Strony

piątek, 30 września 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 37.

Shanell
- I jak ci się podoba? - spytała Judy, wychodząc z przebieralni w sukni ślubnej. - Według mnie jest najlepsza.
Miała na sobie białą suknię na cieniutkich ramiączkach, z obcisłą górą. Dół sukienki był szerszy, zrobiony z falbanek. Wyglądała naprawdę pięknie.
- Jest świetna. Idealnie będzie pasować do plażowej scenerii. - oceniłam, odstawiając filiżankę po kawie na mały stolik.
- Zdecydowałam się na nią. Muszę poczekać na mniejszy rozmiar, bo mam zamiar jeszcze trochę schudnąć.
- Bierz ją. Wyglądasz wspaniale.
Judy poszła się przebrać, pożegnałyśmy się z miłymi paniami z salonu i wyszłyśmy. Pojechałyśmy jeszcze na lunch do Spring Street Bar.
- Will przyjeżdża w październiku. - powiedziała, kiedy kelnerka przyjęła nasze zamówienie i odeszła od stolika.
- Serio? Jak ja dawno go nie widziałam.
- Ja pół roku temu. Stęskniłam się.
Brat Judy, William, był obok Judith moim najlepszym przyjacielem z dzieciństwa. W szkole średniej nasz kontakt już bardzo się rozluźnił, a potem wyjechał na studia do Nowego Jorku, gdzie mieszkał do tej pory.
- Przyjeżdża do Los Angeles, bo będzie tu prowadził jakieś szkolenie. Potem ma parę dni wolnego i zostaje, żeby odwiedzić rodzinę i starych znajomych.
- Musimy się spotkać. Tyle mam mu do powiedzenia i fajnie byłoby powspominać. Pamiętasz jak na placu zabaw zepchnęłam go ze zjeżdżalni i wpadł w kałużę błota?
- Mama zabroniła mu wchodzić do domu i musiał się rozbierać na klatce schodowej.
- To było piękne. Albo jak oblał mnie wodą z węża ogrodowego, na moim własnym podwórku.
Dostałyśmy w końcu swoje zamówienie i zaczęłyśmy jeść, rozmawiając o ich przygotowaniach do ślubu.
- A nie lepsze byłyby białe storczyki zamiast róż do bukietu? - spytałam.
- Myślałam jeszcze o białych frezjach.
- Też są w porządku. Znając moje szczęście to ja znowu złapię bukiet, a ślubu nie wezmę. Pamiętasz kto złapał pierdolony bukiet na ślubie Mel i Jamesa? Ja! Nawet nie jestem zaręczona.
- Daj spokój. Chyba nie wierzysz w to, że kilka kwiatków decyduje o tym, kiedy wyjdziesz za mąż. Tak ci się śpieszy? Nigdy nie chciałaś brać ślubu.
- Często o tym myślę. Nick też już o tym wspominał, ale nawet nie poprosił mnie o rękę. Powiedział, że zrobi to wtedy, kiedy nie będę się spodziewać. Czyli może za kilka lat, jak już o tym zapomnę.
- Pewnie w nocy cię obudzi. Może podczas śniadania. Albo jak będziesz brała prysznic.
- Jasne.
Westchnęłam cicho i wróciłam do jedzenia. W pewnym momencie kątem oka zauważyłam, że ktoś robi mi zdjęcia. Odwróciłam się i dwa stoliki dalej zobaczyłam faceta, który udawał, że nie zwraca na mnie uwagi i pije spokojnie swoją kawę. Pod stołem trzymał aparat. Przełknęłam swoją zupę i odsunęłam talerz na bok. Zasłoniłam twarz włosami.
- Co jest? - zdziwiła się Judy.
Machnęłam ręką.
- Ktoś mi robi zdjęcia. Zaraz się okaże, że mam też zdjęcie pod salonem ślubnym i napiszą w gazecie, że biorę ślub.
- Jesteś przewrażliwiona na punkcie tego ślubu.
- Nie jestem.
Pokręciła głową i dokończyła swoją sałatkę. Zostawiłyśmy pieniądze na stoliku i czym prędzej wyszłyśmy z lokalu.

