czwartek, 24 grudnia 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 15.

Marty
- Marty... Marty, obudź się... - usłyszałem. Przekręciłem się na drugi bok i w ciemnościach zobaczyłem Kirka.
- Co chcesz? - mruknąłem i zakryłem się cały kołdrą.
- Twoja mama dzwoni... to chyba coś pilnego...
- O tej porze? - zirytowałem się i przeciągnąłem. Chciałem już powoli wstawać i doczłapać się do telefonu, ale w tym samym momencie do mojego pokoju wparował Dave. Zapalił światło. Był w samych bokserkach, a w ręce trzymał talerz z kanapką. Do tej pory nie potrafiłem zrozumieć tego, że codziennie budził się w środku nocy tylko po to, żeby coś zjeść...
- Hammett, a ty co tu robisz? Chciałeś mu się wepchnąć do łóżka? - spytał, podchodząc bliżej.
- Nie! Budzę go, bo dzwoni jego mama!
- Jasne, takie bajki to wmawiaj swoim kolegom z zespołu.
- Dobra, spokój. - podniosłem się z łóżka i ziewnąłem głośno. Wyminąłem ich i poszedłem do salonu. Podniosłem słuchawkę. - Halooo?
- Martin? Tu mama. - powiedziała słabym głosem. Chyba ona również była zmęczona.
- Cześć. Wiesz, u mnie jest poniedziałek, druga w nocy...
- Wiem, wiem... przepraszam. Dziadek umarł... - oznajmiła i lekko załamał się jej głos.
- O cholera... k-kiedy?
- Wczoraj... od dwóch dni już bardzo źle się czuł. Wszyscy byliśmy przy nim w szpitalu. Oczywiście ciebie i Roxanne nie było! Wstydzilibyście się!
- Boże, mamo, przecież dziadek już od kilku miesięcy chorował! Byłem go odwiedzić dwa tygodnie temu! Nie sądziłem, że to... że to już... - westchnąłem i wplotłem palce we włosy. Ruszyło mnie to. Nasz dziadek od dawna chorował i częściej bywał w szpitalu niż w domu, lekarze nie dawali większych nadziei. Dziadek przestał niektórych już nawet rozpoznawać, co było naprawdę przykre. Kochałem go i miałem z nim dużo fajnych wspomnień. - Kiedy pogrzeb?
- W piątek... Powiedz Roxanne. Nie odbiera od nikogo telefonu.
- Pewnie jest jeszcze w pracy. Powiem jej...
- Dziękuję. Ona nie chce z nikim rozmawiać. - powiedziała, pociągając nosem. Nic nie powiedziałem. - Dobranoc. Przepraszam, że cię obudziłam.
Rozłączyła się i odłożyłem słuchawkę. Wróciłem do swojego pokoju i zamknąłem się na klucz. Usiadłem na łóżku i otępiały patrzyłem w ciemność. Starałem się jakoś przyswoić to, co powiedziała mi mama. Tak naprawdę chyba nigdy wcześniej nikt bliższy mi nie umarł. Jeszcze w dodatku musiałem to wszystko powtórzyć Roxxi.
Roxxi raczej nie utrzymywała kontaktu z rodziną. Stała się taką czarną owcą po tym, jak przespała się z facetem naszej ciotki. Ktoś mógłby pomyśleć, że to niezła patologia, ale przecież w żaden sposób nie byli ze sobą spokrewnieni. Zupełnie obcy człowiek, który był związany z naszą ciocią. Roxanne zresztą nie pchała mu się do łóżka. Koleś się do niej kleił i bez przerwy ją podrywał, a ona to po prostu wykorzystała. Tak więc od paru lat nie pojawiała się w rodzinnym domu na święta, do nikogo nie dzwoniła ani nie pisała. Nawet w jej urodziny nikt do niej nie zadzwonił z życzeniami.
Nie chciałem już dzisiaj do niej dzwonić z tą informacją. Chciałem trochę ochłonąć, przespać się z tym. Zresztą pewnie i tak siedziała jeszcze w pracy, a jakbym powiedział o tym Larsowi, zapomniałby jej przekazać.
