piątek, 1 stycznia 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 16.


chciałam wam życzyć wszystkiego dobrego w nowym roku, mam nadzieję, że dla mnie również będzie lepszy niż ten. i zapraszam na mojego snapchata, którego niedawno założyłam: myymedicine

James
Odbierałem właśnie Sophię z lekcji i wracaliśmy do domu. Z Nathanem nie było problemu, bo wracał razem z Masonem autobusem. Soph bała się jeszcze sama jeździć. W tym miesiącu moja mała dziewczynka poszła w końcu do szkoły. Był dopiero wrzesień, ale dawała sobie radę, szybko się zaklimatyzowała, znalazła sobie nowe koleżanki. Przez ramię miałem przerzucony jej różowy plecak, a ją trzymałem na rękach. Przez całą drogę opowiadała mi o nauce alfabetu i o tym, jak minął jej dzień.
Kiedy byliśmy na miejscu, Mel była już w domu. Siedziała w salonie i malowała paznokcie.
- Cześć skarbie. - uśmiechnąłem się, a ona zlustrowała mnie wzrokiem. - Coś się stało?
- Wiesz jaki jest dzisiaj dzień?
- Dziewiętnasty września.
- A wczoraj jaki był dzień?
- Osiemnasty września? - spojrzałem na nią niepewnie.
- No właśnie. Co się wydarzyło rok temu osiemnastego września?
Oddałem Sophii jej plecak i wzruszyłem ramionami.
- Nie pamiętam... Nawet nie wiem co robiłem w zeszłą sobotę.
Melanie zmarszczyła brwi. Przyłożyła pędzelek do ostatniego paznokcia i pociągnęła po całej jego długości. Zakręciła w końcu lakier i odłożyła go na bok.
- Rok temu zostałam twoją żoną. Wczoraj była nasza pierwsza rocznica ślubu, do cholery! Jak mogłeś zapomnieć?!
- O kurwa... - wymsknęło mi się. Dopiero teraz skojarzyłem wszystkie fakty. 18 września 1989 roku ożeniłem się z jedną z dwóch najważniejszych kobiet w moim życiu. Drugą z nich była nasza córka, która miała jej oczy. Poczułem się tak głupio, że nie byłem w stanie nawet tego opisać. - Zapomniałem... Mel, przepraszam... Coś wymyślę, obiecuję.
- Po prostu chciałam, żebyś pamiętał... Nieważne. Może za rok nie zapomnisz. - spojrzała na mnie smutno i wstała ze swojego miejsca. - Cześć kochanie. - spojrzała na Sophię i poszła do naszej sypialni. Zakląłem cicho pod nosem. Kiedy planowałem się jej oświadczyć, bałem się, że ze względu na to wszystko co się wydarzyło, nie będzie chciała za mnie wyjść. Ale kiedy w końcu się zgodziła, obiecałem sobie, że już nigdy tak jej nie skrzywdzę i będę się starał, żeby ani trochę nie żałowała swojej decyzji. A teraz okazuje się, że zapomniałem o naszej pierwszej rocznicy ślubu. Zrozumiałbym to, gdybyśmy byli trzydzieści lat po ślubie, ale ona była moją żoną dopiero od roku. Nic dziwnego, że było jej z tego powodu przykro. Nawet nie złożyłem jej życzeń i nie dałem buziaka. Musiałem coś wymyślić, żeby jakoś jej to wynagrodzić.
- Idiota... - powiedziałem sam do siebie i rzuciłem się na kanapę. Zastanawiałem się, co sprezentować mojej żonie z okazji spóźnionej rocznicy.

