie graliśmy, ale nie raz widziałem go już na scenie. Miał wygląd, charyzmę, był bardzo widowiskowy. Obawiałem się tylko, że między nami nie będzie takiej chemii jak między mną a Davidem, który był moim najlepszym kumplem i grał ze mną od samego początku.
Kiedy tak rozmyślałem o moim zespole i o tym, co będzie dzisiaj na obiad, do środka wpadł Joey. Kompletnie się go nie spodziewałem, więc myślałem, że może chce tylko coś przekazać Frankowi, ale akurat przyszedł do mnie.
- Pamiętasz, że mam za tydzień urodziny? - spytał, podchodząc do mnie.
- Serio? A nie... O cholera, faktycznie. Październik... - westchnąłem i zgasiłem papierosa. - Pomyliłem z urodzinami mojej siostry.
- W przyszłą sobotę impreza u mnie, pamiętaj. Przychodzisz ze swoją laską i nie przyjmuję żadnej odmowy.
- Czy ja przegapiłem jakąkolwiek imprezę? - wyrzuciłem niedopałek do butelki. - Chyba że te u Kirka. W tamtym roku jak miał urodziny to zaprosił nas na jakąś kolację do siebie. Nie przyszedłem. Ciekawe co w tym roku wymyśli. To już niedługo, w listopadzie...
- Dave, teraz ja mam urodziny. - przerwał mi Joey. - Mógłbyś w moim imieniu zaprosić jeszcze Shanell i Roxxi z Larsem? U Shan włącza się cały czas automatyczna sekretarka, a oni w ogóle nie odbierają.
- Nie wiem czy Shanell zdąży wrócić z Londynu i uporządkować swoje rzeczy związane z pracą... Odkąd urodziła i wróciła do pracy nie ma czasu praktycznie dla nikogo. - powiedziałem szczerze i spojrzałem na Franka, który skończył właśnie grać. - A z Roxxi i Larsem pogadam. Raczej nie będzie problemu.
- Dzięki. Ale miło by było, jakby się zjawiła. Dawno jej nie widziałem. - stwierdził zamyślony Joey.
- Ze swoim facetem nie widziała się z miesiąc...
- Faktycznie dawno się nie widzieliśmy... - pomyślał głośno Frank. Spojrzałem na niego zmieszany.
- Ale... ja nie mówię o tobie... - powiedziałem lekko skrępowany.
Bello zmarszczył brwi.
- Przecież to ja jestem jej chłopakiem, tak? Od kilku tygodni. Już od ponad dwóch miesięcy! Rozstała się z Nickiem!
- Ale ona jest z jakimś lekarzem. Colin chyba. Nie pamiętam, musisz zapytać Jamesa. On już go poznał, zajmował się Milanem kiedy byli razem na randce.
- Jakim kurwa lekarzem?! - krzyknął Frank, ściągając swój bas z ramienia.
- Ja już pójdę... Na razie. - powiedział zażenowany Joey i szybko wyszedł, a ja, nie mający pojęcia o co chodzi, zostałem sam z rozhisteryzowanym Frankiem.
- Nie wiem jakim lekarzem! Może ze swoim ginekologiem! - krzyknąłem zdenerwowany. Przecież to nie była moja sprawa z kim spotyka się Shan. Jasne, przyjaźniliśmy się, ale każde z nas miało swoje życie. Nie chciałem się wtrącać w jej sprawy.
- Jakim prawem ta szmata daje jakiemuś lekarzowi, a mnie unika i robi w chuja? Ta suka powinna mi obciągać z uśmiechem na ustach, a myśli, że może mnie olewać i puszczać się z kim popadnie. Już ja jej kurwa pokażę. - odłożył gitarę i wyszedł bez pożegnania. Trzasnął drzwiami tak, że prawie wyleciały z zawiasów. Westchnąłem głośno.
- Życie Shanell Evans, odcinek 5536... - mruknąłem sam do siebie, po czym usiadłem znowu przy stoliku i wróciłem do pisania.

