dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem. jesteście kochane.
Susie
Tydzień, dwa, trzy... i tak minęło półtorej miesiąca. W trasie bardzo się męczyłam. Nie chodziło już nawet o to, że nie miałam dostępu do narkotyków i przeszłam przez kolejny detoks. Każdego wieczoru musiałam siedzieć sama na backstage'u, widziałam, jak dziewczyny reszty chłopaków z zespołu świetnie się bawią i obgadują mnie za plecami. Nie przepadałam za muzyką Metalliki, więc słuchanie ich nawet nie sprawiało mi żadnej przyjemności. Moją jedyną rozrywką było palenie trawki za kulisami z Peterem, który był technicznym Larsa. James, mimo że był przy mnie cały czas, w ogóle nie spędzał ze mną czasu. Fani, koncerty i kariera były dla niego ważniejsze niż dziewczyna z wiecznym fochem i obrażoną miną. Spędzaliśmy wspólnie czas w nocy, w pokojach hotelowych. Rzadko rozmawialiśmy, kochaliśmy się, oglądaliśmy horrory. James coraz więcej pił, jego nałóg zaczął powoli wymykać się spod kontroli. Mnie próbował zmienić i odciągnąć od używek, natomiast swoich problemów z alkoholem nie dostrzegał w ogóle.
Od trzech dni czułam się wyjątkowo źle. Lecieliśmy z Oklahomy do Waszyngtonu. Przez cały lot piłam wodę i wymiotowałam do papierowej torebki. James, który siedział obok, patrzył na mnie ze współczuciem, jednak jakoś szczególnie nie przejął się moim stanem. Według niego były to objawy odstawieniowe.
- Może pójdę do lekarza, kiedy wylądujemy? Czuję się coraz gorzej...
- Twój organizm pozbywa się tego świństwa które w siebie przyjmowałaś. Niedługo ci przejdzie. - rzucił, przerzucając kartki w swoim zeszycie.
Nic już nie mówiłam. Obok mnie przeszła stewardessa, a ja znowu zwymiotowałam, kiedy poczułam zapach jej perfum.
Reszta lotu była prawdziwą męką, dla mnie i dla ludzi, którzy siedzieli w pobliżu. Wylądowaliśmy w Waszyngtonie koło 8:00 rano i od razu pojechaliśmy do hotelu. Wszyscy wybrali się na śniadanie, a ja do pokoju, bo nie chciałam nawet myśleć o jedzeniu. Zmęczona i osłabiona położyłam się z nadzieją, że chociaż trochę się prześpię, a mój żołądek się uspokoi. Udało się.
Od trzech dni czułam się wyjątkowo źle. Lecieliśmy z Oklahomy do Waszyngtonu. Przez cały lot piłam wodę i wymiotowałam do papierowej torebki. James, który siedział obok, patrzył na mnie ze współczuciem, jednak jakoś szczególnie nie przejął się moim stanem. Według niego były to objawy odstawieniowe.
- Może pójdę do lekarza, kiedy wylądujemy? Czuję się coraz gorzej...
- Twój organizm pozbywa się tego świństwa które w siebie przyjmowałaś. Niedługo ci przejdzie. - rzucił, przerzucając kartki w swoim zeszycie.
Nic już nie mówiłam. Obok mnie przeszła stewardessa, a ja znowu zwymiotowałam, kiedy poczułam zapach jej perfum.
Reszta lotu była prawdziwą męką, dla mnie i dla ludzi, którzy siedzieli w pobliżu. Wylądowaliśmy w Waszyngtonie koło 8:00 rano i od razu pojechaliśmy do hotelu. Wszyscy wybrali się na śniadanie, a ja do pokoju, bo nie chciałam nawet myśleć o jedzeniu. Zmęczona i osłabiona położyłam się z nadzieją, że chociaż trochę się prześpię, a mój żołądek się uspokoi. Udało się.
***
Mdłości powróciły. Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do toalety. Dźwięk wymiotowania powodował, że czułam się jeszcze gorzej. Wyciągnęłam ręcznik z szafki i wytarłam twarz, po czym wróciłam do pokoju. James siedział przy oknie i spojrzał na mnie.
- Powinnaś pojechać jednak do lekarza...
- To może pójdziesz ze mną?
- Zaraz mamy wywiad... - wstał i ściągnął z oparcia krzesełka swoją skórzaną kurtkę. Pocałował mnie w czoło. - Idź z którąś z dziewczyn. Wrócę za parę godzin.
Wyszedł. Westchnęłam cicho i wróciłam do łazienki. Zrobiłam mocny makijaż i ułożyłam włosy. Założyłam obcisłą koszulkę, podarte jeansy i czarną kurtkę baseballową. Z żadną z dziewczyn nie chciałam iść, one ze mną zapewne też nie, więc do szpitala wzięłam ze sobą Petera. Wziął trochę trawki, więc mieliśmy w planach zapalić sobie w szpitalnej toalecie.