Mel
Postawiłam przed Dianą kubek z herbatą.
- Może coś zjesz? - spytałam, siadając obok niej.
- Nie, dzięki. Wypiję herbatę, wezmę Travisa i idę. O osiemnastej mam mszę.
- Jest wtorek.
- Nie byłam w niedzielę.
Kiwnęłam głową.
- Dzięki za opiekę nad małym. - powiedziała, biorąc swój kubek do ręki.
- Nie ma sprawy. Właściwie to Judy i Junior się nim zajęli. Moja dzisiejsza opieka nad Travisem, Masonem i Nathanem polegała na tym, że wyglądałam od czasu do czasu przez okno żeby zobaczyć co robią.
Przytaknęła ruchem głowy i rozejrzała się.
O poronieniu Diany dowiedzieliśmy się od Davida. Ona i Dave milczeli. Wiedzieliśmy, że dla nich to trudny czas i nie chcą o tym w ogóle mówić. Rozmowy o tym i nasze marne "współczuję" w niczym by nie pomogły.
- Chłopaki grają koncert w przyszłą sobotę. - odezwałam się nagle. - W Whisky a Go Go. Przyjdziecie?
- Nie wiem. Nie mam siły nigdzie chodzić.
- Diana, nie możesz się zamknąć w domu i wszystkich unikać. Wiem, że jest ci ciężko, ale tak bywa...
- Mogłam iść wcześniej do lekarza...
- Przestań się obwiniać. To nie jest twoja wina. Czas goi rany. Jesteś młoda, piękna, jeszcze urodzisz śliczną i zdrową dzidzię.
Uśmiechnęła się lekko.
- No, wyluzuj się. - szturchnęłam ją. - Jesteś sztywna jak kutas Dave'a kiedy cię widzi!
Diana wybuchnęła śmiechem. W końcu sie trochę rozluźniła i zaczęłyśmy normalnie rozmawiać. Trochę o pracy, trochę o ubraniach, trochę obgadywałyśmy chłopaków.
W pewnym momencie usłyszałyśmy Jamesa, który dobija się do łazienki, a której siedział Nath. Wychyliłyśmy się, żeby go lepiej widzieć.
- Nathanie Wyatt Hetfield, masz natychmiast otworzyć drzwi.
- Tato, jestem nago! Daj mi się ubrać!
- Nie masz się czego wstydzić, masz sprzęt po tacie. Wpuść mnie.
Mały otworzył mu drzwi i James wszedł do środka. Spojrzałyśmy z Dianą na siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Dave i Travis też tak robią?
- Nie, nie. - napiła się i odstawiła kubek na stół. - Travis go akceptuje, w pewien sposób zastępuje mu ojca, ale często czuje się zazdrosny, jak Dave jest na przykład trochę bliżej mnie. Mały nie potrafi powiedzieć do niego: "tato", mimo że to właśnie on go wychowuje razem ze mną. Za to bez problemu nazywa swoim ojcem Josha, a ostatnio widział go parę miesięcy temu przez kilka minut.
- Rozumiem. Ale wiesz... Nie umiałam nigdy powiedzieć "tato" do mojego ojca, z moim ojczymem było to samo, mimo że bardzo go kocham i on mnie chyba też... zaakceptował mnie, a ja jego. Później prowadził mnie do ołtarza na moim ślubie. - uśmiechnęłam się.
- Dave chciał zaadaptować Travisa, żeby Josh dał nam w końcu spokój i zniknął całkowicie z jego życia. Na początku się zgodził, bo przynajmniej jego rodzice nie musieliby już płacić alimentów, a jak doszło co do czego to się rozmyślił. Nic się jednak nie zmieniło. Dalej imprezuje, w ogóle go nie odwiedza, nie płaci w ogóle na jego utrzymanie. Nie mam już siły do niego. Zastanawiam się, czy nie odebrać mu całkowicie praw rodzicielskich i nie zmienić małemu nazwiska na moje.
- To twoja decyzja. Zrobisz co uważasz za najlepsze.
- Będę się już zbierać. - dopiła herbatę i wstała ze swojego miejsca.
- Jasne.
Wzięłam jej pusty kubek do ręki. Diana zawołała Travisa. Pomogła mu się ubrać i zbierali się do wyjścia.
- Pomyśl nad koncertem. - powiedziałam.
- Pogadam z Dave'em. Do zobaczenia.
Wyszli z mieszkania, a ja zaniosłam pusty kubek do ręki i zajęłam się swoimi sprawami.

Roxxi
- Cześć Jack, tak sobie przypomniałam, że jesteś mi jeszcze winny kasę. Nie zapłaciłeś mi za prawie dwa tygodnie pracy. Zamiast pieniędzy chciałam pięć działek. Co? Mam ci dopłacić? Chyba sobie żartujesz. - zgasiłam nerwowo niedopałek papierosa w popielniczce.
Mój diler musiał wyjechać na kilka dni, więc z Larsem zostaliśmy bez niczego. Nie chciałam pytać nikogo o dobrego dostawcę, bo wyszłoby na jaw, że bierzemy. Jack nie znał nikogo z moich znajomych, więc nikomu nic by nie wygadał.
- Ile chcesz? Dwieście dolarów?! Nie mam tyle! Zapłacę ci za tydzień, ok? Dostanę wypłatę.
Usłyszałam nagle dźwięk drugiego telefonu.
- Poczekaj chwilę.
Odłożyłam słuchawkę na bok i odebrałam drugi telefon.
- Halo? O, cześć Shanell... - zmieniłam nagle ton głosu. - Przepraszam za wczoraj. Byłam niegrzeczna. Przepraszam cię na chwilę, rozmawiam z właścicielem schroniska, bo chcę przygarnąć pieska.
Przewróciłam oczami i podniosłam drugą słuchawkę.
- To jak? Dasz mi te pięć działek? Ty skurwielu! Zaczekaj chwilę.
Wzięłam drugi telefon.
- Shanell? Pożyczysz mi jutro dwieście dolarów? Potrzebuję na operację psa. Pożyczysz? Świetnie! Poczekaj, pożegnam się z facetem ze schroniska.
Westchnęłam i wróciłam do poprzedniej rozmowy.
- Dobra Jack, będę miała kasę. Przyjdę jutro.
Rozłączyłam się.