Położyłem się w poprzek łóżka, z nogami zwisającymi do ziemi i jakoś zasnąłem.

***

Od ósmej rano wisiałem na telefonie. Próbowałem się dodzwonić do Roxanne, ale nikt nie odbierał. Dave siedział z Kirkiem w kuchni i jedli śniadanie. Nic im nie mówiłem o śmierci dziadka.
- Marty, do kogo tak dzwonisz?! - zawołał Dave.
- Nieważne. Jedz.
- Pewnie do jakiejś laski. Specjalnie przy tobie nie mówi.
- Coś jeszcze?
- Ja też bym nie mówił. Skończyłoby się tak jak z Jennifer.
Przewróciłem oczami. Minęło już siedem lat, a Kirk nadal wypominał Dave'owi to, że przespał się z jego dziewczyną. Wszystkim się to przez ten czas znudziło, nawet na Dianie nie robiło to już żadnego wrażenia. Odłożyłem w końcu słuchawkę i poszedłem do nich. Postanowiłem zadzwonić jeszcze raz za jakieś pół godziny. Nalałem kawy do kubka i usiadłem na blacie.
- Sorry Kirk, ale to nie moja wina, że twoja laska wolała mnie od ciebie.
- Wykorzystałeś ją!
- Pokazać ci jak jęczała z rozkoszy? Ty pewnie tego od niej nie słyszałeś. - powiedział i wydał z siebie kilka głośnych jęków, jakby właśnie przeżywał najlepsze chwile życia. Kirk krzyknął, wstał od stołu i poszedł do łazienki. Mustaine wybuchnął śmiechem i wrócił do jedzenia.
- Gdyby płacili ci za wkurwianie Kirka to chyba byłbyś już multimilionerem. - stwierdziłem, zeskakując z blatu i siadając na miejscu Hammetta.
- Właśnie, chyba dopiszę to sobie do CV. - oznajmił, grzebiąc widelcem w sałatce. Wybierał z niej same pomidory. - A co ty taki smutny jesteś od rana? Kirka nie ma, możesz mi powiedzieć. Problemy z laskami?
- Nie. Mój dziadek nie żyje. W piątek jadę na pogrzeb.
- Przykro mi. A na co umarł?
Wzruszyłem ramionami.
- Ze starości. Chorował od jakiegoś czasu.
- Wiesz, mój dziadek też umarł, dwa lata temu.
- Tak? Nie mówiłeś. Co mu się stało?
- Zapił się. - odparł z rozbrajającą szczerością. Oparł się wygodnie na krześle i wziął łyka herbaty. - Wiesz, to dziadek ze strony mamy. Mama ma charakter po babci, więc mu się nie dziwię. Mnie moja matka też prawie wpędziła do grobu.
- Ona twierdzi, że ty ją.
- Jestem dobrym człowiekiem.
- Dave, mam rozumieć, że ty jesteś jedyną porządną osobą w twojej patologicznej rodzinie?
- No... Jeszcze moje siostry. Ja pewnie mam charakter po tacie. Wiesz, chciałbym go poznać.
- Pogadaj z mamą. Może ci powie kto to.
- Ona nie chce ze mną o tym rozmawiać! O każdym swoim kolejnym facecie mówi, że to mój ojciec. Do żadnego nawet nie jestem podobny. Do niej też nie. Czy to był jakiś straszny człowiek, że nie chce mi powiedzieć kim był? Gorszy od niej na pewno nie był!
Kiedy tak słuchałem jego wywodu, usłyszałem dźwięk telefonu. Przeprosiłem go i poszedłem do salonu. Podniosłem słuchawkę.
- Halo?
- Nagrałeś mi się na sekretarce, miałam oddzwonić. Coś się stało? - dopytywała Roxxi. Odetchnąłem z ulgą, że w końcu się odezwała.
