sobota, 14 lutego 2015

The Unforgiven - rozdział 27.

nie jestem zadowolona z tego rozdziału, inaczej to sobie wyobrażałam. jednak chyba nie jest aż tak źle.
a wiecie, kto pojawi się w następnym rozdziale? Kristen! wiem, jest w zakładce "bohaterowie" od początku, jest już 27. rozdział, a ona dopiero teraz się pojawi. mam nadzieję, że ktoś o niej pamiętał :')

a, no i pozwolę się chamsko zareklamować. jak ktoś jest zainteresowany, zapraszam na mojego instagrama: http://instagram.com/captive_honour i tumblra: http://captive-honour.tumblr.com/

Susie
- Co ci do cholery jest? - spytał James, kładąc się do łóżka. Jutro mieliśmy lecieć do Luizjany, na ostatni koncert w tej trasie. Zaraz po nim mogliśmy wracać do Los Angeles. Nie miałam nawet nastroju na to, żeby się cieszyć. Nie uśmiechałam się na samą myśl o tym, że znowu zobaczę Dave'a i będę mogła się naćpać. Myślałam o tej przeklętej ciąży. Gdyby Mustaine się dowiedział, nie chciałby mieć ze mną nic wspólnego. - Susie...
- Co...? - wyjąkałam.
- Co się dzieje? Byłaś dzisiaj u tego lekarza?
- Byłam.
James patrzył na mnie poirytowany.
- No i?
- No i nic... - poprawiłam swoją poduszkę i odwróciłam się na drugi bok. - Dobranoc. Jutro rano mamy samolot.
Hetfield nic już nie mówił. Przytulił się do mnie i zasnął całkiem szybko. Ja leżałam do 2:00 w nocy, patrząc tępo w ścianę. Dopiero teraz zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że nie mam nawet kasy na aborcję. Z domu nie zdążyłam wziąć żadnej gotówki ani kart kredytowych. James nie dałby mi większej sumy, a gdybym poprosiła o to kogoś z zespołu - zaraz polecieliby ze skargą do swojego frontmana.
- Kurwa mać... - mruknęłam sama do siebie i podniosłam się. Zostało tylko jedno wyjście - misoprostol. Te magiczne białe tabletki chodziły mi już po głowie, kiedy byłam w ciąży z dzieckiem Devona. Teraz po prostu musiałam wybrać się do najbliższej apteki i je zdobyć. Jak najszybciej.