Shanell
Kolejne dwa dni w Londynie minęły tragicznie. Czułam się okropnie samotna, rozbita i zmęczona. Mój ostatni pokaz podczas Tygodnia Mody był najgorszy. Wypadłam kiepsko, jeszcze nigdy nie zawiodłam tak Ryana, który siedział w pierwszym rzędzie. Kiedy byliśmy już w hotelu powiedział mi tylko, że mogę pomarzyć o tym, że jeszcze kiedykolwiek otworzę pokaz Burberry. Potem zamknął się w swoim pokoju i więcej się do mnie nie odezwał. Ja natomiast byłam u siebie i wyłam w poduszkę, z bezsilności, samotności i mojej porażki. Wszystko mi się ostatnio sypało. Zbyt bardzo wszystko przeżywałam, więc problemy w życiu prywatnym odbijały się na mojej karierze. Zazdrościłam Ryanowi tego, że potrafił wspaniale oddzielić pracę od swojego życia osobistego. Rozstał się z narzeczoną po pięciu latach związku, zdechł jego kot, miał zapalenie krtani - to nic. Nadal potrafił być profesjonalistą. Cholernie mu tego zazdrościłam. Kiedy nie było jeszcze Milana, Nick jeździł ze mną na wszystkie sesje i pokazy, żebym nie czuła się samotna. Teraz nie miałam przy sobie nikogo bliskiego i najzwyczajniej w świecie czułam się źle. Oczywiście nie obwiniałam o te niepowodzenia mojego syna, który przecież nie był niczemu winny. Nie był planowany, zawsze chciałam mieć dzieci dopiero po trzydziestce, ale kiedy zaszłam w ciążę nawet przez chwilę nie pomyślałam o aborcji. Kochałam Milana nad życie. Dopóki nie zobaczyłam zdjęć USG, nie poczułam jego pierwszych ruchów, a potem przytuliłam go po raz pierwszy do siebie po kilku godzinach porodu, nie sądziłam, że można tak bardzo kochać. Kariera zawsze była dla mnie najważniejsza, ale gdybym teraz musiała wybierać pomiędzy pracą a dzieckiem, bez zawahania wybrałabym dziecko.
Z lotniska od razu pojechałam do Dave'a. Prawie się rozpłakałam, kiedy zobaczyłam Milana, który przyglądał mi się z uwagą tymi swoimi pięknymi wielkimi oczami. Moimi oczami. Diana opowiedziała mi, że obudził się jakieś trzy minuty przed moim przyjazdem. Jakby przeczuwał, że mama w końcu do niego wraca.
Zanim zabrałam go do domu, poprosiłam Dianę, żeby jeszcze chwilę się nim zajęła. Pożyczyłam od Dave'a samochód i pojechałam do szpitala. Przesiedziałam trochę czasu w wozie na parkingu. Sama nie wiedziałam, czy czekam na Nicka czy na Colina. Po kilku chwilach bezczynnego czekania wyszłam w końcu z samochodu. Weszłam do szpitala i rozejrzałam się wokół siebie. Nikt nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi. Szłam przed siebie, wdychając charakterystyczny zapach i omijając przechodzących obok mnie pacjentów i pielęgniarki. Kiedy doszłam do gabinetu Colina, bez pukania weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Colin akurat wkładał jakieś dokumenty do walizki. Kończył dyżur. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Shanell? Co ty tu robisz?
- Jestem... - podeszłam do Colina i wtuliłam się w niego. Zrobiło mi się tak dobrze, kiedy poczułam jego zapach, ciepło i dłonie, które owinął wokół mnie. - Tęskniłam...
- Ja też... - powiedział cicho i cmoknął mnie w czoło.
- Nie zostawiaj mnie więcej na tak długo... Proszę... - szepnęłam.
- Wiesz, że to niemożliwe. Ani ty nie rzucisz dla mnie swojego dotychczasowego życia, ani ja dla ciebie...
Mówił prawdę. I w pełni go rozumiałam. Miał już za sobą parę nieudanych związków, był po rozwodzie, więc wiedział, że nie warto rezygnować ze wszystkiego ze względu na kobietę. A mój zawód nie był pracą na całe życie, więc chciałam jak najlepiej wykorzystać swoją szansę. Nie raz kłóciłam się z Nickiem, Cliffem czy nawet Frankiem o to jak zarabiam na życie. Ale nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że mogłabym dla nich z tego wszystkiego zrezygnować. Nawet ciąża nie zniszczyła mojej kariery, a co dopiero facet.
- Ale jesteśmy dla siebie ważni, prawda? - spytałam, cały czas stojąc blisko niego. - Nie kłam, że przez ten czas ani razu o mnie nie pomyślałeś.
- Myślałem. Brakowało mi cie... - zaczął, a ja przerwałam mu pocałunkiem. Reszta poszła bardzo szybko. Skończył dyżur jakieś dwadzieścia minut temu, żadni mali pacjenci na niego nie czekali, więc miałam go tylko dla siebie. Zrobiliśmy to na biurku w jego gabinecie.
Może i wyglądałam na jakąś łatwą, pewnie wielu ludzi myślało że taka jestem, ale nigdy nie przespałam się z żadnym facetem po pierwszej randce. Nawet z Frankiem, którego znałam od lat i naprawdę byłam mocno zauroczona, musiałam się przez jakiś czas spotykać zanim zdecydowałam się pójść z nim do łóżka. Z Colinem spotkałam się zaledwie dwa razy, ale ani trochę nie żałowałam tego co zrobiłam. Cholernie za nim tęskniłam i chciałam być z nim tak blisko, jak tylko się da. Po prostu uwielbiałam tego faceta.

