piątek, 27 lutego 2015

The Unforgiven - rozdział 28.

jest mi smutno przez dużą ilość wyświetleń przy ostatnim rozdziale, a tak mało komentarzy :c
kolejny rozdział! w końcu nowa bohaterka. aaaa, ja wiem, jakie teraz niektórzy możecie mieć myśli po pojawieniu się Kristen, ale mimo wszystko, zakończenie tej historii was zaskoczy, mam nadzieję, że nikt się go nie spodziewa... chociaż co chwilę się obawiam, że w ogóle nie umiem trzymać w napięciu i wiecie, co wydarzy się w każdym rozdziale, haha!
proszę o komentarze 

Susie
- Johnson!
Podniosłam głowę i rozejrzałam się. Poniszczone ławki, zapisana tablica, porysowana książka od historii, szydercze uśmiechy uczniów i zirytowany nauczyciel stojący obok. Wyprostowałam się i wzięłam głęboki oddech.
- Kto w 1801 roku został trzecim prezydentem Stanów Zjednoczonych?
- Nie wiem, nie uczyłam się...
- Johnson, czy ty w ogóle otwierasz książki w domu? Weź się do nauki, a nie imprezy ci w głowie.
- Przecież nikt jej nie zaprasza na imprezy. - powiedziała Emma, kapitanka drużyny cheerleaderek. Cała klasa wybuchnęła śmiechem, a nauczyciel pochylił się nade mną.
- Masz jakieś problemy?
Spojrzałam na niego zaszklonymi oczami.
- Przyjdź do mnie po lekcjach. - powiedział cicho i wrócił do prowadzenia zajęć.
Otworzyłam oczy i poprawiłam się na siedzeniu. Znowu ten przeklęty sen. Rozejrzałam się po samolocie. W końcu wracaliśmy do LA. Wiedziałam jednak, że nasze życie się diametralnie zmieni. Wszystko będzie inne. Nie miałam już szans na usunięcie ciąży. Musiałam urodzić to dziecko.
Spojrzałam na Jamesa, który siedział obok mnie. Spał, a włosy opadały mu na twarz. Przysunęłam się do niego i odgarnęłam mu za ucho kilka kosmyków. Poruszył się delikatnie i spojrzał na mnie, mrużąc oczy.
- Przepraszam...
- Wszystko ok... - powiedział lekko zachrypniętym głosem. Przytuliłam się do niego, a on objął mnie ramieniem.
- Skoro tak bardzo chcesz zostać ojcem to powinieneś przestać pić.
- Piję tyle co każdy.
- Będziesz miał dziecko. Jeśli myślisz, że będziesz się upijał do nieprzytomności, a ja będę sama je wychowywać, to się grubo mylisz.
- Do czego zmierzasz?
- Oddam je do adopcji.
- Myślałem, że już sobie to wyjaśniliśmy.
- Wyjaśniliśmy sobie sprawę ciąży. Nie twojego alkoholizmu. - powiedziałam poważnie, przyglądając mu się z boku.
- Tylko w trasie piję więcej. Ciężko nie pić... - spuścił wzrok. - W domu będę pił mniej, obiecuję.
Miałam ochotę powiedzieć, żeby przestał pić w ogóle. Ja musiałam skończyć z narkotykami całkowicie, a nie częściowo. Nie chciałam jednak się kłócić, kiedy w końcu zrobiło się trochę spokojniej. Najważniejsze, że obiecał przystopować z alkoholem.
Przymknęłam oczy. James pogłaskał mnie po włosach i pocałował w czoło.
- Kocham cię, Su.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Dawno mi tego nie mówił. Chwilę później zasnęłam, wtulona w niego.