***

Weszłam do klubu i od razu podeszłam do jakiejś nowej kelnerki.
- Szukam Jacka. - powiedziałam od razu.
- Siedzi w biurze.
Kiwnęłam głową i weszłam na zaplecze. Wbiegłam po schodach na górę i weszłam do jego biura. Jack akurat rozmawiał z kimś przez telefon. Ruchem ręki pokazał, żebym usiadła i chwilę poczekała.
Spojrzałam na kanapę, ale jak tylko pomyślałam, ile lasek już na niej przeleciał, od razu odechciało mi się siadania. Oparłam się o biurko i rozejrzałam się.
Kiedy Jack skończył rozmawiać, odłożył słuchawkę i spojrzał na mnie.
- Masz pieniądze? - spytał, wstając ze swojego miejsca.
- Mam. Chociaż tak naprawdę nie powinnam ci dawać ani centa. - wyciągnęłam z portfela dwieście dolarów i podałam mu.
- Od kiedy zarabiałaś ponad dwieście dolców tygodniowo?
- Dawaj towar i spadam stąd. Rzygać mi się chce jak na ciebie patrzę.
- Szkoda że tak nie mówiłaś jak cię posuwałem.
Skrzywiłam się. Wyciągnął z szuflady pięć działek i wrzucił je do mojej torebki.
- Dzięki. Słyszałam, że zadajesz się z siostrą mojego przyjaciela.
- Jaką?
- Kathrina. Kathy. Nie pamiętam nazwiska.
- Nie znam nikogo takiego.
- Mówią na nią Trina.
- Aaa. Trina Alves.
- Tak, właśnie ona. Ćpa?
- Dawno jej nie widziałem. Ale ona nie bierze. Strasznie rozpieszczona i zadufana w sobie. Jej rodzice mają swoje kancelarie, tatuś adwokat, mamusia notariusz.
- Wiem.
- Wiesz, chyba zwolnię tę nową kelnerkę. - podszedł bliżej mnie. - Nie chce się pieprzyć, nie chce razem ze mną ćpać.
- Jesteś żałosny, Jack. Idę, śpieszę się. Cześć.
Wzięłam torebkę i czym prędzej wyszłam z klubu.
Miałam nadzieję, że nie będę już musiała tu wracać.

sobota, 17 września 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 36.

