czwartek, 30 czerwca 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 28.

Dave
Zapukałem głośno do drzwi i zsunąłem z nosa okulary przeciwsłoneczne. Po chwili zobaczyłem na progu moją matkę, która chyba dopiero się obudziła. Zlustrowałem ją wzrokiem z góry na dół.
- No i co?
- Co "co"? Czego chcesz?
- Ładnie mnie witasz. Chciałem pogadać.
- Nie pożyczę ci pieniędzy.
- Nie chcę żadnej kasy. Dobrze mi się wiedzie.
- To czego chcesz?! - zaskrzeczała.
- Mogę wejść?
Zastanowiła się chwilę i otworzyła szerzej drzwi. Wszedłem do środka i rozejrzałem się. Był taki sam syf jak zawsze. Po podłodze walały się puste puszki i butelki, pety wysypywały się z popielniczki, na stoliku stały opakowania z niedojedzonym zamówionym żarciem. Śmierdziało fajkami i tanimi perfumami. Na kanapie spał jej facet, którego widziałem już tutaj kilka miesięcy temu. Popatrzyłem znowu na matkę, która założyła szlafrok i poprawiła potargane włosy.
- O co chodzi?
- Chcę wiedzieć kto jest moim ojcem.
- Mówiłam ci. Nie znam go, nie wiem co się z nim dzieje.
- Jasne. Mamo, przestań ze mną grać. Chcę poznać mojego ojca.
- Twój ojciec nie żyje.
- Czyli jednak wiesz coś o nim! Gdybyś go nie znała to byś nie wiedziała czy żyje czy nie!
- Daj mi spokój!
- Mam prawie trzydzieści lat, a ty dalej wszystko przede mną ukrywasz!
- Przez całe życie miałeś gdzieś naszą rodzinę, a teraz cię nagle interesuje, kto jest twoim ojcem?!
- Jaką kurwa rodzinę?! Całe życie zmieniałaś facetów jak rękawiczki! Nigdy nawet mi nie powiedziałaś, że mnie kochasz!
- Jak mam mówić "kocham cię" do dziecka, które ma mnie za szmatę?!
- Nie mam cię za szmatę. Nie zawsze. - poprawiłem się i cicho westchnąłem. - Czy to jest dla ciebie takie dziwne? Chcę mieć w końcu własną rodzinę, a nie znam nawet swojej.
- Znasz mnie, swoje siostry, babcię.
- A mój ojciec? A druga babcia?
- Przestań już!
- Wiesz co kurwa?! Mogłem tu nie przyjeżdżać! Całe życie myślisz tylko o sobie, egoistko. Wracaj do chlania i ruchania się ze swoim nowym facetem, tylko do tego się nadajesz! - krzyknąłem i ruszyłem w stronę drzwi. Matka jeszcze się za mną wydzierała, ale nie zwracałem już na to nawet uwagi. Wsiadłem zdenerwowany do samochodu i wróciłem do domu.

***

Rzuciłem wzrokiem na zegarek, który wskazywał już prawie drugą w nocy. Wziąłem głęboki oddech i ze świstem wypuściłem powietrze z ust. Spojrzałem na nieświadomą niczego Dianę, która spała słodko obok mnie. Wstałem powoli z łóżka i wyciągnąłem z szuflady paczkę Marlboro. Obiecałem Dianie, że postaram się całkowicie rzucić palenie, ale naprawdę ciężko mi to wychodziło.
Wziąłem zapalniczkę i wyszedłem na balkon, żeby moja dziewczyna przypadkiem nie poczuła, że paliłem w mieszkaniu. Wyjąłem papierosa z paczki, odpaliłem go i mocno się zaciągnąłem. Wypuściłem gęstą chmurę dymu z ust, obserwując oświetlone miasto. Kiedy wsłuchiwałem się w przejeżdżające w oddali samochody, usłyszałem dźwięk telefonu. Zgasiłem fajkę i wyrzuciłem peta na ulicę. Wyszedłem z balkonu i zerknąłem na Dianę, która nadal spała. Podszedłem do telefonu i podniosłem słuchawkę.
- Halo?
- Ron Alves. - usłyszałem głos mojej matki.
- Co? Co ty gadasz?
- Ronald Alves. Twój ojciec.
W pierwszym momencie nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem w szoku. Otworzyłem szybko notes Diany, który leżał obok i zapisałem imię i nazwisko na pierwszej lepszej stronie.
- Co jeszcze? Masz jego numer?
- Mieszka w Los Angeles. Nic więcej ci nie powiem. - powiedziała bez emocji i rozłączyła się.
Odłożyłem słuchawkę i jeszcze raz spojrzałem na zapisaną kartkę. Ronald Alves. Dave Alves. Nigdy nie słyszałem o kimś takim. Zacząłem się zastanawiać kim jest, jak wygląda, jak poznał moją matkę. Czy w ogóle wie, że ma syna?
Znowu podniosłem słuchawkę i wystukałem numer do Shanell. Odebrała po czwartym sygnale.
- Słucham? - mruknęła zaspanym głosem.
- Wiem jak nazywa się mój ojciec. Ronald Alves. Mieszka w LA.
- I?
- I tylko tyle. Mówiłaś, że pomożesz mi go szukać, jeśli będę miał imię i nazwisko.
- Teraz?
- Nie no... jutro.
- Dobrze... Dave, ja muszę iść spać. Wstaję o szóstej.
- Przyjdę jutro!
Rozłączyłem się i wyrwałem kartkę z nazwiskiem mojego ojca z notesu. Chciałem wrócić do łóżka, ale zauważyłem, że Diana nie śpi. Przyglądała mi się podejrzliwie.
- Z kim rozmawiałeś?
- Z Shanell. - powiedziałem, kładąc się obok niej.
- O tej porze?
- Zadzwoniła.
- Co masz na tej kartce?
- Nic.
- Pokaż.
- Nie.
Zaczęła mnie łaskotać, a ja wybuchnąłem śmiechem i wypuściłem kartkę z rąk. Diana położyła się na mnie, wyciągnęła się i podniosła kartkę z podłogi. Rozwinęła ją.
- Ronald Alves? Kto to jest?
- Mój ojciec.
- Mówiłeś, że nie znasz swojego ojca.
- Byłem u matki. Powiedziała mi tylko jak się nazywa i że mieszka w Los Angeles. Shanell obiecała, że pomoże mi go znaleźć.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Nie wiem. Teraz już wiesz. Nie gniewaj się.
Moja dziewczyna nic już nie mówiła. Popatrzyła na mnie z zatroskaniem i odgarnęła mi włosy z twarzy. Oddała mi bez słowa kartkę i wtuliła się we mnie. Niedługo później zasnęliśmy.

