Strony

sobota, 30 maja 2015

The Unforgiven - rozdział 40.

RIP Sherry.

Devon
Obudziłem się z dziwnymi przeczuciami. Sherry nie było obok mnie. Wstałem z łóżka i podszedłem do okna, żeby odsłonić zasłony i wpuścić do pokoju trochę światła. Zmrużyłem oczy i wyszedłem z sypialni, odgarniając włosy z twarzy.
- Sherry?
Cisza. Była niedziela, więc nie mogła być w pracy. Pomyślałem, że może gdzieś wyszła albo pojechala do rodziców, ale szybko odrzuciłem od siebie te myśli. Spędziliśmy wczorajszy wieczór na mieście i zachowywała się zupełnie normalnie. Również nie wspominała, że ma plany na jutrzejszy dzień.
Sytuacja przestała mi się podobać. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem kartkę złożoną na pół leżącą na stole. Wziąłem ją szybko do ręki.

Odchodzę.
Nie szukaj mnie. 
                                       Sherry.

Stałem przez chwilę, patrząc tępo na te kilka słów. Bez emocji podarłem kawałek papieru i wrzuciłem go do kosza.
Już od jakiegoś czasu przeczuwałem, że tak się to skończy. Coś zaczęło się między nami psuć, nie tylko z jej winy. Nie potrafiłem zamknąć kilku spraw z przeszłości, co musiało się w końcu odbić na naszym związku.
Ale chciałem, żeby Sherry była szczęśliwa. Była świetną dziewczyną. Kochałem ją, przeżyliśmy razem parę fajnych chwil. Zasługiwała na wszystko co najlepsze.

James
- No już, już... - zajrzałem do wózka i uspokajałem płaczącego Kendalla. Wsadziłem mu smoczek do buzi i westchnąłem cicho. Wziąłem go od opiekunki i postanowiłem się nim zająć, dopóki z powrotem nie wrócę na trasę. To były nasze ostatnie wspólne chwile.
 Kilka minut później zobaczyłem Kristen wchodzącą do lokalu. Rozejrzała się. Skinąłem ręką i podeszła do mojego stolika.
- Nie mogłam się wcześniej wyrwać z próby. - usiadła, zawieszając torebkę na oparciu krzesełka.
- Nie czekam długo... napijesz się czegoś?
- Nie, dzięki. Trochę się spieszę, więc powiedz o co chodzi i lecę.
- Przemyślałaś moją propozycję?
- Jaką propozycję?
- Żebyś dała mi szansę. Chcę być z tobą.
- Nie myślałam o tym...
- Nie kłam.
- James... - westchnęła cicho i rozejrzała się. - Nie mogę dać szansy facetowi, który kogoś ma.
- Czyli jednak się wahasz.
- Nie. Nie masz na co liczyć, dopóki kogoś masz. Już to mówiłam.
- Coś do mnie czujesz... - uśmiechnąłem się, opierając łokcie o stolik. - Nie ukrywaj tego dłużej.
Zarumieniła się, a ja zacząłem się śmiać. A jednak...
- To nie ma znaczenia. Masz kogoś, a ja nie chcę rozbijać twojego związku. Koniec tematu.
Wstała ze swojego miejsca i zbierała się już do wyjścia.
- Daj szansę miłości, Kristen. Przestań w końcu sama sobie powtarzać, że ci na mnie nie zależy. - powiedziałem, patrząc na nią.
Kristen wyszła bez słowa, a ja wróciłem z dzieckiem do domu.

Susie
- Nie było krótszych spodenek? - spytał Blake, patrząc na moje jeansowe szorty z wysokim stanem.
- Mam zajebisty tyłek i nie będę go zakrywać.
- Lubisz mnie prowokować, prawda? - podszedł do mnie od tyłu i poprawił złoty łańcuszek na mojej szyi.
- Nie. Po prostu jestem w końcu zadowolona z mojego ciała. Ciężko na nie pracuję.
- Tak ubrana możesz chodzić przy mnie, a nie po mieście, przy obcych facetach.
- Nie jestem twoją własnością. 
- Jesteś, Susan. Jesteś tylko moja. - zacisnął dłonie na moich ramionach. Zabolało.
- Nie jestem przedmiotem, tylko człowiekiem. Puszczaj.
Próbowałam się wyrwać, ale Blake był silniejszy ode mnie. Popchnął mnie na ścianę. Uderzyłam się w głowę i z jękiem osunęłam się na podłogę. Podszedł do mnie i ukleknął obok. Złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie. Był tak blisko, że czułam jego oddech na sobie.
- Nie jesteś przedmiotem, tylko człowiekiem? Jesteś nikim, Susan. Nic nie wartym ścierwem. Przez kilka lat byłaś dziwką, która pozwalała zrobić z sobą wszystko, a teraz oczekujesz szacunku? Żałosna jesteś.
Poczułam łzy cieknące po moich policzkach. Nie zwracałam już nawet uwagi na ból, tylko na to, co powiedział. Jeszcze parę lat temu byłam przyzwyczajona do takich wyzwisk pod moim adresem. Chciałam się w końcu od tego uwolnić, zacząć normalnie żyć, ale to bez przerwy się za mną ciągnęło. Blake na każdym kroku wypominał mi kim byłam.
- A wiesz co jest najgorsze, Susan? - wstał i spokojnie ściągnął zegarek z ręki. Nic wróżyło to nic dobrego. - Że twój biedny ojciec nie ma o niczym pojęcia. Myśli, że skończyłaś studia i robisz karierę zawodową. 
- Ty skurwielu... - wykrztusiłam przez łzy.
- Bez wulgaryzmów.
- Ty pierdolony psycholu... - kontynuowałam swoją wiązankę. W tym samym momencie poczułam kopnięcie w brzuch. Krzyknęłam i zwinęłam się z bólu.
- No zobacz... Devon ci pomógł, dzięki niemu nie musiałaś już mieszkać w obskórnych motelach, dzięki niemu wybiłaś się na szczyt, załatwiał ci najlepszy towar, ale kultury cię w ogóle nie nauczył. - podciągnął rękawy i ponownie uklęknął obok. Przewrócił mnie na plecy i zaczął rozpinać moje szorty. - Potrzebujesz nowego chłopaka.
- Nie... - wydusiłam, ale kiedy dostałam w twarz przestałam protestować. Łzy mieszały się z krwią na mojej twarzy, z gardła wydobywały się ciche jęki, a na podłodze zostały ślady po drapaniu paznokciami.
Czułam się dokładnie tak jak wtedy, kiedy miałam piętnaście lat. Bezbronna zastraszona dziewczyna, której ojczym gwałcił ją w jej własnym łóżku, a ona nic nie mogła z tym zrobić. Czułam się brudna, brzydka w środku i na zewnątrz. Znowu nienawidziłam swojego ciała, które w końcu zaczęłam powoli akceptować...
Kiedy skończył i wreszcie się ode mnie odsunął, próbowałam jakoś na czworakach dojść do szafki, która stała naprzeciwko. Wiedziałam, że trzyma broń w dolnej szufladzie. Musiałam się bronić. Ten człowiek zabiłby mnie bez skrupułów.
Blake jednak spokojnie zapiął spodnie i poprawił włosy, po czym podszedł i szarpnął mnie za koronkową bluzkę, zrywając przy tym mój łańcuszek. Jedyny prezent od mojego ojca...
Rzucił mną o podłogę i zaczął bić. Czułam kopnięcia w okolicy brzucha i żeber, moją twarz, która puchnie od ciosów. Nie byłam nawet w stanie się bronić.
Byłam już ledwo przytomna. Wydawało mi się, że śmierć jest blisko, bo całe moje życie przelatywało mi przed oczami. Miałam wrażenie, że widzę mojego brata, który chce mnie zabrać ze sobą.
- Nie będę się z tobą dłużej cackał. - powiedział cicho i wstał. Zostawił mnie, trzęsącą się z bólu i ze strachu. Ruszył do kuchni. Usłyszałam trzaskanie szafkami i dźwięk urządzeń kuchennych. Pewnie szukał jakiegoś noża albo tłuczka do mięsa, żeby mnie dobić.
Nigdy nie sądziłam, że zostanę zgwałcona i zabita przez chorego psychicznie człowieka, który poćwiartuje moje zwłoki i wyrzuci je na śmietnik. Nie chciałam tak umrzeć. Miałam dopiero dwadzieścia siedem lat. Całe życie przed sobą. Miałam jeszcze szansę zrobić tyle rzeczy. Napisać książkę, iść na studia, wyjść za mąż. Zwykły psychopata chciał mi to odebrać.
Drzwi balkonowe były uchylone. Mogłam się jeszcze stąd wydostać. Z jękiem zaczęłam się czołgać w ich stronę, zostawiając za sobą ślady krwi.
Jeszcze kawałek...
Jeszcze trochę...
Jeszcze kilka sekund...
Otworzyłam szerzej balkon i ledwo wydostałam się z domu. Nie wiem co by było, gdyby nie zauważył mnie sąsiad, który akurat podlewał swój ogródek.