Shanell
W niedzielę, o piątej rano zawieźliśmy Milana do moich rodziców i pojechaliśmy rowerami w góry Santa Monica. Były tam chyba najlepsze ścieżki rowerowe w całej Kalifornii. Jeździliśmy tam do szesnastej, a potem wróciliśmy do domu, wzięliśmy prysznic, przebraliśmy się i poszliśmy na obiad do włoskiej restauracji przy Figueroa Street.
- Powinniśmy pomyśleć o ślubie. - powiedział nagle Nick. Odstawiłam swój kieliszek z winem i spojrzałam na niego.
- Dobra. Gdzie pierścionek?
- To jeszcze nie są oświadczyny. Po prostu mówię, że możemy zacząć myśleć. Gdzie, kiedy, kto ma być.
- Chcę mieć ślub z prawdziwego zdarzenia. - oznajmiłam.
- Myślałem o czymś kameralnym.
- Nigdy w życiu. To będzie nasz pierwszy i ostatni ślub. Będą pisać o nim w gazetach. Weźmiemy go gdzieś za granicą. Będę miała specjalnie zaprojektowaną suknię, której nie będzie można kupić w żadnym salonie ani domu mody. Będzie jak w bajce.
- Za planowanie takich rzeczy chyba już się trzeba brać.
- Najpierw poproś mnie o rękę.
- Spokojnie. Nawet nie będziesz się spodziewała, kiedy to zrobię.
Kiedy wróciliśmy do domu, zbliżała się dwudziesta. Otworzyliśmy kolejne wino, włączyliśmy album Led Zeppelin IV i usiedliśmy razem w salonie, żeby odsłuchać na automatycznej sekretarce wszystkie wiadomości z życzeniami dla Nicka. Najlepsza była wiadomość od Roxxi, gdzie w tle było słychać mamę Larsa, która krzyczała do niej z kim tym razem zdradza jej syna. Zdziwiło nas trochę to, że nie było żadnej wiadomości od Dave'a i Diany. Diana miała dobrą pamięć do dat, zawsze w kalendarzu miała zapisane daty urodzin czy rocznic swoich przyjaciół i rodziny. Dave znowu potrafił dzwonić z życzeniami już z samego rana. Ale zignorowaliśmy to i zajęliśmy się innymi rzeczami. Dzień się jeszcze nie skończył, więc mogli w każdej chwili zadzwonić.
- Pokaż mi jeszcze raz te zdjęcia, które zrobił ci Ryan. - odezwał się nagle Nick, odstawiając na bok już prawie pustą butelkę po czerwonym winie.
Podałam mu bez słowa album i przysunęłam się do niego, żeby razem z nim go obejrzeć.
- To chyba moje ulubione. - wskazał palcem na zdjęcie, na którym leżałam na podłodze, a moje długie nogi oparłam o białą ścianę.
- Też je lubię. Podobają mi się też te, gdzie leżę na stole.
- Sama wymyślasz te dziwaczne pozy?
- Czasami. Większość wymyśla Ryan. I dlaczego dziwaczne? Mówiłeś, że ci się podobają.
- Podobają, ale nie byłbym w stanie tak się wyginać nago przed aparatem.
- Dla mnie to nie jest problem.
Nick nagle wstał ze swojego miejsca i zaczął ściągać wszystko ze stołu. Patrzyłam na niego ze zdziwieniem i napiłam się ze swojego kieliszka. Kiedy już się z tym uporał, rozebrał się i rzucił swoje ubrania na środek podłogi.
- O nie... - mruknęłam i zakryłam dłonią usta. Nick położył się nagi na stole i próbował pozować tak jak ja. Niestety zakrycie buzi nic nie pomogło, bo wybuchnęłam tak głośnym śmiechem, że usłyszało mnie zapewne całe osiedle. Nick był bardzo przystojny, ale modelem był beznadziejnym.
- Poczekaj... - wstał ze stołu i położył się na podłodze, opierając nogi o ścianę. Wyglądało to naprawdę komicznie. Zaczęłam płakać ze śmiechu i zakryłam dłonią oczy, żeby na niego nie patrzeć.
- Jeszcze jedno!
- Już wystarczy! Uduszę się przez ciebie! - krzyknęłam i wzięłam głęboki oddech, po czym wytarłam mokre policzki. Nick mnie jednak nie posłuchał i położył się obok mnie. Podniósł nogi do góry, zakrył ręką klatkę piersiową i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym pożądania. Wybuchnęłam znowu śmiechem i odsunęłam się od niego. Nick w końcu wstał i schylił się, żeby pozbierać swoje ubrania z podłogi. W tym samym momencie zobaczyliśmy Marty'ego i Davida, którzy stanęli w progu. Najwyraźniej przez mój śmiech nie słyszeliśmy pukania, więc nie czekali, aż im otworzymy. Myślałam, że za chwilę znowu popłaczę się ze śmiechu.
Kiedy Nick ich zobaczył, zrobił się czerwony i zakrył się swoją koszulką.
- Ale masz rozmiary. - powiedział z uznaniem Marty. Mój chłopak jeszcze bardziej poczerwieniał i poszedł do łazienki. Krzyknęłam ze śmiechu i zakryłam twarz poduszką.
- Chyba wam przeszkodziliśmy... - stwierdził Junior.
- Nie... Po prostu Nicky się wygłupiał. - odchrząknęłam i starałam się opanować. Chwilę później mój chłopak wyszedł z toalety. Westchnął głośno i poprawił swoje włosy.
- Czego chcecie?
- Przyszliśmy do ciebie, masz urodziny.
- Już mi składaliście życzenia.
- Złożymy jeszcze raz. - Marty wzruszył ramionami. - Musimy pogadać, to poważna sprawa.
- Ktoś umarł?
- Tak jakby. - David rozejrzał się nerwowo. Spojrzał na mnie bez słowa, a po chwili znowu na Nicka. - Porozmawiajmy. We trójkę.
Nick wziął ich do naszej sypialni i zamknął za sobą drzwi. Właściwie nie interesowały mnie ich wspólne sprawy i tematy, ale tym razem kobieca ciekawość zwyciężyła. Wstałam powoli z kanapy i podeszłam do drzwi, żeby posłuchać o czym rozmawiają.
- Zdemolował całe mieszkanie. - mówił Marty. - Dawno nie widziałem go w takim stanie.
- Gdzie on teraz jest?
- W domu. Śpi. Diana jest jeszcze w szpitalu.
Kiedy usłyszałam o Dianie, przysunęłam się bardziej do drzwi i dalej nasłuchiwałam. Byłam bardzo ciekawa, co się stało.
- Trzeba trochę ogarnąć jego i dom. - kontynuował Junior. - Travis jest u mnie, bawi się z chłopcami.
- Dobra, ale jak ja mam mu pomóc? - spytał w końcu Nick. - Ja nie jestem żadnym psychologiem.
- Twój twój przyjaciel właśnie stracił dziecko. Jego dziewczyna poroniła. Chyba wystarczy, że będziesz przy nim. On jest załamany.
- No i co ja mam zrobić? Oddać mu swoje dziecko?
Marty i David nie zdążyli nic odpowiedzieć, bo weszłam do sypialni.
- Nick, ty nie masz serca!
- Znowu podsłuchujesz?!
- Masz natychmiast iść do Dave'a.
- Ale...
- Nic mnie to nie obchodzi. Masz być przy nim. Poszłabym ja, ale to wy jesteście z nim najbliżej. Przy was czuje się najlepiej.
- Shanell!
- Nic do mnie nie mów. Masz tam iść.
Nick spojrzał błagalnym wzrokiem na chłopaków.
- No. Idziesz z nami. - powiedział Marty. - Zbieraj się.
Nick nie miał już wyjścia. Ubrał się i wyszedł razem z chłopakami. Ja natomiast chwyciłam za słuchawkę i chciałam od razu zadzwonić do Dave'a, jednak zrezygnowałam. Wydaje mi się, że on i Diana chcieliby o tym zapomnieć.
Postanowiłam, że nie będę z nikim poruszać tego tematu.