Judy
Stałam razem z Davidem pod drzwiami Shanell. Zapukał drugi raz, ale nie otwierała.
- Chyba jej nie ma.
- Musi być, bo słyszę coś. Wiedziała zresztą, że przyjdziemy.
Nacisnął na dzwonek. Po chwili drzwi otworzyły się i zobaczyliśmy Shanell. Bez makijażu, w związanych włosach, owiniętą szlafrokiem. Wyglądała na zdziwioną.
- Cześć?
- Cześć. Mówiliśmy, że przyjdziemy z zaproszeniem. Nie pamiętasz?
- Zapomniałam. - zmieszała się trochę.
- Możemy wejść?
- Nie, wiecie, nie mam dzisiaj za bardzo czasu...
- Wyglądasz jakbyś szykowała się do spania. - uniosłam brwi.
- Naprawdę, jestem zajęta. Przyjdźcie kiedy indziej. - próbowała zamknąć drzwi, ale David przytrzymał je. Bez słowa podał jej zaproszenie.
- Mamy do odwiedzenia jeszcze prawie dwadzieścia osób. Weź to, bo nie będziemy czekać, aż księżniczka będzie wolna.
Shan obejrzała białą kopertę podpisaną jej imieniem i nazwiskiem. Kiwnęła głową i spojrzała na nas.
- Dzięki.
- Napisaliśmy, że zapraszamy cię z osobą towarzyszącą. Przyjdź z kim chcesz. Dla Nicka mamy osobne, mówił, że już sobie kogoś znalazł.
Shanell spojrzała zawiedziona na Davida i bez pożegnania zamknęła drzwi.
- Junior, co ty gadasz? - popatrzyłam na niego, kiedy ruszył w stronę windy. - Nick nic nam nie mówił.
- Specjalnie to powiedziałem. Wybierz sobie kogoś innego na druhnę i świadka.
Weszliśmy do windy. David i Shanell nigdy za sobą specjalnie nie przepadali. Kiedy zaczęliśmy razem chodzić, Shan bez przerwy powtarzała mi, żebym rzuciła tego "buraka z głębokiej wsi w Minnesocie". David często to ignorował i wszystko się jakoś uspokoiło, ale czara goryczy przelała się, gdy Mason wylał sobie na rękę wrzątek, kiedy był właśnie pod opieką Shanell. Junior strasznie się wtedy zdenerwował. Uważał, jest nieodpowiedzialna i nie powinna mieć dzieci, że jest głupią stereotypową modelką. Sytuacji nie poprawił też fakt, kiedy dowiedział się, że Shan rzuciła jego przyjaciela, kiedy ten był w ciężkiej sytuacji.
Zjechaliśmy na dół i opuściliśmy budynek. Odgarnęłam z twarzy rozwiane włosy i spojrzałam na mojego narzeczonego.
- Jedźmy jeszcze do Nicka. - powiedział David, a ja kiwnęłam głową i ruszyliśmy w stronę samochodu.

Shanell
Rzuciłam kopertę z zaproszeniem na szafkę i spojrzałam na Colina, który spał na kanapie. Wzięłam pustą butelkę po koniaku stojącą na stole i wyniosłam ją do kuchni. Wróciłam do salonu i z westchnieniem usiadłam w fotelu. Zerknęłam jeszcze raz na mojego faceta. Szturchnęłam go lekko ręką.
- Obudź się.
Poruszył się lekko, ale nie otworzył oczu.
- Colin? - potrząsłam nim.
- Co? - mruknął i spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem.
- Mam dosyć twojego alkoholizmu.
- Nie jestem alkoholikiem.
- Co się z tobą stało, do cholery?! Nie przeżyjesz ani jednego wieczoru bez drinka! Wychlałeś pół butelki koniaku, a ja musiałam wyprosić moich przyjaciół, którzy przynieśli mi zaproszenie na ślub! Jak w ogóle możesz pod wpływem alkoholu leczyć małe dzieci?!
- Nie piję w pracy, do cholery! Tam jestem trzeźwy!
- Pijesz kurwa po każdym dyżurze! Codziennie!
- Przestań robić ze mnie jakiegoś menela! - zdenerwowany podniósł się do pozycji siedzącej i odgarnął swoje rozczochrane włosy z czoła. - Jestem lekarzem!
- Dlaczego się taki zrobiłeś?! Przeze mnie?! Może właśnie dlatego twoja żona się z tobą rozwiodła?!
- Co cię to interesuje dlaczego rozwiodłem się z żoną?! To moja sprawa!
- Nie krzycz do mnie!
- Mam dosyć tego przeklętego miejsca! Chcę wrócić do Teksasu.
- Proszę bardzo, nikt cię tu nie trzyma.
- Chcesz, żebym wyjechał? Tak ci na mnie zależy?
- Nie zależy mi na związku z alkoholikiem.
- Jedź tam ze mną. Wszystko się zmieni.
- Nie mogę. - zaśmiałam się nerwowo.
- Dlaczego?
- Tutaj mam całe swoje życie. Mieszkanie, agencję, rodzinę, przyjaciół...
- Daj spokój. - machnął ręką. - Co ci z przyjaciół? Tam znajdziesz nowych. Z rodziną czas najwyższy przeciąć pępowinę. A praca? I tak bez przerwy wszędzie wyjeżdżasz. Nie pracujesz cały czas w Los Angeles.
Kiedy tak dłużej nad tym myślałam, dochodziłam do wniosku, że Colin ma rację. Częściej pracowałam za granicą niż w moim rodzinnym mieście. Z przyjaciółmi bywało różnie i w każdej chwili mogłam przestać się z nimi przyjaźnić. Miałam prawie dwadzieścia pięć lat i nie mogłam bez przerwy siedzieć na głowie moim rodzicom.
Colin wstał i ruszył w stronę kuchni. Wyciągnął z lodówki napoczętą butelkę wina, którą otworzyłam wczoraj wieczorem i nalał trochę do kieliszka. Stanęłam w drzwiach i oparłam się o framugę, przyglądając mu się uważnie.
- Wiesz co? Chyba masz rację. Przemyślę to.