James
Minęły dwa miesiące, odkąd wróciliśmy z trasy. Naprawdę cieszyłem się, że za parę miesięcy zostanę ojcem. Starałem się nie myśleć o tym, że organizm Susie jest słaby i jest szansa, że może stracić dziecko oraz że niedługo znowu trzeba będzie wejść do studia, a Su zostanie w domu sama. Najważniejsze, że teraz mogłem z nią być cały czas.
Susan jednak nie dawała mi powodów do zmartwień. Obawiałem się, że znowu będzie znikać na całe noce, nie wiadomo z kim i po co. Siedziała jednak cały czas w domu, bała się nawet wyjść do sklepu czy na spacer. Mimo że nie dostrzegałem jakichś większych zmian w jej wyglądzie, ona miała wrażenie, że tyje, brzydnie i starzeje się. Nie przejmowałem się tym ani trochę, tłumaczyłem to sobie tym, że jest w ciąży i takie zachowanie jest normalne.
Któregoś wieczoru wybrałem się z Jasonem i jego dziewczyną, Lauren, do House of Blues. Su siedziała grzecznie w domu i czytała magazyny o modzie, więc postanowiłem zabrać się razem z nimi. Chcieliśmy po prostu napić się i miło spędzić czas. Załapaliśmy się też na koncert miejscowego zespołu. Początkowo w ogóle nie zwracaliśmy na nich uwagi, dopóki na scenę nie weszła wokalistka. Nie widziałem jej za dobrze, bo siedziałem trochę za daleko. W oczy rzucała się burza długich kręconych włosów. Miała na sobie obcisłe dżinsy, kowbojki i koszulkę z rozcięciami pod pachami. Rozmawiała ze swoim gitarzystą, kręciła się po scenie i patrzyła, czy wszystko jest w porządku. Odwróciłem się znowu w stronę baru i napiłem się.
Kiedy jednak zaczął się koncert i usłyszałem wokal tej dziewczyny, prawie wypuściłem szklankę z ręki. Zespół grał dobrze, ale to właśnie ona skupiała na sobie największą uwagę i miała prawdziwą charyzmę. Nigdy nie słyszałem takiego damskiego głosu. Zachrypnięty, mocny rockowy głos, a w balladach miły, delikatny i czarujący, głos małej słodkiej dziewczynki. Patrzyłem na nią zahipnotyzowany. Mógłbym jej słuchać godzinami.
Po niecałej godzinie zeszli ze sceny. Jason odwrócił się w moją stronę.
- Wow! Niesamowita dziewczyna. - powiedział głośno, a ja i Lauren przytaknęliśmy.
Jakieś 30 minut później zobaczyłem, jak żegna się z kolegami z zespołu i wychodzi zza kulis. Kierowała się w stronę wyjścia.
- Poczekajcie. - wstałem i pobiegłem w jej stronę. Szarpnąłem ją za rękę, a ona popatrzyła zszokowana. - Przepraszam, nie chciałem...
Spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami spod długich czarnych rzęs.
- Jestem James. - wyciągnąłem rękę w jej stronę. Ściągnęła skórzaną rękawiczkę bez palców i podała mi dłoń.
- Znam cię... - odezwała się w końcu. - Kristen.
- Może wyjdziemy na chwilę na zewnątrz?
- W zasadzie trochę się spieszę...
- Zajmę ci chwilę.
- Dobrze... chodźmy. - wyszliśmy z klubu i usiedliśmy na schodach.
- Masz wspaniały głos. - powiedziałem szczerze, a ona się uśmiechnęła. - Dlaczego jeszcze o tobie nie słyszałem, nie mam twojej płyty?
- Może nie mam wystarczająco wspaniałego głosu? Albo za mało szczęścia?
- Skoro takiemu Larsowi się udało to tobie również.
Zaśmiała się cicho i odgarnęła włosy za ucho.
- Pogodziłam się z tym, że zawsze będziemy grali w klubach za marną kasę.
- Mogę zobaczyć? - spytałem, chwytając ją za dłoń. Zauważyłem tatuaż na zgięciu ręki. Drobny ozdobny napis. - Never Lose Hope...
Zaczerwieniła się.
- Chyba nie powinnaś tak mówić, mając taki tatuaż... masz jeszcze jakieś?
- Jeszcze kilka. - wstała ze swojego miejsca. - Muszę już wracać. Dzięki za rozmowę.
- Zaczekaj. - również wstałem. - Masz coś do pisania?
- No... - mruknęła niewyraźnie i zajrzała do torebki. Wyciągnęła z niej jakiś stary paragon i długopis. Zapisałem szybko mój numer.
- Zadzwoń do mnie. Może podrzucisz mi jakieś swoje nagrania, pokażemy paru właściwym osobom?
- Wybacz, ale raczej nie... - wrzuciła zapisany papierek do torebki.
- Kristen...
- Muszę iść. Cześć.
Zeskoczyła z dwóch ostatnich ostatnich schodów i pobiegła przed siebie. Patrzyłem na jej sylwetkę znikającą za zakrętem i wróciłem do klubu.