Dave
- Nie mam siły iść na żadną imprezę po dwunastu godzinach pracy, jestem wykończony. - powiedział James, przerzucając nogi przez oparcie fotela. Ścisnął mocniej swoją szklankę z sokiem i przymknął oczy.
- Hammett i tak pewnie miał więcej do roboty niż ty. - spojrzałem na Kirka i wybuchnąłem głośnym śmiechem. Od paru dni żałowałem, że Diana wróciła i już nie mogę z nim mieszkać. Razem z Martym nabijaliśmy się z niego jak nigdy wcześniej. Stało się to zupełnie przez przypadek, kiedy zadzwoniłem do Friedmana i odebrał Hammett. Z grzeczności spytałem go co robi, a on odpowiedział, że trzepie Marty'emu jajka. Później ze wstydem próbował się tłumaczyć, że to były jajka na jajecznicę, ale mnie to nie interesowało. Dwa dni później wbił sobie kolejny gwóźdź do trumny - poszedłem z moją dziewczyną do kina, w którym pracował Kirk. Zanim zaczął się nasz seans, trochę się z niego naśmiewałem i wypominałem mu trzepanie jajek Marty'ego. Wtedy on zdenerwował się i z pełną powagą powiedział, że mam odejść, bo on musi obsłużyć swoich klientów. Prawie popłakałem się ze śmiechu. Na własne życzenie zrobił z siebie męską prostytutkę. Wiedziałem, że ja i Marty przez długi czas mu tego nie zapomnimy.
- To już nie jest śmieszne. - powiedział Kirk zachrypniętym głosem.
- Widzę, że głos straciłeś. Pewnie przez to ciągłe wołanie: "następny". - zaśmiał się Marty i przybiliśmy sobie piątki.
- Przestańcie! - próbował krzyknąć i głośno odchrząknął. - To od lodów!
Kiedy to usłyszeliśmy, ja i Friedman prawie turlaliśmy się ze śmiechu po podłodze. Hammett chyba dopiero po chwili załapał, jakie palnął głupstwo. James, którego niezbyt to wszystko śmieszyło, tym razem uśmiechnął się pod nosem.
- Kirk, lepiej się więcej nie odzywaj. - powiedział całkiem rozsądnie, odkładając swoją pustą szklankę na stół.
- Ale to nie od takich lodów, jadłem je wczoraj w nocy i dlatego...
- Nie pogrążaj się coraz bardziej. - przerwał mu i położył rękę za głowę. Hammett nic więcej nie powiedział. Rozejrzałem się z uśmiechem i klasnąłem w ręce.
- Dobra, idziemy na imprezę. Dragonfly czy Key Club?
- Nie chce mi się nigdzie iść.
- Przestań się zamieniać w Judy albo Juniora i nie marudź. Jest weekend, więc wychodzimy. Dzieci ci w domu płaczą?
- Możliwe. - James wzruszył ramionami.
- Dobra, panowie. - Marty wstał ze swojego miejsca. - Róbcie co chcecie, ale ja mam zamiar dzisiaj się nachlać i porządnie zerżnąć jakąś fajną laskę, więc idę razem z Dave'em.
- Chodź z nami, Kirk. Może znajdziesz sobie nowych klientów. - puściłem mu oczko, a ten zrobił się czerwony.
- James, a Mel nie jest przypadkiem z dziewczynami? - spytał nagle Marty.
- Miała być u Diany i Dave'a...