James
- Co? - spytałem niewyraźnie, podnosząc się z łóżka. Zapaliłem lampkę nocną i przetarłem ręką oczy.
- Susie jest w szpitalu. - powiedziała moja siostra. - Nie mogli się do ciebie dodzwonić, więc zadzwonili do mnie. Została zgwałcona i pobita. Ma złamane kilka kości twarzy, złamany nos, rozciętę wargi i łuk brwiowy. Ma uszkodzone biodro i wątrobę od kopania. Nie może też chodzić o własnych siłach, bo ma bardzo obitą nogę... - powiedziała jednym tchem.
- Boże... kto jej to zrobił?
- Nie wiem... policja jej nie przesłuchiwała, bo nie była w stanie zeznawać. Prosili mnie o kontakt z tobą. Ktoś musi z nią być.
- Kurwa, przecież ja jestem w trasie, mam koncerty. Nie możemy ich odwołać!
- Rób co chcesz, w ogóle mnie to nie interesuje. Przypominam ci tylko, że matka twojego dziecka została brutalnie pobita i zgwałcona.
Rozłączyła się, a ja rzuciłem słuchawką.
Nie spałem całą noc. Wiem, że między mną a Susie nie układało się najlepiej, ale byliśmy razem. Musiałem być przy niej i ją wspierać.
Kiedy rano oznajmiłem chłopakom i menadżerowi, że muszę wracać do domu, byli wściekli. Lars dostał prawdziwego szału. W końcu niedawno wróciliśmy na trasę po moim wypadku, a teraz znowu wszystko trzeba było przerwać. Po moich tłumaczeniach Kirk, Jason i nasz menadżer zrozumieli wszystko i pozwolili mi jechać. Tylko do Larsa, który nienawidził Susie, zresztą ze wzajemnością, nie mogło dojść, że chcę teraz przy niej być. Uważał, że kariera powinna być dla mnie ważniejsza niż ona.
Kupiłem bilet na najszybszy lot do Los Angeles. Byłem tam kilka godzin później i od razu pojechałem do szpitala. Kiedy wszedłem do sali, w której leżała Susie, stanąłem jak wryty. Wyglądała naprawdę strasznie. Wiem, że dużo osób nie lubiło Su, ale ktoś kto jej to zrobił musiał jej naprawdę nienawidzić. Nawet największemu wrogowi zrobiłoby się jej szkoda.
Usiadłem na krześle przy jej łóżku. Serce mi pękało, kiedy na nią patrzyłem.


***

Patrzyłem na papierowy kubek z kawą, który rozgrzewał dłonie. Wyszedłem z windy i upiłem łyk, idąc długim korytarzem. Wszedłem znowu do sali. Susie już nie spała. Podszedłem do niej i usiadłem obok.
- Jak się czujesz?
Nie odpowiedziała. Tak, to było głupie pytanie...
- Kto ci to zrobił?
- Nie wiem.
Ofiary bronią swoich oprawców...
- Susie...
- Nie znasz go.
- Musisz powiedzieć policji, kto to... on musi ponieść karę.
- Od kiedy się mną interesujesz?
- Jesteśmy razem.
- Zdradziłeś mnie.
- Też mnie zdradzałaś! I to jeszcze z kim! Z Mustaine'em!
- Przestań mnie rozliczać.
- Susan, do jasnej cholery... 
- Zostaw mnie... wyjdź...
- Przyjeżdżam z trasy żeby...
- Nie kazałam ci przyjeżdżać. - przerwała mi chłodno. - Chcę być sama. Wyjdź.
- Przyjdę później. - wstałem ze swojego miejsca i wyszedłem, zostawiając ją samą.

niedziela, 24 maja 2015

The Unforgiven - rozdział 39.

Devon
- Powinnam iść do lekarza... - powiedziała Sherry, siedząc na kanapie w salonie, owinięta kocem. Światło lampki padało na jej zmęczoną twarz. Pociągnęła nosem i odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
- Po co? - spytałem, patrząc na nią uważnie. Położyła nogi na moich udach.
- Nie mogę zajść w ciążę...
- Sherry...
- Ty możesz mieć dzieci, Susie była w ciąży. To pewnie ze mną jest coś nie tak. Jestem beznadziejna.
- Nie mów tak. Wiele par długo stara się o dzieci. To nie jest takie proste jakby mogło się wydawać. Potrzebujemy czasu.
- Wiem, że chciałbyś mieć dziecko...
Zamyśliłem się. Jasne, chciałem w końcu założyć rodzinę. Ale odkąd rozstałem się z Susie przestało to być moim priorytetem. Kochałem Sherry, ale według mnie byłem z nią po prostu zbyt krótko. Nie miałem pewności, czy to na pewno z nią chcę wziąć ślub. Miałem też spore wątpliwości co do jej nagłego instyktu macierzyńskiego. Chęć posiadania dziecka pojawiła się nagle, mniej więcej wtedy, kiedy dowiedziała się o Susie i o tym, że mieliśmy zostać rodzicami kilka lat temu. Teraz zamieniło się to w jakąś obsesję. Nie wiem, czy była gotowa na bycie matką. Miałem wrażenie, że zależało jej tylko na tym, żeby mnie jakoś przy sobie zatrzymać.
- Sherry. Chcę żebyś o czymś wiedziała.
Spojrzała na mnie swoimi zaszklonymi błękitnymi oczami.
- Kocham cię. Nie zmieni tego to, że nie możesz zajść w ciążę. Nie chcę, żebyś bez przerwy o tym myślała. Od jakiegoś czasu żyjesz tylko tym. To nie doprowadzi do niczego dobrego. Powoli niszczysz nasz związek.
Przygryzła nerwowo dolną wargę. Przez chwilę nic nie mówiła.
- A więc to moja wina?
- Nic takiego nie powiedziałem...
- Skoro tak to rozstań się ze mną i znajdź sobie kogoś innego! - wybuchnęła płaczem i zerwała się z łóżka, po czym pobiegła do sypialni. Z hukiem zamknęła za sobą drzwi.
Westchnąłem cicho. Dokładnie tak kończyła się każda próba rozmowy z Sherry. Krzyki, płacz i trzaskanie drzwiami. Miałem tylko nadzieję, że konflikt jak najszybciej minie i uda nam się dogadać.