***

Leżałem już w łóżku, a po głowie chodził mi kawałek tekstu "Welcome Home". Susie spała obok jak zabita. Wcześniej mogla siedzieć całymi nocami i coś robić, a teraz potrafiła przesypiać jakieś 20 godzin na dobę. Obróciłem się na bok i utkwiłem swój wzrok w ścianie, którą oświetlało jasne światło z ulicy. Uświadomiłem sobie kilka rzeczy - nie wziąłem numeru telefonu do Kristen. Wątpiłem, że sama do mnie zadzwoni, a zależało mi na jej nagraniach. Nie znałem nawet nazwy jej zespołu, bo trafiliśmy na ich koncert przez przypadek. Jej nazwiska też nie znałem, adresu również. Chodzenie po każdym klubie, w którym mogła grać koncert, żeby o nią zapytać zajęłoby wieki.
Ta dziewczyna miała w sobie coś magicznego. Coś, co niesamowicie do niej przyciągało. Nie był to tylko jej głos i wygląd. Roztaczała wokół siebie dziwną aurę. Była tajemnicza i małomówna, zupełnie inna niż na scenie. Czułem potrzebę porozmawiania z nią, chciałem ją lepiej poznać. I zobaczyć resztę jej tatuaży.

sobota, 14 lutego 2015

The Unforgiven - rozdział 27.

nie jestem zadowolona z tego rozdziału, inaczej to sobie wyobrażałam. jednak chyba nie jest aż tak źle.
a wiecie, kto pojawi się w następnym rozdziale? Kristen! wiem, jest w zakładce "bohaterowie" od początku, jest już 27. rozdział, a ona dopiero teraz się pojawi. mam nadzieję, że ktoś o niej pamiętał :')

a, no i pozwolę się chamsko zareklamować. jak ktoś jest zainteresowany, zapraszam na mojego instagrama: http://instagram.com/captive_honour i tumblra: http://captive-honour.tumblr.com/

Susie
- Co ci do cholery jest? - spytał James, kładąc się do łóżka. Jutro mieliśmy lecieć do Luizjany, na ostatni koncert w tej trasie. Zaraz po nim mogliśmy wracać do Los Angeles. Nie miałam nawet nastroju na to, żeby się cieszyć. Nie uśmiechałam się na samą myśl o tym, że znowu zobaczę Dave'a i będę mogła się naćpać. Myślałam o tej przeklętej ciąży. Gdyby Mustaine się dowiedział, nie chciałby mieć ze mną nic wspólnego. - Susie...
- Co...? - wyjąkałam.
- Co się dzieje? Byłaś dzisiaj u tego lekarza?
- Byłam.
James patrzył na mnie poirytowany.
- No i?
- No i nic... - poprawiłam swoją poduszkę i odwróciłam się na drugi bok. - Dobranoc. Jutro rano mamy samolot.
Hetfield nic już nie mówił. Przytulił się do mnie i zasnął całkiem szybko. Ja leżałam do 2:00 w nocy, patrząc tępo w ścianę. Dopiero teraz zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że nie mam nawet kasy na aborcję. Z domu nie zdążyłam wziąć żadnej gotówki ani kart kredytowych. James nie dałby mi większej sumy, a gdybym poprosiła o to kogoś z zespołu - zaraz polecieliby ze skargą do swojego frontmana.
- Kurwa mać... - mruknęłam sama do siebie i podniosłam się. Zostało tylko jedno wyjście - misoprostol. Te magiczne białe tabletki chodziły mi już po głowie, kiedy byłam w ciąży z dzieckiem Devona. Teraz po prostu musiałam wybrać się do najbliższej apteki i je zdobyć. Jak najszybciej.