Peter został w poczekalni, a ja weszłam do gabinetu. Opowiedzialam lekarzowi o dolegliwościach. Zadał mi parę pytań i przerzucał kartki. Wreszcie zsunął okulary z nosa i przyjrzał mi się.
- Proszę za mną. - wstał i wyszliśmy z pomieszczenia. Peter spojrzał w moją stronę, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Lekarz zaprowadził mnie do innego gabinetu. Powiedział coś szeptem do starszej lekarki, która kiwała głową, zerkając na mnie.
- Niech się pani położy. - rzuciła, kiedy mój poprzedni doktor wyszedł. Kobieta przeprowadziła kilka badań, nie zamieniając ze mną ani słowa. W końcu pozwoliła mi się ubrać i wróciła na swoje miejsce. Zapisała coś i uśmiechnęła się.
- Gratuluję.
- Czyli jestem zdrowa?
- Jest pani w ciąży.
Prawie spadłam z krzesła. Jakiej, do cholery, ciąży? To była ostatnia rzecz, której chciałam.
- Ale... jak to... w moim stanie, z moim organizmem? - jęknęłam.
- Jest pani młoda, w idealnym wieku na dziecko. - podsunęła mi zdjęcia USG. - To 4. tydzień, ciąża rozwija się prawdłowo.
Jedynym pocieszeniem było to, że James nie mógłby wyprzeć się ojcostwa. Byłam z nim w trasie od prawie 2 miesięcy i spałam tylko z nim. Wzięłam zdjęcie i bez pożegnania wyszłam z gabinetu. Peter siedział cały czas w poczekalni. Gestem pokazałam mu, żebyśmy poszli do łazienki. Nikogo tam nie było, więc zamknęliśmy się w jednej z kabin.
- Zrób skręta. - rzuciłam, chowając papiery do torebki.
- Wiadomo, co ci jest? - spytał, wyciągając z kieszeni woreczek z marihuaną.
- Jestem w ciąży.
Popatrzył na mnie zszokowany.
- I ty chcesz palić trawę w takim stanie?!
- Kurwa, w dupie mam ten zlep komórek! Zrób mi skręta!
Peter jeszcze przez chwilę przyglądał mi się niepewnie. Mimo wszystko zrobił jointa, a ja wyciągnęłam zapalniczkę i odpaliłam go trzęsącymi się dłońmi. Zaciągnęłam się mocno i wypuściłam z ust gęstą chmurę dymu, pociągając nosem.
- Najchętniej wyprułabym sobie ten płód nożem.
- Nie no, daj spokój, to niewinne dziecko...
- To nie jest nawet dziecko. To zwykły płód. Muszę się tego paskudztwa pozbyć, póki jeszcze mogę.
- Susie, ale James też chyba ma coś do powiedzenia. - powiedział, biorąc ode mnie skręta.
- A właśnie, ani słowa Jamesowi.
- Ale...
- On się nie może dowiedzieć. - przerwałam mu, biorąc jointa, którego mi podał.
- Su, Jam cię zabije, jeśli usuniesz ciążę.
- No kurwa mać, nareszcie! - uniosłam ręce w górę. - Może w końcu jemu się uda. Faszerowałam się lekami nasennymi i popijałam je alkoholem, brałam heroinę, używałam brudnych strzykawek, pieprzyłam się z gościem, którego niedługo później wyrzucili z tego biznesu, bo miał HIV, diler zabił mojego chłopaka i wyrzucił jego zwłoki do rzeki, a mnie oszczędził. Przecież to jest kurwa cud, że ja jeszcze żyję.
Peter pokręcił tylko głowa. Oddałam mu skręta.
- Niedobrze mi.
- Czekaj, już cię zostawiam. - zgasił jointa i wyszedł z kabiny, a ja zwymitowałam, zanim jeszcze zdążył zamknąć drzwi.