David
Miałem klucze Dave'a do jego mieszkania, więc otworzyłem drzwi i weszliśmy do środka.
- Tylko cicho. - powiedziałem do nich. Menza ledwo wszedł do salonu i już nadrepnął na jedną z piszczących zabawek.
- Kurwa mać. - mruknął pod nosem. Pokręciłem głową i po cichu uchyliłem drzwi sypialni. Dave dalej spał. Zamknąłem je i spojrzałem na chłopaków.
- Trzeba tu trochę posprzątać. Diana znowu wyląduje w szpitalu jak to zobaczy.
- Dlaczego ja mam sprzątać po Dave'ie? - marudził dalej Nick.
- A masz coś innego do roboty? Widzieliśmy co robiłeś u siebie. Zrób coś bardziej pożytecznego. Myślałem, że Dave jest twoim przyjacielem.
- Bo jest.
- To weź się do roboty. Wypoleruj szklanki.
- Wypolerować to ty mi możesz gałę. Mogę pozbierać zabawki i umyć podłogę.
- Dobra. Pozbieraj jeszcze butelki. Marty, ty umyjesz naczynia, stół i wypolerujesz szklanki. Ja pozamiatam, pozbieram roztłuczone szkło i wyniosę śmieci.
Wszyscy wzięliśmy się do pracy. Trochę gadaliśmy, trochę się śmialiśmy, ale generalnie staraliśmy się być cicho, żeby nie obudzić Dave'a.
Jednak w pewnym momencie Marty zapytał Nicka, dlaczego stał nago na środku salonu. Menza zaczął nam opowiadać o zdjęciach Shanell, które dostał od niej w prezencie. Wino zrobiło swoje, więc postanowił trochę się z niej ponaśmiewać i pozować tak jak ona. Nam również to zademonstrował, na szczęście w ubraniach. Wyglądało to tak zabawnie i żałośnie, że razem z Martym prawie udusiliśmy się ze śmiechu.
- Junior...? - usłyszeliśmy nagle. Zamilkliśmy.
- Pójdę do niego. - oznajmiłem i ruszyłem w stronę sypialni. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem Dave'a siedzącego na łóżku. - Co się stało?
- Co tu robicie?
- Chcieliśmy ci trochę pomóc i ogarnąć w mieszkaniu. Ty byś tego nie zrobił, a Diana pewnie powinna odpocząć.
- Masz rację... - powiedział po chwili zastanowienia. - Dzięki.
- Nie ma sprawy. Potrzebujesz czegoś?
- Zjadłbym hot doga ze stacji benzynowej po drugiej stronie ulicy. Ale nie chcę tam iść, jeszcze jestem pijany.
- Marty skoczy i ci przyniesie.
- Dzięki.
Kiwnąłem głową i chciałem już wychodzić.
- David...? - spytał po raz kolejny. Odwróciłem się i spojrzałem na niego. - Cieszę się, że cię mam. Gdybym stracił jeszcze ciebie, Dianę i Travisa, to wyskoczyłbym przez okno.
- Mieszkasz na pierwszym piętrze. - starałem się żartować. Dave jednak nie był w nastroju do żartów. Usiadłem obok niego i przytuliłem go. - Nie gadaj bzdur. Diana cię nie zostawi, a Travis kocha cię jak swojego ojca. Ja też cię nie zostawię. Razem z Martym i Nickiem stworzyliśmy coś pięknego, nie tylko zespół. Na Sunset jesteśmy już legendą. Mamy nawet swój własny stolik w Rainbow Bar & Grill! Za jakieś dziesięć lat postawią tam nasz pomnik.
Dave wybuchnął śmiechem, a ja automatycznie zrobiłem to samo. Przynajmniej chociaż trochę poprawiłem mu nastrój.