David
Minęły trzy tygodnie, odkąd siedziałem bezczynnie w domu. Byłem na zwolnieniu lekarskim, więc nie chodziłem już prawie miesiąc do pracy. Nie mogłem brać Taylora na ręce, a przy takim małym dziecku, które już po dwóch krokach bolały nogi to było ciężkie. Dobijało mnie też to, że teraz tylko Judy pracuje i ona musi utrzymywać całą rodzinę. O basie mogłem tylko pomarzyć. W dodatku ta szmata Roxxi nawet nie przyszła mnie przeprosić czy spytać jak się czuję po operacji, do której nigdy by nie doszło gdyby nie jej problemy psychiczne. Nienawidziłem tej suki, zniszczyła mi życie i prawie rozbiła moją rodzinę. Nie chciałem jej więcej widzieć. Irytowało mnie też to, że każdy zaczął się wtrącać w mój związek z Judith i naszą ciężką sytuację. Mel nawet zasugerowała mojej dziewczynie, że powinienem zacząć chodzić do psychoterapeuty. A Judy jej posłuchała. Umówiła mnie na spotkanie do jakiegoś kolesia, z którym nawet nie miałem ochoty rozmawiać. Wyrzucała tylko pieniądze w błoto. Terapia, jeszcze tak droga powinna pomóc, a my się coraz bardziej kłóciliśmy. Dzięki, Mel.
Czas płynął, a ja mimo wsparcia ze strony dziewczyny, "terapii" i tak czułem się beznadziejnie. Nic mnie nie cieszyło, nie miałem nawet ochoty na to, żeby wstać rano z łóżka. Mój kontakt z chłopcami też się trochę osłabił. Widząc moje podejście do wszystkiego, nie chcieli spędzać ze mną czasu. Unikali mnie.
Któregoś popołudnia, kiedy Judy była w pracy, a ja siedziałem bezczynnie na kanapie i patrzyłem tępo w ścianę, do salonu wszedł Mason. Trzymał w ręce zeszyt i podsunął mi go nieśmiało.
- Przepytasz mnie ze słówek z hiszpańskiego? - spytał nieśmiało.
- Jasne. - powiedziałem zachrypniętym głosem. W końcu mogłem się na coś przydać. Wziąłem od niego notatnik i zacząłem przerzucać w nim kartki. Usiadł obok i pokazał mi swój ostatni temat. - Mama?
- Madre.
- Brat?
- Hermano.
- A siostra?
- Hermana.
- Babcia?
- A... - myślał chwilę. - Abuale?
- Abuela. - poprawiłem go. - Tata?
- Padre.
- Dziadek?
- Myli mi się to... Abuole?
- Abuelo. To teraz może zdanie... Kocham moją mamę.
- Amo... - zatrzymał się na chwilę. - A mi madre.
- Mam jednego brata.
Przez dłuższą chwilę nic nie mówił.
- Tengo... - podpowiedziałem.
- Tengo... un... hermano.
- Dobrze. - oddałem mu zeszyt. - Całkiem nieźle. Powtórz jeszcze i będzie ok.
- Tato... - zapytał, odkładając notatnik na bok. Spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi oczami. - Dlaczego nie idziesz do psychoterapeuty?
To brzmiało dziwnie w ustach ośmiolatka.
- Mason, a wiesz w ogóle kim jest psychoterapeuta?
- Nie, ale wszyscy mówią, że powinieneś się z nim zobaczyć.
- Naprawdę? Posłuchaj, coś ci powiem. Psychoterapeuta to ktoś, kto próbuje nie zasnąć kiedy tata do niego mówi i mówi. Potem bierze od taty wszystkie pieniądze i efekt jest taki, że tata czuje się jeszcze gorzej. Rozumiesz?
- Mhm... Tato, nie chodź do psychoterapeuty, dobrze?
Uśmiechnąłem się lekko i poklepałem go po ramieniu.
- Idź się jeszcze pouczyć.
- Kocham cię. - powiedział cicho i pobiegł do swojego pokoju. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Mało brakowało, a straciłbym to wszystko. Straciłbym moją rodzinę, moje dzieci i dziewczynę. Judy była taką twardą i niezależną laską, jak wszystkie kobiety w jej rodzinie. Może i wyglądała na jakąś tępą blond dupę, ale tak kompletnie nie było. Kiedy pierwszy raz ją spotkałem w klubie Gazzarri's na początku 1982 roku, miała osiemnaście lat. Pomyślałem sobie, że wyrwę na jedną noc fajną laskę i na tym się skończy. Tak się jednak nie stało. Pamiętam doskonale, że była dla mnie bardzo niemiła i oschła, nie chciała nawet ze mną rozmawiać, odpowiadała chłodno. Widziała, że jestem pod wpływem narkotyków, a ona zawsze była wielkim wrogiem wszystkich możliwych dragów. Pewnie dlatego później często popadała w różne konflikty z Dave'em i nie potrafili się dogadać.
Spotkała się ze mną jakieś kilka tygodni później, znowu byłem naćpany, a ona po raz kolejny próbowała mnie spławić. Ja jednak nie odpuszczałem. Do pierwszego zbliżenia między nami doszło kilka miesięcy później, ale trwało zaledwie kilka minut. Wiem, że czuła się się wtedy strasznie zażenowana, a mi było głupio jak nigdy. Byłem wtedy uzależniony od heroiny, więc z tymi sprawami bywało różnie. Ale potem zrobiliśmy to znowu, jeszcze raz i kolejny, aż upewniliśmy się, że jesteśmy zakochani. Bo kiedy sypia się z kimś, kogo się nie kocha, jeden raz z reguły wystarcza.
Niedługo później Judy zaszła w ciążę i była już na mnie skazana.
Czasami zastanawiałem się, czy żałowała kiedykolwiek tego, że nie usunęła ciąży, że dała mi szansę, że zgodziła się ze mną zamieszkać. Ja dzięki niej się zmieniłem, stałem się lepszym człowiekiem. Po prostu uratowała mi życie.
W naszej ekipie to było dosyć ciekawe zjawisko - każdy z nas był zupełnie inną parą, wszyscy mieliśmy zupełnie inne zdania, zasady, ale łączyło nas jedno - nasze kobiety ratowały nam życie. Bez nich chyba każdy z nas stoczyłby się na dno. Nie licząc Dave'a, który twierdził, że to właśnie dziewczyny wpędzały go do grobu. Ale mogę się założyć, że gdyby nie poznał Diany, prędzej czy później znowu wróciłby do ćpania.

