Promienie słońca muskały skórę ludzi chodzących po ulicach San Francisco. Młoda dziewczyna zsunęła ze swojego nosa okulary przeciwsłoneczne i spojrzała na swoją towarzyszkę.
- O czym myślisz? - spytała, przyglądając się jej uważnie.
- Martwię się o Shanell... - mruknęła, patrząc na czubki swoich balerinek. - Odkąd wróciliśmy ze szpitala leży w łóżku i mówi, że chce tam umrzeć.
- Mel, dziwisz się jej? W końcu jakoś się ustatkowała, poradziła sobie ze wszystkimi problemami, od 6 lat była w szczęśliwym związku i wczoraj się to wszystko skończyło.
- Roxxi, wiem... Współczuję jej, bo po tym wszystkim co przeszła, po tych problemach rodzinnych, masie nieudanych związków, zasługiwała na trochę szczęścia, ale wie dobrze o tym, że są ludzie którym na niej zależy i nie powinna gadać takich rzeczy...
- Powiedziała to pewnie z tych wszystkich emocji, które się od wczoraj zgromadziły. - wyjaśniła Roxanne, siadając na ławce. - Nie masz się o co martwić. W dodatku Judy, Jaymz i Lars z nią zostali.
- No tak, wiem... - westchnęła i spojrzała na torbę swojej przyjaciółki. - Idziemy jeszcze do jakiegoś butiku?
- Najpierw to ja muszę się czegoś napić. - powiedziała Roxxi, wstając i poprawiając swoje dżinsowe spodenki. - Chodź, kupimy coś do picia i możemy dalej chodzić.
Melanie niechętnie podniosła się z ławki i poszła za Roxanne do najbliższego sklepu spożywczego. Zakupiwszy 2 butelki wody, postanowiły jeszcze trochę pochodzić po mieście i odwiedzić kilka butików.
W tym samym czasie Judy siedziała na łóżku Shanell, która leżała cała zakryta kołdrą.
- Shan, odkąd wróciłaś leżysz w łóżku i płaczesz. Wyjdź stąd w końcu.
- Nie chcę.
- A co chcesz?
- Umrzeć.
Dziewczyna westchnęła. Bez słowa jeszcze przez chwilę siedziała obok niej, aż nagle zadzwonił telefon. Zirytowała się, myśląc, że to znowu David. Niechętnie podniosła się z łóżka i poszła odebrać.
- Halo? - mruknęła do słuchawki.
- Dzień dobry Judy, czy mogłabyś dać mi do telefonu moją córkę? - usłyszała głos starszej zniecierpliwionej kobiety.
- Ooo, dzień dobry... Już ją daję. - rzuciła, a potem zawołała. - Shanell, twoja mama chce z tobą rozmawiać!
Dziewczyna ledwo wyszła z łóżka i poczłapała do telefonu. Wyrwała Judy słuchawkę z rąk i przyłożyła ją do ucha:
- Słucham...?
- Dziecko, jak możesz być tak nieodpowiedzialna?! Cały dzień próbowałam cię złapać telefonicznie, aż w końcu chłopak Judy podał mi ten numer. Gdzie ty jesteś? Martwię się o ciebie!
- Dlaczego się o mnie martwisz? - spytała Shanell.
- Zawsze się o ciebie martwię! Wydzwaniają do mnie z twojej agencji, że nie byłaś wczoraj na dwóch sesjach zdjęciowych, a dzisiaj powinnaś być na jakimś pokazie mody! Ja mam ważniejsze sprawy na głowie niż tłumaczenie się za ciebie w agencji! - krzyczała do słuchawki. - Gdzie ty jesteś?
- W San Francisco.
- W San Francisco?! Jeszcze tak spokojnie to mówisz?! Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli nie będziesz chodzić na sesje zdjęciowe, wybiegi i pokazy to będziesz w tej branży skończona?!