- Tak ci tylko powiedziały. Na bank już siedzą w jakimś klubie, chleją i tańczą na stołach. - stwierdziłem z grymasem na twarzy. Nawet jeśli, to nie miałem nic przeciwko. Diana znała umiar i wiedziałem, że nie zrobi niczego głupiego.
James przez chwilę się zastanawiał. W końcu jednak podniósł się z fotela i przeczesał palcami swoje falowane włosy. Zarzucił przez ramię skórzaną kurtkę i spojrzał na nas.
- Wiedziałem. A ty, Hammett? Idziesz czy spędzasz wieczór z kotem?
- Idę, tylko założę buty.
Jakieś dziesięc minut później wyszliśmy z domu i ruszyliśmy w stronę Dragonfly. Kirk stwierdził, że podobno gra tam dzisiaj całkiem niezły lokalny zespół. Ja jednak chciałem się tylko napić i potańczyć, James tak samo, a Marty miał nadzieję wyrwać na noc jakąś fajną dupę. Całą drogę opowiadał, że dzisiaj ma ochotę na ładną opaloną blondynkę. Akurat w Los Angeles trudno o taką nie było.
Kiedy weszliśmy do klubu, od razu podeszliśmy do baru i zamówiłem po jednej kolejce. James po chwili zrobił to samo. Kiedy wziąłem do ręki kieliszek i wypiłem całą jego zawartość, zauważyłem, że Marty zagaduje już całkiem niezłą laskę. Uśmiechnąłem się pod nosem. Byłem z niego dumny. Odkąd miałem dziewczynę, ktoś w zespole musiał przejąć rolę kolesia, który jest w stanie zaliczyć każdą laskę, która tylko zakręci się obok. Po jakimś czasie jednak każdemu facetowi stanie na drodze kobieta, która po prostu zmieni diametralnie jego życie. Zawsze byłem pewny, że mnie to nie dotyczy, ale tego dnia, kiedy zobaczyłem po raz pierwszy Dianę, wiedziałem, że coś zaczyna się we mnie dziać. Odkąd byliśmy razem, moje życie przewróciło się do góry nogami. Z dnia na dzień musiałem zostać ojcem dla jej dziecka, musiałem pozbyć się numerów wszystkich dziewczyn, z którymi się wcześniej umawiałem, zmieniły się moje priorytety i nawyki. Ale podobało mi się takie życie. Wiedziałem, że prędzej czy później Marty również spotka odpowiednią kobietę.
- Kirk, dasz mi klucze do mieszkania? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Marty'ego. Spojrzałem na jego towarzyszkę, która nieśmiało trzymała go za rękę i uśmiechała się delikatnie. Miała proste blond włosy i białą koszulkę na ramiączkach odkrywającą brzuch. Kirk lekko się skrzywił.
- Przecież masz swoje klucze.
- Zapomniałem wziąć z domu.
Hammett wyciągnął niechętnie swój komplet z kieszeni i wręczył mu.
- Tylko nie zamykaj drzwi, bo potem zaśniesz i mi nie otworzysz.
Friedman nic więcej nie powiedział. Wypił swoją kolejkę, skinął na nas ręką i wyszedł z klubu, ciągnąc za sobą swoją laskę. Pokręciłem z uśmiechem głową i odwróciłem się w stronę kelnerki, żeby zamówić sobie piwo. W tym samym momencie DJ zaczął grać nowy utwór, a James krzyknął i klasnął w dłonie.