Dave
Dochodziła dwudziesta druga. Leżałem w swoim łóżku i patrzyłem tępo w sufit. Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi, nawet nie miałem zamiaru otwierać. Przykryłem się cały kołdrą i udawałem, że mnie nie ma.
Zapomniałem jednak zamknąć drzwi na klucz, kiedy Marty, Junior i Nick wyszli z domu. Mój nieproszony gość więc bez problemu wszedł sobie do mieszkania i od razu skierował się w stronę sypialni. Myślałem, że Dianę wypuścili wcześniej ze szpitala, jednak to nie była ona.
- Dave? - usłyszałem głos mojej siostry. Odkryłem się i spojrzałem na nią zamglonym spojrzeniem. - Co jest z tobą? Byłam u ciebie w sobotę, ale nikogo nie było. Dzwonię od dwóch dni i nie odbierasz.
- Nie mam nastroju.
Usiadła na łóżku i zarzuciła na ramiona swoją flanelową koszulę.
- Co się stało?
- Diana poroniła.
Milczała przez dłuższą chwilę. W końcu przytuliła się do mnie.
- Przykro mi... Ale tak bywa... Natura. - powiedziała i odgarnęła mi włosy z twarzy.
- Chciałem zostać ojcem. Może jakaś siła wyższa uznała, że jestem beznadziejny i się do tego nie nadaję.
- Nie mów tak. Będziesz świetnym rock n' rollowym tatą. Jeszcze urodzi ci się nie jedno dziecko.
- Za chwilę będę miał trzydzieści lat. Moi przyjaciele mają już dzieci, które chodzą do szkoły.
- To jest najlepszy wiek na dziecko. Dajcie sobie trochę czasu, a potem znowu bierzcie się do roboty.
Spuściłem wzrok i westchnąłem cicho.
- Wybraliśmy już nawet imiona. Tommy dla chłopca, a dla dziewczynki Layla...
- Zapomnij o tym. Czasu już nie cofniesz. Zamknij ten rozdział i wybierz nowe imiona.
- Nie wiesz co czuję. Nie można sobie ot tak o tym zapomnieć.
- A masz inne wyjście? Nie jesteś pierwszym ani ostatnim, któremu się to przytrafiło. Dave...
- Nie powinnaś być w domu? Jutro idziesz do szkoły.
- Nikt już nie chodzi do szkoły. Za parę dni mam wręczenie dyplomów.
- Idziesz na studia?
- Tak, ale tutaj. I żadne studia prawnicze. Nigdzie nie wyjeżdżam. Nadal będę cię odwiedzać.
- Dzięki.
- Jestem głodna.
- Nie byłem od dwóch dni w sklepie. Diany nie ma, więc nikt nie gotował.
- Nie umiem gotować, ale możemy coś zamówić. - powiedziała, wyciągając ze swojej torebki ulotkę pizzerii Domino's Pizza. Wstała i poszła do salonu żeby zadzwonić.
Tej samej nocy Trina zaprosiła mnie na swoje rozdanie dyplomów. Chciała, żeby tego dnia cała rodzina była w komplecie.
Byłem zaszczycony. Przynajmniej chociaż trochę udało mi się zapomnieć o całej sytuacji z Dianą i naszym dzieckiem.

poniedziałek, 12 września 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 35.