- Dobrze, że dzwonisz. Próbuję się od rana do ciebie dodzwonić.
- Spałam, wróciłam w nocy z pracy. A Larsa nie ma.
- Nieważne. W nocy dzwoniła do mnie mama. Dziadek nie żyje.
- Co? Przecież widziałam go niedaw...
- Miesiąc temu! - przerwałem jej. - Z dnia na dzień było coraz gorzej.
- Ehh...
- W piątek jest pogrzeb? Jedziesz ze mną?
- Nie wiem czy dostanę wolne...
- Przecież zawsze w pracy dostaniesz wolne z takiego powodu... Jedź. Nawet nie pożegnałaś się z dziadkiem. Nikt z rodziny nie będzie ci robił scen takiego dnia. Zabierzesz Larsa ze sobą...
- Pogadam z szefem.
Westchnąłem i bez słowa odłożyłem słuchawkę. Nawet nie chciało mi się komentować jej zachowania. Pokręciłem głową i wróciłem do Dave'a.

Roxxi
Stałam boso na klatce schodowej, przed drzwiami mojego mieszkania i paliłam papierosa. Marty stał obok mnie. Nic nie mówiliśmy, tylko czekaliśmy aż Lars się wyszykuje. Żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń, postanowiliśmy że pojedzie razem ze mną na pogrzeb. Znał mojego dziadka, wszyscy wiedzieli, że jesteśmy razem, więc chciał zgrywać dobrego troskliwego chłopaka, który wspiera mnie w trudnych chwilach. Tak naprawdę nie chcieliśmy żeby ktokolwiek dowiedział się o naszym kryzysie. Można powiedzieć, że od jakiegoś czasu żyliśmy prawie jak jakieś małżeństwo z 50-letnim stażem. Nawet spaliśmy w osobnych łóżkach. Nie wyprowadziłam się chyba tylko dlatego, że mieliśmy jakąś cichą nadzieję na uratowanie związku. Ale nie wiem czy był jeszcze jakiś sens ratowania tego.
Kiedy tak staliśmy, na nasze piętro wszedł James. Oczywiście był cały rozpromieniony jakby właśnie zaliczył grupowy seks z supermodelkami na jakiejś rajskiej wyspie. Zmierzyłam go wzrokiem i zaciągnęłam się papierosem.
- Cześć. Co wy macie takie miny jakbyście jechali na pogrzeb dziadka?
- No tak się składa, że jedziemy na pogrzeb naszego dziadka. - przewróciłam oczami i wypuściłam chmurę dymu z ust. James poczuł się strasznie zażenowany.
- Przepraszam, nie wiedziałem. Przyjmijcie moje kondolencje. - podał dłoń Marty'emu, a potem wyciągnął rękę w moją stronę. Spojrzałam na nią, marszcząc brwi.
- Zabieraj tę łapę. Nie potrzebuję żadnego współczucia.
- Co się właściwie stało? - dopytywał Hetfield.
- Chorował od dłuższego czasu. - wyjaśnił Marty. - Miał osiemdziesiąt sześć lat.
- Jeszcze trochę mógł pożyć...
- No, drugie tyle. - rzuciłam obojętnie, patrząc gdzieś przed siebie.
- Co ty taka naburmuszona jesteś?!
- A jaka mam być?! Cała rodzina mnie kurwa nienawidzi, a ja muszę tam jechać! Dziadek też miał mnie w dupie. Marty zawsze dostawał jakiś hajs jak przyjeżdżał go odwiedzić, a ja ani centa.
- Ty jak zawsze tylko o kasie... Dziadek cię kochał!
- Nawet mnie kurwa nie rozpoznawał. Jak byłam u niego miesiąc temu to myślał że rozmawia z gwiazdą porno Racquel Darrian.
- Fajnego mieliście dziadka... - stwierdził James z uśmiechem.
- Zamknij mordę. - założyłam moje szpilki, które stały przy drzwiach. Rzuciłam niedopałek na podłogę i zgasiłam go obcasem. Zapukałam do drzwi. - Długo jeszcze?!
