czwartek, 24 grudnia 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 15.

Marty
- Marty... Marty, obudź się... - usłyszałem. Przekręciłem się na drugi bok i w ciemnościach zobaczyłem Kirka.
- Co chcesz? - mruknąłem i zakryłem się cały kołdrą.
- Twoja mama dzwoni... to chyba coś pilnego...
- O tej porze? - zirytowałem się i przeciągnąłem. Chciałem już powoli wstawać i doczłapać się do telefonu, ale w tym samym momencie do mojego pokoju wparował Dave. Zapalił światło. Był w samych bokserkach, a w ręce trzymał talerz z kanapką. Do tej pory nie potrafiłem zrozumieć tego, że codziennie budził się w środku nocy tylko po to, żeby coś zjeść...
- Hammett, a ty co tu robisz? Chciałeś mu się wepchnąć do łóżka? - spytał, podchodząc bliżej.
- Nie! Budzę go, bo dzwoni jego mama!
- Jasne, takie bajki to wmawiaj swoim kolegom z zespołu.
- Dobra, spokój. - podniosłem się z łóżka i ziewnąłem głośno. Wyminąłem ich i poszedłem do salonu. Podniosłem słuchawkę. - Halooo?
- Martin? Tu mama. - powiedziała słabym głosem. Chyba ona również była zmęczona.
- Cześć. Wiesz, u mnie jest poniedziałek, druga w nocy...
- Wiem, wiem... przepraszam. Dziadek umarł... - oznajmiła i lekko załamał się jej głos.
- O cholera... k-kiedy?
- Wczoraj... od dwóch dni już bardzo źle się czuł. Wszyscy byliśmy przy nim w szpitalu. Oczywiście ciebie i Roxanne nie było! Wstydzilibyście się!
- Boże, mamo, przecież dziadek już od kilku miesięcy chorował! Byłem go odwiedzić dwa tygodnie temu! Nie sądziłem, że to... że to już... - westchnąłem i wplotłem palce we włosy. Ruszyło mnie to. Nasz dziadek od dawna chorował i częściej bywał w szpitalu niż w domu, lekarze nie dawali większych nadziei. Dziadek przestał niektórych już nawet rozpoznawać, co było naprawdę przykre. Kochałem go i miałem z nim dużo fajnych wspomnień. - Kiedy pogrzeb?
- W piątek... Powiedz Roxanne. Nie odbiera od nikogo telefonu.
- Pewnie jest jeszcze w pracy. Powiem jej...
- Dziękuję. Ona nie chce z nikim rozmawiać. - powiedziała, pociągając nosem. Nic nie powiedziałem. - Dobranoc. Przepraszam, że cię obudziłam.
Rozłączyła się i odłożyłem słuchawkę. Wróciłem do swojego pokoju i zamknąłem się na klucz. Usiadłem na łóżku i otępiały patrzyłem w ciemność. Starałem się jakoś przyswoić to, co powiedziała mi mama. Tak naprawdę chyba nigdy wcześniej nikt bliższy mi nie umarł. Jeszcze w dodatku musiałem to wszystko powtórzyć Roxxi.
Roxxi raczej nie utrzymywała kontaktu z rodziną. Stała się taką czarną owcą po tym, jak przespała się z facetem naszej ciotki. Ktoś mógłby pomyśleć, że to niezła patologia, ale przecież w żaden sposób nie byli ze sobą spokrewnieni. Zupełnie obcy człowiek, który był związany z naszą ciocią. Roxanne zresztą nie pchała mu się do łóżka. Koleś się do niej kleił i bez przerwy ją podrywał, a ona to po prostu wykorzystała. Tak więc od paru lat nie pojawiała się w rodzinnym domu na święta, do nikogo nie dzwoniła ani nie pisała. Nawet w jej urodziny nikt do niej nie zadzwonił z życzeniami.
Nie chciałem już dzisiaj do niej dzwonić z tą informacją. Chciałem trochę ochłonąć, przespać się z tym. Zresztą pewnie i tak siedziała jeszcze w pracy, a jakbym powiedział o tym Larsowi, zapomniałby jej przekazać.
Położyłem się w poprzek łóżka, z nogami zwisającymi do ziemi i jakoś zasnąłem.

***

Od ósmej rano wisiałem na telefonie. Próbowałem się dodzwonić do Roxanne, ale nikt nie odbierał. Dave siedział z Kirkiem w kuchni i jedli śniadanie. Nic im nie mówiłem o śmierci dziadka.
- Marty, do kogo tak dzwonisz?! - zawołał Dave.
- Nieważne. Jedz.
- Pewnie do jakiejś laski. Specjalnie przy tobie nie mówi.
- Coś jeszcze?
- Ja też bym nie mówił. Skończyłoby się tak jak z Jennifer.
Przewróciłem oczami. Minęło już siedem lat, a Kirk nadal wypominał Dave'owi to, że przespał się z jego dziewczyną. Wszystkim się to przez ten czas znudziło, nawet na Dianie nie robiło to już żadnego wrażenia. Odłożyłem w końcu słuchawkę i poszedłem do nich. Postanowiłem zadzwonić jeszcze raz za jakieś pół godziny. Nalałem kawy do kubka i usiadłem na blacie.
- Sorry Kirk, ale to nie moja wina, że twoja laska wolała mnie od ciebie.
- Wykorzystałeś ją!
- Pokazać ci jak jęczała z rozkoszy? Ty pewnie tego od niej nie słyszałeś. - powiedział i wydał z siebie kilka głośnych jęków, jakby właśnie przeżywał najlepsze chwile życia. Kirk krzyknął, wstał od stołu i poszedł do łazienki. Mustaine wybuchnął śmiechem i wrócił do jedzenia.
- Gdyby płacili ci za wkurwianie Kirka to chyba byłbyś już multimilionerem. - stwierdziłem, zeskakując z blatu i siadając na miejscu Hammetta.
- Właśnie, chyba dopiszę to sobie do CV. - oznajmił, grzebiąc widelcem w sałatce. Wybierał z niej same pomidory. - A co ty taki smutny jesteś od rana? Kirka nie ma, możesz mi powiedzieć. Problemy z laskami?
- Nie. Mój dziadek nie żyje. W piątek jadę na pogrzeb.
- Przykro mi. A na co umarł?
Wzruszyłem ramionami.
- Ze starości. Chorował od jakiegoś czasu.
- Wiesz, mój dziadek też umarł, dwa lata temu.
- Tak? Nie mówiłeś. Co mu się stało?
- Zapił się. - odparł z rozbrajającą szczerością. Oparł się wygodnie na krześle i wziął łyka herbaty. - Wiesz, to dziadek ze strony mamy. Mama ma charakter po babci, więc mu się nie dziwię. Mnie moja matka też prawie wpędziła do grobu.
- Ona twierdzi, że ty ją.
- Jestem dobrym człowiekiem.
- Dave, mam rozumieć, że ty jesteś jedyną porządną osobą w twojej patologicznej rodzinie?
- No... Jeszcze moje siostry. Ja pewnie mam charakter po tacie. Wiesz, chciałbym go poznać.
- Pogadaj z mamą. Może ci powie kto to.
- Ona nie chce ze mną o tym rozmawiać! O każdym swoim kolejnym facecie mówi, że to mój ojciec. Do żadnego nawet nie jestem podobny. Do niej też nie. Czy to był jakiś straszny człowiek, że nie chce mi powiedzieć kim był? Gorszy od niej na pewno nie był!
Kiedy tak słuchałem jego wywodu, usłyszałem dźwięk telefonu. Przeprosiłem go i poszedłem do salonu. Podniosłem słuchawkę.
- Halo?
- Nagrałeś mi się na sekretarce, miałam oddzwonić. Coś się stało? - dopytywała Roxxi. Odetchnąłem z ulgą, że w końcu się odezwała.
- Dobrze, że dzwonisz. Próbuję się od rana do ciebie dodzwonić.
- Spałam, wróciłam w nocy z pracy. A Larsa nie ma.
- Nieważne. W nocy dzwoniła do mnie mama. Dziadek nie żyje.
- Co? Przecież widziałam go niedaw...
- Miesiąc temu! - przerwałem jej. - Z dnia na dzień było coraz gorzej.
- Ehh...
- W piątek jest pogrzeb? Jedziesz ze mną?
- Nie wiem czy dostanę wolne...
- Przecież zawsze w pracy dostaniesz wolne z takiego powodu... Jedź. Nawet nie pożegnałaś się z dziadkiem. Nikt z rodziny nie będzie ci robił scen takiego dnia. Zabierzesz Larsa ze sobą...
- Pogadam z szefem.
Westchnąłem i bez słowa odłożyłem słuchawkę. Nawet nie chciało mi się komentować jej zachowania. Pokręciłem głową i wróciłem do Dave'a.

Roxxi
Stałam boso na klatce schodowej, przed drzwiami mojego mieszkania i paliłam papierosa. Marty stał obok mnie. Nic nie mówiliśmy, tylko czekaliśmy aż Lars się wyszykuje. Żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń, postanowiliśmy że pojedzie razem ze mną na pogrzeb. Znał mojego dziadka, wszyscy wiedzieli, że jesteśmy razem, więc chciał zgrywać dobrego troskliwego chłopaka, który wspiera mnie w trudnych chwilach. Tak naprawdę nie chcieliśmy żeby ktokolwiek dowiedział się o naszym kryzysie. Można powiedzieć, że od jakiegoś czasu żyliśmy prawie jak jakieś małżeństwo z 50-letnim stażem. Nawet spaliśmy w osobnych łóżkach. Nie wyprowadziłam się chyba tylko dlatego, że mieliśmy jakąś cichą nadzieję na uratowanie związku. Ale nie wiem czy był jeszcze jakiś sens ratowania tego.
Kiedy tak staliśmy, na nasze piętro wszedł James. Oczywiście był cały rozpromieniony jakby właśnie zaliczył grupowy seks z supermodelkami na jakiejś rajskiej wyspie. Zmierzyłam go wzrokiem i zaciągnęłam się papierosem.
- Cześć. Co wy macie takie miny jakbyście jechali na pogrzeb dziadka?
- No tak się składa, że jedziemy na pogrzeb naszego dziadka. - przewróciłam oczami i wypuściłam chmurę dymu z ust. James poczuł się strasznie zażenowany.
- Przepraszam, nie wiedziałem. Przyjmijcie moje kondolencje. - podał dłoń Marty'emu, a potem wyciągnął rękę w moją stronę. Spojrzałam na nią, marszcząc brwi.
- Zabieraj tę łapę. Nie potrzebuję żadnego współczucia.
- Co się właściwie stało? - dopytywał Hetfield.
- Chorował od dłuższego czasu. - wyjaśnił Marty. - Miał osiemdziesiąt sześć lat.
- Jeszcze trochę mógł pożyć...
- No, drugie tyle. - rzuciłam obojętnie, patrząc gdzieś przed siebie.
- Co ty taka naburmuszona jesteś?!
- A jaka mam być?! Cała rodzina mnie kurwa nienawidzi, a ja muszę tam jechać! Dziadek też miał mnie w dupie. Marty zawsze dostawał jakiś hajs jak przyjeżdżał go odwiedzić, a ja ani centa.
- Ty jak zawsze tylko o kasie... Dziadek cię kochał!
- Nawet mnie kurwa nie rozpoznawał. Jak byłam u niego miesiąc temu to myślał że rozmawia z gwiazdą porno Racquel Darrian.
- Fajnego mieliście dziadka... - stwierdził James z uśmiechem.
- Zamknij mordę. - założyłam moje szpilki, które stały przy drzwiach. Rzuciłam niedopałek na podłogę i zgasiłam go obcasem. Zapukałam do drzwi. - Długo jeszcze?!
- Chwila! - krzyknął Lars z mieszkania. Westchnęłam i spojrzałam jeszcze raz na Jamesa.
- Po co tu w ogóle przyszedłeś?!
- Do Larsa, z teksatmi...
- Lars jedzie na pogrzeb. Przyjdź kiedy indziej.
Kiwnął głową. Pożegnał się z nami i poszedł. Lars w końcu się naszykował i wyszedł z mieszkania. Zamknął drzwi, podałam mu kluczyki do samochodu i wyszliśmy.
Na miejscu byliśmy jakieś cztery godziny później. W domu tylko przywitałam się z kilkoma osobami, nikt nie poruszał żadnych niewygodnych tematów. Ciotka nawet na mnie nie patrzyła.
Cały pogrzeb był dla mnie dosyć dziwnym przeżyciem. Ostatnia taka "uroczystość" na jakiej byłam to był pogrzeb Cliffa, ale prawie nic z niego nie pamiętałam. Chciałam go po prostu wyprzeć z pamięci, nigdy więcej o tym nie myśleć. W tej sytuacji było podobnie.
Ponieważ cała "impreza rodzinna" po pogrzebie się trochę przeciągnęła, musieliśmy zostać na noc w Frisco. Zajęłam z Larsem mój dawny pokój. Po raz pierwszy od dłuższego czasu leżeliśmy w jednym łóżku, pod jedną kołdrą. Żadne z nas nie spało, tylko patrzyliśmy tępo w sufit, na którym miałam przyklejone gwiazdki świecące w ciemności.
W pewnym momencie poczułam jego dłoń na moim udzie. Odwróciłam się w jego stronę. Pocałował mnie w ramię i przytulił się do mnie.
- Od razu lepiej... - powiedział cicho.
Nic nie odpowiedziałam, tylko przymknęłam oczy. A on kontynuował.
- Męczy mnie takie życie z tobą. Chcę żeby było tak jak dawniej.
- A ja nie...
Podniósł się i spojrzał na mnie uważnie.
- Dlaczego?
- Nie chcę być cały czas na drugim planie. Wszystko jest ważniejsze ode mnie, koncerty, imprezy, koledzy. Nie chcę takiego związku.
- Domyślam się...- spuścił wzrok. - Chcę się zmienić... Chcę żeby teraz było między nami dobrze, wiesz?
Wzruszyłam ramionami.
- Postaraj się. Zobaczymy jak będzie.
Kiwnął głową, a ja obróciłam się na drugi bok. Po chwili jednak odwróciłam się jeszcze raz w jego stronę.
- I wiem o tych wszystkich zdradach po koncertach. Nie jestem idiotką.
Nie czekając nawet na jego odpowiedź, ułożyłam się wygodnie na swoim miejscu i po jakimś czasie zasnęłam.