***

- Masz wszystko, skarbie? - zapytał James, kiedy wrzucał swoje rzeczy do walizki. Spojrzałam na niego, marszcząc brwi. Kiedy on ostatnio tak do mnie powiedział? Już Dave częściej tak do mnie mówił.
- Spakowałam się, zanim się jeszcze obudziłeś... - uklękłam obok i złożyłam w kostkę jego koszulkę z Misfits. - Potrzebuję trochę pieniędzy. Muszę kupić leki.
- Jakie leki? - spojrzał na mnie podejrzliwie. 
- Dostałam receptę. Muszę wykupić tabletki.
James przyjrzał mi się uważnie. Patrzyłam na niego bezczelnie, z kamiennym wyrazem twarzy.
- Nie wierzysz mi?
- Wierzę. Ile potrzebujesz?
- Daj mi sto dolarów.
- Dam ci, ale dopiero w Luizjanie.
- Ale...
- Tam też są apteki. Su, wytrzymasz kilka godzin.
Nie. Nie wytrzymam, do jasnej cholery. Czuję w sobie to paskudztwo. Chcę się tego pozbyć, jak najszybciej. 
Przez cały lot do Luizjany milczałam i wlepiłam wzrok w małe okienko. Byłam wściekła na Hetfielda i na każdego wokół. James przysunął się do mnie i położył dłoń na moim udzie. Szybko się cofnęłam.
- Odwal się. - rzuciłam chłodno. - Nawet się do mnie nie zbliżaj.
- Su, o co ci chodzi, kurwa mać? Masz okres?
Człowieku, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo chciałabym go mieć. Nigdy w życiu tak bardzo nie pragnęłam miesiączki tak jak teraz.
- Nie. Chciałam iść do apteki. Źle się czuję.
- Za jakąś godzinę lądujemy. Pójdziemy od razu jakiejś poszukać.
- Sama sobie pójdę. Ty masz ważniejsze sprawy na głowie.
- Jak wolisz. - rzucił obojętnie, odsuwając się. Kiedy tylko wylądowaliśmy, pojechaliśmy do hotelu. Już w holu recepcyjnym James dał mi sto dolarów i poszłam szukać jakiejś apteki. Znalazłam ją dwie ulice dalej. Poprosiłam starszą kobietę w białym fartuchu o dwie paczki misoprostolu. Popatrzyła na mnie badawczo, a ja spuściłam wzrok. Wiedziała od razu, do czego jest mi potrzebny. Jednak co ją obchodziło moje życie i wyrzuty sumienia? Bez słowa sprzedała mi tabletki i życzyła miłego dnia. Kiedy wróciłam do hotelu i weszłam do naszego pokoju, usłyszałam szum wody z łazienki. Schowałam leki do walizki i wyszłam, żeby coś zjeść w hotelowej restauracji. Wróciłam pół godziny później, z nadzieją, że James zwolnił toaletę i będę mogła się w niej zamknąć.
Hetfield siedział na łóżku w samych dżinsach. Mokre włosy opadały mu na ramiona. Obok niego leżały zdjęcia USG i moje tabletki. Zaczęłam cała drżeć.
- Grzebałeś w moich rzeczach? - wykrztusiłam w końcu.
- Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć? - spytał wyjątkowo spokojnie.
- Nie miałam zamiaru ci o tym mówić. Miałeś się nie dowiedzieć...
- Nie dowiedzieć, tak? - wstał i zaśmiał się ironicznie. - Czyli dziecko nie jest moje?!
- Twoje! To dopiero czwarty tydzień, zaszłam w ciążę w trasie! Tylko z tobą spałam!
- To co, myślałaś, że nie zauważę rosnącego brzucha?! Że nie zauważę jak urodzisz?!
Pokręciłam z politowaniem głową.
- Jesteś taki tępy czy tylko udajesz? - podeszłam do łóżka i wzięłam opakowanie tabletek. - To misoprostol. Skuteczny w 97% przypadkach aborcji.
- Chciałaś usunąć ciążę bez mojej zgody...?
- Po co mi twoja zgoda? To ja jestem w ciąży, nie ty. To moje ciało i nie będziesz o nim decydował.
- Susan...
- Daj mi spokój. Nie marnuj mi życia.
- Przecież ty już dawno zmarnowałaś swoje życie. - powiedział szczerze, patrząc na mnie. - Byłaś nikim kiedy zaczęliśmy się spotykać.
Uniosłam brwi i uśmiechnęłam się lekko.
- Jestem bogatsza od ciebie. Chcesz żebym miała wyrzuty sumienia? Nie uda ci się. 
- Ja tylko chcę żebyś urodziła moje dziecko.
- Wiesz o tym, że mój organizm może nie wytrzymać ciąży i zdechnę w męczarniach podczas porodu? Nie chcę się roztyć jak świnia. Nie mam ochoty na wychowywanie twojego dziecka.
- Skoro nie chcesz wychowywać naszego dziecka, to po prostu je urodź i zrzeknij się praw rodzicielskich. Sam je wychowam. Nie jesteś mi do niczego potrzebna.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Sam wychowasz dziecko?! Nie masz czasu nawet dla mnie, a co dopiero dla małego dziecka. Co zrobisz, rzucisz to wszystko? - przysunęłam się do niego. - Zrezygnujesz z kariery, pieniędzy i panienek gotowych zrobić dla ciebie wszystko? No dawaj, James. Kilka porcji misoprostolu i po bólu. Po co mamy marnować życie i młodość?
- Nie, Susie. Nie pozbędziesz się mojego dziecka. - wziął dwie paczki leków i poszedł z nimi do łazienki, a ja krzycząc, pobiegłam za nim. Patrzyłam ze łzami w oczach, jak wszystkie tabletki, jedna po drugiej, znikają w toalecie.