- Chwila! - krzyknął Lars z mieszkania. Westchnęłam i spojrzałam jeszcze raz na Jamesa.
- Po co tu w ogóle przyszedłeś?!
- Do Larsa, z teksatmi...
- Lars jedzie na pogrzeb. Przyjdź kiedy indziej.
Kiwnął głową. Pożegnał się z nami i poszedł. Lars w końcu się naszykował i wyszedł z mieszkania. Zamknął drzwi, podałam mu kluczyki do samochodu i wyszliśmy.
Na miejscu byliśmy jakieś cztery godziny później. W domu tylko przywitałam się z kilkoma osobami, nikt nie poruszał żadnych niewygodnych tematów. Ciotka nawet na mnie nie patrzyła.
Cały pogrzeb był dla mnie dosyć dziwnym przeżyciem. Ostatnia taka "uroczystość" na jakiej byłam to był pogrzeb Cliffa, ale prawie nic z niego nie pamiętałam. Chciałam go po prostu wyprzeć z pamięci, nigdy więcej o tym nie myśleć. W tej sytuacji było podobnie.
Ponieważ cała "impreza rodzinna" po pogrzebie się trochę przeciągnęła, musieliśmy zostać na noc w Frisco. Zajęłam z Larsem mój dawny pokój. Po raz pierwszy od dłuższego czasu leżeliśmy w jednym łóżku, pod jedną kołdrą. Żadne z nas nie spało, tylko patrzyliśmy tępo w sufit, na którym miałam przyklejone gwiazdki świecące w ciemności.
W pewnym momencie poczułam jego dłoń na moim udzie. Odwróciłam się w jego stronę. Pocałował mnie w ramię i przytulił się do mnie.
- Od razu lepiej... - powiedział cicho.
Nic nie odpowiedziałam, tylko przymknęłam oczy. A on kontynuował.
- Męczy mnie takie życie z tobą. Chcę żeby było tak jak dawniej.
- A ja nie...
Podniósł się i spojrzał na mnie uważnie.
- Dlaczego?
- Nie chcę być cały czas na drugim planie. Wszystko jest ważniejsze ode mnie, koncerty, imprezy, koledzy. Nie chcę takiego związku.
- Domyślam się...- spuścił wzrok. - Chcę się zmienić... Chcę żeby teraz było między nami dobrze, wiesz?
Wzruszyłam ramionami.
- Postaraj się. Zobaczymy jak będzie.
Kiwnął głową, a ja obróciłam się na drugi bok. Po chwili jednak odwróciłam się jeszcze raz w jego stronę.
- I wiem o tych wszystkich zdradach po koncertach. Nie jestem idiotką.
Nie czekając nawet na jego odpowiedź, ułożyłam się wygodnie na swoim miejscu i po jakimś czasie zasnęłam.

Dave
Leżałem na łóżku w pokoju Marty'ego i zastanawiałem się, czym się dzisiaj zająć. Wróciłem z nocnej zmiany z pracy, wyspałem się i nie miałem żadnych planów na wieczór. Usłyszałem dzwonek do drzwi, ale nawet nie chciało mi się wstawać. Kirk siedział w salonie, więc na pewno poszedł już otworzyć. W końcu do pokoju zajrzał Hammett i popatrzył na mnie.
- Masz jakieś plany na dzisiaj? - spytał, opierając się o framugę.
- Nie. Ale nie myśl sobie, że coś będziemy razem robić.
- Chyba już jednak masz. - uśmiechnął się i otworzył szerzej drzwi. Uniosłem jedną brew do góry i popatrzyłem uważnie co robi. Do środka weszła moja dziewczyna.
- Diana! - krzyknąłem i zerwałem się z łóżka. Rzuciłem się na nią i zacząłem ją przytulać, jakbym nie widział jej przez kilka lat. Kompletnie się jej nie spodziewałem, we wczorajszej rozmowie przez telefon mówiła, że wróci dopiero za tydzień. Tak strasznie za nią tęskniłem. - Jezu, Diana... To ty! Moje kochanie... Moja śliczna... - pocałowałem ją. Odsunęła się w końcu ode mnie i zaśmiała się.