***

- Masz wszystko, skarbie? - zapytał James, kiedy wrzucał swoje rzeczy do walizki. Spojrzałam na niego, marszcząc brwi. Kiedy on ostatnio tak do mnie powiedział? Już Dave częściej tak do mnie mówił.
- Spakowałam się, zanim się jeszcze obudziłeś... - uklękłam obok i złożyłam w kostkę jego koszulkę z Misfits. - Potrzebuję trochę pieniędzy. Muszę kupić leki.
- Jakie leki? - spojrzał na mnie podejrzliwie. 
- Dostałam receptę. Muszę wykupić tabletki.
James przyjrzał mi się uważnie. Patrzyłam na niego bezczelnie, z kamiennym wyrazem twarzy.
- Nie wierzysz mi?
- Wierzę. Ile potrzebujesz?
- Daj mi sto dolarów.
- Dam ci, ale dopiero w Luizjanie.
- Ale...
- Tam też są apteki. Su, wytrzymasz kilka godzin.
Nie. Nie wytrzymam, do jasnej cholery. Czuję w sobie to paskudztwo. Chcę się tego pozbyć, jak najszybciej. 
Przez cały lot do Luizjany milczałam i wlepiłam wzrok w małe okienko. Byłam wściekła na Hetfielda i na każdego wokół. James przysunął się do mnie i położył dłoń na moim udzie. Szybko się cofnęłam.
- Odwal się. - rzuciłam chłodno. - Nawet się do mnie nie zbliżaj.
- Su, o co ci chodzi, kurwa mać? Masz okres?
Człowieku, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo chciałabym go mieć. Nigdy w życiu tak bardzo nie pragnęłam miesiączki tak jak teraz.
- Nie. Chciałam iść do apteki. Źle się czuję.
- Za jakąś godzinę lądujemy. Pójdziemy od razu jakiejś poszukać.
- Sama sobie pójdę. Ty masz ważniejsze sprawy na głowie.
- Jak wolisz. - rzucił obojętnie, odsuwając się. Kiedy tylko wylądowaliśmy, pojechaliśmy do hotelu. Już w holu recepcyjnym James dał mi sto dolarów i poszłam szukać jakiejś apteki. Znalazłam ją dwie ulice dalej. Poprosiłam starszą kobietę w białym fartuchu o dwie paczki misoprostolu. Popatrzyła na mnie badawczo, a ja spuściłam wzrok. Wiedziała od razu, do czego jest mi potrzebny. Jednak co ją obchodziło moje życie i wyrzuty sumienia? Bez słowa sprzedała mi tabletki i życzyła miłego dnia. Kiedy wróciłam do hotelu i weszłam do naszego pokoju, usłyszałam szum wody z łazienki. Schowałam leki do walizki i wyszłam, żeby coś zjeść w hotelowej restauracji. Wróciłam pół godziny później, z nadzieją, że James zwolnił toaletę i będę mogła się w niej zamknąć.
Hetfield siedział na łóżku w samych dżinsach. Mokre włosy opadały mu na ramiona. Obok niego leżały zdjęcia USG i moje tabletki. Zaczęłam cała drżeć.
- Grzebałeś w moich rzeczach? - wykrztusiłam w końcu.
- Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć? - spytał wyjątkowo spokojnie.
- Nie miałam zamiaru ci o tym mówić. Miałeś się nie dowiedzieć...
- Nie dowiedzieć, tak? - wstał i zaśmiał się ironicznie. - Czyli dziecko nie jest moje?!
- Twoje! To dopiero czwarty tydzień, zaszłam w ciążę w trasie! Tylko z tobą spałam!
- To co, myślałaś, że nie zauważę rosnącego brzucha?! Że nie zauważę jak urodzisz?!
Pokręciłam z politowaniem głową.
- Jesteś taki tępy czy tylko udajesz? - podeszłam do łóżka i wzięłam opakowanie tabletek. - To misoprostol. Skuteczny w 97% przypadkach aborcji.
- Chciałaś usunąć ciążę bez mojej zgody...?
- Po co mi twoja zgoda? To ja jestem w ciąży, nie ty. To moje ciało i nie będziesz o nim decydował.
- Susan...
- Daj mi spokój. Nie marnuj mi życia.
- Przecież ty już dawno zmarnowałaś swoje życie. - powiedział szczerze, patrząc na mnie. - Byłaś nikim kiedy zaczęliśmy się spotykać.
Uniosłam brwi i uśmiechnęłam się lekko.
- Jestem bogatsza od ciebie. Chcesz żebym miała wyrzuty sumienia? Nie uda ci się. 
- Ja tylko chcę żebyś urodziła moje dziecko.
- Wiesz o tym, że mój organizm może nie wytrzymać ciąży i zdechnę w męczarniach podczas porodu? Nie chcę się roztyć jak świnia. Nie mam ochoty na wychowywanie twojego dziecka.
- Skoro nie chcesz wychowywać naszego dziecka, to po prostu je urodź i zrzeknij się praw rodzicielskich. Sam je wychowam. Nie jesteś mi do niczego potrzebna.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Sam wychowasz dziecko?! Nie masz czasu nawet dla mnie, a co dopiero dla małego dziecka. Co zrobisz, rzucisz to wszystko? - przysunęłam się do niego. - Zrezygnujesz z kariery, pieniędzy i panienek gotowych zrobić dla ciebie wszystko? No dawaj, James. Kilka porcji misoprostolu i po bólu. Po co mamy marnować życie i młodość?
- Nie, Susie. Nie pozbędziesz się mojego dziecka. - wziął dwie paczki leków i poszedł z nimi do łazienki, a ja krzycząc, pobiegłam za nim. Patrzyłam ze łzami w oczach, jak wszystkie tabletki, jedna po drugiej, znikają w toalecie.