James
Poczułem charakterystyczny zapach szpitala. Otworzyłem powoli oczy i rozejrzałem się. Leżałem w jakimś jasnym pomieszczeniu. Obraz trochę mi się rozmazywał, ale po głosach poznałem, że są ze mną koledzy z zespołu i nasz menadżer.
- Jak się czujesz, James? - spytał Jason.
- A jak się ma czuć według ciebie?! - wydarł się w jego stronę Lars. Głowa mi pękała.
- Uspokój się, tu są chorzy ludzie. Nikt nie potrzebuje twoich krzyków. - oznajmił spokojnie menadżer. - James, miałeś wypadek. Doszło do przedwczesnego wybuchu płomieni na scenie, stałeś za blisko miejsca zapłonu. Masz poparzenia drugiego i trzeciego stopnia na twarzy, ręcę, nodze, ramieniu...
- Dużo? Bardzo? - wykrztusiłem w końcu.
- Lekarz powiedział, że rany były bardzo poważne... - odezwał się Kirk. - Zostaną ci jakieś blizny...
- Przez jakiś czas nie będziesz mógł grać na gitarze. Zrobimy przerwę, musisz odpocząć. Przesuniemy kilka koncertów. - nasz menadżer był wyjątkowo spokojny, ale Larsowi cała sytuacja nie odpowiadała.
- Niczym się nie martw, najważniejsze, że żyjesz. - powiedział Jason. Gdybym miał siłę i nic mnie nie bolało to bym mu przypierdolił.
- Weź ty się w ogóle nie odzywaj. - rzucił zirytowany Ulrich.
- Potrzebujesz jeszcze czegoś? - odezwał się teraz zatroskany Kirk.
- Spokoju. Idźcie stąd.
Pożegnali się i wyszli, zostawiając mnie samego. Spojrzałem na zabandażowaną lewą rękę. Próbowałem sobie wyobrazić jak wygląda moja twarz, ale szybko odpędziłem od siebie te myśli. Blizny mnie przerażały.
Nie chciałem tu być.
Nie chciałem w takim stanie wychodzić na scenę.
Chciałem wrócić do domu.
Do mojego dziecka.

Susie
Ściągnęłam swoje wysokie koturny zaraz przy progu i rzuciłam torbę z nowymi rzeczami na szafkę. Czerwona lampka w telefonie mrugała, dając znak, że ktoś nagrał się na sekretarkę. Włączyłam odsłuchiwanie rozmowy i poszłam do kuchni, żeby przygotować sobie coś do jedzenia.
- Masz trzy nowe wiadomości. - usłyszałam automatyczny głos.
- Dawaj nagrania, nie zawracaj dupy. - powiedziałam, wkładając ekspresową herbatę do kubka.
- Cześć kochanie. - dobiegł mnie głos Blake'a. - Widziałem cię niedawno jak wychodziłaś ze sklepu z bielizną. Dzisiaj cię nie śledziłem, spotkałem cię przez przypadek. Na razie jestem trochę zajęty, ale jutro możemy się spotkać. U mnie. Bądź o 19:00.
Pierdolony psychol. Nie dość, że przyznał się do tego, że mnie śledzi, to jeszcze traktuje mnie jak swoją własność. Czy ja naprawdę nie mogłam mieć w końcu normalnego faceta?
Usłyszałam kliknięcie, a zaraz po tym następną wiadomość. Tym razem głos należał do jakieś obcej laski.
- James, to ja, Kristen... słyszałam w radiu o twoim wypadku... daj znać co u ciebie, martwię się. Życzę ci szybkiego powrotu do zdrowia.
- Ojej, kochanka się o niego martwi... - powiedziałam sama do siebie z ironicznym uśmiechem. Nawet nie przejęłam się tym, że miał jakiś wypadek. Trzeciej wiadomości, od menadżera zespołu już nawet nie słuchałam.
Zalałam spokojnie wodą herbatę, wzięłam kubek do ręki i poszłam do salonu. Usunęłam wszystkie nagrane wiadomości.
- Szkoda, że twoja kochanka nie zadzwoniła, James... a ty przecież jesteś po wypadku...
Usiadłam wygodnie na sofie i wybuchnęłam śmiechem. Byłam okropna.
Nie planowałam jednak żadnej zemsty dla Jamesa. Nie był tego godzien.

James
W samolocie nie udało mi się zasnąć nawet na kilka minut. Siedziałem przez kilka godzin, patrząc w małe okienko, myśląc o Kendallu i bliznach, które mi zostaną.
Kiedy wylądowaliśmy w Los Angeles, był wczesny ranek. Od razu pojechałem do domu mojej siostry. Zapukałem do drzwi. Otworzyła mi zaspana, owinięta szlafrokiem. Popatrzyła na mnie mrużąc oczy.
- James? Co tu robisz?
- Miałem wypadek na scenie... wróciłem na jakieś dwa tygodnie...
Wszedłem z moimi rzeczami do środka. Deanna zamknęła drzwi i przytuliła mnie ostrożnie.
- Uważaj na rękę...
- Co się właściwie stało?
- Efekty pirotechniczne na scenie...
- Mam nadzieję, że to zwykłe poparzenia...
- Zostaną blizny... - westchnąłem cicho. Moja siostra owinęła się mocniej szlafrokiem.
- Zjesz coś?
- Mhm... w którym pokoju jest Kendall?
- U Emily. Śpią razem.
Poszedłem do pokoju mojej siostrzenicy. Otworzyłem drzwi i po cichu wszedłem do środka. Mały spał na obok niej, przytulając do siebie jakąś maskotkę. Ukucnąłem obok łóżka i pogłaskałem go po jasnych włosach. Małe dzieci tak szybko rosną... nie widziałem go ponad miesiąc. Przykryłem ich kołdrą i wróciłem do kuchni. Deanna spojrzała na mnie i postawiła dwa kubki na stole.
- Susan ani razu nawet nie zadzwoniła. W ogóle nie interesuje się dzieckiem.
- Wiesz jaka ona jest. Tacy ludzie jak ona się nie zmieniają. - powiedziałem cicho i usiadłem na jednym z krzeseł.
- Ty też lepszy nie jesteś.
- Nie mogę zrezygnować z kariery tylko dlatego, że mam dziecko. Mam rzucić wszystko, zamknąć się w domu i siedzieć z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę?
- Moglibyście się nim chociaż zainteresować... tak naprawdę to ja i mój mąż jesteśmy dla niego rodzicami, a nie wy.
Słowa mojej siostry mnie zabolały, ale było w nich trochę prawdy. Susie w ogóle nie interesowała się małym, a ja zadzwoniłem z trasy może ze trzy razy.
- James, muszę ci o czymś powiedzieć. - zaczęła całkiem poważnie, biorąc mały łyk kawy. - Dostałam ważne zlecenie. Za dwa tygodnie jadę do Kansas. Nie wiem ile tam będę. Nie mogę odrzucić tej propozycji i stracić klienta. Mój mąż pracuje od siódmej do osiemnastej. Emily z przedszkola będzie odbierała babcia i tam będzie spędzać całe popołudnia. Nikt z nas nie będzie mógł zajmować się Kendallem.
- Ale... ale Deanna...
- James, ja mam swoje życie, swoją rodzinę, swoją pracę... kocham Kendalla, ale to jest twoje dziecko. Ja nie mogę go wychowywać.
- To co ja mam zrobić? Nie wezmę go w trasę!
- Nie wiem... niech Susie się nim zajmie. Albo znajdź opiekunkę...
Wypadek, przerwanie trasy, pełny nienawiści wzrok Larsa, blizny, ból po oparzeniach, teraz brak opieki dla dziecka... tego było dla mnie za wiele. Nie miałem pojęcia, co mam już robić.

***

- Susie! Przyjdź tu do cholery! - krzyknąłem po raz drugi. Po chwili w drzwiach pojawiła się moja dziewczyna, wycierając ręce ścierką. Spojrzała na mnie, marszcząc brwi.
- Co chcesz?
- Pomóż mi z tym bandażem! Muszę zmienić opatrunek!
- Twój pierdolony bandaż jest ważniejszy od zrobienia sobie wegańskiego śniadania?
- Pomóż mi kurwa!
- Niech ci pomoże laska, która zrobiła ci te malinki na szyi. - uśmiechnęła się.
- Ty suko. Ciesz się, że nie jestem w stanie ci teraz przypierdolić.
- Bardzo się boję. - rzuciła bez emocji, po czym wyszła z pokoju.
Nie tak wyobrażałem sobie dwutygodniową przerwę w trasie. 
To będzie cud, jeśli się nie pozabijamy.