David
- Czego się napijecie? Mam wodę i 7UP'a. Mogę wam też zrobić kawę albo herbatę. - zawołał Nick z kuchni.
- 7UP'a. - odpowiedziałem.
- A ja wody. - dodała Judy.
Po chwili wrócił do nas do salonu. Podał mojej narzeczonej szklankę, a w moją stronę rzucił zimną puszkę. Usiadł naprzeciwko nas.
- Pokaż pierścionek.
Judith uśmiechnęła się i wyciągnęła w jego stronę swoją lewą rękę, pokazując złoty pierścionek z rubinowym oczkiem.
- W końcu, po tylu latach. Kiedy się zaręczyliście?
- Niedawno, w marcu. W urodziny Taylora.
- Milan też ma niedługo pierwsze urodziny. Zastanawiam się co mu kupić, skoro praktycznie wszystko ma.
- Wróć do Shan. - zaproponowała nagle Judy, a ja prawie zadławiłem się moim napojem. - To będzie dla niego najlepszy prezent.
- Chciałem. - powiedział zamyślony. - Nadal chcę. To ona mnie ciągle zbywa. Po tym co się stało na balkonie Jamesa w ogóle się do mnie nie odzywa. Nie widziałem jej od tamtej pory. Próbowałem dzisiaj rano do niej dzwonić, ale nawet nie odbierała.
- Byliśmy u niej niedawno z zaproszeniem. - oznajmiłem, rozkładając się wygodnie na kanapie. - Nawet nas nie wpuściła, dziwnie się zachowywała.
- Na pewno wróciła z pracy i szykowała się do snu. Była w szlafroku. - Judy stanęła w jej obronie, a ja pokręciłem głową.
- Ilu będziecie mieli gości na ślubie? - Menza nagle zmienił temat.
- Niewiele. Około pięćdziesięciu osób.
- Pięćdziesiąt to całkiem sporo.
- Moi rodzice na swoim weselu mieli ponad dwieście osób... - odparłem lekko zmieszany.
- Cała wieś bawiła się przy weselnej wódce i pieczonym prosiaku z jabłkiem w ryju z ludowym zespołem w tle? - zaśmiał się Nick. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na Judy, która próbowała ukryć uśmiech. - Nieważne. Gdzie będzie ślub?
- Na plaży w Malibu. Tam też będzie przyjęcie. Zaraz przy plaży jest piękna restauracja z widokiem na ocean. - wyjaśniła moja narzeczona.
- Z kim przyjdziesz? - zaciekawiłem się.
- Nie mam pojęcia, mam jeszcze dużo czasu. Pewnie sam.
- Możesz przyjść z Larsem. Roxxi ma już pewność, że jej nie będzie.
- Dlaczego? Przecież spokojnie może wziąć urlop.
- Przeprosiła i powiedziała, że jej nie będzie bo ma remanent w sklepie.
- Dziwne.
- Nie będę jej do niczego zmuszać. Jeśli nie chce to nie. Nie wiem dlaczego...
- Kotku, daj już spokój. - przerwałem mojej narzeczonej. Nie chciałem dłużej słuchać nic o Roxxi. Tak naprawdę odetchnąłem z wielką ulgą, że nie będzie jej na naszym ślubie.
- Nie chcę was wyganiać, ale muszę się szykować do pracy. - oznajmił Nick, wstając ze swojego miejsca.
- Mieliśmy się już zbierać. Musimy odwiedzić jeszcze babcię Judy. Trochę u niej posiedzimy. - powiedziałem, biorąc dłoń z jej kolana. Dopiłem swojego 7UP'a. Pożegnaliśmy się z Nickiem i wyszliśmy z jego mieszkania, po czym od razu pojechaliśmy do babci Betty.

środa, 15 czerwca 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 27.

kto był na koncercie Megadeth? to była najlepsza noc w moim życiu...

Mel
Od prawie godziny siedziałam razem z Roxxi na lotnisku i czekałam na samolot mojego brata, który miał być już dwadzieścia minut temu. Była już prawie dwudziesta druga. James był w pracy, miał nocną zmianę. Dzieci już spały w domu. Roxanne nie miała co robić, więc postanowiła pojechać ze mną.
- Przyjdź do nas jutro. Obiecałam Shanell, że zrobię imprezę, jeśli podpisze kontrakt. Kupiłam jej już różowego szampana.
- Przyjdę.
- Nie wiem tylko, jak zaprosić Colina. Nie mam jego numeru. Chyba, że Shan go po prostu weźmie.
- Wątpię. Byłam dzisiaj u niej po pracy i znowu słyszałam, jak się kłócą przez telefon.
- Bez przerwy teraz skaczą sobie do gardeł. - zamyśliłam się.
- Zaproś Nicka.
- Myślisz, że przyjdzie?
Roxxi kiwnęła głową.
- Jest teraz sam. Jego córka mieszka z rodzicami jego byłej.
- Zaproszę go.
- On cały czas ją kocha, a ona patrzy na niego maślanymi oczami. Chciałabym, żeby wrócili do siebie.
- Chyba już trochę za późno. Nie są razem od dawna.
- Rozstali się przez głupotę. Gdyby nie to, nadal byliby razem.
- Uwielbiam ich jako parę, ale raczej nie ma co robić sobie nadziei.
- Ty też twierdziłaś, że nigdy nie wrócisz do Jamesa po tym jak cię zdradził. A jednak mu wybaczyłaś i jesteście ponad rok po ślubie.
Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się. Zobaczyłam wchodzących ludzi do budynku lotniska, którzy zmierzali w stronę odbioru bagaży. Szybko dostrzegłam mojego brata i drobną kobietę z nosidełkiem u jego boku. Pomachałam mu i szarpnęłam Roxxi za rękę. - To mój brat, chodź.
Ruszyłyśmy w ich stronę. Uśmiechnął się do mnie za daleka. Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję.
- O mój Boże! - krzyknęłam, a Jonathan obrócił się wokół własnej osi, trzymając mnie na rękach. - Nie wierzę, że cię widzę!
- Nic się nie zmieniłaś. - postawił mnie i spojrzał na Roxanne.
- To Roxxi, moja przyjaciółka.
- Miło mi. - wyciągnął dłoń w jej stronę, a ona ją lekko uścisnęła.
- To moja żona, Katia. - wskazał na nią, a ona podeszła do nas. Była drobna i niska, miała ciemne falowane włosy i brązowe oczy. Podałam jej dłoń. Roxanne po chwili zrobiła to samo. - Słabo mówi po angielsku. A to jest Sierra. Nasza córeczka. - odkrył lekko kocyk w nosidełku. Spała tam mała dziewczynka z burzą ciemnych loków na głowie.
- Słodka. - posmyrałam ją po policzku. Chwilę później poszli odebrać swoje bagaże i opuściliśmy budynek lotniska. Roxxi odwiozła nas na moje osiedle, pożegnała się i wróciła do siebie. Weszliśmy do mojego mieszkania, gdzie Lola powitała ich głośnym szczekaniem. Od razu zaprowadziłam ich do sypialni, żeby mogli zostawić tam swoje rzeczy i położyć Sierrę.
Wstawiłam wodę na herbatę i wróciłam do salonu, gdzie mój brat oglądał zdjęcia. Podeszłam do niego. Zerknął tylko na mnie i wrócił do oglądania.
- Katia poszła już spać, jest wykończona podróżą. - oznajmił i wskazał palcem na jedną z fotografii. - To są twoje dzieci?
- Tak. Sophia i Nathan.
- Chyba byli dużo mniejsi na ostatnich zdjęciach, które mi wysłałaś. A twój mąż? Za dużo facetów na tych zdjęciach. - zaśmiał się, a ja podałam mu ramkę ze zdjęciem z naszego ślubu.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że już nie jesteś z Troyem.
- Oj daj spokój. - zaśmiałam się i wzięłam od niego moją fotografię ślubną. - Kiedy to było...
Troy był moim chłopakiem, kiedy jeszcze mieszkałam w Atlancie. Byłam z nim prawie cztery lata. To bardzo długo jak na nastoletnią miłość. Później jednak przeniosłam się z mamą i jej mężem do Los Angeles, trafiłam do liceum, gdzie zaprzyjaźniłam się z młodszą o dwa lata Shanell i dzięki niej poznałam Jamesa, a mój związek z Troyem się posypał. Nie miałam z nim kontaktu od lat i czasami zastanawiałam się, jak potoczyło się jego życie po naszym rozstaniu.
- A to kto? - wskazał na moje wspólne zdjęcie z Shan i Jamesem. - Ładna.
- To Shanell. Najlepsza przyjaciółka mojego męża. Zaprzyjaźniłam się z nią w liceum. Jest modelką, była nawet dwa razy na okładce hiszpańskiego Vogue. Może ją kojarzysz?
- Może Katia. Nie interesuję się takimi rzeczami.
- Poznasz ją jutro. - powiedziałam i ruszyliśmy w stronę kuchni. Zalałam herbatę i usiedliśmy przy stole. Rozmawialiśmy naprawdę długo. Nie potrafiliśmy się nagadać. Mimo tylu lat Jonathan w ogóle się nie zmienił. Położyliśmy się spać dopiero o czwartej nad ranem, kiedy już świtało. Przebudziłam się o ósmej. Podniosłam się obolała z kanapy i dostrzegłam Jamesa, który spał w hotelu. Szturchnęłam go lekko w ramię, a on otworzył oczy. - Nie chciało mi się wczoraj rozkładać kanapy, przepraszam. Połóż się.
- Ty już nie będziesz spać?
- Nie. Wyspałam się. Zresztą Sophia i Nathan pewnie za chwilę się obudzą.
Kiwnął głową, przecierając oczy. Pocałował mnie i położył się na kanapie, prawie od razu zasypiając, a ja ruszyłam w stronę kuchni, żeby przygotować śniadanie dla reszty.