Dave
- Dave! - usłyszałem donośny głos mojej dziewczyny. Ściągnąłem poduszkę z głowy i popatrzyłem na nią zamglonym spojrzeniem. Podeszła do mnie i odgarnęła mi włosy z twarzy. - Ty pierdolony ćpunie! Idź do lustra i zobacz swoje źrenice!
- Spierdalaj! Mam cię dosyć! - przekręciłem się na drugi bok, a ona ściągnęła ze mnie kołdrę.
- Gdzie wczoraj byłeś?! Z kim tym razem mnie zdradziłeś?!
- Z nikim, do cholery. Mojej kochanki nie ma od ponad dwóch miesięcy...
Leslie wybuchnęła płaczem. Rozbiła szklankę, która stała na szafce nocnej i wybiegła z mojej sypialni. Nie przejąłem się nią. Spojrzałem w stronę okna. Słońce próbowało przedzierać się przez ciemne zasłony. Podniosłem się z łóżka i przeciągnąłem się. Ominąłem stłuczone szkło i wciągnąłem na siebie dżinsy, które leżały na oparciu krzesełka.
To dziwne, ale martwiłem się o Susie. Zastanawiałem się czy nie przedawkowała i nawet szukałem jej nazwiska w nekrologach w gazecie. Później myślałem o Jamesie, który pewnie dowiedział się o naszej znajomości i zabronił jej się ze mną widywać.
Chciwy skurwiel. Dlaczego nie mógł po prostu się nią podzielić? Zabrał tyłek w trasę i zostawił ją samą. Myślał, że nikt się nią nie zaopiekuje w tym czasie? Nie potrafił jej zapewnić takich rozrywek jak ja. Nie umiał się bawić tak jak ja. Ja i Su byliśmy dla siebie stworzeni.
Wyciągnąłem z szafy koszulkę Iron Maiden i założyłem ją. Wyszedłem z sypialni, przeczesując palcami włosy. Kiedy ubierałem buty, Leslie pojawiła się w przedpokoju. Popatrzyłem na jej potargane blond włosy i zaczerwienione oczy.
- Dokąd idziesz?
- Do dilera.
- Dave!
- Daj mi, kurwa, spokój. Znajdź sobie w końcu jakieś zajęcie, nie wiem, idź do pracy, idź do fryzjera, znajdź sobie nawet kochanka, już mi wszystko jedno. - zarzuciłem na siebie moją ramoneskę i wsunąłem na nos okulary przeciwsłoneczne. - Tylko przestań mnie pouczać i wpierdalać się w to co robię.
Wyszedłem z domu i z zadowoloną miną skierowałem się do Jamesa. Trzeba było wyjaśnić sobie parę spraw. Nikt nie będzie zabierał ode mnie najlepszej laski jaką poznałem i zabraniał jej na spotkania ze mną. Byłem na miejscu po jakichś dwudziestu minutach. Zadzwoniłem grzecznie do drzwi, jednak nikt nie otwierał. Zapukałem. Znowu nic.
- Susie, ty ździro, otwieraj! - zacząłem walić w drzwi. - James!
Dalej cisza. Usłyszałem za sobą hałas i odwróciłem się. Jakaś starsza kobieta z mieszkania naprzeciwko patrzyła na mnie z oburzeniem.
- Co się pan tak dobija?!
- Przyszedłem do dziewczyny!
- Jakiej dziewczyny?! Tej blond ćpunki, co tu mieszka?!
- Tak, dokładnie do niej. Jeszcze zapomniała pani dodać, że jest dziwką.
- Nie ma jej. Ten jej chłopak, James, zabrał ją ze sobą. Może ze dwa miesiące temu.
Czyli jednak zabrał ją ze sobą w trasę. Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się. Myślał, że jak wróci to Su nie przyleci do mnie na kolanach i nie będzie mnie błagać o działkę? Myślał, że nie będzie prosiła o to, żebym znowu ją zerżnął? No to się grubo mylił.
- To ilu ona ma w końcu tych chłopaków?! - wyrwał mnie z zamyślenia głos tej wścibskiej sąsiadki.
- Nie wiem, ona się z każdym puszcza.
- Co za patologia! - krzyknęła i weszła do mieszkania, zamykając z hukiem drzwi.
Wyszedłem z budynku i skierowałem się od razu do mojego dilera.

piątek, 6 lutego 2015

The Unforgiven - rozdział 26.

z jednej strony znowu się wszystko komplikuje, z drugiej w końcu coś zaczyna się układać, uspokajać i stabilizować...
dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem. jesteście kochane.

