- Marty... Marty, obudź się... - usłyszałem. Przekręciłem się na drugi bok i w ciemnościach zobaczyłem Kirka.
- Co chcesz? - mruknąłem i zakryłem się cały kołdrą.
- Twoja mama dzwoni... to chyba coś pilnego...
- O tej porze? - zirytowałem się i przeciągnąłem. Chciałem już powoli wstawać i doczłapać się do telefonu, ale w tym samym momencie do mojego pokoju wparował Dave. Zapalił światło. Był w samych bokserkach, a w ręce trzymał talerz z kanapką. Do tej pory nie potrafiłem zrozumieć tego, że codziennie budził się w środku nocy tylko po to, żeby coś zjeść...
- Hammett, a ty co tu robisz? Chciałeś mu się wepchnąć do łóżka? - spytał, podchodząc bliżej.
- Nie! Budzę go, bo dzwoni jego mama!
- Jasne, takie bajki to wmawiaj swoim kolegom z zespołu.
- Dobra, spokój. - podniosłem się z łóżka i ziewnąłem głośno. Wyminąłem ich i poszedłem do salonu. Podniosłem słuchawkę. - Halooo?
- Martin? Tu mama. - powiedziała słabym głosem. Chyba ona również była zmęczona.
- Cześć. Wiesz, u mnie jest poniedziałek, druga w nocy...
- Wiem, wiem... przepraszam. Dziadek umarł... - oznajmiła i lekko załamał się jej głos.
- O cholera... k-kiedy?
- Wczoraj... od dwóch dni już bardzo źle się czuł. Wszyscy byliśmy przy nim w szpitalu. Oczywiście ciebie i Roxanne nie było! Wstydzilibyście się!
- Boże, mamo, przecież dziadek już od kilku miesięcy chorował! Byłem go odwiedzić dwa tygodnie temu! Nie sądziłem, że to... że to już... - westchnąłem i wplotłem palce we włosy. Ruszyło mnie to. Nasz dziadek od dawna chorował i częściej bywał w szpitalu niż w domu, lekarze nie dawali większych nadziei. Dziadek przestał niektórych już nawet rozpoznawać, co było naprawdę przykre. Kochałem go i miałem z nim dużo fajnych wspomnień. - Kiedy pogrzeb?
- W piątek... Powiedz Roxanne. Nie odbiera od nikogo telefonu.
- Pewnie jest jeszcze w pracy. Powiem jej...
- Dziękuję. Ona nie chce z nikim rozmawiać. - powiedziała, pociągając nosem. Nic nie powiedziałem. - Dobranoc. Przepraszam, że cię obudziłam.
Rozłączyła się i odłożyłem słuchawkę. Wróciłem do swojego pokoju i zamknąłem się na klucz. Usiadłem na łóżku i otępiały patrzyłem w ciemność. Starałem się jakoś przyswoić to, co powiedziała mi mama. Tak naprawdę chyba nigdy wcześniej nikt bliższy mi nie umarł. Jeszcze w dodatku musiałem to wszystko powtórzyć Roxxi.
Roxxi raczej nie utrzymywała kontaktu z rodziną. Stała się taką czarną owcą po tym, jak przespała się z facetem naszej ciotki. Ktoś mógłby pomyśleć, że to niezła patologia, ale przecież w żaden sposób nie byli ze sobą spokrewnieni. Zupełnie obcy człowiek, który był związany z naszą ciocią. Roxanne zresztą nie pchała mu się do łóżka. Koleś się do niej kleił i bez przerwy ją podrywał, a ona to po prostu wykorzystała. Tak więc od paru lat nie pojawiała się w rodzinnym domu na święta, do nikogo nie dzwoniła ani nie pisała. Nawet w jej urodziny nikt do niej nie zadzwonił z życzeniami.
Nie chciałem już dzisiaj do niej dzwonić z tą informacją. Chciałem trochę ochłonąć, przespać się z tym. Zresztą pewnie i tak siedziała jeszcze w pracy, a jakbym powiedział o tym Larsowi, zapomniałby jej przekazać.
Położyłem się w poprzek łóżka, z nogami zwisającymi do ziemi i jakoś zasnąłem.