- Mamo, Cliff zginął wczoraj w wypadku samochodowym! - krzyknęła, wybuchając płaczem. - Mam to wszystko zostawić w pizdu, mieć gdzieś to, że życie mi się zawaliło i lecieć na jakiś pierdolony pokaz mody?! Zastanów się!
- Kochanie, ale jak do tego doszło? - spytała drżącym głosem.
- Jechali na koncert i jakiś pijany facet wyjechał im zza zakrętu.
- A co z resztą?
- Już dobrze... Nic takiego im się nie stało.
- Shanell, przepraszam, że tak naskoczyłam na ciebie, ale nie miałam pojęcia, że coś takiego się stało... Gdybyś zadzwoniła wcześniej...
- W ogóle nie myślałam o tym... - przerwała jej i pociągnęła nosem. - Przez to wszystko zapomniałam o tym pokazie, o tych sesjach zdjęciowych...
- Kochanie, załatwię to. Nie martw się.
- Dzięki...
- Nie ma za co. Trzymaj się. Jak tylko wrócisz do LA to przyjedź do nas.
- Dobrze... Do zobaczenia.
- Pa. - powiedziała na pożegnanie kobieta i rozłączyła się. Shanell odłożyła słuchawkę i wróciła do łóżka, gdzie kilka chwil później zasnęła.
***
Kilka godzin później, tak jak wszyscy obiecali Kirkowi, poszli go odwiedzić. Prawie wszyscy, bo Shanell i Judy zostały w hotelu. Kiedy weszli do jego sali, zobaczyli go siedzącego na łóżku i patrzącego w ścianę.
- Hej. - przywitała się Roxanne, siadając obok niego. - Jak się czujesz?
- Lepiej. Jutro mnie wypisują.
- To super. - ucieszyła się Melanie. - Czyli jutro możemy już wrócić do LA.
Kirk bez entuzjazmu kiwnął głową. Rozejrzał się, a po chwili spytał:
- Gdzie Shan i Judy?
- W hotelu. - oznajmił James. - Shanell zaczęła coś świrować, dlatego Judie została z nią na wszelki wypadek.
- A co teraz będzie z tym wszystkim?
- Z czym? - zdziwił się Lars, patrząc na niego uważnie.
- No... z nami... z zespołem...
- Znajdziemy jakiegoś nowego basistę. - powiedział James, wzruszając ramionami.
- A co z Shanell?
Zapadła cisza. Nikt nie wiedział co powiedzieć. W końcu głos zabrała Melanie:
- Wydaje mi się, że powinna z kimś zamieszkać. Albo ktoś powinien się do niej wprowadzić...
- Przecież wiecie jaka ona jest. - odezwała się Roxxi. - Nie będzie chciała od nikogo pomocy. Nie pozwoli na to, żeby ktoś się do niej wprowadził, a żeby ona się do kogoś wprowadziła to już tym bardziej nie.
- Nie ma wyjścia, ona nie może być sama. Zobaczcie, jak zaczęła się zachowywać! - krzyknął Lars.
- Może pogadamy z jej rodzicami? - podsunęła pomysł Melanie. - Ich nie będzie obchodziło jej gadanie, tylko ją spakują i wezmą do siebie.
- Nie. - odradziła Roxanne. - Jej rodziców nigdy nie ma w domu, więc co by tam sama robiła? Równie dobrze mogłaby zostać u siebie, też byłaby sama.
- Niech pójdzie do Dave'a, albo on do niej. - zaproponował Lars.
- I mogę się założyć, że na drugi dzień Shan pójdzie na policję, żeby oskarżyć go o gwałt. - powiedział James. - Wiecie, że Dave jest do tego zdolny, a w dodatku jak ją tylko widzi to już zaczyna coś mruczeć o seksie.
- A z Martym i Kirkiem? - spytała Roxxi.
- Nie, bo będą co noc trójkąty. - odpowiedział James.
- Jaymz... - westchnęła Melanie.
- I co, zazdrościsz? - odezwał się Kirk.
- No widzisz, sam to potwierdził! - uniósł się James, patrząc uważnie na swoją dziewczynę.