Dave
- Dave! - usłyszałem donośny głos mojej dziewczyny. Ściągnąłem poduszkę z głowy i popatrzyłem na nią zamglonym spojrzeniem. Podeszła do mnie i odgarnęła mi włosy z twarzy. - Ty pierdolony ćpunie! Idź do lustra i zobacz swoje źrenice!
- Spierdalaj! Mam cię dosyć! - przekręciłem się na drugi bok, a ona ściągnęła ze mnie kołdrę.
- Gdzie wczoraj byłeś?! Z kim tym razem mnie zdradziłeś?!
- Z nikim, do cholery. Mojej kochanki nie ma od ponad dwóch miesięcy...
Leslie wybuchnęła płaczem. Rozbiła szklankę, która stała na szafce nocnej i wybiegła z mojej sypialni. Nie przejąłem się nią. Spojrzałem w stronę okna. Słońce próbowało przedzierać się przez ciemne zasłony. Podniosłem się z łóżka i przeciągnąłem się. Ominąłem stłuczone szkło i wciągnąłem na siebie dżinsy, które leżały na oparciu krzesełka.
To dziwne, ale martwiłem się o Susie. Zastanawiałem się czy nie przedawkowała i nawet szukałem jej nazwiska w nekrologach w gazecie. Później myślałem o Jamesie, który pewnie dowiedział się o naszej znajomości i zabronił jej się ze mną widywać.
Chciwy skurwiel. Dlaczego nie mógł po prostu się nią podzielić? Zabrał tyłek w trasę i zostawił ją samą. Myślał, że nikt się nią nie zaopiekuje w tym czasie? Nie potrafił jej zapewnić takich rozrywek jak ja. Nie umiał się bawić tak jak ja. Ja i Su byliśmy dla siebie stworzeni.
Wyciągnąłem z szafy koszulkę Iron Maiden i założyłem ją. Wyszedłem z sypialni, przeczesując palcami włosy. Kiedy ubierałem buty, Leslie pojawiła się w przedpokoju. Popatrzyłem na jej potargane blond włosy i zaczerwienione oczy.
- Dokąd idziesz?
- Do dilera.
- Dave!
- Daj mi, kurwa, spokój. Znajdź sobie w końcu jakieś zajęcie, nie wiem, idź do pracy, idź do fryzjera, znajdź sobie nawet kochanka, już mi wszystko jedno. - zarzuciłem na siebie moją ramoneskę i wsunąłem na nos okulary przeciwsłoneczne. - Tylko przestań mnie pouczać i wpierdalać się w to co robię.
Wyszedłem z domu i z zadowoloną miną skierowałem się do Jamesa. Trzeba było wyjaśnić sobie parę spraw. Nikt nie będzie zabierał ode mnie najlepszej laski jaką poznałem i zabraniał jej na spotkania ze mną. Byłem na miejscu po jakichś dwudziestu minutach. Zadzwoniłem grzecznie do drzwi, jednak nikt nie otwierał. Zapukałem. Znowu nic.
- Susie, ty ździro, otwieraj! - zacząłem walić w drzwi. - James!
Dalej cisza. Usłyszałem za sobą hałas i odwróciłem się. Jakaś starsza kobieta z mieszkania naprzeciwko patrzyła na mnie z oburzeniem.
- Co się pan tak dobija?!
- Przyszedłem do dziewczyny!
- Jakiej dziewczyny?! Tej blond ćpunki, co tu mieszka?!
- Tak, dokładnie do niej. Jeszcze zapomniała pani dodać, że jest dziwką.
- Nie ma jej. Ten jej chłopak, James, zabrał ją ze sobą. Może ze dwa miesiące temu.
Czyli jednak zabrał ją ze sobą w trasę. Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się. Myślał, że jak wróci to Su nie przyleci do mnie na kolanach i nie będzie mnie błagać o działkę? Myślał, że nie będzie prosiła o to, żebym znowu ją zerżnął? No to się grubo mylił.
- To ilu ona ma w końcu tych chłopaków?! - wyrwał mnie z zamyślenia głos tej wścibskiej sąsiadki.
- Nie wiem, ona się z każdym puszcza.
- Co za patologia! - krzyknęła i weszła do mieszkania, zamykając z hukiem drzwi.
Wyszedłem z budynku i skierowałem się od razu do mojego dilera.

