sobota, 29 października 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 41.

wstawiłam w końcu zdjęcie Abigail do zakładki "bohaterowie" :)

Dave
Kiedy udało mi się w końcu namierzyć, gdzie jest Diana, odetchnąłem z ulgą. Bałem się, że coś sobie zrobiła albo już zdążyła polecieć z dzieckiem do Kanady.
Z samego rana poszedłem do Jamesa i Mel. Hetfield zachowywał się normalnie, jednak Melanie patrzyła się na mnie tak, jakbym zabił jej matkę. Diana natomiast dostała szału.
- Po co przyszedłeś?! Mówiłam, że nie chcę cię widzieć!
- Daj mi wszystko wytłumaczyć!
- Tutaj nie ma czego tłumaczyć!
- Diana!
- Milcz! - krzyknęła ze łzami w oczach. - Całe szczęście, że jednak nie jestem z tobą w ciąży! Ciekawe ile razy już mnie zdradziłeś!
- Nigdy cię nie zdradziłem!
- Jasne, a ta dziwka w łóżku tylko mi się przywidziała!
- Ty idiotko... To moja siostra!
- Siostra! Długo nad tym myślałeś?!
- Uspokój się i posłuchaj mnie w końcu! - usiadłem obok niej. Zaplotła ręce na piersi i odsunęła się ode mnie. - Wiesz przecież, że mam trzy przyrodnie siostry ze strony matki. Nie widuję się z nimi, bo mieszkają w różnych stanach i nie przyjeżdżają tutaj. Z matką też nie chcą mieć kontaktu. Michelle bierze ślub. Przyleciała z zaproszeniem. Jej narzeczony też ma jutro przelecieć.
- I twoja siostra spała sobie nago w naszym łóżku?
- Ona mieszka w pierdolonej Filadelfii! To drugi koniec kraju! Ponad sześć godzin lotu samolotem! Była wykończona, więc się położyła. A na dworze jest ponad trzydzieści stopni. Diana, to jest dla ciebie takie dziwne?!
- Ciekawe jak ty byś zareagował, gdybyś wyjechał na jakieś szkolenie, wróciłbyś wcześniej do domu, a w naszym łóżku leży jakiś obcy facet a ja wychodzę spod prysznica!
- Wiem, mogłem cię jakoś uprzedzić. Przepraszam. Wróć do domu.
- Nie wiem czy wrócę. Ciągle rozmawiasz z tą Mią, która obraża mnie na każdym kroku.
- Nie rozmawiam z nią! Powiedziałem, że ma przestać dzwonić! Nie dzwoni od trzech dni. - przysunąłem się do niej i objąłem ją ramieniem. - Diana...
- Dobrze, wrócę.
- Całe szczęście. - uśmiechnąłem się i przytuliłem do niej.

***

Kiedy weszliśmy do mieszkania, zobaczyliśmy moją siostrę, która siedziała w kuchni przy kubku kawy. Odłożyła łyżeczkę na bok i wstała ze swojego miejsca.
- Cześć. Jestem Michelle. Miło mi cię poznać. - wyciągnęła rękę do Diany. Moja narzeczona niechętnie ją uścisnęła.
- Diana.
- Cześć mały... - pogłaskała Travisa po głowie. Ten zawstydził się i pobiegł do swojego pokoju. Spojrzała znowu na Dianę. - Dave dużo o tobie opowiadał. Jest tobą zachwycony.
- Oh, naprawdę? O Mii też dużo mówił?
- Diana, przestań... - zwróciłem jej uwagę.
- Nie znam żadnej Mii. - powiedziała Michelle.
- Szkoda, jest ładna. Była striptizerką. Jest szczupła, wysoka, ma cycki cztery razy większe od moich. Ideał. I lubi... zapomniałam... Pytała cię o to, jak się spotkaliśmy. - spojrzała na mnie i klasnęła. -Już pamiętam! Lubi sobie walnąć w nos! Dave też lubił.
- Wystarczy. - popatrzyłem na nią.
- Tak. Pójdę wziąć prysznic. Może zrobisz dzisiaj obiad? - uśmiechnęła się słodko i ruszyła w stronę łazienki. Spojrzałem na moją siostrę, która wyglądała na zaskoczoną.
- Przepraszam za nią... Nie zachowuje się tak na co dzień. Po prostu jesteśmy trochę pokłóceni.
- Rozumiem. Może pojedziesz ze mną do mamy? Dla niej też mam zaproszenie.
- Tak, chodźmy teraz. Może jest jeszcze trzeźwa.
Michelle poszła się przebrać, a ja wziąłem kluczyki do samochodu i chwilę później wyszliśmy z domu.

Diana
Odkąd wróciłam do domu, na każdym kroku robiłam Dave'owi na złość i przypominałam mu o Mii i jego nałogu. Nie sypialiśmy ze sobą, a oprócz tego wyrzuciłam go na kanapę w salonie. Zranił mnie, więc chciałam, żeby i jego trochę pobolało. Kiedy jednak chciałam mu już odpuścić, odkryłam, że poprzedniego wieczora znowu dzwoniła do niego Mia. Wściekłam się nie na żarty. Nie wiedziałam już co mam robić, żeby w końcu dała mu spokój albo żeby on dobitnie jej wytłumaczył, że ma się odwalić.
Kończyłam właśnie swoją popołudniową zmianę. Zbliżała się dwudziesta pierwsza, więc zaczęłam porządkować swoje miejsce pracy.
- Jakie plany na wieczór? - spytał Tony, który też kończył swoją zmianę. Był kierownikiem recepcji, moim przełożonym, ale nie był surowy i nie wywyższał się. Kazał nam mówić do siebie po imieniu, czasem się z nami pośmiał, czasami sam potrafił zrobić nam kawę czy nawet poukładać ulotki hotelu. Był zwykłym facetem po trzydziestce, wysokim, ciemnowłosym, z kilkudniowym zarostem na twarzy. Był typowym kobieciarzem i lubił flirtować ze wszystkimi pracownicami, w szczególności upodobał sobie mnie i Amy, młodą kelnerkę z restauracji hotelowej.
- Nie mam żadnych. - odpowiedziałam spokojnie, wynosząc moją filiżankę po kawie.
- Masz piękny akcent. Nie jesteś z Kalifornii, prawda?
- Z Kanady. Już o tym mówiłam.
- Wybacz, zawsze zapominam.
- W porządku. - zamknęłam książkę meldunkową. - Umieram z głodu.
- Więc chodźmy coś zjeść.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Wiesz, dlaczego.
- Przecież to nie jest randka. Zresztą, mówiłaś że nie masz żadnych planów. Chodźmy do Papilles, francuskiej restauracji niedaleko. Jesteś z Kanady, więc pewnie nieźle znasz francuski?
- Oui.
Uśmiechnął się. Kiedy skończyła się nasza zmiana, wyszliśmy z hotelu i poszliśmy na kolację.
Spędziłam z nim naprawdę miły czas. Nie był nachalny, nie próbował mnie podrywać. Komplementował mnie, ale robił to z prawdziwą klasą. Kiedy więcej wypiłam, trochę się przed nim otworzyłam i zwierzyłam mu się.
Wyszliśmy z restauracji grubo po północy, a on postanowił mnie odprowadzić. Kiedy stanęliśmy pod blokiem w którym mieszkałam i żegnaliśmy się, usłyszałam za sobą odchrząknięcie. Odwróciłam się i zobaczyłam Dave'a.
- Cześć. - przywitałam się.
- Cześć kochanie. Może mnie przedstawisz?
- Jasne. To jest Tony, mój szef. Tony, to Dave, mój partner.
- Narzeczony. - poprawił mnie Dave i wyciągnął do Tony'ego rękę, uśmiechając się sztucznie.
- Miło mi cię poznać.
- Mnie również, Tony. Widzę, że dobrze ci się pracuje z moją narzeczoną.
- Jasne. Jest...
- Jest idealna, wiem o tym. - przerwał mu. - Ty pewnie też już wiesz.
Uśmiechnął się.
- Pójdę już. Miło było cię poznać. Do zobaczenia w poniedziałek, Diana.
- Tak, do zobaczenia.
- Do zobaczenia, Tony. - Dave objął mnie i pomachał mu na pożegnanie.
Odwrócił się i poszedł, a my bez słowa weszliśmy do środka. Kiedy znaleźliśmy się w naszym mieszkaniu, Dave nie był już taki miły.
- Piłaś. Śmierdzi od ciebie. Jak od alkoholiczki. - warknął.
- I kto to mówi.
- Co to kurwa miało być?
- Byłam coś zjeść z szefem. To takie dziwne? Nie masz się czym martwić. To tylko kolega z pracy.
- Kotku, pamiętam jak ja byłem tylko twoim kolegą i myślałem bez przerwy o tym, że ruchałbym cię dopóki nie straciłabyś przytomności.
- Ty chamie. Może zaraz mi powiesz, że oczekiwałeś ode mnie tylko seksu, jak od reszty tych naiwnych lasek?
- Same pchały mi się do łóżka. - wzruszył ramionami. - Ty byłaś niezainteresowana, więc jeszcze bardziej miałem na ciebie ochotę.
Podeszłam do niego i uderzyłam go w twarz. Poczułam, jak moje oczy robią się mokre.
- Przestań mnie traktować jak swoją dziwkę!
Złapał mnie za gardło i przycisnął do ściany. Ścisnął bardziej palce na mojej szyi, a mi zaczęło brakować powietrza.
- Jeśli jeszcze raz mnie uderzysz, to tak dostaniesz, że twoje własne dziecko cię nie pozna. Rozumiesz? - ścisnął bardziej, kiedy wbiłam mu paznokcie w rękę. Kiwnęłam lekko głową i poczułam, jak po policzku spływa mi łza. Pocałował mnie delikatnie w czoło. - To dobrze. Przebierz się i połóż się spać. Za chwilę do ciebie przyjdę.
Bez słowa poszłam do pokoju. Jak robot rozebrałam się, włożyłam koszulkę i położyłam się do łóżka.
Kilka minut później Dave wszedł do sypialni i położył się obok. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował moje ramię.
- Diana? Przepraszam.
- W porządku.
- Nie chciałem zrobić ci krzywdy. I wcale nie traktuję cię jak dziwkę. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Ale nie spotykaj się już z tym kolesiem, dobrze?
- A co z Mią?
- Nie spotkałem się z nią ani razu. Tylko wydzwaniała do mnie, ale już nie zadzwoni.
- Dlaczego?
- Powiedziałem jej, że jest beznadziejnym worem silikonu i ma spierdalać.
Zaśmiałam się cicho, a on jeszcze bardziej się do mnie przytulił. Wyciągnął moją rękę spod kołdry i wsunął pierścionek zaręczynowy na mój palec.
Odwróciłam się i pocałowałam go.
- Chodź ze mną jutro do kościoła.
- Po co?
- Pomodlić się. O zdrowie, o szczęście, o dziecko. Dobrze ci to zrobi.
- Tak myślisz?
- Tak.
- Zapomniałem jak się trzeba modlić.
- Nieważne. Po prostu idź do kościoła. To już połowa sukcesu.
Westchnął cicho.
- Ok. Pójdę z tobą.
- Dziękuję.
Kiwnął głową i pocałował mnie delikatnie, po czym wtulił twarz w mój dekolt i niedługo później zasnął.