Dave
Leżałem na łóżku w pokoju Marty'ego i zastanawiałem się, czym się dzisiaj zająć. Wróciłem z nocnej zmiany z pracy, wyspałem się i nie miałem żadnych planów na wieczór. Usłyszałem dzwonek do drzwi, ale nawet nie chciało mi się wstawać. Kirk siedział w salonie, więc na pewno poszedł już otworzyć. W końcu do pokoju zajrzał Hammett i popatrzył na mnie.
- Masz jakieś plany na dzisiaj? - spytał, opierając się o framugę.
- Nie. Ale nie myśl sobie, że coś będziemy razem robić.
- Chyba już jednak masz. - uśmiechnął się i otworzył szerzej drzwi. Uniosłem jedną brew do góry i popatrzyłem uważnie co robi. Do środka weszła moja dziewczyna.
- Diana! - krzyknąłem i zerwałem się z łóżka. Rzuciłem się na nią i zacząłem ją przytulać, jakbym nie widział jej przez kilka lat. Kompletnie się jej nie spodziewałem, we wczorajszej rozmowie przez telefon mówiła, że wróci dopiero za tydzień. Tak strasznie za nią tęskniłem. - Jezu, Diana... To ty! Moje kochanie... Moja śliczna... - pocałowałem ją. Odsunęła się w końcu ode mnie i zaśmiała się.
- Też tęskniłam... - pogłaskała mnie po twarzy. Miała takie ciepłe dłonie... Wtuliłem twarz w jej blond loki i wdychałem zapach jej szamponu.
- Gdzie jest Travis?
- W salonie, bawi się z kotem.
Spojrzałem na Kirka, w dalszym ciągu nie odrywając się od Diany. Teraz chciałem być tak blisko niej, jak to tylko możliwe. Jak najdłużej. Chyba jeszcze nigdy nie przeżyłem tak długiej rozłąki z kobietą, którą kocham nad życie. Właściwie to przed Dianą żadna laska nie była moją największą miłością. Chyba dopiero przy niej i Travisie zrozumiałem, co to znaczy kochać.
- I tak nie masz co robić, więc zajmiesz się małym. Wybacz, ale chcę spędzić całą noc tylko z moją dziewczyną. Nie widzieliśmy się dwa miesiące.
- A z Travisem nie chcesz spędzić trochę czasu?! - oburzył się. Przewróciłem oczami.
- Jemu wszystko wynagrodzę za dwa dni. Boże, Kirk. Przynajmniej będziesz miał towarzystwo.
- Przestań Dave, on wcale nie musi się nim opiekować... To mój syn. - powiedziała Diana.
- Ale mogę się nim dzisiaj zająć, dla mnie to nie problem. Naprawdę nie mam żadnych planów. - wzruszył ramionami.
- Skoro tak... dziękuję. Przyjdę po niego z samego rana!
- Nie ma za co. Najważniejsze, żebyś w końcu go stąd zabrała. - wskazał na mnie palcem i wyszedł. Spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się. W końcu poszedłem przywitać się z Travisem, od razu też się z nim pożegnałem i obiecałem, że spędzimy razem cały następny dzień. Wziąłem ich walizki, wpakowałem do bagażnika i pojechaliśmy z Dianą do naszego nowego mieszkania. Weszliśmy do środka i od razu poszła zajrzeć w każdy kąt.
- Nie ma kołder, bo nie umiem zmienić pościeli... Swoich ubrań też nie schowałem do szafy, bo mi się nie chciało, ale jutro się tym zajmę... A z resztą chyba jest ok? Starałem się...
- Jak poukłada się zabawki Travisa, dokupi jeszcze trochę rzeczy do dekoracji, będzie świetnie. Postarałeś się. - podeszła do mnie i cmoknęła mnie w usta. Wziąłem ją na ręce i rzuciłem na łóżko w naszej sypialni.
Chyba każdy pamięta swoje początki związków, to pożądanie i uprawianie seksu gdzie popadnie. Tej nocy poczułem się, jakbym znowu miał ledwo dwadzieścia lat. Kochaliśmy się przez pół nocy, o czwartej nad ranem jedliśmy mrożoną pizzę, a potem spaliśmy bez poduszek, pod jakimś cieńkim kocem. Uwielbiałem takie życie.




Czekałam cały rok, żeby znowu posłuchać tej piosenki.
Wesołych świąt, oby były takie piękne, jak u Jamesa w "Carpie Diem Baby 2"...

niedziela, 6 grudnia 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 14.

w następnym w końcu wraca Diana i dowiecie się co się dzieje z Roxxi :)

Judy
W sobotę byłam razem z Shanell w jakimś studiu fotograficznym. Po raz pierwszy miała mieć sesję z jakimś młodym francuskim fotografem, o którym nigdy wcześniej nie słyszała i nie chciała być tu sama. W soboty nie pracowałam, więc wzięłam Taylora ze sobą i pojechaliśmy razem z nią.
Spojrzałam na małego, który grzecznie siedział z tyłu na kanapie i bawił się wszystkim co wpadło mu akurat w ręce. Jakąś poduszką, pędzelkiem do pudru czy butelką wody. To dziecko w każdym momencie potrafiło znaleźć sobie czas na zabawę. Podejrzewam, że jakby przejechał obok niego czołg, nie zwróciłby nawet na niego uwagi i bawiłby się dalej.
Popatrzyłam na Shanell, która siedziała przed lustrem i pozwalała makijażystce działać. Kobieta chyba nawet nie umiała mówić po angielsku, więc bez problemu mogłyśmy rozmawiać o czym chciałyśmy.
- A jak się czuje Junior? - spytała nagle Shan, nie odrywając wzroku od swojego odbicia.
- Źle. - westchnęłam cicho i wzięłam ozdobny flakonik perfum, który zaczęłam oglądać. Nie chciałam na nią patrzeć, żeby się przypadkiem nie rozpłakać.
- Ostatnio mówiłaś, że całkiem dobrze...
Wszystkim wciskałam kit, że Junior jakoś się pogodził z tym wszystkim, nie może się doczekać, aż mu ściągną gips, przejdzie rehabilitację i będzie mógł wrócić do grania. Tak nie było. Znosił to naprawdę ciężko, od prawie dwóch tygodni siedział w domu i nie wyszedł nawet za próg mieszkania. Nie chciał ze mną rozmawiać, kiedy tylko coś do niego powiedziałam, zaczynaliśmy się kłócić. Taylor też trzymał się od niego z daleka, odkąd parę razy na niego nakrzyczał, a Mason w ogóle bał się czasami odezwać, mimo że zawsze był z Davidem w świetnych kontaktach. Najbardziej w tym wszystkim było mi szkoda właśnie chłopców.
- A co mam mówić? Jest naprawdę źle. Nie chcę nikogo w to mieszać.
- Ale przecież będzie mógł wrócić do grania...
- Shanell, może za rok... Może. On już teraz jest załamany, a co będzie za jakieś pół roku? Wczoraj Dave był go odwiedzić. Jak tylko mu powiedział, że chce żeby Frank pograł z nimi w zastępstwie, wyrzucił go za drzwi. - westchnęłam cicho i przygryzłam wargi. - Strasznie się o niego boję, że coś sobie może zrobić... kilka dni temu powiedział mi, że już nie chce ze mną być.
Odwróciła wzrok w moją stronę.
- Przestań... na pewno nie miał tego na myśli. On cię strasznie kocha...
- Sama już nie wiem. Nie sypiamy ze sobą, nie mogę się do niego przytulić. Nie całuje mnie już nawet na dobranoc jak zawsze to robił.
Shanell posmutniała. Spuściła na chwilę wzrok i znowu spojrzała w swoje odbicie.
- Cholera, przecież zawsze byliście taką idealną parą... Tak długo jesteście już razem, macie dzieci... Przeszliście razem przez jego uzależnienie od heroiny, przez brak kasy, na każdym kroku okazywaliście sobie miłość, a tutaj nagle wszystko się sypie przez złamaną rękę...
- Wszystko co złote szybko się kończy.
- Nawet tak nie mów... Judy, bądź przy nim. Po prostu bądź. Wspieraj go, a będzie dobrze...
- Shan, jestem cały czas... - wplotłam palce we włosy. - Chcę być. Ale on mnie ciągle od siebie odrzuca. On już mnie nie chce. Trudno. Jeśli ostatecznie mi powie, że to już koniec, to jakoś się z tym pogodzę... dam sobie radę z chłopakami, prawda? Jestem silna.
- Kiedyś byliśmy najlepszą ekipą pod słońcem, a niedługo nic z tego nie zostanie. Ja rozstałam się z Nickiem, odszedł z zespołu, Junior też nie może teraz grać i coś świruje... Agnes i Jason... dziwnie się czasami czuję w ich towarzystwie, oni chyba też. To już nie jest to samo, co kiedyś. Wszyscy przyjaźnimy się od lat, a oni pojawili się tak znikąd. Roxxi też się zrobiła dziwna, nie wiem co z nią jest... Ale jak ty rozstaniesz się z Davidem, to chyba zwątpię w to, że miłość istnieje...
Uśmiechnęłam się lekko.
- Będę walczyć. Mam nadzieję, że damy radę.
- Ja też. - położyła dłoń na mojej. Kilka minut później przyszedł fotograf. Wstałam ze swojego miejsca i poszłam usiąść obok Taylora. Makijażystka pomogła Shanell założyć jakąś zdobioną kurtkę i poprawiła jej jeszcze włosy. W trakcie sesji Tay jak zwykle nie mógł za bardzo usiedzieć na miejscu i kręcił się wokół Shan i jej fotografa. Przynajmniej udało mu się załapać na kilka zdjęć.

Shanell
Wracałam właśnie z agencji i szłam w stronę domu moich rodziców, żeby odebrać od nich Milana. Słońce powoli zachodziło za wzgórzami Hollywood, niebo nabrało różowych i żółtych barw. Szłam przed siebie, zaczytana w najnowszym wydaniu magazynu Elle i nie zwracałam na nikogo uwagi. Nagle poczułam, jak ktoś od tyłu szarpie mnie ostro za rękę. Prawie krzyknęłam, wypuściłam magazyn z rąk i odwróciłam się. Przede mną stał Nick, którego nie widziałam od ponad miesiąca. Nie miałam pojęcia co się z nim dzieje, bo nawet się ze mną nie kontaktował.  Nie wyglądał najlepiej. Był nieogolony, włosy miał byle jak związane, na głowie miał czapkę z daszkiem, dostrzegłam wory pod oczami. W sumie to zrobiło mi się go trochę szkoda.
- Co chcesz? - spytałam w końcu, podnosząc moją gazetę z chodnika.
- Jak sobie radzisz?
- Normalnie, a jak mam sobie radzić? Nie jestem jakaś ułomna, umiem sama wychować dziecko. - rzuciłam obojętnie i ruszyłam przed siebie, a on poszedł za mną.
- Jak Milan? Jest zdrowy?
- Tak.
Kątem oka dostrzegłam, że wyciąga portfel z kieszeni.
- Potrzebujesz jakichś pieniędzy?
- Nie?
Wyciągnął sto dolarów i wcisnął mi je w rękę. Zatrzymałam się i spojrzałam na banknot.
- Żartujesz sobie ze mnie? Sto dolców po ponad miesiącu milczenia? To nawet nie wystarczy na połowę opłat.
- Dobra, masz jeszcze pięćdziesiąt... Ale nie mogę dać więcej, wiesz, że muszę utrzymać Nelly i siebie. - znowu zaczął grzebać w portfelu, a ja pokręciłam głową i wcisnęłam mu te sto dolarów. Chciało mi się śmiać. Nie chciałam od niego ani centa, sama potrafiłam zadbać o siebie i dziecko.
- Nic od ciebie nie chcę. Weź te pieniędze. Mam swoje.
- Mogę zobaczyć się z Milanem?
- Nie. Coś ci chyba powiedziałam w szpitalu.
- Shanell...
- Zapomnij kurwa. To mój syn. I przyjdź w końcu zabrać resztę swoich rzeczy z mojego mieszkania albo spakuję je i sprzedam. Tak samo jak części twojej perkusji, które zajmują mi miejsce w piwnicy.
- Mam gdzieś te graty, zrób sobie z nimi co chcesz. Ale nie utrudniaj mi kontaktu z moim synem.
- Nie zainteresowałeś się dzieckiem przez ponad miesiąc, nawet nie zadzwoniłeś, żeby spytać czy jest zdrowy, a teraz próbujesz mi wpierać, że utrudniam ci z nim kontakt? - zmarszczyłam brwi.
- Obiecywałaś mi, że nigdy nie będzie tak jak z Nelly i będę z Milanem od samego początku.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek mówiła coś takiego. Spieprzyłeś sprawę, Nick. Lepiej wychowam go bez ciebie.
Nagle szarpnął mnie za rękę i złapał mocno za nadgarstek. Miałam wrażenie, że zaraz mi go złamie. Naprawdę zabolało. Wyrwałam mu się i uderzyłam go z całej siły w twarz.
- Nie próbuj się nawet zbliżać do mnie i do Milana, bo pożałujesz. Nie żartuję. - warknęłam i pobiegłam przed siebie. Odwróciłam się kilka razy, ale już go nie widziałam. Chyba posłuchał. W końcu doszłam pod dom moich rodziców. Weszłam na podwórko. Od razu dostrzegłam wózek stojący przy huśtawce. Moja mama robiła coś w ogródku.
- Hej! - krzyknęłam, a mama odwróciła się w moją stronę. Wstała z ziemi i przyłożyła palec do ust. Podeszła do mnie.
- Przed chwilą zasnął.
- Oh. - przytuliłam ją. - Tata jest?
- Tak, ale ma trochę papierkowej roboty. Zjesz coś? Byłam dzisiaj u babci, przywiozłam od niej trochę ciasta.
- Bardzo chętnie.
- To weź małego. - powiedziała i ściągnęła swoje brudne rękawiczki, w których pracowała. Rzuciła je na huśtawkę, ja wzięłam wózek i ruszyłyśmy w stronę domu. Kiedy znalazłyśmy się w środku, przywitałam się z tatą, który siedział w kuchni wśród papierów i usiadłam przy stole. Mama wstawiła wodę na herbatę i wyciągnęła talerze.
- Coś się stało? Taka zamyślona się wydajesz... - powiedział tata, odkładając długopis.
- Spotkałam dzisiaj Nicka. Po ponad miesiącu wcisnął mi w rękę sto dolarów, potem spytał czy może zobaczyć Milana, a jak powiedziałam, że nie, to prawie mnie tam pobił! Myślałam, że złamie mi rękę!
- Shanell, ja wiem, jaka jest między wami sytuacja, masz prawo być zła... ale nie możesz mu utrudniać kontaktu z dzieckiem. To jego syn. - powiedziała mama, kładąc na stole talerz z ciastem.
- To jest też moje dziecko, ja je urodziłam, ze mną mieszka. I ja je utrzymuję. Skoro nie chcę żeby mały miał z nim kontakt, to nie będzie go miał.
Rodzice spojrzeli na siebie bezradnie. Mama zalała herbatę i postawiła przede mną kubek.
- Kochanie, sprawdzałaś dzisiaj pocztę? - ojciec spojrzał na nią.
- Nie, zapomniałam.
- Wiesz dobrze, że czekam od trzech dni na te faktury.
- Ja mogę iść sprawdzić. - zaoferowałam i odłożyłam łyżeczkę na bok. Wstałam ze swojego miejsca i poszłam do skrzynki pocztowej. Wyciągnęłam z niej kilka kopert i zaczęłam je przeglądać. - Rachunek, rachunek, ulotka nowej pizzerii, chyba te faktury... - podałam ojcu brązową kopertę. - I jakiś list...
- Ooo, od kogo? - zaciekawiła się mama.
- Nie wiem... - zaczęłam oglądać go z każdej strony. Z tyłu koperty niestarannym pismem było coś napisane. Próbowałam się rozczytać. - Veronica Stuart. Z South Central. Kto to?
- Nikt ważny... - mama wzięła ode mnie list. Spojrzała na mojego ojca, który odłożył faktury na bok. Chyba nie ucieszyli się z tej przesyłki, ale nie chciałam o nic wypytywać. Skoro mama stwierdziła, że to nikt ważny, nie musiałam wiedzieć kto to. Miałam zresztą swoje sprawy na głowie.
Posiedziałam jeszcze trochę z moimi rodzicami, zjadłam ciasto, wypiłam herbatę i wróciłam z Milanem do domu. Wzięłam szybki prysznic, położyłam się do łóżka i od razu zasnęłam, zmęczona po ciężkim dniu.

niedziela, 22 listopada 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 13.

przyjechałam do Bolonii tydzień po tym jak był tu Frank Bello. powiem tylko tyle - kurwa mać. 

