niedziela, 22 listopada 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 13.

przyjechałam do Bolonii tydzień po tym jak był tu Frank Bello. powiem tylko tyle - kurwa mać. 

Mel
Postawiłam przed Shanell kubek z herbatą i ściągnęłam z krzesła moją suknię Kopciuszka. Zaniosłam ją do salonu i położyłam na oparciu fotela. Spojrzałam jeszcze na Soph, która siedziała na kanapie i oglądała grzecznie bajki, zerkając co chwilę na Milana, który spał obok niej. Uśmiechnęłam się i wróciłam do kuchni. Zajęłam miejsce naprzeciwko Shan i podkuliłam nogi. Popatrzyłam na jej rozpromienioną twarz.
- No, opowiadaj, jak było na tej kawie?
- Normalnie. - wzruszyła ramionami i podniosła kubek, żeby jakoś ukryć za nim uśmiech.
- Normalnie? Dziewczyno, zaraz zaczniesz ze szczęścia latać po ścianach...
- Mel... Było cudownie. On jest niesamowity...
- Aż tak?
- Aż tak. Otwiera przede mną drzwi...
- Shanell, nawet Dave otwiera przed nami drzwi.
- Ale nie do samochodu. Nieważne. Umówiliśmy się na kolację w przyszły piątek.
- Tylko powiedz mi o nim coś więcej. Na razie wiem tylko, że ma na imię Colin, jest lekarzem i jesteś cholernie zauroczona...
- Jest starszy ode mnie... O jedenaście lat. Jest pediatrą. Rozwiódł się dwa lata temu. Urodził się w Teksasie, ale przyjechał do Los Angeles żeby studiować. Plus jest taki, że wcześniej mnie nie znał. Nie miał pojęcia, że jestem modelką. Przynajmniej wiem, że nie chce się ze mną spotykać ze względu na mój zawód.
- Przystojny?
- Bardzo. - rozmarzyła się. - Ale nie mów nic Jamesowi. Znowu będzie mnie o wszystko wypytywać, będzie chciał go poznać. Traktuje mnie od jakiegoś czasu jak małe dziecko. Współczuję Sophii, kiedy podrośnie i przyprowadzi chłopaka do do... - przerwało jej ciche trzaśnięcie drzwi. Westchnęła i odchyliła głowę do tyłu. - Ani słowa.
Kiwnęłam z uśmiechem głową. Słyszałyśmy, jak James mówi coś do Sophii, a po chwili wszedł do kuchni. Pocałował każdą z nas i wziął do ręki moją szklankę z colą.
- O czym gadacie?
- O tobie. - powiedziała szybko Shan.
- Jak miło.
- Tak na serio to gadamy o... - zaczęłam, ale Shanell mnie zagłuszyła.
- Nie gadamy o żadnych chłopakach!
- Rozmawiamy o mojej operacji plastycznej. - oznajmiłam spokojnie. Byłam ciekawa ich reakcji. W końcu James odstawił szklankę i zabrał głos.
- Jakiej operacji? Czego?
- Chyba mózgu. Jesteś idealna, nie masz czego operować. - powiedziała Shanell, która chyba była najpiękniejszą dziewczyną w całej Kalifornii, a sama nie raz wspominała, że chciałaby poprawić biust czy nos.
- Chcę usunąć tego pieprzyka na twarzy.
- Żartujesz sobie chyba! - krzyknął James. - Nie zgadzam się!
- Ale mi się on nie podoba!
- Nagle teraz przestał ci się podobać?
- Nigdy mi się nie podobał. - mruknęłam i zaplotłam ręce na piersi.
- Pamiętasz jak pracowałyśmy w Seventh Veil? Większość tancerek myślała, że sobie go dorysowujesz i też zaczęły to robić. Ty masz swój naturalny i ci się nie podoba... Marilyn Monroe też miała namalowany pieprzyk. - stwierdziła Shan.
- Nie obchodzi mnie jakaś platynowa kurewka.
- Przestań, Mel. Lubię cię lizać po tym pieprzyku. - powiedział James. Spojrzałam na niego i wybuchnęłam śmiechem. Shanell, która chciała się napić, zrezygnowała i odłożyła swój kubek. Zaczęła się śmiać razem z nami.
- Tak na serio uwielbiam ten pieprzyk. - oznajmiłam z uśmiechem. - A Shanell ma nowego faceta.
- Melanie! - krzyknęła z wyrzutem.
- Jakiego chłopaka? Dlaczego ja nic nie wiem? - Jam zajął miejsce obok mnie.
- Nie muszę ci o wszystkim mówić! Jestem dorosła!
- Po prostu chcę wiedzieć kto to. - wzruszył ramionami. - Co w tym dziwnego? Chyba nie chcesz go cały czas przed nami ukrywać.
- Jest lekarzem, pediatrą. - poddała się i zaczęła opowiadać. - Ma na imię Colin, ma trzydzieści pięć lat. Jest po rozwodzie. Poznałam go przez przypadek, jak byłam w szpitalu rozstać się z Nickiem. Później byłam u niego jak Milan miał gorączkę i zaprosił mnie na kawę. Dzisiaj pierwszy raz się spotkaliśmy. Umówiliśmy się na kolację w następny piątek.
- Nie dotykał cię?
- James! - jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. Przetarła oczy i spojrzała na niego. - Nie spałam z nim. Nawet się nie przytulaliśmy.
- I bardzo dobrze! Żadnego seksu dopóki go nie poznam.
- Kochanie, opanuj się. - powiedziałam, kładąc nogi na jego kolanach. - Ten facet naprawdę wydaje się bardzo w porządku. Shan jest cholernie zauroczona, a jemu jak widać nie chodzi o seks z młodą długonogą modelką. Nawet się nie przytulają!
- Więc kiedy go z nami zapoznasz?
- Możesz przyjść w piątek, wtedy mamy się spotkać i iść na kolację. Przyjedzie po mnie o dziewiętnastej.