***

Zapukałem cicho do drzwi. Sekundy się dłużyły, nogi się prawie pode mną uginały. Bałem się reakcji, bałem się tego, co usłyszę.
Nie potrafiłem już tak dłużej funkcjonować.
Drzwi uchyliły się i zobaczyłem w nich Kristen. Parzyła na mnie bez słowa. W końcu wyszła z mieszkania i zamknęła za sobą drzwi.
- Jezu, James...
- Wiem, wiem jak wyglądam... miałem wypadek...
- Słyszałam w radiu... znalazłam twój numer, który mi kiedyś napisałeś i nagrałam się na sekretarce, żebyś dał znać jak się czujesz...
Zdziwiłem się. Nie miałem na sekretarce żadnych wiadomości. W tym samym momencie przyszło olśnienie, że przecież Susie cały czas była w domu i tylko ona mogła je odsłuchać.
- Pewnie moja dziewczyna ją usunęła... - powiedziałem cicho. - Nieważne. Nie rozmawiajmy o niej... Mogę wejść? Pogadamy na spokojnie.
- Nie... mój brat może niedługo wrócić...
- Mieszkasz z bratem?
- Tak, od dziewięciu lat... nasi rodzice zginęli w wypadku kiedy miałam piętnaście lat. Brat przejął nade mną opiekę po ich śmierci. Straszny despota...
- Nie możesz się wyprowadzić?
- Nie pracuję... koledzy z mojego zespołu albo mieszkają ze swoimi dziewczynami albo nie mają miejsca w swoich kawlerkach. A to co zarobię w klubach na śpiewaniu... wystarcza może na połowę czynszu. Wydaję to na ubrania w lumpeksach.
Zaniemówiłem. Tego się kompletnie nie spodziewałem. Widać było, że Kristen czuje się trochę zażenowana tą całą sytuacją i nie chce o tym rozmawiać.
- Słuchałaś kasety?
- Tak.
- I jak?
Uśmiechnęła się lekko.
- So close no matter how far... - zanuciła cicho.
- Couldn't be much more from the heart...
- Forever trusting who we are...
- And nothing else matters... - dokończyłem i podszedłem do niej. Odgarnąłem jej włosy za ucho i położyłem dłoń na jej policzku. Chyba jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko...
- Nie, James... - dotknęła mojej dłoni i odsunęła ją od siebie. - Masz dziewczynę...
- Kristen...
- Mam swoje zasady... nie zmieni tego nawet to, że jesteś wokalistą Metalliki i każda laska na ciebie leci...
- Dlaczego w końcu nie możesz dać mi szansy? Chcę być z tobą...
- Nie chcę rozbijać twojej rodziny...
- Nie mam rodziny.
Złapałem ją za rękę. Przysunąłem się do niej i pocałowaliśmy się. Kris jednak szybko zaczęła żałować tej decyzji.
- Nie mogę... przepraszam...
Puściła moją dłoń i weszła do mieszkania. Stałem jeszcze chwilę przy drzwiach i prosiłem żeby otworzyła. Nic z tego.
Zrezygnowany wróciłem do domu.

sobota, 16 maja 2015

The Unforgiven - rozdział 38.

może jednak Susie nie jest zimną suką bez serca i uczuć...?

Sherry
Siedziałam na brzegu wanny i wsłuchiwałam się w szum lejącej się wody. Spojrzałam po raz kolejny na test ciążowy, który trzymałam w dłoni. Znowu negatywny.
Od kilku dni spóźniał mi się okres, miałam problem z jedzeniem, robiło mi się słabo. Byłam pewna, że jestem w ciąży. Już jakiś czas temu przestaliśmy się zabezpieczać. Stało się to z dnia na dzień. Po prostu podczas jednej z rozmów doszliśmy do wniosku, że jesteśmy gotowi na bycie rodzicami i bardzo tego chcemy. Dziecko jednak nie było priorytetem. Zdawaliśmy się na los. Zajdę w ciążę, wspaniale, nie zajdę, również nic się nie stanie.
Jednak dzisiejsza sytuacja strasznie mnie dobiła. Byłam szczęśliwa, nie wypiłam ani kropli alkoholu na gali. Chciałam powiedzieć dzisiaj o tym Devonowi. Żeby mieć pewność zrobiłam rano trzy testy ciążowe. Wszystkie wyszły negatywne. Jak widać złe samopoczucie i spóźniająca się miesiączka były spowodowane stresem, który ostatnio często mi towarzyszył.
Usłyszałam pukanie do drzwi, które odwróciło moją uwagę od testu.
- Sherry, wszystko ok? Siedzisz tu od ponad godziny.
- Tak, zaraz wychodzę. - wrzuciłam test do kosza i zakręciłam wodę. Otworzyłam drzwi. Dev stał obok, oparty o futrynę.
- Płakałaś?
- Nie.
- Przecież widzę.
- Wydaje ci się. - uśmiechnęłam się słabo. Mój chłopak podszedł do mnie i pogłaskał mnie po policzku.
- Co się stało?
Spuściłam wzrok i wzięłam głęboki oddech.
- Nie jestem w ciąży.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- A byłaś?
- Nie... myślałam, że jestem, ale jednak nie...
Popatrzyłam na niego zaszklonymi oczami. Bez słowa przytulił mnie i pocałował w szyję.
- Mamy dużo czasu. - powiedział cicho. Wtuliłam się w niego mocniej.
Tak bardzo chciałam w to wierzyć.

Susie
Obudził mnie dzwonek do drzwi. Podniosłam lekko głowę i przetarłam oczy. Rozejrzałam się dookoła. Promienie słońca wdzierały się do pokoju rażąc mnie w oczy. Odruchowo podniosłam dłoń do czoła. Na szafce nocnej leżała niedojedzona sałatka, a na łóżku jedna z koszulek Jamesa. Lubiłam spać w jego rzeczach...
Wstałam, rzucając kątem oka na zegar. Wskazył już prawie trzynastą. Przeciągnęłam się i wolnym krokiem ruszyłam do przedpokoju. Przekręciłam klucz w zamku i otworzyłam drzwi. Na progu zobaczyłam mojego ojca.
- Nie obudziłem cię?
- Nie... leżałam. Wejdź.
Wszedł do środka i przywitaliśmy się.
- Nie miałeś dzisiaj jechać z Nicole w podróż poślubną?
- Jedziemy dopiero za kilka godzin. Byliśmy odebrać zdjęcia. Przyniosłem ci kilka, na których cię widać. - podał mi niebieską kopertę.
- Mogłeś je sobie zatrzymać. Mam dużo swoich zdjęć. - zaśmiałam się.
- W domu mam jeszcze więcej. Tutaj jest też parę naszych. Nie mieliśmy nigdy żadnych wspólnych zdjęć.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się do niego. - Może usiądziesz?
- Nie, przyszedłem tylko przynieść ci zdjęcia i pożegnać się. - odgarnął mi włosy za ucho. - Zobaczymy się za jakieś dwa tygodnie.
- Miłej podróży. Pozdrów Nicole.
Chwilę później mój ojciec wyszedł, a ja poszłam do kuchni. Nastawiłam ekspres do kawy i wyciągnęłam swój ulubiony ciemny kubek. Usiadłam na parapecie, opierając nogi na krześle stojącym obok. Wyciągnęłam kilka fotografii z papierowej koperty i zaczęłam je szybko przeglądać. Jedna z nich w szczególności przyciągnęła moją uwagę. Nie mogłam się ruszyć, wydusić z siebie ani jednego jęku. Cud, że nie przestałam oddychać.