Mel
Postawiłam przed Shanell kubek z herbatą i ściągnęłam z krzesła moją suknię Kopciuszka. Zaniosłam ją do salonu i położyłam na oparciu fotela. Spojrzałam jeszcze na Soph, która siedziała na kanapie i oglądała grzecznie bajki, zerkając co chwilę na Milana, który spał obok niej. Uśmiechnęłam się i wróciłam do kuchni. Zajęłam miejsce naprzeciwko Shan i podkuliłam nogi. Popatrzyłam na jej rozpromienioną twarz.
- No, opowiadaj, jak było na tej kawie?
- Normalnie. - wzruszyła ramionami i podniosła kubek, żeby jakoś ukryć za nim uśmiech.
- Normalnie? Dziewczyno, zaraz zaczniesz ze szczęścia latać po ścianach...
- Mel... Było cudownie. On jest niesamowity...
- Aż tak?
- Aż tak. Otwiera przede mną drzwi...
- Shanell, nawet Dave otwiera przed nami drzwi.
- Ale nie do samochodu. Nieważne. Umówiliśmy się na kolację w przyszły piątek.
- Tylko powiedz mi o nim coś więcej. Na razie wiem tylko, że ma na imię Colin, jest lekarzem i jesteś cholernie zauroczona...
- Jest starszy ode mnie... O jedenaście lat. Jest pediatrą. Rozwiódł się dwa lata temu. Urodził się w Teksasie, ale przyjechał do Los Angeles żeby studiować. Plus jest taki, że wcześniej mnie nie znał. Nie miał pojęcia, że jestem modelką. Przynajmniej wiem, że nie chce się ze mną spotykać ze względu na mój zawód.
- Przystojny?
- Bardzo. - rozmarzyła się. - Ale nie mów nic Jamesowi. Znowu będzie mnie o wszystko wypytywać, będzie chciał go poznać. Traktuje mnie od jakiegoś czasu jak małe dziecko. Współczuję Sophii, kiedy podrośnie i przyprowadzi chłopaka do do... - przerwało jej ciche trzaśnięcie drzwi. Westchnęła i odchyliła głowę do tyłu. - Ani słowa.
Kiwnęłam z uśmiechem głową. Słyszałyśmy, jak James mówi coś do Sophii, a po chwili wszedł do kuchni. Pocałował każdą z nas i wziął do ręki moją szklankę z colą.
- O czym gadacie?
- O tobie. - powiedziała szybko Shan.
- Jak miło.
- Tak na serio to gadamy o... - zaczęłam, ale Shanell mnie zagłuszyła.
- Nie gadamy o żadnych chłopakach!
- Rozmawiamy o mojej operacji plastycznej. - oznajmiłam spokojnie. Byłam ciekawa ich reakcji. W końcu James odstawił szklankę i zabrał głos.
- Jakiej operacji? Czego?
- Chyba mózgu. Jesteś idealna, nie masz czego operować. - powiedziała Shanell, która chyba była najpiękniejszą dziewczyną w całej Kalifornii, a sama nie raz wspominała, że chciałaby poprawić biust czy nos.
- Chcę usunąć tego pieprzyka na twarzy.
- Żartujesz sobie chyba! - krzyknął James. - Nie zgadzam się!
- Ale mi się on nie podoba!
- Nagle teraz przestał ci się podobać?
- Nigdy mi się nie podobał. - mruknęłam i zaplotłam ręce na piersi.
- Pamiętasz jak pracowałyśmy w Seventh Veil? Większość tancerek myślała, że sobie go dorysowujesz i też zaczęły to robić. Ty masz swój naturalny i ci się nie podoba... Marilyn Monroe też miała namalowany pieprzyk. - stwierdziła Shan.
- Nie obchodzi mnie jakaś platynowa kurewka.
- Przestań, Mel. Lubię cię lizać po tym pieprzyku. - powiedział James. Spojrzałam na niego i wybuchnęłam śmiechem. Shanell, która chciała się napić, zrezygnowała i odłożyła swój kubek. Zaczęła się śmiać razem z nami.
- Tak na serio uwielbiam ten pieprzyk. - oznajmiłam z uśmiechem. - A Shanell ma nowego faceta.
- Melanie! - krzyknęła z wyrzutem.
- Jakiego chłopaka? Dlaczego ja nic nie wiem? - Jam zajął miejsce obok mnie.
- Nie muszę ci o wszystkim mówić! Jestem dorosła!
- Po prostu chcę wiedzieć kto to. - wzruszył ramionami. - Co w tym dziwnego? Chyba nie chcesz go cały czas przed nami ukrywać.
- Jest lekarzem, pediatrą. - poddała się i zaczęła opowiadać. - Ma na imię Colin, ma trzydzieści pięć lat. Jest po rozwodzie. Poznałam go przez przypadek, jak byłam w szpitalu rozstać się z Nickiem. Później byłam u niego jak Milan miał gorączkę i zaprosił mnie na kawę. Dzisiaj pierwszy raz się spotkaliśmy. Umówiliśmy się na kolację w następny piątek.
- Nie dotykał cię?
- James! - jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. Przetarła oczy i spojrzała na niego. - Nie spałam z nim. Nawet się nie przytulaliśmy.
- I bardzo dobrze! Żadnego seksu dopóki go nie poznam.
- Kochanie, opanuj się. - powiedziałam, kładąc nogi na jego kolanach. - Ten facet naprawdę wydaje się bardzo w porządku. Shan jest cholernie zauroczona, a jemu jak widać nie chodzi o seks z młodą długonogą modelką. Nawet się nie przytulają!
- Więc kiedy go z nami zapoznasz?
- Możesz przyjść w piątek, wtedy mamy się spotkać i iść na kolację. Przyjedzie po mnie o dziewiętnastej.
- Zajrzę na pewno.
- Super. Dzięki tato. - przewróciła oczami.
- Shanell, o co ci chodzi? Robię to dla twojego dobra.
- Dlaczego nie kontrolujesz tak Mel?
- Bo każdy facet który wie, że to moja żona, boi się do niej zbliżyć. Zresztą w Disneylandzie nie ma tylu zboczeńców co u ciebie w pracy.
- A Soph?
- Soph jeszcze nie przyprowadza chłopaków do domu.
- Przykro mi Shanell. - zaśmiałam się. - Jak Sophia znajdzie sobie chłopaka będziesz miała spokój.
- Sama za kilka lat będzie tak latała za Milanem, kiedy nie będzie mógł się odpędzić od dziewczyn.
- Większość z nich i tak wyleci za drzwi po pierwszej selekcji. - zaśmiała się. - I będzie zakaz umawiania się z modelkami!
- Weź, mały się umówi na randkę z jakąś laską, a ty będziesz im siedzieć pod stolikiem i notować wszystko?
- Co tam pod stolikiem, gorzej jak im wejdzie pod łóżko. - puściłam jej oczko.
- No hahaha, bardzo śmieszne. Mój syn ma dopiero kilka tygodni, a wy mi jego seks planujecie.
- Jak pójdzie śladami tatusia to zostaje mu jeszcze jakieś czternaście lat. To nie tak dużo do pierwszego razu. - stwierdził James, biorąc znowu łyka z mojej szklanki.
- Ja go będę pilnować, spokojnie. - poinformowała Shan i wstała ze swojego miejsca. Dopiła swoją herbatę i odstawiła kubek do zlewu. - Będę się zbierać. Dzięki za rozmowę, Mel. Tobie James nie dziękuję.
- Nie ma za co.
Również wstałam, opierając się ręką o mojego męża i wyszłyśmy razem z kuchni. Wzięła nosidełko z Milanem, pożegnała się z Sophią i ruszyła w stronę wyjścia.
- Weź przytrzymaj Jamesa, żeby nie przychodził do mnie w piątek. Serio, lubię Colina, nie chcę żeby go wystraszył.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Postaram się, ale nic nie obiecuję. Wiesz jaki on jest.
- Niestety. - mruknęła cicho pod nosem. Pożegnałyśmy się i wyszła z mieszkania, a ja zajęłam się swoimi sprawami.

James
- Już idę! - krzyknąłem, kiedy po raz drugi usłyszałem dzwonek do drzwi. Wstałem z kanapy i wziąłem do ręki swoją szklankę z sokiem. Poszedłem otworzyć. Na progu stał wysoki ciemny blondyn z bukietem kwiatów. Popatrzył na mnie skrępowany.
- Chyba pomyliłem mieszkania... - odezwał się. Wyłapałem w jego głosie południowy akcent.
- Ty jesteś Colin?
- Tak?
- Wejdź, Shanell się jeszcze szykuje.
Kiwnął głową i nieśmiało wszedł do środka. Chyba od razu było widać, że mieszka tu modelka. Mieszkanie było urządzone w stylu minimalistycznym, w stonowanych kolorach. Na ścianach wisiały różne fotografie z sesji zdjęciowych. Nawet swój pierwszy kontrakt z agencją modelek oprawiła w ramkę i powiesiła. Na szafkach i stoliku w salonie leżały stosy magazynów o modzie. Ubrania były dosłownie w każdym pomieszczeniu, a buty starannie ułożone, jak od linijki.
- To tylko część jej ubrań. - powiedziałem, domyślając się jego pytania. - Kiedy urodził się Milan musiała przerobić swoją garderobę na jego pokój i porozwoziła część swoich rzeczy po wszystkich znajomych. Zajęła mi nimi pół piwnicy. Jak kiedyś zamieszkacie razem to przygotuj się na to, że będziesz musiał jej odstąpić wszystkie szafki i co najmniej dwa pokoje.
- Chcesz mnie do niej jakoś zniechęcić?
- Nie, tak sobie mówię.
- Jesteście przyjaciółmi? - spytał, patrząc na mnie.
- Tak, od ośmiu lat. - napiłem się i odstawiłem szklankę na stół. - Co będziecie dzisiaj robić?
- Idziemy na kolację.
- A po kolacji? - zaplotłem ręce i zlustrowałem go wzrokiem.
- Odwiozę ją do domu...
- To bardzo dobra odpowiedź.
Po chwili Shanell wyszła z łazienki i pojawiła się w salonie. Miała na sobie obcisłą czerwoną sukienkę do połowy uda z rękawami do łokci, wysokie szpilki i włosy spięte w kok. Chyba obydwoje zaniemówiliśmy.
- Cześć Colin. - powiedziała nieśmiało i podeszła do niego. Stanąłem z boku i patrzyłem na nich uważnie.
- Cześć... Pięknie wyglądasz. - pochwalił ją i wręczył kwiaty. - To dla ciebie.
- Dziękuję... - uśmiechnęła się i podała mi bukiet. - Wstaw do wazonu. Przydaj się na coś.
- Wiesz co, za chwilę mogę wrócić do domu i będziesz musiała zabrać Milana na randkę.
- Poznałeś Jamesa? Straszył cię już pobiciem? - Shan nie zwróciła uwagi na to co mówię.
- Nie, zamieniliśmy parę zdań... nie było żadnych gróźb.
- Właśnie, miło sobie rozmawialiśmy. Nie panikuj. - uspokoiłem ją i poszedłem z kwiatami do kuchni. Nie mogłem znaleźć wazonu, więc wlałem trochę wody do wysokiej szklanki i wstawiłem je do niej. Wróciłem do salonu, a oni zbierali się już do wyjścia.
- Wróć o jedenastej. - powiedziałem, siadając wygodnie na kanapie.
- James, wrócę kiedy będę chciała. Jestem dorosła.
- Nie zapominaj, że zajmuję się twoim dzieckiem. I chyba nie będziesz do jedenastej jeść. Kto to widział żeby żreć o tej porze.
- To nie ja tydzień temu zamawiałam do domu chińczyznę o drugiej w nocy. - powiedziała, zakładając swoją swoją skórzaną kurtkę. - I przestań mi robić przypał przy Colinie.
- Dobra, idźcie już, bo czas leci.
- Na razie. - rzuciła na pożegnanie i pociągnęła Colina za sobą, nawet na mnie nie patrząc.

Shanell
Odstawiłam kieliszek z winem i spojrzałam jeszcze raz na Colina. W tym facecie naprawdę było coś magicznego. Działał na mnie jak magnez, tak mnie do niego ciągnęło. Był strasznie przystojny, był prawdziwym dżentelmenem, nie próbował mnie zaciągać do łóżka ani nie wysyłał jakichś dziwnych jednoznacznych sygnałów. Ale nadal miałam wrażenie, że czegoś mi w tym wszystkim brakuje, tylko nie miałam pojęcia czego.
- Mam nadzieję, że miło spędziłaś ze mną czas. - głos Colina wyrwał mnie z zamyślenia.
- Jak najbardziej. - powiedziałam z uśmiechem.
- Masz jeszcze ochotę iść na jakiś spacer?
- Jasne. Chodźmy się przejść po Trzeciej Ulicy, uwielbiam tam chodzić wieczorem.
Dopiłam moje wino. Colin zostawił pieniądze na stoliku, pomógł mi założyć moją kurtkę i wyszliśmy z restauracji. Całkiem dużo ludzi i turystów również tu spacerowało, ale nikt nie zwracał na nas uwagi. Szliśmy powoli, patrzyłam na przechodniów, wystawy sklepowe i migające światła. Przez dłuższy czas żadne z nas nie nie mówiło. Chyba się wstydziliśmy.
- Colin? - przerwałam w końcu ciszę.
- Tak?
- Powiedz mi... czego ode mnie oczekujesz? Chciałbyś być ze mną?
- Chyba za wcześnie na takie odpowiedzi, Shanell.
- Rozumiem... przepraszam. - odwróciłam wzrok i opatuliłam się mocniej kurtką. Colin zatrzymał się i stanął naprzeciwko mnie. Złapał mnie za dłonie i spojrzał mi prosto w oczy.
- Wiesz, że jestem po rozwodzie. Ty jesteś po rozstaniu, masz dziecko. Chcę cię lepiej poznać. I wtedy zobaczymy, co dalej.
- Dobrze, rozumiem.
Odgarnął mi kosmyk włosów za ucho i ruszyliśmy przed siebie. Jakieś dziesięć minut później wróciliśmy pod restaurację, gdzie został jego samochód. Wsiedliśmy do środka i odwiózł mnie do domu. Kiedy zatrzymaliśmy się na parkingu, zerknęłam przez szybę. Światło w moim mieszkaniu już się nie paliło. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał wpół do jedenastej.
- Dziękuję za miły wieczór. - powiedziałam cicho.
- To ja dziękuję. - uśmiechnął się. Starałam się odwzajemnić gest i chwyciłam za klamkę drzwiczek, żeby już wychodzić. Nagle poczułam, jak Colin dotyka mojej dłoni. Odwróciłam się w jego stronę. Przysunął się do mnie i dotknął delikatnie mojej twarzy. Pocałował mnie. Trwało to chwilę, ale dla mnie była to wieczność.
Odsunął się ode mnie i uśmiechnął się lekko. Pogłaskał mnie po policzku.
- Spotkamy się jeszcze? - spytałam ledwo słyszalnie.
- Muszę wyjechać na kilka dni. Może w przyszłą sobotę?
- Mam sesję.
- Może po sesji?
- Później mam przymiarki. Za niecałe trzy tygodnie lecę na pokaz mody do Londynu.
- Rozumiem... - myślał przez chwilę. - Za dwa tygodnie raczej nie dam rady się wyrwać ze szpitala. Mam nocne dyżury, będę całe dnie odsypiać. Chyba będziemy mogli się zobaczyć dopiero jak wrócisz z Londynu.
- Trochę długo.
- Modelki i lekarze mają zbyt napięte grafiki.
Kiwnęłam głową.
- Zgadamy się jeszcze. - powiedziałam i wyszłam z samochodu. - Cześć.
Zamknęłam drzwi i szybkim krokiem ruszyłam do klatki schodowej. Weszłam do środka i wjechałam windą na czternaste piętro. W mieszkaniu było cicho. Ściągnęłam moje szpilki i na boso poszłam do salonu. James spał na kanapie, jedna ręka zwisała bezwładnie do ziemi. Zapaliłam lampkę i podeszłam do niego.
- James... Wstawaj. - szturchnęłam go. Otworzył powoli oczy i stęknął cicho. Podniósł się do pozycji siedzącej.
- Która godzina? - ziewnął cicho.
- Niedługo jedenasta. Milan nie sprawiał problemów? - ściągnęłam kurtkę i rzuciłam ją na fotel.
- Nie, tylko raz się obudził. Jak randka?
- Dobrze...
- Co robiliście? - przetarł ręką oczy.
- Byliśmy na kolacji, później się przejść i mnie odwiózł. - wzruszyłam ramionami. - Dobra, wstawaj, bo zamykam drzwi i idę spać. Dzięki za opiekę nad małym.
- Coś mi się nie chce wierzyć. - wstał w końcu ze swojego miejsca, założył buty i podszedł do mnie. Nie chciałam ciągnąć tego temu.
- Poczekaj... - wsadziłam rękę w jego włosy. Musiałam coś na szybko wymyśleć, żeby mnie nie wypytywał. Spojrzał ze zdziwieniem.
- Co jest?
- Nic. Włosy wplątały ci się w kolczyk.
- Aha... - dotknął swojego ucha i przyjrzał mi się ze zdziwieniem. - To dobranoc. Do zobaczenia.
- Tak, cześć. - rzuciłam pospiesznie i ruszyłam razem z nim do przedpokoju. Otworzyłam mu drzwi, pomachałam mu na pożegnanie i zamknęłam się na trzy spusty. Oparłam się o zimną ścianę i zamknęłam oczy.
Cały czas mi czegoś brakowało. Tylko nadal nie wiedziałam, czego.

piątek, 13 listopada 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 12.