***
Od ósmej rano wisiałem na telefonie. Próbowałem się dodzwonić do Roxanne, ale nikt nie odbierał. Dave siedział z Kirkiem w kuchni i jedli śniadanie. Nic im nie mówiłem o śmierci dziadka.
- Marty, do kogo tak dzwonisz?! - zawołał Dave.
- Nieważne. Jedz.
- Pewnie do jakiejś laski. Specjalnie przy tobie nie mówi.
- Coś jeszcze?
- Ja też bym nie mówił. Skończyłoby się tak jak z Jennifer.
Przewróciłem oczami. Minęło już siedem lat, a Kirk nadal wypominał Dave'owi to, że przespał się z jego dziewczyną. Wszystkim się to przez ten czas znudziło, nawet na Dianie nie robiło to już żadnego wrażenia. Odłożyłem w końcu słuchawkę i poszedłem do nich. Postanowiłem zadzwonić jeszcze raz za jakieś pół godziny. Nalałem kawy do kubka i usiadłem na blacie.
- Sorry Kirk, ale to nie moja wina, że twoja laska wolała mnie od ciebie.
- Wykorzystałeś ją!
- Pokazać ci jak jęczała z rozkoszy? Ty pewnie tego od niej nie słyszałeś. - powiedział i wydał z siebie kilka głośnych jęków, jakby właśnie przeżywał najlepsze chwile życia. Kirk krzyknął, wstał od stołu i poszedł do łazienki. Mustaine wybuchnął śmiechem i wrócił do jedzenia.
- Gdyby płacili ci za wkurwianie Kirka to chyba byłbyś już multimilionerem. - stwierdziłem, zeskakując z blatu i siadając na miejscu Hammetta.
- Właśnie, chyba dopiszę to sobie do CV. - oznajmił, grzebiąc widelcem w sałatce. Wybierał z niej same pomidory. - A co ty taki smutny jesteś od rana? Kirka nie ma, możesz mi powiedzieć. Problemy z laskami?
- Nie. Mój dziadek nie żyje. W piątek jadę na pogrzeb.
- Przykro mi. A na co umarł?
Wzruszyłem ramionami.
- Ze starości. Chorował od jakiegoś czasu.
- Wiesz, mój dziadek też umarł, dwa lata temu.
- Tak? Nie mówiłeś. Co mu się stało?
- Zapił się. - odparł z rozbrajającą szczerością. Oparł się wygodnie na krześle i wziął łyka herbaty. - Wiesz, to dziadek ze strony mamy. Mama ma charakter po babci, więc mu się nie dziwię. Mnie moja matka też prawie wpędziła do grobu.
- Ona twierdzi, że ty ją.
- Jestem dobrym człowiekiem.
- Dave, mam rozumieć, że ty jesteś jedyną porządną osobą w twojej patologicznej rodzinie?
- No... Jeszcze moje siostry. Ja pewnie mam charakter po tacie. Wiesz, chciałbym go poznać.
- Pogadaj z mamą. Może ci powie kto to.
- Ona nie chce ze mną o tym rozmawiać! O każdym swoim kolejnym facecie mówi, że to mój ojciec. Do żadnego nawet nie jestem podobny. Do niej też nie. Czy to był jakiś straszny człowiek, że nie chce mi powiedzieć kim był? Gorszy od niej na pewno nie był!
Kiedy tak słuchałem jego wywodu, usłyszałem dźwięk telefonu. Przeprosiłem go i poszedłem do salonu. Podniosłem słuchawkę.
- Halo?
- Nagrałeś mi się na sekretarce, miałam oddzwonić. Coś się stało? - dopytywała Roxxi. Odetchnąłem z ulgą, że w końcu się odezwała.
- Dobrze, że dzwonisz. Próbuję się od rana do ciebie dodzwonić.
- Spałam, wróciłam w nocy z pracy. A Larsa nie ma.
- Nieważne. W nocy dzwoniła do mnie mama. Dziadek nie żyje.
- Co? Przecież widziałam go niedaw...
- Miesiąc temu! - przerwałem jej. - Z dnia na dzień było coraz gorzej.