Devon
Po powrocie do Arizony spakowałem do kartonu wszystkie gazety od Alana i zdjęcia Susie, które miałem w domu. To był dobry początek zamknięcia tego rozdziału. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Mimo że chciałem zapomnieć o Su, często zdarzało mi się o niej myśleć i zatęsknić. Miałem nadzieję, że to wszystko się skończy, kiedy poznałem Heather. Heath była młodsza ode mnie o 9 lat, studiowała filologię rosyjską na uniwersytecie w Phoenix. Poznaliśmy się w barze. Była średniego wzrostu, na głowie miała burzę brązowych loków. Miała piękny uśmiech, duże piwne oczy i ciemną karnację. Założyła się z koleżankami, że uda jej się mnie poderwać. Na zwykłym poderwaniu się nie skończyło, bo zaczęliśmy się spotykać. Dosyć szybko wzięła swoje rzeczy z mieszkania, które dzieliła z koleżanką z roku i wprowadziła się do mnie. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że Heather nie jest dziewczyną, której szukałem. Zamiast poszukać pracy, jak większość jej znajomych, wolała wydawać moje pieniądze. Zamiast się uczyć, wolała chodzić na imprezy. Zamiast spędzić wieczór ze mną, wolała siedzieć z koleżankami. Jej przyjaciółki również stały się poważnym problemem. Jedna z nich odkryła moją przeszłość. Od tamtej pory nie dość, że gadały o mnie za moimi plecami i opowiadały niestowrzone rzeczy na mój temat, to Heath zaczęła mnie kontrolować. Była przeraźliwie zazdrosna, wypytywała mnie o moje związki, rodzinę, podejrzewała o zdrady, odbierała moje telefony, przeglądała pocztę. To się stało nie do zniesienia. Zawsze myślałem, że to Susie była moją najgorszą partnerką i to właśnie ona mnie wykończy, jednak się myliłem. Su przynajmniej potrafiła uszanować moją prywatność i to, że nie chcę poruszać tematu mojej rodziny. Nigdy nie rozmawialiśmy o swojej przeszłości, w domu praktycznie w ogóle nie poruszaliśmy tematu naszej pracy. Na swoje zachcianki wydawała własne pieniądze, nie moje. Była domatorką, miała w sumie tylko jedną koleżankę, z którą raczej gadała o głupotach, a nie naszych problemach w związku. Odkąd zaszła w ciążę, a potem uzależniła się od narkotyków, przestały ją kręcić imprezy i zabawy do rana. Najchętniej siedziałaby cały czas w domu, wybierała się jedynie do swojego kochanka dilera albo szła na plan filmowy.
Po prawie dwóch miesiącach kazałem Heather spakować swoje rzeczy i wynosić się z mojego domu.
Stwierdziłem, że chyba nie jestem jeszcze gotowy na nowy związek i nie ma sensu nikogo szukać. Jeśli kogoś poznam - w porządku, jeśli nie - też się nic nie stanie.
Wtedy na mojej drodze pojawiła się Sherry.
Parę dni po tym, jak pokazałem Heather drzwi, wpadłem wieczorem na zapłakaną dziewczynę siedzącą na krawężniku. Podszedłem bliżej. Obok niej stały dwie walizki. Nie wiedziałem za bardzo jak mam się zachować, ale z daleka było widać, że potrzebuję pomocy.
- Hej... mogę ci jakoś pomóc...? - stanąłem naprzeciwko niej. Podniosła głowę i zobaczyłem błękitne, zaczerwienione od płaczu oczy i makijaż spływający po twarzy. Jej skóra była bardzo blada, a proste jasne blond włosy potargane. Pociągnęła nosem i poprawiła grzywkę.
- Nie.
Usiadłem obok niej i spojrzałem na nią z boku.
- Jak masz na imię?
- Jakie to ma znaczenie?
- Widzę, że potrzebujesz pomocy. Jest po 23:00, a ty siedzisz zapłakana na krawężniku.
- Zalegałam z pieniędzmi za czynsz i facet wyrzucił mnie z mieszkania... - głos jej się załamał. - Studiuję, pracuję w sklepie z ubraniami, nie dostaję za to prawie nic, rodzice w ogóle mi nie pomagają... - rozpłakała się na dobre. - Nawet nie mam gdzie iść...
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu.
- Możesz przyjść do mnie, jeśli chcesz. Nie musisz mi za nic płacić.
- Nie chcesz pieniędzy? Serio?
- Serio. Mam wystarczająco swojej kasy. Skoro możesz u mnie przenocować to dlaczego mam ci nie pomóc? Nie będziesz spać na ulicy.
Dziewczyna patrzyła to na swoje czerwone trampki, to na mnie. W końcu wstała.
- Właściwie... nie mam nic do stracenia... Jestem Sherry.
I tak się wszystko zaczęło. Po kilku dniach wspólnego mieszkania wylądowaliśmy w łóżku, a Sherry nie szukała sobie nowego lokum. Znowu wszystko zbyt szybko się potoczyło i zastanawiałem się, czy nie skończy się to tak samo jak z Heather. Na szczęście nic na to nie wskazywało. Sherry była piękna i seksowna, uwielbiałem patrzeć na jej długie nogi, odgarniać jasne włosy z jej twarzy, patrzeć jak robi rano makijaż, czuć jej paznokcie wbijane w moje plecy. Lubiłem spędzać z nią czas i rozmawiać. Jej obecność dobrze na mnie wpływała. Odkąd była u mnie ani razu nie pomyślałem o Susie...