Susie
Tydzień, dwa, trzy... i tak minęło półtorej miesiąca. W trasie bardzo się męczyłam. Nie chodziło już nawet o to, że nie miałam dostępu do narkotyków i przeszłam przez kolejny detoks. Każdego wieczoru musiałam siedzieć sama na backstage'u, widziałam, jak dziewczyny reszty chłopaków z zespołu świetnie się bawią i obgadują mnie za plecami. Nie przepadałam za muzyką Metalliki, więc słuchanie ich nawet nie sprawiało mi żadnej przyjemności. Moją jedyną rozrywką było palenie trawki za kulisami z Peterem, który był technicznym Larsa. James, mimo że był przy mnie cały czas, w ogóle nie spędzał ze mną czasu. Fani, koncerty i kariera były dla niego ważniejsze niż dziewczyna z wiecznym fochem i obrażoną miną. Spędzaliśmy wspólnie czas w nocy, w pokojach hotelowych. Rzadko rozmawialiśmy, kochaliśmy się, oglądaliśmy horrory. James coraz więcej pił, jego nałóg zaczął powoli wymykać się spod kontroli. Mnie próbował zmienić i odciągnąć od używek, natomiast swoich problemów z alkoholem nie dostrzegał w ogóle.
Od trzech dni czułam się wyjątkowo źle. Lecieliśmy z Oklahomy do Waszyngtonu. Przez cały lot piłam wodę i wymiotowałam do papierowej torebki. James, który siedział obok, patrzył na mnie ze współczuciem, jednak jakoś szczególnie nie przejął się moim stanem. Według niego były to objawy odstawieniowe.
- Może pójdę do lekarza, kiedy wylądujemy? Czuję się coraz gorzej...
- Twój organizm pozbywa się tego świństwa które w siebie przyjmowałaś. Niedługo ci przejdzie. - rzucił, przerzucając kartki w swoim zeszycie.
Nic już nie mówiłam. Obok mnie przeszła stewardessa, a ja znowu zwymiotowałam, kiedy poczułam zapach jej perfum.
Reszta lotu była prawdziwą męką, dla mnie i dla ludzi, którzy siedzieli w pobliżu. Wylądowaliśmy w Waszyngtonie koło 8:00 rano i od razu pojechaliśmy do hotelu. Wszyscy wybrali się na śniadanie, a ja do pokoju, bo nie chciałam nawet myśleć o jedzeniu. Zmęczona i osłabiona położyłam się z nadzieją, że chociaż trochę się prześpię, a mój żołądek się uspokoi. Udało się.