6 komentarzy:

  1. Nie wiem, dlaczego nie jesteś zadowolona. Rozdział wyszedł ci świetnie tak jak wszystkie inne ;)
    Przede wszystkim nie podoba mi się stosunek Jamesa do Susie. Owszem, zauważył, że czymś się martwi, ale nie brnął, gdy nie chciała mu powiedzieć. Każdy porządny facet powinien chociaż próbować dowiedzieć się, jaki problem ma jego kobieta. Ogólnie to nie wiem, jak on to sobie wyobraża. Ma zespół, próby, koncerty, trasy i mnóstwo innych spraw, jest po prostu muzykiem, jest idolem, frontmanem. W jaki sposób mógłby wychować maleńkie dziecko i zapewnić mu wszystko, czego potrzebuje? Podejrzewam, że gdyby Su mu go zostawiła, to na jedno by wyszło, bo prędzej czy później oddałby je do sierocińca czy huk wie gdzie. Tak, myślę, że James byłby dobrym ojcem, ale pod warunkiem, że ktoś będzie z nim to rodzicielstwo dzielił.
    Cóż, przynajmniej chwała mu za to, że wyjebał te tabletki. Nie mogę z tą dziewczyną. Wiem, że ona jest taka i taka, jaki lubi tryb życia, że nie chciałaby być matką, ale to jeszcze nie powód, by zabijać niewinne, bezbronne dziecko. Dla niej jest ono jak pasożyt. Nawet jeśli go nie chce, to zgodnie z tym, co mówi James, mogłaby je urodzić i zrzec się praw rodzicielskich do niego.
    Jasna cholera, jeszcze Rudy. Coś czuję, że sporo namiesza. Niby Susie była dla niego zwykłą dziwką, z którą mógł się zabawiać, kiedy tylko chciał. Ma takich całe mnóstwo, ale on mimo tego walczy o nią. Mnie się wydaje, że jemu już nie chodzi tylko o seks z nią. Połączyła go z nią jakaś więź, o której nawet nie zdaje sobie sprawy. Boję się, że gdy dowie się o ciąży, to poprze ją w tym, by ją usunąć i coś tam jeszcze narozpierdala. No i szkoda mi jego dziewczyny. Ech, ja to bym takiego już dawno...
    Hm, tak właśnie się zastanawiałam, czy pojawi się Kristen i proszę. Wiesz co, już chyba wpadłam na to, jak dalej to poprowadzisz, ale nie napiszę, żeby nie zapeszyć ;) No dobra, czekam na kolejny rozdział, pozdrawiam i życzę tradycyjnie weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Patty, przeczytałam Twój komentarz u mnie i doszłam do wniosku, że jesteś jedną z nielicznych osób, która potrafi docenić moje specyficzne poczucie humoru. I nawet rozbawił Cię fragment o vanie! To cudownie! Już się bałam, że jestem jakaś popierdolona i tylko mnie to bawi... Ale widać jesteśmy popierdolone we dwie. xD
    Ojej! A tymczasem u Ciebie tyle się działo! :o
    Irytuje mnie strasznie Su. No z jednej strony ją lubię, sama nie wiem czemu. Zrobi milion głupich rzeczy, ale mam jakąś słabość do niej i wszystko jej z miejsca wybaczam. Ale z drugiej - ta chęć pozbycia się dziecka, jej reakcja na ciążę i fakt, że nie chciała nawet nic powiedzieć Jamesowi... No to już przegięcie trochę. To bardzo wrażliwy temat i ten... Stawiam jej kropkę. A jak jutro się nie nauczy, to dostanie jedynkę. Ale dzisiaj ma kropkę. Chociaż zastanowię się, czy nie dać jej minusa. (szkoła tak bardzo, przepraszam, teraz mam ferie i mi odpierdziela zupełnie, humor szampański mam, hihi)
    DAVE'A NIGDY NIE LUBIŁAM I NIE POLUBIĘ. Ale o tym wiesz. xD W tym człowieku mnie strasznie coś odpycha i po prostu nie mogę... Ale ten dialog z sąsiadką mnie rozwalił i leżę. Piona, Mastejn!
    Wspomniałaś o Kristen, więc postanowiłam wejść w bohaterów i... I... Devon jest tak przystojny, że polubiłam go jeszcze bardziej, mimo że wcześniej go też bardzo lubiłam. No to teraz go lubię bardziej niż bardzo. Tak bardzo bardzo. Jest super.
    Czekam na kolejny rozdział. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj, droga Pat \m/ Ciężko i mozolnie w końcu zebrałam się, aby skomentować. Nie obiecuję, że wyjdzie z tego coś sensownego, ale czas najwyższy! Przepraszam również za to spóźnienie... punktualność jest moim przeciwieństwem, ale jak to się mówi : lepiej późno niż wcale ;) Rozdział nie jest zły. Nieintensywny, ale dobry, podobał mi się ;) Te sceny, które tu przedstawiłaś są na prawdę interesujące. No i chyba pierwszy raz będę po stronie Su xd! Zaczynając od nieprzyjemnego zajścia... James znalazł to, czego nie powinien, ale z drugiej strony dziewczyna mogła trzymać tabletki przy sobie, więc punkt dla Het'a. Z drugiej strony nie powinien wpierniczać się dziewczynie w plany, bo na obecną chwilę jest jedynie dawcą nasienia. Rozumiem, że chce być dobrym ojcem i zatrzymać dziecko, ale nie podoba mi się jego postępowanie. Szczególnie, że potraktował Su cholernie przedmiotowo- niech urodzi dziecko i spierdala. Gdyby to on musiał przejść ten proces, nie jestem pewna, czy podszedłby do tego z entuzjazmem. Tym razem punk dla Su, mamy 1-1. Natomiast z trzeciej strony, usunięcie ciąży jest nie najlepszym pomysłem. Powinna pozwolić żyć dziecku, gdyż no... nie powiem, że to złe, chociaż jest w tym prawda, ale staram się również zrozumieć Susie. Jest ćpunką, może umrzeć, nie wiedzie jej się z chłopakiem. W jej przypadku ten stan może tylko wszystko pogorszyć. Zwłaszcza, że moim zdaniem nie poradziłaby sobie w tej sytuacji, jednak punktu jej nie przyznam.
    W następnej kolejności mamy mojego kochane Rudego. Nie wiem co ze mną nie tak, ale mam słabość do dupków .-. Zwłaszcza Mustaine'a. Nie ważne, jakim idiotą był w rzeczywistości czy w opowiadaniach, zawsze będę go kochać- logika, poziom hard \m/. Mój (nie)kochany Dave tęskni za Suzie. Jego perspektywa jest zniewalająco rozwalająca pod każdym względem xD No, perełka. Bardzo dobrze Ci to wyszło ;) Te jego myśli i dialog z sąsiadką! Zastanawiałam się, czy kobieta nie dostanie przypadkiem zawału, ale nic się nie stało. On i Su... to jest najgorsze możliwe połączenie xD Para ćpunów, których relacja opiera się na zdradach i ciągłym pieprzeniu. Tak, to się nazywa prawdziwa miłość xd Jednak z uwagi mojego uwielbienia dla Rudego mam nadzieję, że po powrocie coś między nimi zajdzie... głębszego na tyle, n a ile potrafią. Ciekawi mnie jak przyjmie wiadomość o ciąży dziewczyny. Z pewnością będzie to widowiskowe i bolesne dla obu stron.
    To na tyle z mojej strony. Starałam się sklecić coś sensownego, sądzę, że podołałam. Życzę mnóstwo weny, bo zawsze się przyda i zapraszam na nowy rozdział do mnie ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, hej, Parry!
    Wiesz co, zastanawiam się nad jedną rzeczą i w zasadzie to jest dość niesamowite. Już kiedyś to zauważyłam. Jak to jest, że trwamy sobie w tej samej blogosferze, ja czytam ileś tam tych opowiadań, a pod żadnym nie widziałam komentarza od dziewcząt, które widuję u Ciebie? I jak to jest, że żadne z tych, które czytuję ja, one mnie, nie czytują Ciebie? Boże, nie jestem w stanie tego pojąć, jesteś jedną z tych najwytrwalszych blogerek, a prawie nikt z nowych do Ciebie nie zawitał? Czy ja źle łączę wątki, sama już nie wiem, cholera, ale jestem po prostu z lekka zaskoczona. To, co piszesz zalicza się do moich oczek w głowie, zaraz obok Sophie, Rose i Reverie.
    Nie wiem, czy zrozumiesz to, co powyżej właśnie napisałam, ale naprawdę nie daje mi to spokoju od jakiegoś czasu, haha.