Peter został w poczekalni, a ja weszłam do gabinetu. Opowiedzialam lekarzowi o dolegliwościach. Zadał mi parę pytań i przerzucał kartki. Wreszcie zsunął okulary z nosa i przyjrzał mi się.
- Proszę za mną. - wstał i wyszliśmy z pomieszczenia. Peter spojrzał w moją stronę, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Lekarz zaprowadził mnie do innego gabinetu. Powiedział coś szeptem do starszej lekarki, która kiwała głową, zerkając na mnie.
- Niech się pani położy. - rzuciła, kiedy mój poprzedni doktor wyszedł. Kobieta przeprowadziła kilka badań, nie zamieniając ze mną ani słowa. W końcu pozwoliła mi się ubrać i wróciła na swoje miejsce. Zapisała coś i uśmiechnęła się.
- Gratuluję.
- Czyli jestem zdrowa?
- Jest pani w ciąży.
Prawie spadłam z krzesła. Jakiej, do cholery, ciąży? To była ostatnia rzecz, której chciałam.
- Ale... jak to... w moim stanie, z moim organizmem? - jęknęłam.
- Jest pani młoda, w idealnym wieku na dziecko. - podsunęła mi zdjęcia USG. - To 4. tydzień, ciąża rozwija się prawdłowo.
Jedynym pocieszeniem było to, że James nie mógłby wyprzeć się ojcostwa. Byłam z nim w trasie od prawie 2 miesięcy i spałam tylko z nim. Wzięłam zdjęcie i bez pożegnania wyszłam z gabinetu. Peter siedział cały czas w poczekalni. Gestem pokazałam mu, żebyśmy poszli do łazienki. Nikogo tam nie było, więc zamknęliśmy się w jednej z kabin.
- Zrób skręta. - rzuciłam, chowając papiery do torebki.
- Wiadomo, co ci jest? - spytał, wyciągając z kieszeni woreczek z marihuaną.
- Jestem w ciąży.
Popatrzył na mnie zszokowany.
- I ty chcesz palić trawę w takim stanie?!
- Kurwa, w dupie mam ten zlep komórek! Zrób mi skręta!
Peter jeszcze przez chwilę przyglądał mi się niepewnie. Mimo wszystko zrobił jointa, a ja wyciągnęłam zapalniczkę i odpaliłam go trzęsącymi się dłońmi. Zaciągnęłam się mocno i wypuściłam z ust gęstą chmurę dymu, pociągając nosem.
- Najchętniej wyprułabym sobie ten płód nożem.
- Nie no, daj spokój, to niewinne dziecko...
- To nie jest nawet dziecko. To zwykły płód. Muszę się tego paskudztwa pozbyć, póki jeszcze mogę.
- Susie, ale James też chyba ma coś do powiedzenia. - powiedział, biorąc ode mnie skręta.
- A właśnie, ani słowa Jamesowi.
- Ale...
- On się nie może dowiedzieć. - przerwałam mu, biorąc jointa, którego mi podał.
- Su, Jam cię zabije, jeśli usuniesz ciążę.
- No kurwa mać, nareszcie! - uniosłam ręce w górę. - Może w końcu jemu się uda. Faszerowałam się lekami nasennymi i popijałam je alkoholem, brałam heroinę, używałam brudnych strzykawek, pieprzyłam się z gościem, którego niedługo później wyrzucili z tego biznesu, bo miał HIV, diler zabił mojego chłopaka i wyrzucił jego zwłoki do rzeki, a mnie oszczędził. Przecież to jest kurwa cud, że ja jeszcze żyję.
Peter pokręcił tylko głowa. Oddałam mu skręta.
- Niedobrze mi.
- Czekaj, już cię zostawiam. - zgasił jointa i wyszedł z kabiny, a ja zwymitowałam, zanim jeszcze zdążył zamknąć drzwi.