Shanell
Ponieważ musiałam lecieć na weekend do Nowego Jorku na przymiarki do pokazu Victoria's Secret, Nick postanowił wybrać się ze mną.
Kiedy w sobotę wieczorem wróciłam do hotelu, mojego narzeczonego nie było. Byłam pewna, że poszedł gdzieś zwiedzać, więc usiadłam na łóżku i włączyłam telewizor. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk telefonu i od niechcenia podniosłam słuchawkę.
- Halo?
- Dobry wieczór pani Evans, z tej strony recepcja. Pan Menza znajduje się na linii. Przekierować połączenie?
- Tak. - rzuciłam, zmieniając kanał w telewizji. Usłyszałam kliknięcie, a po chwili głos Nicka.
- Shanell?
- Dobrze się bawisz beze mnie? Gdzie ty jesteś?
- Jestem w areszcie.
- Gdzie kurwa?
- Pobiłem się z kimś w klubie i mnie zamknęli. Przyjedź po mnie!
- Nawet nie wiem gdzie!
- To jest komisariat przy Lafayette Street. Naprzeciwko tej restauracji GATO, w której dzisiaj byliśmy.
- Jak mam tam dojechać o tej porze?
- Nie wiem... Shanell, muszę kończyć. Przyjdź po mnie, proszę.
Rozłączył się. W pierwszej chwili jedyne co przyszło mi do głowy, to zadzwonić do Judy po numer do Willa. Kiedy już dostałam numer, zadzwoniłam do niego. Na początku się śmiał, bo nadal nie wierzył, że jestem z Nickiem, ale kiedy zaczęłam płakać do słuchawki, postanowił jechać ze mną i załatwić sprawę.
Will poszedł na komisariat, a ja czekałam zdenerwowana w samochodzie. Po jakichś dwudziestu minutach wyszli razem z budynku i bez slowa wsiedli do samochodu.
- Sha...
- Nawet się do mnie nie odzywaj. Zobacz jak ty wyglądasz!
Nick spojrzał w lusterko. Miał podbite oko, potargane włosy i rozciętą wargę. Wzruszył tylko ramionami.
- Nie jest tak źle. - powiedział takim tonem, jakby nic się nie stało.
- Współczuję naszemu dziecku, że ma za ojca takiego idiotę.
- Współczuję naszemu dziecku, że ma za matkę taką histeryczkę i egoistkę.
- Ty sukinsynu! - warknęłam i z miejsca pasażera prześlizgnęłam się na tylne siedzenie. Uderzyłam go i przycisnęłam do siedzenia. - Jak ci nie wstyd tak do mnie mówić?! Lejesz się z obcymi ludźmi w Nowym Jorku, a ja jeszcze muszę cię odbierać z komisariatu! Nigdzie cię już nie zabiorę!
- I bardzo dobrze! - krzyknął i wyswobodził się z mojego uścisku.
- Śmierdzi od ciebie, jak od pijaka!
- Przestań mnie obrażać!
- Wynoś się stąd! Na nogach sobie dojdziesz do hotelu!
- Ej, jak chcecie się prać i kłócić w moim samochodzie, to wypierdalać stąd. - powiedział spokojnie Will, włączając radio.
- Odwieziesz nas do hotelu? - spytałam cicho, odgarniając włosy z twarzy.
Bez słowa odpalił silnik i ruszyliśmy pod adres, który mu wcześniej podałam. Kiedy byliśmy na miejscu, pożegnaliśmy się z nim i weszliśmy do hotelu. Bez słowa poszliśmy do naszego pokoju. Nick podszedł od razu do półki, na której stały butelki z alkoholem i nalał sobie całą szklankę ginu.
- Muszę się napić. - wrzucił tam dwie kostki lodu i wziął dużego łyka alkoholu.
- Jesteś już wstawiony.
- Mogę robić co chcę. To moje życie. Co ty tam wiesz. Nic. Jesteś głupią modelką.
- Dosyć tego. - podeszłam do niego i wyrwałam mu z ręki butelkę.
- Oddawaj to.
- Jako kochająca i wierna narzeczona, matka twojego dziecka, mówię ci - jesteś popierdolony!
- Co?
Poszłam do łazienki i zaczęłam wylewać całą butelkę ginu do zlewu.
- Może i odniosłam sukces sprzedając swoje ciało, jestem "tylko" modelką i pokazuje ciuchy, ale na pewno nie jestem głupia! Ciężko pracowałam na swój sukces, cały czas pracuję nad swoim ciałem, wyglądem, wszystkim! I w ogóle nie narzekam! Nie piję każdego wieczora drinka żeby się odstresować, nawet nie palę papierosów!
Wylałam do końca zawartość butelki i zostawiłam ją w zlewie. Wyszłam z łazienki, a Nick zaraz za mną.
- Jesteś bezczelna! Piję, bo jestem wrażliwy i bardzo nerwowy!
- Nie. Przez to piją twoi koledzy.
- Nie jestem alkoholikiem!
- O, nie? Przyjrzyjmy się dowodom. - wyciągnęłam kosz spod stolika. - Patrz! Trzy puste butelki! Jesteśmy tu od wczoraj, a ja nie wypiłam z tego ani kropli!
- Zaprosiłem... Willa...
- Chyba Lemmy'ego Kilmistera.
- Zamknij się! Szkoda, że nie przejmowałaś się mną kilka lat temu, kiedy byłem uzależniony od heroiny!
- Nie byliśmy wtedy razem! Cały czas mnie obgadywałeś i mówiłeś, że jestem pusta!
- A ty mnie nie zaprosiłaś na swoje dwudzieste pierwsze urodziny! Nawet Junior dostał zaproszenie!
- I tak byś nie przyszedł, bo mnie nie lubiłeś!
- Myślisz, że jako facet nie mam żadnych uczuć?! Mam je wszystkie! - krzyknął, rozlewając swojego drinka.
- Nie znam się na tym! Jestem tylko pustą modelką, która chodzi po wybiegu!
- Zazdrościsz mi, bo mimo że jestem starszy od ciebie, mam lepszą skórę i nie muszę nakładać makijażu. Zobacz jakie mam wyrzeźbione nogi od grania na perkusji, bez pocenia się na siłowni! Nadal mógłbym mieć każdą, bo jestem pieprzonym ideałem! Wszystkie pchały mi się do łóżka!
- No jasne, że wszystkie! Ale ja w porównaniu do ciebie nie miałam opryszczki genitalnej!
- Te szalone lata osiemdziesiąte... - mruknął i rozejrzał się po pokoju. Podszedł do stolika i wziął do ręki moją nagrodę. - Patrz na to gówno.
- Zostaw! To moja pierwsza nagroda!
- Pamiętam! Nagroda British Fashion Awards dla "Modelki Roku"! Przecież ty nienawidzisz Wielkiej Brytanii!
- A ty co w życiu wygrałeś?! Konkurs żarcia pizzy?!
Próbował rzucić we mnie moją nagrodą, jednak trafił w obraz, który był oprawiony w antyramę. Szkło roztrzaskało się na drobne kawałki. Podeszłam tam z przerażeniem i podniosłam moją statuetkę, która na szczęście nie ucierpiała.
- O nie... Nick, to nagroda dla "Modelki Roku"... Świętość! Znak firmowy... - zamachnęłam się. - Zastrzeżony!
Rzuciłam w niego statuetką, jednak zrobił unik.
- Oszalałaś?!
- Nie! Boże, co ja w tobie widziałam!
- Chyba co ja widziałem w tobie! Wyglądasz jak bogini, a z charakteru... gorzej niż szatan!
- Sam podczas oświadczyn mówiłeś, że chcesz żebyś cię wkurwiała do końca życia!
- Byłem zamroczony winem, nie wiedziałem co robię.
- Dosyć tego wszystkiego. - oznajmiłam i podeszłam do telefonu.
- Co robisz?
- Dzwonię do twojej mamy.
- Nie, Shanell...
- Za późno. - wystukałam już numer, ale wyrwał mi słuchawkę z rąk.
- Nie dzwoń.
- To mnie przeproś.
- Ty mnie też.
- Dobra, ale ty pierwszy.
- Przepraszam. - westchnął.
- Nie będziesz się już upijać bez okazji?
- Nie będę. Twoja kolej.
- Przepraszam. - oznajmiłam spokojnie.
- Przeprosiny przyjęte.
Kiwnęłam głową.
- Chyba pójdę wziąć prysznic... - powiedział, patrząc na mnie.
- Tak. Ja też.
Podszedł do mnie i wsunął mi dłonie pod koszulkę.
- Możemy iść razem. - mruknął mi do ucha.
Uśmiechnęłam się. Pocałowałam go i pociągnęłam za koszulkę, po czym ruszyliśmy razem w stronę łazienki.

sobota, 22 października 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 40.