Na jednym ze zdjęć zobaczyłam siebie i Dennisa, synka siostry Nicole. Mały przyczepił się do mnie, przesiedział obok mnie praktycznie całe wesele. Nic dziwnego, skoro był tam jedynym dzieckiem. Nie mam pojęcia, co go akurat do mnie przyciągnęło, ale kompletnie nie przeszkadzało mi jego towarzystwo i ciągłe zadawanie pytań. Był słodkim dzieciaczkiem.
Kiedy musiał już jednak wracać do domu i przytulił mnie na pożegnanie, jego mama uśmiechnęła się promiennie i stwierdziła, że pewnie jestem wspaniałą mamą. Nic jej nie odpowiedziałam.
Odłożyłam zdjęcia na bok i wybuchnęłam płaczem. Nie byłam wspaniałą mamą. Tak naprawdę to w ogóle nie byłam mamą. Matka nie patrzy z obrzydzeniem na swoje dziecko, nie boi się wziąć go na ręce. Nie kochałam Kendalla. Nie czułam z nim żadnej więzi, żadnego instyktu macierzyńskiego. To było dziecko Jamesa, nie moje.
Zawsze wydawało mi się, że utarta pierwszej ciąży to był jakiś znak. Że tacy ludzie jak ja i Devon nie mogą mieć dzieci, że kompletnie się do tego nie nadajemy i ktoś tam z góry chciał oszczędzić cierpienia temu małemu stworzonku. Czułam się beznadziejnie jako kobieta i partnerka.
Tak naprawdę w głębi serca powtarzałam sobie, że kiedyś chcę zostać mamą. Takie myśli pojawiły się kiedy byłam już z Devonem, ale nasiliły się, kiedy zaczęłam spotykać się z Tylerem i myślałam, że w końcu zaczynam normalnie żyć. Z tą różnicą, że Tyler nienawidził dzieci i nigdy nie chciał ich mieć. 
Chciałam wyprowadzić się w ciche i spokojne miejsce, gdzie nikt mnie nie zna. Gdzie mieszkałabym z moim mężem. Gdzie niczym bym się nie przejmowała, chodziła boso po trawie, piła wieczorami mrożoną herbatę na werandzie. Patrzyłabym z okna jak moje dziecko bawi się z psem na podwórku, codziennie rano odprowadzałabym je do przedszkola, a ono obejmowałoby mnie swoimi małymi ramionkami i mówiło: "kocham cię, mamusiu, przyjdź po mnie szybko". 
Tak. Kiedyś bardzo chciałabym założyć własną rodzinę. Z kimś, kogo naprawdę kocham. I z kimś, kto kocha mnie.

James
Jęknąłem głośno, kiedy dźwięk budzika rozniósł się po całym pokoju hotelowym. Odrzuciłem poduszkę na bok i spojrzałem na młodą dziewczynę leżącą obok mnie. Jak ona miała na imię? Claire, Clarissa? Już nie pamiętam. Przetarłem ręką oczy i podniosłem słuchawkę telefonu. Wykręciłem numer do mojej siostry. Odebrała po kilku sygnałach.
- Słucham?
- Cześć, jak tam?
- Pracuję. - warknęła. Deanna była dekoratorką wnętrz. Większością wszystkich swoich projektów zajmowała się w domu.
- Nie będę ci przeszkadzał... co u małego?
- Miło, że się zainteresowałeś. Nie dzwoniłeś od dwóch tygodni.
- Nie zawsze mam czas i siłę, żeby dzwonić... - nagle poczułem delikatne dłonie na moich ramionach. Odwróciłem sie w bok i zobaczyłem moją fankę, której imienia nadal nie pamiętałem. Pocałowała mnie w szyję, a ja złapałem ją lekko za rękę,
- Ktoś jest z tobą?- spytała nagle moja siostra.
- Nie...
- Przecież słyszę.
- No, Lars ze mną siedzi... - rzuciłem obojętnie. - Co u Kendalla?
- Zaczął ząbkować. Nie ma apetytu, płacze, bolą go dziąsła. W nocy miał gorączkę. Emily wzięła go rano do swojego łóżka, niedawno zasnął.
- Mam nadzieję, że jak przyjadę to już będzie miał kilka ząbków.
- James...
- Muszę już kończyć, postaram się zadzwonić wieczorem. Kocham cię. - odłożyłem słuchawkę, żeby nie słuchać już jej narzekań. Spojrzałem na drobną brunetkę, która przeczesywała palcami swoje kręcone włosy.
- Fajnie, że jestem Larsem.
- Chyba musisz się powoli zbierać, niedługo jadę na wywiad.
Wstałem z łóżka, a ona owinęła się kołdrą.
- Zobaczymy się jeszcze?
- Wieczorem już mnie tu nie będzie, kochanie. - uśmiechnąłem się złośliwie i wciągnąłem na siebie jeansy. - Powinnaś już wracać do swojego faceta. Nie mam zamiaru znowu chować się przed chłopakami, mężami i narzeczonymi.
- Nie mam męża. - oznajmiła spokojnie.
- Nieważne. Idź już sobie, spieszę się.
Dziewczyna westchnęła cicho. Mimo wszystko bez problemów ubrała się, wzięła ode mnie autograf i wyszła, z nadzieją że jeszcze kiedyś się spotkamy. Może kiedyś.
Założyłem koszulkę i spakowałem wszystkie swoje rzeczy. Dzisiaj wieczorem mieliśmy lecieć do Montrealu. Zszedłem do hotelowej restauracji, gdzie przy jednym ze stołów dostrzegłem Kirka.
Ten dzień rozpoczął się wspaniale. Uwielbiam życie w trasie koncertowej.

sobota, 9 maja 2015

The Unforgiven - rozdział 37.

Devon
- Dla mnie kawa. Mocna, bez cukru.
- A ja poproszę wodę z lodem i cytryną.
- Dziękuję. - uśmiechnąłem się do kelnerki w krótkiej spódniczce, która zapisała zamówienie i odeszła.
- Serce ci wysiądzie od tej kawy. - odezwała się Susie.
- Mój organizm jest już chyba zbyt odporny na nią. Nie martw się. Co u ciebie? - zmieniłem temat.
- Teraz jest całkiem dobrze. Czuję się świetnie, nawet moja samoocena uległa poprawie. Po raz pierwszy od kilku lat jestem na zdrowej diecie, chodzę na siłownię. Jestem z siebie dumna, bo w końcu z przyjemnością patrzę w lustro. - opowiadała z zadowoleniem.
- Masz kogoś?
Zawahała się. W tym samym momencie podeszła do nas kelnerka z naszym zamówieniem.
- Mam... - kontynuowała Su, biorąc do ręki szklankę z wodą. - Ale nie rozmawiajmy o nim. Opowiedz co u ciebie.
W skrócie powiedziałem jej, co się u mnie zmieniło, że mam świetną dziewczynę, że mieszkam w najlepszym miejscu na świecie, gdzie mam w końcu ciszę i spokój.
- Arizona jest piękna. Chciałabym tam kiedyś zamieszkać. Na razie zbyt wiele rzeczy mnie tutaj trzyma, ale może kiedyś... - uśmiechnęła się.
- To dobre miejsce, jeśli chcesz w końcu prowadzić spokojne życie.
Susie nic nie powiedziała. Spuściła wzrok i zaczęła nerwowo stukać paznokciami w szklankę. Może się ogarnęła i czuła się świetnie, ale czy jej życie było w końcu jakoś ustabilizowane, bez problemów? Wątpię. Za dobrze ją znałem. Coś ją dręczyło, ale nie chciałem psuć spotkania i darowałem sobie pytania.  Siedzieliśmy naprawdę długo, trochę wspominaliśmy dawne czasy, śmialiśmy się, rozmawialiśmy o książkach naszych ulubionych autorów, o nowym albumie R.E.M.
Kiedy wyszlismy z lokalu, słońce powoli zachodziło za wzgórzami Hollywood. Postanowiłem zostać na noc w LA. Susie pojechała razem ze mną do najbliższego hotelu. Chciała jeszcze trochę ze mną pobyć, ponieważ nie miała ochoty siedzieć sama w pustym mieszkaniu. Rozumiałem ją.
Wypełniłem szybko jakiś formularz przy recepcji, dostałem klucze i poszliśmy do pokoju. Susie usiadła na łóżku, a ja uchyliłem okno.
- Twoja dziewczyna pytała cię kiedyś o tatuaż na obojczyku? - spytała nagle.
- Słucham?
- Tatuaż na obojczyku. Moja data urodzenia.
- Nie, nie pytała. Szczerze mówiąc nie interesują ją moje tatuaże. Ale akurat ostatnio była razem ze mną u tatuażysty.
- Właśnie, Alan mi opowiadał, że zafundowałeś sobie nowe dzieło. Mogę zobaczyć?
- Mhm. Opowiadałem ci kiedyś o nim. - rozpiąłem flanelową koszulę i zrzuciłem ją z siebie. Pokazałem jej tatuaż na boku, a ona delikatnie dotknęła mojej skóry. Po ciele przebiegł mi dreszcz. Cholera.
- Twoja mama...
- Po prawie trzech latach udało mi się w końcu go zrobić... - zaśmiałem się cicho i z powrotem założyłem ubranie. Su patrzyła na mnie bez słowa.
- Devon... - usłyszałem w końcu.
- Tak?
- Nic... - oparła głowę o moje ramię. - Cieszę się, że znowu cię widzę i że wszystko u ciebie dobrze.
Pogłaskałem ją po włosach i poczułem jej delikatne palce na mojej dłoni. Spojrzeliśmy na siebie.
- Przepraszam... - powiedziała cicho. - Powinnam już wracać do domu...
Pomyślałem o Sherry. O tym, że ją kocham i nie mogę jej tego zrobić. Ale jednocześnie nie chciałem, żeby Susie mnie zostawiała.
Odprowadziłem ją do drzwi. Popatrzyła na mnie jeszcze raz i uśmiechnęła się. Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem.
- Do zobaczenia na gali.
- Tak. Do zobaczenia.
Wyszła z pokoju, a ja zamknąłem za nią drzwi. Oparłem się o zimną ścianę i wziąłem głęboki oddech. Co się ze mną działo, do cholery?