David
Siedziałem przy ladzie, patrząc tępo przed siebie i bawiąc się długopisem. Eva i Steve wyszli na lunch, a Alexandra nie pracowała z nami od ponad tygodnia. Nie potrafiłem się nawet z tego cieszyć, bo bez przerwy myślałem o tym, co ma zamiar zrobić Roxxi. Zastanawiałem się, kiedy dostanę telefon od Judy, która powie mi, że między nami koniec. Miałem już przed oczami scenę, że wracam do domu, a ona wywala wszystkie moje rzeczy za drzwi. Nie chciałem tego. Dopiero teraz, kiedy mogłem ją stracić, dotarło do mnie, że jest najważniejszą kobietą w moim życiu. Chciałem z nią być już zawsze. Chciałem, żeby Mason i Taylor mieli pełną szczęśliwą rodzinę.
Byłem idiotą. Przez prawie rok ciągnąłem romans z dziewczyną przyjaciela, z przyjaciółką mojej dziewczyny, z moją przyjaciółką. Teraz nawet nie mogłem patrzeć na Roxxi, bo od razu przypominało mi się, jak z nią sypiałem.
Nie chciałem dłużej o tym myśleć. Rzuciłem długopis i wstałem ze swojego miejsca. Przyniosłem sobie z zaplecza ścierkę i wiaderko z wodą. Musiałem się czymś zająć, żeby się cały czas nie zamartwiać. Wszedłem na krzesło i zacząłem ścierać kurze z szafek.
Kiedy dobiegł mnie dźwięk otwieranych drzwi nawet się nie odwróciłem, bo myślałem, że to Eva i Steve. Ale to nie było żadne z nich. Usłyszałem stukot kowbojek i odwróciłem się.
- Przyszłaś się mścić? - spytałem, wracając do mojej poprzedniej czynności.
- Sama nie wiem... - powiedziała bez emocji. Przeszła się po sklepie i wzięła jakąś płytę winylową. Obejrzała okładkę i odłożyła ją na miejsce.
- Nie mam czasu. Idź stąd.
- Wywołałam zdjęcia.
Odwróciłem się po raz kolejny, nie przestając wycierać.
- Oddaj mi je.
- A co ja będę z tego mieć?
- Nie powiem Larsowi.
Zaśmiała się.
- Gdybyś mu powiedział, pogrążyłbyś też siebie.
- Czego ty ode mnie chcesz?!
- Rzuć Judy. Bądźmy razem.
- Chyba sobie żartujesz.
- Nie. - odparła, patrząc na mnie z poważnym wyrazem twarzy.
- Jesteś okropna. Nie masz serca. Chcesz zniszczyć moim dzieciom rodzinę?
- Junior, przestań mnie o wszystko obwiniać. To ty nie umiesz trzymać chuja przy sobie. Nie kazałam ci zdradzać swojej dziewczyny.
- Wynoś się stąd kurwa. Jesteś zwykłą szmatą. - powiedziałem zdenerwowany, akcentując ostatnie słowo.
Następne co pamiętam to to, że Roxxi zepchnęła mnie z krzesła. Obok mnie stało drugie krzesełko, więc próbowałem jakoś zakryć twarz ręką, żeby się tylko nie uderzyć w głowę.
Później straciłem przytomność.

***

Otworzyłem powoli powieki. Zobaczyłem przed sobą Judy, która patrzyła na mnie z zatroskaniem. Jej błękitne oczy były pełne miłości i współczucia. Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się lekko. Odgarnęła kosmyk blond włosów za ucho. Pękała mi głowa, nie mogłem ruszyć ręką, ale to był najlepszy widok w moim życiu. Zauważyłem, że z tyłu na poduszce siedzi Taylor, który był pochłonięty zabawą.
- Jak się czujesz? - spytała cicho Judith. Wzruszyłem ramionami. - Pamiętasz coś?
Westchnąłem cicho. Pamiętałem tylko, że Roxanne przyszła do sklepu, szantażowała mnie naszymi nagimi zdjęciami, pokłóciliśmy się i zepchnęła mnie z krzesła. Nie miałem pojęcia, co było dalej.
- Nie. - powiedziałem zachrypniętym głosem.
- W pracy spadłeś z krzesła i straciłeś przytomność. Strasznie potłukłeś rękę, złamałeś ją w trzech miejscach. Wczoraj musieli ją operować. Roxxi przyszła do sklepu, znalazła cię i zadzwoniła po pogotowie. Zostawiła dla ciebie jakąś kopertę... Leży tu od wczoraj, ale nie chciałam jej otwierać bez twojej wiedzy. - podniosła się i wzięła mały papierowy pakunek, który leżał na szpitalnej szafce. Od razu zrobiło mi się gorąco. - Ciekawe co to... otworzyć?
- Nie! - obruszyłem się. - Nie... - dodałem spokojniej. Moja dziewczyna uniosła jedną brew do góry.
- Dlaczego?
- Wiesz jaka jest Roxxi. Pewnie w środku jest jakiś wąglik...
- Te leki ci chyba zaszkodziły... - stwierdziła, po czym roztargała kopertę. Zamknąłem oczy. Myślałem, że to już koniec. Judy przez chwilę milczała, aż w końcu usłyszałem jej śmiech. Ze zdziwieniem otworzyłem powieki. Pokazała mi jakąś ozdobną kartkę. - Napisała: "szybkiego powrotu do zdrowia, Roxxi". Straszne, faktycznie.
Byłem w szoku. Roxxi była prawdziwą suką, więc nie zdziwiłbym się, gdyby te zdjęcia faktycznie tam były. Nie dawało mi jednak spokoju to, dlaczego jednak ich nie włożyła do tej kartki z życzeniami. Może szykowała coś gorszego...?
Nagle poczułem zimne palce na mojej dłoni. Spojrzałem na moją rękę w gipsie, a później na Judy.
- Kiedy mi to ściągną?
- Pięć tygodni, coś takiego.
- Nie będę mógł grać przez ten czas...
- David... - westchnęła cicho. - To było naprawdę poważne złamanie... operowali cię kilka godzin. Kiedy ściągniesz gips, czeka cię rehabilitacja i...
- Kiedy będę mógł grać? - przerwałem jej.
- Nie wiem... nie mam pojęcia... może za rok... albo dwa...
- Nie... ja nie mogę mieć takiej długiej przerwy!
- Junior...
- Nie mogę, nie rozumiesz?! - krzyknąłem. Czułem, że głos mi się lekko załamuje. - Nie będę mógł grać w zespole... znajdą sobie kogoś innego na moje miejsce, bo już im nie będę potrzebny!
- Przestań... to też jest twój zespół, jestem tam od początku. Dave to zrozumie...
- Nie! Ja muszę grać!
- Nie będziesz w stanie... jeśli nie będziesz robił tego, co będzie kazał lekarz, już nigdy nie wrócisz do grania.
Zabiła mnie.
Bas, moja pierwsza największa miłość. 
Nie mogłem oddychać, nie mogłem myśleć. To koniec Megadeth. Koniec mojego grania. Koniec muzyki. Po prostu koniec mnie.
Spojrzałem na Taylora, który odłożył swojego pluszaka i uśmiechnął się. Zaczął raczkować w moją stronę.
- Ta... - zaczął, a ja wybuchnąłem płaczem. Ostatni raz rozpłakałem się, kiedy podczas porodu Taylora lekarz pozwolił mi przeciąć pępowinę...
- Judy, zabierz go stąd... idź... - wykrztusiłem przez łzy i zakryłem głowę poduszką. - Idźcie stąd. Już!
Usłyszałem tylko, jak Judy coś mówi po cichu do małego i zaczyna zbierać zabawki.
- Przyjdę jutro. - powiedziała do mnie smutnym głosem i zamknęła za sobą drzwi.

Shanell
Pewnego piątkowego wieczoru siedziałam z Frankiem w moim mieszkaniu i oglądaliśmy jakiś film. Było już po dwudziestej pierwszej, Milan spał, ja miałam cały dzień wolny, więc mieliśmy trochę czasu dla siebie. Oparłam głowę o jego ramię i powąchałam jego koszulkę. Frank rzucił na stół puste opakowanie po Pringlesach i położył dłoń na moim kolanie.
Spotykaliśmy się już od jakiegoś czasu. Był naprawdę fajnym, przystojnym, przemiłym facetem. Jego umiejętnościom łóżkowym też nie miałam nic do zarzucenia. Miał tylko jedną, jak dla mnie bardzo istotną wadę - nie lubił dzieci. Krzywił się za każdym razem, kiedy gdzieś wychodziliśmy i chciałam brać Milana razem z nami, gdy nocował u mnie cały czas narzekał, że mały się budzi i płacze, obrzydzało go to, że dziecko się obśliniło czy zwymiotowało, a sam potrafił robić z kolegami obrzydliwsze rzeczy.
Lubiłam Franka, ale chyba nic nie mogło z tego wyjść. Nadawaliśmy się tylko do przyjaźni, na pewno nie do związku. Chyba, że do takiego bez żadnych zobowiązań, ale tego nie szukałam. Milan był dla mnie wszystkim. Jeśli ktoś nie potrafił go zaakceptować, trudno. To on był najważniejszym mężczyzną w moim życiu.
- Mały się obudził... - oznajmiłam cicho Frankowi, kiedy usłyszałam płacz z drugiego pokoju. Spojrzałam na zegarek. Zdziwiłam się trochę, bo to nie była jego pora na jedzenie. Frank udawał, że mnie nie słyszy, więc wstałam i poszłam do Milana. Zapaliłam światło i zajrzałam do jego łóżeczka. Wzięłam go ostrożnie na ręce i pogłaskałam po policzku. Był cały rozpalony. Ja pod tym względem byłam jeszcze kompletnie niedoświadczona, więc zamiast najpierw uspokoić się, zmierzyć mu temperaturę czy nawet zadzwonić do Mel albo Judy i spytać co robić, zaczęłam panikować i owinęłam go w dwa kocyki. Wzięłam małe zawiniątko i nic nie mówiąc Frankowi, wybiegłam z mieszkania. Nawet nie wyszedł za nami czy nie spytał co się stało.
Zjechałam windą na dół i od razu wsiadłam do mojego samochodu. Jechałam cała roztrzęsiona do szpitala, słuchając cichego płaczu dziecka i zastanawiając się, co takiego zrobiłam źle, że Milan dostał gorączki. Ubierałam go ciepło, nie zostawiałam otwartych okien w jego pokoju, kiedy tam był, zawsze zakładałam mu czapeczkę, po kąpieli od razu wycierałam i ubierałam... Czułam się okropnie i przez całą drogę wmawiałam sobie, jaka ze mnie beznadziejna matka. Nie wiedziałam nawet dlaczego pojechałam akurat do tego szpitala, w którym leżała Josie. Ale to nie było teraz ważne. Wyciągnęłam małego z samochodu i weszłam do środka. Zapłakana zwróciłam się do pielęgniarki, która akurat przechodziła obok.
- Proszę mi pomóc! - krzyknęłam.
- Co się stało? - spytała i podeszła do mnie bliżej.
- Moje dziecko ma gorączkę... jest chore! Zróbcie coś! - histeryzowałam zapłakana.
- Proszę się uspokoić... ile stopni gorączki?
- Niech mi pani pomoże, do cholery!
Kiedy tak panikowałam, a pielęgniarka próbowała mnie uspokoić i wyciągnąć ze mnie jakiekolwiek informacje, podszedł do nas lekarz. Ten sam lekarz, na którego wpadłam, kiedy prawie zleciałam ze schodów. Colin Wright... Spojrzałam na niego ze łzami w oczach, z makijażem rozmazanym po całej twarzy.
- Co się stało? - spytał, patrząc to na mnie, to na pielęgniarkę.
- Niemowlę z gorączką. - oznajmiła kobieta. Lekarz chyba kończył swój dyżur, bo miał na sobie kurtkę, jakąś walizkę i kierował się do wyjścia. Popatrzył na Milana, a później na mnie.
- Proszę za mną. - powiedział i ruszył w stronę schodów. Tych samych, na których na niego wleciałam. W tamtej chwili jednak o tym nie myślałam. Otworzył drzwi do swojego gabinetu i weszliśmy do środka. Wziął ode mnie Milana i kazał mi usiąść na krześle przy jego biurku. Patrzyłam jak go kładzie i rozwija z tych wszystkich kocyków, w które go zawinęłam, później jak mierzy mu temperaturę, jak go bada, podaje jakiś lek. To chyba był jeden z najlepszych widoków na świecie. Facet tak troskliwie zajmujący się dzieckiem. W końcu ubrał go i pozwolił znów wziąć na ręce. Usiadł naprzeciwko mnie i zaczął wypisywać receptę.
- Nie jest chory. Z płucami wszystko dobrze, z oskrzelami też. Takie małe dziecko może dostać gorączki od tego, że jest trochę za grubo ubrane lub nawet od zwykłego płaczu. Wystarczy je wtedy przebrać lub zrobić kąpiel w wodzie niższej ze dwa stopnie od temperatury ciała. - opowiadał, a ja słuchałam uważnie i patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana. - Jeśli znów dostanie gorączki i będzie wyższa niż 38,5 stopnia, wystarczy podać lek przeciwgorączkowy, na który wypiszę receptę. Ale wątpię... niepotrzebnie siała pani panikę.
- Niedawno po raz pierwszy zostałam mamą, dużo rzeczy nie wiem, zawsze się strasznie martwię o małego... - powiedziałam, a on podniósł wzrok znad papierów i uśmiechnął się do mnie.
- Tata również tak panikuje?
- Tata się nim nie zajmuje. Sama wychowuję dziecko...
- Rozumiem... - stwierdził po chwili milczenia. Popatrzył na mnie jeszcze parę sekund i wyrwał receptę. Podał mi ją.
- Dziękuję... za to, że przyjął mnie pan po swoim dyżurze i sprawdził, czy wszystko jest z nim w porządku... nie wiem jak się odwdzięczę. - wstałam ze swojego miejsca. Jedną ręką zgięłam kawałek kartki i schowałam ją do kieszeni jeansów.
- Kawa wystarczy. Może jutro o trzynastej?
Spojrzałam na niego zaskoczona. Sama chciałam wyciągnąć go na kawę w ramach wdzięczności i w celu lepszego poznania go, ale bałam się, że może kogoś ma i mi odmówi. A teraz sam proponował mi spotkanie...
- O trzynastej nie mogę... Ale o piętnastej bardzo chętnie.
- Więc o piętnastej. - podsunął mi jakiś notes i długopis. Zapisałam szybko mój numer. - Odezwę się jutro.
Kiwnęłam nieśmiało głową. Pożegnałam się i wyszłam, cała w skowronkach, że Milanowi nic nie jest i umówiłam się na kawę z najprzystojniejszym lekarzem w Kalifornii.
Wróciłam do domu i weszłam z dzieckiem do cichego pustego mieszkania. Franka już nie było. Nie zostawił żadnej kartki, nic. Położyłam małego do jego łóżeczka i poszłam się położyć do swojej sypialni. Rzuciłam się na łóżko i westchnęłam ciężko.
Tak... ten związek nie mógł się udać.

wtorek, 3 listopada 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 11.

Anthrax, bitches.