James
Pomagałem mojemu starszemu dziecku w robieniu pracy na projekt o Układzie Słonecznym, kiedy usłyszałem dźwięk telefonu. Przysunąłem go do siebie i podniosłem słuchawkę.
- Halo? - mruknąłem.
- James, tu Shanell...
- Ty płaczesz?
- Co robisz?
- Maluję farbami pierdolonego Jowisza. Dlaczego płaczesz? Co się stało?
- Nick...
- Co Nick? Zrobił ci coś?
- Tak... - bardziej załamał się jej głos. - On...
- Co zrobił?! Shanell! Zabiję go!
- Oświadczył mi się przed chwilą... - wybuchnęła płaczem.
- Co?
- Poprosił mnie o rękę...
- Co kurwa?
- Co się stało? Dlaczego krzyczysz? - z sypialni wychyliła się Mel w piżamie i rozczochranych włosach, która odsypiała nocną zmianę.
- Shanell płacze, bo Nick się jej oświadczył.
- O mój Boże. Zgodziła się?!
- Zgodziłaś się? - spytałem.
- Oczywiście, że tak... - pociągnąła nosem.
- Tak, zgodziła się. - powiedziałem takim tonem, jakbym kupował kilogram ziemniaków w osiedlowym sklepie.
- To wspaniale. - uśmiechnęła się i zamknęła drzwi, po czym zapewne wróciła do spania.
- Naprawdę się nie spodziewałam... - kontynuowała dalej.
- Wy się nigdy tego nie spodziewacie. Tak jak my się nie spodziewamy tekstu: "Jestem w ciąży".
- Tato, uważaj. - powiedział Nath, odsuwając na bok swoją makietę.
- Mów za siebie. Nick się ucieszył, kiedy powiedziałam mu, że jestem w ciąży.
- Tak, na pewno. - wziąłem ze stołu szklankę z sokiem.
- Tato, uważaj! - krzyknął znowu Nathan. - Rozwaliłeś pierścień Saturna!
- Zaraz sam będziesz robił ten projekt! To moja praca domowa czy twoja?!
- James, kończę... Muszę jeszcze zadzwonić do Judy... - powiedziała Shanell, a ja odłożyłem słuchawkę.
- Mama mówiła, że masz mi pomóc, a w niczym mi nie pomagasz!
- Maluję razem z tobą te pierdolone planety. Skleiłem je! Zrobiłem więcej niż ty, a i tak podpiszesz to swoim imieniem.
- Pięknie skleiłeś. - poruszył lekko Neptunem, który zleciał i poturlał się po podłodze. - Zanim dojadę do szkoły autobusem wszystko zdąży się rozwalić. Mason pewnie będzie miał lepszy.
- Nie będzie miał. Rób ten pierścień, a ja pójdę po klej.
Skończyliśmy robić projekt koło dwudziestej. Rano naszykowałem dzieci do szkoły i zszedłem razem z nimi na zewnątrz.
- Pamiętaj, żeby podkleić jeszcze tego Neptuna przed prezentacją.
- Pamiętam. - powiedział Nathan, trzymając swoją makietę Układu Słonecznego.
- Śniadanie dla ciebie. - podałem mu papierową torebkę. - I dla ciebie. - drugą dałem Sophii.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Wróćcie jak najpóźniej.
Skrzywili się i bez pożegnania ruszyli na przystanek autobusowy.
Odetchnąłem z ulgą. Miałem co najmniej pięć godzin spokoju.

Shanell
Po intensywnym wrześniu przepełnionym wyjazdami, tygodniami mody, pokazami i sesjami zdjęciowymi, miałam w końcu dwa miesiące przerwy od wszystkiego. Razem z Nickiem postanowiliśmy wreszcie pojechać na wakacje. Wybraliśmy Rzym. Zabraliśmy ze sobą Milana i Nelly.
Mieszkaliśmy w samym centrum stolicy Włoch, w pięknym wynajętym mieszkaniu. Rano poszłam z dziećmi na targ, gdzie kupiliśmy ogromne brzoskwinie, pomidory i gigantycznych rozmiarów pęk bazylii oraz grube białe dzwonka miecznika, które miałam przygotować na kolację według starego włoskiego przepisu.
Wieczorem stałam na balkonie naszego mieszkania, z kieliszkiem wina w dłoni i rozkoszowałam się zapachem nocnego miasta.
Niedługo później wyszedł do mnie Nick i stanął za mną.
- Zasnęli.
- W końcu.
Objął mnie i cmoknął w szyję, a ja położyłam głowę na jego barku.
- Odwróć się. - powiedział cicho.
Odwróciłam się i bez słowa spojrzałam na niego. Uśmiechnęłam się lekko.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Zgadnij co teraz zrobię. - zabrał mój kieliszek.
- Wypijesz do końca moje wino i bekniesz mi prosto w twarz, jak ostatnio Dave Kirkowi?
- Skąd ci to przyszło do głowy?
Odstawił kieliszek i pocałował mnie. Sięgnął ręką do tylnej kieszeni jeansów.
- Mówiłem, że nie będziesz się spodziewać.
Wyciągnął zza pleców małe pudełeczko i otworzył je. W środku był przepiękny pierścionek z białego złota, że sporym diamentem.
- Czy ty...
- Tak. Shanell Daisy Evans... - uklęknął przede mną. - Wyjdziesz za mnie?
- Mówisz poważnie?
- Mówię bardzo poważnie.
- Boże, Nick... - wplotłam palce we włosy i odwróciłam się.
- Po prostu powiedz tak lub nie.
- Jesteś nienormalny.
- Wiem.
- A ja cały czas cię wkurwiam.
- To prawda. Chcę żebyś mnie wkurwiała przez następne kilkadziesiąt lat.
- Nie wyobrażam sobie już życia bez kłótni o zbyt kaloryczne jedzenie, o rodzynki w czekoladzie, o kołdrę, o moją pracę, o to, że ty się spóźniasz do pracy, o to, że zapominasz włączyć świateł w rowerze, kiedy jeździmy wieczorem... Oczywiście, że tak...
Wstał w kolan i przytulił mnie, a po chwili trzęsącymi się dłońmi wsunął pierścionek na mój palec serdeczny. Dopiero kiedy zobaczyłam go na moim palcu, wybuchnęłam płaczem.
- Naprawdę się nie spodziewałam... - powiedziałam cicho.
- O to chodziło.
Wskoczyłam mu na ręce i weszliśmy do środka.
Płakałam do rana, wykonując przez całą noc kilkanaście telefonów do rodziny i przyjaciół. Nawet nie obchodziło mnie to, jak wysoki będzie rachunek.
W tej chwili byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Obydwoje nie byliśmy w stanie zasnąć tej nocy.

Diana
Na szkoleniu w Berkeley miałam zostać od czwartku do soboty. Ponieważ jedna z kobiet, która miała prowadzić kurs rozchorowała się, wróciłam do domu już w piątek. Nie mówiłam Dave'owi, że wracam wcześniej, bo nawet do niego nie dzwoniłam. Nadal nie miałam ochoty z nim rozmawiać po spotkaniu z jego byłą, która co wieczór do nas wydzwaniała.
W Los Angeles byłam koło dwunastej. Weszłam do swojego mieszkania. Szybko dobiegł mnie dźwięk szumiącej wody w łazience. Odłożyłam na podłogę swoją torbę z rzeczami, położyłam torebkę na szafce i rzuciłam klucze na stół. Zajrzałam do pokoju Travisa, który był jeszcze w przedszkolu. Uchyliłam okno i pościeliłam jego łóżko, po czym poszłam do sypialni, żeby się przebrać. Kiedy wyciągałam ubrania z szafy, usłyszałam ciche westchnienie. Powoli się odwróciłam. To co zobaczyłam prawie wytrąciło mnie z równowagi. Na łóżku leżała jakaś kobieta. Część twarzy miała zakrytą włosami. Widziałam tylko gołe ramiona i dłoń z długimi pomalowanymi na czarno paznokciami. Zamknęłam po cichu szafę i powoli wycofałam się z sypialni. Kiedy chciałam wziąć torebkę i wychodzić, z łazienki akurat wyszedł Dave, w mokrych włosach i z ręcznikiem przewiązanym w pasie. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Już jesteś?
- Ty dupku! - krzyknęłam i uderzyłam go w twarz, aż się zachwiał.
- Co ty wyprawiasz?! Jesteś nienormalna!
Złapał się za policzek. Ściągnąłem pierścionek z palca i rzuciłam nim w niego.
- Nigdy więcej mnie nie zobaczysz! - powiedziałam ostro, po czym wzięłam torebkę i wyszłam, trzaskając drzwiami.