- Zajrzę na pewno.
- Super. Dzięki tato. - przewróciła oczami.
- Shanell, o co ci chodzi? Robię to dla twojego dobra.
- Dlaczego nie kontrolujesz tak Mel?
- Bo każdy facet który wie, że to moja żona, boi się do niej zbliżyć. Zresztą w Disneylandzie nie ma tylu zboczeńców co u ciebie w pracy.
- A Soph?
- Soph jeszcze nie przyprowadza chłopaków do domu.
- Przykro mi Shanell. - zaśmiałam się. - Jak Sophia znajdzie sobie chłopaka będziesz miała spokój.
- Sama za kilka lat będzie tak latała za Milanem, kiedy nie będzie mógł się odpędzić od dziewczyn.
- Większość z nich i tak wyleci za drzwi po pierwszej selekcji. - zaśmiała się. - I będzie zakaz umawiania się z modelkami!
- Weź, mały się umówi na randkę z jakąś laską, a ty będziesz im siedzieć pod stolikiem i notować wszystko?
- Co tam pod stolikiem, gorzej jak im wejdzie pod łóżko. - puściłam jej oczko.
- No hahaha, bardzo śmieszne. Mój syn ma dopiero kilka tygodni, a wy mi jego seks planujecie.
- Jak pójdzie śladami tatusia to zostaje mu jeszcze jakieś czternaście lat. To nie tak dużo do pierwszego razu. - stwierdził James, biorąc znowu łyka z mojej szklanki.
- Ja go będę pilnować, spokojnie. - poinformowała Shan i wstała ze swojego miejsca. Dopiła swoją herbatę i odstawiła kubek do zlewu. - Będę się zbierać. Dzięki za rozmowę, Mel. Tobie James nie dziękuję.
- Nie ma za co.
Również wstałam, opierając się ręką o mojego męża i wyszłyśmy razem z kuchni. Wzięła nosidełko z Milanem, pożegnała się z Sophią i ruszyła w stronę wyjścia.
- Weź przytrzymaj Jamesa, żeby nie przychodził do mnie w piątek. Serio, lubię Colina, nie chcę żeby go wystraszył.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Postaram się, ale nic nie obiecuję. Wiesz jaki on jest.
- Niestety. - mruknęła cicho pod nosem. Pożegnałyśmy się i wyszła z mieszkania, a ja zajęłam się swoimi sprawami.

James
- Już idę! - krzyknąłem, kiedy po raz drugi usłyszałem dzwonek do drzwi. Wstałem z kanapy i wziąłem do ręki swoją szklankę z sokiem. Poszedłem otworzyć. Na progu stał wysoki ciemny blondyn z bukietem kwiatów. Popatrzył na mnie skrępowany.
- Chyba pomyliłem mieszkania... - odezwał się. Wyłapałem w jego głosie południowy akcent.
- Ty jesteś Colin?
- Tak?
- Wejdź, Shanell się jeszcze szykuje.
Kiwnął głową i nieśmiało wszedł do środka. Chyba od razu było widać, że mieszka tu modelka. Mieszkanie było urządzone w stylu minimalistycznym, w stonowanych kolorach. Na ścianach wisiały różne fotografie z sesji zdjęciowych. Nawet swój pierwszy kontrakt z agencją modelek oprawiła w ramkę i powiesiła. Na szafkach i stoliku w salonie leżały stosy magazynów o modzie. Ubrania były dosłownie w każdym pomieszczeniu, a buty starannie ułożone, jak od linijki.
- To tylko część jej ubrań. - powiedziałem, domyślając się jego pytania. - Kiedy urodził się Milan musiała przerobić swoją garderobę na jego pokój i porozwoziła część swoich rzeczy po wszystkich znajomych. Zajęła mi nimi pół piwnicy. Jak kiedyś zamieszkacie razem to przygotuj się na to, że będziesz musiał jej odstąpić wszystkie szafki i co najmniej dwa pokoje.
- Chcesz mnie do niej jakoś zniechęcić?
- Nie, tak sobie mówię.
- Jesteście przyjaciółmi? - spytał, patrząc na mnie.
- Tak, od ośmiu lat. - napiłem się i odstawiłem szklankę na stół. - Co będziecie dzisiaj robić?
- Idziemy na kolację.
- A po kolacji? - zaplotłem ręce i zlustrowałem go wzrokiem.
- Odwiozę ją do domu...
- To bardzo dobra odpowiedź.
Po chwili Shanell wyszła z łazienki i pojawiła się w salonie. Miała na sobie obcisłą czerwoną sukienkę do połowy uda z rękawami do łokci, wysokie szpilki i włosy spięte w kok. Chyba obydwoje zaniemówiliśmy.
- Cześć Colin. - powiedziała nieśmiało i podeszła do niego. Stanąłem z boku i patrzyłem na nich uważnie.
- Cześć... Pięknie wyglądasz. - pochwalił ją i wręczył kwiaty. - To dla ciebie.
- Dziękuję... - uśmiechnęła się i podała mi bukiet. - Wstaw do wazonu. Przydaj się na coś.
- Wiesz co, za chwilę mogę wrócić do domu i będziesz musiała zabrać Milana na randkę.
- Poznałeś Jamesa? Straszył cię już pobiciem? - Shan nie zwróciła uwagi na to co mówię.
- Nie, zamieniliśmy parę zdań... nie było żadnych gróźb.
- Właśnie, miło sobie rozmawialiśmy. Nie panikuj. - uspokoiłem ją i poszedłem z kwiatami do kuchni. Nie mogłem znaleźć wazonu, więc wlałem trochę wody do wysokiej szklanki i wstawiłem je do niej. Wróciłem do salonu, a oni zbierali się już do wyjścia.
- Wróć o jedenastej. - powiedziałem, siadając wygodnie na kanapie.
- James, wrócę kiedy będę chciała. Jestem dorosła.