Dave
Wiadomość o tym, że Shanell rozstała się z Nickiem dosyć szybko rozeszła się wśród nas. Każdy był w szoku i nikt się tego nie spodziewał. Byli świetną parą, niedawno urodziło im się dziecko. Wszystkim było przykro, że Shan postanowiła to zakończyć. Nie licząc Jamesa, który wręcz skakał z radości i uważał, że nasza przyjaciółka znajdzie sobie niedługo kogoś lepszego. Z malutkim dzieckiem nie byłoby to jednak takie proste, nawet jeśli jest się seksowną długonogą modelką.
Wraz z końcem ich związku, nadszedł pewien koniec w moim zespole. Nick przestał pokazywać się na próbach, nawet się z nami nie kontaktował. Shan również rzadko się z nim widywała, a jak już się u niej pojawiał, to chyba tylko po to, żeby się znowu pokłócić. Przestaliśmy już nawet nagrywać wiadomości na sekretarkę na jej telefonie, bo Nick pewnie i tak żadnej z nich nie odsłuchał.
Na pierwszy tydzień lipca mieliśmy zaplanowane dwa koncerty, w piątek w Troubadour, a w sobotę w The Roxy. Pojawił się tylko spory problem - nie mieliśmy perkusisty. Koncerty były już zaplanowane jakiś miesiąc temu, więc Menza doskonale o nich wiedział. Od dawna nie byłem tak wkurzony, jak dzisiaj. Był czwartek wieczorem, a my wszyscy siedzieliśmy w moim remontowanym mieszkaniu i zastanawialiśmy się, kto usiądzie jutro za garami. Chodziłem w tą i z powrotem po brudnej podłodze. Cały się trząsłem.
- Dave, nie martw się, ja mogę zastąpić Nicka. - powiedział Lars, a ja się zatrzymałem. Podszedłem do niego i wydarłem mu się prosto w twarz. Aż się odsunął kilka kroków do tyłu. - Chyba jednak nie chcesz mojej pomocy...
- Jezu, Dave, uspokój się. Przecież masz tylu znajomych kumpli w zespołach... - odezwał się James, odstawiając na parapet swoją puszkę z Fantą.
- Daj mi spokój! Oni są słabi! Nick jest zajebisty, ja chcę Nicka. Zresztą ludzie, którzy wcześniej ze mną grali opowiadają innym jakieś niestworzone plotki na mój temat, że jestem chory psychicznie, że się ze wszystkich naśmiewam, że na każdego wrzeszczę, że podobno ich biję jak coś im nie wychodzi. - prychnąłem. Tak naprawdę to mało co z tego było prawdą.
- A Charlie?
- Jaki Charlie?
- Benante. Przecież mówiłeś kiedyś, że jest niezły. Lubisz go, on też nie miał z tobą żadnego problemu.
- W sumie... faktycznie był w porządku. - pomyślałem głośno i zerknąłem przez okno. Koncertów nie mogliśmy odwołać. Gdybyśmy to zrobili, wątpię, że kiedykolwiek byśmy tam jeszcze zagrali. A to były jedne z najlepszych klubów nocnych na Sunset, weekendami zbierało się tam pełno ludzi. - Zadzwoń do niego, ty jesteś bardziej z nimi zaprzyjaźniony.
- Zadzwonię dzisiaj i dam ci odpowiedź czy się zgodził. Przy okazji spytam o coś innego. - uśmiechnął się i wziął do ręki swoją kurtkę. Spojrzał na Larsa, resztę moich chłopaków z zespołu i skinął ręką. - Idę. I nie przejmujcie się, zagracie te koncerty. Cześć.
Wyszedł, a ja głośno westchnąłem i napiłem się z jego puszki. Miałem tylko nadzieję, że Charlie zgodzi się z nami zagrać.

Shanell
Wyciągnęłam gumę z buzi i napiłam się mojego drinka. Mimo że Nicka nie było, chłopaki dali świetny koncert. Charlie dał radę, był niesamowity. Kiedy pakowali swój sprzęt, żeby zrobić miejsce innemu zespołowi, wróciłam za kulisy z moją prawie pustą już szklanką. Mel, Agnes i Kirk siedzieli i gadali, a James, Lars i Jason byli gdzieś pewnie przy barze. Ryan też tu był, o dziwo całkiem lubił Megadeth i czasami jak nie miał nic ciekawego do roboty zabierał się razem ze mną na ich koncerty. Również siedział za kulisami, pił coś i przeglądał jakieś gazety, które leżały na małym stoliku. Ja postanowiłam iść poszukać chłopaków i przy okazji wziąć sobie coś jeszcze do picia.
Kolejny zespół zaczął koncert, więc większość ludzi była pod sceną. Rozglądałam się po klubie, żeby dostrzec gdzieś moich przyjaciół i w tym samym momencie poczułam rękę na ramieniu. Odwróciłam się. Przede mną stał wysoki facet.
- Frank! - krzyknęłam z uśmiechem, kiedy rozpoznałam w nim mojego kolegę. Dawną niedoszłą miłość. - Jak miło cię widzieć.
- Ciebie też. Pięknie wyglądasz.
- Dzięki. Ty też. Przyszedłeś na koncert?
- Przyszliśmy zobaczyć, jak Charlie sobie poradzi. Joey, Dan i Scott też są. Siedzą przy barze z Jamesem, Larsem i... zapomniałem jego imienia.
- Z Jasonem.
- Tak, właśnie. - powiedział i rozejrzał się trochę skrępowany. - Het mówił, żebym podszedł do ciebie...
Spojrzałam na niego, a potem odwróciłam się w stronę baru. Od razu dostrzegłam Jamesa, który przyglądał się nam z uśmiechem. Wystawił kciuk do góry i udawał, że zajmuje się rozmową z resztą chłopaków. Wzięłam głęboki oddech i odgarnęłam kosmyk włosów za ucho.
- Mogę iść, jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać... - odezwał się lekko zmieszany.
- Nie, nie chodzi o to... po prostu... niedawno rozstałam się z Nickiem, a James już próbuje mi szukać chłopaka... - westchnęłam cicho.
- Ale pogadać chyba możemy... dawno się nie widzieliśmy.
- Tak. Pogadać zawsze można. - uśmiechnęłam się. - Wezmę sobie coś tylko do picia i pójdziemy na backstage. Charlie też już tam pewnie jest.
Frank kiwnął głową. Zamówiłam sobie drinka i zaciągnęłam go za kulisy. Chłopaki z Megadeth i z Anthraxu już świetnie się bawili razem z dziewczynami i Ryanem, więc wzięłam go z powrotem do klubu. Zajęliśmy mało widoczne miejsce pod ścianą, żeby James nas nie widział i co chwilę nie patrzył w naszą stronę.
Franka poznałam kilka dobrych lat temu, jak byłam jeszcze nastolatką. Trochę razem kręciliśmy. Ale z krótkiego flirtu nigdy nic nie wyszło. Zajął się swoim zespołem, przestał się pokazywać na naszych imprezach, ja potem miałam Cliffa, więc trochę o nim zapomniałam. Rzadko widywaliśmy się przez ten cały czas, jakoś nigdy nie potrafiliśmy na siebie trafić.
- Dlaczego właściwie już nie jesteś z Nickiem? Wyglądaliście na fajną parę...
Wzruszyłam ramionami.
- To długa historia, trochę żałosna. Było minęło.
- James mi mówił, że niedawno urodziłaś. Radzisz sobie?
- Tak... na razie jestem jeszcze w domu, rodzice mi pomagają, przyjaciele. Jest dobrze. Zresztą Milan to kochane dziecko. Nie budzi się zbyt często w nocy, grzecznie śpi, nie przeszkadza mu nawet, jak gdzieś z boku gra Judas Priest. - zaśmiałam się i przysunęłam do siebie swoją szklankę. - Widzę, że Hetfield streścił ci wszystko, co ostatnio się u mnie wydarzyło.
- Nie no, chwilę gadaliśmy...
- Nie gadajmy o Jamesie. - machnęłam ręką i napiłam się. - Opowiedz, co u ciebie.
Rozmawialiśmy całkiem długo. Po ponad godzinie postanowiliśmy zajrzeć na backstage i zobaczyć, w jakim już stanie jest reszta. Pociągnęłam go za rękę za kulisy. Impreza tam trwała w najlepsze, wszyscy się świetnie bawili i chyba nawet nikt nas nie zauważył.
- Co to za facet? - spytał Frank, wskazując ruchem głowy na Ryana, który nalewał sobie czegoś do picia, przy okazji zerkając w lustro i poprawiając włosy.
- Chodź, zapoznam cię z nim. - powiedziałam i ruszyliśmy w jego stronę. Dotknęłam jego ramienia. Ryan oderwał wzrok od lustra i odwrócił się w naszą stronę.
- Szukałem cię. - oznajmił, biorąc do ręki plastikowy czerwony kubek.
- Siedziałam w klubie. To jest Frank, gra w zespole z chłopakami. Moja dawna miłość. Frank, to jest Ryan, mój menadżer. Zajmuje się moją karierą.
Bello wyciągnął rękę w jego stronę, a Ryan tylko spojrzał na nią. Po chwili jednak uścisnął jego dłoń.
- Myłem ręce przed chwilą. - powiedział chłodno. Sparaliżowałam go wzrokiem. - Nieważne. Miło poznać. Byłeś kiedyś modelem?
- Ja? Nie...
- Nadawałbyś się. Masz warunki.
- Nie, to raczej nie dla mnie. - zaśmiał się Frank.
- Wiek?
- Dwadzieścia sześć... - Frank czuł się już lekko skrępowany. Ale chyba ja i Ryan myśleliśmy już o tym samym. Spojrzał na mnie i kiwnął głową.
- Przeszłoby.
Rzuciłam wzrokiem na Franka, który kompletnie nie wiedział o co chodzi.
- Wracam niedługo do pracy, po kilkumiesięcznej przerwie. Nie chciałbyś mieć ze mną pierwszej sesji zdjęciowej po tak długim czasie?
Frank wybuchnął śmiechem.
- Ale ja się do tego nie nadaję. Sorry Shan, uwielbiam cię, ale tylko zepsułbym ci wielki powrót.
- Przed moim obiektywem każdy wygląda jak milion dolców. - powiedział Ryan, biorąc łyka ze swojego plastikowego kubka. Rozejrzał się i wskazał wzrokiem na Charliego. - Weź sobie jeszcze go, mam fajny pomysł. Za dwa tygodnie, pasuje? Zapiszę. - oznajmił, nieczekając nawet na jego odpowiedź. Frank spojrzał na mnie przerażony, a ja uśmiechnęłam się pocieszająco.
- To tylko kilka zdjęć do gazety. Będziesz miał fajną pamiątkę.
- No nie wiem...
- Będzie super, mówię ci. Chłopaki pękną z zazdrości, jak nas razem zobaczą. Ryan nigdy im nie proponował żadnych sesji.
- Dobra... - poddał się w końcu. - Mam nadzieję, że wyjdzie dobrze.
- Na pewno! - krzyknęłam i przytuliłam się do niego.
Już wiedziałam, że to będzie świetny powrót do pracy.

Roxxi
Przechadzałam się po mieszkaniu Scotta z puszką piwa w ręce. Odkąd Charlie zgodził się chłopakom pomagać i występować za garami dopóki nie znajdą nowego perkusisty, trochę bardziej zaprzyjaźniliśmy się z chłopakami z Anthraxu. Znowu razem chodziliśmy na koncerty i imprezowaliśmy, jak za starych dobrych czasów. Shanell znów zaczęła kręcić z Frankiem, więc wszyscy spędzaliśmy naprawdę sporo czasu.
Wszyscy się super bawili, nie widziałam tylko nigdzie Shan, Franka i Juniora. Zajrzałam do łazienki, ale nikogo nie było. Później uchyliłam drzwi do pokoju Scotta i zobaczyłam Shanell z Frankiem na łóżku. Niby nic poważnego i ciekawego, po prostu leżeli razem i się przytulali. Nawet mnie nie zauważyli, więc zamknęłam cicho drzwi i odeszłam. Dopiłam do końca swoje piwo i ruszyłam w stronę kuchni, żeby wziąć jeszcze jedno. Stał tam Junior, oparty o blat kuchenny. Przeszłam bez słowa obok, specjalnie się o niego ocierając i podeszłam do jednej z szafek.
- Męczy mnie to. - powiedziałam w końcu, biorąc drugą puszkę z piwem.
- Mnie też. - odpowiedział po chwili namysłu. Przez chwilę milczeliśmy. - Nie mogę spojrzeć Judy w oczy, nie mogę patrzeć na Larsa.
- Tak nagle? Po prawie roku?
- Tak. To ciągnie się zbyt długo. Kocham ją.
Zaśmiałam się cicho. Otworzyłam puszkę, upiłam łyk i dolałam tam trochę soku malinowego.
- Właśnie widzę. Za każdym razem jak się z tobą spotykam widzę, jak ją kochasz.
- Zamknij się. Tobie raczej nigdy nie przeszkadzało z kim się pieprzysz. Pamiętasz chociaż z iloma facetami już zdradziłaś Larsa? Pierdolisz się nawet ze swoim szefem na zapleczu.
Przewróciłam oczami. Wiem, że nie byłam idealną dziewczyną, ale Lars też nie był chłopakiem na medal. Wkurzało mnie często jego zachowanie, cały czas chciał wychodzić gdzieś z chłopakami i często nawet nie chciał mnie zabierać ze sobą. Zawsze jak chciał wyjść na jakiś koncert czy imprezę beze mnie, dawał mi pieniądze, żebym tylko się od niego odwaliła. A mi to w sumie odpowiadało. Mogłam sobie wydawać jego hajs na co tylko chciałam i spotykać się z kim tylko chcę, kiedy go nie było. Ale kiedy dziewczyny opowiadały o tych wszystkich romantycznych wieczorach ze swoimi chłopakami, robiło się trochę przykro. Nawet taki skurwiel jak Dave potrafił zabrać Dianę na kolację do restauracji lub w nocy na spacer po moście Vincenta Thomasa. Tylko ja miałam za faceta europejskiego buraka, który miał mnie gdzieś i traktował jak swoją gumową lalę. Po koncertach zdradzał mnie z laskami, których bym nawet kijem przez szmatę nie tknęła, a on myślał, że ja o niczym nie wiem.
 Gdybym jeszcze była gruba i brzydka, zrozumiałabym to. Ale byłam zajebistą laską, która mogła mieć facetów na pęczki.
- Lars też święty nie jest. Zresztą, ty nie lepszy. - stwierdziłam i napiłam się. - Judy wie, że od prawie roku ze mną sypiasz?
- Zamknij się... - rzucił lodowato w moją stronę. Zaśmiałam się.
Wszystko zaczęło się na ślubie Jamesa i Mel. Obydwoje poszliśmy trochę wcześniej niż wszyscy do hotelu. David był już zmęczony, a ja najzwyczajniej w świecie nawalona i nie mogłam już usiedzieć na miejscu. Zasnęliśmy razem w jednym pokoju, obudziliśmy się nad ranem i jakoś poszło. Od tamtego czasu spotykaliśmy się w jakieś weekendy, w jakieś dni tygodnia, w czasie lunchu czy jak Judy nie było. Nie mam pojęcia, jakim cudem Judith, którą wszyscy w naszej ekipie uważają za bardzo mądrą i spostrzegawczą, niczego się jeszcze nie domyśliła. Jej blond włosy na głowie to chyba nie jest przypadek.
- Wiesz co? Chyba naprawdę czas w końcu zrobić z tym porządek. Zamażę moją twarz na naszych nagich zdjęciach i wyślę je Judy.
- Chcesz zniszczyć moją rodzinę?
- Już to zrobiłeś.
- Nie. Judith o niczym nie wie. Kocham ją i chłopców nad życie. Nie masz swoich dzieci, więc nie masz pojęcia jak okropnie się czuję. Chcę to ratować póki jeszcze mogę.
- Więc co?! Rzucasz mnie?!
- Sorry. Nie chcę niszczyć mojego związku i rodziny, dla dziewczyny, która jest niby moją przyjaciółką i laską mojego przyjaciela. I w dodatku daje się posuwać na boku innym facetom.
Stałam tam przez chwilę bez ruchu. Nic nie mówiłam. Czułam się, jakbym właśnie dostała w mordę. Rzuciłam w niego puszką z piwem.
- Nienawidzę cię kurwa. Jeszcze pożałujesz. - rzuciłam na odchodne i wyszłam z mieszkania Scotta, nawet się z nikim nie żegnając. Kiedy znalazłam się na ulicy, poczułam łzy płynące po twarzy. Boże, to niemożliwe. Przecież ja nie płaczę... Chyba jednak nawet takie suki jak ja mają uczucia.
Wytarłam ręką rozmazany makijaż, pewnie jeszcze bardziej go rozmazując i ruszyłam w stronę domu. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułam się tak żałośnie jak w tej chwili...

czwartek, 22 października 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 10.

ona czuje we mnie piniądz... wystroiła się jak Bijons...
nienawidzę siedzieć w szkole do dziewiętnastej.