- Też tęskniłam... - pogłaskała mnie po twarzy. Miała takie ciepłe dłonie... Wtuliłem twarz w jej blond loki i wdychałem zapach jej szamponu.
- Gdzie jest Travis?
- W salonie, bawi się z kotem.
Spojrzałem na Kirka, w dalszym ciągu nie odrywając się od Diany. Teraz chciałem być tak blisko niej, jak to tylko możliwe. Jak najdłużej. Chyba jeszcze nigdy nie przeżyłem tak długiej rozłąki z kobietą, którą kocham nad życie. Właściwie to przed Dianą żadna laska nie była moją największą miłością. Chyba dopiero przy niej i Travisie zrozumiałem, co to znaczy kochać.
- I tak nie masz co robić, więc zajmiesz się małym. Wybacz, ale chcę spędzić całą noc tylko z moją dziewczyną. Nie widzieliśmy się dwa miesiące.
- A z Travisem nie chcesz spędzić trochę czasu?! - oburzył się. Przewróciłem oczami.
- Jemu wszystko wynagrodzę za dwa dni. Boże, Kirk. Przynajmniej będziesz miał towarzystwo.
- Przestań Dave, on wcale nie musi się nim opiekować... To mój syn. - powiedziała Diana.
- Ale mogę się nim dzisiaj zająć, dla mnie to nie problem. Naprawdę nie mam żadnych planów. - wzruszył ramionami.
- Skoro tak... dziękuję. Przyjdę po niego z samego rana!
- Nie ma za co. Najważniejsze, żebyś w końcu go stąd zabrała. - wskazał na mnie palcem i wyszedł. Spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się. W końcu poszedłem przywitać się z Travisem, od razu też się z nim pożegnałem i obiecałem, że spędzimy razem cały następny dzień. Wziąłem ich walizki, wpakowałem do bagażnika i pojechaliśmy z Dianą do naszego nowego mieszkania. Weszliśmy do środka i od razu poszła zajrzeć w każdy kąt.
- Nie ma kołder, bo nie umiem zmienić pościeli... Swoich ubrań też nie schowałem do szafy, bo mi się nie chciało, ale jutro się tym zajmę... A z resztą chyba jest ok? Starałem się...
- Jak poukłada się zabawki Travisa, dokupi jeszcze trochę rzeczy do dekoracji, będzie świetnie. Postarałeś się. - podeszła do mnie i cmoknęła mnie w usta. Wziąłem ją na ręce i rzuciłem na łóżko w naszej sypialni.
Chyba każdy pamięta swoje początki związków, to pożądanie i uprawianie seksu gdzie popadnie. Tej nocy poczułem się, jakbym znowu miał ledwo dwadzieścia lat. Kochaliśmy się przez pół nocy, o czwartej nad ranem jedliśmy mrożoną pizzę, a potem spaliśmy bez poduszek, pod jakimś cieńkim kocem. Uwielbiałem takie życie.




Czekałam cały rok, żeby znowu posłuchać tej piosenki.
Wesołych świąt, oby były takie piękne, jak u Jamesa w "Carpie Diem Baby 2"...

niedziela, 6 grudnia 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 14.

w następnym w końcu wraca Diana i dowiecie się co się dzieje z Roxxi :)

Judy
W sobotę byłam razem z Shanell w jakimś studiu fotograficznym. Po raz pierwszy miała mieć sesję z jakimś młodym francuskim fotografem, o którym nigdy wcześniej nie słyszała i nie chciała być tu sama. W soboty nie pracowałam, więc wzięłam Taylora ze sobą i pojechaliśmy razem z nią.