Shanell
- Będę mogła zabrać kogoś ze sobą na pokaz Victoria's Secret? - spytałam Ryana, kiedy wychodziliśmy z agencji.
- No tak. Możesz wziąć kogoś bliskiego. Rodziców, chłopaka czy przyjaciółkę.
- Chcę zabrać Milana, Colina, Jamesa i Mel, Judy, Dave'a i Dianę, Roxxi, moich rodziców...
- Shanell, to nie są wakacje!
- Ale chcę żeby były przy mnie wszystkie wyjątkowe osoby w tym dniu...
- Nie możesz zabrać każdego. Nie możesz się też rządzić i robić wszystkiego, co ci się podoba...
- Będą grzeczni. Proszę cię. Pogadaj z kimś. Powiedz, że to dla mnie ważne.
- Wchodź do samochodu.
- Ryan...
- Zastanowię się jeszcze. Wskakuj.
Westchnęłam głośno i weszłam na tylne siedzienie.
- Gdzie mam cię odwieźć?
- Do Jamesa. - rzuciłam bez emocji i podałam mu adres. Wyciągnęłam z torby moją szarą prostą koszulkę na ramiączkach, czarne obcisłe spodnie i jeansową kurtkę. Przebrałam się, a kiedy zawiązałam moje białe trampki, przeszłam na miejsce pasażera. Zerknął na mnie bez słowa.
- To będzie świetny rok. Sesja dla niemieckiego Vogue, okładka Harper's Bazaar i Cosmopolitan, kampania reklamowa dla Elie Saab, pokaz Versace, Chanel i Diora, a na zakończenie pokaz Victoria's Secret w grudniu. - wyliczał z zadowoleniem.
- Nie mogę się doczekać pierwszego pokazu Victoria's Secret i sesji dla niemieckiego Vogue. Wzięłabym wtedy ze sobą Nicka i Milana. Nick spotkałby się z rodziną, a oni w końcu zobaczyliby małego. Jeszcze nie mieli okazji widzieć go na żywo, a niedługo ma już roczek.
- Shanell! Co cię Nick interesuje? Nie jesteście już razem. Przestań też wszędzie targać dziecko, bo to niezdrowe. Rozłąki też są czasem wskazane. Lata lecą, skup się na karierze.
Ryanowi było łatwo mówić coś takiego. Nie miał rodziny, swoich dzieci, nie miał nawet żadnej dziewczyny. Praca była całym jego życiem. Moim też, ale kiedy pojawił się Milan, wiele rzeczy uległo zmianie.
- Możesz mnie tutaj wysadzić. - odezwałam się w końcu po długiej chwili milczenia. - Przejdę przez ulicę i będę na miejscu.
Zjechał na pobocze i zatrzymał się. Pożegnaliśmy się i wysiadłam z jego samochodu. Przeszłam jeszcze parę kroków i byłam już na osiedlu Jamesa i Mel. Weszłam do budynku i wbiegłam po schodach na ich piętro. Zapukałam do drzwi. Otworzyła Melanie, która uśmiechnęła się na mój widok.
- Cześć kochanie. - powiedziałam, wchodząc do środka.
- Cześć. - objęła mnie. - Przyszłaś sama?
- A z kim miałam przyjść? Milan jest z rodzicami.
- Chodzi mi o Colina.
- Nie mógł przyjść. Ma dzisiaj jakąś operację.
Nie wypytywała o szczegóły. Kiwnęła głową i pociągnęła mnie za rękę do salonu. Było już parę osób i tylko skinęłam na nich ręką. Mel zaciągnęła mnie do wysokiego przystojnego faceta stojącego obok drobnej brunetki o brązowych oczach.
- Jonathan! - zawołała, a on odwrócił się w naszą stronę. - To jest właśnie Shanell. Shanell, to mój brat. Chciałaś go poznać.
- Naprawdę? - zaśmiał się i podał mi dłoń. - Miło mi. Pierwsza kobieta, która ma płaskie buty i nie muszę się do niej schylać.
- 178 centymetrów wzrostu.
- W szpilkach prawie 190. - dodała Mel i wskazała ręką na kobietę obok jej brata. - To Katia, żona Jonathana. Raczej mówi tylko po hiszpańsku. Bardzo słabo zna angielski.
- Hola. - pomachałam do niej, a ona uśmiechnęła się i odpowiedziała to samo. Melanie poszła do kuchni, zostawiając mnie samą ze swoim bratem i jego żoną. Zaśmiałam się i spojrzałam na niego. - Jak wy się dogadywaliście na początku związku?
- Na migi. Rysowaliśmy też na kartkach. Czasami Katia coś pisała na kartce, a ja sprawdzałem w słowniku.
- Romantyczne. Hej skarbie. - uśmiechnęłam się do Jamesa, który znalazł się nagle obok nas. Objął mnie i pocałował w policzek.
- Cześć ślicznotko.
Pogłaskałam go po włosach i wtuliłam się w niego. Jonathan obserwował nas uważnie.
- Nie martw się, nic nas nie łączy. Mel wie o wszystkich naszych zachowaniach, przyzwyczaiła się. - wytłumaczyłam. - Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Rozumiem. Siostra już mi o wszystkim opowiadała. Bawcie się dobrze. - chwycił swoją żonę za rękę i wyszli razem na balkon. Popatrzyłam znów na Jamesa i owinęłam ręce wokół jego szyi.
- Wiesz, że jedziesz ze mną na pokaz Victoria's Secret? Nie może cię tam zabraknąć. Musisz być przy mnie tego dnia.
- Myślałem, że to oczywiste, że mam z tobą jechać.
Cmoknął mnie w czoło i w tym samym momencie usłyszeliśmy, jak Mel woła go z kuchni. Puścił mnie i poszedł do swojej żony, a ja wróciłam do reszty towarzystwa i zajęłam się rozmową z Jasonem i Judy.
Po jakimś czasie usłyszałam pukanie do drzwi. Ponieważ James pomagał Mel w kuchni, postanowiłam sama otworzyć. Kiedy zobaczyłam na progu Nicka, nawet nie zdążył nic powiedzieć, bo po prostu rzuciłam mu się w ramiona. To był odruch. Nie widziałam się z nim ponad tydzień. Tęskniłam za nim.
Odsunęłam się w końcu od niego i spojrzałam w jego brązowe oczy. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy.
- Nie wiem co powiedzieć. - wykrztusiłam w końcu, śmiejąc się nerwowo.
- Ja też nie.
- Chodź. - pociągnęłam go za rękę i weszliśmy do mieszkania. Nick przywitał się z resztą i poznał brata Melanie. Kiedy wszyscy już byli, wznieśliśmy toast za mój nowy kontrakt i impreza się rozkręciła. Spędziłam dobre dwie godziny na rozmowach z Martym, Roxxi i Larsem. Kiedy w końcu się od nich uwolniłam, wzięłam moją puszkę z dietetyczną colą i ruszyłam na balkon. Zobaczyłam tam Nicka i Dave'a, który namiętnie coś tłumaczył mojemu byłemu chłopakowi. Kiedy Mustaine mnie zauważył, zamilkł i bez słowa wrócił do mieszkania. Podeszłam do Nicka i oparłam się o barierkę.
- Dave mnie obgadywał?
- Nie. Sprawy zespołowe. Nie gadałem z nim od kilku miesięcy.
Przytaknęłam ruchem głowy i spojrzałam w gwiaździste niebo, upijając kilka łyków mojej coli. Kątem oka dostrzegłam, że Nick mi się przygląda.
- Coś nie tak?
- Czuję się dokładnie tak jak w momencie, kiedy doszedłem do wniosku, że się w tobie zakochałem.
- Wtedy nie miałeś odwagi mi tego powiedzieć.
- No nie. To było żałosne. Junior bez przerwy się ze mnie śmiał. Tylko jemu o tym powiedziałem.
- Kiedy zaczęliśmy razem chodzić też się śmiali, że przeze mnie jesteś pantoflarzem. - zaśmiałam się.
- Po prostu mnie zmieniłaś. Na lepsze.
- Sam się zmieniłeś. Ja byłam tylko motywacją. - odgarnęłam mu z twarzy kosmyk rozwianych włosów i uśmiechnęłam się. - To było niesamowite. Zanim zaczęliśmy chodzić widziałam w tobie tylko faceta, który chleje, wciąga kokę, awanturuje się i wyrywa laski po każdym koncercie, a kiedy już byliśmy razem, miałam przy sobie najzabawniejszego najukochańszego chłopaka, który zrobiłby dla mnie wszystko.
- Żadna dziewczyna przed tobą mnie do tego nie zmotywowała.
- Poczułam się wyjątkowo.
- Jesteś wyjątkowa.
- Nie podlizuj się.
- Nie muszę. - szepnął i dotknął mojej dłoni, którą trzymałam na barierce. Przysunął się do mnie i delikatnie musnął swoimi ustami moje wargi. Spojrzał na mnie, jakby czekał aż pozwolę mu kontynuować. Przymknęłam oczy i zaczęliśmy się całować. Poczułam się dokładnie tak jak tej nocy, kiedy pierwszy raz całowałam się z Nickiem. Jak nastolatka, która całuje pod domem swojego chłopaka i boi się, że zaraz przyłapią ją rodzice. Tylko że ja bałam się, że przyłapią mnie przyjaciele. Owinęłam dłonie wokół jego szyi, a on bardziej przylgnął do mnie swoim ciałem. Odsunęliśmy się od siebie dopiero wtedy, kiedy usłyszeliśmy dźwięk zrywanej firanki.
- Roxxi, mówiłam ci, że masz się nie pchać. - zirytowała się Mel. Spojrzeliśmy z Nickiem na siebie, lekko zmieszani. Domyśliłam się, że wszyscy nas obserwowali. Wyszliśmy z balkonu i każdy poszedł rozmawiać i bawić się z kimś innym. Przez resztę wieczoru nawet nie wymieniliśmy ukradkowych spojrzeń.
Koło północy Nick zbierał się już do domu. Pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł, nawet na mnie nie patrząc. Poczułam się głupio i zrobiło mi się przykro, ale nie dałam tego po sobie poznać. U Mel i James zostałam jeszcze godzinę, mimo że nie chciałam już tam siedzieć. Kiedy Judy i David oznajmili, że wracają już do siebie, odetchnęłam z ulgą i postanowiłam zabrać się z nimi. Pożegnaliśmy się z resztą towarzystwa i opuściliśmy imprezę. Wpakowałam się na tylne siedzenie ich samochodu i oparłam czoło o zimną szybę.
- Będziesz w przyszły piątek w domu? - głos Judy wyrwał mnie z zamyślenia.
- Co?
- Pytam, czy będziesz w piątek w domu. Od przyszłego tygodnia będziemy roznosić zaproszenia na ślub.
- Tak, chyba będę. - westchnęłam cicho i znowu pogrążyłam się w myślach.
- A zaproszenie tylko dla Shanell czy wspólne, dla niej i Nicka? - spytał cicho David swoją narzeczoną, jakby myślał, że tego nie słyszę.
- Tylko dla mnie. - rzuciłam oschle.
- No a Colin? - spytała Judy.
- Kurwa, dajcie już spokój z tym Colinem! Bez przerwy wszyscy mnie o niego wypytujecie! Może to wy zaczniecie się z nim spotykać?!
- Spokojnie... - próbowała mnie uspokoić, a Junior uśmiechał się pod nosem. - Ale może napiszemy Shanell Evans z osobą towarzyszącą?
Samochód zatrzymał się. Byliśmy już na moim osiedlu. Złapałam za klamkę drzwiczek i chwyciłam moją torebkę.
- Jeśli liczycie mojego syna jako osobę towarzyszącą, to w porządku. - oznajmiłam i bez pożegnania wyszłam z wozu. Pobiegłam do budynku, mając nadzieję, że pod drzwiami mojego mieszkania będzie czekał na mnie Nick.
Nie czekał.

piątek, 3 czerwca 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 26.

żyjecie? nie lubię jak milczycie.

Shanell
Zniecierpliwiona po raz kolejny nacisnęłam dzwonek. Rozejrzałam się ze zdenerwowaniem po klatce schodowej, aż w końcu ktoś raczył otworzyć mi drzwi. Na progu stał James w samej bieliźnie i mył zęby. Nie wierzyłam własnym oczom.
- Żartujesz sobie ze mnie?! - krzyknęłam, wchodząc do środka i zatrzaskując za sobą drzwi. - Miałeś być gotowy na ósmą! Jest za dwadzieścia!
- Zaraz się ubieram. - mruknął niewyraźnie, wymijając swojego psa i wrócił z powrotem do łazienki. Westchnęłam i pogłaskałam delikatnie Lolę. Weszłam do salonu. Z sypialni akurat wychodziła Mel.
- Znasz go dłużej ode mnie. Powinnaś wiedzieć, że zawsze się spóźnia. - podeszła do mnie i cmoknęła mnie w policzek. Złapała mnie za ręce i uśmiechnęła się. - Powodzenia. Jesteś najlepsza.
- Dzięki... - powiedziałam cicho, uśmiechając się blado.
- Coś nie tak?
Pokręciłam głową.
- Po prostu nie czuję się najlepiej. Stresuję się.
Czułam, jak moje oczy robią się mokre. Szybko zamknęłam powieki. Melanie przytuliła mnie, a mi zrobiło się tak dobrze. Poczułam się jak przy mamie.
- Nie denerwuj się, bo nic z tego nie wyjdzie. Bądź twarda.
Kiwnęłam głową i odsunęłam się lekko od niej.
- Nie mówiłam wcześniej, ale miesiąc temu zadzwonił mój brat. Chciał przyjechać ze swoją żoną i kilkumiesięczną córeczką. Dogadaliśmy się i przylatuje w przyszłą sobotę, na tydzień. Później leci do Atlanty, do mojej mamy i jej męża. - oznajmiła z uśmiechem.
- Naprawdę? To wspaniale! Zawsze miałam nadzieję, że go poznam. Z twoich opowieści zawsze wnioskowałam, że jest super facetem.
Starszy brat Mel dwanaście lat temu wyemigrował do pracy do Hiszpanii. Poznał tam jednak swoją przyszłą żonę i postanowił zostać w Madrycie na stałe. Przez pierwsze trzy lata dosyć często przyjeżdżał do swojej mamy do Stanów. Później jednak odwiedzał ją raz na trzy lata w święta. Z Melanie miał tylko kontakt listowy. Nigdy nie poznał też Jamesa, Sophii i Nathana. Widział ich jedynie na zdjęciach, które wysłała mu jego siostra. Ona również nie miała wcześniej okazji poznać jego rodziny.
- Poznasz. Jak podpiszesz kontrakt, zrobię ci najlepszą imprezę.
- Dawno nie byłyśmy razem na żadnej imprezie. - powiedziałam z zamyśleniem. Nagle zauważyłam, jak Sophia i Nathan wychodzą ze swoich pokoi, dźwigając plecaki. Uśmiechnęłam się i uklękłam. Wystawiłam do nich ręce. - A kogo ja widzę?
- Cześć. - Soph podeszła i wtuliła się we mnie. Drugą ręką przytuliłam Nathana. - Powodzenia dzisiaj.
- Dziękuję kochanie.
- Będę mogła pojechać z tobą na pokaz?
- Będziesz siedzieć w pierwszym rzędzie. - uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją po bladym policzku. Odwzajemniła mój gest. Po chwili Mel zabrała dzieciaki, żeby odwieźć je do szkoły. Zaraz po tym James skończył się szykować i był gotowy do wyjścia.
- Ładnie ci z tym kolczykiem w nosie. - stwierdziłam, odgarniając mu kosmyk włosów za ucho.
- Jeszcze trochę mnie boli. Ale też mi się podoba.
Cmoknęłam go w nos i wyszliśmy z jego mieszkania. Pojechaliśmy do agencji Wilhelmina Models, gdzie miał się odbyć casting. James, oprócz tego że nosił moje rzeczy i co chwilę podawał mi wodę do picia, naprawdę dobrze mnie wspierał. Nie musiał nawet nic mówić. Po prostu wystarczała mi jego obecność. Denerwował mnie tylko tym, że w takim momencie jadł przy mnie pieczonego kurczaka.
Kiedy nadeszła moja kolej, podniosłam się ze swojego miejsca. Spojrzałam na Jamesa, który również wstał i objął mnie.
- Nie zawiedź mnie. - powiedział cicho i cmoknął mnie w czoło. Kiwnęłam głową i weszłam na salę. Znałam całą komisję, bo od lat była ta sama. Spojrzeli na mnie jak na setki innych modelek, które były przede mną, kazali powiedzieć kilka słów o sobie i przejść się kilka razy. Najwyraźniej tylko tyle wystarczyło, żeby zakasować konkurencję.
- Jakie masz plany na dziewiątego grudnia? - spytał nagle Ed Razek, dyrektor kreatywny marki. Spojrzał na mnie z poważnym wyrazem twarzy i skrzyżował ręce. Nie spodziewałam się takiego pytania. Był dopiero koniec marca.
- Nie wiem... - wydukałam i zaczęłam się nerwowo śmiać.
- Może chciałabyś do nas dołączyć?
- Naprawdę?! - krzyknęłam, zakrywając dłonią usta. Kucnęłam, bo z tych emocji nie byłam już w stanie stać na nogach. Wszyscy zaśmiali się i rozwiali moje wątpliwości, kiedy poprosili mnie abym została chwilę dłużej, żeby zrobić mi kilka zdjęć.
Kiedy wyszłam z sali, James cierpliwie na mnie czekał. Spojrzał na mnie, wyczekując odpowiedzi.
- I jak? No?!
Milczałam przez dłuższą chwilę. Podeszłam do niego i uśmiechnęłam się lekko.
- Jak myślisz? Będą mi pasować te wielkie skrzydła?
- Żartujesz...?
- W środę lecę do Nowego Jorku podpisać kontrakt.
Pokręcił głową i zaśmiał się nerwowo.
- Jesteś niesamowita... - przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w niego i rozpłakałam się, dając w końcu upust wciąż narastającym emocjom.

***

Z samego rana w środę poleciałam do Nowego Jorku podpisać kontrakt z Victoria's Secret, a w piątek byłam znów w Los Angeles. Z lotniska od razu pojechałam do mieszkania żeby zostawić swoje rzeczy, a zaraz po tym do domu moich rodziców, którzy zajmowali się przez ten czas Milanem.
Weszłam do środka i już od progu słyszałam krzyk mojego dziecka. Przeczuwałam, że Milan wyrośnie na straszną gadułę. Cały czas śpiewał, krzyczał, piszczał i powtarzał różne sylaby. Weszłam do salonu i zobaczyłam, jak mały siedzi na kolanach mojego taty i oglądają jakąś książeczkę dla dzieci.
- Cześć. - uśmiechnęłam się i podeszłam do nich. Ukucnęłam i cmoknęłam Milana, który mnie obślinił. Wytarłam się i przywitałam się z tatą. Usiadłam obok nich.
- Jak było?
- Dobrze. Podpisałam kontrakt, drugiego dnia znowu musieli zrobić mi kilka zdjęć i sprawdzić wymiary. Za miesiąc lecę na przymiarki.
- Jestem z ciebie dumny.
- Dziękuję. Gdzie mama?
- Poszła na chwilę do sąsiadki. Zaraz wróci.
- Milan był grzeczny? - spytałam, odgarniając jego loczki z czoła.
- Zawsze jest grzeczny. Twój chłopak dzwonił dzisiaj rano.
- Co chciał? - spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Pytał, czy już wróciłaś. Nie mógł się do ciebie dodzwonić.
- Ciężko, żeby mógł się dodzwonić skoro z lotniska pojechałam do mieszkania tylko po to żeby zostawić walizkę i od razu przyjechałam tutaj.
- Znowu się pokłóciliście.
- Nie pokłóciliśmy się. Chciałam, żeby leciał ze mną, ale jak na złość okazało się, że tego samego dnia ma jakieś ważne szkolenie.
- Z Nickiem nie było takich problemów.
- Tato, daj mi już spokój z Nickiem. Nie jestem z nim od ośmiu miesięcy.
Moi rodzice bardzo lubili Nicka i chyba gorzej ode mnie znieśli nasze rozstanie. Kiedy zaczęłam się z nim spotykać, bałam się, że mogą go nie zaakceptować. Nick był dosyć ekscentryczny i miał niestabilny charakter, ale nigdy się to na mnie nie odbijało. Znałam go od lat. Potrafił bez przerwy kłócić się z chłopakami czy ludźmi z pracy, a ja mogę na palcach jednej ręki zliczyć ile razy na mnie krzyknął. Wszystkie nerwy, złość i stres potrafił przełożyć na swoją grę. Wydaje mi się, że to właśnie dzięki temu był tak świetnym muzykiem, charyzmatycznym, przyciągającym uwagę. Podobnie jak Dave. Moi rodzice też to dostrzegali, widzieli go na paru koncertach. Ich też właśnie tym przyciągnął do siebie. Uwielbiali jego poczucie humoru i podejście do życia, ale dla nich chyba najważniejsze było to, że mnie kochał i szanował, a ja byłam przy nim w końcu szczęśliwa.
- Mówiłaś, że się już pogodziliście.
- Czy dla ciebie pogodzenie się oznacza od razu powrót do siebie?
- Nie, ale już wywracasz oczami i mówisz mi, że mam dać ci spokój z Nickiem.
- Bo mam dosyć gadania o facetach. Nie jesteśmy razem. Po co drążysz ten temat? Przyjaźnimy się.
Ojciec pokręcił głową i przewrócił kolejną stronę w książeczce Milana. Ten dostrzegł jakąś ilustrację i zaczął krzyczeć z radości. W tym samym momencie usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwiami.
- Scott, ta Stuart nie da nam spokoju. Znalazłam w skrzynce kolejny list. Trzeba się z nią spotkać, do cholery! - krzyknęła z przedpokoju i pojawiła się w końcu w salonie. Spojrzała na mnie zaskoczona. - Cześć kochanie... - wydukała.
- O co chodzi? - popatrzyłam podejrzliwie najpierw na mamę, później na ojca.
- O nic.
- Mamo, nie jestem dzieckiem.
- Wszystko dobrze. Nie przejmuj się. - schowała kopertę do szuflady. Szybko przypomniałam sobie o tym, jak odbierałam jakiś czas temu pocztę moich rodziców, którzy bardzo nerwowo zareagowali na przesyłkę od Veroniki Stuart.
- Już wcześniej reagowałaś dziwnie, kiedy ta Veronica Stuart przysłała list. To o nią chodzi, prawda? Kim ona jest? Kochanką ojca?
- Shanell! - zdenerwował się mój tata. Milan zamilkł i rozglądał się ze zdziwieniem. Rodzice spojrzeli na siebie bez słowa. Moja mama usiadła obok ojca. - Powiedz jej, jest dorosła. Ma prawo wiedzieć.
- To twoja matka. - oznajmiła w końcu. Westchnęła i odwróciła wzrok. Zmarszczyłam brwi.
- Co?
Moi rodzice nie mogli mieć własnych dzieci. Zaadoptowali mnie, kiedy miałam cztery lata. Nigdy tego przede mną nie ukrywali, miałam też w pamięci jakieś migawki z domu dziecka. Nie czułam się przez to gorsza. Miałam wszystko czego zapragnęłam, rodzice i reszta rodziny darzyli mnie wielką miłością, byłam ich oczkiem w głowie. Kiedy dorastałam, często zdarzyło mi się pomyśleć o biologicznych rodzicach, ale nigdy nie chciałam ich szukać i nie pytałam o nich. Miałam już kochającą rodzinę.
- Męczy nas listami i telefonami od kilku miesięcy. Musiała zauważyć cię w jakiejś gazecie, skojarzyła imię, nazwisko, wiek...
- Czego ona chce?
- Spotkać się z tobą.
- Teraz? Kiedy mam prawie dwadzieścia pięć lat?
- Masz karierę, pieniądze. Ukrywaliśmy to przed tobą, bo wiemy, że tylko dlatego chce się z tobą spotkać. Ona żyje w jakiejś patologii w South Central. Kiedy cię jej odebrali, miała szansę pójść na odwyk, do pracy i cię odzyskać. Nie zainteresowała się tobą przez te cztery lata, które spędziłaś w domu dziecka. Dzisiaj jesteś już dorosła, masz własne dziecko, a ona jest dokładnie taka sama jak wtedy.
- Nie chcę się z nią spotykać. To nie jest moja matka. Nie znam jej. - wstałam ze swojego miejsca. Wzięłam Milana na ręce i przytuliłam się do niego. Zauważyłam, że moja mama zaczęła płakać. - Mamo... nie płacz.
- Nie chcemy cię stracić.
- Nie znam tej kobiety. To wy jesteście moimi rodzicami, a ja nie mam zamiaru się z nikim spotykać. Spal te listy. - rzuciłam, zawieszając sobie torebkę na ramieniu.
- A co jeśli... - zaczął ojciec, a ja ucięłam temat.
- Nie rozmawiajmy już o tym. Muszę iść. Dzięki za opiekę nad dzieckiem.
Nie zdążyli nic odpowiedzieć. Wyszłam z ich domu, zupełnie wyprana ze wszystkich emocji i pojechałam do swojego mieszkania.