***

Mdłości powróciły. Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do toalety. Dźwięk wymiotowania powodował, że czułam się jeszcze gorzej. Wyciągnęłam ręcznik z szafki i wytarłam twarz, po czym wróciłam do pokoju. James siedział przy oknie i spojrzał na mnie.
- Powinnaś pojechać jednak do lekarza...
- To może pójdziesz ze mną?
- Zaraz mamy wywiad... - wstał i ściągnął z oparcia krzesełka swoją skórzaną kurtkę. Pocałował mnie w czoło. - Idź z którąś z dziewczyn. Wrócę za parę godzin.
Wyszedł. Westchnęłam cicho i wróciłam do łazienki. Zrobiłam mocny makijaż i ułożyłam włosy. Założyłam obcisłą koszulkę, podarte jeansy i czarną kurtkę baseballową. Z żadną z dziewczyn nie chciałam iść, one ze mną zapewne też nie, więc do szpitala wzięłam ze sobą Petera. Wziął trochę trawki, więc mieliśmy w planach zapalić sobie w szpitalnej toalecie.
Peter został w poczekalni, a ja weszłam do gabinetu. Opowiedzialam lekarzowi o dolegliwościach. Zadał mi parę pytań i przerzucał kartki. Wreszcie zsunął okulary z nosa i przyjrzał mi się.
- Proszę za mną. - wstał i wyszliśmy z pomieszczenia. Peter spojrzał w moją stronę, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Lekarz zaprowadził mnie do innego gabinetu. Powiedział coś szeptem do starszej lekarki, która kiwała głową, zerkając na mnie.
- Niech się pani położy. - rzuciła, kiedy mój poprzedni doktor wyszedł. Kobieta przeprowadziła kilka badań, nie zamieniając ze mną ani słowa. W końcu pozwoliła mi się ubrać i wróciła na swoje miejsce. Zapisała coś i uśmiechnęła się.
- Gratuluję.
- Czyli jestem zdrowa?
- Jest pani w ciąży.
Prawie spadłam z krzesła. Jakiej, do cholery, ciąży? To była ostatnia rzecz, której chciałam.
- Ale... jak to... w moim stanie, z moim organizmem? - jęknęłam.
- Jest pani młoda, w idealnym wieku na dziecko. - podsunęła mi zdjęcia USG. - To 4. tydzień, ciąża rozwija się prawdłowo.
Jedynym pocieszeniem było to, że James nie mógłby wyprzeć się ojcostwa. Byłam z nim w trasie od prawie 2 miesięcy i spałam tylko z nim. Wzięłam zdjęcie i bez pożegnania wyszłam z gabinetu. Peter siedział cały czas w poczekalni. Gestem pokazałam mu, żebyśmy poszli do łazienki. Nikogo tam nie było, więc zamknęliśmy się w jednej z kabin.
- Zrób skręta. - rzuciłam, chowając papiery do torebki.
- Wiadomo, co ci jest? - spytał, wyciągając z kieszeni woreczek z marihuaną.
- Jestem w ciąży.
Popatrzył na mnie zszokowany.
- I ty chcesz palić trawę w takim stanie?!
- Kurwa, w dupie mam ten zlep komórek! Zrób mi skręta!
Peter jeszcze przez chwilę przyglądał mi się niepewnie. Mimo wszystko zrobił jointa, a ja wyciągnęłam zapalniczkę i odpaliłam go trzęsącymi się dłońmi. Zaciągnęłam się mocno i wypuściłam z ust gęstą chmurę dymu, pociągając nosem.
- Najchętniej wyprułabym sobie ten płód nożem.
- Nie no, daj spokój, to niewinne dziecko...
- To nie jest nawet dziecko. To zwykły płód. Muszę się tego paskudztwa pozbyć, póki jeszcze mogę.
- Susie, ale James też chyba ma coś do powiedzenia. - powiedział, biorąc ode mnie skręta.
- A właśnie, ani słowa Jamesowi.
- Ale...
- On się nie może dowiedzieć. - przerwałam mu, biorąc jointa, którego mi podał.
- Su, Jam cię zabije, jeśli usuniesz ciążę.
- No kurwa mać, nareszcie! - uniosłam ręce w górę. - Może w końcu jemu się uda. Faszerowałam się lekami nasennymi i popijałam je alkoholem, brałam heroinę, używałam brudnych strzykawek, pieprzyłam się z gościem, którego niedługo później wyrzucili z tego biznesu, bo miał HIV, diler zabił mojego chłopaka i wyrzucił jego zwłoki do rzeki, a mnie oszczędził. Przecież to jest kurwa cud, że ja jeszcze żyję.
Peter pokręcił tylko głowa. Oddałam mu skręta.
- Niedobrze mi.
- Czekaj, już cię zostawiam. - zgasił jointa i wyszedł z kabiny, a ja zwymitowałam, zanim jeszcze zdążył zamknąć drzwi.