Spojrzałam na małego, który grzecznie siedział z tyłu na kanapie i bawił się wszystkim co wpadło mu akurat w ręce. Jakąś poduszką, pędzelkiem do pudru czy butelką wody. To dziecko w każdym momencie potrafiło znaleźć sobie czas na zabawę. Podejrzewam, że jakby przejechał obok niego czołg, nie zwróciłby nawet na niego uwagi i bawiłby się dalej.
Popatrzyłam na Shanell, która siedziała przed lustrem i pozwalała makijażystce działać. Kobieta chyba nawet nie umiała mówić po angielsku, więc bez problemu mogłyśmy rozmawiać o czym chciałyśmy.
- A jak się czuje Junior? - spytała nagle Shan, nie odrywając wzroku od swojego odbicia.
- Źle. - westchnęłam cicho i wzięłam ozdobny flakonik perfum, który zaczęłam oglądać. Nie chciałam na nią patrzeć, żeby się przypadkiem nie rozpłakać.
- Ostatnio mówiłaś, że całkiem dobrze...
Wszystkim wciskałam kit, że Junior jakoś się pogodził z tym wszystkim, nie może się doczekać, aż mu ściągną gips, przejdzie rehabilitację i będzie mógł wrócić do grania. Tak nie było. Znosił to naprawdę ciężko, od prawie dwóch tygodni siedział w domu i nie wyszedł nawet za próg mieszkania. Nie chciał ze mną rozmawiać, kiedy tylko coś do niego powiedziałam, zaczynaliśmy się kłócić. Taylor też trzymał się od niego z daleka, odkąd parę razy na niego nakrzyczał, a Mason w ogóle bał się czasami odezwać, mimo że zawsze był z Davidem w świetnych kontaktach. Najbardziej w tym wszystkim było mi szkoda właśnie chłopców.
- A co mam mówić? Jest naprawdę źle. Nie chcę nikogo w to mieszać.
- Ale przecież będzie mógł wrócić do grania...
- Shanell, może za rok... Może. On już teraz jest załamany, a co będzie za jakieś pół roku? Wczoraj Dave był go odwiedzić. Jak tylko mu powiedział, że chce żeby Frank pograł z nimi w zastępstwie, wyrzucił go za drzwi. - westchnęłam cicho i przygryzłam wargi. - Strasznie się o niego boję, że coś sobie może zrobić... kilka dni temu powiedział mi, że już nie chce ze mną być.
Odwróciła wzrok w moją stronę.
- Przestań... na pewno nie miał tego na myśli. On cię strasznie kocha...
- Sama już nie wiem. Nie sypiamy ze sobą, nie mogę się do niego przytulić. Nie całuje mnie już nawet na dobranoc jak zawsze to robił.
Shanell posmutniała. Spuściła na chwilę wzrok i znowu spojrzała w swoje odbicie.
- Cholera, przecież zawsze byliście taką idealną parą... Tak długo jesteście już razem, macie dzieci... Przeszliście razem przez jego uzależnienie od heroiny, przez brak kasy, na każdym kroku okazywaliście sobie miłość, a tutaj nagle wszystko się sypie przez złamaną rękę...
- Wszystko co złote szybko się kończy.
- Nawet tak nie mów... Judy, bądź przy nim. Po prostu bądź. Wspieraj go, a będzie dobrze...
- Shan, jestem cały czas... - wplotłam palce we włosy. - Chcę być. Ale on mnie ciągle od siebie odrzuca. On już mnie nie chce. Trudno. Jeśli ostatecznie mi powie, że to już koniec, to jakoś się z tym pogodzę... dam sobie radę z chłopakami, prawda? Jestem silna.
- Kiedyś byliśmy najlepszą ekipą pod słońcem, a niedługo nic z tego nie zostanie. Ja rozstałam się z Nickiem, odszedł z zespołu, Junior też nie może teraz grać i coś świruje... Agnes i Jason... dziwnie się czasami czuję w ich towarzystwie, oni chyba też. To już nie jest to samo, co kiedyś. Wszyscy przyjaźnimy się od lat, a oni pojawili się tak znikąd. Roxxi też się zrobiła dziwna, nie wiem co z nią jest... Ale jak ty rozstaniesz się z Davidem, to chyba zwątpię w to, że miłość istnieje...