Devon
Po powrocie do Arizony spakowałem do kartonu wszystkie gazety od Alana i zdjęcia Susie, które miałem w domu. To był dobry początek zamknięcia tego rozdziału. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Mimo że chciałem zapomnieć o Su, często zdarzało mi się o niej myśleć i zatęsknić. Miałem nadzieję, że to wszystko się skończy, kiedy poznałem Heather. Heath była młodsza ode mnie o 9 lat, studiowała filologię rosyjską na uniwersytecie w Phoenix. Poznaliśmy się w barze. Była średniego wzrostu, na głowie miała burzę brązowych loków. Miała piękny uśmiech, duże piwne oczy i ciemną karnację. Założyła się z koleżankami, że uda jej się mnie poderwać. Na zwykłym poderwaniu się nie skończyło, bo zaczęliśmy się spotykać. Dosyć szybko wzięła swoje rzeczy z mieszkania, które dzieliła z koleżanką z roku i wprowadziła się do mnie. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że Heather nie jest dziewczyną, której szukałem. Zamiast poszukać pracy, jak większość jej znajomych, wolała wydawać moje pieniądze. Zamiast się uczyć, wolała chodzić na imprezy. Zamiast spędzić wieczór ze mną, wolała siedzieć z koleżankami. Jej przyjaciółki również stały się poważnym problemem. Jedna z nich odkryła moją przeszłość. Od tamtej pory nie dość, że gadały o mnie za moimi plecami i opowiadały niestowrzone rzeczy na mój temat, to Heath zaczęła mnie kontrolować. Była przeraźliwie zazdrosna, wypytywała mnie o moje związki, rodzinę, podejrzewała o zdrady, odbierała moje telefony, przeglądała pocztę. To się stało nie do zniesienia. Zawsze myślałem, że to Susie była moją najgorszą partnerką i to właśnie ona mnie wykończy, jednak się myliłem. Su przynajmniej potrafiła uszanować moją prywatność i to, że nie chcę poruszać tematu mojej rodziny. Nigdy nie rozmawialiśmy o swojej przeszłości, w domu praktycznie w ogóle nie poruszaliśmy tematu naszej pracy. Na swoje zachcianki wydawała własne pieniądze, nie moje. Była domatorką, miała w sumie tylko jedną koleżankę, z którą raczej gadała o głupotach, a nie naszych problemach w związku. Odkąd zaszła w ciążę, a potem uzależniła się od narkotyków, przestały ją kręcić imprezy i zabawy do rana. Najchętniej siedziałaby cały czas w domu, wybierała się jedynie do swojego kochanka dilera albo szła na plan filmowy.
Po prawie dwóch miesiącach kazałem Heather spakować swoje rzeczy i wynosić się z mojego domu.
Stwierdziłem, że chyba nie jestem jeszcze gotowy na nowy związek i nie ma sensu nikogo szukać. Jeśli kogoś poznam - w porządku, jeśli nie - też się nic nie stanie.
Wtedy na mojej drodze pojawiła się Sherry.
Parę dni po tym, jak pokazałem Heather drzwi, wpadłem wieczorem na zapłakaną dziewczynę siedzącą na krawężniku. Podszedłem bliżej. Obok niej stały dwie walizki. Nie wiedziałem za bardzo jak mam się zachować, ale z daleka było widać, że potrzebuję pomocy.
- Hej... mogę ci jakoś pomóc...? - stanąłem naprzeciwko niej. Podniosła głowę i zobaczyłem błękitne, zaczerwienione od płaczu oczy i makijaż spływający po twarzy. Jej skóra była bardzo blada, a proste jasne blond włosy potargane. Pociągnęła nosem i poprawiła grzywkę.
- Nie.
Usiadłem obok niej i spojrzałem na nią z boku.
- Jak masz na imię?
- Jakie to ma znaczenie?
- Widzę, że potrzebujesz pomocy. Jest po 23:00, a ty siedzisz zapłakana na krawężniku.
- Zalegałam z pieniędzmi za czynsz i facet wyrzucił mnie z mieszkania... - głos jej się załamał. - Studiuję, pracuję w sklepie z ubraniami, nie dostaję za to prawie nic, rodzice w ogóle mi nie pomagają... - rozpłakała się na dobre. - Nawet nie mam gdzie iść...
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu.
- Możesz przyjść do mnie, jeśli chcesz. Nie musisz mi za nic płacić.
- Nie chcesz pieniędzy? Serio?
- Serio. Mam wystarczająco swojej kasy. Skoro możesz u mnie przenocować to dlaczego mam ci nie pomóc? Nie będziesz spać na ulicy.
Dziewczyna patrzyła to na swoje czerwone trampki, to na mnie. W końcu wstała.
- Właściwie... nie mam nic do stracenia... Jestem Sherry.
I tak się wszystko zaczęło. Po kilku dniach wspólnego mieszkania wylądowaliśmy w łóżku, a Sherry nie szukała sobie nowego lokum. Znowu wszystko zbyt szybko się potoczyło i zastanawiałem się, czy nie skończy się to tak samo jak z Heather. Na szczęście nic na to nie wskazywało. Sherry była piękna i seksowna, uwielbiałem patrzeć na jej długie nogi, odgarniać jasne włosy z jej twarzy, patrzeć jak robi rano makijaż, czuć jej paznokcie wbijane w moje plecy. Lubiłem spędzać z nią czas i rozmawiać. Jej obecność dobrze na mnie wpływała. Odkąd była u mnie ani razu nie pomyślałem o Susie...