- Nie zapominaj, że zajmuję się twoim dzieckiem. I chyba nie będziesz do jedenastej jeść. Kto to widział żeby żreć o tej porze.
- To nie ja tydzień temu zamawiałam do domu chińczyznę o drugiej w nocy. - powiedziała, zakładając swoją swoją skórzaną kurtkę. - I przestań mi robić przypał przy Colinie.
- Dobra, idźcie już, bo czas leci.
- Na razie. - rzuciła na pożegnanie i pociągnęła Colina za sobą, nawet na mnie nie patrząc.

Shanell
Odstawiłam kieliszek z winem i spojrzałam jeszcze raz na Colina. W tym facecie naprawdę było coś magicznego. Działał na mnie jak magnez, tak mnie do niego ciągnęło. Był strasznie przystojny, był prawdziwym dżentelmenem, nie próbował mnie zaciągać do łóżka ani nie wysyłał jakichś dziwnych jednoznacznych sygnałów. Ale nadal miałam wrażenie, że czegoś mi w tym wszystkim brakuje, tylko nie miałam pojęcia czego.
- Mam nadzieję, że miło spędziłaś ze mną czas. - głos Colina wyrwał mnie z zamyślenia.
- Jak najbardziej. - powiedziałam z uśmiechem.
- Masz jeszcze ochotę iść na jakiś spacer?
- Jasne. Chodźmy się przejść po Trzeciej Ulicy, uwielbiam tam chodzić wieczorem.
Dopiłam moje wino. Colin zostawił pieniądze na stoliku, pomógł mi założyć moją kurtkę i wyszliśmy z restauracji. Całkiem dużo ludzi i turystów również tu spacerowało, ale nikt nie zwracał na nas uwagi. Szliśmy powoli, patrzyłam na przechodniów, wystawy sklepowe i migające światła. Przez dłuższy czas żadne z nas nie nie mówiło. Chyba się wstydziliśmy.
- Colin? - przerwałam w końcu ciszę.
- Tak?
- Powiedz mi... czego ode mnie oczekujesz? Chciałbyś być ze mną?
- Chyba za wcześnie na takie odpowiedzi, Shanell.
- Rozumiem... przepraszam. - odwróciłam wzrok i opatuliłam się mocniej kurtką. Colin zatrzymał się i stanął naprzeciwko mnie. Złapał mnie za dłonie i spojrzał mi prosto w oczy.
- Wiesz, że jestem po rozwodzie. Ty jesteś po rozstaniu, masz dziecko. Chcę cię lepiej poznać. I wtedy zobaczymy, co dalej.
- Dobrze, rozumiem.
Odgarnął mi kosmyk włosów za ucho i ruszyliśmy przed siebie. Jakieś dziesięć minut później wróciliśmy pod restaurację, gdzie został jego samochód. Wsiedliśmy do środka i odwiózł mnie do domu. Kiedy zatrzymaliśmy się na parkingu, zerknęłam przez szybę. Światło w moim mieszkaniu już się nie paliło. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał wpół do jedenastej.
- Dziękuję za miły wieczór. - powiedziałam cicho.
- To ja dziękuję. - uśmiechnął się. Starałam się odwzajemnić gest i chwyciłam za klamkę drzwiczek, żeby już wychodzić. Nagle poczułam, jak Colin dotyka mojej dłoni. Odwróciłam się w jego stronę. Przysunął się do mnie i dotknął delikatnie mojej twarzy. Pocałował mnie. Trwało to chwilę, ale dla mnie była to wieczność.
Odsunął się ode mnie i uśmiechnął się lekko. Pogłaskał mnie po policzku.
- Spotkamy się jeszcze? - spytałam ledwo słyszalnie.
- Muszę wyjechać na kilka dni. Może w przyszłą sobotę?
- Mam sesję.
- Może po sesji?
- Później mam przymiarki. Za niecałe trzy tygodnie lecę na pokaz mody do Londynu.
- Rozumiem... - myślał przez chwilę. - Za dwa tygodnie raczej nie dam rady się wyrwać ze szpitala. Mam nocne dyżury, będę całe dnie odsypiać. Chyba będziemy mogli się zobaczyć dopiero jak wrócisz z Londynu.
- Trochę długo.
- Modelki i lekarze mają zbyt napięte grafiki.
Kiwnęłam głową.
- Zgadamy się jeszcze. - powiedziałam i wyszłam z samochodu. - Cześć.
Zamknęłam drzwi i szybkim krokiem ruszyłam do klatki schodowej. Weszłam do środka i wjechałam windą na czternaste piętro. W mieszkaniu było cicho. Ściągnęłam moje szpilki i na boso poszłam do salonu. James spał na kanapie, jedna ręka zwisała bezwładnie do ziemi. Zapaliłam lampkę i podeszłam do niego.
- James... Wstawaj. - szturchnęłam go. Otworzył powoli oczy i stęknął cicho. Podniósł się do pozycji siedzącej.
- Która godzina? - ziewnął cicho.
- Niedługo jedenasta. Milan nie sprawiał problemów? - ściągnęłam kurtkę i rzuciłam ją na fotel.
- Nie, tylko raz się obudził. Jak randka?
- Dobrze...
- Co robiliście? - przetarł ręką oczy.
- Byliśmy na kolacji, później się przejść i mnie odwiózł. - wzruszyłam ramionami. - Dobra, wstawaj, bo zamykam drzwi i idę spać. Dzięki za opiekę nad małym.
- Coś mi się nie chce wierzyć. - wstał w końcu ze swojego miejsca, założył buty i podszedł do mnie. Nie chciałam ciągnąć tego temu.
- Poczekaj... - wsadziłam rękę w jego włosy. Musiałam coś na szybko wymyśleć, żeby mnie nie wypytywał. Spojrzał ze zdziwieniem.
- Co jest?
- Nic. Włosy wplątały ci się w kolczyk.