mówcie coś :( 

Shanell
Wróciłam do domu w sobotę rano. Z lotniska pojechałam na chwilę do mieszkania, gdzie zostawiłam swoją walizkę, przebrałam się i pojechałam do agencji. W domu pojawiłam się dopiero koło dwudziestej. Nick już tam był.
- Cześć. - powiedziałam cicho, wchodząc go salonu. Uśmiechnęłam się słabo i przytuliłam się do Nicka.
- Co tak długo? - spytał, odsuwając się ode mnie. - Miałaś być rano.
- Wiem. Przepraszam. Zostawiłam tylko swoje rzeczy i musiałam pojechać do agencji.
- Na tyle czasu?
- Musiałam przejrzeć z Ryanem zdjęcia z sesji dla Glamour, później miałam spotkanie, bo Moschino chce zrobić ze mną w przyszłym roku kampanię reklamową. Musiałam też wziąć od Ryana prezent dla ciebie.
Pokręcił głową i usiadł z powrotem na kanapie. Zajęłam miejsce obok niego.
- Milan jest u moich rodziców?
- Nie, śpi w swoim pokoju. Płakał za tobą aż w końcu zasnął zmęczony.
- Serio?
- Shanell... - westchnął i spojrzał na mnie. - Za dużo pracujesz, za często wyjeżdżasz. We wrześniu prawie w ogóle nie będzie cię w domu.
- Nie pracuję tak dużo jak wcześniej.
- Dla dziecka to i tak jest za dużo. Prosiłem cię, żebyś zrobiła sobie jakiś rok przerwy.
- Nick, nie zaczynaj znowu. Jeszcze dwa lata temu to mieszkanie to był mój hotel. Wtedy ci to nie przeszkadzało.
- Wtedy nie było dziecka.
- Nie będę pracować do końca życia. Jeszcze góra pięć lat. Z każdym rokiem to wszystko będzie coraz mniej intensywne.
Mój chłopak westchnął i wstał ze swojego miejsca.
- Zjesz coś? Zrobiłem obiad.
- Naprawdę?
- Chciałem zjeść coś bawarskiego i zadzwoniłem do mamy. Zrobiłem zapiekankę ziemniaczaną z kiszoną kapustą, ale wiedziałem, że nie będziesz jeść, więc zrobiłem jeszcze zupę ziemniaczaną po bawarsku.
- Ej, byłam na diecie przez ostatni miesiąc, a następny pokaz mam dopiero we wrześniu. Zjem wszystko.
Poszliśmy razem do kuchni i pomogłam mu w przygotowaniu posiłku. Nie poruszaliśmy już tematu mojej pracy. Nie chciałam mu nawet mówić, że za tydzień muszę lecieć do Nowego Jorku na przymiarki do pokazu Victoria's Secret. Nie chciałam się z nim teraz kłócić.
Po kolacji zrobiliśmy sobie jeszcze kanapki i włączyliśmy jakiś film. Byłam wykończona całym dniem, więc powoli przysypiałam na jego ramieniu.
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się zdezorientowana, kiedy usłyszałam dźwięk telefonu. Nick wstał i poszedł odebrać. Wywnioskowałam, że rozmawiał z jakimś starym znajomym, dziękował mu za życzenia. Rzuciłam wzrokiem na zegarek, który wskazywał już kilka minut po północy.
Poszłam do sypialni, żeby wziąć prezent dla Nicka i wróciłam do salonu. Kiedy skończył rozmawiać, usiadł z powrotem obok mnie.
- Kto dzwonił? - spytałam, przysuwając się do niego.
- Kerry i Jeff. Kazali cię pozdrowić.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się lekko. Pocałowałam go i przytuliłam się do niego. - Wszystkiego najlepszego kochanie...
- Pamiętałaś.
- Zawsze pamiętam. - szepnęłam i podałam mu czarny album. - To dla ciebie.
Wziął go ode mnie i otworzył na pierwszej stronie. Było tam napisane moim pismem: "Dla drugiego najważniejszego mężczyzny w moim życiu - Shanell Evans". Przerzucił na kolejną stronę, gdzie było moje zdjecie. Potem kolejne. I następne.
Ryan specjalizował się w czarno-białych fotografiach, głównie w aktach. Poprosiłam go, żeby zrobił mi najlepsze nagie zdjęcia jakie potrafi. I chyba się udało. Sesja wyszła wspaniale. To nie było żadne wulgarne porno, tylko prawdziwa sztuka.
- Są piękne... - spojrzał na mnie Nick.
- Zobacz ostatnią stronę.
Kiedy dojechał do ostatniego zdjęcia, popatrzył na mnie, a potem znowu na fotografię. Było tam nasze pierwsze wspólne zdjęcie. Pierwsze, na którym byliśmy razem jako para, a nie jako przyjaciele. Zostało zrobione w listopadzie 1988 roku, po koncercie Megadeth w klubie Roxy Theatre. Wtedy jeszcze nie podejrzewałam, że może nam się udać stworzyć prawdziwy związek.
- Mam nadzieję, że ci się podoba. Nie chciałam kupować ci płyt, perkusji czy czegoś do ubrania, bo to zbyt oklepane. Takiego prezentu na pewno jeszcze nie dostałeś.
- Wiesz... kilka lat temu wziąłem sobie od Dave'a gazetę Sports Illustrated Swimsuit, gdzie były twoje zdjęcia w stroju kąpielowym. Do tej pory gdzieś ją mam. Miałaś na nich z osiemnaście czy dziewiętnaście lat. Słabo się wtedy znaliśmy, a dzisiaj jesteś moją przyszłą żoną.
Uśmiechnęłam się i bez słowa przytuliłam się do niego. To chyba była jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie od niego usłyszałam.

Diana
Ósmy tydzień mojej ciąży dobiegał końca. Nudności nadal mnie nie opuszczały, ale nie były tak silne jak jeszcze dwa tygodnie temu. Pracowałam cały czas i miałam zamiar być w pracy tak długo, jak pozwoli mi na to zdrowie.
Tego dnia również nie czułam się najlepiej, ale zignorowałam to. Dzień w hotelu zleciał mi dosyć szybko. Była niedziela, więc nie było zbyt dużego ruchu i nie musiałam użerać się z gośćmi. Kiedy wróciłam do domu, Dave wychodził akurat do pracy na popołudniową zmianę.
- Cześć Di. - powiedział, zakładając swoją jeansową kurtkę.
- Cześć.
- Jak w pracy?
Wzruszyłam ramionami i ściągnęłam moje czarne obcasy. Rozwiązałam włosy i założyłam gumkę na nadgarstek.
- Odgrzej sobie obiad. Travis już zjadł i wyszedł na dwór.
- Ok. Poradzę sobie.
- Wrócę o dwudziestej drugiej. - pocałował mnie i wyszedł z domu.
Poszłam się przebrać i przygotować sobie coś do jedzenia. Nie miałam za bardzo apetytu, więc zrobiłam zieloną herbatę, usiadłam przed telewizorem i oglądałam jakiś serial. Niedługo później mój synek wrócił z podwórka i spędziłam z nim resztę dnia. Kiedy położyłam go spać, odgrzałam sobie zupę i włączyłam film "Szczęki", przez który nabrałam ochoty na śledzia w occie. Nie chciałam jednak wychodzić już do sklepu, więc zrobiłam sobie kanapki z pastą rybną i poszłam się położyć. Nie czekałam na mojego chłopaka, tylko od razu postanowiłam pójść spać, kiedy poczuję się senna. Nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam.
Obudziłam się, kiedy w mieszkaniu było ciemno i cicho. Dave spał obok mnie. Czułam się źle, a koszulka lepiła się do mojego spoconego ciała. Wstałam powoli z łóżka, żeby iść do łazienki przebrać się i przemyć twarz zimną wodą.
Zamknęłam po cichu za sobą drzwi i ściągnęłam moje różowe spodenki od piżamy. Wtedy coś przykuło moją uwagę.
Na mojej bieliźnie była krew.
Przez chwilę nawet nie wiedziałam jak mam się zachować, co mam myśleć, co robić. Kiedy poczułam łzę spływającą po moim policzku, wciągnęłam na siebie z powrotem moje spodenki i pobiegłam do sypialni.
- Dave... - szturchnęłam go. Nawet nie zareagował. - Dave... - powtórzyłam głośniej łamiącym się głosem. Odwrócił się powoli w moją stronę i spojrzał na mnie niewyraźnym wzrokiem.
- Płaczesz? Co się stało?
- Zawieź mnie do szpitala... Krwawię... - wykrztusiłam przez łzy.