Nie skomentowałam poprzedniego, więc nadrabiam tutaj xd Ach, to nieuleczalne lenistwo. Ciężko z tym walczyć. Jednak póki mam okazję, skomentuję, może się uda ;) Zaczynając o rozdziale, miałam w planach napisać, że mój kochany James jest cholernym dupkiem. Jak on traktuje Su? Jak powietrze! Jak coś nie gra, to powinni się rozstać. Moim skromnym zdaniem oboje by na tym skorzystali. Suzie w dalszym ciągu mogłaby prowadzić swój rozwiązły tryb życia, a Jamie by się skupił na muzyce. Z tego co widzę, jedynym priorytecie. Aczkolwiek moje plany pokrzyżowała ciąża dziewczyny. Nie spodziewałam się tego xd Mimo, iż Su nie jest moją ulubioną postacią, nie sądziłam, że będzie chciała zachować się tak potwornie- usunąć ciąże. Gdyby Het się dowiedział... lub ktokolwiek. Dave by się tym nie przejął, w końcu to Rudy, po za kilkoma aspektami nic nie ma dla niego większego znaczenia. Natomiast o Devon'ie niewiele powiem. Lubię go, jest taki... melancholijny? Szkoda mi go. Podświadomie nadal oś czuje do Su, mimo iż nie są razem, w dalszym ciągu jest zraniony. Mam nadzieję, że z Sherry nic się nie popieprzy, aczkolwiek nie ufam tej dziewczynie. Jestem odrobinę podejrzliwa względem niej. Dziwi mnie, że bez tego i owego tak po prostu poszła do mieszkania pierwszego faceta, który zaoferował pomoc. No nic. Ciekawi mnie, jak rozwiną się te wszystkie sytuacje. Mam nadzieję, że korzystnie dla wszystkich. Jednakże w sytuacji Suzie tylko jedna ze stron może być zadowolona bez względu na to, co postanowi.
OdpowiedzUsuńPozostaje mi życzyć weny, chęci do pisania, świeżych pomysłów i niedługiego okresu czekania na kolejny rozdział ;)
aaa, dziękuję za komentarz! ♥
Usuńmuszę powiedzieć, że dobrze wszystko analizujesz, tak jak ja bym tego chciała, dobrze się wczuwasz w sytuację bohaterów :) co do Sherry... no zobaczymy, była zaplanowana od dawna dosyć, mimo wszystko nie mam do końca przemyślanej jej postaci :)
Cieszę się, że mój tok myślenia jest odpowiedni xd Co do Sherry- ona jest obecnie bezosobowa. Nic o niej nie wiemy, więc tak na prawdę możesz stworzyć ją tak, jak tylko sobie wymarzysz xd Masz szerokie pole do popisu, jeśli dziewczyna dłużej zabawi u Devon'a ;)
UsuńNa początku chcę ci bardzo podziękować za komentarz u mnie, jest mi bardzo miło, że zajrzałaś ^-^
OdpowiedzUsuńNo dobra, co my tu mamy. Niby wszystko gra, James zatroszczył się o to, by Susie wreszcie się ogarnęła, by nie spędzała czasu z kimś, kto możne na nią źle wpłynąć, by nie włóczyła się nie wiadomo gdzie, by nie ćpała. Jednocześnie nadal przekazywał jej swoją miłość, dbał o nią. Mimo tego ona wciąż nie jest szczęśliwa. A dlaczego? Bo jest cholernie samotna. Życie muzyka takie jest, że kariera stoi na pierwszym miejscu, a inne wartości zazwyczaj znajdują się za nim. Niektórzy potrafią się z tym pogodzić, inni nie mogą tego zaakceptować.
Nie, nic nie może być dobrze. Dostrzega się nieprawidłowości, które są dość znaczące. Teraz w życiu Su jest tylko seks i tęsknota. Za czymś, co już dawno być może bezpowrotnie utraciła, czyli radość życia. Ona już nie potrafi się cieszyć, ale to nie tylko ze swojej winy. Spotkało ją tyle przykrości, wpadła już w tyle dołków. Jest całkowicie wyniszczona psychicznie, więc w niczym nie umie już znaleźć uczuć czy intencji. Jest taka... neutralna? Tak, to chyba dobre słowo.
Ta ciąża kompletnie mnie zaskoczyła. Wiedziałam, że to kiedyś nastąpi, ale nie spodziewałam się, że w tym momencie. Bardzo się cieszę, że to dziecko należy do Jamesa, choć się boję. Jeśli ona mu nie powie, to usunie to dziecko, a on nie będzie tego świadom. Błagam, niech ona tego nie robi. Niech nie powtórzy się historia z przeszłości, niech szczęśliwie je urodzi, wychowa i się w końcu zmieni... Tak, wiem, że to wygląda teraz nierealnie. Ale... Cholera, nawet nie umiem tego wyrazić. Po prostu... Su, niech w końcu do ciebie dotrze, że komuś na tobie zależy, że cholernie cię kocha i możesz się z nim ustatkować.