- O kurwa! Uwielbiam ten numer! Idę zatańczyć, chodź ze mną!
- Zaraz przyjdę, wezmę sobie tylko coś do picia! - odkrzyknąłem. Hetfield kiwnął głową i pociągnął za sobą Kirka. Po chwili obydwoje zniknęli w tłumie bawiących się ludzi. W końcu dostałem piwo od młodej kelnerki i rozejrzałem się. Nigdzie nie mogłem dostrzeć Jamesa, Kirka również. Napiłem się i odszedłem od baru. Kiedy przechadzałem się po klubie z plastikowym kubkiem w dłoni, przy jednym ze stolików zobaczyłem znajomą postać. Zmrużyłem oczy i podszedłem bliżej. Przy ścianie, w mało widocznym miejscu siedziała Shanell z jakimś facetem, który w ogóle nie pasował mi do takiego miejsca. Zapewne to był właśnie Colin, jej nowa wielka miłość. Postanowiłem podejść do nich, żeby się przywitać i w końcu go poznać. Nawet nie zauważyli kiedy znalazłem się przy nich, bo byli zbyt zajęci sobą.
- Hej. - przywitałem się, szturchając Shan w jej nagie ramię. Oderwała się od swojego faceta i odwróciła się ze zdziwieniem. Uśmiechnęła się, kiedy mnie zobaczyła.
- Dave. Cześć. - wstała i przytuliła się do mnie. Objąłem ją wolną ręką.
- Co słychać? - spytałem, kiedy odsunęła się ode mnie. Wzruszyła ramionami.
- Nic takiego.
- Może mnie przedstawisz?
Zapewne nie spodobał się jej ten pomysł, bo popatrzyła na mnie niechętnym wzrokiem i zastanawiała się jak może się wykręcić. Zapewne myślała, że tak jak James zrobię jej facetowi wykład o tym, co mu zrobię jeśli nie będzie jej szanował.
- To jest Colin. Colin, to Dave, mój przyjaciel.
Wstał ze swojego miejsca i podał mi dłoń. Miał dosyć silny uścisk, wyglądał na dobrze zbudowanego, był mniej więcej tego samego wzrostu co ja.
- Shanell pewnie nic o mnie nie wspominała? - spytałem, mierząc go wzrokiem.
- No nie... - odpowiedział zmieszany.
- To dobrze, bo o tobie też niewiele mówiła. Słyszałem ostatnio od naszej przyjaciółki, że uprawiacie seks na biurku w twoim gabinecie.
- Dave! - krzyknęła i uderzyła mnie w ramię, prawie rozlewając moje piwo.
- No co? Lepiej nie mów Roxxi i Mel co robisz ze swoim facetem po jego dyżurach. - uśmiechnąłem się i spojrzałem na lekko zażenowanego Colina. Shan uderzyła mnie jeszcze raz i chwyciła swoją jeansową kurtkę z oparcia krzesełka.
- Idziemy. - szarpnęła swojego faceta za rękę, a ten posłusznie za nią poszedł. Trochę zachciało mi się śmiać, ale Shanell zapewne odpowiadało to, że teraz w końcu ona rządzi w jakimś związku.
- Ej, zaczekaj. Pamiętasz o urodzinach Joeya? Są jutro. Zabierz swojego chłopaka.
- Jeszcze nie wiem czy przyjdę. - rzuciła na odchodne i wyszli z klubu, zostawiając mnie samego, z prawie pustym kubkiem po piwie w dłoni.