Susie
Do rozdania nagród AVN czas strasznie mi się dłużył. James zdążył wyjechać w trasę promującą Black Album, który odniósł ogromny sukces komercyjny. Siostra Jamesa, Deanna, miała przez ten czas opiekować się małym. Pomagałam mojemu ojcu i jego partnerce w organizacji ich ślubu, który zbliżał się wielkimi krokami. Z pomocą Nicole kupiłam też na tę okazję długą, obcisłą sukienkę w delikatnym szarym kolorze, zdobioną drobnymi kamyczkami. Była idealna. Wyglądałam w niej jak księżniczka, a moja przyszła macocha śmiała się, że przyćmię ją na jej własnym ślubie.
Moja relacja z Blake'em też wskoczyła na wyższy poziom. Spotykaliśmy się coraz częściej, nie tylko na kawę. To właśnie on miał być moją osobą towarzyszącą na gali. I wtedy pojawił się między nami pierwszy konflikt. Blake'owi nie spodobała się sukienka, którą chciałam założyć. Nie interesowało go to, że zapłaciłam za nią prawie trzydzieści tysięcy dolarów. Sam kupił mi sukienkę, która była dwa razy droższa. Była naprawdę piękna i typowo w moim guście, długa, czarna, minimalistyczna, z odkrytymi plecami, głębokim dekoltem i rozcięciem na nodze, ale i tak czułam się dziwnie. Żaden facet nigdy mi nie mówił jak mam się ubierać.
Prawdziwe problemy zaczęły się jednak wtedy, kiedy pojechaliśmy do Hard Rock Hotel & Casino w Las Vegas, gdzie co roku odbywała się gala. Byłam na zasłużonej "emeryturze" od prawie trzech lat, przez ten czas bardzo rzadko pojawiałam się publicznie na rozdaniach nagród, innych imprezach czy okładkach gazet. Wśród tych wszystkich nowych aktorek i aktorów czułam się jak antyk, nie znałam prawie nikogo. Większość moich koleżanek i kolegów z branży albo już z tego zrezygnowało albo nie żyło.
Ale było bardzo dobrze. Jeszcze przed rozpoczęciem gali poznałam mnóstwo osób, które były dla mnie straszne miłe, prosiły o autografy, zadawały dużo pytań, opowiadały o swoich przygodach w tym biznesie, chciały posłuchać moich, pytały o różne rady. Poznałam też partnerę Alana, Riley, która była naprawdę słodką dziewczyną i cieszyłam się na samą myśl, że będę prowadziła galę z tak świetnymi ludźmi.
Żeby nie było tak kolorowo, poznałam również osobę, która bardzo skutecznie próbowała zepsuć mi ten cudowny wieczór. Dziewczyna Devona.
Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam, pomyślałam sobie, że to typowa dziewczyna w jego guście. Długonoga szczupła blondynka z ładną dziewczęcą twarzą. Ale czy była taka milutka na jaką wyglądała? Na pewno nie dla mnie i Alana. Starałam się być miła, nawet przywitałam się z tą szmatą. Przypominała mi trochę mnie. Ciągle narzekała, nic jej nie pasowało, nie potrafiła odkleić się od Devona. Jakby bała się, że jej go zabiorę. Patrzyła na mnie takim wzrokiem jak Lars albo jak Blake na facetów, którzy się za mną oglądali.
Starałam się ją ignorować. ale kiedy miałam spokój z nią, pojawiał się problem z Blake'em. Nie podobało mu się, że stoję za blisko Devona czy Alana, nie pasowało mu to, że ktoś na mnie patrzy, rozmawia ze mną, chce mnie przytulić czy mieć ze mną zdjęcie. Chyba nigdy nie spotkałam tak zazdrosnego człowieka jak on. Siedział w pierwszym rzędzie i mnie obserwował przez dwie godziny. Kiedy po gali mieliśmy iść na afterparty i zmieniłam sukienkę na obcisłą i bardziej krótką, z odkrytymi ramionami i rozcięciem na biodrze, prawie zabił mnie spojrzeniem. W końcu nie tak się umawialiśmy, to on decydował, w co mam się ubierać. Ale musiałam się mu jakoś postawić. Facet nie miał prawa mną rządzić.