- Aha... - dotknął swojego ucha i przyjrzał mi się ze zdziwieniem. - To dobranoc. Do zobaczenia.
- Tak, cześć. - rzuciłam pospiesznie i ruszyłam razem z nim do przedpokoju. Otworzyłam mu drzwi, pomachałam mu na pożegnanie i zamknęłam się na trzy spusty. Oparłam się o zimną ścianę i zamknęłam oczy.
Cały czas mi czegoś brakowało. Tylko nadal nie wiedziałam, czego.

piątek, 13 listopada 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 12.

David
Siedziałem przy ladzie, patrząc tępo przed siebie i bawiąc się długopisem. Eva i Steve wyszli na lunch, a Alexandra nie pracowała z nami od ponad tygodnia. Nie potrafiłem się nawet z tego cieszyć, bo bez przerwy myślałem o tym, co ma zamiar zrobić Roxxi. Zastanawiałem się, kiedy dostanę telefon od Judy, która powie mi, że między nami koniec. Miałem już przed oczami scenę, że wracam do domu, a ona wywala wszystkie moje rzeczy za drzwi. Nie chciałem tego. Dopiero teraz, kiedy mogłem ją stracić, dotarło do mnie, że jest najważniejszą kobietą w moim życiu. Chciałem z nią być już zawsze. Chciałem, żeby Mason i Taylor mieli pełną szczęśliwą rodzinę.
Byłem idiotą. Przez prawie rok ciągnąłem romans z dziewczyną przyjaciela, z przyjaciółką mojej dziewczyny, z moją przyjaciółką. Teraz nawet nie mogłem patrzeć na Roxxi, bo od razu przypominało mi się, jak z nią sypiałem.
Nie chciałem dłużej o tym myśleć. Rzuciłem długopis i wstałem ze swojego miejsca. Przyniosłem sobie z zaplecza ścierkę i wiaderko z wodą. Musiałem się czymś zająć, żeby się cały czas nie zamartwiać. Wszedłem na krzesło i zacząłem ścierać kurze z szafek.
Kiedy dobiegł mnie dźwięk otwieranych drzwi nawet się nie odwróciłem, bo myślałem, że to Eva i Steve. Ale to nie było żadne z nich. Usłyszałem stukot kowbojek i odwróciłem się.
- Przyszłaś się mścić? - spytałem, wracając do mojej poprzedniej czynności.
- Sama nie wiem... - powiedziała bez emocji. Przeszła się po sklepie i wzięła jakąś płytę winylową. Obejrzała okładkę i odłożyła ją na miejsce.
- Nie mam czasu. Idź stąd.
- Wywołałam zdjęcia.
Odwróciłem się po raz kolejny, nie przestając wycierać.
- Oddaj mi je.
- A co ja będę z tego mieć?
- Nie powiem Larsowi.
Zaśmiała się.
- Gdybyś mu powiedział, pogrążyłbyś też siebie.
- Czego ty ode mnie chcesz?!
- Rzuć Judy. Bądźmy razem.
- Chyba sobie żartujesz.
- Nie. - odparła, patrząc na mnie z poważnym wyrazem twarzy.
- Jesteś okropna. Nie masz serca. Chcesz zniszczyć moim dzieciom rodzinę?
- Junior, przestań mnie o wszystko obwiniać. To ty nie umiesz trzymać chuja przy sobie. Nie kazałam ci zdradzać swojej dziewczyny.
- Wynoś się stąd kurwa. Jesteś zwykłą szmatą. - powiedziałem zdenerwowany, akcentując ostatnie słowo.
Następne co pamiętam to to, że Roxxi zepchnęła mnie z krzesła. Obok mnie stało drugie krzesełko, więc próbowałem jakoś zakryć twarz ręką, żeby się tylko nie uderzyć w głowę.
Później straciłem przytomność.

***

Otworzyłem powoli powieki. Zobaczyłem przed sobą Judy, która patrzyła na mnie z zatroskaniem. Jej błękitne oczy były pełne miłości i współczucia. Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się lekko. Odgarnęła kosmyk blond włosów za ucho. Pękała mi głowa, nie mogłem ruszyć ręką, ale to był najlepszy widok w moim życiu. Zauważyłem, że z tyłu na poduszce siedzi Taylor, który był pochłonięty zabawą.
- Jak się czujesz? - spytała cicho Judith. Wzruszyłem ramionami. - Pamiętasz coś?
Westchnąłem cicho. Pamiętałem tylko, że Roxanne przyszła do sklepu, szantażowała mnie naszymi nagimi zdjęciami, pokłóciliśmy się i zepchnęła mnie z krzesła. Nie miałem pojęcia, co było dalej.
- Nie. - powiedziałem zachrypniętym głosem.
- W pracy spadłeś z krzesła i straciłeś przytomność. Strasznie potłukłeś rękę, złamałeś ją w trzech miejscach. Wczoraj musieli ją operować. Roxxi przyszła do sklepu, znalazła cię i zadzwoniła po pogotowie. Zostawiła dla ciebie jakąś kopertę... Leży tu od wczoraj, ale nie chciałam jej otwierać bez twojej wiedzy. - podniosła się i wzięła mały papierowy pakunek, który leżał na szpitalnej szafce. Od razu zrobiło mi się gorąco. - Ciekawe co to... otworzyć?
- Nie! - obruszyłem się. - Nie... - dodałem spokojniej. Moja dziewczyna uniosła jedną brew do góry.
- Dlaczego?
- Wiesz jaka jest Roxxi. Pewnie w środku jest jakiś wąglik...
- Te leki ci chyba zaszkodziły... - stwierdziła, po czym roztargała kopertę. Zamknąłem oczy. Myślałem, że to już koniec. Judy przez chwilę milczała, aż w końcu usłyszałem jej śmiech. Ze zdziwieniem otworzyłem powieki. Pokazała mi jakąś ozdobną kartkę. - Napisała: "szybkiego powrotu do zdrowia, Roxxi". Straszne, faktycznie.