3 komentarze:

  1. Cześć.

    Aż mam wyrzuty sumienia, że dopiero teraz komentuję. Och, ale muszę powiedzieć, że ten rozdział naprawdę mi się podobał. Mogę chyba nawet zaryzykować stwierdzenie, że był moim ulubionym, bo... Dave? Ha, tak, było tu sporo Dave'a... ale ja chyba nie powinnam się wypowiadać na taki temat, ha.

    Dave był, ale także była Shan, chociaż ostudziła mój zapał, ha. W sumie na początku nie ogarnęłam o co chodzi Frankiem, chyba mnie się zapomniało, że ona także była z nim przez chwilę. Bo tak, była tam z kimś przed Colinem. Jednak nie spodziewałam się tego, że sytuacja właśnie tak wygląda. Bo w sumie, nie zagrała fair. Ale mam wrażenie, że ona inaczej nie potrafi. Frank może nie był odpowiednim facetem do niego, nic takiego nie czuła, w sumie z niego tu wyszedł cham i prostak bez krawata (jak to zwykł mówić mój nauczyciel od historii) ale jednak wydaje mi się, że jakieś powiedzenie, że ze sobą nie są mu się należało. No chyba, że Shan miała nadzieję, że Frank sam się skapnie, że to chyba już koniec. Ale faceci chyba nie są tacy domyślni. W sumie, Shan znów mnie tu wkurzyła i wcale nie chodzi o Franka, bo względem facetów, to ja wiem, że ona jest mendą społeczną, ha. Tylko mówiła o tym jaki dla niej ważny jest Milan, jak za nim bardzo tęskniła i tak dalej. I w sumie, przyjechała, zobaczyła go na chwilę i od razu pojechała do Colina. Coś mi tu nie gra. Bo w sumie... no dobra, ja wiem, że Colin może być dla niej ważny. Niech sobie nawet będzie ważny, ale można powiedzieć, że w tym momencie wybrała jego, a nie swojego malutkiego syna, dla którego tydzień bez mamy to była naprawdę wielka tragedia. I w sumie jak to dziecko to odebrało? Mama pojawiła się na chwilę, przytuliła, a następnie znów zniknęła. Na parę godzin, ale jednak... No nie podoba się mnie to.

    Z resztą, mam wrażenie, że Colin jest trochę dla niej za sztywny, za poważny. Sama nie wiem, jak mam to określić, ale nie pasują mi do siebie. Poza tym oboje dobrze wiedzą, że raczej nic głębszego z tego nie będzie, więc jakby marnują swój czas. Shan ma dziecko i chyba powinna zacząć myśleć trochę bardziej poważnie. Inna sprawa, że ona jest egoistką.
    Dobra, chyba wylałam swoją całą irytację dotyczącą Shan, ha.

    No i napisałam bym coś o Dave'a, ale jakoś nie wiem co. W sumie ten rozdział opierał się na Shan.
    A właśnie, kim jest ten Joey? Bo albo nie pamiętam, albo ponownie czegoś nie ogarniam.

    Na koniec zapraszam do mnie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joey jest wokalistą Anthraxu, gra w zespole z Frankiem i Charliem. jeszcze ze Scottem, ale Scott był tylko tak wspomniany... Charlie zastąpił teraz Nicka w Megadeth, a Frank zastąpił Davida, który ma chorą rękę. w ostatnim rozdziale chyba była mowa, jak Dave mówi do Shanell: "teraz mamy Megathrax, a nie Megadeth". a że teraz odnowił im się kontakt, grają razem w zespołach, Shanell spotykała się chwilę z Frankiem, to chodzą razem na imprezy etc. mam nadzieję, że rozumiesz, haha.

      Usuń
    2. Dobra, dla mnie to czarna magia, haha.

      Usuń