Sherry
- Który to był rok? 1987? - spytała Susie, poprawiając się na swoim miejscu.
- Tak, 1987. - potwierdził Devon.
- I tak nic nie pobije Alana, który zaprasza swoją mamę na plan filmowy. - Susan wybuchnęła śmiechem.
- No co, musiała się w końcu dowiedzieć, bo bez przerwy zawracała mi mandolinę i pytała gdzie pracuję.
- I co ona na to? - spytał chłopak Susie.
- Nic. Mówi, że jestem dorosły i sam wiem co dla mnie najlepsze. - uśmiechnął się, a ja prawie spadłam z krzesła.
- Mam rozumieć, że twoja matka przychodzi do ciebie do "pracy", żeby popatrzeć jak uprawiasz seks z jakąś kobietą przed kamerą? - zapytałam, nie dowierzając w to co słyszę.
- Rzadko już występuję w filmach. Czasami siedzi ze mną za kamerą. Moja mama kocha mnie i szanuje moje wybory. - powiedział obojętnie.
- Riley, miałaś kiedyś okazję pracować z Devonem? - Su zmieniła temat. Spojrzała na dziewczynę, która patrzyła na nią z zachwytem i słuchała uważnie. Znalazła sobie idolkę...
Riley pokręciła głową.
- Nie, nie było już was w branży jak zaczęłam grać.
- Może to i lepiej. Dev zawsze miał obsesję na punkcie tego, żeby aktor lub aktorka nie patrzyli prosto w kamerę. Ja zawsze miałam z tym problem, a on bez przerwy się darł: "Nie patrz w kamerę!". A ja dalej swoje. W końcu któregoś dnia tak się wkurwił, że rzucił we mnie i w aktora z którym grałam butelką. Od tamtej pory nie spojrzałam w kamerę ani razu. - zaśmiała się, a ja przewróciłam oczami. Miałam jej dosyć. Wszyscy traktowali ją jak królewnę, owijała sobie facetów wokół palca. Opowiadała wszystkim o związku z Devonem, zachwycała się nim. Alan wszystko podchwycał i dodawał coś od siebie. Wyglądało to tak, jakby obydwoje zmówili się i chcieli zrobić mi na złość. Widziałam w niej zagrożenie. Spore zagrożenie. Byli ze sobą tak długo, w najgorszych chwilach. On nigdy o niej nie zapomni. Zawsze będzie częścią jego życia. Nawet wtedy, kiedy będę jego żoną, nawet wtedy, kiedy powiem mu, że jestem w ciąży...
Wstałam ze swojego miejsca i odrzuciłam włosy do tyłu.
- Idę się przewietrzyć. Zaraz wrócę.
- Ok. - rzucił Devon i wrócił do rozmów z resztą towarzystwa. Przecisnęłam się między stolikami i wyszłam na zewnątrz. Oparłam się o zimną ścianę budynku. Wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się po ulicy. Stałam tak może z dziesięć minut. Zaczęło robić mi się zimno i postanowiłam wracać do środka, kiedy nagle z lokalu wyszła Susie. Z papierosem w ustach i niedopitym drinkiem w dłoni. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się krzywo. Poprawiła swoją czarną krótką sukienkę i zapaliła papierosa. Zaciągnęła się i wzięła mały łyk trunku.
- I po co tu przyszłaś? - spytałam nagle. To były pierwsze słowa, jakie wypowiedziałam w jej stronę. Popatrzyła na mnie, unosząc brwi.
- Nie każdy sobie życzy, żeby przy nich palić.
- Jeszcze kilkanaście minut temu chwaliłaś się, że rzuciłaś palenie!
- Dziewczyno, ale ty masz problem.
Westchnęła i spokojnie wypuściła chmurę dymu z ust.
- Widzę, jak się kleisz do Devona... odwal się od niego.
- Jesteś zazdrosna?
- Niszczysz nasz związek.
- Zniszczyłam wiele związków. - powiedziała zadowolona z siebie. Miałam ochotę ją rozszarpać.
- Dlaczego to robisz?
- Posłuchaj mnie uważnie, bo zaczynasz mnie powoli wkurwiać. - rzuciła niedopałek i przydeptała go obcasem. - Starałam się być dla ciebie miła, mimo że od samego początku nie przypadłaś mi do gustu. Z Devonem nic mnie już nie łączy, nie jesteśmy razem od dwóch lat, a ty robisz jakieś problemy. Ogarnij się.
- Mam dosyć słuchania tego, jaką byliście wspaniałą parą i czego wy razem nie przeżyliście. - powiedziałam szczerze.
- Jak widać ze mną miał ciekawsze życie niż z tobą.
- Daruj sobie.
- Już nic nie mówię.
- Po co w ogóle tak się do niego kleisz, skoro masz faceta i ułożyłaś sobie życie na nowo?
- A ty dalej swoje... - mruknęła zirytowana. - Aż tak boli cię to, że mimo rozstania całkiem dobrze się dogadujemy i nie mamy do siebie jakiegoś żalu? 
Najchętniej bym jej przywaliła, ale nie chciałam robić problemów i wylądować na najbliższym komisariacie policji. Susie jednak coraz bardziej mnie prowokowała.
- Masz jakąś obsesję na naszym punkcie. Może opowiem ci, w jakich pozycjach najczęściej się kochaliśmy? Albo jak zrobił mi niespodziankę na urodziny i wytatuował sobie moją datę urodzin na obojczyku. Pewnie nie wiedziałaś, że to moja data urodzenia. Ciekawe czy dla ciebie też kiedyś zrobi taki tatuaż. Wiesz, to musi być naprawdę dziwne. Stać obok kobiety, która wie o twoim facecie więcej niż ty.
- Wracam do środka. Nie chcę już o tym rozmawiać.
- Bardzo się cieszę. - dopiła swojego drinka i weszłyśmy do środka. Bez słowa usiadłyśmy przy stoliku, gdzie wszyscy świetnie się bawili. Ja i Susie nie zamieniłyśmy już ze sobą ani jednego słowa.

Susie
Weszliśmy z Blake'em do naszego pokoju hotelowego. Z wielkiego okna rozlegał się widok na powoli wschodzące słońce i zabarwione na różowo niebo. Blake przyparł mnie do ściany i przejechał dłonią po mojej talii. Uśmiechnęłam się lekko.
- Dobrze się bawiłaś z Devonem? - zapytał nagle.
Zamarłam. Kompletnie nie wiedziałam, o co mu chodzi.
- Słucham?
- Sami, na backstage'u? Nie było wam za ciasno?
- Chyba za dużo wypiłeś. Połóż się spać.
Chciałam go wyminąć i pójść do łazienki, ale ten jeszcze bardziej przycisnął mnie do ściany.
- Blake... proszę, nie rób mi nic.
- Nic ci nie chcę zrobić. - pogłaskał mnie po włosach. - Zaczynam się o ciebie martwić, skarbie.
- Boję się ciebie...
- Kochanie... - głos Blake'a napawał mnie strachem. Był zbyt spokojny, zbyt cichy, zbyt łagodny. - Naprawdę dzieje się z tobą coś złego. A tej sukienki... - przyjrzał mi się uważnie. - Nie wkładaj więcej. Pamiętaj, że tylko ja mam prawo patrzeć na twoje nogi. Inaczej będę musiał je połamać...
Uśmiechnął się i poszedł do łazienki, a ja z walącym sercem ściągnęłam z siebie sukienkę i wskoczyłam do łóżka. Nie wiem jakim cudem udało mi się zasnąć.

niedziela, 3 maja 2015

The Unforgiven - rozdział 36.

Susie
- Rozgość się. - powiedziałam do Blake'a, wchodząc z nim do mojego mieszkania. Rozejrzał się i ściągnął swoją skórzaną kurtkę.
- Sama tu mieszkasz?
- Z chłopakiem. Nie gadajmy o nim.
Miałam nadzieję, że może go to jakoś zniechęci, ale myliłam się. Blake tylko uśmiechnął się do mnie i usiadł na blacie kuchennym. Wyciągnęłam z lodówki karton soku pomarańczowego i wlałam sobie do szklanki. W tym samym momencie usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi. Prawie się udławiłam. Nie spodziewałam się Jamesa o tej porze. Ja już chciałam panikować, a mój gość siedział niewzruszony. Do kuchni jednak nie wszedł Hetfield, tylko ten duński karzeł. Jakim prawem wchodził bez pukania do mojego domu?
- O, przyszedł pan chuj. - rzuciłam, odstawiając pustą szklankę na stół.
- Dziwka. James siedzi całymi dniami w studiu, a ty sprowadzasz sobie kochanków?
- To nie jest mój kochanek.
- Jasne.
Postanowiłam sobie trochę z niego pożartować.
- To płatny zabójca. Mówiłam, że cię załatwię.
Nie wiem, czy mi się wydawało, czy faktycznie cała pewność siebie Larsa uszła w niepamięć. Spojrzał podejrzliwie najpierw na mnie, a potem na Blake'a, który nie wiedział o co chodzi.
- Wszystko powiem Jamesowi!
- Ojej, leć do Jamesa, poskarż się! - zaczęłam go przedrzeźniać. - O ile zdążysz.
- Jesteś nienormalna! Nie nadajesz się do życia wśród ludzi!
- Masz rację. Jak widzę takich ludzi jak ty to mam ochotę zaszyć się w środku lasu z dala od cywilizacji, kąpać się w rzece i jeść to co sama upoluję.
Lars poszedł do sypialni, a po chwili wrócił z jakimiś zapisanymi kartkami. Hetfield najwyraźniej czegoś zapomniał i przysłał go tutaj.
- Wracam do studia, tam jest James i...
- Jak już tu jesteś to możesz powiedzieć Blake'owi jak wolisz zginąć. Ma cię otruć, zastrzelić, potrącić samochodem...? - spytałam. Ciężko było mi ukryć uśmiech.
- Mam nadzieję, że James cię w końcu zostawi... - rzucił pod nosem i wyszedł, trzaskając drzwiami. Blake spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
- Co to kurwa miało być?
- Witaj w moim świecie... - uśmiechnęłam się ironicznie.
Oby nie na długo.