- Dobra, to odpada. Zostaje nam jeszcze Nick. - oznajmiła Roxxi.
- Pogadam z nim. - zaoferowała się Melanie.
- Dobra, zbieramy się. - Roxanne pocałowała przelotnie Kirka w policzek i wstała z łóżka. - O której mamy jutro po ciebie przyjść?
- O 12:00 powinni mnie wypisać.
- To dobrze. - uśmiechnęła się Mel i położyła rękę na jego ramieniu. - Do zobaczenia!
- Ok, pa. - pożegnał się z przyjaciółmi Kirk, którzy po chwili wyszli z jego sali i wrócili do hotelu.
***
Poniedziałek był dla Davida horrorem. Z samego rana miał problemy z dobudzeniem Nathana i Masona. Jedynie Sophia wstała bez problemu. Kiedy w końcu się naszykowali, zawiózł ich do przedszkola i pojechał do pracy. Musiał zostać godzinę dłużej niż zwykle, więc nie miał kto odebrać dzieci. Przez pół dnia próbował dodzwonić się do Dave'a, który zgodził się iść do przedszkola, pod warunkiem, że David kupi mu paczkę Marlboro. Zgodził się tylko ze względu na to, że nikt inny nie mógł w tej chwili odebrać dzieciaków.
Gdy w końcu wrócił do domu, marzył o tym, żeby się położyć i zasnąć, ale postanowił odwiedzić go Marty wraz z Nickiem i Dave'em.
- Dav, dlaczego jesteś taki niemiły? - spytał Martin, siadając obok niego na łóżku. Chłopak nic nie odpowiedział tylko zakrył twarz poduszką.
- Zostaw go. Widzisz, jakie to agresywne. - powiedział Dave z uśmiechem.
- A jaki ja mam niby być?! - krzyknął David. - Nie dość, że moja dziewczyna pojechała sobie na wakacje do San Francisco, to sam muszę opiekować się trójką dzieci, pracować i jeszcze być szantażowanym przez narkomana, który z łaską mi pomaga, kiedy kupię mu paczkę papierosów!
- Tylko nie narkomana. - upomniał go Dave. - Po pierwsze, sam lepszy nie byłeś, a po drugie, nie biorę już narkotyków. Byłem na odwyku.
- 17 razy. - przypomniał mu Nick.
- Nie. Byłem tylko na 3 odwykach, pozostałe 14 to zwykłe detoksy.
- No widzisz, powiedziałeś, że byłeś na odwyku, a byłeś aż na 3!
- A ty na ilu byłeś?
- Ja nie byłem na odwyku.
Dave wybuchnął śmiechem.
- To jakim cudem przestałeś brać? Ćpałeś więcej ode mnie.
- Po pierwsze... nie znam człowieka, który ćpałby więcej od ciebie, a po drugie, sam poradziłem sobie ze swoim nałogiem, bo gdy któregoś razu zobaczyłem jak dajesz sobie w żyłę strzykawką znalezioną w koszu na śmieci to stwierdziłem, że nie chcę skończyć tak jak ty.
David przysłuchiwał się ich rozmowie i czekał na dalszy rozwój wydarzeń, Marty trzymał przy ustach swoją puszkę z colą, żeby nikt nie mógł zobaczyć jego uśmiechu, a Dave lustrował Nicka wzrokiem.
- Nie pamiętam kiedy to było.
- Ja pamiętam. Ponad rok temu, w marcu '87. Byłem wtedy w twoim mieszkaniu, złapał cię głód i grzebałeś w koszu na śmieci. Znalazłeś tam jakąś zaświnioną strzykawkę i...
- Dobra, koniec, bo się zaraz zrzygam... - przerwał z niesmakiem David.
- Ale ty robiłeś to samo, więc nie wiem, co cię tak obrzydza! - powiedział Dave.
- Ja? Jasne. Ciekawe kiedy.