Byłem w szoku. Roxxi była prawdziwą suką, więc nie zdziwiłbym się, gdyby te zdjęcia faktycznie tam były. Nie dawało mi jednak spokoju to, dlaczego jednak ich nie włożyła do tej kartki z życzeniami. Może szykowała coś gorszego...?
Nagle poczułem zimne palce na mojej dłoni. Spojrzałem na moją rękę w gipsie, a później na Judy.
- Kiedy mi to ściągną?
- Pięć tygodni, coś takiego.
- Nie będę mógł grać przez ten czas...
- David... - westchnęła cicho. - To było naprawdę poważne złamanie... operowali cię kilka godzin. Kiedy ściągniesz gips, czeka cię rehabilitacja i...
- Kiedy będę mógł grać? - przerwałem jej.
- Nie wiem... nie mam pojęcia... może za rok... albo dwa...
- Nie... ja nie mogę mieć takiej długiej przerwy!
- Junior...
- Nie mogę, nie rozumiesz?! - krzyknąłem. Czułem, że głos mi się lekko załamuje. - Nie będę mógł grać w zespole... znajdą sobie kogoś innego na moje miejsce, bo już im nie będę potrzebny!
- Przestań... to też jest twój zespół, jestem tam od początku. Dave to zrozumie...
- Nie! Ja muszę grać!
- Nie będziesz w stanie... jeśli nie będziesz robił tego, co będzie kazał lekarz, już nigdy nie wrócisz do grania.
Zabiła mnie.
Bas, moja pierwsza największa miłość. 
Nie mogłem oddychać, nie mogłem myśleć. To koniec Megadeth. Koniec mojego grania. Koniec muzyki. Po prostu koniec mnie.
Spojrzałem na Taylora, który odłożył swojego pluszaka i uśmiechnął się. Zaczął raczkować w moją stronę.
- Ta... - zaczął, a ja wybuchnąłem płaczem. Ostatni raz rozpłakałem się, kiedy podczas porodu Taylora lekarz pozwolił mi przeciąć pępowinę...
- Judy, zabierz go stąd... idź... - wykrztusiłem przez łzy i zakryłem głowę poduszką. - Idźcie stąd. Już!
Usłyszałem tylko, jak Judy coś mówi po cichu do małego i zaczyna zbierać zabawki.
- Przyjdę jutro. - powiedziała do mnie smutnym głosem i zamknęła za sobą drzwi.

Shanell
Pewnego piątkowego wieczoru siedziałam z Frankiem w moim mieszkaniu i oglądaliśmy jakiś film. Było już po dwudziestej pierwszej, Milan spał, ja miałam cały dzień wolny, więc mieliśmy trochę czasu dla siebie. Oparłam głowę o jego ramię i powąchałam jego koszulkę. Frank rzucił na stół puste opakowanie po Pringlesach i położył dłoń na moim kolanie.
Spotykaliśmy się już od jakiegoś czasu. Był naprawdę fajnym, przystojnym, przemiłym facetem. Jego umiejętnościom łóżkowym też nie miałam nic do zarzucenia. Miał tylko jedną, jak dla mnie bardzo istotną wadę - nie lubił dzieci. Krzywił się za każdym razem, kiedy gdzieś wychodziliśmy i chciałam brać Milana razem z nami, gdy nocował u mnie cały czas narzekał, że mały się budzi i płacze, obrzydzało go to, że dziecko się obśliniło czy zwymiotowało, a sam potrafił robić z kolegami obrzydliwsze rzeczy.
Lubiłam Franka, ale chyba nic nie mogło z tego wyjść. Nadawaliśmy się tylko do przyjaźni, na pewno nie do związku. Chyba, że do takiego bez żadnych zobowiązań, ale tego nie szukałam. Milan był dla mnie wszystkim. Jeśli ktoś nie potrafił go zaakceptować, trudno. To on był najważniejszym mężczyzną w moim życiu.
- Mały się obudził... - oznajmiłam cicho Frankowi, kiedy usłyszałam płacz z drugiego pokoju. Spojrzałam na zegarek. Zdziwiłam się trochę, bo to nie była jego pora na jedzenie. Frank udawał, że mnie nie słyszy, więc wstałam i poszłam do Milana. Zapaliłam światło i zajrzałam do jego łóżeczka. Wzięłam go ostrożnie na ręce i pogłaskałam po policzku. Był cały rozpalony. Ja pod tym względem byłam jeszcze kompletnie niedoświadczona, więc zamiast najpierw uspokoić się, zmierzyć mu temperaturę czy nawet zadzwonić do Mel albo Judy i spytać co robić, zaczęłam panikować i owinęłam go w dwa kocyki. Wzięłam małe zawiniątko i nic nie mówiąc Frankowi, wybiegłam z mieszkania. Nawet nie wyszedł za nami czy nie spytał co się stało.
Zjechałam windą na dół i od razu wsiadłam do mojego samochodu. Jechałam cała roztrzęsiona do szpitala, słuchając cichego płaczu dziecka i zastanawiając się, co takiego zrobiłam źle, że Milan dostał gorączki. Ubierałam go ciepło, nie zostawiałam otwartych okien w jego pokoju, kiedy tam był, zawsze zakładałam mu czapeczkę, po kąpieli od razu wycierałam i ubierałam... Czułam się okropnie i przez całą drogę wmawiałam sobie, jaka ze mnie beznadziejna matka. Nie wiedziałam nawet dlaczego pojechałam akurat do tego szpitala, w którym leżała Josie. Ale to nie było teraz ważne. Wyciągnęłam małego z samochodu i weszłam do środka. Zapłakana zwróciłam się do pielęgniarki, która akurat przechodziła obok.
- Proszę mi pomóc! - krzyknęłam.
- Co się stało? - spytała i podeszła do mnie bliżej.