***

Nie wiedziałam nawet co mam ze sobą zrobić. Odebrałam Travisa z przedszkola i zabrałam go najpierw na lody, a później na plac zabaw. Chciałam, żeby chociaż on był szczęśliwy.
Patrzyłam na moje radosne niczego nieświadome dziecko i zastanawiałam się, co mam teraz zrobić. Pomyślałam o tym, żeby lecieć do ojca do Kanady, żeby zadzwonić do matki i poprosić ją o pomoc. Przez chwilę myślałam nawet o rodzinie Dave'a. Wszystkie moje rzeczy zostały w mieszkaniu, a ja nawet nie miałam ochoty tam wracać.
Wzięłam małego i poszłam z nim do Jamesa i Mel. Zapukałam. Otworzyła nam Melanie.
- O, cześć.
- Cześć. Przepraszam, że przeszkadzam.
- Daj spokój, nie przeszkadzasz. Wejdź.
Bez słowa weszliśmy do środka. Spojrzałam na Jamesa, który grał na gitarze i skinął na mnie głową. Travis od razu przywitał się z Nathanem i poszli do jego pokoju. Mel spojrzała na mnie.
- Coś nie tak?
Starałam się powstrzymać łzy, ale nie udało mi się. Rozpłakałam się i przytuliłam do niej.
- Rozstałam się z Dave'em. - wykrztusiłam.
- Co?!
- Zdradził mnie z jakąś lafiryndą.
- Skąd wiesz? Przyłapałaś go?!
Kiwnęłam głową i wytarłam łzy. Melanie popatrzyła na Jamesa, który nie wiedział co powiedzieć.
- Chodź, usiądź...
Usiadłam obok niej. Podała mi paczkę chusteczek i objęła mnie ramieniem.
- Opowiedz o wszystkim. Będzie ci lżej.
Powiedziałam im o wszystkim. O jego byłej dziewczynie striptizerce, którą spotkaliśmy i bez przerwy do niego wydzwaniała, potem o tej lasce, którą widziałam w naszym łóżku.
- Czyli ta laska w łóżku to nie była ta szmata Mia?
- Nie, nie ona. Nie znam tej dziewczyny...
- Z opisu pasuje do Roxxi. Wiadomo jaka jest Roxxi. - pomyślał głośno James. - Szczupła, wysoka, wielkie cycki, rucha się się kim popadnie we wszystkich możliwych pozycjach. Jeszcze blond włosy i mamy ideał Dave'a.
- Przecież to nie była Roxxi...
- Ale nie widziałaś do końca jej twarzy.
- James, uspokój się. - powiedziała Mel.
- Mogłabym u was zostać na jedną noc? - spytałam nieśmiało. - Nie mam przy sobie żadnych pieniędzy, praktycznie nic nie wzięłam ze sobą z domu, a nie mam zamiaru tam wracać, przynajmniej dzisiaj...
- Oczywiście, że możesz. - przytuliła mnie. - James, co ty na to?
- No tak, niech zostanie.
Mel wstała ze swojego miejsca i poszła zrobić herbatę. Dała mi też swój sweter, bo zrobiło mi się wyjątkowo zimno, mimo że było ponad dwadzieścia stopni.
Kiedy rozmawiałyśmy o tym, co mam zamiar teraz zrobić, przyszła Roxxi.
- Cześć dziewczyny. I Het. - przywitała się. - Jak tu romantycznie i rodzinnie. To herbata z cytryną?
Wzięła wolny kubek i nalała sobie trochę herbaty z dzbanka.
- Laski się pocieszają. - mruknął James. - Jak chcesz, możesz ze mną pograć na gitarze.
- Może później. Co tam? Dziwne miny macie.
- Powiedz jej, Diana. - odezwała się Melanie.
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Co jest grane? - zirytowała się Roxanne i usiadła.
- Jeśli chodzi o mnie, to ja gram "Ain't Talkin' 'Bout Love" Van Halen. - powiedział spokojnie Hetfield. - A laski rozmawiają o tym, że Diana zostawiła Dave'a.
- Zostawiłaś Dave'a? Zerwaliście?
- Zdradził mnie. Sukinsyn...
- Co? Z kim?! Dobra, mów po kolei, spokojnie...
Po raz drugi opowiedziałam ze szczegółami, co się wydarzyło w ostatnim czasie. Mel trzymała mnie za rękę zatroskana, Roxxi kręciła z niedowierzaniem głową, a James tylko uśmiechał się co chwilę.
- ...I wtedy wyszłam, poszłam po Travisa i przyszłam tutaj. - zakończyłam swoją opowieść.
- I żyli długo i szczęśliwie. - zadrwił James, zaczynając grać "Maniac" Michaela Sembello.
- Wypierdolę cię stąd zaraz! - zirytowała się Mel. - Trochę szacunku dla nieszczęścia!
- Właśnie umilam wam atmosferę, kochanie!
- Diana, bardzo dobrze zrobiłaś. - stwierdziła Roxxi. - Ma za swoje, kurwiarz jeden. On i Mia są siebie warci. Pamiętam jak się kiedyś pobili o to, że wypalił jej zioło. Takich ludzi powinno się zamykać w klatkach.
- Ale ona przyłapała w łóżku kogoś innego!
- Powiedziałam tylko, co myślę o tej suce. Czy ciebie to dziwi, że ją zdradził?! On zdradzał każdą swoją dziewczynę! Przecież jak zaczął spotykać się z Dianą, to nadal posuwał na boku tę laskę, którą poznał na wieczorze kawalerskim Jamesa! Tacy jak on się nie zmieniają!
- Ciężko mi uwierzyć w to, że on ją zdradził... - westchnęła Mel.
- A jak wytłumaczysz to, że pokłóciliśmy się przed moim wyjazdem, od ponad tygodnia nie śpimy razem, przyjeżdżam wcześniej do domu bez zapowiedzi, w łóżku leży obca laska, a on wychodzi spod prysznica?!
- No nie wiem...
- Za długo nie włożył w ciebie chuja i znalazł sobie jakąś lafiryndę.
- Roxxi, ale cham z ciebie. - stwierdziła Melanie.
- Nie cham, tylko szczery człowiek. Ciekawe ile razy już ją zdradził.
- Mogę się już położyć spać? - spytałam nieśmiało.
- Jasne. Przyniosę ci kołdrę i poduszkę.
James poszedł do kuchni, a Roxxi stała oparta o framugę drzwi, przyglądając mi się. Mel rozłożyła kanapę, a ja nerwowo dopiłam swoją herbatę.
- Dobranoc. Nie myśl o nim. - powiedziała Roxanne.
- Jasne.
Dziewczyny poszły do kuchni, a ja się położyłam. Słyszałam jeszcze, jak James opowiada dziewczynom o nawiedzonym kliencie, którego musiał dzisiaj obsługiwać, a one wybuchnęły śmiechem.
Przykryłam się mocniej kołdrą i obróciłam się na drugi bok. Niedługo później udało mi się zasnąć.

niedziela, 16 października 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 39.

jeden z moich ulubionych rozdziałów!