- Chyba w czerwcu 81' twoja dziewczyna zadzwoniła do mnie zapłakana i powiedziała, że kupiłeś jakiś zanieczyszczony towar i tak cię po nim pozamiatało, że nawet nie zdążyłeś sobie igły z żyły wyjąć. - poinformował przyjaciela Nick. David podrapał się w głowę.
- I co się wtedy stało?
- Straciłeś przytomność. Miałeś zwężone źrenice i sine wargi. Ale po chwili się obudziłeś.
- A co to była za dziewczyna? - spytał David z dziwną miną.
- No... nie wiem... Judy...?
- Przecież w 81' jeszcze się z Judy nie spotykałem. A w dodatku kiedy się z nią związałem tak na poważnie to byłem już po odwyku. Pierdolnij się w łeb.
- Co to jest odwyk? - spytał Mason, wchodząc z Nathanem do pokoju.
- Nic takiego. - mruknął David i napił się soku ze swojej szklanki.
- Twój tatuś tam był. - powiedział Dave z uśmiechem.
- Mase, nie słuchaj go.
- Ale co to jest? Dlaczego nie chcesz nam powiedzieć? - dopytywał Nathan, siadając obok Nicka.
- Bo jesteście jeszcze za mali. Nie zrozumiecie tego.
- Ja rozumiem dużo rzeczy! - krzyknął Mason, a w tym samym momencie Sophia weszła do pokoju i usiadła obok Davida.
- Spokojnie, mały. - odezwał się Marty. - Jeśli pójdziesz w ślady tatusia, bądź w ślady chrzestnego. - tutaj spojrzał przelotnie na Dave'a. - To też tam skończysz.
- Chodź kochanie, idziemy stąd. - David wstał ze swojego miejsca i wziął Sophię na ręce. - Jesteś jedyną osobą w tym towarzystwie, która mnie nie wkurwia.
Kiedy weszli do przedpokoju, postawił ją na ziemi, żeby mógł spokojnie założyć swoje dunki. Sophia włożyła na nogi balerinki i po chwili wyszli z mieszkania. Gdy schodzili po schodach, zobaczyli Judy, Roxxi, Melanie, Shanell, Jamesa, Larsa i Kirka wchodzących do klatki schodowej.
- Tato! - krzyknęła dziewczynka, podbiegając do Jamesa. Ten wziął ją na ręce i przytulił do siebie. - Tęskniłam za tobą...
- Ja też za tobą tęskniłem. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Hej kochanie. - uśmiechnęła się blado Melanie, podchodząc do nich i całując swoją córkę w policzek. - Byłaś grzeczna?
- Tak! A kupiłaś mi coś?
- Kupiłam ci coś.
- Super! A co? - zaciekawiła się.
- Chodź na górę, pokażę ci. - powiedziała, biorąc ją za rękę. - Cześć Dav. - rzuciła, przechodząc obok niego.
- Cześć. - mruknął, a zaraz po tym przeszył wzrokiem swoją dziewczynę.
- No nie patrz tak na mnie! - jęknęła Judy.
- A jak mam patrzeć? Zostawiłaś mnie samego z dziećmi, a ty pojechałaś sobie na wakacje! Teraz masz jeszcze pretensje, że na ciebie patrzę! Zajebiście!
- Przestań już. Ja wcale nie byłam na wakacjach.
- To po co tam pojechałaś? - dociekał David.
- Chodź na górę, wszystko ci opowiem. - powiedziała cicho, wskazując ręką na schody. David wziął ją za rękę i poszli do mieszkania.
Kiedy weszli do środka, wszyscy siedzieli spokojnie w salonie.
- Ciociu, podoba ci się moja nowa sukienka? - spytała Sophia, podbiegając do Judy i robiąc obrót wokół własnej osi.
- Oczywiście, jest śliczna. - odpowiedziała z uśmiechem Judy. - Sofi, kochanie, mogłabyś iść do chłopaków? My musimy o czymś porozmawiać...
- Ale...
- Za chwilę do was przyjdę, dobrze?