- Moje dziecko ma gorączkę... jest chore! Zróbcie coś! - histeryzowałam zapłakana.
- Proszę się uspokoić... ile stopni gorączki?
- Niech mi pani pomoże, do cholery!
Kiedy tak panikowałam, a pielęgniarka próbowała mnie uspokoić i wyciągnąć ze mnie jakiekolwiek informacje, podszedł do nas lekarz. Ten sam lekarz, na którego wpadłam, kiedy prawie zleciałam ze schodów. Colin Wright... Spojrzałam na niego ze łzami w oczach, z makijażem rozmazanym po całej twarzy.
- Co się stało? - spytał, patrząc to na mnie, to na pielęgniarkę.
- Niemowlę z gorączką. - oznajmiła kobieta. Lekarz chyba kończył swój dyżur, bo miał na sobie kurtkę, jakąś walizkę i kierował się do wyjścia. Popatrzył na Milana, a później na mnie.
- Proszę za mną. - powiedział i ruszył w stronę schodów. Tych samych, na których na niego wleciałam. W tamtej chwili jednak o tym nie myślałam. Otworzył drzwi do swojego gabinetu i weszliśmy do środka. Wziął ode mnie Milana i kazał mi usiąść na krześle przy jego biurku. Patrzyłam jak go kładzie i rozwija z tych wszystkich kocyków, w które go zawinęłam, później jak mierzy mu temperaturę, jak go bada, podaje jakiś lek. To chyba był jeden z najlepszych widoków na świecie. Facet tak troskliwie zajmujący się dzieckiem. W końcu ubrał go i pozwolił znów wziąć na ręce. Usiadł naprzeciwko mnie i zaczął wypisywać receptę.
- Nie jest chory. Z płucami wszystko dobrze, z oskrzelami też. Takie małe dziecko może dostać gorączki od tego, że jest trochę za grubo ubrane lub nawet od zwykłego płaczu. Wystarczy je wtedy przebrać lub zrobić kąpiel w wodzie niższej ze dwa stopnie od temperatury ciała. - opowiadał, a ja słuchałam uważnie i patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana. - Jeśli znów dostanie gorączki i będzie wyższa niż 38,5 stopnia, wystarczy podać lek przeciwgorączkowy, na który wypiszę receptę. Ale wątpię... niepotrzebnie siała pani panikę.
- Niedawno po raz pierwszy zostałam mamą, dużo rzeczy nie wiem, zawsze się strasznie martwię o małego... - powiedziałam, a on podniósł wzrok znad papierów i uśmiechnął się do mnie.
- Tata również tak panikuje?
- Tata się nim nie zajmuje. Sama wychowuję dziecko...
- Rozumiem... - stwierdził po chwili milczenia. Popatrzył na mnie jeszcze parę sekund i wyrwał receptę. Podał mi ją.
- Dziękuję... za to, że przyjął mnie pan po swoim dyżurze i sprawdził, czy wszystko jest z nim w porządku... nie wiem jak się odwdzięczę. - wstałam ze swojego miejsca. Jedną ręką zgięłam kawałek kartki i schowałam ją do kieszeni jeansów.
- Kawa wystarczy. Może jutro o trzynastej?
Spojrzałam na niego zaskoczona. Sama chciałam wyciągnąć go na kawę w ramach wdzięczności i w celu lepszego poznania go, ale bałam się, że może kogoś ma i mi odmówi. A teraz sam proponował mi spotkanie...
- O trzynastej nie mogę... Ale o piętnastej bardzo chętnie.
- Więc o piętnastej. - podsunął mi jakiś notes i długopis. Zapisałam szybko mój numer. - Odezwę się jutro.
Kiwnęłam nieśmiało głową. Pożegnałam się i wyszłam, cała w skowronkach, że Milanowi nic nie jest i umówiłam się na kawę z najprzystojniejszym lekarzem w Kalifornii.
Wróciłam do domu i weszłam z dzieckiem do cichego pustego mieszkania. Franka już nie było. Nie zostawił żadnej kartki, nic. Położyłam małego do jego łóżeczka i poszłam się położyć do swojej sypialni. Rzuciłam się na łóżko i westchnęłam ciężko.
Tak... ten związek nie mógł się udać.

wtorek, 3 listopada 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 11.

Anthrax, bitches.

Dave
Wiadomość o tym, że Shanell rozstała się z Nickiem dosyć szybko rozeszła się wśród nas. Każdy był w szoku i nikt się tego nie spodziewał. Byli świetną parą, niedawno urodziło im się dziecko. Wszystkim było przykro, że Shan postanowiła to zakończyć. Nie licząc Jamesa, który wręcz skakał z radości i uważał, że nasza przyjaciółka znajdzie sobie niedługo kogoś lepszego. Z malutkim dzieckiem nie byłoby to jednak takie proste, nawet jeśli jest się seksowną długonogą modelką.
Wraz z końcem ich związku, nadszedł pewien koniec w moim zespole. Nick przestał pokazywać się na próbach, nawet się z nami nie kontaktował. Shan również rzadko się z nim widywała, a jak już się u niej pojawiał, to chyba tylko po to, żeby się znowu pokłócić. Przestaliśmy już nawet nagrywać wiadomości na sekretarkę na jej telefonie, bo Nick pewnie i tak żadnej z nich nie odsłuchał.
Na pierwszy tydzień lipca mieliśmy zaplanowane dwa koncerty, w piątek w Troubadour, a w sobotę w The Roxy. Pojawił się tylko spory problem - nie mieliśmy perkusisty. Koncerty były już zaplanowane jakiś miesiąc temu, więc Menza doskonale o nich wiedział. Od dawna nie byłem tak wkurzony, jak dzisiaj. Był czwartek wieczorem, a my wszyscy siedzieliśmy w moim remontowanym mieszkaniu i zastanawialiśmy się, kto usiądzie jutro za garami. Chodziłem w tą i z powrotem po brudnej podłodze. Cały się trząsłem.