Shanell
Od kilku minut stałam przy oknie w moim pokoju hotelowym i śledziłam wzrokiem kropelki spływające w dół szyby. Wsłuchiwałam się w deszcz bębniący o parapet i obserwowałam przemoczonych od deszczu Anglików, którym chyba w ogóle to nie przeszkadzało. Byłam w Londynie dopiero drugi dzień, a już chciałam wracać do Los Angeles. Do mojego mieszkania, mojego łóżka, mojego synka. Tak cholernie tęskniłam za Milanem i Colinem. Mały był pod opieką Diany i Dave'a. Kiedy wiedziałam, że jest z Dianą, w ogóle się nie martwiłam. Sama była matką i miała trochę większe doświadczenie ode mnie. Ale kiedy pomyślałam sobie o tym, że moje dziecko jest samo z Dave'em, ciarki przechodziły mi po plecach.
Podeszłam w końcu do telefonu i podniosłam słuchawkę. Wykręciłam numer do Dave'a i usiadłam zrezygnowana na łóżku. Odebrał po trzech sygnałach.
- Halo?
- Hej... To ja.
- Cześć słoneczko. Co u ciebie?
- Tęsknię... - powiedziałam cicho. Na końcu lekko załamał mi się głos, więc zamilkłam na chwilę. - Jak Milan?
- Dobrze. Śpi. Shan, umiem się zająć dzieckiem... Diana też jest. Krzywda mu się nie dzieje.
- Po prostu cholernie mi go brakuje. Budzę się po kilka razy w nocy i wstaję, żeby zajrzeć do łóżeczka. Dopiero jak zapalę światło uświadamiam sobie, że nie jestem w domu, a mój syn jest prawie dziewięć tysięcy kilometrów ode mnie...
- Jeszcze tylko dwa dni. Już niedługo go zobaczysz... O, właśnie się przekręcił na brzuch i coś mruczy pod nosem.
Uśmiechnęłam się lekko. Byłam już spokojniejsza, więc położyłam się na łóżku i dalej z nim rozmawiałam. Na chwilę nawet udało mi się zapomnieć o tej całej tęsknocie i samotności.
- Frank wczoraj pytał o ciebie. - oznajmił nagle Mustaine. - Chciał wiedzieć, kiedy wrócisz.
- Frank to kutas.
- Opowiadał, jak robił ci dobrze w męskim kiblu w restauracji.
- Mówiłam, że to kutas. - powtórzyłam ostrzej. - Ciekawe komu jeszcze opowiadał o naszym współżyciu...
- Kolegom z zespołu... Z zespołów. - poprawił się. - Gra teraz z nami, w zastępstwie za Juniora. Mamy teraz Megathrax, a nie Megadeth.
- Cudownie. Jakby znowu o mnie pytał, to mów, że nie wiesz kiedy wracam.
- Ale wiesz, że i tak niedługo na niego trafisz.
- Ja sobie z nim poradzę. Na razie mów, że nie wiesz co u mnie. Muszę kończyć. Ucałuj Milana ode mnie i pozdrów Dianę. Cześć. - szybko się rozłączyłam, nie czekając nawet, aż się ze mną pożegna. Podniosłam się lekko i drżącą ręką wystukałam numer do Colina. Niestety nie odebrał.
Położyłam się znów zrezygnowana, ciężko wzdychając. Jakiś czas później udało mi się w końcu zasnąć.