David
Rozsiadając się w salonie Dave nie zwrócił uwagi na to, że trącił mocno Kirka w kolano. Hammett spojrzał na niego z wyrzutem i potarł ręką bolące miejsce, ale na szczęście obyło się bez przykrych incydentów. Przepchnąłem Dave'a trochę dalej i usiadłem pomiędzy nim, a Kirkiem.
- Pijcie i czujcie się jak u siebie, zaraz coś jeszcze przyniosę. - powiedział Lars, kierując się w stronę kuchni. Shanell również tu przyszła. Odkąd zdarzył się ten wypadek i ostro pokłóciła się z Nickiem, nie dawała nam spokoju.
- Wszystkiego najlepszego, panowie. - powiedziała z uśmiechem i przytuliła się do Dave'a. - Wpadłam tylko, żeby złożyć wam życzenia.
- Shan, a gdzie jest Nick? - zapytał Marty. - Miał być z nami, a ty podobno się dzisiaj z nim widziałaś.
- Tak, ale dzisiaj jest Dzień Mężczyzny. Dzień Dziecka jest za kilka miesięcy, wtedy mu złożę życzenia.
- Shanell! - spojrzałem na nią uważnie. - Przestań, przecież nic złego ci nie zrobił!
- Ale Shan ma rację. - powiedział James, jakby najlepiej na świecie wiedział, co mówi. - Nick zachowuje się ostatnio strasznie. Obraża się, nie odzywa, strzela jakieś fochy. Rozkapryszona gwiazda rocka. - prychnął z pogardą, patrząc na mnie.
- Przestań... - Marty spojrzał na niego w ten sam sposób.
- To ja już pójdę. - Shan pomachała nam i wycofała się. Kiedy usłyszeliśmy dźwięk zamykanych drzwi, Lars wyszedł z kuchni z butelką piwa w dłoni. Odwróciłem wzrok. Od dłuższego czasu dziwnie się czułem w jego towarzystwie.
- Co się dzieje? Ja o niczym nie wiem. - rozsiadł się wygodnie, zakładając nogę na nogę.
- No to sobie wyobraź, że Nick wyniósł się z domu i powiedział Shanell, że sama ma się zajmować dzieckiem! - zaczął James podniesionym głosem, nie dając nikomu innemu dojść do słowa.
- Ale... - zacząłem, ale zostałem skutecznie zagłuszony.
- Powiedział, że korona jej z głowy nie spadnie, jak sama zajmie się Milanem! Do zrobienia dziecka był pierwszy, ale teraz zostawia ją z tym wszystkim samą. Przez to pewnie będzie musiała poczekać z powrotem do pracy!
- Co jak co, ale w sprawie opieki nad dziećmi to ty nie powinieneś się wypowiadać. - poprawiłem się na swoim miejscu, patrząc cały czas na Jamesa. - Jeszcze ponad rok temu to Mel sama zajmowała się Sophią i Nathanem, bo ty posuwałeś jakąś młodą, napaloną, blond dupę.
Odstawiłem z hukiem butelkę na stół. Wkurwiało mnie to, że James robił z Nicka jakiegoś potwora. Miał teraz naprawdę ciężką sytuację. Kirk, który siedział cały czas grzecznie obok mnie i popijał swojego drinka, patrzył na mnie uważnie.
- No nie gap się tak, widzisz, jak on się zachowuje! - powiedziałem zdenerwowany.
- Widzę. Jak skurwiel.
- Kirk, tam jest twoja kurtka. Otwórz okno i wyjdź. Opuszczasz imprezę. - powiedział Dave, po czym mocno zaciągnął się swoim papierosem. Hammett zmarszczył brwi.
- Jesteśmy na szóstym piętrze...
- No właśnie. Dlatego wychodzisz oknem. - uśmiechnął się wrednie Mustaine.
- Dave, odwal się w końcu ode mnie! Co ja ci zrobiłem, że mnie tak traktujesz?!
- Ty się jeszcze pytasz, co mi zrobiłeś! Zniszczyłeś mi życie!
- Chyba ty zniszczyłeś moje! Nie dość, że spałeś z moją dziewczyną, to jeszcze mnie przy wszystkich poniżasz! - krzyczał z oburzeniem Kirk.
- O nie mój drogi, ty zrobiłeś coś gorszego. - Dave zgasił niedopałek w popielniczce. - Zająłeś moje miejsce w zespole. I jeszcze grasz moje solówki!
- Wystarczy na dzisiaj. - Marty podniósł swoją szklankę z whisky i spojrzał na alkohol.
- Zdrowia! - Dave uniósł swoją szklankę i wznosząc toast za zdrowie świętujących, wypił resztę zawartości.
- Przecież dzwoniłeś do Nicka, prawda? - zapytał nagle Kirk Larsa.
- Ale nie było go w domu. Shanell powiedziała, że mu przekaże jak wróci.
- Shanell... - mruknąłem.
- Daj jej spokój! Ona...
- Nie wiedziałem, że ukończyłeś studia prawnicze. - przerwałem chłodno Jamesowi. Hetfield obrzucił mnie urażonym spojrzeniem i odwrócił głowę w drugą stronę.
- Jak dla mnie...
- Nie powinniśmy ciągnąć tego tematu, James. - stwierdził całkiem rozsądnie Marty.
- W sumie to dobrze, że nie ma Nicka. - oznajmił Lars, wstając ze swojego miejsca. - Mamy spokój. - dopowiedział i poszedł w kierunku kuchni, mrugając przy okazji na Jamesa, by ten poszedł z nim.
- Rozkapryszona gwiazda rocka... - mruknąłem i wziąłem dużego łyka ze swojej butelki. Oparłem ją o swoje czoło, przymykając oczy.
- Junior, źle się czujesz? - spytał Mustaine, marszcząc brwi.
- Nie, wszystko w porządku.
- Co u Judy?
Co u Judy... No właśnie, co u mniej dziewczyny? Właściwie dlaczego nadal mówię o niej "moja dziewczyna"? Chyba była dla mnie kimś więcej niż jakąś laską, z którą się chodzi za rękę i zabiera na randki. Byliśmy razem od ponad ośmiu lat, mieliśmy dwójkę dzieci. Jak każda para mieliśmy gorsze lub lepsze chwile. Teraz nasz związek znów przechodził jakiś gorszy okres, ale chyba tylko ja to dostrzegałem. Judy była pochłonięta pracą i wychowywaniem dzieci, a ja spadłem na boczny tor. Wkradła się między nas rutyna. Krótko przed ślubem Jamesa i Mel sami planowaliśmy kiedy moglibyśmy się w końcu pobrać, a teraz nawet o tym nie myśleliśmy. Kochałem Judy, ale sam już nie wiedziałem, czy chciałbym brać z nią ślub.
- Wszystko dobrze. - powiedziałem w końcu. - A u Diany?
- Nie wiem, dzwoniła ostatnio tydzień temu. Ale pewnie wszystko ok. Ma bogatego ojca.
- Przecież nie wziąłbyś sobie biednej dziewczyny, prawda? - wtrącił się Kirk.
- Aha. Diana cały czas utrzymywała się z alimentów i zasiłków. Nie brała od rodziców ani centa. Nie to co ty.
- Ja też nie dostaję od mamy żadnych pieniędzy. Sam zarabiam.
- A wiecie, jaki był wymarzony zawód Kirka w dzieciństwie? Prezenter telewizyjny. - Mustaine wybuchnął śmiechem. Reszta też się uśmiechnęła, tylko Kirk znowu poczuł się urażony. - Wyobraźcie sobie, że wstajecie rano wkurwieni, zaraz idziecie na dziesięć godzin do pracy. Robicie sobie kawę, zapalacie papierosa, włączacie telewizję, a tam w porannym programie Hammett z uśmiechem opowiada o jakimś globalnym ociepleniu czy innym gównie. Kurwa, humor zjebany przez resztę dnia!
Dave pokładał się ze śmiechu na kanapie. James i Lars wyszli z kuchni. Lars wziął od Hetfielda butelkę Jim Beama i postawił ją na stole.
- Co robicie? - spytał Ulrich, widząc Dave'a, który płakał ze śmiechu i prawie zleciał na podłogę.
- Rozmawiają o wymarzonym zawodzie Kirka z dzieciństwa. - oznajmił Marty.
- Prezenter telewizyjny? - uśmiechnął się Lars.
- Dajcie mi spokój! To było dwadzieścia lat temu! Pochwal się Dave, o jakiej ty marzyłeś pracy. Wymyślanie tytułów do filmów porno.
- Nadal o tym marzę. - Mustaine wzruszył ramionami i wytarł łzy. - To jest praca dla prawdziwego faceta.
Siedzieliśmy tak parę godzin, pijąc, gadając o wszystkim i słuchając jak Dave nabija się z Kirka. Po północy z pracy wróciła Roxxi. Była kelnerką w nocnym klubie, więc pracowała głównie w nocy i wieczorami, czasami w popołudnia. Weszła do salonu i bez słowa zmierzyła nas wszystkich wzrokiem. Popatrzyła na mnie, a ja odwróciłem wzrok.
- Zanim pójdziecie posprzątajcie ten syf. - rzuciła bez emocji i poszła do sypialni. Dopiłem moje piwo i odstawiłem pustą butelkę na stół.
- Będę się zbierał. Przypomniałem sobie, że jutro muszę zajrzeć do pracy i przejrzeć zamówienia. - powiedziałem i wstałem ze swojego miejsca. Założyłem moją skórzaną kurtkę, pożegnałem się i wyszedłem.
Kiedy znalazłem się w moim mieszkaniu, było po pierwszej. Judy i chłopcy już spali. Poszedłem od razu do sypialni, żeby nikogo nie obudzić. Nie zapaliłem nawet światła, tylko od razu rozebrałem się i położyłem obok śpiącej Judy. Przytuliłem ją i cicho westchnąłem.
Czułem się beznadziejnie.

Shanell
Przez kolejny tydzień Nick praktycznie w ogóle nie pokazywał się w domu. Przychodził jedynie żeby zabrać trochę swoich rzeczy, nawet ze mną nie rozmawiał. Najgorsze było to, że nie potrafił mnie nawet zapytać, czy Milan jest zdrowy i daję sobie z nim radę. Nasz związek wisiał już na włosku. To była tylko kwestia czasu, kiedy zostawi nas dla swojej córki i byłej laski w śpiączce.
Nie wiedziałam gdzie obecnie mieszkał, ale dowiedziałam się w którym szpitalu leży Josie. Dzisiaj był 25 czerwca. Nick doskonale wiedział, jak długo czekałam na ten dzień. Miałam dzisiaj podpisać kontrakt z marką Chloé i przez pół roku być twarzą ich kampanii reklamowych. Uwielbiałam ten dom mody. Mieli wspaniałe perfumy, ubrania i dodatki. Ich sesje zdjęciowe i reklamy były niesamowite, a modelki piękne, kobiece i naturalne. Nick obiecał mi, że zajmie się tego dnia małym, nie mogłam go wziąć ze sobą. Oczywiście nawet do mnie nie zadzwonił, że nie będzie mógł z nim zostać. Wkurwiłam się nie na żarty. Mel i James, Judy i Junior byli ze swoimi dziećmi na zakończeniu roku szkolnego. Reszta w pracy. Musiałam go podrzucić do firmy moich rodziców. Na szczęście była jego pora na drzemkę, więc grzecznie spał w biurze mojego taty.
Kontrakt podpisałam, ale postanowiłam pojechać do szpitala i wszystko wygarnąć Nickowi. Byłam tam jakieś dwadzieścia minut później. Recepcjonistka podała mi numer sali. Znalazłam ją na pierwszym piętrze i od razu dostrzegłam mojego faceta i trzech innych ludzi na korytarzu.
- Nick... - powiedziałam oschle, podchodząc do niego. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem i podniósł się ze swojego miejsca.
- Co ty tu robisz?
- Jesteś z siebie dumny?! - uderzyłam go w ramię. Pewnie nawet tego nie poczuł. - Obiecałeś mi, że zajmiesz się dzisiaj Milanem! Wiesz dobrze, że dzisiaj miałam ważne spotkanie!
- Co mnie teraz interesują twoje spotkania?! Mam ważniejsze rzeczy na głowie.
- Właśnie widzę kurwa. Siedzisz bezczynnie na tyłku w szpitalnym korytarzu i nic nie robisz.
- Uspokój się, tu są chorzy ludzie, rodzina Josie...
- Pieprzę ich! Mam ich wszystkich gdzieś! Albo wrócisz dzisiaj do domu, do mnie i do Milana albo więcej nie pokazuj mi się na oczy! Kto jest dla ciebie ważniejszy, ja czy ten trup?!
Jedna z kobiet, która siedziała na plastikowych krzesełkach, rozpłakała się, a mężczyzna obok zaczął ją pocieszać. To chyba byli rodzice Josie. Nick spojrzał najpierw na nich, a potem na mnie. Spiorunował mnie wzrokiem.
- Wyjdź stąd. - rzucił oschle. - Szkoda mi nawet słów na ciebie.
- To koniec. Nie pokazuj się więcej w moim domu. Przyjdź tylko zabrać resztę swoich gratów. Na spotkania z Milanem też się nie zgadzam, już ja dopilnuję, żebyś go więcej nie zobaczył. Zresztą, co on cię interesuje... - spojrzałam na niego z pogardą i odeszłam. Miałam na sobie czarne sandałki na szpilce, więc dosyć ciężko mi się szło po śliskiej podłodze. Cała się trzęsłam i byłam bliska płaczu, więc nic dziwnego, że prawie zleciałam ze schodów. Potknęłam się o stopień i wpadłam na lekarza, który akurat wchodził naprzeciwko mnie. Podtrzymał mnie i pomógł złapać równowagę.
- Wszystko w porządku? - spytał, patrząc na mnie z zatroskaniem. Podniosłam wzrok i spojrzałam na niego. Był wysoki, miał piękne szaro-zielone oczy i ciemne blond włosy zaczesane do tyłu. Wyłapałam w jego niskim głosie południowy akcent.
- Ja... tak... dziękuję... - wydukałam i odsunęłam się lekko. Spojrzałam na jego plakietkę z nazwiskiem. Pediatra. Colin Wright...
- Te schody są dosyć śliskie, lepiej uważać. - uśmiechnął się. Jasna cholera...
Odwzajemniłam jego gest, a on odszedł. Wyszłam ze szpitala. Nie potrafiłam myśleć o Nicku, o tym, że właśnie zakończyłam nasz związek. Ale czułam coś dziwnego w sobie, coś jak najbardziej pozytywnego. To nawet nie było związane z nim. To było związane z kimś, kogo spotyka się po raz pierwszy i czujesz, że musisz go poznać lepiej, być z nim bliżej. Kiedy czujesz z nim jakąś dziwną więź, mimo że go jeszcze nie znasz.
Jeszcze.

czwartek, 8 października 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 9.

Shanell
Kilka dni później razem z dzieckiem wyszłam ze szpitala. Przez pierwszy tydzień mieliśmy nalot znajomych i rodziny, którzy chcieli zobaczyć maleństwo. Odwiedził nas chyba każdy, oprócz rodziców Nicka, którzy nie mogli przylecieć do Stanów. Była za to jego siostra ze swoim chłopakiem i jego córka. Nawet Josie, jego była, też przyszła zobaczyć małego.
Już drugiego dnia po powrocie do domu Milan zaliczył swoją kolejną sesję zdjęciową. Ryan zrobił nam najwspanialszą sesję na świecie, nie do żadnych gazet, tylko do mojej prywatnej kolecji. Jedną z fotografii, na której Milan leży na mnie, wywołaliśmy w większym formacie. Oprawiłam ją w ramkę i powiesiłam na ścianie w jego pokoju. Chciałam robić dla niego albumy ze zdjęciami, żebym miała pamiątkę, kiedy będzie już dorosły, wyprowadzi się, stworzy własną rodzinę. Chciałam uwiecznić na fotografiach każdy etap jego życia.
Nick i ja robiliśmy wszystko by być jak najlepiej przygotowani na przyjście Milana na świat, ale jak wszyscy młodzi rodzice okazaliśmy się w zetknięciu z rzeczywistością nieprzygotowani. Wszystko wyobrażaliśmy sobie trochę inaczej. Mieliśmy przyjaciół, którzy byli już rodzicami i mogliśmy liczyć na rady od nich. Miałam moich rodziców. Miałam babcię, która sama wychowała czwórkę dzieci. We dwójkę dawaliśmy radę. Nick dużo mi pomagał przy dziecku, niestety jego urlop dosyć szybko się skończył i musiał wrócić do pracy. Opiekowałam się dzieckiem sama, a kiedy wracał do domu, wymienialiśmy się. On zajmował się małym, a ja szłam na siłownię. Zaraz po porodzie przeszłam też na dietę, chciałam szybko wrócić do formy i do pracy.
W ostatni piątek czerwca, Nick miał spędzić dzień ze swoją córką, Nelly. Ponieważ jej mama chciała pojechać gdzieś ze swoim facetem, miała zostać u nas do niedzieli. Mała nie sprawiała nam nigdy prolemów, lubiłam ją, ona mnie też, więc nie miałam nic przeciwko. Pod wieczór Josie przyprowadziła ją do nas. Nick był jeszcze na próbie. Otworzyłam drzwi z dzieckiem na rękach.
- Cześć. - powiedziała Josie, wchodząc do środka. Nelly krzyknęła coś do mnie i pobiegła ze swoimi zabawkami do salonu. Jo położyła torbę z jej rzeczami na podłodze. - Wszystkie rzeczy są. Piżama jest w środku, ubrania też, szczoteczka do zębów i ulubiona maskotka również. Mam nadzieję, że nie będzie sprawiać problemów. Jeśli tak to na wszelki wypadek zapisałam numer do domu rodziców mojego chłopaka, tam mamy się zatrzymać.
- Raczej nie będzie takiej potrzeby. Nelly jest zawsze całkiem grzeczna. - powiedziałam szczerze. Josie uśmiechnęła się, pożegnała ze swoją córką i chciała już wychodzić. W tym samym momencie wrócił Nick. Zamienił z nią parę słów, chwilę się pośmiali, a ja stałam bez słowa z boku. Mieli razem córkę, więc łączyło ich dużo spraw i wspólnych rzeczy, nie miałam na to wpływu. Josie była całkiem atrakcyjna, była blondynką z uroczym uśmiechem, miała niebieskie oczy, ładne kształty. Ale nie czułam się o nią zazdrosna. Nigdy nie była zazdrosna o żadną kobietę. Nie miałam powodów.
Chwilę później Josie pożegnała się z nami i wyszła. Nick poszedł wziąć prysznic, a Nelly patrzyła jak karmię i usypiam Milana. O dziwo zasnął szybko, był bardzo spokojny. Później pościeliłam łóżko dla małej i poszłam do swojej sypialni. Położyłam się i poszłam spać, nawet nie czekając na mojego chłopaka.
Obudził mnie ostry dźwięk telefonu. Otworzyłam powoli oczy i rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu. Nick spał obok jak zabity. Podniosłam słuchawkę.
- Halo? - mruknęłam niewyraźnie.
- Oficer Lewis z posterunku w Los Angeles. Dodzwoniłem się do... Nicka Menzy?
- Nie, do jego dziewczyny... - ziewnęłam cicho.
- Proszę go poprosić do telefonu. Natychmiast.
- Ale... co się dzie... - nie dokończyłam, bo mój chłopak zdążył się już obudzić i przerwać moje pytanie.
- Z kim rozmawiasz? Jest trzecia w nocy... - powiedział zachrypniętym głosem. Bez słowa podałam mu słuchawkę.
- To z policji. Chcą z tobą rozmawiać...
- Policji? - zdziwił się i przyłożył słuchawkę do ucha. Patrzyłam na niego uważnie. - Halo? Tak, to ja... Tak... Ale... O Boże... Jezu, Nelly... Gdzie ona jest?
- Przecież Nelly śpi w salonie... - powiedziałam, już lekko wystraszona. Nick tylko kiwnął głową i zaczął szybciej oddychać.
- Będę... będę niedługo... - rzucił we mnie słuchawką i wyskoczył z łóżka. Nie wiedziałam kompletnie o co chodzi, więc zrobiłam to samo i pobiegłam za nim. Zapalił światło w salonie i spojrzał na swoją córkę, która grzecznie spała. Odetchnął z ulgą i zamknął oczy. Odchylił głowę do tyłu.
- Co się dzieje, do cholery? - stanęłam obok. - Powiedz mi!
- Josie i Todd mieli wypadek. - oznajmił jednym tchem. - Todd nie żyje, zginął na miejscu... Jo leży w szpitalu, jest w stanie krytycznym...
Patrzyłam na niego zszokowana. Nie potrafiłam wykrztusić słowa. Poczułam się tak, jakbym dostała w twarz. Jeszcze parę godzin temu widziałam uśmiechniętą Josie i z nią rozmawiałam. Wypadki samochodowe chyba mnie prześladowały...
- Shanell, ja muszę jechać do szpitala... zajmij się dzieckiem.
- Nick, nie możesz prowadzić w takim stanie. Jesteś cały roztrzęsiony. - powiedziałam cicho, kładąc rękę na jego ramieniu. Odrzucił ją.
- Nic mi nie będzie. Zajmij się Nelly. - oznajmił chłodno. Szybko się ubrał, wziął kluczyki do samochodu i bez słowa wyszedł z mieszkania. Spojrzałam na jego śpiącą nieświadomą jeszcze niczego córkę, która mruknęła coś przez sen i przewróciła się na drugi bok. Nagle przestałam się liczyć ja i Milan. Teraz istniała wyłącznie Nelly i tylko nią miałam się zajmować, mimo że nie miałam takiego obowiązku. Tak samo Nick nie musiał jechać do żadnego szpitala. Josie nie była żadną jego rodziną. Żadną siostrą, żoną, matką. Była tylko jego byłą dziewczyną. Kim jest była laska? To ja byłam jego partnerką. Matką jego dziecka. To ze mną mieszkał i tworzył rodzinę.
Zgasiłam światło i poszłam do swojej sypialni. Nie mogłam już jednak zasnąć, więc patrzyłam tępo w sufit. Milan obudził się przed piątą, więc w końcu mogłam się czymś zająć. Zmieniłam mu pieluszkę, przebrałam go, podgrzałam mleko i zaczęłam go karmić. Zasnął podczas jedzenia, więc odstawiłam butelkę i położyłam go z powrotem do łóżeczka.
Nelly obudziła się jakąś godzinę później. Nie była śpiochem, wstawała dosyć wcześnie. Bez słowa zrobiłam jej śniadanie i stanęłam przy oknie. Byłam wkurzona na Nicka prawie tak jak wtedy, kiedy zupełnie przez przypadek dowiedziałam się, że ma dziecko. Czego on oczekiwał? Że zamiast niego wytłumaczę małemu dziecku, że mama leży w ciężkim stanie w szpitalu? Niedoczekanie.
- Tata jest w pracy? - spytała nagle, przeżuwając swoją kanapkę.
- Tak. - rzuciłam bez emocji.
- A mama kiedy przyjedzie?
- Nie wiem. Chyba jutro.
Odstawiłam kubek po kawie na blat kuchenny. Niczego nieświadoma Nelly po posiłku zajęła się zabawą, a ja Milanem. Nick pojawił się w domu dopiero koło czternastej. Słyszałam, jak wita się z małą, a potem wszedł do pokoju naszego synka. Nawet na nas nie spojrzał. Podszedł do okna, a ja położyłam dziecko w łóżeczku. Podałam mu małego pluszaka, którego przytulił do siebie.
- I co? - przerwałam milczenie. Mój facet oderwał wzrok od szyby i spojrzał na mnie przekrwionymi oczami.
- Josie jest w śpiączce...
Zamilkłam na chwilę. Jak dla mnie śpiączka oznaczała już śmierć. Nie wiadomo, kiedy się wybudzi, za tydzień, za miesiąc, za rok. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek się wybudzi. A jeśli tak, w jej mózgu mogą zajść takie zmiany, że nie będzie potrafiła liczyć do dziesięciu czy nawet nie rozpozna własnej córki. Już wolałabym umrzeć.
- Przykro mi. - powiedziałam cicho. - Zajmiesz się dzieckiem?
- Nie mogę. Wracam niedługo do szpitala. Przyszedłem zobaczyć co z Nelly.
- Aha. Więc Milan cię już nie interesuje?
- Przestań. Milan ma ciebie na wyłączność, a Nelly zostałem tylko ja. Przynajmniej na razie. Miejmy nadzieję, że Josie niedługo się wybudzi ze śpiączki.
- Nie, nie wybudzi się. Pogódź się z tym. Ma papkę zamiast mózgu. A jeśli jakimś cudem obudziłaby się po jakichś dwóch latach, nie wiedziałaby nawet kim jest.
- Jak możesz tak mówić?!
- Jestem realistką. - odpowiedziałam spokojnie. Dziwiłam się, że sama nie zaczęłam krzyczeć, bo byłam wyjątkowo wkurzona.
- Postaw się w sytuacji Nelly, w mojej sytuacji. Josie może umrzeć.
- Postaw się w mojej sytuacji, do cholery. To ja jestem twoją dziewczyną. Masz małe dziecko. Zajmij się mną, Milanem i Nelly, a nie byłą laską, która leży w śpiączce i jesteś jej zbędny!
- Przestań w końcu myśleć tylko o sobie! To jest matka mojego dziecka! Ty żadnej pomocy nie potrzebujesz, a Milanem możesz zająć się sama przez jakiś czas. Korona ci z głowy nie spadnie.
- To nie chodzi o to, czy mam się nim sama zajmować czy nie! Nagle każdy wokół przestał się liczyć, interesuje cię tylko to, że twoja była jest w śpiączce. Masz mnie, masz dwójkę małych dzieci. Kurwa! To przy nich powinieneś być!
Odwróciłam się i zobaczyłam, że w progu stoi Nelly. Patrzyła na nas nieśmiało, chowając się za drzwiami. Nick również ją zauważył. Spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Co się z tobą stało? Gdzie jest ta Shanell, w której się zakochałem? Gdyby to James tam leżał, nie odstępowałabyś go na krok.
Zatkało mnie. Po prostu zatkało. Tego się kompletnie nie spodziewałam. Stałam tam z opadniętą szczęką, a on ukucnął i przytulił małą do siebie.
- Nick... - wykrztusiłam w końcu.
- Czego znowu chcesz?
- Wynoś się stąd. Nie chcę cię widzieć. Nelly zabieraj ze sobą, nie będę się zajmować twoim dzieckiem.
Na końcu lekko załamał mi się głos. Odwróciłam się w stronę okna, żeby nie patrzeć na niego i się nie rozpłakać. Nick nic nie powiedział. Wziął Nelly na ręce, spakował jej rzeczy i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Dave
Usłyszałem jak ktoś wchodzi do mieszkania i zszedłem z drabiny. Rzuciłem pędzel obok wiadra z farbą, a w tym samym momencie Shanell pojawiła się w progu. Rozejrzała się po pokoju i weszła ostrożnie do środka.
- Widzę, że w końcu wziąłeś się za remont.
- Czas najwyższy. Nie chcę już mieszkać z Kirkiem. Sprzedajna kurwa, zadzwonił do mojej matki i naskarżył na mnie.
- Tęsknisz za Dianą?
- Tak... - popatrzyłem gdzieś przed siebie. Na chwilę zamilkłem. - Nie ruchałem się od prawie trzech tygodni. To chyba mój rekord. Po co przyszłaś, chcesz mi trochę potowarzyszyć? Nie mam tu jeszcze łóżka.
- Przestań Dave, nie mam ochoty na żarty. - mruknęła i podeszła do okna. Zerknęła przez nie i oparła się o parapet. -Widziałeś się dzisiaj z Nickiem?
- Nie. Widziałem go... nie wiem. Chyba w piątek na próbie.
- Właśnie w piątek Josie i jej facet mieli wypadek samochodowy.
- Jego była? - podniosłem butelkę wody z podłogi i odkręciłem ją.
- Tak... jest w śpiączce. Jej chłopak zginął na miejscu.
- O cholera. A co z tą małą?
Shan wzruszyła ramionami.
- Odkąd dostał telefon z policji, cały czas siedzi w szpitalu. Olał kompletnie mnie i Milana, Josie i Nelly są teraz najważniejsze. Dobrze, ja rozumiem, że Nelly została sama. Niech się nią zajmie, to zresztą jego obowiązek. Ale po co siedzi w szpitalu przy byłej lasce, która leży w śpiączce? On ma nadzieję, że ona za kilka dni się obudzi. Pierdolony kretyn. Wiesz co on mi powiedział? Że mam się sama zajmować Milanem. Że nie mam serca i gdzie jest ta dziewczyna, w której się zakochał. Kazałam mu wypierdalać, wziął małą i poszedł. Nie zabrał nawet żadnych rzeczy. Nie pokazał się przez całą noc w domu, nie mam pojęcia w jakim szpitalu jest. Zresztą i tak byśmy się znowu pokłócili. Mógłbyś z nim porozmawiać jak go spotkasz?
- Jasne. Wiesz, w środę jest dzień faceta, więc mieliśmy się wszyscy spotkać i zrobić imprezę u Larsa.
- Dobrze się składa. Zależy mi, żeby pogadał z nim ktoś z chłopaków. Nie chcę, żeby nasz związek rozleciał się przez byłą laskę w śpiączce... co innego jakby nie było Milana. Po prostu bym go rzuciła, trochę by pobolało, ale po jakimś czasie znalazłabym sobie kogoś innego. Ale niedawno zostaliśmy rodzicami, kocham go i obydwoje traktujemy to poważnie... Nie chcę go stracić.
- Rozumiem cię. - przytuliłem ją i pogłaskałem po włosach. Pociągnęła nosem. - No nie płacz... jakby cię tu rozśmieszyć? Opowiadałem ci już, jak Kirk ściągał pranie i zaplątał się w prześcieradło?
Zaśmiała się cicho. Odsunęła się lekko ode mnie i wytarłem jej łzy.
- Już to mówiłeś. Czy tobie się to kiedykolwiek znudzi?
- Kompromitowanie Kirka nigdy mi się nie znudzi.
- Nie będę ci już przeszkadzać. Zostawiłam też na chwilę Milana u sąsiadki, więc muszę wracać...
- Dobra. - pogłaskałem ją po ramieniu. - Wszystko będzie dobrze, nie przejmuj się tą sprawą.
- Łatwo ci mówić. - westchnęła cicho. - Ale postaram się. Cześć.
Pocałowała mnie lekko w policzek i wyszła, zostawiając mnie samego w tym jeszcze pustym i zasyfionym mieszkaniu.


sobota, 26 września 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 8.

tak trochę czuję się, jakbym wygrała życie. miałam największą ilość punktów w mojej grupie hotelarskiej z przedmiotów zawodowych, języków i egzaminu, jadę w listopadzie na praktyki do Włoch, kręcę z facetem, który wygląda jak młody Jason Newsted i dzisiaj publikuję jeden z moich ulubionych rozdziałów w opowiadaniu. nie przeszkadza mi już nawet ten nawał nauki, który mam w szkole i to, że teraz będę tam siedzieć też po lekcjach i w soboty... od dawna się tak świetnie nie czułam.

James
Czas mijał. Shanell była już w dziewiątym miesiącu ciąży, jakieś dwa tygodnie przed terminem. Nadal sporo pracowała. Często kłóciła się przez to z Nickiem, więc dochodziło do tego jeszcze sporo stresu. W sobotę, dziewiątego czerwca, kiedy wracałem z próby, po drodze wpadłem do agencji Shan, żeby ją stamtąd zabrać i spędzić z nią trochę czasu. Nicka oczywiście nie było w domu.
Siedzieliśmy we dwójkę na jej balkonie i jedliśmy truskawki ze śmietaną, obserwując rozlegający się przed nami widok na ogromne miasto.
- Zostawmy trochę Nickowi, bo znowu powie, że nic dla niego nie zostało. - powiedziała Shanell.
- Albo zjedzmy wszystko, bo powie, że zostawiliśmy za mało. Może zapomni, że w ogóle kupiłaś truskawki.
Spojrzała na mnie z uznaniem i kiwnęła głową.
- Zróbmy tak.
Kiedy zjedliśmy, wyniosłem puste miseczki do kuchni. Shanell wzięła swoją szklankę z sokiem i usiadła na stole. Rozmawialiśmy, a jak czas później usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi. W progu zobaczyliśmy Nicka. Podszedł do Shan i przywitał się z nią, a na mnie nawet nie zwrócił uwagi.
- Jak się czujesz? - spytał czule, przytulając ją. Shanell od rana nie czuła się najlepiej, dlatego zabrałem ją z agencji, żeby się nie przemęczała. Nick olał sobie to, że jego dziewczyna która jest w ostatnim miesiącu ciąży skarżyła się rano na bóle i złe samopoczucie. Jak gdyby nigdy nic pojechał do swojej córki.
- Tak sobie... - powiedziała cicho.
- Gdzie znowu chodziliście? Ona nie może się przemęczać. - zaatakował mnie nagle.
- Przemęczać? Zabrałem ją z agencji, żeby w końcu odpoczęła. To ty sobie olałeś to, że źle się czuła rano.
- Nie mieszaj się w nasz związek.
- Będę się mieszał. Zamiast się zająć dziewczyną, która w każdej chwili może rodzić wolisz jechać zobaczyć się z jakimś bachorem.
- To jest kurwa moja córka. Widuję ją raz na dwa tygodnie.
- Przestańcie... - wtrąciła się Shanell i poprawiła się na swoim miejscu. Wzięła głęboki oddech. - Nick, James naprawdę ma teraz rację... mogłeś sobie dzisiaj odpuścić spotkanie z Nelly i zobaczyć się z nią w inny dzień. Naprawdę nie czułam się najlepiej.
- To zamiast do agencji trzeba było iść do lekarza! - krzyknął na nią. Miałem ochotę podejść do niego i go uderzyć, ale powstrzymałem się. - Po co w ogóle tam poszłaś?
- Ryan mnie prosił, musiałam coś podpisać.
- Akurat dzisiaj?
- Tak, akurat dzisiaj! Wiesz doskonale jaką mam pracę! Wystarczy, że spóźnię się minutę na jakieś spotkanie czy casting, nie przyjdę na jakąś sesję, zapomnę o jakichś projektach, przytyję dwa kilogramy i jestem skończona! - krzyknęła. Pierwszy raz widziałem, żeby na niego krzyczała. Uśmiechnąłem się pod nosem i słuchałem dalej. - Masz gdzieś moją karierę! Jesteś dokładnie taki sam jak większość dziewczyn z tej branży. Gdyby tylko potknęła mi się noga i coś mi nie wyszło, byłbyś szczęśliwy jak nigdy!
- Przestań tak mówić!
- W ogóle, wyjdź z kuchni. I nie życzę sobie, żebyś krzyczał na Jamesa! Najlepiej wracaj do Nelly! Ona jest ważniejsza niż ja i nasze dziecko, mimo że widzisz ją tylko raz na dwa tygodnie przez kilka godzin.
- Przeginasz.
- Mówi prawdę. - wtrąciłem się.
- Obydwoje jesteście siebie warci. - mruknął i wyszedł z kuchni. Usłyszeliśmy trzask drzwi sypialni. Shanell wzięła kilka wdechów i złapała się za brzuch. Zeszła ze stołu i bez słowa poszła do toalety. Po kilku minutach wyszła z niej, cała blada jak ściana.
- Co się stało? - podszedłem do niej. Zobaczyłem łzy w jej oczach.
- Krwawię...
- Co?
- Krew... na bieliźnie... - rozpłakała się. - Zawieź mnie do szpitala... chyba się zaczęło...
- Ale jeszcze dwa tygodnie!
- Rodzę do cholery! - krzyknęła zapłakana. Przeżywałem to po raz trzeci w życiu i znowu kompletnie nie wiedziałem, jak się zachować. Zostawiłem Shan na środku korytarza i pobiegłem do jej sypialni. Nick leżał w butach na łóżku i przeglądał jeden z magazynów swojej dziewczyny.
- Shanell rodzi. - powiedziałem, łapiąc szybko oddech.
- Nie mam nastroju na żarty.
- Nick, ona rodzi w korytarzu! Powiedziała, że krwawi!
- Kurwa... - odrzucił gazetę na bok i zeskoczył z łóżka. Poszliśmy do przedpokoju. Shanell siedziała pod ścianą i zwijała się z bólu.
- Nienawidzę was kurwa... zabiję was gdy tylko to ze mnie wylezie... - wykrztusiła przez łzy. Pomogliśmy jej wstać i zaprowadziliśmy ją do samochodu. Usiadłem z nią na tylnym siedzeniu. Nick szybko jeździł, więc prowadził. Kilka minut później byliśmy już w szpitalu. Lekarz zabronił Nickowi wejść na salę, na którą zabrali jego dziewczynę. Zadzwoniłem z telefonu na dole do paru osób i wróciłem do niego. Chodził nerwowo po korytarzu.
- Nick, ty się cały trzęsiesz... przecież nic jej nie jest.
- Ale chciałem tam być! - wydarł się, jakbym to ja zabronił mu wejść na salę. - Chciałem jej pomóc, przeżyć to razem z nią. Odczuć chociaż trochę tego bólu, który ona czuje.
- Była jakaś mała komplikacja, dlatego nie mogłeś wejść.
- A jak przez tą małą komplikację stracę dziewczynę albo dziecko?
- Przestań tak w ogóle myśleć! Ogarnij się.
Niedługo później przyjechali Dave i Lars. Siedzieliśmy w poczekalni przez kilka godzin, aż w końcu z sali wyszła uśmiechnięta położna.
- Może pan zobaczyć syna. - oznajmiła, patrząc na Nicka, ale ten siedział jak wmurowny i ani myślał się ruszyć. - Już po wszystkim, zapraszam pana.
- Nick, wszystko się powiodło, chodź. - szturchnąłem jego ramię. Pomogłem mu wstać i zaprowadziłem go do drzwi. Wszedł na salę, gdzie leżała zapewne doszczędnie wyczerpana Shanell.

Nick
Zamknąłem za sobą drzwi i stanąłem jak wryty. Na łóżku leżała Shanell. Miała zamknięte oczy, a na swojej nagiej klatce piersiowej trzymała dziecko. Nie widziałem jego twarzy. Lekarz stał z boku i coś zapisywał. Popatrzył na mnie i przesunął się lekko w bok, żeby nam nie przeszkadzać. Podszedłem do łóżka. Padłem przy niej na kolana i spojrzałem na twarz dziecka. Na te zamknięte oczka, mały nosek i dołeczki w policzkach. Na te małe zacisnęte piąstki. Pogłaskałem Shan po włosach. Otworzyła oczy. Patrzyła na mnie mętnym spojrzeniem i uśmiechała się słabo. Była wykończona, ale szczęśliwa. Byłem z niej dumny. Nasze pierwsze dziecko.
- Ma twoje usta... - powiedziała cicho.
- Kocham cię. - pocałowałem ją w czoło. Najdelikatniej jak mogłem dotknąłem skóry mojego syna. Bałem się, że mogę zrobić mu krzywdę. Nigdy nie miałem do czynienia z takim malutkim dzieckiem. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem moją córkę, potrafiła już coś mówić, stawiać pierwsze kroki, sama jadła. Z moim synkiem miałem być od początku. To ja miałem go wychowywać, budzić się do niego w nocy. Obserwować jak rośnie. Uczyć go jego pierwszych słów. Usłyszeć, kiedy mówi do mnie: "tato". Miałem być prawdziwym ojcem.
- Jak damy mu na imię? - spytałem nagle.
- Nie wiem... - Shan pogłaskała go po główce. - W ogóle o tym nie myślałam...
- Pomyśl... - powiedziałem, zerkając to na nią, to na synka. - Co najbardziej lubisz?
Shanell przez chwilę myślała. Rozejrzała się po sali.
- Lubię... kawę latte, wodę Evian, słońce, seks, bazylię, plażę, krewetki z czosnkiem i natką pietruszki, buty, kocham buty... rukolę, drinka Blue Kamikaze, białą pościel, męskie perfumy, ser pleśniowy, jeansy, spaghetti, skórzane kurtki, zapach płynu do płukania ubrań, zarost u faceta, latanie samolotem, ocean, perfumy, czarny kolor, długie zadbane włosy, tusz do rzęs, szarlotkę mojej babci, pomalowane paznokcie, wysokie budynki, cynamon, biżuterię, Mediolan, orzechy...
- Czekaj, czekaj... - zastopowałem ją. - Mediolan... Milan...
- Milan Menza... - powtórzyła pod nosem. - Brzmi ładnie.
- A na drugie? Najlepiej po kimś, kto jest dla mnie lub dla ciebie ważny... może po moim...
- James. - przerwała mi Shan. - Milan James Menza. Jak tylko stąd wyjdę jadę do urzędu.
- Ale...
- Hej, Milan... podoba ci się? - spytała, głaskając go po policzku. Uśmiechnąłem się. Byłem tak szczęśliwy, że mogłaby go sobie nazwać nawet na cześć faceta, z którym straciła dziewictwo. Od zawsze bardzo przyjaźniła się z Jamesem, ale nie sądziłem, że akurat dostanie imię po nim. Spodziewałem się, że będzie chciała dać mu na drugie Cliff.
W końcu lekarz powiedział, że muszą zabrać Shan z dzieckiem na badania i kazał mi wyjść. Kiwnąłem niechętnie głową. Pocałowałem moją dziewczynę, a ona spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- Wrócisz?
- Jasne. Może pozwolą mi spać na krześle przy twoim łóżku.
Uśmiechnęła się. Pomachałem jej jeszcze i wyszedłem z sali, szczęśliwy jak nigdy.

James
Zobaczyliśmy Nicka, który wychodzi z sali ze łzami w oczach. Wszyscy podnieśliśmy się ze swoich miejsc.
- I teraz wam coś powiem... nigdy nie byłem taki szczęśliwy...
- Ale mów, co z Shanell, jak się czuje, jak dziecko?
- Lars, jest śliczne... A Shanell... nigdy się nie uśmiechała tak jak dziś. Nie wiem, kurwa, ja tylko...
- Spokojnie. - uspokoił go Dave. - Później wszystko nam opowiesz.
W tym samym momencie z sali wyszedł lekarz z jakimiś papierami, śpieszył się gdzieś.
- Panie doktorze, wszystko w porządku? - zatrzymałem go.
- Tak, proszę nam dać jeszcze godzinę na badania, a potem ojciec będzie mógł wejść do żony i dzie...
- A my też będziemy mogli? - spytał Dave, nie pozwalając mu dokończyć.
- Wykluczone. Nie dzisiaj. - oznajmił i chciał już odchodzić.
- No proszę, tylko pięć minut! - jęknął Lars. Lekarz zlustrował nas wzrokiem od góry do dołu.
- No nie wiem. - westchnął. W końcu jednak zlitował się nad nami. - Dobra, ale tylko pięć minut. Ani minuty dłużej.
- Dziękujemy! - krzyknąłem za nim, kiedy się już oddalił, a nam w końcu pozwolono wejść na salę.
- Cały czas tu byliście? - zapytała z uśmiechem Shanell, kiedy wszyscy stanęliśmy obok niej.
- Sześć godzin. - powiedział Dave. - Nawet nic nie jedliśmy.
- Przepraszam, nie musieliście przyjeżdżać.
- Daj spokój... nie słuchaj go. - usiadłem na jej łóżku i spojrzałem na dziecko zawinięte w jakiś kocyk. - Mogę go zobaczyć?
- Tak... - przysunęła się do mnie i odkryła kawałek materiału, żebym mógł lepiej zobaczyć małego.
- Słodki. Oby był podobny do mamy. Z wyglądu i charakteru.
- Ma na drugie imię James. - powiedziała cicho, a ja popatrzyłem na nią zaskoczony. Nie spodziewałem się tego. Myślałem, że dała mu to imię ze względu na jakiegoś innego Jamesa, ale przecież innego nie znała. Znała tylko mnie. Gdyby moja córka urodziła się w tym czasie, pewnie też dałbym jej na drugie imię Shanell. Mimo że nasza przyjaźń przechodziła już przez różne etapy, niezmiennie była moją najlepszą przyjaciółką. Jednak Sophia dostała drugie imię po mojej mamie. Może kiedyś trafi mi się jeszcze druga córka.
- Mogę go potrzymać? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Dave'a.
- Nie. - odpowiedział chamsko Nick.
- Umiem trzymać małe dziecko.
- Nie. - powtórzył. - Jeszcze je upuścisz.
- Nie ufasz mi?
- Dave, chodź tu. - powiedziała cicho Shan i chciała mu podać synka. Przykryla go trochę mocniej i podała Dave'owi. - Ostrożnie...
Mustaine najdelikatniej jak się dało wziął małego na ręce. Naprawdę potrafił dobrze trzymać dziecko. Patrzył na nie, uśmiechając się szeroko. Przeszedł się z nim po sali.
- O, chyba się budzi... - razem z Larsem i Nickiem podeszliśmy do niego. Mały cicho ziewnął i otworzył na chwilę powieki. Miałem wrażenie, że patrzę w oczy Shanell.
- Ten sam kolor tęczówek... - powiedziałem, a ona uśmiechnęła się przez łzy.
- Wiem... już widziałam...
To było niesamowite. Że dwójka ludzi potrafi, czasami z czytego przypadku, stworzyć taką małą żywą istotkę, którą będą karmić, usypiać, kochać nad życie, budzić się dla niej każdego dnia. Która będzie miała ich cechy charakteru i wyglądu. Kiedy patrzyłem w oczy Sophii, widziałem oczy Mel. Kiedy patrzyłem w oczy Nathana, widziałem moje. To było najlepsze uczucie na świecie.
Po Dave'ie nadeszła kolej Larsa. Często zajmował się moimi dziećmi, więc z Milanem też nie miał problemu. On również wyglądał dobrze z dzieckiem na rękach. Pasowało mu to. Wydaje mi się, że często myślał o własnym, ale nie mówił o tym głośno ze względu na Roxxi. Dla niej temat macierzyństwa był dosyć drażliwy.
Niedługo później pielęgniarka wywaliła nas wszystkich za drzwi, Nicka również. On postanowił jednak zostać w szpitalu i poczekać aż Shanell i Milan wrócą z kilku badań. Natomiast ja z Dave'em i Larsem wróciliśmy do siebie. Każdy z nas czuł się inaczej niż zwykle, w pozytywnym tego słowa znaczeniu.