Diana
Czas leciał naprawdę szybko. Nadeszła już prawie połowa września. Travis po wakacjach wrócił do przedszkola, ja i Dave pracowaliśmy. Życie jak w normalnej rodzinie. Nasze stosunki się poprawiły, zaczęliśmy starać się o dziecko. Obydwoje byliśmy już gotowi żeby zostać rodzicami, w szczególności Dave. Bardzo chciał zostać ojcem i wiedziałam, że będzie się starał być jak najlepszym tatą.
Tego dnia mój chłopak obchodził swoje trzydzieste urodziny. Organizacją wszystkiego zajęła się Shanell wraz z Nickiem. Wtajemniczyli w to mnie, Judy i resztę Megadeth, nie licząc Dave'a. Pomysł był fantastyczny i wszyscy na to przystaliśmy.
Z samego rana ja i Dave, Shan i Nick, Judy i Junior oraz Marty wraz z Abigail, jechaliśmy do Perris. Dave był pewny, że zabieramy go na jakiś koncert, więc ubrał swoje ulubione obcisłe spodnie, białe Nike za kostkę i skórzaną kurtkę z frędzlami. Siedziałam razem z nim na tylnym siedzeniu. David prowadził, Judy siedziała na miejscu pasażera.
Obserwowałam cały czas Dave'a, który wlepił wzrok w okno i milczał prawie całą drogę.
- Gdzie my kurwa jesteśmy? - odezwał się, kiedy zobaczył prawie same pola. Obserwował dalej co się dzieje. Kiedy zobaczył lotnisko, chyba domyślił się, co się wydarzy. - Skok ze spadochronem... - spojrzał na mnie zszokowany. Ja się tylko uśmiechnęłam.
- To pomysł Shanell i Nicka.
- O Boże. O mój Boże! - prawie skakał ze szczęścia po siedzeniu. Kiedy się zatrzymaliśmy, Dave wyskoczył z samochodu i z radości rzucił się na Shan i jej chłopaka.
Od razu poszliśmy do instruktorów, przebrać się w kombinezony. Dziewczyny zdążyły się przebrać, uczesać się i poprawić makijaże, a chłopaki gdzieś zniknęli. Byłyśmy pewne, że mają jakąś swoją zespołową tradycję i może z okazji urodzin Dave'a chcą w męskim gronie wypić po jednym drinku.
- Wyglądam w tym kombinezonie jak lalka Barbie. - powiedziała Judy, odgarniając z twarzy rozwiane włosy. Miała różowy strój, który pasował do jej jasnych blond włosów. W dodatku pomalowała paznokcie na jasnoróżowy kolor, które dopelniły całość.
- Ja mam szary. Nie znoszę szarego. Wygląda jak brudny. Zrobisz mi warkocza? - podałam Judith moją gumkę do włosów.
- Szarość jest modna w tym sezonie. - oznajmiła Shanell, poprawiając swoje okulary przeciwsłoneczne.
- Ty się nie odzywaj, masz czarny kombinezon. Czerń zawsze jest modna i do wszystkiego pasuje. - powiedziała Judy, splatając moje włosy.
- I wyszczupla.
- Tobie to akurat nie jest potrzebne. - stwierdziła Abigail.
- Oh, dziękuję Abi. Za ten komplement możesz skoczyć ze mną za rękę z samolotu.
- Idą już. - powiedziałam, patrząc na chłopaków. Kiedy do nas podeszli, Dave pocałował mnie i przytulił się do mnie. Nie poczułam alkoholu. - Gdzie byliście?
- W łazience.
- Wszyscy razem?
- Dziewczyny też chodzą razem do łazienki i nikt ich nie pyta dlaczego.
- Chodźcie! - krzyknęła do nas Shanell, ciągnąć za sobą Nicka i Judy. Spojrzałam jeszcze raz na Dave'a, który uśmiechnął się do mnie. Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w stronę instruktorów.
Przed wejściem do samolotu uzgodniliśmy, w jakiej kolejności będziemy skakać. Abigail strasznie panikowała, więc musiała skakać przypięta do instruktora. Ja i Dave mieliśmy skakać ostatni.
Kiedy miałam już wyskakiwać, Dave pociągnął mnie i coś do mnie krzyknął. Skrzywiłam się, bo w ogóle go nie słyszałam.
- Co?!
Znowu coś do mnie krzyknął.
- Co?! Nic nie słyszę!
- Powiedz "tak"!
- Co?!
- POWIEDZ "TAK"!
- Tak! - krzyknęłam, a on się tylko uśmiechnął. Złapał mnie za rękę i skoczyliśmy.
Kiedy wylądowaliśmy i ledwo udało mi się ściągnąć mój kask, Dave przyciągnął mnie do siebie i pocałował tak, że zabrakło mi tchu. Odsunęłam się od niego i wzięłam głęboki oddech.
- O co...
- Cieszę się, że się zgodziłaś. - przerwał mi.
- Ale na co?!
- Że zostaniesz moją żoną.
- Słucham?
Bez słowa wyciągnął z kieszeni granatowe pudełeczko i uklęknął przede mną. Otworzył je. W środku był srebrny pierścionek z szafirem. Zamarłam.
- Diano Madeline Long, czy... Chciałabyś wyjść za mnie? W tych złych i dobrych chwilach, wspierać mnie i kochać? - powiedział lekko drżącym głosem. Widać było po nim zdenerwowanie i stres. - Przepraszam, robię to po raz pierwszy...
- Ja... Nigdy bym się nie spodziewała... - wykrztusiłam w końcu. Poczułam jak moje oczy robią się mokre. Wybuchnęłam śmiechem, żeby się przypadkiem nie rozpłakać. - Tak... Zgadzam się...
Wstał i przytulił mnie, po czym wsunął pierścionek na mój palec. Totalnie nie wiedziałam co mam myśleć, co więcej mogę mu powiedzieć. Nie byłam jeszcze na to przygotowana. Nigdy zresztą nie sądziłam, że Dave może poprosić mnie o rękę. Nie śpieszyło mu się do tego, a ja nie naciskałam.
- Nick, nawet Dave już się zaręczył! - usłyszeliśmy w oddali krzyk Shanell. Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w ich stronę. - Tylko my dalej jak w jakimś średniowieczu.
- Przecież w średniowieczu nie można było żyć bez ślubu. Tam od razu rodzice wydawali dziewczynę za mąż. Dziewicę oczywiście. - Junior pochwalił się swoją znajomością historii.
- Widzisz, żyjemy gorzej niż w średniowieczu! - krzyknęła do Nicka.
- W średniowieczu już spaliliby cię na stosie za takie zachowanie.
- Ciebie też.
- Idziemy coś zjeść? - spytał Marty.
- Tak, mamy rezerwację w restauracji. Chodźcie. - powiedziała Judy, łapiąc Davida za rękę. Przebraliśmy się, poszliśmy do samochodów i pojechaliśmy do meksykańskiej restauracji. Usiedliśmy przy złączonych stolikach.
- Zamówiłam już wcześniej połowę karty, więc powiedzcie tylko co chcecie do picia. - oznajmiła Shanell, kiedy podeszła do nas młoda kelnerka.
- Ja chcę Coronę. - powiedział od razu Dave.
- Ja też. - dodał Marty.
- Ja wezmę margaritę. - rzuciła Judy, grzebiąc w swojej torebce.
- Ja nie piję, wezmę colę wiśniową. - oznajmił Junior.
- Ja tak samo jak David. - dodałam.
- Wezmę Sangrię. - Abigail odłożyła kartę menu.
- Nicky, a ty? - Shan spojrzała na niego.
- Nie wiem. Może herbatę.
- Na zewnątrz jest prawie trzydzieści stopni.
- Dobra, też chcę piwo.
- Jeszcze jedną Coronę. A dla mnie woda z miętą i cytryną, w największej szklance. Dzięki. - rzuciła do kelnerki, a ta szybko coś zanotowała i odeszła.
Zaczęliśmy rozmawiać, niedługo później dostaliśmy swoje zamówienie. Nie wiem dlaczego, ale nagle temat zszedł na politykę. Kiedy Junior - demokrata i Shanell z Dave'em oraz Martym - republikanie, poruszali ten temat, od razu zaczynała się kłótnia. Ja i Judy też byłyśmy raczej demokratkami, więc zawsze milczałyśmy. Na szczęście nie było tutaj Roxxi i Jamesa - zagorzałych republikanów, którzy zamykaliby do więzienia nawet małe dzieci, skazywali każdego na śmierć, wysadzili wszystkich imigrantów w powietrze i z dumą nosili broń za paskiem spodni.
- Słyszeliście o tej zgwałconej i zamordowanej dziewczynie w Hollywood Hills? Ojciec mi o tym opowiadał. Złapali gościa który to zrobił. Okazało się, że to syn jakiejś sędziny z San Diego. Dostał pięć lat. - Dave pokręcił głową. - Chyba tylko to jest powód dla którego cieszę się, że nie mam jeszcze dzieci. Wyobrażacie sobie, że wasza nastoletnia córka zostaje zgwałcona i uduszona, a skurwiel który to zrobił dostanie pięć lat, wyjdzie i kolejnej niewinnej dziewczynie zrobi to samo?
- Przynajmniej nadal mamy karę śmierci. Demokraci chcą ją zlikwidować. Dobrze, że nie są przy władzy. - stwierdził Marty.
- Według mnie powinni to zlikwidować. Śmierć to nie jest kara. Tak samo powinni zakazać dostępu do broni. - odezwał się Junior.
- Nie zapominaj, że więźniów utrzymuje się z naszych podatków. Chciałbyś utrzymywać mordercę swojego dziecka?
- Podatki i tak musisz płacić. Karą jest dożywotnie więzienie, nie śmierć. - Judy poparła swojego narzeczonego.
- Jeszcze moje pieniądze z podatków idą na zasiłki socjalne dla patologicznych rodzin. Ja pracuję dziesięć godzin dziennie, w święta, weekendy i muszę się prosić o urlop. A patologia baluje za moją kasę.
- Dokładnie. Tak samo z płaceniem na obce dzieci. - powiedziała Shanell.
- A czemu winne są dzieci, których rodzice nie mają pracy lub pieniędzy? - spytał Junior.
- Jak cię nie stać na utrzymanie dziecka to go sobie nie robisz, proste. Nie mam zamiaru ich utrzymywać.
- Szkoda ci kasy na dzieci, a bez mrugnięcia powieką wydajesz dziesięć tysięcy na torebkę Chanel.
- To są moje pieprzone pieniądze. Mogę sobie je wydawać na co chcę. Zarabiam je od szesnastego roku życia. Nawet moi rodzice mi ich nie zabierali, mimo że chodziłam do szkoły i jeszcze z nimi mieszkałam, a rząd i obcy ludzie - tak! Musiałam nawet zapłacić za to, że dostałam spadek po dziadku! I tak targają ze mnie więcej niż z ciebie. Co za złodziejskie państwo. Wszystko by ci zabrali. Płacę bez przerwy, a i tak chodzę z moim dzieckiem prywatnie do lekarza i tam też muszę płacić.
- W dodatku lekarze bez przerwy ćpają i chleją. Prawnicy tak samo. - stwierdził Marty.
- Shanell coś o tym wie, prawda? - David uśmiechnął się do niej ironicznie.
- Pieprz się, Junior. Ciesz się, że nie mam pozwolenia na broń.
- I nie będziesz mieć. I bardzo kurwa dobrze. Powinni całkowicie zakazać dostępu do broni palnej. Przynajmniej dzieciaki przestałyby strzelać do siebie na ulicach.
- Ciekawe czy będziesz to samo mówił kiedy ktoś włamie ci się do domu i zgwałci twoją dziewczynę. - oznajmij Dave.
- Ciekawe czy powiesz to samo, jak twoje dziecko weźmie twoją broń i będzie strzelać do kolegów w szkole.
- Po pierwsze, nie mam dzieci. Po drugie, nie trzymasz broni na stoliku do kawy czy na szafce nocnej, tylko gdzieś, gdzie dzieci nie mają dostępu. Po trzecie, wszyscy mają noże w domu. Czy każdy wychodzi z nożem na ulicę i dźga każdego po kolei? Nie.
- Dostęp do broni nie ma nawet nic do rzeczy. - dodał Marty. - Jak przęstepca czy terrorysta chce zdobyć broń to ją zdobędzie. Popatrzcie na taki Teksas, gdzie każdy obywatel ma prawo posiadać broń. Przestępczość zlikwidowana do minimum. A w Kalifornii, gdzie broń jest zakazana? Pełno gangów, strzelanin, morderstw, gwałtów, dziwek i dilerów. Syf jakich mało. Strach wyjść czasami na pocztę, bo nie wiadomo czy ci łba nie odstrzelą. A ty nawet nie masz się jak obronić.
- Dlatego w przyszłości chciałbym się wyprowadzić, do Arizony, Kolorado albo na Alaskę. - powiedział Dave i spojrzał na mnie. - Milion razy większy spokój, o wiele mniejsza przestępczość, czystsze powietrze, zwierzęta, krajobrazy zamiast samych wieżowców. Chciałbym żeby w takim miejscu dorastały moje dzieci.
- Dave... Na Alasce zima trwa dziewięć miesięcy, a temperatura dochodzi do minus czterdziestu stopni. - odezwałam się w końcu. - Wybacz, ale ja tam nie będę mieszkać.
- W Arizonie jest ciepło.
- Będziesz hodował krowy? - spytał Junior, marszcząc brwi.
- Może. Dokładnie tak jak ty w swoim rodzinnym mieście.
Uśmiechnęłam się pod nosem, a Dave objął mnie ramieniem.
- Nick, a ty dlaczego nic nie mówisz? - zapytał nagle Marty.
- A co on może wiedzieć o ciężkim życiu. Dzieciak urodzony ze srebrną łyżeczką w dupie, wychowany w RFN. - prychnął Dave.
- Hahaha. - Nick przewrócił oczami i napił się swojego piwa.
Do domu wracaliśmy koło dwudziestej trzeciej. Nikt nic nie mówił, było już ciemno, wszyscy byliśmy zmęczeni. Siedziałam razem z Dave'em na tylnym siedzeniu, przytulona do niego. Patrzyłam przez okno na mijane budynki i obserwowałam ludzi na ulicach. Spojrzałam na swój pierścionek i uśmiechnęłam się lekko. Poczułam łzę spływającą po policzku i wytarłam ją rękawem.
Nigdy nie sądziłam, że w ogóle wezmę ślub. Myślałam, że to właśnie Josh będzie tym jedynym, ale zostawił mnie, kiedy tylko dowiedział się, że jestem w ciąży. Byłam pewna, że do końca życia będę samotną matką, bo mało który mężczyzna chce wychowywać czyjeś dziecko.
Dave był dopiero drugim facetem w moim życiu. Nie sądziłam, że w ogóle może nam się udać. Byliśmy zupełnymi przeciwieństwami. On był duszą towarzystwa, kiedy się tylko gdzieś pojawiał, skupiał na sobie całą uwagę. Pragnął tej uwagi. Brał udział w każdej bójce, która była w klubie w którym akurat on się bawił, jego życie to była jedna wielka impreza. Ja byłam raczej spokojna, wolałam spędzić sobotni wieczór z książką pod ciepłym kocem, alkohol piłam przy większej okazji, w szkole raczej zawsze byłam outsiderką. Nie byłam typem dziewczyny Dave'a. Różniłam się nawet od jego przyjaciółek. Nie raz zastanawiałam się, co zobaczył w takiej nudziarze jak ja. Nie byłam też jego ideałem kobiety - nie byłam platynową blondynką z dużym biustem i wielkim tyłkiem. Byłam malutka i drobna, miałam twarz dziecka. Zanim zaczęliśmy się spotykać byłam pełna kompleksów, niewiary w siebie. Uważałam się za nieudacznika. Marzyłam o studiach w Kanadzie, chciałam studiować hebraistykę. Musiałam ze wszystkiego zrezygnować, żeby samotnie wychować dziecko. Ale chyba mi się to udało. To właśnie Dave nauczył mnie, żeby się nie poddawać, olać zawistnych ludzi, wierzyć w siebie i dążyć do swoich celów. Był bardzo silnym i doświadczonym facetem. Wiele przeżył, nie raz był na dnie, ale w końcu udało mu się wyjść na prostą.
- Ty płaczesz? - spytała nagle Judy, kiedy odwróciła się w naszą stronę. Zaśmiała się, a Dave od razu na mnie spojrzał.
- Dlaczego płaczesz? Co się stało? - wytarł łzę z mojego policzka.
- Też bym płakał jakbym miał świadomość, że będę musiał spędzić resztę życia z Dave'em. - stwierdził Junior. Wybuchnęłam śmiechem i pociągnęłam nosem.
- Nie chodzi o to. To z tych emocji. - powiedziałam lekko zachrypniętym głosem.
- To moje najlepsze urodziny, przysięgam. - odezwał się nagle Dave.
- Napiszmy utwór o świętych wojnach. Te rozmowy o polityce mnie zainspirowały. - przerwał mu David. - Killing for religion...
- Dobry pomysł. - kiwnął głową Dave. Spojrzał na mnie i potarł ręką moje ramię. - Na razie muszę dokończyć inną piosenkę.
- Nie mówiłeś mi, że piszesz coś nowego.
- Pokażę ci jutro.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, pożegnaliśmy się z Judy i Davidem i wysiedliśmy z samochodu. Weszliśmy do klatki schodowej. Kiedy chciałam zapalić światło, Dave przyparł mnie do ściany i pocałował namiętnie. Szarpnął mnie za rękę i pociągnął w stronę piwnicy.
- Co ty wyprawiasz?! - zaśmiałam się.
- Znudziło mi się w łóżku.
- Jeszcze ktoś nas przyłapie.
- Jest późno. Zresztą, co nam zrobią? - otworzył drzwi i wciągnął mnie do środka.
- Śmierdzi tu szczynami i tanim winem.
- Diana, nie psuj atmosfery. - ściągnął swoją kurtkę i rzucił ją na ziemię. Przyparł mnie do zimnej ściany i wziął się za rozpinanie moich obcisłych jeansów. - Czuję, że to ta noc.
- Jaka noc?
- Że w końcu zrobię ci dziecko.
- Ja tylko czuję, że jacyś bezdomni tu nocują...
- Junior zrobił Masona w ogródku swoich rodziców. James Nathana w samochodzie. Nick Milana w Paryżu. Ja zrobię dziecko w piwnicy śmierdzącej szczynami bezdomnych. To jest dopiero przygoda.
- Jezu, Dave...
- Nic już nie mów. - powiedział cicho i zsunął moje spodnie do kolan. Obrócił mnie twarzą do ściany, po czym odgarnął moje włosy na bok i zaczął całować mnie po karku. Przymknęłam oczy i dotknęłam delikatnie jego dłoni, którą trzymał na moim brzuchu.
Życie z Dave'em naprawdę nie było nudne.