Dave
To była ciepła czerwcowa noc, o której bardzo chciałbym zapomnieć.
Obok nas mieszkało trzech studentów, którzy bez przerwy siedzieli w nocy i odsypiali na zajęciach, więc kazałem im popilnować Travisa, który mógł w każdej chwili się obudzić. Wziąłem Dianę do samochodu i pojechaliśmy do najbliższego szpitala. Kiedy do niego weszliśmy, rozejrzałem się nerwowo po poczekalni w celu znalezienia jakiegoś lekarza. Diana jęknęła z bólu i złapała mnie mocno za rękę. Zaczepiłem szybko jakąś pielęgniarkę.
- Proszę mi pomóc. Moja dziewczyna jest w ciąży, zaczęła krwawić... - powiedziałem łamiącym się głosem i podtrzymałem ją, żeby przypadkiem nie upadła. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem Diany w tak złym stanie. Może tylko wtedy, kiedy na początku naszej znajomości przez przypadek dowiedziała się, że na boku spotykam się z Kelly, dziewczyną, którą poznałem na wieczorze kawalerskim Jamesa. Ale teraz cierpiała bardziej. Nie tylko psychicznie, ale też fizycznie.
- Który to tydzień? - spytała pielęgniarka, podchodząc do niej.
- Początek dziewiątego... - szepnęła Diana.
Kobieta bez słowa zaczepiła inną pielęgniarkę, która akurat obok nas przechodziła.
- Trzeba zabrać ją na oddział ginekologiczno-położniczy. To chyba początek poronienia.
Resztę zdarzeń z tej nocy pamiętam jak przez mgłę. Dianę zabrali na salę, na którą kategorycznie zabronili mi wejść. Usiadłem na plastikowych krzesełkach i po prostu zacząłem płakać. Tak bardzo ją kochałem i oswoiłem się już z myślą, że za kilka miesięcy zostanę ojcem. Chciałem być dla mojego dziecka najlepszym tatą pod słońcem i zapewnić mu wszystko, czego ja nie miałem. Zastanawiałem się, dlaczego akurat nam się to przytrafiło. Kochaliśmy się i chcieliśmy stworzyć prawdziwą rodzinę, ale nie udało nam się. Za to bez problemu urodziła syna skurwielowi, który nie chciał jej, nie chciał dziecka i zniknął z jej życia, zanim jeszcze zdążyła urodzić Travisa.
Nawet nie wiem kiedy zasnąłem na szpitalnym korytarzu. Wcześnie rano poczułem, jak ktoś szturcha moje ramię. Odwróciłem się i zobaczyłem jedną z pielęgniarek, która pomogła Dianie.
- Może pan wejść do żony. - oznajmiła spokojnym głosem. Kiwnąłem głową i powoli podniosłem się ze swojego miejsca. Otworzyłem drzwi i wszedłem do sali. Na jednym z łóżek siedziała kobieta w średnim wieku. Płakała, a obok niej było kilka osób, prawdopodobnie z jej rodziny. Diana leżała na łóżku obok, zwinięta w kłębek i przykryta po szyję kołdrą. Chyba nawet nawet mnie nie zauważyła albo nie chciała zauważyć. Podszedłem do niej i usiadłem na krzesełku obok. Odgarnąłem jej włosy z twarzy i pogłaskałem ją po policzku. Spojrzała na mnie swoimi błękitnymi oczami i złapała mnie za rękę.
- Powinnaś wziąć parę dni wolnego w pracy. - odezwałem się w końcu. - Ja też wezmę, mam niewykorzystany urlop.
Diana przytaknęła tylko ruchem głowy.
- Przepraszam... - powiedziała cicho.
- Za co?
- Mogłam iść wcześniej do lekarza.
- Diana... To nie twoja wina.
- Muszę tu zostać jeszcze jeden dzień... Wracaj do domu. Nie przyprowadzaj tu Travisa i nic mu nie mów.
- Przyjdę do ciebie później...
- Nie przychodź. Chcę być sama.
- Potrzebujesz czegoś?
- Nie. - mruknęła i przykryła się cała kołdrą. Popatrzyłem na zwiniętą kulkę i pokręciłem głową.
- Kocham cię. - powiedziałem tylko i bez pożegnania wyszedłem z sali.