Boję się. Nie mam pojęcia, jak to dalej będzie. Co zrobi James, gdy jednak się dowie? Przecież nie wyłamie się z zespołu dla założenia szczęśliwej rodzinki, a z drugiej strony gdyby nie poświęcił jej czasu, Susie nigdy nie będzie szczęśliwa i nadal sama w tym wielkim pojebanym świecie. Kurczę, i tak źle, i tak niedobrze.
O Rudego się nie martwię, on akurat może ją zwyzywać od suk, szmat, dziwek, itp, choć mógłby też ją nakłonić do aborcji... Cholera jasna, no! To jest jedna, kompletna czarna kropa. Nieważne, co się wybierze, i tak zawsze któraś ze stron będzie cierpiała. O szlag, w co ta dziewczyna się wpakowała...
Jestem zadowolona z faktu, że Devon wreszcie zapomniał o swej dawnej narzeczonej, że znalazł nową dziewczynę. Coś mnie jednak niepokoi. Nie wiem, myślę też, że on sam nie wie, czy to uczucie łączące go z Sherry jest szczere i prawdziwe. O niej w sumie mało zostało powiedziane, tylko tyle, że jakiś chujek wyjebał ją z mieszkania, bo nie miała za co zapłacić za czynsz. Nasz Devon się nad nią zlitował, a ona poszła do niego o tak, bez żadnego wahania. Niby rozumiem, nie miała kasy, a trafiła jej się okazja, w dodatku facet był miły i seksowny, no ale... Nie wiem, naprawdę nie wiem, co z tego wszystkiego wyniknie. Niech tylko ona go zbytnio nie wykorzysta. Wiele już cierpiał przez Susie. Tak strasznie mi go szkoda, jest naprawdę porządnym facetem. Należy mu się coś od życia.
Tak więc... Wiele zostaje do wyjaśnienia, do rozwiązania. Nie jestem pewna, w jaki sposób to wszystko się rozwikła. Jest w końcu tyle wyborów, tyle ścieżek, którymi mogą pójść bohaterowie. No cóż, pozostaje mi czekać na ich dalsze losy. Pozdrawiam cię, kochana i oczekuję następnego rozdziału ;)
Btw, jeśli na avatarze to ty, to mam taką samą koszulkę XD
dziękuję bardzo za komentarz, dziecko jest Jamesa, a jak to wszystko się potoczy... no zobaczymy :) sprawę z Sherry wyjaśniłam, była zaplanowana od dawna, jednak nie mam do końca wykreowanej jej postaci. mam już ogólny zarys, ale jak to wszystko między nią a Devonem się potoczy... zobaczycie :)
Usuńtak, to moje zdjęcie i moja ukochana koszulka, haha!
Whiplash z anonima (to już norma, eh).
OdpowiedzUsuńMój list już wysłany :)
Kuźwa, chyba nie będę w stanie skleić normalnego komentarza... Gdy tak czytałam o tym że Su ciągle wymiotuje, to byłam pewna, że to wynik nagłego braku dragów. Do ostatniej chwili byłam przekonana, że to nie będzie ciąża. A tu BANG... Normalnie zgniłam. Co teraz będzie? Ona naprawdę tego dziecka nie chce. Ba, ona go nienawidzi i chce się go pozbyć. Myślę, że będzie się faszerowała jakimś gównem, żeby poronić, albo uda się do jakiegoś lewego 'lekarza' na aborcję, przez którą będzie miała poważne konsekwencje zdrowotne i James się o wszystkim dowie. I będzie kwas jak skurwysyn.
Cieszę się, że Devon zaczyna sobie układać życie. Mam nadzieję, że uda mu się z tą dziewczyną.
Jestem rozjebana tym rozdziałem. Chylę czoła, Patty. Pisz dalej, bo umrę z ciekawości.
Mój rozdział jest gotowy. Wstawię go jutro albo pojutrze.
U mnie nowy ;) Zapraszam na dalsze losy Randi.
OdpowiedzUsuńHej hej, Parry.
OdpowiedzUsuńPrzybyłabym tutaj do Ciebie wcześniej, ale że chwilowo muszę korzystać tylko z komputera mamy i ewentualnie telefonu - czas trochę się ze mną droczy. Myślałam, by pisać Ci komentarz wczoraj wieczorem, z telefonu, ale uznałam, że nie będę nas krzywdzić do takiego stopnia, haha.
Susie, Susie, no pięknie. Cholera, z jednej strony w ogóle nie jestem zaskoczona, a z drugiej już jak najbardziej. Niby wiedziałam, że coś takiego z jej trybem życia w końcu się zdarzy, ale przecież takie eldorado już trwa i trwa, a dopiero teraz wciął jej się w to życie ktoś jeszcze i to dość dosadnie. Już z początkiem tego rozdziału stało się dla mnie dziwnie jasne i logiczne, że te wymioty nie są ze zwykłego złego samopoczucia albo strucia, o nie. Wiesz, nie tak dawno temu oglądałam Dr House'a. W jednym odcinku zwróciła się do niego kobieta, która narzekała, że od dłuższego czasu biega i ćwiczy, ale w ogóle nie traci na wadze, więc ten ja przebadał i powiedział w końcu, że w jej brzuchu jest dość spory pasożyt. Babka się naturalnie przeraziła, od razu pyta, jak można się go pozbyć. A House jej na to, że chyba nie ma takiej potrzeby, większość kobiet przywiązuje się do swoich pasożytów, z czasem nadaje im imię lub dwa, zaczyna je ubierać i żyje z nimi do końca swoich dni. Niezręczna cisza, w końcu jej pokazał skany USG, jakkolwiek fachowo się to nie nazywa. Sama poszkodowana była nadal wstrząśnięta, zasłaniała się się jakimś wszczepionym płatem antykoncepcyjnym...
Dlaczego ja Ci o tym napisałam? Nie wiem. Skojarzyło mi się to z kompletną nieodpowiedzialnością ze strony Susie. Akurat ta mnie zawsze zaskakuje pod tym względem, od samego początku absolutnie jasne było, że nie ucieszy się z dziecka, ale wszystko to można było załatwić w mniej agresywny sposób, nie wyskakiwać od razu z wyskrobywaniem płodu nożem, przy paleniu jointa. Chociaż sama ta wizja, kiedy ją sobie wyobraziłam (tak, naprawdę to zrobiłam!) nie wydała mi się taka bezsensu, na pewno niejeden reżyser horroru i filmów w stylu ''Ludzka Stonoga'' pokusił by się na coś takiego, więc, Parry...przemyśl to :')
Zaczęłam się jeszcze zastanawiać, co może zabić Su. Przeczytałam kilka razy jej historię życia, kiedy to opisuje przypadki, które gdyby dotknęły statystycznego człowieka to umarłby na zawał jeszcze może nawet i przed samym faktem. Co jest trochę smutne, jak się tak temu przyjrzymy. Ale omijając już to, jestem ciekawa, co James zrobi, jeśli się dowie, a nie ukrywam, że z całego serduszka bym chciała, żeby ten się jednak dowiedział o tym biednym dziecku w bardzo biednej matce.
Hm, doszłam jeszcze do wniosku, że najlepiej by było, gdyby Susie oddała swój problem mojej Dee, a moja Dee oddałaby swój problem jej. Wtedy chyba życie byłoby łatwiejsze dla wszystkich.
Zostawiam już tamtą sierotkę i idę do Devona - ja Ci normalnie muszę coś powiedzieć! Czytałam tak o jego rozczarowaniu, wkurwieniu, wszystkim naraz, uważam, że bardzo dobrze zrobił, pozbywając się tych wszystkich szmatławców z jej podobizną, no bo w końcu na co to komu... I w końcu dotarliśmy do jego nowych kobiet. Kocham je. Kocham tę uroczą blondynkę. Potrzebują ją poznać, Parry, ja po prostu muszę o niej poczytać, j tak bardzo cholernie mocno chcę coś o niej przeczytać. Chcę szczęścia Devona, dlaczego on musi być taki cudowny, powiedz mi, dlaczego?!
Trzymaj mnie w niepewności, wiesz, o czym chciałam Ci powiedzieć? Czytam teraz książkę, piątą część Kronik Wampirów Anne Rice i pojawiła się tam, tylko na chwilę, ale zawsze, dziewczyna. Terry. Czytałam o niej i wydała mi się ona być bohaterką absolutnie Twoją, w Twoim stylu. Była wyrachowaną blondynką, mogącą zrobić wszystko, by żyć na wysokiej stopie, w rodzinie nawet mówiono o niej jako o ździrze, nosiła buty na gumowej podeszwie, bransoletkę na kostce, pachniała słodkimi, tanimi perfumami i owocową gumą, którą zawsze żuła, miała idealnie zrobione rzęsy, usta całe w świecącym błyszczyku... Wszystko w latach siedemdziesiątych. Och, tak bardzo zobaczyłam w niej Twoje charakterne dziewczyny, zakochałam się.
UsuńKoniec mojej zbędnej paplaniny, haha. Uciekam, mam nadzieję, że już niedługo NAPRAWĘ coś się u KOGOŚ ułoży, och. A póki co uciekam i czekam z niecierpliwością na znacznie więcej.
Pozdrawiam, Parry, pozdrawiam! ♥
I zapraszam na ~ przykazanie miłości Madeline!