Uśmiechnęłam się lekko.
- Będę walczyć. Mam nadzieję, że damy radę.
- Ja też. - położyła dłoń na mojej. Kilka minut później przyszedł fotograf. Wstałam ze swojego miejsca i poszłam usiąść obok Taylora. Makijażystka pomogła Shanell założyć jakąś zdobioną kurtkę i poprawiła jej jeszcze włosy. W trakcie sesji Tay jak zwykle nie mógł za bardzo usiedzieć na miejscu i kręcił się wokół Shan i jej fotografa. Przynajmniej udało mu się załapać na kilka zdjęć.

Shanell
Wracałam właśnie z agencji i szłam w stronę domu moich rodziców, żeby odebrać od nich Milana. Słońce powoli zachodziło za wzgórzami Hollywood, niebo nabrało różowych i żółtych barw. Szłam przed siebie, zaczytana w najnowszym wydaniu magazynu Elle i nie zwracałam na nikogo uwagi. Nagle poczułam, jak ktoś od tyłu szarpie mnie ostro za rękę. Prawie krzyknęłam, wypuściłam magazyn z rąk i odwróciłam się. Przede mną stał Nick, którego nie widziałam od ponad miesiąca. Nie miałam pojęcia co się z nim dzieje, bo nawet się ze mną nie kontaktował.  Nie wyglądał najlepiej. Był nieogolony, włosy miał byle jak związane, na głowie miał czapkę z daszkiem, dostrzegłam wory pod oczami. W sumie to zrobiło mi się go trochę szkoda.
- Co chcesz? - spytałam w końcu, podnosząc moją gazetę z chodnika.
- Jak sobie radzisz?
- Normalnie, a jak mam sobie radzić? Nie jestem jakaś ułomna, umiem sama wychować dziecko. - rzuciłam obojętnie i ruszyłam przed siebie, a on poszedł za mną.
- Jak Milan? Jest zdrowy?
- Tak.
Kątem oka dostrzegłam, że wyciąga portfel z kieszeni.
- Potrzebujesz jakichś pieniędzy?
- Nie?
Wyciągnął sto dolarów i wcisnął mi je w rękę. Zatrzymałam się i spojrzałam na banknot.
- Żartujesz sobie ze mnie? Sto dolców po ponad miesiącu milczenia? To nawet nie wystarczy na połowę opłat.
- Dobra, masz jeszcze pięćdziesiąt... Ale nie mogę dać więcej, wiesz, że muszę utrzymać Nelly i siebie. - znowu zaczął grzebać w portfelu, a ja pokręciłam głową i wcisnęłam mu te sto dolarów. Chciało mi się śmiać. Nie chciałam od niego ani centa, sama potrafiłam zadbać o siebie i dziecko.
- Nic od ciebie nie chcę. Weź te pieniędze. Mam swoje.
- Mogę zobaczyć się z Milanem?
- Nie. Coś ci chyba powiedziałam w szpitalu.
- Shanell...
- Zapomnij kurwa. To mój syn. I przyjdź w końcu zabrać resztę swoich rzeczy z mojego mieszkania albo spakuję je i sprzedam. Tak samo jak części twojej perkusji, które zajmują mi miejsce w piwnicy.
- Mam gdzieś te graty, zrób sobie z nimi co chcesz. Ale nie utrudniaj mi kontaktu z moim synem.
- Nie zainteresowałeś się dzieckiem przez ponad miesiąc, nawet nie zadzwoniłeś, żeby spytać czy jest zdrowy, a teraz próbujesz mi wpierać, że utrudniam ci z nim kontakt? - zmarszczyłam brwi.
- Obiecywałaś mi, że nigdy nie będzie tak jak z Nelly i będę z Milanem od samego początku.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek mówiła coś takiego. Spieprzyłeś sprawę, Nick. Lepiej wychowam go bez ciebie.