    Ale to wszystko było tylko słowem wstępu.
    Mam beznadziejnie bardzo mieszane uczucia do tego, co dzieje się obecnie pomiędzy Susie a Jamesem. I na pewno ma na to wpływ osobowiść naszej głównej poszkodowanej...bohaterki. Starałam się sobie to wszystko jakoś poukładać w głowie i, cholera, nie wiem, co z tego wyszło. Wzięłam to od strony czystej logiki, o ile taka ma prawo bytu w ich położeniu, i od strony dobra tego nieszczęsnego dziecka.
    Susan na matkę nie nadaje, nie oszukujmy się, a ja Ameriki tym nie odkrywam. A przynajmniej można tak ocenić na podstawie jej dotychczasowych poczynań. Teoretycznie czasem dzieją się takie cuda-wianki, że mega nieodpowiedzialna osoba urodzi dziecko i okazuje się, że to ją drastycznie zmienia. Ale nie sądzę, by to był jeden z tych przypadków. I moim zdaniem, jeśli ona nie czuje tego macierzyńskiego instynktu, to nie ma co się zastanawiać nad usunięciem ciąży. Przecież potem nie dość, że matka nieszczęśliwa, to dziecko i tak nie ma życia, jakkolwiek to nie brzmi, a na pewno już nie ma kochającej rodziny.
    Z kolei James od razu taki napalony ojciec? Cholera, to kojarzy mi się z moim Joe, haha. To znaczy, tym...jego prawdziwym ja, mam na myśli. Ale mniejsza z nim, wracając do przyszłego potencjalnego taty - cóż on ma w głowie? Nie za bardzo go rozumiem. Przecież widzi swoją Su, jej stan; fizyczny i psychiczny. Jej podejście do tego wszystkiego. Naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł... Zastanawiam się, czy możliwe jest, by po ewentualnym urodzeniu, Susan mogłaby popaść w ten przykry syndrom Baby Blues. Aż mnie ciarki przeszły.
    Ciężko w ogóle mi przewidywać, co będzie, cholera.