- Dave, nie martw się, ja mogę zastąpić Nicka. - powiedział Lars, a ja się zatrzymałem. Podszedłem do niego i wydarłem mu się prosto w twarz. Aż się odsunął kilka kroków do tyłu. - Chyba jednak nie chcesz mojej pomocy...
- Jezu, Dave, uspokój się. Przecież masz tylu znajomych kumpli w zespołach... - odezwał się James, odstawiając na parapet swoją puszkę z Fantą.
- Daj mi spokój! Oni są słabi! Nick jest zajebisty, ja chcę Nicka. Zresztą ludzie, którzy wcześniej ze mną grali opowiadają innym jakieś niestworzone plotki na mój temat, że jestem chory psychicznie, że się ze wszystkich naśmiewam, że na każdego wrzeszczę, że podobno ich biję jak coś im nie wychodzi. - prychnąłem. Tak naprawdę to mało co z tego było prawdą.
- A Charlie?
- Jaki Charlie?
- Benante. Przecież mówiłeś kiedyś, że jest niezły. Lubisz go, on też nie miał z tobą żadnego problemu.
- W sumie... faktycznie był w porządku. - pomyślałem głośno i zerknąłem przez okno. Koncertów nie mogliśmy odwołać. Gdybyśmy to zrobili, wątpię, że kiedykolwiek byśmy tam jeszcze zagrali. A to były jedne z najlepszych klubów nocnych na Sunset, weekendami zbierało się tam pełno ludzi. - Zadzwoń do niego, ty jesteś bardziej z nimi zaprzyjaźniony.
- Zadzwonię dzisiaj i dam ci odpowiedź czy się zgodził. Przy okazji spytam o coś innego. - uśmiechnął się i wziął do ręki swoją kurtkę. Spojrzał na Larsa, resztę moich chłopaków z zespołu i skinął ręką. - Idę. I nie przejmujcie się, zagracie te koncerty. Cześć.
Wyszedł, a ja głośno westchnąłem i napiłem się z jego puszki. Miałem tylko nadzieję, że Charlie zgodzi się z nami zagrać.

Shanell
Wyciągnęłam gumę z buzi i napiłam się mojego drinka. Mimo że Nicka nie było, chłopaki dali świetny koncert. Charlie dał radę, był niesamowity. Kiedy pakowali swój sprzęt, żeby zrobić miejsce innemu zespołowi, wróciłam za kulisy z moją prawie pustą już szklanką. Mel, Agnes i Kirk siedzieli i gadali, a James, Lars i Jason byli gdzieś pewnie przy barze. Ryan też tu był, o dziwo całkiem lubił Megadeth i czasami jak nie miał nic ciekawego do roboty zabierał się razem ze mną na ich koncerty. Również siedział za kulisami, pił coś i przeglądał jakieś gazety, które leżały na małym stoliku. Ja postanowiłam iść poszukać chłopaków i przy okazji wziąć sobie coś jeszcze do picia.
Kolejny zespół zaczął koncert, więc większość ludzi była pod sceną. Rozglądałam się po klubie, żeby dostrzec gdzieś moich przyjaciół i w tym samym momencie poczułam rękę na ramieniu. Odwróciłam się. Przede mną stał wysoki facet.
- Frank! - krzyknęłam z uśmiechem, kiedy rozpoznałam w nim mojego kolegę. Dawną niedoszłą miłość. - Jak miło cię widzieć.
- Ciebie też. Pięknie wyglądasz.
- Dzięki. Ty też. Przyszedłeś na koncert?
- Przyszliśmy zobaczyć, jak Charlie sobie poradzi. Joey, Dan i Scott też są. Siedzą przy barze z Jamesem, Larsem i... zapomniałem jego imienia.
- Z Jasonem.
- Tak, właśnie. - powiedział i rozejrzał się trochę skrępowany. - Het mówił, żebym podszedł do ciebie...
Spojrzałam na niego, a potem odwróciłam się w stronę baru. Od razu dostrzegłam Jamesa, który przyglądał się nam z uśmiechem. Wystawił kciuk do góry i udawał, że zajmuje się rozmową z resztą chłopaków. Wzięłam głęboki oddech i odgarnęłam kosmyk włosów za ucho.
- Mogę iść, jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać... - odezwał się lekko zmieszany.
- Nie, nie chodzi o to... po prostu... niedawno rozstałam się z Nickiem, a James już próbuje mi szukać chłopaka... - westchnęłam cicho.
- Ale pogadać chyba możemy... dawno się nie widzieliśmy.
- Tak. Pogadać zawsze można. - uśmiechnęłam się. - Wezmę sobie coś tylko do picia i pójdziemy na backstage. Charlie też już tam pewnie jest.
Frank kiwnął głową. Zamówiłam sobie drinka i zaciągnęłam go za kulisy. Chłopaki z Megadeth i z Anthraxu już świetnie się bawili razem z dziewczynami i Ryanem, więc wzięłam go z powrotem do klubu. Zajęliśmy mało widoczne miejsce pod ścianą, żeby James nas nie widział i co chwilę nie patrzył w naszą stronę.
Franka poznałam kilka dobrych lat temu, jak byłam jeszcze nastolatką. Trochę razem kręciliśmy. Ale z krótkiego flirtu nigdy nic nie wyszło. Zajął się swoim zespołem, przestał się pokazywać na naszych imprezach, ja potem miałam Cliffa, więc trochę o nim zapomniałam. Rzadko widywaliśmy się przez ten cały czas, jakoś nigdy nie potrafiliśmy na siebie trafić.
- Dlaczego właściwie już nie jesteś z Nickiem? Wyglądaliście na fajną parę...
Wzruszyłam ramionami.
- To długa historia, trochę żałosna. Było minęło.
- James mi mówił, że niedawno urodziłaś. Radzisz sobie?