Shanell
Wracałam właśnie razem z Milanem z basenu. Po drodze wstąpiliśmy do sklepu i spotkaliśmy Roxxi, która postanowiła się zabrać razem z nami i wpaść do nas na trochę, bo nie miała co robić.
- Muszę pojechać do Juniora, mam mu coś do przekazania. Wiem, że chłopaki też są u niego. - powiedziałam, zapinając pasy.
- Zaczekam w samochodzie.
- Hej, o co chodzi? Ciągle ich unikasz. Pokłóciliście się?
- Trochę.
- Jak coś to Judy nie ma, jest w pracy. Powiem coś tylko chłopakom i idziemy. Zresztą, brat Judy przyjechał, chciałam go zobaczyć. Nie widziałam go od bardzo dawna.
- Fajny chociaż?
- Jasne. Miły, pomocny, zabawny, inteligentny.
- No pewnie, jak każdy. Chodzi mi o wygląd.
- Ciężko mi to określić jak teraz wygląda. Ostatnio widziałam go ponad dwa lata temu. Wysoki, długie brązowe włosy, niebieskie oczy.
- Ma dziewczynę?
- Nie wiem, ale ty masz Larsa. Nie podrywaj go.
- Po co w ogóle jedziesz do Juniora?
- Mówiłam, że muszę mu o czymś powiedzieć.
- Ploteczki... - przewróciła oczami.
- Nie.
Westchnęłam. Kiedy w końcu dojechałyśmy na miejsce, zaparkowałam przed blokiem i wyszłyśmy z samochodu. Wzięłam Milana z tylnego siedzenia i weszłyśmy do budynku.
- Milan, chodź na ręce do mamy.
Wyciągnął do mnie rączki, a ja go podniosłam. Weszliśmy na drugie piętro. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami mieszkania Juniora, nacisnęłam na dzwonek. Otworzył Marty.
- Hej. - powiedział, otwierając szerzej drzwi. Weszłyśmy z Roxxi do środka. - Cześć kolego. - uśmiechnął się do Milana i wziął go ode mnie. Mały jak zawsze najpierw dotknął jego włosów, a później przytulił sie do niego. Po chwili z pokoju wyszedł do nas roześmiany Junior. Kiedy zobaczył Roxxi, mina trochę mu zrzedła.
- A ty czego chcesz?
- Przyszłam z Shanell, bo musi ci coś powiedzieć, ja nic od ciebie nie chcę. Uspokój się. - przewróciła oczami i oparła się o ścianę.
- Jest Dave? On też mi jest potrzebny. - powiedziałam.
- Siedzi w salonie. Gdzie jest Nick?
- U Nelly. Mówił, że później do was przyjdzie.
Weszliśmy wszyscy razem do pomieszczenia. Na kanapie siedział Dave z bratem Judy i z czegoś się śmiali. Kiedy Will mnie zobaczył, momentalnie się uśmiechnął i wstał ze swojego miejsca.
- Evans!
Krzyknęłam z radości i wskoczyłam mu na ręce. Przytulił mnie do siebie.
- Mój najlepszy kumpel z dzielni!
- Moja najlepsza przyjaciółka z podstawówki.
- Wyglądasz świetnie! - oceniłam i uwolniłam się z jego objęć. Miał jeszcze dłuższe włosy, zapuścił zarost, był lepiej zbudowany. Ale z charakteru był to nadal ten sam William.
- Chłopaki opowiadają mi pełno bzdur na twój temat. - zaczął.
- Co mówią? - spojrzałam podejrzliwie.
- Że jesteś z Nickiem. Prawie ich zabiłem śmiechem jak mi o tym powiedzieli.
- Ale to akurat prawda.
- Tak, jasne.
Spojrzałam na chłopaków. Junior wzruszył ramionami.
- Mówiłem, że nie uwierzy.
- Chłopaki mówią prawdę. Jesteśmy razem. - oznajmiłam i wskazałam ruchem głowy na Milana, który śmiał się z głupich min Marty'ego. - Zobacz co zmajstrował w 1989 roku w Paryżu po pokazie Johna Galliano.
- Przecież zawsze mówiłaś, że Nick to kretyn.
- A on zawsze jak wypił piwo to pukał w butelkę i mówił: "pusta jak Shanell". - powiedział Dave.
- Serio tak mówił? - zmarszczyłam czoło. - Fajnie wiedzieć.
- Jak się nazywa? - William podszedł do Marty'ego i spojrzał na mojego synka.
- Milan James Menza.
- Wygląda jak mała męska wersja ciebie. Tylko włosy...
- Włosy ma po tacie, ale odcień ma taki jak moje, Nick ma trochę ciemniejsze. Nosek też po Nicku.
- Nadal nie wierzę, że ty z nim jesteś. To tak jakby Dave związał się z moją siostrą.
- Jezu, ja i Judy chyba byśmy się pozabijali. - stwierdził Dave.
- No właśnie.
- Shanell, o co chodzi? - spytał zniecierpliwiony Junior.
- Chciałam wam tylko przekazać, że pogadałam z kimś na tygodniu mody w Nowym Jorku i będziecie mieć za jakiś czas swoje kurtki. Ja i wasze partnerki też będziemy mieć takie same. Widziałam projekt, wyglądają fantastycznie.
- Będą gotowe tak do grudnia? - spytał Marty.
- Na pewno.
- To dobrze. Jedziemy razem z tobą do NY w grudniu. Will załatwił nam dwa koncerty.
- Serio?
- Tak. W Pyramid Club i The Village Underground.
- Byłam kiedyś w The Village Underground. Genialny klub, zawsze mnóstwo ludzi i trudno się tam dostać. Moja znajoma urządzała tam przyjęcie urodzinowe, musiała zrobić rezerwację pół roku przed imprezą. Gratuluję. Dajcie z siebie wszystko na tym koncercie.
- Zawsze dajemy wszystko.
Uśmiechnęłam się i wzięłam Milana od Marty'ego.
- Idziemy już. Zaraz dziecko zacznie wrzeszczeć z głodu. Roxxi, chodź.
Roxanne podeszła do Williama i uśmiechnęła się.
- Masz dziewczynę?
- Słucham?
- Nie widzę obrączki. Masz kobietę czy coś?
- Will, wybacz desperację Roxxi. - David spojrzał na nią z nienawiścią.
- Will, wybacz spierdolenie Juniora.
- Roxxi, daj spokój. Idziemy. - pośpieszyłam ją. Moja przyjaciółka przewróciła tylko oczami, a po chwili wyszłyśmy z mieszkania Judy i Davida.

Diana
W sobotę rano wybraliśmy się na miasto razem z Dave'em żeby załatwić kilka spraw, a na sam koniec poszliśmy do sklepu. Byłam zmęczona po całym tygodniu, więc założyłam tylko niebieską flanelową koszulę do połowy uda, buty emu i związałam włosy w kok. Nie zrobiłam makijażu, tylko założyłam okulary przeciwsłoneczne.
- W przyszłym tygodniu mam szkolenie w Berkeley. - powiedziałam, kiedy wyszliśmy ze sklepu. - Próbowałam się jakoś wykręcić, ale mój przełożony nawet nie chciał ze mną dyskutować. Muszę tam jechać na trzy dni. Zaopiekujesz się Travisem?
- No jasne. Jak będę musiał iść wieczorem do pracy to zostawię go u...
- Dave! - usłyszeliśmy za sobą. Odwróciliśmy się i zamarłam. W naszą stronę zmierzała szczupła, opalona, długowłosa blondynka z kitką na czubku głowy. Miała na sobie bluzkę odsłaniającą brzuch, z głębokim dekoltem, który eksponował pokaźnych rozmiarów biust i obcięte jeansowe spodenki. Podeszła do nas i rzuciła się Dave'owi na szyję, totalnie mnie ignorując.
- Jak dawno się nie widzieliśmy! - powiedziala słodkim do granic możliwości głosem i zarzuciła włosami do tyłu. - Co u ciebie?
- Dobrze... - odpowiedział lekko zmieszany i spojrzał na mnie. - To moja narzeczona, Diana. Diana, to jest Mia, moja była dziewczyna.
- Cześć. - rzuciłam i wyciągnęłam dłoń w jej stronę. Zmarszczyła brwi i uśmiechnęła się drwiąco. Ona wyglądała jak laska z okładki czasopisma, a ja jak styrana życiem kobieta z trójką dzieci i domem na głowie. Gdybym wiedziała, że spotkam dzisiaj jego dziewczynę, postarałabym się bardziej.
Bez słowa spojrzała znowu na Dave'a, posyłając mu uśmiech.
- Niestety skończyłam już tańczyć, mój nowy chłopak mi nie pozwala. Pracuję teraz jako kelnerka. A ty co porabiasz?
- Pracuję, gram, wychowuję razem z Dianą jej syna, spotykam się ze znajomymi.
- Właśnie, spotkałam niedawno Shanell jak rano kupowała sobie kawę, powiedziałam jej: "Cześć", a ona mnie zignorowała. Co za sucz z niej! Myśli, że jest lepsza, bo jest modelką? - wymachiwała rękami. Wzięła głęboki oddech i poprawiła swoje duże kolczyki. - Musimy się spotkać!
- Tak, możemy.
- Lubisz sobie jeszcze walnąć w nos tak jak kiedyś?
- Nie biorę od trzech lat.
- Palisz zioło?
- Czasami. Diana nie lubi jak palę.
- Aha. - uśmiechnęła się do mnie ironicznie. Złapała Dave'a za ramię. - Możemy pogadać? Sami? - podkreśliła wyraźnie ostatnie słowo.
- Kotku, możesz... - zaczął Dave, ale ja tylko machnęłam ręką.
- Jasne, już mnie nie ma, kochanie. - powiedziałam z przyklejonym uśmiechem do twarzy. - Miło było cię poznać, Mia.
Wzięłam od Dave'a torby z zakupami i ruszyłam w stronę samochodu. Wrzuciłam je do bagażnika i zajęłam miejsce pasażera. Miałam na nich dobry widok, ale nawet nie chciałam tam patrzeć. Jego była bez przerwy się śmiała i pokazywała coś w moją stronę. Siłą powstrzymywałam łzy. Komuś mogłoby się wydawać, że zachowuję się jak głupia zakochana nastolatka, ale taki już miałam charakter. Byłam cholernie zazdrosna o Dave'a, bałam się samotności i tego że znowu zostanę sama. Nagle kiedy byłam już spokojniejsza i odpędzałam od siebie te myśli, pojawiła się jego była, przy której wyglądałam równie żałośnie jak Lars przy Shanell.
Kiedy w końcu wymienili się numerami i pożegnali, Dave wrócił do samochodu. Zajął miejsce kierowcy i spojrzał na mnie z uśmiechem. Odwzajemniłam jego gest.
- O czym rozmawialiście?
- O pierdołach. Nic ważnego.
Od razu zmieniłam wyraz twarzy.
- Przestań mi kłamać w żywe oczy. Obgadywała mnie, widziałam.
- Nic o tobie nie mówiła.
- Jasne. Jak mogłeś jej dać nasz numer?!
- Nie dałem jej naszego numeru.
- Za to ona dała ci swój. - wskazałam wzrokiem na kilka cyferek na jego ręce.
- Nie będę do niej dzwonić. Diana... - położył dłoń na moim udzie, ale szybko ją od siebie odrzuciłam.
- Nie dotykaj mnie.
- Jesteś zazdrosna? - zaśmiał się.
- O ciebie? Jasne. Niech cię zabiera.
- Skarbie...
- Nie mów tak do mnie.
- Nie masz być o co zazdrosna. - oznajmił spokojnie i przekręcił kluczyk w stacyjce.
Poprawiłam moje okulary przeciwsłoneczne i wlepiłam wzrok w szybę.
Nie odezwaliśmy się do siebie przez resztę dnia.

poniedziałek, 10 października 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 38.

Dave
Dwa dni po tym jak Diana wyszła ze szpitala, wzięliśmy urlop i pojechaliśmy do Newport Beach. Travisa zostawiliśmy u Marty'ego. Moje stosunki z Dianą nadal były trochę napięte, ale powoli wszystko wracało do normy.
Wieczorem siedzieliśmy razem na plaży i wsłuchiwaliśmy się szum fal. Spojrzałem na Dianę, która przesypywała piasek między palcami i objąłem ją.
- Pamiętasz naszą pierwszą randkę? - spytałem nagle.
- Tak. Byliśmy na kolacji w Chin Chin. Nigdy nie zapomnę, jak dostałeś ciastko z wróżbą, a na karteczce było napisane: "ktoś z niebieskimi oczami cię pragnie". - zaśmiała się. - Mówiłeś, że to nie randka.
- Bo nie poszłabyś ze mną na randkę. Myślałem, że na kilku spotkaniach się skończy.
- Ja też. Nie byłeś w moim guście. W dodatku miałeś okropny charakter, nie znosiłeś dzieci i źle traktowałeś kobiety. Ładnych nasłuchałam się historii od twoich przyjaciół.
Popatrzyłem na nią bez słowa. Westchnęła cicho i przytuliła się do mnie.
- Wiesz dlaczego chciałam spróbować? Wyglądałeś na zakochanego. Jakby naprawdę ci zależało, a przecież słabo się wtedy znaliśmy. I przede wszystkim dlatego, że zaakceptowałeś Travisa. Nie kochałam cię. W dodatku już na początku znajomości zraniłeś mnie tym, kiedy dowiedziałam się, że w tym samym czasie spotykałeś się z inną.
Te słowa dosyć mnie ruszyły. Obawiałem się, że chce mi właśnie powiedzieć, że nadal nic do mnie nie czuje i chce wszystko zakończyć.
- Nie sądziłam w ogóle, że może nam się udać. Ale bardzo się zmieniłeś. W takim Dave'ie się zakochałam. I wiem, że wszyscy wokół mówili że prędzej czy później się rozstaniemy albo pozabijamy. Pieprzyć ich. Cieszę się, że nam się udało.
Odgarnąłem jej rozwiane włosy z twarzy.
- Wiem, że to wszystko jest dla ciebie ciężkie, ale zapomnijmy o tym, co się stało.
- Wiem. Nie ma sensu tego rozpamiętywać. Nadal chcę, żebyśmy zostali rodzicami. Myślałam trochę o adopcji.
- Postarajmy się o dziecko. Jeśli znowu nam się nie uda, wtedy adoptujemy.
- W porządku. - powiedziała cicho i spojrzała na mnie. Pocałowałem ją.
Wiedziałem, że teraz już będzie dobrze.

Nick
- Pokaż mi, co spakowałaś. - zamknąłem swoją walizkę i wstałem z podłogi. Shanell podniosła wzrok znad gazety i spojrzała na mnie z przestrachem.
- Najpotrzebniejsze rzeczy.
- Pokaż.
- Nie, Nick... - wstała ze swojego miejsca, kiedy chwyciłem jej walizkę i ledwo ją otworzyłem. - Mówiłam...
Zacząłem wyciągać wszystkie rzeczy z jej bagażu. Jutro mieliśmy lecieć na pięć dni do Monachium. Ja i Milan bez problemu spakowaliśmy się w jedną małą walizkę. Shanell nie dość, że wzięła największą, to jeszcze ledwo wszystko do niej zmieściła. Chyba to był właśnie główny powód tego, dlaczego nienawidziłem z nią nigdzie wyjeżdżać.
- Kozaki? Jest sierpień!
- To nie są buty zimowe! To moje ulubione szpilki od Balenciagi, muszę je mieć!
- Wyglądają jak z folii aluminiowej.
- Jesteś okrutny. W ogóle nie znasz się nie modzie.
- To po co ci kolejne dwie pary szpilek?
- Te od Prady są czarne, uniwersalne, ale też trochę niewygodne. Czerwone od Gucci nie będą mi do wszystkiego pasować, ale w przeciwieństwie do tamtych mogę w nich wytrzymać nawet całą noc.
- Masz zamiar chodzić całą noc w szpilkach?
- A nie zabierzesz mnie na żadną imprezę?
- No nie.
- Chuj z ciebie.
- Masz się natychmiast przepakować.
- Nick!
- Nie będę targał za tobą tej walizki! Jedziemy na pięć dni, a nie miesiąc!
- Ale mi jest wszystko potrzebne.
- To też ci jest potrzebne? - pokazałem jej skórzaną kurtkę z nadrukami z kreskówek.
- To kurtka Moschino z najnowszej jesiennej kolekcji, muszę ją mieć! - wyrwała mi ją.
Po kilku bitwach, bo argumenty nie działały, Shanell zgodziła się w końcu zostawić część rzeczy w domu.
Następnego dnia z samego rana pojechaliśmy na lotnisko. Lot zleciał nam naprawdę dobrze. Shanell czytała swoje gazety, ja słuchałem muzyki, a Milan przespał kilka godzin. Obudził się dopiero wtedy, kiedy wylądowaliśmy.
W budynku lotniska czekali już na nas moi rodzice. Kiedy moja moja mama zobaczyła Milana i po raz pierwszy mogła wziąć na ręce swojego pierwszego wnuka, rozpłakała się. Była bardzo wrażliwa i rodzinna, więc spodziewałem się takiej reakcji. Mimo że miałem już dwadzieścia dziewięć lat, nadal reagowała tak samo kiedy mnie widziała.
- Jest taki śliczny... - pogłaskała go po policzku i wytarła łzy. - Ma po was wszystko co najlepsze.
- Dokładnie. Zgarnął pulę najlepszych genów. - Shanell odgarnęła mu loczki z czoła. - Aż chce się robić dzieci jak się na niego patrzy.
- Mam nadzieję, że będziecie mieć kolejne dziecko.
- Oczywiście! I to nie jedno! - Shanell spojrzała na mnie z uśmiechem. - Jeszcze co najmniej trójkę.
Miałem ochotę jej powiedzieć, że chyba oszalała, ale powstrzymałem się przy moich rodzicach. Wiedziałem, że robi mi na złość tylko za to, że nie pozwoliłem jej zabrać połowy swojej garderoby.
Poszliśmy do samochodu. Usiedliśmy z tyłu z Milanem, który miał już chyba dosyć emocji na dzisiaj, przytulił się do mnie i znowu zasnął. Shanell od razu zauważyła, że na desce rozdzielczej leży sierpniowe wydanie niemieckiego Vogue z nią na okładce.
- Piękna okładka, gratuluję. - powiedziała do niej moja mama.
- Dziękuję. Nick powiedział, że jest brzydka.
- Nick! - mój ojciec zwrócił mi uwagę.
- Nic takiego nie powiedziałem! Nawet jeszcze nie widziałem tej okładki!
- Jak w ogóle możesz tak mówić? - kontynuowała moja matka.
- Gada bzdury, bo jest obrażona. Nie pozwoliłem jej wziąć większości niepotrzebnych ubrań.
- Te ubrania były mi potrzebne.
- Miałaś zamiar przebierać się trzy razy dziennie?
- A nawet jeśli to co? - moja mama stanęła w jej obronie. - To kobieta! Ma prawo się przebierać w co tylko zechce i kiedy zechce!
- Powinieneś się cieszyć, że masz tak piękną i zadbaną kobietę. - powiedział mój ojciec.
- Ucz się od swoich rodziców. - Shanell spojrzała na mnie wrogo, po czym ostentacyjnie odwróciła głowę w bok i wlepiła wzrok w szybę.

Shanell
Pięć dni w Monachium minęło nam naprawdę wspaniale. Nie umiałam się długo gniewać na Nicka, więc już pierwszej nocy się pogodziliśmy.
Dużo zwiedzaliśmy, jedliśmy, codziennie rano chodziliśmy na targ. Milan totalnie pokochał to miejsce, chyba o wiele bardziej odpowiadał mu taki klimat.
W sobotę wieczorem wracaliśmy już do Los Angeles. W samolocie jedliśmy kolację i oglądaliśmy Gwiezdne Wojny. Milan wziął smoczek do buzi, owinął się swoim kocykiem i zasnął. Czasami zastanawiałam się, po kim jest takim śpiącym królewiczem.
- Dave ma niedługo trzydzieste urodziny. Powinniśmy pomyśleć o prezencie. - powiedziałam z pełną buzią, bo nagle sobie o tym przypomniałam. Przełknęłam sałatkę i napiłam się wody.
- Możemy kupić mu najnowszego Jacksona V. - oznajmił Nick, nie odrywając wzroku od ekranu.
- Nie wiem. On ma ze trzy gitary, a i tak gra cały czas tylko na jednej.
- To dajmy mu pieniądze w kopercie.
- Przestań. Powinniśmy dać mu naprawdę fajny prezent. To trzydzieste urodziny, teraz zaczyna prawdziwe życie.
- Dave jakiś czas temu mówił o coś o skokach spadochronowych. Ale nie wiem nawet, gdzie to można zorganizować.
- O cholera, to jest dobre. W Perris jest prywatne lotnisko i prawie same pola, wiem że tam można skakać. To jakieś siedemdziesiąt mil od nas. Zadzwonię tam jutro. Wzięlibyśmy cały wasz zespół, Judy, Dianę, mnie. Marty może zabrałby Abigail.
- Przecież we wrześniu nie będzie cię w domu.
- Będę, Nicholas. - odsunęłam od siebie pudełko po sałatce i wyciągnęłam z mojej torebki terminarz. - Patrz. Siódmego zaczyna się tydzień mody w Nowym Jorku. Siódmego biorę udział w pokazie Toma Forda. Wracam na dwa dni do domu, a jedenastego lecę na pokaz Jeremy'ego Scotta, bo mam zaproszenie. Dwunasty mam wolny, na trzynastego miałam zaproszenie na pokaz Monique Lhuiller, ale mnie tam nie będzie, więc będę w tym czasie w domu. Czternastego wracam, bo mam zaproszenie na pokaz Michaela Korsa, a później biorę udział w pokazie Marca Jacobsa. Piętnasty jest wolny, a szesnatego zaczyna się tydzień mody w Londynie. Lecę tam dopiero osiemnastego na pokaz Topshop, a dziewiętnastego jest pokaz Burberry, tam też muszę być. Dwudziestego chciałam wrócić do domu, ale nie mogę, bo jest pokaz Emilio de La Morena, z którym muszę się później spotkać, bo chce zaprojektować dla mnie sukienkę na afterparty po Victoria's Sectret. Dwudziestego pierwszego zaczyna się tydzień mody w Mediolanie i muszę tam być cały tydzień. Biorę udział w pokazie Roberto Cavalli, Versace i Armaniego, mam zaproszenie na pokaz Gucci, Moschino, Prady, Emilio Pucci, Fendi i Alberto Zambelli. Jego projekty są cudowne, chciałabym żeby coś mi zaprojektował. Zaraz z Mediolanu lecę do Paryża, dwudziestego siódmego mam zaproszenie na pokaz Saint Laurenta i Balmain, dwudziestego ósmego jest pokaz Lanvin i Maisona Margieli, dwudziestego dziewiątego Chloe i Carven, a trzydziestego biorę udział w pokazie Diora. I wracam do domu.
- A co z Milanem?
- Zajmiesz się nim. Nie chcę go targać po całym świecie. Wrzesień to najbardziej intensywny miesiąc w świecie mody.
- Zauważyłem.
- Znowu jesteś obrażony?
- Nie jestem.
- Ale mam dla ciebie pocieszenie. Dostanę tyle ubrań, że przez jakiś miesiąc nie wyjdę na żadne zakupy.
- Aż miesiąc? Chyba trzeba kupić nową szafę na te ciuchy, które przywieziesz.
Uśmiechnęłam się. Przytuliłam się do niego i obejrzeliśmy do końca film. Kiedy dwie godziny później wylądowaliśmy na lotnisku w Los Angeles, pojechaliśmy taksówką do domu i od razu poszliśmy spać.