- Dobrze. - uśmiechnęła się i pobiegła do pokoju Masona. Judie westchnęła i spojrzała na resztę.
- Gdzie jest Shanell?
- Poszła się położyć. - oznajmił Marty. - Co wy wszyscy macie takie grobowe miny? I w ogóle to gdzie jest Cliff?
- No właśnie o tym musimy pogadać... - powiedziała cicho Melanie.
- Został w San Francisco? - zapytał Dave.
- W pewnym sensie... - odpowiedziała Roxxi.
- Kurwa, mówcie w końcu o co chodzi! - krzyknął zdenerwowany Nick.
- Cliff nie żyje. Mieliśmy wypadek samochodowy. - powiedział James jednym tchem.
Wszyscy popatrzyli na nich zszokowani. Nikt nie mógł wydusić z siebie słowa. David usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach.
- Nie, nie wierzę... - szepnął ledwo słyszalnie.
- Jak to się stało? - spytał Marty drżącym głosem.
- Jakiś pijany facet wyjechał nam zza zakrętu. - wyjaśnił Lars. Dave wstał ze swojego miejsca i podszedł do okna.
- Kurwa, to jest niemożliwe! Dlaczego akurat jego to spotkało?!
- Dave, cicho... - upomniała go Melanie.
- Jak ja mam być cicho, skoro... - zaciął się. - Skoro mój przyjaciel nie żyje...
- Za 3 dni jest pogrzeb. W San Francisco. - poinformowała wszystkich Judy. - Jedziemy wszyscy, prawda?
- Tak, jasne. - powiedział bez zastanowienia Nick. - A co z dziećmi?
- Moi rodzice z nimi zostaną. - odezwał się David, patrząc tępo w jeden punkt.
- Pójdę z nimi pogadać. - oznajmiła Judy, wstając ze swojego miejsca. Poszła do pokoju swojego syna. Zapukała cicho i weszła do środka.
- Cześć mamo. - przywitał ją Mason, zerkając na nią. - Pokazać ci co wczoraj wymyśliłem?
- Mhm, później, dobrze? Teraz chciałam z wami porozmawiać... - powiedziała cicho, siadając na łóżku. - Chodźcie tu do mnie.
Sophia, Nathan i Mason usiedli obok niej, a ona ich do siebie przytuliła.
- Wiem, że to będzie dla was bardzo trudna sprawa, bo jesteście jeszcze dziećmi, ale jest coś, o czym musicie wiedzieć.
- To coś złego? - zmartwił się Nathan.
- Tego dnia, kiedy Cliff, Lars, Kirk i James pojechali na koncert, mieli oni wypadek samochodowy. Larsowi, Kirkowi i Jamesowi nic się nie stało, ale Cliffowi... niestety tak...
- Dlatego go nie ma? - spytał cicho Mason.
- Tak...
- Jest w szpitalu?
Judy pokręciła przecząco głową.
- Nie żyje? - powiedział cicho Nathan.
Judy przytaknęła. Dzieci zaczęły płakać i jeszcze bardziej się do niej przytuliły.
- Dlaczego lekarze go nie uratowali? - zapytała Sophia. Judie otarła jej łzy z twarzy i pocałowała ją w czoło.
- Lekarze zawsze robią co w ich mocy, ale po prostu nie zawsze udaje im się kogoś uratować... - wyjaśniła. - Ale wiecie co? Teraz Cliff jest w innym miejscu i na pewno mu tam lepiej. Zawsze będzie czuwał nad nami i będzie przy nas. Nie widzimy go, ale naprawdę jest obok nas.
- I nic nam nie zrobi? - dopytywał Mason, pociągając nosem.
- Nie, oczywiście, że nie. Będzie obserwował, czy się dobrze zachowujecie, będzie was pilnował, aż w końcu kiedyś się z nim spotkamy. W innym miejscu...
- Naprawdę? - spytał Nathan z nadzieją.