Dave
Wysiadłem z windy i ruszyłem w stronę mieszkania Shanell. Zapukałem, jednak nikt nie otwierał. Złapałem za klamkę. Drzwi były otwarte, więc wszedłem do środka.
- Shan? - zawołałem. - Evans, wyłaź.
Zajrzałem do salonu. Milan spał w swoim kojcu, przytulony do pluszowego słonia. Przykryłem go kocykiem i rozejrzałem się. Shanell musiała być w domu, bo nigdy nie zostawiała go samego. Poszedłem do łazienki, bo od razu przyszło mi na myśl, że może zemdlała. Nie było jej tam. Zajrzałem do jej sypialni. Shan leżała na łóżku, patrząc tępo w sufit.
- Tutaj jesteś. Dlaczego się nie odzywasz? - spytałem, podchodząc do niej. Zauważyłem rozmazany makijaż na jej policzkach. Płakała. - Co się stało?
Cisza. Położyłem się obok niej, a ona odepchnęła mnie od siebie.
- Zostaw.
- No co się stało? - położyłem się na niej, prawie ją zgniatając.
- Dave! - krzyknęła w moje ramię stłumionym głosem. Zaśmiałem się i zszedłem z niej, a ona wzięła głęboki oddech.
- Colin ci coś zrobił? Mam mu skopać dupę?
- Nie.
- Nick?
- Nie.
- To kto?
- Odpierdol się.
- Nie wyjdę, dopóki mi nie powiesz, co się stało. Nie potrafię patrzeć na twoje łzy. - usiadłem po turecku na łóżku.
- Kobieta, która mnie urodziła od kilku miesięcy zamęcza moich rodziców listami i telefonami, bo chce się ze mną spotkać. Po dwudziestu pięciu latach. - wytarła łzy nadgarstkiem.
- Nie cieszysz się?
- Z czego mam się cieszyć?!
- Że w końcu poznasz swoją matkę.
- Nie jest moją matką. Zostawiła mnie i nie zainteresowała się mną przez ćwierć wieku. - wstała i wyszła z sypialni. Podniosłem się z łóżka i poszedłem za nią do kuchni.
- Jestem w takiej samej sytuacji co ty. Kiedyś też mnie to nie interesowało, kto jest moim ojcem. Ale teraz, kiedy dorosłem, mam już prawie trzydzieści lat i chcę w końcu założyć własną rodzinę, naprawdę chciałbym go poznać. Nie chcę budować z nim jakiejś relacji czy coś, po prostu chcę wiedzieć kim on jest. Dlaczego ty nie chcesz?
- Bo nie jesteśmy w tej samej sytuacji. - stwierdziła, wlewając wodę do czajnika. - Chcesz herbatę?
- Chcę.
Wyciągnęła dwa kubki i wrzuciła do nich herbatę. Usiadłem przy stole i patrzyłem na nią.
- Ty po prostu nie znasz swojego ojca. Może nawet nie wie, że twoja matka była w ciąży i ma teraz dziecko? Mnie moja matka porzuciła i przez cztery lata byłam totalnie sama.
- Już bym wolał zostać porzuconym niż mieć taką matkę jaką mam. Sama mi się przyznała, że chciała usunąć ciążę, ale lekarz się nie zgodził, bo już było za późno. Powiedziała, że gdyby wiedziała, że urodzi coś takiego jak mnie, to sama dokonałaby aborcji, w domu. Ciesz się, że cię porzuciła, może miałabyś jeszcze gorsze dzieciństwo ode mnie.
Usiadła na krześle obok mnie i podciągnęła kolana pod brodę.
- Dlaczego właściwie chcesz się dowiedzieć kto jest twoim ojcem? - spytała, przyglądając mi się. - Może twoja mama ma jakiś powód, skoro nie chce ci nic o nim powiedzieć?
- Nie chcę mieć z nim kontaktu i budować relacji ojciec-syn. Za późno na coś takiego. Po prostu chcę wiedzieć kto to, dlaczego nigdy się ze mną nie kontaktował, nie chciał się spotkać. Tyle mi wystarczy.
- Próbowałeś szukać jakichś facetów o nazwisku Mustaine?
- Mam nazwisko matki.
- Może sprawdź akt urodzenia?
- Sprawdzałem. Ojciec nieznany.
- Słabo. Tylko twoja mama może coś wiedzieć. A inni członkowie rodziny?
- Może babcia coś wie... Ale ona mnie nienawidzi. Rozbiłem jej samochód, kiedy miałem szesnaście lat. Tylko dziadek był w porządku, ale on już nie żyje.
- A co z twoimi siostrami?
- One znają swojego ojca. W dzieciństwie widywały go może raz w roku na święta, ale to on jest wpisany jako ojciec w ich aktach i je uznał za swoje dzieci. Tylko ja to jakaś czarna owca. Ruda właściwie.
- Pogadaj z mamą albo babcią. Wystarczy, że dostaniesz jego imię i nazwisko. Mogę ci pomóc go znaleźć.
- Serio?
Kiwnęła głową.
- Może masz rację... - myślałem głośno.
Może faktycznie jakaś spokojna rozmowa z moją matką czy babcią coś by zmieniła?