2 komentarze:

  1. Lemmy... Ja nadal nie potrafię o tym mówić, cholera. W lato byłam na koncercie Motorheadu. Kurwa mać.
    Też ci życzę szczęśliwego Nowego Roku, panno Poczwaro, dużo Dave'a i jeszcze więcej Dave'a.
    No dobra. James i Mel to świetna para, ona potrafiła wybaczyć mu zdradę, trzymają się jakoś mimo tego, to prawda, ale to głupio trochę z jego strony, że zapomniał. Niby faceci często tak mają, ale to jednak jest ważne dla kobiet, a James powinien to ogarnąć, tym bardziej, że to pierwsza rocznica. Trochę szkoda, ale już on się bierze w garść i ja wiem, że wynagrodzi to Melanie :)
    Tak bardzo szkoda mi Juniora, ja go naprawdę rozumiem, ech. W środę powiedziano mi już ostatecznie, że nigdy już nie zagram w siatkówkę ani nie będę w stanie uprawiać żadnego sportu, kurwa mać. Wiem, jak to jest stracić swoją pasję. Bas był dla Juniora światem, sposobem na życie. I zaczęło się, depresja. Niedobrze. I wcale się nie dziwię jego niechęci do terapeutów, ja też mam do tego sceptyczne nastawienie, wiadomo, jak to jest. Każdy jest inny, każdy przeżywa co innego i nie wszyscy mają ochotę na takie coś. Ale przynajmniej David zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje w jego rodzinie i jakoś stara się, żeby to wszystko stało stabilnie, no na przykład patrząc na tę kochaną scenkę z Masonem. Mam nadzieję, że z Judy też się w końcu poukłada, bo to wspaniała kobieta. I no tak, David jest wściekły na Roxxi. Trochę to też jego wina, wiadomo, o co chodzi, ale w końcu to był jakiś przełom, on nie chce się już z nią spotykać. Prawidłowo.
    Gdyby nie Diana, w życiu nikt by chyba nie zostawił dziecka pod opieką Dave'a XD Niemniej jednak miło jest czytać o tym, jak Shanell się troszczy o małego. Jest dobrą matką, tak mi się przynajmniej wydaje. Stara się jak może, to jest naprawdę świetne. A Frank niech sobie spieprza, serio. Wiadomo, jak to jest, ale takie rozpowiadanie o tym, co on z nią wyprawiał na prawo i lewo, no to jak dla mnie świadczy o tym, że on po prostu chce się lansować tym, że spał ze słynną modelką. Nie sądzę, żeby zależało mu na czymkolwiek więcej. Colin jest zupełnie innym i zaczynam za nim tęsknić, tak samo jak Shan. Mam nadzieję, że wkrótce się pojawi.
    Tyle na dziś, do następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć i czołem.
    Ja także czuję się zażenowana tym, co się dzieje wokół GNR, aczkolwiek ja nie wierzę w to całe powstanie z martwych. Dużo o tym się mówi i pisze. Media normalnie zalewają nas taką informacją, ale przecież tak naprawdę nikt z zainteresowanych członków zespołu nie powiedział "No tak, zagramy parę koncertów razem" Jak dla mnie jest to po prostu bujda. Plotka, którą nie wiem kto takiego puścił, ale już na samej plotce można sporo zarobić. Przecież nie trzeba ze sobą zagrać ponownie. Uwierzę, jak mi których z chłopaków to potwierdzi, albo jak dojdzie do pierwsze koncertu. A jak to się stanie, to będę taka zażenowana i chyba stracę szacunek do Duffa.

    Ale do rozdziału.

    Zapomnieć o rocznicy ślubu. O zgrozo, przecież to jest największa zbrodnia, której nie można popełnić w małżeństwie. Aczkolwiek ja sama nie rozumiem takiego przywiązania do dat. Kobiety podobno tak mają, że po prostu muszą sobie świętować, a faceci oczywiście o takich datach nie pamiętają. Ja tam nie wiem. Lubię sobie wspominać, ale i tak żadnych rocznic nigdy nie pamiętam, haha. Ja tu jestem po stronie Jamesa, bo wiadomo jak to jest. Praca, dom, dzieci... no zapomina się. Nawet o głupim kwiatku :D

    David dalej sobie nie radzi z tym wszystkim i sumie mu się nie dziwię. Ogólnie to ja się boję, że on zaraz popadnie w jakąś depresję, czy coś, a wtedy naprawdę może być nieciekawe. Ogólnie rzecz biorąc, to przecież już nie jest ciekawe. Ech, on sam nie chce tej terapii, dlatego ona mu nie pomaga. Ja wiem, że teraz w sumie stracił swoją pasję i pewnego rodzaju samodzielność, ale zaraz może także stracić przyjaciół i rodzinę, a wtedy będzie jeszcze gorzej.

    No i Shan... aż nie chce mi się pisać na jej temat. Weź, w ogóle wrzuć ją pod samochód, albo niech jakiś samobójca na nią spadnie, haha.

    Dobra, kończę.
    Jakiś lipny ten komentarz, wybacz.
    Pragnę zaprosić cię jeszcze do mnie na nowy rozdział.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń