piątek, 28 grudnia 2012

Carpe Diem Baby - rozdział 6.

witajcie jak zawsze w piątek. mamy 6 rozdział. słuchajcie, sama doszłam do wniosku, że będzie mi trochę brakować Cliffa i za szybko go uśmierciłam, dlatego mała niespodzianka. w niektórych rozdziałach będę umieszczać pisane kursywą jakieś tam wspomnienia Shanell (lub innych) właśnie związane z Cliffem. będę tęsknić za nim, ale nie zrobię przecież zmartwychwstania jakiegoś. to nie moda na sukces. no chociaż... / miłego czytania i imprezy sylwestrowej. 

- Nawet nie wiecie, jak mnie dzisiaj ta fryzjerka wkurwiła! - krzyknął Dave, biorąc do ręki swoją puszkę piwa, która stała na stole. - Podcięła mi te końcówki i mówię jej, że chcę się jeszcze przefarbować. A ona do mnie na jaki kolor. No to mówię, że na taką marchewę jaką miałem wcześniej. A ta pizda mnie przefarbowała na jakiś wyblakły pomarańcz! Jak ja wyglądam?! Co ja mam zrobić, żeby mieć taki zajebisty rudy kolor jak wcześniej?
- Zamieszaj głową bigos. - podsunął pomysł Marty. Dave spojrzał na niego z uznaniem.
- Masz rację. Kiedyś pewnie tak zrobię.
- Sofi, aniołku, może pójdziesz spać, co? - David pogłaskał ją po głowie widząc, jak trze oczy. - Położysz się u Masona w pokoju, tam są dwa łóżka.
- Nie chcę, chcę poczekać na mamę... - powiedziała Sophia, wlepiając nieprzytomny wzrok w telewizor.
- Ale twoja mama pewnie wróci późno...
- Poczekam na nią...
W tej samej chwili wszyscy usłyszeli dźwięk telefonu.
- Poczekaj, pójdę odebrać. - rzucił, wstając z kanapy. Podniósł słuchawkę i spytał. - Słucham?
- Dav, tu Judy.
- Słyszę. Coś się stało, że dzwonisz?
- Tak... Słuchaj, nie wiem, kiedy wrócę. Jadę z dziewczynami do San Francisco.
- Chyba cię pojebało! - krzyknął, a po chwili dodał ciszej. - Do jakiego San Francisco? Wiesz, która jest godzina?
- David, naprawdę muszę jechać. Zajmij się dziećmi, ok?
- Ale...
- Kochanie, proszę... - przerwała mu Judy. - To jest naprawdę ważne. Zajmiesz się dziećmi?
- No dobrze... Ale co ja mam konkretnie robić? Nigdy nie zostawałem sam z trójką dzieci...
- Niech Sofi i Nath śpią w pokoju Masona. Rano idź do sąsiadki Melanie i Jamesa, bo ma ich zapasowe klucze do mieszkania. Weź im trochę ubrań i co tam będą chcieli. Zrób im na śniadanie płatki. Jakby chcieli coś słodkiego to w którejś szafce kuchennej są kakaowe kanapki zbożowe.
- Ale ty chyba nie masz zamiaru wyjeżdżać tam na kilka dni?
- Wiesz... nie wiem jak będzie... postaram się wrócić jak najszybciej.
- Ale powiedz mi, co się stało. - dopytywał David. - Bez powodu nie jechałybyście tam o tej porze i w dodatku nie wiecie, kiedy wrócicie.
- Zadzwonię jeszcze do ciebie. Trzymaj się. - rzuciła na koniec i rozłączyła się.
David ze zdziwieniem odłożył słuchawkę. Podszedł do Sophii i usiadł obok niej na kanapie.
- Będziesz musiała zostać dzisiaj z Nathanem tutaj na noc. Melanie musi pojechać do San Francisco... w pilnej sprawie...
- A kiedy wróci? - spytała, patrząc na niego.
- Nie wiem, kochanie. Ale pewnie postara się jak najszybciej. - odpowiedział z uśmiechem. - Chodź, zrobię ci coś do jedzenia, wykąpiesz się, a potem pójdziesz do chłopaków się położyć.
- Niee, ja nie chcę z nimi być...
- To najwyżej będziesz spać ze mną. Judy też nie będzie.
- Dobrze.
- Ok, chodź do kuchni. Mase, Nath, za chwilę kolacja!
Chłopcy z krzykiem wybiegli ze swojego pokoju i weszli do kuchni, przepychając się. David spojrzał na nich i już otwierał usta żeby coś powiedzieć, ale powstrzymał się.
- Na co macie ochotę?
- Na kanapki z nutellą! - krzyknęli jednocześnie Mason i Nathan.
- Sofi?
- Może być. - odpowiedziała, ziewając.
David szybko przygotował kilka kanapek i postawił je przed nimi na stole. Kiedy zjedli, poszli się po kolei wykąpać, przebrać i do łóżek. Przed snem Dav przeczytał im jeszcze bajkę w pokoju Masona. Kiedy skończył, zauważył, że Sophia zasnęła, przytulając się do niego. Wziął ją ostrożnie na ręce i zaniósł do swojej sypialni. Położył ją na łóżku, przykrył kołdrą i wyszedł, po cichu zamykając drzwi, a następnie wrócił do swoich przyjaciół.

***

Po ponad 3 godzinach jazdy, dziewczyny były już w San Francisco. Było po 2:00 w nocy.
Kiedy udało im się dojechać pod szpital, wyszły z samochodu i wbiegły do budynku. Gdy podeszły do windy, zatrzymała je recepcjonistka.
- Drogie panie, przykro mi, ale godziny odwiedzin już dawno minęły.
- Ale my nie przyjechałyśmy tutaj w odwiedziny. - odezwała się Melanie. - Nasi przyjaciele mieli wypadek samochodowy i są w tym szpitalu. Jeden z nich jest moim chłopakiem, a drugi tej dziewczyny. - wskazała na Roxxi, a po chwili spojrzała na Shanell. - A jej chłopak zginął w tym wypadku. - dodała ciszej.
- Naprawdę bardzo mi przykro, ale nie mogę...
- Kurwa, nie rozumie pani, że mój chłopak miał wypadek samochodowy i chcę go zobaczyć?! - oburzyła się Roxanne. - Jej chłopak - tutaj wskazała na Mel. - Ma dwójkę dzieci, nie wiedzą nawet co się stało, chłopak mojej drugiej przyjaciółki nie żyje, jeden z naszych przyjaciół jest nieprzytomny, a pani nie może nas wpuścić, bo godziny odwiedzin minęły! Co mnie to kurwa obchodzi, nie po to jechałam tutaj z Los Angeles, żeby siedzieć do rana pod tym pierdolonym szpitalem i czekać, aż ktoś łaskawie pozwoli mi wejść!
- Ehh, dobrze... - westchnęła recepcjonistka. - Ale nikomu ani słowa. Wasz przyjaciel leży w sali 67.
- Dziękujemy. - powiedziała Judy, wchodząc za dziewczynami do windy. Wjechały na 2. piętro, a kiedy drzwi windy otworzyły się, wyleciały na korytarz. Kiedy poszukiwały właściwej sali, zobaczyły, jak Lars i James siedzą na krzesełkach.
- James! - krzyknęła Melanie, podbiegając do niego. Chłopak podniósł nieobecny wzrok znad podłogi i gdy zobaczył swoją dziewczynę, wstał ze swojego miejsca i przytulił ją. - Nic ci się nie stało?! Jak ty wyglądasz, jesteś cały poobijany! Jak do tego w ogóle doszło?! Nigdy więcej już cię nie wypuszczę samego na koncert, nigdy!
- Larsy... - szepnęła Roxxi, przytulając się do niego i całując go w szyję. - Jak dobrze, że nic ci nie jest. Co się stało, jak doszło do tego wypadku? - spytała, a jej oczy zaszkliły się.
Lars nic nie odpowiedział, tylko spojrzał na Shanell, która stała z boku i patrzyła na wszystkich ze łzami w oczach. Podszedł do niej i dotknął jej dłoni.
- Shan... Ja... ja nie wiem co mam powiedzieć... Nie mogę w to uwierzyć, że... że Cliff...
- Kto prowadził samochód? - przerwała mu.
- No... ja... - powiedział, spuszczając wzrok.
Dziewczyna popatrzyła na niego zrozpaczonym spojrzeniem, a po chwili wymierzyła mu siarczysty policzek.
- To wszystko przez ciebie! - krzyknęła, uderzając go pięściami gdzie popadnie. - Nie znoszę cię, nienawidzę, rozumiesz?! Zabiłeś mojego chłopaka!
Lars złapał ją za nadgarstki i kazał spojrzeć sobie głęboko w oczy. Shanell wtuliła się w jego koszulkę i rozpłakała się.
- Dlaczego zawsze mnie to spotyka?! Czy ja chociaż raz w życiu nie mogłabym być szczęśliwa?! - krzyknęła zrozpaczona.
- Shanell... - Judy podeszła do niej i położyła dłoń na jej ramieniu. - Powinniśmy pojechać gdzieś do hotelu. Musisz się położyć, wziąć jakieś leki na uspokojenie...
- A co z Kirkiem? - odezwała się Roxxi.
- Lekarz zabronił nam do niego wchodzić. - oznajmił James, odsuwając delikatnie Melanie od siebie. - Dopiero jutro możemy do niego przyjść...
- Więc nic tu po nas. - Mel wzruszyła ramionami i wytarła oczy. - Chodźcie, pojedziemy do jakiegoś hotelu, nie będziemy tutaj siedzieć całą noc.
Wszyscy bez słowa ruszyli w stronę windy. Kiedy zjechali na dół, wyszli ze szpitala i podeszli do samochodu.
- Mam nadzieję, że się pomieścimy... - powiedziała Judy, wkładając kluczyki do stacyjki. Zobaczyła w lusterku, jak Roxanne siada Larsowi na kolanach i wtula twarz w jego włosy. - Roxxi, ty znasz najlepiej Frisco. Gdzie jest najbliższy tani hotel?
- Hmm... "Days Inn" na Lombard Street.
Dziewczyna odpaliła silnik i ruszyła. Po niecałych 15 minutach byli już na miejscu. Wyszli z samochodu i rozejrzeli się po parkingu.
- Zimno mi... - szepnęła Shanell, przytulając się do Jamesa.
- Już wchodzimy do środka. - oznajmiła Melanie, idąc przed siebie. Weszła do budynku i podeszła do uśmiechniętej recepcjonistki.
- Dobry wieczór, witam w hotelu "Days Inn". W czym mogę państwu pomóc?
- Chcielibyśmy wynająć pokój. Z trzema łóżkami, jest taka możliwość?
- Oczywiście. Życzą sobie państwo budzenie?
- Nie, dziękujemy.
- Śniadanie do pokoju?
- Hmm... Tak, może być.
- Dobrze, pokój numer 256. - oznajmiła kobieta, podając jej klucze. - Prosiłabym jeszcze o podanie swoich danych.
- Przepraszam... - wtrąciła się Roxxi. - Gdzie najbliżej można kupić papierosy?
- W sklepie naprzeciwko.
- Dziękuję. - odpowiedziała, podchodząc do drzwi. - Idę po fajki. Wrócę za kilka minut.
- Idźcie już do pokoju, ja to załatwię. - powiedziała cicho Melanie i rzuciła w Judy kluczami do pokoju. Wszyscy zmierzyli w stronę windy, a Mel została jeszcze przy recepcji.
Kiedy stanęli pod drzwiami, Judie otworzyła je i weszli do środka. Rozejrzeli się i usiedli na łóżkach. Nikt nie powiedział ani słowa, aż w końcu przyszła Roxxi, a zaraz po niej do pokoju weszła Melanie.
- Chcecie jakąś kolację? - spytała, rozglądając się po wszystkich. Nikt nic jednak nie odpowiedział. Dziewczyna westchnęła. - Dobra, chodźcie spać, bo nie ma sensu siedzieć. Shan, będziesz spała z Judy?
- Co? - zapytała zdezorientowana, podnosząc wzrok znad podłogi.
- Będziesz spała z Judy? Mamy tylko 3 łóżka w pokoju...
- Tak, mogę spać...
- Dobrze. - odparła, gasząc światło, żeby każdy mógł się rozebrać i położyć w swoim łóżku.
Położyła się obok swojego chłopaka i naprawdę szybko zasnęła, przytulając się do niego. James gładził jej włosy i większość nocy patrzył w sufit. Lars przewracał się nerwowo z boku na bok i próbował zasnąć. Roxxi co chwilę odpalała papierosa, zaciągała się, gasiła go, a po chwili znowu odpalała. Judy udało się zasnąć kilka minut po Melanie, a Shanell starała się płakać jak najciszej w poduszkę, żeby nikt jej nie usłyszał.
W końcu zmęczona płaczem usnęła. Obudziła się po jakiejś godzinie. Rozejrzała się po ciemnym hotelowym pokoju i wstała z łóżka. Judy spała jak zabita. Spojrzała na Roxanne, która spała przytulona do Larsa. Podeszła do łóżka Melanie i zdziwiła się kiedy zobaczyła, że nie ma obok niej Jamesa.
- Mel... - szepnęła i zaczęła ją szturchać.
- Nathan, oddaj siostrze jej lalkę... - mruknęła ledwo zrozumiale, przewracając się na drugi bok. Shanell zmarszczyła brwi i poszła do łazienki. Przemyła twarz zimną wodą i popatrzyła w lustro. Wyglądała jak cień człowieka. Rozmazany makijaż, podkrążone oczy i rozczochrane włosy. Pokręciła tylko głową i wróciła do łóżka, po czym od razu zasnęła.

***

Rano Judy, Roxxi i Melanie obudził dźwięk tłuczonego szkła.
- Co to było? - spytała Roxanne, rozglądając się i pocierając oczy.
- CLIFF! - usłyszały krzyk Jamesa. Popatrzyły na siebie przerażone.
- Co jest kurwa? - mruknęła Melanie, owijając się kołdrą i podchodząc do okna. Doznała szoku widząc swojego chłopaka, pijanego, stojącego na środku ulicy w samym spodniach o 4:00 nad ranem.
- Cliff! Cliff, gdzie jesteś?! - krzyczał James, rozglądając się. - Wychodź, przestań się już chować!
- Ja go chyba zabiję... - jęknęła Mel, po czym włożyła na siebie szybko swoje podarte rurki, balerinki i koszulkę swojego chłopaka. Wyszła z pokoju, zbiegła po schodach i opuściła budynek.
- Jaymz! - krzyknęła, podchodząc do niego. - Masz w tej chwili wrócić do hotelu!
- Nie! - postawił się jej. - Nie wrócę, dopóki nie znajdę Cliffa!
- Wracaj. Później... poszukamy go... - powiedziała, spuszczając wzrok. - A teraz chodź się położyć, jest 4:00 rano.
- Ale...
- Chodź do hotelu. Jak wytrzeźwiejesz to porozmawiamy.
Chłopak jeszcze przez chwilę się rozglądał, ale po chwili objął ramieniem swoją dziewczynę i wrócili do hotelu. James wchodząc do pokoju od razu rzucił się na swoje łóżko i zasnął. Melanie usiadła obok niego i ukryła twarz w dłoniach.
- Kurwa, to się nie dzieje naprawdę... Dziewczyny, powiedzcie, że to mi się śni...
Chwilę potem przerwał jej ostry dźwięk telefonu. Shanell delikatnie się poruszyła, ale nie obudziła się. Roxanne zdziwiona podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę.
- Halo...?
- Roxxi? - odezwał się David. - Przepraszam, że was budzę...
- Nie obudziłeś, już nie śpimy. Skąd masz numer tego telefonu?
- Judy dzwoniła do mnie w nocy...
- Aha, rozumiem. Dać ci ją?
- Nie, daj mi Mel.
- Mhm, ok. - mruknęła, gestem przywołując Melanie do telefonu. Ta podeszła do niej i wzięła słuchawkę.
- Słucham?
- Mel, Sofi się obudziła i nie chce zasnąć. Płacze i mówi mi, że nie pójdzie spać bez Milo. Jakiego kurwa Milo?!
- Milo! - krzyknęła i uderzyła dłonią w czoło. - Jak ona wczoraj bez niego zasnęła?
- Nie wiem, była bardzo zmęczona. Ale kto to jest Milo?
- Maskotka, dostała ją na urodziny od siostry Jamesa. To jest jej ukochana przytulanka, zawsze z nią zasypia.
- I co ja mam teraz zrobić? Nie pójdę o 4:00 rano do twojej sąsiadki po klucze, żeby wziąć jakąś maskotkę!
- Daj jej jakąś inną i powiedz, że później pójdziecie po Milo do domu. Wtedy się trochę uspokoi i powinna zasnąć.
- Mhm, dobra... - ziewnął David, a po chwili dodał. - Wiesz co, serio nie wiem co wy robicie w tym Frisco, ale...
- Dav, pogadamy jak wrócimy. - przerwała mu. - Pa.
- Trzymaj się.
Melanie odłożyła słuchawkę i zignorowała dziwne spojrzenia dziewczyn. Chwilę potem położyła się obok Jamesa i zasnęła.

środa, 26 grudnia 2012

życzenia + fragmenty "Mustaine" i "Enter Night".

NA POCZĄTEK... BŁAGAM, MUSICIE TO ZOBACZYĆ. oglądam to od rana i nie mogę przestać. :D

JAMES TAŃCZĄCY... DISCO!:

http://www.youtube.com/watch?v=fL9J-lqc6SY


a teraz już konkretniej. mam nadzieję, że większość z Was wie, że 26 grudnia 1963 roku w Gentofle, w Danii przyszedł na świat perkusista i jeden z założycieli zespołu Metallica.
Lars, co ja mogę Ci życzyć? więcej koncertów, w szczególności w Polsce, żebyś lepiej grał, żeby Ci trochę włosy odrosły, żeby nigdy nie schodził Ci uśmiech z twarzy (a jest on naprawdę śliczny. :)), szczęścia w życiu prywatnym i zawodowym, dobrych kawałków, żeby Meta w końcu wydała płytę (!), żebyś zawsze był takim małym, zwariowanym dzieciakiem tak jak zawsze. takiego wszyscy kochamy Cię najbardziej. Twoje zdrowie!



a oprócz tego udało mi się już przeczytać całą autobiografię Dave'a i pół biografii Metalliki. podejrzewam, że większość mogła nie czytać, dlatego chciałam podzielić się z Wami kilkoma fragmentami, bo niektóre naprawdę niszczą.

Enter Night:

"[...] 'Larsowi ciągle spadał jeden talerz', wspominał James. 'Musieliśmy przerywać, aby mógł to naprawić'. Gdy skończyli grać, powiedział: 'Co to kurwa było?'. I nie chodziło tu tylko o jego umiejętności gry na perkusji [...]. Chodziło o jego manieryzm, akcent, wygląd i postawę. Nawet o jego zapach, ukazujący różnicę między amerykańskimi standardami higieny, gdzie codzienny prysznic to podstawa, a prywatnym 'europejskim' zwyczajem Larsa, który chodził kilka dni bez kąpieli, w tej samej koszulce i dżinsach, aż nie zesztywniały od potu. James uważał, że Lars to kosmita."

"[...] Lars zamieszkał u Seana (z Diamond Head), został u niego chyba z miesiąc, spał na kanapie i plądrował mu lodówkę. [...] 'Powiedział mi, że nie ma żadnych ciuchów na zmianę. Znalazłem więc w szafie parę żółtych dzwonów mojego brata i dałem mu, aby je założył. Powinienem był wtedy zrobić mu zdjęcie."

"[...] 'Dokładnie pamiętam moje pierwsze spotkanie z Larsem, bo chciał się ze mną napić, a zdecydowanie nie był przyzwyczajony do ilości, które ja byłem w stanie przyswoić, więc się porzygał.', wspomniał Lemmy z Motorhead. 'Po naszym kolejnym spotkaniu też puścił pawia. Wcale nie poprawił swoich możliwości w tym zakresie. Może powinien pobierać u mnie lekcje. [...] Lars podszedł do mnie i upierał się, abyśmy poszli się napić - chyba zapłacił za większość tego, co wypiliśmy. No więc ok, piliśmy, a on dosłownie odjechał."

"Podczas gdy Lars był niskim, ładniutkim chłopcem z Europy o lalkowatej urodzie, który jadł z otwartą gębą i mógł się nie myć przez kilka dni z rzędu, James był młodym, wysokim i szczupłym Amerykaninem z krwi i kości, miał przodków pochodzących z Irlandii i Niemiec. Ponadto mył zęby 2 razy dziennie i codziennie zmieniał bieliznę."

"My jedliśmy w McDonaldzie, a Lars żarł śledzie".

"[...] Oprócz handlu narkotykami i alkoholizmu, historii z karate i oraz konfliktowego charakteru i wrodzonej podłości, Dave powiedział mi: 'Wierzę w istnienie sił nadprzyrodzonych. Moja siostra była białą czarownicą. Zabawiałem się jej rekwizytami [...] Znalazłem 'zaklęcie na seks'. Wykorzystałem je na dziewczynie, na którą leciałem. To była zajebista laska, wyglądała jak Dzwoneczek z Piotrusia Pana. Ale ona miała mnie w dupie. Skorzystałem z mojego małego zaklęcia i następnej nocy wylądowała w moim łóżku".

"[...] Kupili cały galon whisky. James, Lars i Dave byli kompletnie nawaleni. Cały czas walili mi w okno, żeby dać mi znać, żebym zjechał na pobocze, aby mogli się odlać. Odwróciłem się i zobaczyłem Larsa leżącego na środku drogi międzystanowej nr 5 na podwójnej żółtej linii [...]"

"[...] Zastanawiam się co zrobi Metallica, kiedy skończą im się moje riffy [...] Już raz przywaliłem Jamesowi, a Lars boi się własnego cienia [...] Kirk to zwykły przytakiwacz... 'Tak, Lars, wykonam główne partie Dave'a', 'Tak, James, zagram to'".

"[...] Wcale nie lubię Kirka, bo dostał moją robotę, ale zanim odszedłem posunąłem jego laskę. Co ty na to Kirk?"

"Cliff i Kirk byli jak papużki nierozłączki. Byli sobie bardzo bliscy. Późną nocą po koncercie często brali swoje gitary i po prostu jammowali. [...] Mieli podobne zainteresowania. Uwielbiali horrory i poezję H.P. Lovecrafta. Cliff lubił środki halucynogenne, Kirk również. Mówił mu: 'Stary, wziąłem trochę kwasu, bez względu na wszystko, nie mów innym'. A Kirk odpowiadał: 'Jasne, stary, będę milczał jak grób'".

"Demolowaliśmy garderoby, bo tak miało być. Potem dostawałeś rachunek i mówiłeś: 'O! Nie wiedziałem, że Pete Townshend zapłacił za swoją lampę!'. Na zakończonej trasie nie zarabiałeś ani grosza. Kupowało się meble dla całej masy organizatorów".

"[...] 'Dziewczyny zawsze były obecne na naszych koncertach', opowiadał Kirk. 'Sęk w tym, że wcale nie różniły się wyglądem od facetów. Lars wspomniał potem, jak dziewczyny ustawiały się w kolejce, żeby zrobić im loda. 'Ludzie mawiali: 'fuj, ona właśnie obciągała innemu facetowi...' No i co z tego? Przecież nie wkładasz jej języka do gardła'. James mówił: 'Patrząc wstecz, dzieliliśmy się tym i owym. Lars je oczarowywał, zagadywał tak, aby dobrać się im do majtek. Kirk miał dziecięcą twarz, co robiło wrażenie na laskach. A Cliff - on miał wielkiego kutasa. O tym się gadało".

Mustaine:

"Kilka lat później Jay Jones zginął pchnięty nożem od masła, takie krążyły plotki, w wyniku jakiejś kłótni o kanapkę. Nie ma w tym nic śmiesznego, ale jeśli znaliście Jaya to również nic specjalnie zaskakującego."

" [...] To była często stosowana taktyka przez muzyków, którzy nie mogą wytrzymać głodu na trasie koncertowej. A tych na trasie Monsters of Rock nie było mało. Kurwa, z samych członków Megadeth i Guns N' Roses zebrałoby się tylu uzależnionych, że spokojnie można było otworzyć klinikę odwykową!"

"[...] Dopiero następnego ranka zdałem sobie sprawę z tego, co się naprawdę stało. Obudziłem się i zobaczyłem nad swoją głową Davida z wyrazem obrzydzenia na twarzy. 'Naszczałeś do mojej walizki!'".

"Gdy Dominick (techniczy Megadeth) żuł gumę i ktoś go zobaczył i zapytał, czy ten nie ma jeszcze jednej by go poczęstować, Dave odpowiadał: 'Jasne, poczekaj sekundę'. Po czym wysuwał jedno jądro ze spodni i jakby nigdy nic mówił: 'Już, muszę tylko wyjąć z niej włosy'".

"[...] Kiedy Marty'emu zdarzyło się zasnąć na lotnisku, Dominick narysował mu na czole swastykę - żart wyjątkowo ostry, szczególnie, że Marty był pochodzenia żydowskiego. Mnie się to wydawało zabawne, ale Marty strasznie się wkurwił. Gdy z kolei Dominick zasnął w samolocie, Marty wytargał jego walizkę ze schowka nad głową i napisał na niej: W ŚRODKU NARKOTYKI. SPRAWDZIĆ KONIECZNIE. [...] Gdy w końcu Dom wydostał się z lotniska cały spocony i wściekły krzyczał, że zabije Marty'ego. Ten bez cienia skruchy powiedział: "To za tę pieprzoną swastykę na czole". [...] Podczas ostatniego lotu do domu, Dominick wczołgał się się na pokład kompletnie pijany i zasnął w fotelu - pech chciał, że tuż obok księdza. Co ten biedak musiał myśleć, kiedy pracowaliśmy nad Dominickiem - pomalowaliśmy mu nos na czarno, potem ktoś na policzkach dorysował mu 666. Do zabawy włączyli się inni pasażerowie, użyczając np. szminek - wszystko po to by Dominick wyglądał jak ostatnia dziwka. Wreszcie się obudził i chwiejnym krokiem ruszył do toalety. Zanim dotarł do kibla pasażerowie tarzali się już ze śmiechu".

- "Modliłem się już wcześniej o seks (Boże, spraw aby ta blondynka w pierwszym rzędzie z dużymi cyckami miała już 18 lat), modliłem się podczas seksu (Boże, spraw aby nie miała żadnej chory zakaźnej), modliłem się po seksie (Boże, niech ona już stąd pójdzie)".

- "Nick miał głupi zwyczaj podkładania gejowskiego porno, w miejscach w których ich odkrycie wzbudzało największe zażenowanie. Potrafił np. zostawić kopertę z taśmą wideo na recepcji hotelu, a potencjalna ofiara otwierała ją na oczach nieświadomego recepcjonisty. Proponowałeś gościom na trasie w busie piwo, a kiedy otwierałeś lodówkę na drzwiach plakat jak jeden gość dymał drugiego".

"[...] Wróciłem do autokaru i znalazłem Nicka skulonego na siedzeniu, przyklejonego do szyby. Miał okulary ale widziałem, że płakał. Nick używał w tamtym czasie makijażu by ukryć plamy na twarzy i widziałem teraz jak puder spływa mu po policzkach. [...]"

"[...] David lubił ostro imprezować, ale kłócić się, walczyć? Pamiętam jak kiedyś na początku naszej znajomości jeden dupek rzucił w Davida kawałkiem pizzy po kłótni o miejsce parkingowe. David nawet nie zareagował. Ja potrzebował dwóch sekund, żeby skopać temu gościowi dupę na asfalcie. To była różnica między mną a Davidem."

"[...] Wziąłem ze sobą trochę trawki i zakładem, że pogadamy trochę i upalimy się. Przywitaliśmy się i poszliśmy na górę do jego pokoju. [...] Trochę zaskakująca była sterta magazynów porno na stoliku. Nie byłem pruderyjny, fantazjowałem o dziewczynach z Penthouse jak każdy zdrowy chłopak. Ale to co zobaczyłem było trochę dziwne. Nic z tych rzeczy, które możesz zobaczyć w amerykańskich magazynach erotycznych, ale hardcorowe europejskie porno, dziewczyny masturbujące się kijami baseballowymi i tego typu sprawy. 'Ciekawe masz zainteresowania, nie?'. Lars wzruszył ramionami. Kurwa, przecież on wyglądał jakby skończył dopiero 13 lat."

" [...] Pewnej nocy poszedłem z Jamesem i jego dziewczyną do klubu Mabuhay Gardens. Kiedy czekaliśmy aż otworzą i nas wpuszczą, z pobliskiej alejki wybiegła dziewczyna machając rękami i krzycząc w szoku: 'Złamał mi nos, złamał mi nos!'. [...] Razem z Jamesem poszliśmy do alejki. [...] James rzucał jakimiś groźbami [...] Na końcu alejki stał zaparkowany van. Podeszliśmy bliżej. James wciąż krzyczał, gdy nagle wyszedł z samochodu potężnych rozmiarów facet. 'Który z was chciałby mnie zabić?'. James zrobił krok do tyłu i krzyknął: 'To on!'. Odwróciłem się i zobaczyłem, że wskazuje na mnie palcem. Dzięki, brachu..."

ABSOLUTNY FAWORYT. :D :

" Każdy z nas był innym typem pijaka. Ja byłem wściekły, nieprzyjazny. Lars i James upijali się na wesoło. [...] Ron narzekał i marudził, ale nic nie robił. Siedział w vanie, jakby miał się zaraz rozpłakać, a Lars i James jedli i pili bawiąc się doskonale. Pamiętam do dziś gdy pewnego razu Lars ugryzł kawałek kanapki, przeżuł go, a potem splunął nim Jamesowi do ust - coś jak matka karmiąca pisklęta. Moja tolerancja na taki hardcore była dość duża, ale ten rytuał był pomysłem zdrowo popieprzonym".

piątek, 21 grudnia 2012

Carpe Diem Baby - rozdział 5.

witajcie! wrzucam 5. rozdział, zainspirowany historią z życia Metalliki. chyba najtrudniej mi się go pisało, bo nigdy czegoś takiego nie przeżyłam, nawet na filmach tak niezbyt jest to pokazane... więc nie czepiać się, jeśli zrobiłam coś nie tak. :D
oprócz tego pojawiła się ankieta (ponoć brutalna jak ktoś powiedział), ale proszę głosować.
cóż, święta się zbliżają, ja się rozchorowałam. dopiero wczoraj odzyskałam głos, a mama już do mycia okien mnie zmusiła. :D chciałabym złożyć Wam najlepsze życzenia, miłych, zdrowych i wesołych świąt, szampańskiej zabawy na Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku. oby był lepszy niż ten. :)
haha, ciekawe czy Syll wejdzie i skomentuje tę notkę, skoro ten blog taki "wspaniały". laska jest niesamowita. napisała w komentarzu, że mnie zaobserwowała i ma nadzieję, że również to zrobię. najlepsze jest to, że zaobserwowała mnie dopiero wtedy, gdy ja zaobserwowałam ją. :D wywaliłam ją z obserwowanych, to ona i mnie wywaliła. zaobserwowałam ją znowu, to ona znowu mnie zaobserwowała. :D
dobra, miłego czytania życzę i miłej przerwy świątecznej. :) aha, w czasie przerwy można się spodziewać recenzji takich książek jak: "Mustaine: autobiografia" i "Enter Night: Metallica. Biografia" :D

Kiedy chłopakom udało się w końcu dojechać do San Francisco, niebo było już coraz ciemniejsze. Byli senni i zmęczeni, ale ani myśleli o tym żeby się zdrzemnąć, kiedy byli już w mieście, w którym miał się odbyć koncert na który czekali tyle czasu.
- Lars, zatrzymaj się tutaj. - poprosił Cliff.
- Po co?
- Chciałbym zadzwonić.
- Jak się rozgadasz to możemy się spóźnić na koncert, zdajesz sobie z tego sprawę? - chłopak spojrzał na niego uważnie. - 2 minuty, ani chwili dłużej.
- Dzięki.
- Pozdrów od nas Shanell! - usłyszał krzyczącego Kirka, kiedy wyszedł już z auta.
- Pozdrowię. - powiedział i trzasnął drzwiczkami samochodu. Podbiegł do budki telefonicznej i wybrał numer. Po 3 sygnałach usłyszał w końcu głos swojej dziewczyny.
- Halo...?
- Cześć kochanie.
- Ooo, hej! - ucieszyła się. - Jak tam? Dojechaliście już do Frisco?
- Mhm, tak, niedługo już powinnyśmy być na miejscu. - poinformował ją, a po chwili spytał. - Jakie masz plany na dzisiejszy wieczór?
- Idę do Roxxi, bo robi babski wieczór. - odparła zamyślonym tonem. - Nie wiesz może gdzie są moje czarne zamszowe koturny? Na półce z butami ich nie ma...
- Sprawdź w szafie. - polecił.
- Masz rację, są. - powiedziała po kilku sekundach.
- Skarbie, za chwilę będę musiał kończyć... - zmartwił się. - Chciałabyś mi coś jeszcze powiedzieć?
- Tak. Żebyś uważał na siebie.
- A oprócz tego...?
- Bardzo cię kocham. - powiedziała z uśmiechem, którego i tak nie mógł zobaczyć. - I jest mi smutno, że nie możesz teraz leżeć obok mnie w łóżku... Nie będę miała się do kogo przytulić w nocy...
- Też chciałbym się teraz położyć obok ciebie... Ale zrobimy tak. Kiedy wrócę z koncertu, pewnie będziesz jeszcze spała. Wejdę po cichu do mieszkania, od razu położę do łóżka i cię przytulę. Co ty na to?
- Brzmi cudownie.
- Też tak myślę. - powiedział z zadowoleniem. - Kończę, kochanie. Zobaczymy się jutro.
- Miłego koncertu. Kocham cię.
- Ja ciebie też. - odpowiedział i odłożył słuchawkę. Z uśmiechem wrócił do samochodu i ruszyli w drogę.
W aucie zapadła kompletna cisza. Nawet na ulicy było podejrzanie cicho. Każdy był zajęty sobą i w ogóle się nie odzywał. Cliff wlepił wzrok w przednią szybę, Lars patrzył uważnie na drogę, James kartkował magazyn, który wcześniej czytał Cliff, a Kirk słuchał muzyki.
- LARS, UWAŻAJ! - wydarł się Cliff, a zaraz po tym nastąpił pisk opon, głośny krzyk, huk i cisza...
James otworzył oczy i zamglonym wzrokiem zmierzył samochód. Lewą ręką namierzył klamkę drzwiczek i otworzył je. Wyszedł z auta, przewracając się i upadając na ulicę. Na czworakach podszedł do drzwi kierowcy i otworzył je. Zobaczył Larsa z zakrwawioną twarzą, mrużącego oczy i starającego się ogarnąć wzrokiem, co się stało.
- Lars... Lars... - mówił drżącym głosem, szturchając go. Chłopak odwrócił się w jego stronę i popatrzył na niego. - Twój nos... cały krwawisz...
Lars przejechał dłonią po swojej twarzy, a kiedy zobaczył na swoich palcach krew szybko spojrzał w lusterko. Dostrzegł w nim Kirka i wtedy przypomniał sobie również o Cliffie. Odwrócił się w prawą w stronę, dostrzegł krew na oknie i przyjaciela, który miał głowę opartą o szybę.
- Cliff... - szepnął Lars, łapiąc go za podbródek i odwracając go w swoją stronę. Odgarnął mu włosy z twarzy, które były zlepione jego krwią. - Cliff, obudź się, proszę!
- Kirk... - James wrócił na tylne siedzenie i próbował obudzić przyjaciela. - Kirk, Cliff, nie róbcie nam tego! - krzyczał bezradnie.
- Zadzwoń po karetkę!
Chłopak wyszedł z samochodu i rozejrzał się po ulicy. Żadnych ludzi, żadnych samochodów. Dostrzegł budkę telefoniczną po drugiej stronie ulicy. Kulejąc, podszedł szybko do niej i wybrał numer.
- Halo, pogotowie?! Ja i moi przyjaciele mieliśmy wypadek, dwóch z nich się nie rusza, są nieprzytomni, krwawią... - wypłynął z niego potok słów.
- Spokojnie. - uspokajał go mężczyzna przy telefonie. - Proszę podać dokładny adres.
James zaczął się nerwowo rozglądać. Kilka kroków od niego zobaczył znak z nazwą ulicy.
- Alemany Boulevard. Proszę, przyjedźcie szybko!
- Już wysłano tam karetkę i policję. Proszę się uspokoić. Wszystko będzie dobrze.
James wrócił do samochodu i pomagał Larsowi w budzeniu chłopaków. Kilka minut później przyjechało pogotowie. Trzech lekarzy wyszło z karetki i podeszli do samochodu.
- Panowie wzywali karetkę? - jeden z lekarzy zwrócił się do chłopaków.
- T-tak... - powiedział James drżącym głosem i spojrzał na Kirka. - On się w ogóle nie rusza, nie chce się obudzić...
- Proszę się odsunąć. - doktor sprawdził Kirkowi puls i po chwili krzyknął. - Żyje, dajcie nosze!
Dwóch lekarzy przybiegło po kilku sekundach z noszami. Wyciągnęli chłopaka z samochodu, położyli go na noszach i zanieśli do karetki, po czym odjechali. Trzeci natomiast podszedł do drzwi pasażera, otworzył je i spojrzał na Larsa, który ze łzami w oczach mówił coś do Cliffa i próbował go obudzić. Lekarz bez słowa sprawdził mu puls, a po chwili tylko pokręcił przecząco głową.
- Co z nim? - spytał Lars, patrząc na doktora.
- Przykro mi...
- J-jak to przykro...?
- Nie żyje.
Wtedy Lars i James, który ciągle siedział na tylnym siedzeniu, poczuli, jakby umarła jakaś cząstka nich. Nie było słów, które mogły opisać to co czuli w tej chwili. James bez słowa wyszedł z samochodu i kulejąc, poszedł przed siebie. Usiadł na krawężniku, ukrył twarz w dłoniach i rozpłakał się. Lars wyszedł chwilę po nim i od razu podbiegł do niego. Usiadł obok i objął go ramieniem.
- Jaymz... - powiedział łamiącym się głosem, a po jego policzku spłynęła łza.
- Dlaczego zawsze mnie to spotyka...?
- C-co?
- To, że wszystkie bliskie mi osoby odchodzą... Najpierw mój ojciec zostawił całą naszą rodzinę i odszedł bez słowa... Potem umarła moja matka, a teraz... teraz... Cliff... Kto będzie następny?! Melanie?! A może któreś z moich dzieci?! Dlaczego kurwa wszyscy mnie zostawiają?! - krzyczał zapłakany.
- Jaymz... - zaczął Lars i dotknął jego dłoni, ale ten tylko się wyrwał i odsunął się od niego. Chłopak westchnął i wrócił do samochodu. Zobaczył, jak jeden z lekarzy przykrywa ciało jego przyjaciela leżące na noszach czarną folią. Widząc to, zakrył dłonią usta i spojrzał w inną stronę. Podszedł do najbliższego kosza na śmieci i zaczął wymiotować. Nagle poczuł na swoim ramieniu dłoń. Odwrócił się i zobaczył jednego z lekarzy.
- Chodź, widać, że źle się czujesz. Dostaniesz jakieś leki i obejrzymy twój nos czy nie jest złamany. Przy okazji policjanci chcieliby z tobą porozmawiać. - oznajmił doktor. - Boli cię coś jeszcze, oprócz nosa? - dopytywał.
- Głowa...
- Coś na to poradzimy. Chodźmy.
Lars poszedł za lekarzem i wszedł z nim do karetki. James w dalszym ciągu siedział na krawężniku z łokciami opartymi na kolanach i patrzył w jeden punkt. Po chwili zobaczył zbliżającego się policjanta. Stanął przed Jamesem, ale ten nawet na niego nie spojrzał.
- Jesteś James, prawda?
Chłopak podniósł wzrok i popatrzył na niego.
- Tak.
- Pójdziesz ze mną do samochodu? Chciałbym cię przesłuchać. Czy jednak wolisz tutaj?
- Wszystko mi jedno. - odpowiedział obojętnym tonem. Policjant usiadł obok niego i przyjrzał mu się uważnie.
- Nie jest ci zimno?
- Trochę...
- Chodź, nie będziesz tu siedział.
James nic nie powiedział, tylko kiwnął głową i wstał. Syknął z bólu i złapał się za swoją kostkę.
- Najpierw pójdziesz do karetki. - mężczyzna podtrzymując go zaprowadził chłopaka do samochodu. Kiedy wszedł do środka, zobaczył Larsa z okładami na karku i czole. Bez słowa usiadł obok niego, a policjant zwrócił się do lekarza:
- Ma chyba skręconą kostkę.
- Zaraz to sprawdzimy. - doktor dokładnie obejrzał jego kostkę z każdej strony, a potem zrobił mu zimny okład. Następnie posmarował ją maścią na zmniejszenie opuchlizny i zawinął w bandaż elastyczny. - Gotowe. Staraj się dużo nie chodzić i smaruj 2 razy dziennie maścią.
- Chodźmy James. - zwrócił się do niego policjant i pomógł mu wyjść. Spojrzał przelotnie na Larsa, który musiał jeszcze zostać w karetce. - Mam dla ciebie kawę.
James poszedł za mężczyzną i wsiadł do radiowozu, gdzie siedział jeszcze jeden policjant. Podał chłopakowi kubek z kawą i koc.
- Może przed przesłuchaniem chciałbyś pogadać z naszym psychologiem?
- Nie ma takiej potrzeby.
- A jakieś tabletki na uspokojenie?
- Już dostałem.
Kiedy policjanci zaczęli przesłuchanie, James był już dosyć opanowany. Starał się dokładnie i spokojnie odpowiadać na różne pytania, chociaż większość z nich wywoływała u niego chęć płaczu.
Kiedy skończyli przesłuchiwać Jamesa, zaczęli przesłuchiwać Larsa. Zajęło to sporo czasu. Policjanci byli na tyle mili, że pozwolili im na palenie papierosów, dali im coś do jedzenia i podwieźli do szpitala, żeby nie musieli iść na pieszo i patrzeć na wszystkich ludzi, którzy zebrali się na ulicy i obserwowali pozostałości po wypadku.
Gdy udało im się dotrzeć w końcu do szpitala, podeszli do recepcji i spytali o Kirka. Recepcjonistka podała im numer sali, jednak lekarz zabronił im tam wejść. Zrezygnowani usiedli na krzesłach pod drzwiami. Przez długi czas nie odezwali się do siebie ani słowem, aż w końcu Lars przerwał ciszę.
- Jaymz, ktoś musi zadzwonić do Shanell...
- Więc zadzwoń.
- Ale jak ja jej powiem to, że jej chłopak nie żyje?!
- A ja jak mam jej to powiedzieć? - powiedział ze łzami w oczach. - Myślisz, że zrobię to lepiej?
Lars westchnął, wstał ze swojego miejsca i ruszył przed siebie. James poszedł za nim. Zeszli na dół, gdzie była budka telefoniczna.

***

- Kurwa, takie dni mogłyby być zawsze. - powiedziała z zadowoleniem Roxanne i odpaliła swojego papierosa. - Cisza, spokój, żadnych telenowel w telewizji, tylko siedzę sobie z przyjaciółkami i spijam drinki. Raj po prostu.
- Ja już swojego wypiłam. - Melanie pokazała dziewczynom pustą szklankę. - Pójdę zrobić sobie drugiego.
- Ja ci zrobię. - zaoferowała się Roxxi, wzięła jej szklankę i poszła do kuchni. Nagle wszystkie usłyszały dźwięk telefonu. - Dziewczyny, niech któraś z was odbierze!
Shanell wzięła do ręki drinka, po czym podniosła się ze swojego miejsca i podeszła do telefonu.
- Słucham?
- Shan...? - zdziwił się Lars.
- No tak, to ja. Jestem u was. Dlaczego masz taki dziwny głos? I jak tam koncert? - dopytywała.
- Dzwoniłem do ciebie, ale nie odbierałaś...
- U mnie nie ma nikogo w domu, jestem u Roxxi już dosyć długo. - poinformowała, zerkając na zegarek. - Jak koncert?
- Nie jesteśmy na koncercie...
- Więc gdzie?
- W szpitalu UCSF... Mieliśmy wypadek... - powiedział cicho.
- Jaki wypadek?! Nikomu nic się nie stało?
- Jaymz ma skręconą kostkę, ja miałem krwotok z nosa, ale Kirk jest nieprzytomny...
- A co z Cliffem?
- Cliff... - powiedział drżącym głosem, a zaraz po tym dodał. - Shanell, Cliff nie żyje. Przykro mi i...
Reszty już nie usłyszała. Wypuściła słuchawkę z rąk i pobiegła do kuchni. Melanie podniosła z podłogi słuchawkę i przyłożyła ją do ucha, ale usłyszała tylko dźwięk urywanego sygnału. Razem z Judy poszła do kuchni, gdzie Shanell płakała przytulona do Roxanne.
- Shan, co się stało? - spytała Judie, podchodząc do niej.
Dziewczyna nie patrząc na nią podeszła do okna i oparła głowę o szybę.
- Shanell, co jest?! - niecierpliwiła się Melanie.
- Chłopaki mieli wypadek...
- Co kurwa?! Wypadek?! - krzyknęła Roxxi. - Ale nic im nie jest, prawda?
- Cliff nie żyje... - powiedziała cicho, dalej nie mogąc w to uwierzyć. Ukryła twarz w dłoniach i usiadła na podłodze.
Dziewczynom opadły szczęki. Patrzyły zszokowane to na siebie, to na płaczącą Shanell. Roxanne zrzuciła na podłogę szklankę, w której miała zrobić drinka dla Melanie, a po chwili zaśmiała się lekko histerycznym śmiechem.
- To jest kurwa jakiś żart, prawda? Powiedz, że to żart!
- Roxxi... Z takich rzeczy się nie żartuje... - szepnęła Judy, a po jej policzku spłynęła łza. Po chwili podeszła do Shan i uklękła obok niej. - Co z resztą?
- Nic im nie jest. Tylko Kirk jest nieprzytomny. - powiedziała, pociągając nosem. Wyglądało na to, że trochę się uspokoiła, ale po chwili znowu zaczęła płakać. Kiedy zachłysnęła się powietrzem, Mel pomogła jej wstać i przytuliła ją.
- Dajcie jej wody.
Judie wyciągnęła z lodówki butelkę wody i nalała trochę do szklanki. Podała ją Shanell, ale ona nawet na nią nie spojrzała. Dziewczyna westchnęła i postawiła szklankę na stół.
- Co robimy? - spytała Roxxi, wycierając rozmazany tusz na policzkach.
- Jedziemy do Frisco. - oznajmiła Melanie.
- Ale... - zaczęła Judy.
- Posłuchaj, wiem, że to nie jest 20 minut drogi, jest późno, ale tam też jest mój facet! Co ty byś zrobiła, jakby tam był David?!
- Dobra, idźcie do samochodu. Zadzwonię jeszcze do Davida i powiem mu, żeby zajął się dziećmi.
Dziewczyny wzięły swoje torebki, kluczyki do auta Judie i zaszły na dół.
Judy stała przez chwilę bez ruchu na środku pokoju, aż w końcu podniosła słuchawkę i wybierała numer telefonu.

piątek, 14 grudnia 2012

Carpe Diem Baby - rozdział 4.

do tych, którzy pytali, czy żyję. TAK, ŻYJĘ, WŁAŚNIE SŁUCHAM "RIDE THE LIGHTNING" Metalliki i jem "obiad". jestem po tygodniu z próbnymi egzaminami, a dzisiaj męczyłam się na czterech godzinach na podstawowym i rozszerzonym niemieckim. jej. nie wiem co mam Wam jeszcze napisać... mama wyzywa, że mam iść do fryzjera obciąć włosy, bo są za długie. + jestem sama w domu i wsuwam na obiad wczorajsze kotlety mielone z ketchupem i popijam je mlekiem, bo nic innego nie ma.
zapraszam do czytania i komentowania.
ZOSTAWIAJCIE PO SOBIE JAKIŚ ŚLAD W KOMENTARZU.
JEŚLI KTOŚ CHCE BYĆ INFORMOWANY (e-mail, na blogu, gg), NIECH PISZE POD TYM WPISEM. :)

Rano Shanell obudziło głośne pukanie do drzwi. Założyła na siebie koszulkę swojego chłopaka i poszła otworzyć.
- Kurwa, co jest, pali się? - spytała, kiedy James, Lars i Kirk wepchnęli się do środka. Melanie i Roxxi weszły za nimi.
- Jest 8:00 rano! - krzyknął Lars.
- No i chuj mnie to obchodzi!
- Shan, przecież dzisiaj mieliśmy jechać na koncert... - odezwał się Kirk. - Cliff sam powiedział, żebyśmy przyszli przed 8:00...
- Ooo... Sorry chłopaki, ale od jakiegoś czasu mam dużo na głowie i kompletnie wyleciało mi to z głowy... - tłumaczyła się dziewczyna.
- A tak w ogóle to gdzie jest Cliff? - zapytał nagle James.
- Jeszcze śpi...
- Jak to śpi?! - Lars wytrzeszczył na nią oczy i zmierzył w stronę jej sypialni. Wszedł do środka i od razu podszedł do łóżka, po czym zrzucił z niego śpiącego Cliffa.
- Pojebało cię? - mruknął, ledwo się podnosząc. - Czego chcesz?
- Jak to czego chcę?! Przed 8:00 miałeś być gotowy! Jedziemy do Frisco na Diamond Head! - krzyczał Lars, wymachując rękoma.
- Ja pierdolę, koncert! - ożywił się Cliff i zaczął nerwowo rozglądać po pomieszczeniu. Podbiegł do szafy i wyciągnął z niej swoje podarte obcisłe dżinsy, czarną koszulkę z Venom i dżinsową kurtkę. Pobiegł szybko do toalety, po drodze krzycząc do Shanell. - Dlaczego mnie nie obudziłaś?!
- Bo też zapomniałam o tym, że rano trzeba wstać! - krzyknęła, ale ostatnie słowo zagłuszyło trzaśnięcie drzwiami łazienki.
Kiedy w końcu wyszedł z toalety, Shan spojrzała na niego przepraszająco.
- Cliffy, przepraszam, że cię nie obudziłam, ale naprawdę zapomniałam o tym, że dzisiaj macie jechać do San Francisco...
- Daj spokój, nic się nie stało... - powiedział, po czym objął ją i potarł lekko jej ramię. - Ale chodźmy już, bo naprawdę nie dojedziemy na ten koncert.
Wszyscy wyszli z mieszkania, a Shanell złapała jeszcze kluczyki do samochodu i wyszła za nimi. Klucze dała swojemu chłopakowi, a ten rzucił nimi w Larsa. Dziewczyna spojrzała na nich ze zdziwieniem.
- Dlaczego dałeś mu kluczyki do mojego samochodu? - spytała, patrząc uważnie na Cliffa.
- Umawialiśmy się wcześniej, że Lars będzie prowadził...
- Lars będzie prowadził?! Przecież ja już tego auta więcej nie zobaczę!
- On jest dobrym kierowcą. - odezwał się nagle James, gładząc po włosach Melanie, która wtuliła twarz w jego szyję. - Też mi trudno w to uwierzyć, ale to prawda.
- Ehh, no dobrze, ale samochód ma wrócić w całości!
- Jasna sprawa. - Lars uśmiechnął się i mrugnął do niej, po czym spojrzał na swoją dziewczynę. - Roxxi, kochanie, pożegnasz się ze mną?
Dziewczyna podeszła wolnym krokiem i przytuliła się do niego.
- Wczorajszy seks był świetny... - szepnął jej na ucho, a ona natychmiast się odsunęła.
- Ja pierdolę... - powiedziała podniesionym głosem i poszła przed siebie. Wszyscy spojrzeli zdziwieni na jej oddalającą się postać dziewczyny.
- Roxxi, a buzi?! - zawołał za nią Lars.
- Spierdalaj. - odkrzyknęła i nie odwracając się, pokazała mu środkowego palca. Lars spojrzał na Kirka, który oglądał swój bilet na koncert.
- Chodź Kirky, przytulimy się!
Chłopak zsunął z nosa swoje okulary słoneczne i przyjrzał mu się uważnie.
- Dobrze się czujesz?
- Jak zawsze!
- Nie byłbym tego taki pewien... - mruknął i po raz kolejny zlustrował go wzrokiem. Założył ponownie okulary i wrócił do oglądania biletu.
- Kochanie... Jaymz, kurwa! - krzyknęła Melanie, uwalniając się z objęć swojego chłopaka.
- O co ci chodzi?
- O to, że przyssałeś się do mnie jak jakaś pijawka. Człowieku, nie wyjeżdżasz na rok, tylko na jeden dzień. - powiedziała, przewracając oczami. James po raz kolejny podszedł do niej i objął ją w pasie.
- Wiem, ale będę za tobą tęsknił...
- Ja też będę, ale bez przesady... - oznajmiła i pocałowała go delikatnie w usta. - Muszę już wracać, dzieci mogą się w każdej chwili obudzić...
- Ok. To do jutra. - pożegnał się i przelotnie musnął ustami jej policzek. Melanie uśmiechnęła się jeszcze do reszty chłopaków i ruszyła w stronę domu. Chłopcy wsiedli do samochodu, oprócz Cliffa, który żegnał się z Shanell.
- Naprawdę musisz jechać...? - zapytała, poprawiając jego dżinsową kurtkę.
- Kochanie, nie będzie mnie tyko jeden dzień.
- Wiem... - szepnęła, spuszczając wzrok. - Będę musiała spać sama w łóżku...
Chłopak ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją zmysłowo.
- Jutro wrócę i będziesz już ze mną spać. - powiedział z uśmiechem. Dziewczyna odwzajemniła jego uśmiech i przytuliła się do niego.
- Cliffy, musimy już jechać. - odezwał się nagle Kirk, uchylając szybę w samochodzie.
- Już idę. - rzucił i spojrzał jeszcze raz na Shanell. - Kocham cię.
- Ja ciebie też. Uważaj na siebie.
- Jasne.
Pocałowali się jeszcze raz, aż w końcu Cliff wsiadł do samochodu i odjechali. Kiedy samochód zniknął za zakrętem, Shan ruszyła w stronę swojej klatki schodowej. Gdy chciała wejść do środka, poczuła jak ktoś dotyka jej ramię. Odwróciła się i zobaczyła Roxanne.
- Roxxi? - zdziwiła się. - Gdzie ty byłaś?
- Schowałam się za twoim blokiem, bo nie chciałam żegnać się z Larsem. - oznajmiła, a Shanell zaczęła się śmiać. - To wcale nie jest śmieszne.
- Już się nie śmieję. - Shan uniosła ręce w geście obrony, a po chwili poprawiła swoje włosy.
- Taa. Słuchaj, może zrobimy dzisiaj jakąś małą imprezę? - zaproponowała Roxanne. - Bez chłopaków, tylko ja, ty, Judy i Melanie. U mnie, co ty na to?
- Jasne, czemu nie. - dziewczyna wzruszyła ramionami i spojrzała na drzwi klatki schodowej. - Idziemy do Jamiego i Jasona na śniadanie?
- A nie będziemy im przeszkadzać?
- Spotkałam wczoraj Jamiego i mówił mi, że będzie robił na śniadanie te swoje pyszne tosty.
- Takiej okazji to ja nie przepuszczę! Chodźmy! - ożywiła się nagle Roxxi i otworzyła drzwi, po czym weszły do klatki i wbiegły na 2. piętro, gdzie było mieszkanie Jasona i Jamiego.

***

- Larsy, daj mi orzeszki. - rzucił James, kopiąc jego siedzenie.
- Nie jestem twoim służącym.
- Cliffy, daj mi orzeszki.
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko czytał jakiś artykuł w Metal Edge. James przewrócił oczami i spojrzał na Kirka, który słuchał muzyki.
- Kirky, podaj mi orzeszki. - powiedział, ściągając mu słuchawki.
Kirk podniósł się ze swojego miejsca, oparł się lewą ręką o siedzenie Larsa, a prawą sięgnął po paczkę orzeszków, która leżała na desce rozdzielczej.
- Kurwa, bierz te włosy. - mruknął Cliff, odsuwając się ze swoją gazetą.
- Kirky, weź ten tyłek, bo mnie rozpraszasz. - odezwał się Lars, starając się patrzeć na ulicę.
Chwyciwszy orzeszki, wrócił na swoje miejsce i podał je Jamesowi.
- Dzięki. - podziękował i zaczął oglądać paczkę z każdej strony. Kiedy próbował ją otworzyć zębami, opakowanie się rozerwało, a orzeszki rozsypały po całym samochodzie.
- Ja pierdolę! - krzyknął Cliff, rzucając magazynem. - Zbieraj to! Shanell mnie zajebie jak to zobaczy!
- No już, już... - mruknął i pochylił się, po czym zaczął zbierać orzeszki z podłogi samochodu i wkładał je sobie do buzi. - No co? - spytał z pełnymi ustami, kiedy reszta patrzyła na niego zszokowana.
Chłopcy nic nie powiedzieli, tylko wrócili do swoich wcześniejszych zajęć.

***

- Lars, zatrzymaj się. - odezwał się Cliff, który zgniótł już trzecią opróżnioną puszkę po 7UP'ie.
- Po co?
- Muszę się odlać.
- Ja tak samo. - przytaknął James, który kończył pić swój sok pomarańczowy.
- W sumie to ja też bym chciał... - pomyślał, a chwilę później zjechał na pobocze. Wysiedli wszyscy, oprócz Kirka.
- Kirky, a ty nie idziesz? - zapytał Cliff, kiedy wrócił do samochodu.
- Ja nie chcę.
- Na pewno?
- Tak, na pewno. - chłopak był pewny swoich słów. Napił się przez słomkę swojego soku jabłkowego, a w tym samym momencie do auta wsiadł James.
- Kirk, idź się odlać.
- Nie chcę.
- Lars nie będzie się drugi raz zatrzymywał.
- No właśnie. - potwierdził Lars. Stał na zewnątrz i kończył palić papierosa, ale słyszał ich rozmowę przez uchyloną szybę.
- Ale ja nie chcę sikać.
- Nieważne. - machnął ręką Cliff. - Kończ palić i wchodź, musimy jechać.
Chłopak wyrzucił niedopałek na ulicę, wsiadł do samochodu i ruszyli. Niecałe 10 minut później Kirk nie mógł usiedzieć na miejscu.
- Larsy... - odezwał się nieśmiało.
- Hmm?
- Chce mi się siku...
Chłopcy spojrzeli na niego ze wściekłością w oczach.
- Ja kurwa wiedziałem, że tak będzie! - krzyknął Lars. - Pójdziesz do łazienki w KFC, przy okazji coś zjemy. Będziemy tam za jakieś 10 minut. Tyle chyba wytrzymasz?
- Postaram się...
Chłopcy pokręcili z politowaniem głową i zostawili to bez komentarza. Kiedy udało im się w końcu dojechać na Ocean Avenue, odnaleźli KFC i zatrzymali się na parkingu. Kirk wybiegł z auta i pobiegł do toalety, Lars i James powoli wyszli i zaczęli się przeciągać, a pierwszą rzeczą jaką zrobił Cliff było wyciągnięcie i odpalenie papierosa.
- Nareszcie... - powiedział zadowolony, zaciągając się. Rozejrzał się wokół siebie i po drugiej stronie ulicy dostrzegł sklep jubilerski. Stał przez chwilę bez ruchu i zastanawiał się nad czymś, ale z zamyślenia wyrwał go krzyk Larsa.
- Cliffy! Chodź, idziemy coś zjeść.
Chłopak dokończył palić papierosa i poszedł za resztą do budynku. Było sporo ludzi, ale udało im się znaleźć pusty stolik.
- Ja pójdę coś zamówić, a wy idźcie usiąść. - zaproponował James, a chłopcy posłusznie przytaknęli głowami. Kiedy usiedli przy stole, Cliff w dalszym ciągu nie mógł oderwać wzroku od okna, z którego było widać sklep jubilerski. W końcu wstał ze swojego miejsca i rzucił:
- Niedługo wrócę.
Kirk i Lars popatrzyli na siebie zdziwieni, a w tym samym momencie do stolika wrócił James z tacą. Położył ją na stole i spojrzał pytająco na chłopaków.
- Gdzie jest Cliff?
Kirk wskazał ruchem głowy na okno. James dostrzegł Cliffa znikającego za drzwiami sklepu z biżuterią. Uniósł brwi w zdziwieniu i usiadł na swoim miejscu.
- Po co on idzie do jubilera?
- Pewnie będzie się oświadczał Shanell. - pomyślał Lars, wkładając słomkę do swojego kubka z colą.
- A skąd ty to możesz wiedzieć? - James zmierzył go wzrokiem.
- Nie wiem, tak sobie powiedziałem.
- To, że wszedł do jubilera nie oznacza od razu, że chce się oświadczać. - Kirk wzruszył ramionami. - Shan ma niedługo urodziny, może szuka dla niej prezentu.
- Może. - mruknął James i wziął do ręki kilka frytek. Chłopcy zaczęli jeść i spokojnie rozmawiać. Cliff wrócił dopiero po kilkunastu minutach, wyraźnie zadowolony.
- Co ty tam robiłeś tyle czasu? - zapytał Lars. Chłopak usiadł przy stole i uśmiechnął się do nich.
- Facet mojej siostry tam pracuje. - oznajmił.
- Aaa, już rozumiem, odwiedziny!
- Nie, nie. Chodziło o coś innego.
- O co? - zdziwił się James.
- Od kilku miesięcy jestem z nim w stałym kontakcie, bo... projektował idealny pierścionek zaręczynowy dla Shanell. - wyjaśnił z uśmiechem i w tym samym momencie wyciągnął z kieszeni małe czerwone pudełeczko. Otworzył je i oczom wszystkich ukazał się piękny srebrny pierścionek. Chłopcy patrzyli to na Cliffa, to na pierścionek, mając otwarte usta ze zdziwienia.
- Noo, stary, zaszalałeś. Ale... - zawahał się Kirk. - Oświadczyny? Już?
- Prawie 6 lat związku, wydaje mi się, że czas najwyższy. - Cliff uniósł ramiona i spojrzał jeszcze raz na pierścionek.
- Ja z Mel jestem już od ponad sześciu lat, mamy dwójkę dzieci i nie planujemy ślubu. - James wzruszył ramionami. - Chociaż mój brat i jego żona mówią cały czas, żebym się w końcu oświadczył, a rodzice Melanie za każdym razem jak do niej dzwonią, mówią: "Zostaw w końcu tego nieudacznika. Bierz dzieci i przyjeżdżaj do Atlanty".
- A Roxxi nie chce brać ślubu... - zasmucił się Lars. - Woli wolne związki.
- A kiedy chcesz jej go dać? - Kirk zignorował wypowiedź Larsa i spojrzał na Cliffa.
- Myślałem o tym, że w dniu jej urodzin.
- To już niedługo!
- No... tak...
- Dobra, pogadamy jeszcze o tym, a teraz streszczajcie się, bo musimy jechać. - przypomniał wszystkim James. Cliff schował pudełeczko do kieszeni i zaczęli jeść. Kiedy skończyli, odnieśli swoją tacę i zmierzali w stronę wyjścia. Kirk jeszcze wziął do buzi kilka frytek, które zostały na stole.
- Zachowujesz się jakbyś nigdy nie jadł. - powiedział James.
- Odezwał się koleś, który wpierdalał orzeszki z podłogi samochodu! - krzyknął Kirk z pełnymi ustami.
James już nic więcej nie powiedział, a Cliff i Lars spojrzeli na siebie i starali się nie wybuchnąć głośnym śmiechem.

piątek, 7 grudnia 2012

Carpe Diem Baby - rozdział 3.

hej aniołki. według mnie najgorszy rozdział. ale w następnym będzie lepiej, już zacznie się coś dziać itd. / niby tam minął tylko tydzień od ostatniego rozdziału, a trochę się pozmieniało. chyba moje gimnazjum to jedyna szkoła, która ma próbne egzaminy w przyszłym tygodniu. dawno nic nie pisałam w "Carpe Diem Baby", jestem na rozdziale z dentystą, karaoke, czymś jeszcze i nie wiem jak to rozkręcić. przeraża mnie też to, że z postu na post jest mniej komentarzy... zostawiajcie po sobie jakiś mały ślad. :) / WĄTEK Z BEZDOMNYM ZACZERPNIĘTY Z ŻYCIA PRYWATNEGO AUTORKI.:D

 - Lars, do chuja, pomóż mi w końcu! - krzyknęła Roxxi, wchodząc do salonu, gdzie Lars leżał i oglądał telewizję.
- Czego ty kurwa ode mnie chcesz?
- Rusz w końcu ten swój duński tyłek i pomóż mi zrobić coś do jedzenia!
- Nie możesz sama? - spytał, nie patrząc na nią.
- Zaprosiłam wszystkich na kolację, a nic nie jest jeszcze gotowe!
- Po co ich zapraszałaś? Znowu wyżrą mi pół lodówki.
- Ty u nich robisz dokładnie to samo.
- Przecież wiesz, że ja lubię jeść.
Roxanne przewróciła oczami.
- Dobra, skończmy tę beznadziejną dyskusję i chodź do kuchni.
- Zajmij się tym sama, chcę obejrzeć w spokoju mój serial...
- Mam czekoladę. - oznajmiła z uśmiechem dziewczyna.
- Jaką? - zaciekawił się.
- Z orzechami. Twoją ulubioną.
- Już idę. - ożywił się nagle i poszedł ze swoją dziewczyną w stronę kuchni. - To co robimy?
Roxxi sięgnęła po książkę kucharską i zaczęła ją przeglądać.
- Może rybę po grecku?
- Eee... Nie znoszę ryby.
- Wiem, Lars. - powiedziała, puszczając mu oczko. - To może omlet z truskawkami?
- Brzmi dobrze... - zamyślił się i podszedł do niej, po czym delikatnie pocałował ją. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i odwzajemniła jego pocałunek. Bez słowa usiadła na stole, a on zaczął całować jej szyję. Przez moment rozkoszowała się ciepłem jego warg, ale po chwili odsunęła się od niego i zeskoczyła ze stołu.
- W nocy będziemy kontynuować. A teraz pomóż mi przy kolacji.
- Mhm, no dobrze...
Lars wyciągnął z lodówki jajka i masło, a Roxxi podeszła do szafki kuchennej i wyjęła mąkę.
- Kochanie, gdzie są truskawki?
- Zjadłem. - Lars spuścił wzrok.
- To teraz bierz kasę i zapierdalaj do sklepu.
Chłopak założył szybko swoje białe dunki, schował pieniądze do kieszeni i wyszedł z mieszkania. Zbiegając na dół o mało co nie potknął się o bezdomnego leżącego na schodach.
- O, witam, witam. - przywitał się mężczyzna. - Co u pana słychać?
- Żaden pan. Jestem Lars. - podał rękę i uśmiechnął się promiennie.
- Więc Lars... Co u ciebie słychać? Co u twojej pięknej żony? - spytał bezdomny.
- Jeszcze nie żony. Ale dobrze, dziękuję, że pan pyta. Przepraszam, ale śpieszę się do sklepu.
- A mógłbyś pożyczyć mi 30 centów?
- Teraz nie mam. Ale kiedy rozmienię pieniądze to dam panu nawet dolara.
- Uuu, to ja czekam.
Lars wyszedł z klatki i skierował się w stronę supermarketu. Kupił truskawki i po kilku minutach spotkał bezdomnego. Tak jak obiecał, dał mu dolara i wrócił do domu.
- Co tak długo? - spytała Roxxi, zaglądając do przedpokoju.
- Zagadałem się...
- Z kim?
- No... - zawahał się. - Z tym bezdomnym z naszej klatki.
- Że co?!
- Nie wiem co ty do niego masz. To jest porządny koleś. Chętnie bym mu pomógł.
- To pomóż. Zaproś go do nas. Niech sobie z nami mieszka.
- Naprawdę? - spytał pełen nadziei.
- Jasne. - odpowiedziała sarkastycznie dziewczyna. - Odstąpmy mu jeszcze naszą sypialnie i niech śpi sobie w naszym łóżku, a my pójdziemy na podłogę.
- Roxxi, ty jednak masz dobre serce! - Lars rzucił się na nią i przytulił ją. - To ja pójdę po niego i...
- Ja tylko żartowałam. - powiedziała donośnie i pociągnęła go za sobą w stronę kuchni. - Masz mi pomóc przy omletach, a nie zajmować się głupotami.
- To nie mogę mu pomóc?
- Będziesz mógł mu zanieść później resztki kolacji.
- Dobre i to. - uśmiechnął się i zaczął kroić truskawki.
Roxanne położyła na kilku talerzach usmażone na złoto omlety, a na nich ułożyła pokrojone truskawki lekko posypane cukrem. Całość pochlapała jogurtem naturalnym i udekorowała bitą śmietaną.
Kiedy stół był już nakryty, do mieszkania zaczęły przychodzić pierwsze osoby. Pierwszymi, którzy przyszli, byli Marty i Kirk.
- Roxxi, jakiś bezdomny na klatce schodowej pytał o Larsa i... - zaczął Martin, ale dziewczyna zakryła mu dłonią usta.
- Ani słowa o nim przy Larsie. - mruknęła tuż przy jego uchu. - Jeszcze go tutaj przyprowadzi...
- To dobrze, ten facet wydaje się być miły i...
- Marty!
- No dobra, dobra... - burknął pod nosem i wyciągnął z szafki mały talerzyk. Nałożył sobie na niego mnóstwo bitej śmietany, wziął łyżeczkę i poszedł do salonu.
- ...i kurwa muszę sobie kupić nowe struny do gitary, bo tamte są zjebane. - wszystkich dobiegł głos Jamesa z przedpokoju.
- Nie odzywaj się tak przy dzieciach. - upomniała go Melanie, trzymając Nathana za rękę.
- Mhm, ok. - mruknął i posadził Sophię na komódce. Ściągnął jej buty i postawił ją na ziemi, a zaraz po tym wszedł z nią, Nathanem i Melanie do salonu.
- Cześć chłopcy. - przywitała się dziewczyna z Martym i Kirkiem. - Gdzie Roxxi?
- W kuchni. - odpowiedział Martin, oblizując łyżeczkę. - Chcesz trochę bitej śmietany?
- Nie, dzięki. Idę pomóc Roxxi.
Dziewczyna poszła do kuchni, gdzie Roxanne siedziała na parapecie przy otwartym oknie i paliła papierosa. Od razu się uśmiechnęła, kiedy dostrzegła Melanie.
- Hej mała. Jak tam?
- Dobrze, a co tu tak mało osób? Gdzie reszta?
- Nicky idzie. - powiedziała, wskazując ruchem głowy na postać, która wchodziła do bloku. Melanie doskoczyła szybko do okna, ale nie zdążyła już nikogo zobaczyć. - Judy i David jak zawsze się spóźnią, tak samo jak Dave, a Shanell i Cliff... nie wiem.
- Jak to nie wiesz, nie zaprosiłaś ich?
- Zaprosiłam. Ale z nimi to nigdy nic nie wiadomo.
- W sumie to racja... Obstawisz mi trochę? - spytała, patrząc na jej wypalonego do połowy papierosa. Dziewczyna kiwnęła głową, zaciągnęła się jeszcze dwa razy i dała jej papierosa. - Tak w ogóle to widziałam się dzisiaj z Shanell. Chciałam, żeby poszła ze mną do galerii, bo chciałam kupić sobie jakieś spodnie.
- I kupiłaś?
- Tak.
- Kurwa, nigdy więcej nie pojadę metrem! No kurwa nigdy! - wszyscy usłyszeli krzyk Nicka z salonu. Dziewczyny zaczęły się przysłuchiwać, ale nie wyszły z kuchni. - Czytam sobie spokojnie jakąś ulotkę, aż tu nagle pociąg się zatrzymał i słyszę: "Nastąpiła awaria. Naprawa potrwa od pół godziny do godziny". Myślałem, że mnie tam rozpierdoli! Siedziałem zamknięty tam przez jakieś 40 minut z jakimiś świrami! - opowiadał krzykiem, wymachując rękami. Przy ostatnim słowie chwycił sok pomarańczowy stojący na stole i napił się z kartonu.
- Kurwa, ja chciałem się z tego napić. - powiedział Kirk z niesmakiem.
- To pij! - krzyknął Nick po raz kolejny i rzucił w niego kartonem. Kirk przewrócił oczami i nalał sobie do szklanki trochę soku.
- Apropo metra... - zaczęła Melanie i zgasiła papierosa. - Kiedy powiedziałam Shanell, żebyśmy pojechały samochodem, zaczęła jakoś nerwowo mówić, że nie, że woli metrem. Przecież ona uwielbia jeździć samochodem. Od kiedy woli metro?
Roxanne zmarszczyła brwi.
- Nie wiem... - mruknęła i zaczęła przyglądać się swoim paznokciom u stóp.
- Masz nowy kolor. Śliczny. - oceniła Mel.
- Piękny, nie? - Roxxi natychmiast się ożywiła i zaczęła wymachiwać stopami przed jej twarzą. - Nazwałam go: "Jajecznica z pieprzem".
- Wooooow. - spojrzała na nią z uznaniem, a po chwili wybuchnęła śmiechem. - Co dzisiaj na kolację?
- Omlety z truskawkami.
- Myślałam, że jajecznica...
Roxanne obrzuciła ją wrogim spojrzeniem, kiedy Melanie cicho się podśmiewała. Po chwili jednak sama do niej dołączyła.
- Chodź, zaniesiemy to już. - Roxxi wzięła dwa talerze i ruszyła w stronę salonu. Tak samo jak Melanie. Kiedy weszły do pomieszczenia, zobaczyły, że Shanell z Cliffem już są. - Ooo, cześć wam. Myślałam już, że nie przyjdziecie.
- Korki były. - powiedział Cliff, po czym odgarnął kosmyk włosów z twarzy Shanell i założył jej go za ucho.
- A gdzie Dave...?
- Jestem. - krzyknął z korytarza. - Judy i David są jeszcze przed blokiem, bo Mason znowu strzelił jakiegoś focha.
- Mel, jak Jaymzowi podobają się twoje nowe spodnie? - zapytała nagle Shanell.
James zakrztusił się i z hukiem odstawił szklankę na stół.
- Podobały mu się... dopóki nie powiedziałam ile za nie zapłaciłam.
- Taa... skąd ja to znam... - powiedziała cicho Shan, stukając paznokciami w swoją pustą szklankę. - Roxxi, masz wodę?
- Tak, jest w lodówce.
Dziewczyna bez słowa poszła do kuchni, a w tym samym momencie wszyscy usłyszeli wchodzącego do salonu Davida.
- Na wszystko pozwalasz temu gówniarzowi. Jak tak dalej pójdzie to za jakieś 5 lat będą dzwonić do ciebie z komisariatu, żebyś odebrała swojego syna! - krzyczał do Judy, która była jeszcze z Masonem w przedpokoju.
- To co, mam używać ręki do wychowywania dziecka? - spytała, kiedy weszła do pomieszczenia. Mason bez słowa podszedł do Larsa i usiadł mu na kolanach.
- Ręki? Mój ojciec do wychowywania dzieci używał paska i bambusowego kija.
- I tak cię wychował, że skończyłeś na przymusowym odwyku narkotykowym.
- I na tym skończymy tę rozmowę. - zakończył temat David. - Głodny się zrobiłem.
- Przyniosę tylko widelce. - Roxanne zerwała się ze swojego miejsca i pobiegła do kuchni. Kiedy wróciła, rozłożyła na stole sztućce i usiadła przy stole między Dave'em, a Larsem. - Smacznego!
Wszyscy zaczęli jeść i rozmawiać. Każdy był zajęty sobą, jedynie Nickowi nie dawało spokoju zachowanie Shanell.
- Shan, dlaczego nic nie jesz? - spytał.
- Nie jestem głodna. - odparła.
- To może dać ci sałatki? - odezwała się Roxxi.
- Naprawdę nie mam ochoty na jedzenie.
- Po kim jesteś takim niejadkiem? - zapytał Lars, kończąc swój posiłek.
- Pewnie po tej prostytutce co ją urodziła. - palnął Dave.
Shanell bez słowa popatrzyła na wszystkich, a jej oczy zaszkliły się. Wstała ze swojego miejsca i poszła do łazienki.
- Pojebany jesteś? - odezwała się Judy do rudego chłopaka. Zmierzyła go wrogim spojrzeniem i poszła za swoją przyjaciółką.
- Kurwa, co ty zrobiłeś? - zirytował się Lars. - To nie jej wina, że jej biologiczna matka była prostytutką...
- Widzieliście kiedyś w ogóle rodziców Shanell? - spytała nagle Melanie.
- Ja widziałam. - oznajmiła Roxanne. - Mają swoją firmę, często wyjeżdżają. Rzadko są w domu.
W tym samym momencie Judie weszła do salonu.
- Shanell poszła do domu.
- To ja też już idę. - Cliff wstał ze swojego miejsca. Pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł z mieszkania.
- Ale chodzi mi o jej biologicznych rodziców, a nie tych, którzy ją adoptowali. - szepnęła do wszystkich Melanie, kiedy usłyszała dźwięk zamykanych drzwi.
- Jej matka była prostytutką, a kiedy ją urodziła, oddała do domu dziecka. - powiedziała Judy jednym tchem.
- A jej ojciec? - zaciekawił się Marty.
- Nie zna swojego ojca. Matka też pewnie nie wie kto to jest.
- Dave, powinieneś ją przeprosić. - odezwał się nagle Kirk.
- Ehh, nie chciałem, żeby tak wyszło. Pójdę jutro do niej i ją przeproszę.
- Lars, masz coś słodkiego? - spytał Mason razem z Nathanem, kiedy podeszli do niego.
- Nie mam.
W tej samej chwili Sophia rozejrzała się i dostrzegła czekoladę leżącą na półce.
- A co tam leży? - zapytała, wskazując palcem na szafkę.
- Ale to moje!
- No podziel się z nimi! - Roxxi upomniała swojego chłopaka.
Lars tylko pokręcił przecząco głową i podszedł do półki. Wziął czekoladę i razem z nią zamknął się w swojej sypialni.
- Jaki samolub... - mruknął Mason, a Nathan i Sophia mu przytaknęli.

***

- Coś się stało? - spytał Cliff, kładąc się obok Shanell. - Jakaś smutna jesteś...
- Wydaje ci się. - odpowiedziała zamyślona.
- Chodzi o to, co Dave powiedział o twojej matce?
Dziewczyna zacisnęła oczy i zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie.
Chłopak pokręcił głową zrezygnowany.
- Więc o co chodzi? - zapytał po chwili.
- O nic. Daj mi spokój. - powiedziała stanowczo i odwróciła się na drugi bok, odsuwając się od niego. Usłyszała tylko westchnienie swojego chłopaka, który też się odwrócił i zasnął.
Shanell nerwowo przewracała się z boku na bok. Chciała zasnąć, ale nie odczuwała potrzeby snu. Usiadła na łóżku i spojrzała na Cliffa. Najpierw na jego długie brązowe włosy, potem na jego twarz, a później na jego klatkę piersiową. Przejechała palcem po jego dolnej wardze, a on delikatnie poruszył się.
Wstała z łóżka i zaczęła chodzić po sypialni. Podeszła do krzesła, na którym leżała jej torebka i wyciągnęła z niej paczkę papierosów. Wyjęła jednego i schowała z powrotem opakowanie. Zaczęła szukać nerwowo zapalniczki w kieszeniach swoich szortów. Kiedy w końcu ją znalazła, wyszła na balkon i odpaliła papierosa.
- "Oh no, we don't need no lovin', no respect, cause it's all about the sex...". - zanuciła cicho, opierając głowę o futrynę drzwi balkonowych. Rozmyślała nad swoim życiem. O tym, co by było gdyby ciągle była normalną dziewczyną pracującą w klubie nocnym, o swojej rozwijającej się karierze modelki i konkurencji jaka panowała w tej branży.
Nagle z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu. Zgasiła papierosa i pobiegła szybko do salonu, żeby odebrać.
- Słucham?
- O, cześć Shan, tu Dave. Przepraszam, że cię budzę, ale...
- Co chcesz?
- Miałem przyjść do ciebie jutro, ale nie mogę zasnąć i chciałbym to teraz wyjaśnić.
- Do rzeczy.
- Przepraszam za to, co dzisiaj powiedziałem. Zawsze najpierw mówię, a potem myślę i nie wychodzi mi to na dobre... Dopiero teraz, jak to wszystko dokładnie przemyślałem to zrozumiałem, że moje słowa naprawdę musiały cię zaboleć...
- Przyjmuję przeprosiny.
- Naprawdę? - zdziwił się.
- Tak, naprawdę.
- Cieszę się i...
- Wybacz Davie, ale chcę iść spać. - przerwała mu. - Jest 3:00 w nocy.
- Tak, jasne.
- Trzymaj się.
- Ty też. Dobranoc. - powiedział na koniec, a ona odłożyła słuchawkę. Ruszyła w stronę sypialni, a kiedy otwierała drzwi, wpadła na Cliffa.
- Kto dzwonił? - spytał, pocierając oczy.
- Dave...
- Pojebało go? On nie ma zegarka w domu? Jest 3:00 w nocy!
- Chciał mnie przeprosić za to, co dzisiaj powiedział.
- Przyjęłaś przeprosiny?
- Mhm. - mruknęła, kładąc się do łóżka i przykrywając kołdrą. - Kładziesz się?
- Tak. - odpowiedział z uśmiechem i położył się obok niej, przytulając ją do siebie.

piątek, 30 listopada 2012

Carpe Diem Baby - rozdział 2.

no to lecimy z drugim rozdziałem. w tym tygodniu starałam się ogarnąć wszystkie Wasze rozdziały i pozostawić jakieś komentarze, ale nie zawsze coś napisałam. niedawno przeczytałam kilka i dodałam kilka komentów, ale nie są one jakieś długie, wyczerpujące itd, wybaczcie. po prostu ten tydzień był okropny, szkoła jest okropna, żyć mi się przez nią odechciewa... i w ogóle. / miłego weekendu. czytajcie i komentujcie.

- Mason, wstawaj. - Judy weszła do pokoju swojego syna i zaczęła go budzić. Chłopiec tylko mruknął coś pod nosem i przewrócił się na drugi bok. - Ubieraj się i chodź na śniadanie.
- Nie... Ja chcę spać...
- Mówiłam ci wczoraj, żebyś się wcześniej położył.
- Mamo...
- Bez dyskusji. Za 5 minut widzę cię w kuchni.
Judie wyszła z jego pokoju i wróciła do kuchni, gdzie David siedział przy stole i pił kawę. Bez słowa usiadła obok niego i wzięła do ręki poranną gazetę.
- Gdzie Mase?
- Ubiera się.
- Słuchaj, myślałem wczoraj o tym koncercie i... - zaczął, ale jego dziewczyna przerwała mu.
- Nie licz na to, że pojedziesz. 
- Ale...
- Nie. 
- Dlaczego?! Kurwa, ja też mam prawo gdzieś pojechać z kolegami!
- David, mieszkasz w LA! - uniosła się Judy. - Skoro grają we Frisco, to tutaj też zagrają. To tylko kwestia czasu.
- Może masz rację... - pomyślał i odstawił pusty kubek do zlewu. - Gdzie jest mały? Ile można się ubierać?
- To idź po niego.
David ruszył w stronę pokoju swojego syna i wytrzeszczył oczy, widząc go nieprzebranego i leżącego z twarzą w poduszce.
- Judy, on śpi!
- Jak to śpi? Przecież budziłam go!
- Chodź zobaczyć!
- Do kurwy nędzy, obudź go i niech przychodzi na śniadanie!
Chłopak podszedł do łóżka, po czym ściągnął z dziecka kołdrę, wziął go na ręce i postawił na podłodze. Mały na stojąco zamknął oczy i spuścił głowę.
- Mason, nie śpij.
- Ja nie śpię, ja tylko daję odpocząc oczom!
- Tam leżą twoje rzeczy. - wskazał wzrokiem na szafkę. - Ubierz się i przychodź do kuchni.
Mason niechętnie ubrał się i pocierając oczy poszedł do kuchni, gdzie Judy wkładała mu do plecaka śniadaniówkę, butelkę z sokiem i zeszyt.
- Mhm, dz-dzień dobry mamo. - ziewnął i zakrył dłonią usta. Judy podniosła wzrok znad tornistra i zmierzyła go wzrokiem.
- Umyłeś zęby?
- Nie...
- Więc na co liczysz?
- Ale...
- Idź do łazienki, bo naprawdę się spóźnisz. Przy okazji możesz się uczesać.
Chłopiec przewrócił oczami i ruszył w stronę toalety, ciągnąc nogę za nogą.
- Kochanie, możesz to dokończyć za mnie? - Judie zwróciła się z tym pytaniem do Davida, wskazując palcem plecak. - Ja muszę jeszcze zadzwonić.
Ten bez słowa kiwnął głową i zaczął kończyć jej zajęcie, a ona pobiegła do telefonu. Jedną ręką wybierała numer, a drugą zebrała kilka swoich rzeczy ze stolika i wrzuciła je do swojej torebki. Po chwili przy jej uchu rozległ się dźwięk oczekiwania.
- Słuuuucham...? - mruknął zaspany głos po drugiej stronie słuchawki.
- Cliff?
- Taa. 
- Jest Shanell?
- Mhm, nie, nie ma. Wyszła jakieś kilka minut temu.
- Jak to? - zdziwiła się. - A mówiła gdzie?
- Do agencji.
- Ale wczoraj mówiła mi, że ma sesję dopiero o 10:00, a jeszcze nawet 8:00 nie ma...
- Może ma coś do załatwienia jeszcze... A zresztą nie wiem, nie rozumiem jej. Od wczoraj się jakoś dziwnie zachowuje. Może miesiączki dostała, czy coś... - pomyślał i w tym samym momencie Judy usłyszała dźwięk ziewania.
- Ta. Może. No nic, może później jakoś się z nią zgadam, trzymaj się.
- Taa, na razie. - mruknął tonem, który wskazywał na to, że Cliff już prawie zasnął.
Judie ze zdziwieniem odłożyła słuchawkę i spojrzała przed siebie. W jej głowie kłębiło się kilka zagadkowych myśli. Zamyśliła się. Po chwili z zamyślenia wyrwał ją głos jej syna.
- Mamo, jedziemy już?
- Tak, chodź, idziemy.
Jeszcze przez kilka sekund stała bez ruchu, po czym wplotła palce w swoje długie blond włosy, westchnęła cicho i założyła na ramię swoją torebkę. David wziął kluczyki do samochodu, Mason swój plecak i wszyscy troje wyszli z mieszkania. 
- Mamo, z czym zrobiłaś mi kanapkę? - zapytał Mason, kiedy siedział już na tylnym siedzeniu samochodu.
- Co? - spytała, odwracając się do niego. - Aaa, kanapkę. Z serem.
- Niee, chciałem z nutellą... - jęknął żałośnie.
- Jutro zrobię z nutellą. 
- Ale...
- Mase, spokój. - uniosła się, a chłopiec zamilkł i spojrzał na wzmagający się gwar za szybą. David spojrzał uważnie na swoją dziewczynę.
- Coś się stało?
- Nie. To znaczy, chyba nie...
- Jak to chyba?
- Nie wiem co się dzieje z Shanell. Od wczoraj jakoś dziwnie się zachowuje. Martwię się o nią.
- Według mnie zachowywała się normalnie.
- Najpierw powiedziała Cliffowi, że nie zgadza się, żeby jechał na koncert. Potem zaciągnęła go do sypialni Roxxi, zamknęli się, po chwili wyszli i bez słowa poszli do domu. Teraz zadzwoniłam do niej i okazuje się, że nie ma jej w domu. Przecież mówiła wczoraj, że ma sesje zdjęciową o 10:00, a nawet nie ma 8:00.
- Może ma jeszcze jakieś sprawy na głowie.
- Wątpię. - mruknęła, kiedy zatrzymali się niedaleko klubu, w którym pracowała. Wyszła z samochodu i spojrzała na Masona. - Bądź grzeczny w przedszkolu. Po pracy przyjdę cię odebrać.
- Ok. Pa. - uśmiechnął się i pomachał jej.
- Pa. - Judy odwzajemniła jego uśmiech i spojrzała jeszcze przelotnie na Davida. - Do zobaczenia później.
- Miłego dnia. - powiedział, ale ostatnie słowo zagłuszyło trzaśnięcie drzwiczkami. Samochód odjechał, a ona pobiegła w stronę lokalu. Przebiegła przez ulicę, aż nagle o czymś sobie przypomniała.
- Farba do włosów! - powiedziała sama do siebie i sięgnęła do swojej torebki po długopis i terminarz. Nagle poczuła, jak ktoś szturcha jej ramię. Odwróciła się i zobaczyła Shanell.
- Shan! - ucieszyła się Judie. - Co ty tu robisz?
- Wyszłam się przejść... - mruknęła, patrząc na swoje przybrudzone trampki. Miała na sobie podarte czarne rurki i szeroką koszulkę z KISS. Włosy związała w niesforny kok i nie zrobiła nawet delikatnego makijażu.
- Nie obraź się, ale wyglądasz jak gówno. 
- Taa, wiem.
- Idź do domu przespać się jeszcze z godzinę, a potem zrób jakiś makijaż. Chyba nie masz zamiaru pokazać się w agencji w takim stanie.
- Tam są makijażystki i... - zaczęła, ale Judy jej przerwała.
- Powiedz mi, masz jakieś problemy?
- Ja? Nie, niby dlaczego?
- Jakoś dziwnie się zachowujesz od wczoraj...
- Wydaje ci się.
- Shanell...
- O której kończysz pracę?
- O 17:00.
- Wpadnę do ciebie po sesji, jeśli nie masz nic przeciwko...
- Nie no, jasne, wpadaj. - ożywiła się nagle. - Wczoraj nie było okazji, żeby spokojnie pogadać i...
- Na razie. - przerwała jej i poszła przed siebie.
Judy jeszcze przez chwilę patrzyła, jak szczupła sylwetka Shanell znika wśród tłumu ludzi, po czym pokręciła głową i weszła do klubu.


***

Judie co chwilę spoglądała na Shanell, która siedziała przy stole w jej kuchni i przeglądała Vogue. Zalała dla niej kawę, dla siebie zieloną herbatę i postawiła przed nią parujący kubek.
- Jesteś tam? - spytała, zaglądając jej do gazety.
- Hmm, nie.
- Niedługo na pewno będziesz.
- Możliwe. - powiedziała, nie patrząc na nią i przysunęła do siebie cukierniczkę.
- Shan... - zaczęła Judy, zamykając magazyn i odkładając go na bok. - Naprawdę nie chcę już poruszać tego tematu, ale spytam cię o to ostatni raz. Masz jakieś problemy?
- Jakie ja mam mieć niby problemy?
- Nie wiem, ale widzę, że coś jest nie tak. Znam cię od dziecka. Wiem, kiedy coś się dzieje.
- Problemy miałam kiedyś, a teraz pracuję jako modelka, mam wspaniałego chłopaka i cudownych przyjaciół. Naprawdę jest ok. - powiedziała Shanell, wsypując do kubka jedną łyżeczkę cukru.
- No dobrze, ale gdyby...
- Gdyby coś się działo, będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie.
- Cieszę się. - Judy uśmiechnęła się do niej i założyła za ucho kosmyk włosów.
- Mamo! - krzyczał Mason, wchodząc do kuchni. - Mamo!
- Co się stało?
- Gdzie jest moja książka?
- Która?
- Ta z baśniami! Z "Brzydkim kaczątkiem", "Dziewczynką z zapałkami" i innymi!
- Melanie pożyczyła.
- Po co?!
- Nie podnoś na mnie głosu, to po pierwsze! - upomniała go Judie. - Po drugie, pożyczyła ją, żeby poczytać Sophie i Nathanowi. Jutro ci ją odda.
- Ale chciałem żebyś mi to dzisiaj przeczytała! - jęknął i tupnął nogą.
- Przeczytam ci jutro. Teraz możesz wybrać sobie inną książkę.
Mason zrezygnowany wrócił do swojego pokoju w celu poszukania innej czytanki na dobranoc. Judy spojrzała na Shanell i zamoczyła wargi w swojej herbacie.
- Nie wiem, po kim on ma charakter.
- Po tobie.
- Czy ja się kiedyś zachowywałam tak jak on?
- Tak. Potrafisz być wredna, bezczelna i pyskata.
- To był komplement? - zaśmiała się blondynka.
- Taką kocham cię najbardziej. - Shan puściła jej oczko i zaczęła mieszać łyżeczką swoją do połowy wypitą kawę.
- Która to już dzisiaj?
- Chyba trzecia.
- Nie powinnaś pić tyle kawy.
- Mhm...
- Mamo, znalazłem... - Mason nieśmiało zajrzał do kuchni i pokazał swojej mamie książkę. - Przeczytasz mi?
- Tak. Poczekasz kilka minut? - Judie zwróciła się z tym pytaniem do przyjaciółki. Shanell bez słowa kiwnęła głową.
Judy poszła ze swoim synem do jego pokoju, a Shan po raz kolejny wzięła do ręki gazetę i kartkowała ją. Po chwili westchnęła, zamknęła magazyn i odłożyła go na bok. Wyciągnęła ze swojej torebki paczkę Marlboro. Podeszła do okna, wzięła do ręki zapalniczkę Davida i odpaliła papierosa.
Blondynka wróciła kilkanaście minut później. Spędziły jeszcze trochę czasu na rozmowach, aż w końcu Shanell pożegnała się z nią i wyszła z jej mieszkania z myślą, że Cliff jest już w domu.
Weszła po cichu do swojego mieszkania i od razu skierowała się do salonu, gdzie Cliff siedział po turecku na podłodze i oglądał telewizję.
- Co tak patrzysz? - spytał, nie odrywając wzroku od telewizora.
- Bo uroczo wyglądasz.
- Ja?
- Tak. - odpowiedziała i usiadła obok niego. Bez słowa objął ją ramieniem i pocałował w policzek.
- Jak ci minął dzień?
- Dobrze. Ale jestem dosyć zmęczona. A tobie?
- Hmm... Nudno...
- Pamiętasz, gdzie pierwszy raz się spotkaliśmy? - zapytała nagle.
- Tak, na popijawie u Jamesa.
- Na imprezie nawet nie zaproponowałeś mi spotkania, dopiero jak razem z Kirkiem mnie odprowadzałeś i spytał mnie, czy się z nim umówię, powiedziałeś, że ja już jestem twoja. To było miłe...
- Wiedziałem, że na pewno będziesz moja. Ale jakoś nie potrafiłem wtedy ci tego okazać...
- Wiem. Chłopcy mi powiedzieli, że tylko przy mnie byłeś taki nieśmiały.
- Oni znają mnie od całkiem innej strony niż ty. Dla nich nie staram się być delikatny czy romantyczny...
Shanell podniosła głowę i spojrzała na niego. Chłopak pochylił się nad nią i pocałował ją w usta. Odwzajemniła jego pocałunek i uśmiechnęła się do niego.
Przymknęła oczy i rozchyliła wargi, podczas gdy Cliff całował jej szyję i policzki. Bez słowa ściągnęła z niego koszulkę. Wodziła dłońmi po jego nagiej klatce piersiowej, podczas gdy on wsunął ręce pod jej białą bokserkę. Najpierw delikatnie muskał palcami jej brzuch, a po jej plecach przechodził dreszcz. W końcu ściągnął z niej górną część garderoby i przyciągnął ją do siebie. Całował ją po szyi, przygryzając ją delikatnie. Wreszcie uniosła biodra, by mógł zsunąć z niej podarte szorty. Rozpięła jego spodnie i patrzyła, jak zdejmuje swoje dżinsy.
Shanell mocniej zaplotła ręce na jego plecach, przyciągając go do siebie. Wygięła się w łuk, kiedy chłopak wszedł w nią delikatnym ruchem. Ciężko oddychała, przeczesując palcami jego włosy, podczas gdy on całował każdy kawałek jej ciała.
Kiedy zalała ją fala rozkoszy, krzyknęła głośno i wbiła mu paznokcie w plecy. Wtuliła twarz w jego ciepłą szyję, czując go głęboko w sobie. 
- Kocham cię... - szepnął, kiedy po wszystkim położył się obok niej i gładził dłonią jej nagi brzuch.
- Ja ciebie też. - odpowiedziała i bardziej przysunęła się do niego.

piątek, 23 listopada 2012

Carpe Diem Baby - rozdział 1.

no to mamy pierwszy rozdział. nie jest rozwalający, nic takiego się nie dzieje, ale to początek, więc rozumiecie. nie przedłużam, bo jestem chora i nawet nie mam siły nic pisać. jeśli nie czytałam czyjegoś nowego rozdziału - przepraszam. naprawdę. obiecuję, że to wszystko nadrobię, jak lepiej się poczuję. jeszcze w dodatku muszę iść do księgarni zapłacić zaliczkę. poszłam zamówić sobie trzy książki ("Patrząc jak krwawisz", "Mustaine" i "Metallica: Sprawiedliwość dla wszystkich"), bo zażyczyłam sobie taki prezent świąteczny od całej rodziny. / miłego czytania oraz weekendu. trzymajcie kciuki, żebym nie zemdlała w czasie drogi do księgarni! 

- To będzie zajebiste. - Cliff uśmiechnął się i pokręcił z uznaniem głową.
- Co takiego? - spytała wysoka niebieskooka szatynka, wychodząc z kuchni z wypełnioną szklanką w ręce.
- Koncert!
- Jaki koncert?
- W San Francisco!
- Koncert w San Francisco? - James spojrzał na niego, unosząc brwi. - Nic mi o tym nie wiadomo.
- Bo to nie nasz koncert.
- Więc czyj? - Kirk spojrzał uważnie na Cliffa, który wyciągnął z paczki jednego papierosa, odpalił go i zaciągnął się.
- Diamond Head gra za 4 dni koncert w Frisco.
- CO?! - Lars wybiegł z kuchni z nożem w jednej dłoni i połową pomidora w drugiej. - Dopiero teraz o tym mówisz?!
- Sam się dzisiaj dowiedziałem! Moja siostra do mnie zadzwoniła i powiedziała, że Diamond Head grają w San Francisco.
- Ale ja dalej nie rozumiem, dlaczego tak się tym zachwycasz. - odezwała się po raz kolejny szatynka, siadając Cliffowi na kolanach.
- Bo ja tam będę. - odpowiedział z uśmiechem i pocałował jej odsłonięte ramię.
- Ale ja się nie zgodziłam, żebyś jechał...
- Oj Shanell, daj spokój. - mruknął, przewracając oczami. - Nie mam dziesięciu lat, nie muszę cię przecież pytać o zgodę.
- Nie musisz mnie pytać o zgodę?! Mogę się założyć, że mi samej nie pozwoliłbyś jechać na koncert do San Francisco!
- Ty jesteś kobietą, a ja facetem. I w dodatku nie pojadę sam, bo chłopaki też pewnie się ze mną zabiorą. - odparował, patrząc na nią z lekko ironicznym uśmiechem. - Lars, jedziesz?
- Pojechałbym, ale nie wiem czy Roxxi się zgo...
- Jedź. - przerwała mu dziewczyna. - Przynajmniej będę miała trochę spokoju w domu.
- Jadę. - Lars uśmiechnął się promiennie do przyjaciela.
- Kirk...?
- No nie wiem... - zawahał się. - Jak Marty też pojedzie, mieszkanie będzie puste, a wiecie, że jestem dosyć przewrażliwiony na tym punkcie...
- Ja nie jadę. - odezwał się Martin. - Jakoś nie mam ochoty, nie przepadam za Diamond Head. Możesz jechać spokojnie Kirky, ja będę w mieszkaniu.
- Więc ja też pojadę. - potwierdził Kirk, biorąc do ręki swoją puszkę z piwem i upijając kilka łyków.
- Zajebiście. A ty, Dave?
- Ja idę w ten dzień do fryzjera. - oznajmił, a wszyscy spojrzeli na niego kpiąco. - No co? Muszę podciąć końcówki i pofarbować włosy, zobaczcie, jakie mam odrosty!
- Dobra, nawet nie będę tego komentował. - mruknął Cliff i zgasił niedopałek papierosa w popielniczce. - Nicky?
- Ja też nie jadę. Pomogę Marty'emu przy mieszkaniu.
- A co tam jest niby do pomagania? - zirytował się Lars.
- No wiecie... - zaczął Nick. - Podlewanie kwiatków, sprzątanie...
- Nieważne. - Cliff machnął ręką. - David...?
- Kurwa, chłopaki, po co mnie pytacie? Ja mam 6-letniego syna, w dodatku pracuję. Nigdzie nie jadę.
- Ten syn ma też matkę i trzy ciotki. - powiedział cicho Cliff, a Judy obrzuciła go wrogim spojrzeniem.
- Tak, ma, ale ta matka też pracuje i nie ma zamiaru wykorzystywać swoich przyjaciółek do opieki nad nie ich dzieckiem. Cliff, zastanów się. Roxxi pracuje, Mel ma dwójkę dzieci i też pracuje, a Shan cały czas biega na sesje zdjęciowe i spotkania. One też mają swoje obowiązki. David jest mi potrzebny, nigdzie nie pojedzie. - postanowiła Judy i zaplotła ręce na piersi.
- Więc ty też Jaymz nie pojedziesz? - spytał Cliff przyjaciela, który zamyślony patrzył przed siebie i pocierał kciukiem swoją dolną wargę.
- Wszystko zależy od Melanie.
- Nie. - odpowiedziała stanowczo dziewczyna, po czym wzięła łyk swojego drinka.
- Mel... - jęknął błagalnie Kirk. - Dlaczego nie?
- Kurwa, my mamy dwójkę małych dzieci! Ja w dodatku pracuję! Nie!
- Ja i Marty możemy pomóc ci przy dzieciach. - odezwał się nieśmiało Nick.
- Właśnie. - potwierdził Marty. - Jasonowi i Jamiemu też przecież można ich w każdej chwili podrzucić.
Melanie patrzyła to na swojego chłopaka, to na resztę towarzystwa.
- Dobra, możesz pojechać. - mruknęła. - Ale po koncercie nie idziesz do żadnego klubu lub hotelu, tylko wracasz do LA!
- Jasne. - James pocałował swoją dziewczynę w policzek.
- No to jedziemy we czterech. - powiedział Cliff z uśmiechem i wziął łyk swojego piwa.
- Cliffy... Chodź na chwilę. - Shanell wstała z jego kolan i pociągnęła go w stronę sypialni Roxxi i Larsa. Chłopak niechętnie podniósł się ze swojego miejsca, wziął swoją paczkę papierosów wraz z zapalniczką i poszedł za swoją dziewczyną.
- O co chodzi? - spytał, kiedy Shan zamknęła za nimi drzwi.
- Nie chcę, żebyś jechał na ten koncert...
- Przecież nie będzie mnie tylko jeden dzień...
- Wiem, ale... naprawdę powinieneś zostać w domu. - jęknęła żałośnie.
- Dlaczego? - spytał takim samym tonem głosu i wyciągnął z paczki papierosa. - Kochanie, to jest zwykły koncert, co może mi się tam stać?
- Nie wiem... Po prostu mam jakieś złe przeczucia... - powiedziała cicho, przytulając się do niego.
- Daj spokój, jesteś przewrażliwiona. - odpowiedział spokojnie, obejmując ją ramieniem i wkładając do buzi papierosa. - Koncert się skończy i wracamy.
- Nie! - krzyknęła i wyrwała mu z ręki zapalniczkę. - Dlaczego chociaż raz nie możesz mnie posłuchać? Ja naprawdę mam przeczucie, że coś się stanie...
- Niby co...?
- Nie wiem... coś złego...
Chłopak spojrzał na nią uważnie, unosząc brew.
- Powiedz mi, co ty dzisiaj piłaś?
- Cliff...! - jęknęła Shanell, zakrywając twarz dłońmi.
- Chodź, wracamy do domu.
- Ale...
- Ciiii... - powiedział cicho, po czym położył palec na jej ustach i przejechał nim po jej dolnej wardze. - Dzisiaj nie chcę już słyszeć ani jednego słowa na temat koncertu.
- Dobrze... - szepnęła i spuściła wzrok.
Po chwili wyszli z sypialni, pożegnali się z resztą i wrócili do domu, po drodze nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa.

***

Poczuła na swoim ciele zimne krople, które sprawiały, że po jej ciele przechodził dreszcz. Otaczała ją cisza, którą przerywały spadające krople deszczu i przyśpieszony rytm jej serca. Jak długo już tutaj stoi? Co to w ogóle za miejsce? Rozejrzała się wokół siebie. Stała na środku ulicy. Żadnych samochodów, tylko ciemność i migające latarnie. Nagle oślepił ją reflektor samochodu. Chciała uciekać, ale nadal stała w miejscu. Pojazd przejechał obok niej i po chwili usłyszała pisk opon, głośny huk, dźwięk tłuczonego szkła, i ciszę, którą przerwał jednak jej krzyk...
Obudziła się, krzycząc i zapalając nocną lampkę. Rozejrzała się ze łzami w oczach po pomieszczeniu. Nie było żadnej ulicy, ciemności, migających latarni, samochodu, krwi i krzyku przerażenia. Była w swojej sypialni, w swoim łóżku, obok swojego chłopaka, który patrzył na nią uważnie.
- Co się stało?
- Nn-nic... Po prostu miałam zły sen... - wyszeptała drżącym głosem.
- Spróbuj znowu zasnąć... - powiedział cicho i pocałował ją w czoło.
Shanell niechętnie kiwnęła głową, po czym zgasiła lampkę, ułożyła głowę na jego klatce piersiowej i niedługo później ogarnął ją błogi sen.

niedziela, 18 listopada 2012

Bohaterowie "Carpe Diem Baby"



Shanell Evans.


Judy Harris.


Roxxi Friedman.


Melanie Williams-Hetfield.


Diana Long.


Dave Mustaine.


David Ellefson.


Marty Friedman.


Nick Menza.


James Hetfield.


Kirk Hammett.


Cliff Burton.


Lars Ulrich.


Sophia Hetfield.


Nathan Hetfield.


Mason Ellefson.