    Do Dave'a chyba nie mam komentarza. Boże, jest skurwielem, który doprowadza mnie do szewskiej pasji, i to na potęge! Nie mam siły, nie mam, cholera, siły. Nie potrafię nawet określić, co jest między nim a Susie, o ile to specyficzne uczucie, a raczej więź, ma jakąś nazwę. Do kogo on żywi urazę? Do niej? Do Jamesa? Do swojej dziewczyny? Do siebie samego? Do narkotyków? Parry, ja psychicznie nie wyrabiam z tym człowiekiem.

    Chyba muszę uciekać, nie wiem, co więcej mówić. Wszystko to stawiam pod wielkim znakiem zapytania i nie wiem, czego się spodziewać, haha. Mieszasz, cholernie bardzo mi namieszłaś! Dlatego pozostaje mi tylko czekać na kolejny, pozdrawiam i pięknej weny życzę ♥

    I zapraszam na dwudziesty pierwszy do siebie, mamy miłe ciasto! :')

    OdpowiedzUsuń
  5. ...pora na ~ tajemnice Leandry, Parry, nie bij, zapraszam! :')

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana, przepraszam najmocniej, że wstawiam komentarz tak późno. Wszystko przez tę cholerną wycieczkę, która była zajebista, ale o tym opowiem Ci w liście.
    Żadne z moich przypuszczeń się nie sprawdziły. Tabletki poronne. W sumie 'najlepsze' rozwiązanie w takiej sprawie. Z jednej strony dobrze, że James ją przed tym powstrzymał, ale z drugiej strony to nie wiadomo, czy następna próba usunięcia ciąży nie będzie bardziej ekstremalna.
    James miałby wychować dziecko? SAM? Niemożliwe. Powiedział to pod wpływem uniesienia. Tryb życia by mu na to nie pozwolił.
    Rudy mnie trochę zdziwił. Martwi się o Susan i tęskni za nią? Nieźle.
    Btw to sama zaczynam myśleć, że są dla siebie stworzeni. Dziwne, że Susan jeszcze nie rzuciła Jamesa dla niego. Rozmowa z sąsiadką rozpierdoliła - 'Jeszcze zapomniała pani dodać, że jest dziwką' XD

    OdpowiedzUsuń