- Jasne. Będzie na nas wszystkich czekał. - powiedziała Judy ze łzami w oczach i jeszcze bardziej przytuliła dzieci do siebie.
Jak na mój gust dzieci dość dobrze to przyjęły... no dobra. Czyli stajemy na tym, że wszyscyvjuz wiedzą, Schanell ma depresję, zresztą się nie dziwie, i niedługo pogrzeb. No dość przygnębiający rozdział, ale będzie lepiej, musi być. Ogólnie to dobrze nspisany, mi też ciężko by było coś takiego napisać, a niestety mnie to czeka...
OdpowiedzUsuńhttp://zakazane-fontanny.blogspot.com - nowy, a ja nadrabiam ;)
OdpowiedzUsuńNo nieźle ale nadal sie wkurzam bo nie ma CLiffa :c
OdpowiedzUsuńNowy rozdział mała http://whole-whotta-love.blogspot.com/ :P
No ja też sobie tak myślę, że Shan nie powinna teraz być sama. Chociaż tak, pewnie nie będzie chciała z nikim zamieszkać i teraz ma takie myśli, aby po prostu dać jej spokój. Ale ja sobie też tak myslę, że chyba najlepiej by było dla niej, aby była teraz z rodzicami. Tak mi się wydaje.
OdpowiedzUsuńDzieci to przyjęły dobrze moim zdaniem. W sumie, to Judy za wiele nie musiała mówić, bo same się domysliły o co chodzi. Ah, ale dla dzieciaków, to też jest takie dość przecież traumatyczne przeżycie... :(
Marie McKagan kurwą.? Nieee, przeeesaaadzaaasz..xD
OdpowiedzUsuńNoo, Shanell nie powinna być sama. Bo zaraz samobójstwo by było i co.? Powtórka z rozrywki... Ale mnie rozpierdoliły te rozmyślenia, u kogo będzie mieszkać.x) Ciekawe u kogo, bo coś mi się zdaje, że jak się zaprze rękami i nogami, to jej z domu nie wyciągną..:D Kirk wrócił do domu i żyje.. Hell yeah.! Wohoho, teraz mi się pojawił taki obrazek przed oczami, że dzieci zamiast ryczec, zrobiły rozpierduche w domu i... Ja pierdziele, chyba jestem przemeczona - one jarają zioło.:D Dobra, coś mam dzisiaj, a właściwie coś mam wczoraj dobry humor. Dzieci to całkiem nieźle przyjęły. Myślałam, że będzie gorzej. Czyli jeszcze pogrzeb, Ehh...
Ogólnie rzecz biorąc, to musiałam podtrzymać tradycję i mimo mojego dobrego humoru się poryczalam..;3 Ale co.? Podoba mi się to, jak piszesz. Z rozdziału na rozdział co raz bardziej. Już mniej wyogólniasz (jest takie słowo.? Whatever.) co mnie bardzo cieszy.:D
Ciesz się, że jesteś takim potworem. Bo mimo wszystko, to jest bardzo dobre. I czasem jednak wolę np obejrzeć film, na którym się porycze, a będzie dobry, niż... Trudne Sprawy.?..xD Nie no... Trudne Sprawy to best serial forevaa..:D :D
Pierdole od rzeczy.? No wiem, już siedzę cicho. Pozdrawiam..;*
Ech...kurcze, szkoda Shanell. Tak jak napisałaś, znalazła sobie kogoś, zakochała się...z wzajemnością i tu nagle coś takiego. I te myśli samobójcze. Shanell jest ciągle młoda, nie powinna tak myśleć, mimo, że jest jej na pewno ciężko. Bardzo, w sumie to chyba ją rozumiem.
OdpowiedzUsuńEch, już chyba się zaczynają przyzwyczajać do informowania rodziny, znajomych o śmierci Cliffa. Chyba użyłam złego słowa, bo na pewno za każdym razem ich to boli, ale z czasem może i przejdzie.
Coraz bardziej podoba mi się to opowiadanie i czekam z niecierpliwością na kolejny, pozdrawiam ;*