Nagle szarpnął mnie za rękę i złapał mocno za nadgarstek. Miałam wrażenie, że zaraz mi go złamie. Naprawdę zabolało. Wyrwałam mu się i uderzyłam go z całej siły w twarz.
- Nie próbuj się nawet zbliżać do mnie i do Milana, bo pożałujesz. Nie żartuję. - warknęłam i pobiegłam przed siebie. Odwróciłam się kilka razy, ale już go nie widziałam. Chyba posłuchał. W końcu doszłam pod dom moich rodziców. Weszłam na podwórko. Od razu dostrzegłam wózek stojący przy huśtawce. Moja mama robiła coś w ogródku.
- Hej! - krzyknęłam, a mama odwróciła się w moją stronę. Wstała z ziemi i przyłożyła palec do ust. Podeszła do mnie.
- Przed chwilą zasnął.
- Oh. - przytuliłam ją. - Tata jest?
- Tak, ale ma trochę papierkowej roboty. Zjesz coś? Byłam dzisiaj u babci, przywiozłam od niej trochę ciasta.
- Bardzo chętnie.
- To weź małego. - powiedziała i ściągnęła swoje brudne rękawiczki, w których pracowała. Rzuciła je na huśtawkę, ja wzięłam wózek i ruszyłyśmy w stronę domu. Kiedy znalazłyśmy się w środku, przywitałam się z tatą, który siedział w kuchni wśród papierów i usiadłam przy stole. Mama wstawiła wodę na herbatę i wyciągnęła talerze.
- Coś się stało? Taka zamyślona się wydajesz... - powiedział tata, odkładając długopis.
- Spotkałam dzisiaj Nicka. Po ponad miesiącu wcisnął mi w rękę sto dolarów, potem spytał czy może zobaczyć Milana, a jak powiedziałam, że nie, to prawie mnie tam pobił! Myślałam, że złamie mi rękę!
- Shanell, ja wiem, jaka jest między wami sytuacja, masz prawo być zła... ale nie możesz mu utrudniać kontaktu z dzieckiem. To jego syn. - powiedziała mama, kładąc na stole talerz z ciastem.
- To jest też moje dziecko, ja je urodziłam, ze mną mieszka. I ja je utrzymuję. Skoro nie chcę żeby mały miał z nim kontakt, to nie będzie go miał.
Rodzice spojrzeli na siebie bezradnie. Mama zalała herbatę i postawiła przede mną kubek.
- Kochanie, sprawdzałaś dzisiaj pocztę? - ojciec spojrzał na nią.
- Nie, zapomniałam.
- Wiesz dobrze, że czekam od trzech dni na te faktury.
- Ja mogę iść sprawdzić. - zaoferowałam i odłożyłam łyżeczkę na bok. Wstałam ze swojego miejsca i poszłam do skrzynki pocztowej. Wyciągnęłam z niej kilka kopert i zaczęłam je przeglądać. - Rachunek, rachunek, ulotka nowej pizzerii, chyba te faktury... - podałam ojcu brązową kopertę. - I jakiś list...
- Ooo, od kogo? - zaciekawiła się mama.
- Nie wiem... - zaczęłam oglądać go z każdej strony. Z tyłu koperty niestarannym pismem było coś napisane. Próbowałam się rozczytać. - Veronica Stuart. Z South Central. Kto to?
- Nikt ważny... - mama wzięła ode mnie list. Spojrzała na mojego ojca, który odłożył faktury na bok. Chyba nie ucieszyli się z tej przesyłki, ale nie chciałam o nic wypytywać. Skoro mama stwierdziła, że to nikt ważny, nie musiałam wiedzieć kto to. Miałam zresztą swoje sprawy na głowie.
Posiedziałam jeszcze trochę z moimi rodzicami, zjadłam ciasto, wypiłam herbatę i wróciłam z Milanem do domu. Wzięłam szybki prysznic, położyłam się do łóżka i od razu zasnęłam, zmęczona po ciężkim dniu.