- Ehh...
- W piątek jest pogrzeb? Jedziesz ze mną?
- Nie wiem czy dostanę wolne...
- Przecież zawsze w pracy dostaniesz wolne z takiego powodu... Jedź. Nawet nie pożegnałaś się z dziadkiem. Nikt z rodziny nie będzie ci robił scen takiego dnia. Zabierzesz Larsa ze sobą...
- Pogadam z szefem.
Westchnąłem i bez słowa odłożyłem słuchawkę. Nawet nie chciało mi się komentować jej zachowania. Pokręciłem głową i wróciłem do Dave'a.
Roxxi
Stałam boso na klatce schodowej, przed drzwiami mojego mieszkania i paliłam papierosa. Marty stał obok mnie. Nic nie mówiliśmy, tylko czekaliśmy aż Lars się wyszykuje. Żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń, postanowiliśmy że pojedzie razem ze mną na pogrzeb. Znał mojego dziadka, wszyscy wiedzieli, że jesteśmy razem, więc chciał zgrywać dobrego troskliwego chłopaka, który wspiera mnie w trudnych chwilach. Tak naprawdę nie chcieliśmy żeby ktokolwiek dowiedział się o naszym kryzysie. Można powiedzieć, że od jakiegoś czasu żyliśmy prawie jak jakieś małżeństwo z 50-letnim stażem. Nawet spaliśmy w osobnych łóżkach. Nie wyprowadziłam się chyba tylko dlatego, że mieliśmy jakąś cichą nadzieję na uratowanie związku. Ale nie wiem czy był jeszcze jakiś sens ratowania tego.
Kiedy tak staliśmy, na nasze piętro wszedł James. Oczywiście był cały rozpromieniony jakby właśnie zaliczył grupowy seks z supermodelkami na jakiejś rajskiej wyspie. Zmierzyłam go wzrokiem i zaciągnęłam się papierosem.
- Cześć. Co wy macie takie miny jakbyście jechali na pogrzeb dziadka?
- No tak się składa, że jedziemy na pogrzeb naszego dziadka. - przewróciłam oczami i wypuściłam chmurę dymu z ust. James poczuł się strasznie zażenowany.
- Przepraszam, nie wiedziałem. Przyjmijcie moje kondolencje. - podał dłoń Marty'emu, a potem wyciągnął rękę w moją stronę. Spojrzałam na nią, marszcząc brwi.
- Zabieraj tę łapę. Nie potrzebuję żadnego współczucia.
- Co się właściwie stało? - dopytywał Hetfield.
- Chorował od dłuższego czasu. - wyjaśnił Marty. - Miał osiemdziesiąt sześć lat.
- Jeszcze trochę mógł pożyć...
- No, drugie tyle. - rzuciłam obojętnie, patrząc gdzieś przed siebie.
- Co ty taka naburmuszona jesteś?!
- A jaka mam być?! Cała rodzina mnie kurwa nienawidzi, a ja muszę tam jechać! Dziadek też miał mnie w dupie. Marty zawsze dostawał jakiś hajs jak przyjeżdżał go odwiedzić, a ja ani centa.
- Ty jak zawsze tylko o kasie... Dziadek cię kochał!
- Nawet mnie kurwa nie rozpoznawał. Jak byłam u niego miesiąc temu to myślał że rozmawia z gwiazdą porno Racquel Darrian.
- Fajnego mieliście dziadka... - stwierdził James z uśmiechem.
- Zamknij mordę. - założyłam moje szpilki, które stały przy drzwiach. Rzuciłam niedopałek na podłogę i zgasiłam go obcasem. Zapukałam do drzwi. - Długo jeszcze?!
- Chwila! - krzyknął Lars z mieszkania. Westchnęłam i spojrzałam jeszcze raz na Jamesa.
- Po co tu w ogóle przyszedłeś?!
- Do Larsa, z teksatmi...
- Lars jedzie na pogrzeb. Przyjdź kiedy indziej.
Kiwnął głową. Pożegnał się z nami i poszedł. Lars w końcu się naszykował i wyszedł z mieszkania. Zamknął drzwi, podałam mu kluczyki do samochodu i wyszliśmy.
Na miejscu byliśmy jakieś cztery godziny później. W domu tylko przywitałam się z kilkoma osobami, nikt nie poruszał żadnych niewygodnych tematów. Ciotka nawet na mnie nie patrzyła.
Cały pogrzeb był dla mnie dosyć dziwnym przeżyciem. Ostatnia taka "uroczystość" na jakiej byłam to był pogrzeb Cliffa, ale prawie nic z niego nie pamiętałam. Chciałam go po prostu wyprzeć z pamięci, nigdy więcej o tym nie myśleć. W tej sytuacji było podobnie.
Ponieważ cała "impreza rodzinna" po pogrzebie się trochę przeciągnęła, musieliśmy zostać na noc w Frisco. Zajęłam z Larsem mój dawny pokój. Po raz pierwszy od dłuższego czasu leżeliśmy w jednym łóżku, pod jedną kołdrą. Żadne z nas nie spało, tylko patrzyliśmy tępo w sufit, na którym miałam przyklejone gwiazdki świecące w ciemności.
W pewnym momencie poczułam jego dłoń na moim udzie. Odwróciłam się w jego stronę. Pocałował mnie w ramię i przytulił się do mnie.
- Od razu lepiej... - powiedział cicho.
Nic nie odpowiedziałam, tylko przymknęłam oczy. A on kontynuował.
- Męczy mnie takie życie z tobą. Chcę żeby było tak jak dawniej.
- A ja nie...
Podniósł się i spojrzał na mnie uważnie.
- Dlaczego?
- Nie chcę być cały czas na drugim planie. Wszystko jest ważniejsze ode mnie, koncerty, imprezy, koledzy. Nie chcę takiego związku.
- Domyślam się...- spuścił wzrok. - Chcę się zmienić... Chcę żeby teraz było między nami dobrze, wiesz?
Wzruszyłam ramionami.
- Postaraj się. Zobaczymy jak będzie.
Kiwnął głową, a ja obróciłam się na drugi bok. Po chwili jednak odwróciłam się jeszcze raz w jego stronę.
- I wiem o tych wszystkich zdradach po koncertach. Nie jestem idiotką.
Nie czekając nawet na jego odpowiedź, ułożyłam się wygodnie na swoim miejscu i po jakimś czasie zasnęłam.
Dave
Leżałem na łóżku w pokoju Marty'ego i zastanawiałem się, czym się dzisiaj zająć. Wróciłem z nocnej zmiany z pracy, wyspałem się i nie miałem żadnych planów na wieczór. Usłyszałem dzwonek do drzwi, ale nawet nie chciało mi się wstawać. Kirk siedział w salonie, więc na pewno poszedł już otworzyć. W końcu do pokoju zajrzał Hammett i popatrzył na mnie.
- Masz jakieś plany na dzisiaj? - spytał, opierając się o framugę.
- Nie. Ale nie myśl sobie, że coś będziemy razem robić.
- Chyba już jednak masz. - uśmiechnął się i otworzył szerzej drzwi. Uniosłem jedną brew do góry i popatrzyłem uważnie co robi. Do środka weszła moja dziewczyna.
- Diana! - krzyknąłem i zerwałem się z łóżka. Rzuciłem się na nią i zacząłem ją przytulać, jakbym nie widział jej przez kilka lat. Kompletnie się jej nie spodziewałem, we wczorajszej rozmowie przez telefon mówiła, że wróci dopiero za tydzień. Tak strasznie za nią tęskniłem. - Jezu, Diana... To ty! Moje kochanie... Moja śliczna... - pocałowałem ją. Odsunęła się w końcu ode mnie i zaśmiała się.
- Też tęskniłam... - pogłaskała mnie po twarzy. Miała takie ciepłe dłonie... Wtuliłem twarz w jej blond loki i wdychałem zapach jej szamponu.
- Gdzie jest Travis?
- W salonie, bawi się z kotem.
Spojrzałem na Kirka, w dalszym ciągu nie odrywając się od Diany. Teraz chciałem być tak blisko niej, jak to tylko możliwe. Jak najdłużej. Chyba jeszcze nigdy nie przeżyłem tak długiej rozłąki z kobietą, którą kocham nad życie. Właściwie to przed Dianą żadna laska nie była moją największą miłością. Chyba dopiero przy niej i Travisie zrozumiałem, co to znaczy kochać.
- I tak nie masz co robić, więc zajmiesz się małym. Wybacz, ale chcę spędzić całą noc tylko z moją dziewczyną. Nie widzieliśmy się dwa miesiące.
- A z Travisem nie chcesz spędzić trochę czasu?! - oburzył się. Przewróciłem oczami.
- Jemu wszystko wynagrodzę za dwa dni. Boże, Kirk. Przynajmniej będziesz miał towarzystwo.
- Przestań Dave, on wcale nie musi się nim opiekować... To mój syn. - powiedziała Diana.
- Ale mogę się nim dzisiaj zająć, dla mnie to nie problem. Naprawdę nie mam żadnych planów. - wzruszył ramionami.
- Skoro tak... dziękuję. Przyjdę po niego z samego rana!
- Nie ma za co. Najważniejsze, żebyś w końcu go stąd zabrała. - wskazał na mnie palcem i wyszedł. Spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się. W końcu poszedłem przywitać się z Travisem, od razu też się z nim pożegnałem i obiecałem, że spędzimy razem cały następny dzień. Wziąłem ich walizki, wpakowałem do bagażnika i pojechaliśmy z Dianą do naszego nowego mieszkania. Weszliśmy do środka i od razu poszła zajrzeć w każdy kąt.
- Nie ma kołder, bo nie umiem zmienić pościeli... Swoich ubrań też nie schowałem do szafy, bo mi się nie chciało, ale jutro się tym zajmę... A z resztą chyba jest ok? Starałem się...
- Jak poukłada się zabawki Travisa, dokupi jeszcze trochę rzeczy do dekoracji, będzie świetnie. Postarałeś się. - podeszła do mnie i cmoknęła mnie w usta. Wziąłem ją na ręce i rzuciłem na łóżko w naszej sypialni.
Chyba każdy pamięta swoje początki związków, to pożądanie i uprawianie seksu gdzie popadnie. Tej nocy poczułem się, jakbym znowu miał ledwo dwadzieścia lat. Kochaliśmy się przez pół nocy, o czwartej nad ranem jedliśmy mrożoną pizzę, a potem spaliśmy bez poduszek, pod jakimś cieńkim kocem. Uwielbiałem takie życie.
Czekałam cały rok, żeby znowu posłuchać tej piosenki.
Wesołych świąt, oby były takie piękne, jak u Jamesa w "Carpie Diem Baby 2"...
A kiedy czytałam poprzedni rozdział, to zastanawiałam się, co takiego słychać u chłopaków... i proszę, mam odpowiedź, haha.
OdpowiedzUsuńW ogóle, nie ogarniałam, że Roxy jest spokrewniona z Marty'm, ale dobra... ogarnęłam. Tylko powiedz mi, czy są rodzeństwem? W sumie, Roxy od zawsze była taki niezłym ziółkiem. No dobra, przespała się z facetem ciotki, czyli ze swoim wujkiem. Rodzinie sprawa może wydawać się gorsząca, aczkolwiek... no właśnie pokrewieństwa nie ma, ale wiadomo, sam fakt. Chociaż sprawa, że Roxy sypia sobie z Juniorem, kiedy jest z Larsem też może wydawać się tak samo gorsząca jak tamta sprawa. Ogólnie, dziewczyna chyba lubi jechać po bandzie. No i tak, narzeka, że rodzina ma ją gdzieś, a tak naprawdę rozpierdala sobie teraz kolejną rodzinę... która chyba jest o wiele więcej warta. Ech.
Z resztą między nią a Larsem nie dzieje się dobrze. Co ja tu mówię, przecież dzieje się bardzo źle... chociaż też nie ma co się dziwić, jak Lars jest jaki jest... ale sama Roxy nie jest przecież lepsza. Ona mówi, że ma nadzieję, aby coś naprawić, a potem w sumie wszystko zgania na Larsa... ech, przecież nie tędy droga i tak naprawdę tak się nie da. Wiadomo, że jeśli chce się coś naprawić, to muszą chcieć tego dwie strony.
Chociaż Roxy jest pazerna na kasę, bo nawet od biednego dziadka chciała wyciągać. Ogólnie - bo to zła kobieta była.
No i dalej.
Dave jesteś królem życia. Haha.
Dobra, nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę - zaczęłam tęsknić za jego postacią.
Bobrze, co ja piszę... źle ze mną, źle... nie, jeszcze zacznę jego słuchać i wzdychać. Tak, wtedy będzie koniec świata, haha.
Diana wróciła. No w końcu... już nawet nie pamiętam, dlaczego tak się uniosła, że sobie pojechała. Chyba chodziło o to mieszkanie. Tak, tak... i wtedy nie rozumiałam, dlaczego ona się tak wścieka. Ale teraz myślę sobie, że nawet dobrze zrobiła, bo sam Dave poczuł ogromną mobilizację, aby wziąć się do roboty, a no czasami takie rozstania przydają się. Chyba... chociaż tego co widzę, to im zrobiło naprawdę dobrze.
Nie wiem co tu mogę jeszcze więcej napisać.
Mogę zaprosić do mnie na nowy rozdział.
No i życzę szczęśliwego Nowego Roku.
Pozdrawiam!
nie są rodzeństwem, są bliskim kuzynostwem, nie było o tym nigdy mowy, tata Roxxi i tata Marty'ego są rodzeństwem, tak sobie to wymyśliłam dawno temu.
UsuńRose, ja w to nie wierzę, ja się zastanawiam kiedy będzie jakaś scena, w której w końcu skrytykujesz Dave'a. nie podoba mi się to, naprawdę, haha. za dobry jest.
ja również Ci tego życzę i w końcu idę z komentarzem do Ciebie :)
Nie krytykuję Dave'a, ale za to równo jadę po Shan. Ha, i równowaga jest!
UsuńI chcę Ci powiedzieć, że przychodzę z niespodzianką i zapraszam na 14 rozdział do mnie :D
No tak, jestem sobie w stanie wyobrazić, co czuł Marty, gdy dowiedział się o śmierci dziadka. Był on dla niego ważny, to widać po jego reakcji, po tych przemyśleniach. Sądzę, że dla Roxxi również w jakimś stopniu. Jeśli mam być szczera, to w tej części jest jeszcze większą suką, niż w poprzedniej, chociaż może mi się tak wydaje, bo tu mamy o niej coś więcej, poprzednio nie miała jakiegoś większego wątku. W każdym razie czuję do niej jakąś sympatię, być może dlatego, że jest inna niż wszyscy, a być może dlatego, że dostrzegam drobne podobieństwa jej charakteru w moim charakterze, nieważne. Szczerze mówiąc to mi jej jest trochę szkoda. Pogubiła się w tym wszystkim, rodzina jej nienawidzi, sprawa z Juniorem, o Larsie nie ma już nawet co mówić. Oni mi jakoś nie pasują do siebie, no nie wiem. Ciężko mi jest sobie wyobrazić, że między nimi kiedykolwiek będzie dobrze. Tak naprawdę Roxxi jest kompletnie sama w tym wszystkim, jest jej ciężko, nie ma się do kogo zwrócić. Stara się dawać sobie jakoś radę, ale wiadomo, jak to jest.
OdpowiedzUsuńKocham to, jak Dave sobie robi jaja z Kirka XD Właściwie to kto sobie nie robi z jego jaj?
No i mój ulubiony fragment tego rozdziału, czyli powrót Diany. Cieszę się, że wróciła, Dave za nią tęsknił, poza tym jest naprawdę fajną postacią. To, jak on się do niej zwracał, jak okazywał to, co przeżywał, było bardzo rozczulające. Widać, że ją kocha, że nigdy nie czuł czegoś podobnego w aż takim stopniu, tak samo wobec Travisa. Kochani są.
To na tyle, panno Poczwaro, czekam na kolejny :)
http://every-day-forus-something-new.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie, powracam na bloga :)