James
Zaraz po wyjściu ze studia pojechałem do mojej siostry, żeby zostawić u niej Kendalla. Musiałem lecieć z zespołem na trzy dni do Kopenhagi, a taka podróż dla tak małego dziecka nie była dobrym pomysłem. Na Susie nie mogłem nawet liczyć.
Kiedy zostawiłem małego u Deanny razem z jego rzeczami, pojechałem na osiedle na którym mieszkała Kristen. Szybko złapałem jakiegoś sąsiada na klatce schodowej, który bez problemu powiedział mi w którym mieszkaniu mieszka. Pobiegłem na trzecie piętro i zapukałem do drzwi numer 28. Uchyliły się i zobaczyłem zdziwioną Kristen.
- James? Co tu robisz?
- Mogę wejść?
- Nie... - powiedziała cicho i wyszła z mieszkania, zamykając za sobą drzwi. - Skąd wiesz gdzie mieszkam?
- Nieważne... mam coś dla ciebie.
Sięgnąłem do kieszeni kurtki i wyciągnąłem z niej kasetę. Dziewczyna patrzyła na mnie niepewnie.
- Co to jest?
- Kaseta. Przesłuchaj w wolnym czasie. Jest tu tylko jeden utwór.
- Po co...?
- Zrób to dla mnie. Po prostu przesłuchaj.
- Dobrze... dziękuję... - spojrzała na kasetę, a ja się uśmiechnąłem.
- Muszę już iść. Jutro rano mam samolot do Kopenhagi.
- Zaczynasz trasę?
- Jeszcze nie. Sprawy związane z albumem. Ale już niedługo...
- Powodzenia... - skinęła ręką i weszła do środka, a ja z zadowoleniem wróciłem do swojego domu.

Devon
Dwa tygodnie po tym, kiedy wróciłem z Sherry do Arizony, dostałem od Alana telefon, że muszę wracać z powrotem do Los Angeles. Nie powiedział nawet dlaczego, twierdził jedynie, że to bardzo poważna sprawa. Trochę się przestraszyłem, więc powiedziałem mu, że przyjadę za dwa dni, jak ogarnę sprawy u siebie. Tym razem jechałem sam. Sherry nie miała ochoty widzieć znowu Alana, ale też nie dostała wolnego w pracy. Może to i lepiej.
Pojechałem do niego w poniedziałek z samego rana. Całą drogę denerwowałem się i zastanawiałem, co mogło się stać. Kiedy popołudniu byłem już na miejscu, Alan zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Normalnie mnie przywitał, zrobił mi kawę, uśmiechał się, opowiadał o swojej nowej dziewczynie.
- Dlatego sprowadziłeś mnie tutaj? Bo masz nową dziewczynę?
- Co? Nie. Jestem z nią już od kilku miesięcy, po prostu ci o niej nie mówiłem, bo po co. To nic poważnego.
- Więc o co chodzi? - zdziwiłem się.
- Zobaczysz.
Przyszedł do salonu i postawił na stole dwa kubki kawy. Wrócił się jednak do kuchni i wrócił z trzecim.
- Dla kogo trzecia? Twoja dziewczyna przyjdzie?
- No... - zmieszał się.
Siedzieliśmy przez chwilę bez słowa, aż w końcu usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Alan zerwał się ze swojego miejsca i pobiegł do przedpokoju. Trochę się zdziwiłem, że jego dziewczyna nie ma kluczy do jego mieszkania, tylko musi pukać, żeby ją wpuścił. Ale może takie mają zasady...
Napiłem się i w tym samym momencie usłyszałem znajomy głos. Kobiecy...
Po chwili do pokoju wszedł Alan, ciągnąć za rękę roześmianą Susie. Prawie poplułem się kawą, a Su... delikatnie mówiąc, również się zdziwiła.
- Alan? Co to ma znaczyć? - spojrzała na niego podejrzliwie.
- Właśnie. - potwierdziłem i wstałem ze swojego miejsca.
- Siadajcie, zaraz wam wytłumaczę...
- Co wytłumaczysz?! - krzyknąłem w jego stronę.
- Właśnie, okłamałeś mnie! - odezwała się podniesionym tonem Su.
- Jezu, uspokójcie się. Usiądźcie, zaraz wam wszystko opowiem... no... - odsunął krzesło dla Susan. - Usiądźcie.
Usiedliśmy, mimo że obydwoje mieliśmy ochotę zrobić mu krzywdę.
- Zrobiłem ci kawę, Susie.
- Wolę herbatę. Zieloną.
- Zrobię ci! - wziął jej pełny kubek i poszedł z nim do kuchni. Susie wbiła wzrok w ziemię, a ja przyglądałem się jej z boku. Zmieniła się. Wyglądała naprawdę dobrze. O wiele lepiej niż wtedy, kiedy ostatni raz ją widziałem. Kiedy ledwo stała na nogach, bo była tak naćpana.
- Wszystkiego najlepszego. - odezwała się w końcu.
- Co?
- Miałeś dwa dni temu urodziny. Trzeciego sierpnia. Trzydzieści dwa lata.
- Pamiętałaś...
Uśmiechnęła się lekko. Cholera, kiedy ja ostatnio widziałem ją uśmiechniętą?
- Wszystkiego dobrego. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze.
Popatrzyłem na nią lekko zszokowany. Nic nie odpowiedziałem. Raczej nie spodziewałem się takiego wyznania. Gdzie jest dawna, wulgarna i wyuzdana, Susie Johnson? 
Szczerze mówiąc, teraz mnie to nie interesowało.
Po chwili wrócił Alan z herbatą dla Susie i usiadł między nami.
- Jak za starych dobrych czasów... - wyszczerzył się. - Ale przjedźmy do konkretów... wy nawzajem o sobie nie wiecie, ale... obydwoje byliście brani pod uwagę do prowadzenia AVN. I poprowadzicie galę, jeśli się zgodzicie... zgadnijcie z kim... ze mną!
Myślałem, że się przesłyszałem. Nieźle to sobie wykombinował.
- Nie powiedziałeś mi o Devonie, a Devonowi o mnie, bo myślałeś, że się nie zgodzimy? - spytała Susie.
- Dokładnie tak. Obydwoje pasujecie do siebie jak mleko do płatków, jak ser do tostów, jak masło do chleba, a najchętniej byście się chowali, żeby tylko się nie zobaczyć.
- Kto miałby jeszcze brać w tym udział? - Su zignorowała go. - Oprócz prowadzących i wszystkich gości, oczywiście...
- Już mówię. Będzie pełno dziennikarzy i fotografów, ale jeśli chodzi o naszą ekipę to będzie moja dziewczyna, Riley. Będzie przeprowadzać wywiady ze zwycięzcami na backstage'u. Dwie dziewczyny od przeprowadzana wywiadów ze wszystkimi na ściance, Sheila i Angie. No i trzech prowadzących: wy i ja, ja bardziej dla humoru, żeby rozśmieszać publiczność, bo wy jesteście sztywni. No i jeszcze dwie dziewczyny, Cathy i Zoey, które stoją za prowadzącymi i odprowadzają za kulisy zwycięzców. Dziewczyny raczej do ozdoby. Więc...?
Ja i Su popatrzyliśmy na siebie niepewnie. W końcu uśmiechnęła się.
- Ja się zgadzam. Chociaż przez chwilę będzie jak za starych dobrych czasów.
Teraz wzrok Alana przeniósł się na mnie. Co zresztą miałem do stracenia...?
- Dobra, ja też się zgadzam. Będzie to pierwsze i ostatnie AVN jakie poprowadzę.
- Wiedziałem! Trójka najlepszych przyjaciół znowu razem.
Posiedzieliśmy jeszcze trochę razem i pogadaliśmy. Jeszcze dzisiaj chciałem wrócić do domu, więc musiałem się powoli zbierać, żeby nie jechać w nocy.
- Alan... - wstałem ze swojego miejsca. - Muszę już jechać... jak coś to dzwoń...
- Nie zostaniesz?
- Nie, nie chcę jeździć po nocach. A jutro muszę być już w domu.
- No jak chcesz... niedługo się zresztą zobaczymy... - wstał i poklepał mnie po plecach. Susie również podniosła się ze swojego miejsca. Przytuliła się na pożegnanie do Alana. Kiedy odsunęli się od siebie, sami nie wiedzieliśmy jak się pożegnać. Chciała mnie przytulić, ale jednak się rozmyśliła i skończyło się na podaniu dłoni. Z mieszkania wyszliśmy razem.
- Susie, chodźmy gdzieś razem. Pogadamy. Dawno się nie widzieliśmy.
- Właściwie i tak nie mam co robić... możemy iść.
Tego dnia nie wróciłem do Arizony.