Devon
Po powrocie do Arizony spakowałem do kartonu wszystkie gazety od Alana i zdjęcia Susie, które miałem w domu. To był dobry początek zamknięcia tego rozdziału. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Mimo że chciałem zapomnieć o Su, często zdarzało mi się o niej myśleć i zatęsknić. Miałem nadzieję, że to wszystko się skończy, kiedy poznałem Heather. Heath była młodsza ode mnie o 9 lat, studiowała filologię rosyjską na uniwersytecie w Phoenix. Poznaliśmy się w barze. Była średniego wzrostu, na głowie miała burzę brązowych loków. Miała piękny uśmiech, duże piwne oczy i ciemną karnację. Założyła się z koleżankami, że uda jej się mnie poderwać. Na zwykłym poderwaniu się nie skończyło, bo zaczęliśmy się spotykać. Dosyć szybko wzięła swoje rzeczy z mieszkania, które dzieliła z koleżanką z roku i wprowadziła się do mnie. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że Heather nie jest dziewczyną, której szukałem. Zamiast poszukać pracy, jak większość jej znajomych, wolała wydawać moje pieniądze. Zamiast się uczyć, wolała chodzić na imprezy. Zamiast spędzić wieczór ze mną, wolała siedzieć z koleżankami. Jej przyjaciółki również stały się poważnym problemem. Jedna z nich odkryła moją przeszłość. Od tamtej pory nie dość, że gadały o mnie za moimi plecami i opowiadały niestowrzone rzeczy na mój temat, to Heath zaczęła mnie kontrolować. Była przeraźliwie zazdrosna, wypytywała mnie o moje związki, rodzinę, podejrzewała o zdrady, odbierała moje telefony, przeglądała pocztę. To się stało nie do zniesienia. Zawsze myślałem, że to Susie była moją najgorszą partnerką i to właśnie ona mnie wykończy, jednak się myliłem. Su przynajmniej potrafiła uszanować moją prywatność i to, że nie chcę poruszać tematu mojej rodziny. Nigdy nie rozmawialiśmy o swojej przeszłości, w domu praktycznie w ogóle nie poruszaliśmy tematu naszej pracy. Na swoje zachcianki wydawała własne pieniądze, nie moje. Była domatorką, miała w sumie tylko jedną koleżankę, z którą raczej gadała o głupotach, a nie naszych problemach w związku. Odkąd zaszła w ciążę, a potem uzależniła się od narkotyków, przestały ją kręcić imprezy i zabawy do rana. Najchętniej siedziałaby cały czas w domu, wybierała się jedynie do swojego kochanka dilera albo szła na plan filmowy.
Po prawie dwóch miesiącach kazałem Heather spakować swoje rzeczy i wynosić się z mojego domu.
Stwierdziłem, że chyba nie jestem jeszcze gotowy na nowy związek i nie ma sensu nikogo szukać. Jeśli kogoś poznam - w porządku, jeśli nie - też się nic nie stanie.
Wtedy na mojej drodze pojawiła się Sherry.
Parę dni po tym, jak pokazałem Heather drzwi, wpadłem wieczorem na zapłakaną dziewczynę siedzącą na krawężniku. Podszedłem bliżej. Obok niej stały dwie walizki. Nie wiedziałem za bardzo jak mam się zachować, ale z daleka było widać, że potrzebuję pomocy.
- Hej... mogę ci jakoś pomóc...? - stanąłem naprzeciwko niej. Podniosła głowę i zobaczyłem błękitne, zaczerwienione od płaczu oczy i makijaż spływający po twarzy. Jej skóra była bardzo blada, a proste jasne blond włosy potargane. Pociągnęła nosem i poprawiła grzywkę.
- Nie.
Usiadłem obok niej i spojrzałem na nią z boku.
- Jak masz na imię?
- Jakie to ma znaczenie?
- Widzę, że potrzebujesz pomocy. Jest po 23:00, a ty siedzisz zapłakana na krawężniku.
- Zalegałam z pieniędzmi za czynsz i facet wyrzucił mnie z mieszkania... - głos jej się załamał. - Studiuję, pracuję w sklepie z ubraniami, nie dostaję za to prawie nic, rodzice w ogóle mi nie pomagają... - rozpłakała się na dobre. - Nawet nie mam gdzie iść...
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu.
- Możesz przyjść do mnie, jeśli chcesz. Nie musisz mi za nic płacić.
- Nie chcesz pieniędzy? Serio?
- Serio. Mam wystarczająco swojej kasy. Skoro możesz u mnie przenocować to dlaczego mam ci nie pomóc? Nie będziesz spać na ulicy.
Dziewczyna patrzyła to na swoje czerwone trampki, to na mnie. W końcu wstała.
- Właściwie... nie mam nic do stracenia... Jestem Sherry.
I tak się wszystko zaczęło. Po kilku dniach wspólnego mieszkania wylądowaliśmy w łóżku, a Sherry nie szukała sobie nowego lokum. Znowu wszystko zbyt szybko się potoczyło i zastanawiałem się, czy nie skończy się to tak samo jak z Heather. Na szczęście nic na to nie wskazywało. Sherry była piękna i seksowna, uwielbiałem patrzeć na jej długie nogi, odgarniać jasne włosy z jej twarzy, patrzeć jak robi rano makijaż, czuć jej paznokcie wbijane w moje plecy. Lubiłem spędzać z nią czas i rozmawiać. Jej obecność dobrze na mnie wpływała. Odkąd była u mnie ani razu nie pomyślałem o Susie...