- Tak... na razie jestem jeszcze w domu, rodzice mi pomagają, przyjaciele. Jest dobrze. Zresztą Milan to kochane dziecko. Nie budzi się zbyt często w nocy, grzecznie śpi, nie przeszkadza mu nawet, jak gdzieś z boku gra Judas Priest. - zaśmiałam się i przysunęłam do siebie swoją szklankę. - Widzę, że Hetfield streścił ci wszystko, co ostatnio się u mnie wydarzyło.
- Nie no, chwilę gadaliśmy...
- Nie gadajmy o Jamesie. - machnęłam ręką i napiłam się. - Opowiedz, co u ciebie.
Rozmawialiśmy całkiem długo. Po ponad godzinie postanowiliśmy zajrzeć na backstage i zobaczyć, w jakim już stanie jest reszta. Pociągnęłam go za rękę za kulisy. Impreza tam trwała w najlepsze, wszyscy się świetnie bawili i chyba nawet nikt nas nie zauważył.
- Co to za facet? - spytał Frank, wskazując ruchem głowy na Ryana, który nalewał sobie czegoś do picia, przy okazji zerkając w lustro i poprawiając włosy.
- Chodź, zapoznam cię z nim. - powiedziałam i ruszyliśmy w jego stronę. Dotknęłam jego ramienia. Ryan oderwał wzrok od lustra i odwrócił się w naszą stronę.
- Szukałem cię. - oznajmił, biorąc do ręki plastikowy czerwony kubek.
- Siedziałam w klubie. To jest Frank, gra w zespole z chłopakami. Moja dawna miłość. Frank, to jest Ryan, mój menadżer. Zajmuje się moją karierą.
Bello wyciągnął rękę w jego stronę, a Ryan tylko spojrzał na nią. Po chwili jednak uścisnął jego dłoń.
- Myłem ręce przed chwilą. - powiedział chłodno. Sparaliżowałam go wzrokiem. - Nieważne. Miło poznać. Byłeś kiedyś modelem?
- Ja? Nie...
- Nadawałbyś się. Masz warunki.
- Nie, to raczej nie dla mnie. - zaśmiał się Frank.
- Wiek?
- Dwadzieścia sześć... - Frank czuł się już lekko skrępowany. Ale chyba ja i Ryan myśleliśmy już o tym samym. Spojrzał na mnie i kiwnął głową.
- Przeszłoby.
Rzuciłam wzrokiem na Franka, który kompletnie nie wiedział o co chodzi.
- Wracam niedługo do pracy, po kilkumiesięcznej przerwie. Nie chciałbyś mieć ze mną pierwszej sesji zdjęciowej po tak długim czasie?
Frank wybuchnął śmiechem.
- Ale ja się do tego nie nadaję. Sorry Shan, uwielbiam cię, ale tylko zepsułbym ci wielki powrót.
- Przed moim obiektywem każdy wygląda jak milion dolców. - powiedział Ryan, biorąc łyka ze swojego plastikowego kubka. Rozejrzał się i wskazał wzrokiem na Charliego. - Weź sobie jeszcze go, mam fajny pomysł. Za dwa tygodnie, pasuje? Zapiszę. - oznajmił, nieczekając nawet na jego odpowiedź. Frank spojrzał na mnie przerażony, a ja uśmiechnęłam się pocieszająco.
- To tylko kilka zdjęć do gazety. Będziesz miał fajną pamiątkę.
- No nie wiem...
- Będzie super, mówię ci. Chłopaki pękną z zazdrości, jak nas razem zobaczą. Ryan nigdy im nie proponował żadnych sesji.
- Dobra... - poddał się w końcu. - Mam nadzieję, że wyjdzie dobrze.
- Na pewno! - krzyknęłam i przytuliłam się do niego.
Już wiedziałam, że to będzie świetny powrót do pracy.

Roxxi
Przechadzałam się po mieszkaniu Scotta z puszką piwa w ręce. Odkąd Charlie zgodził się chłopakom pomagać i występować za garami dopóki nie znajdą nowego perkusisty, trochę bardziej zaprzyjaźniliśmy się z chłopakami z Anthraxu. Znowu razem chodziliśmy na koncerty i imprezowaliśmy, jak za starych dobrych czasów. Shanell znów zaczęła kręcić z Frankiem, więc wszyscy spędzaliśmy naprawdę sporo czasu.
Wszyscy się super bawili, nie widziałam tylko nigdzie Shan, Franka i Juniora. Zajrzałam do łazienki, ale nikogo nie było. Później uchyliłam drzwi do pokoju Scotta i zobaczyłam Shanell z Frankiem na łóżku. Niby nic poważnego i ciekawego, po prostu leżeli razem i się przytulali. Nawet mnie nie zauważyli, więc zamknęłam cicho drzwi i odeszłam. Dopiłam do końca swoje piwo i ruszyłam w stronę kuchni, żeby wziąć jeszcze jedno. Stał tam Junior, oparty o blat kuchenny. Przeszłam bez słowa obok, specjalnie się o niego ocierając i podeszłam do jednej z szafek.
- Męczy mnie to. - powiedziałam w końcu, biorąc drugą puszkę z piwem.
- Mnie też. - odpowiedział po chwili namysłu. Przez chwilę milczeliśmy. - Nie mogę spojrzeć Judy w oczy, nie mogę patrzeć na Larsa.
- Tak nagle? Po prawie roku?
- Tak. To ciągnie się zbyt długo. Kocham ją.
Zaśmiałam się cicho. Otworzyłam puszkę, upiłam łyk i dolałam tam trochę soku malinowego.
- Właśnie widzę. Za każdym razem jak się z tobą spotykam widzę, jak ją kochasz.
- Zamknij się. Tobie raczej nigdy nie przeszkadzało z kim się pieprzysz. Pamiętasz chociaż z iloma facetami już zdradziłaś Larsa? Pierdolisz się nawet ze swoim szefem na zapleczu.
Przewróciłam oczami. Wiem, że nie byłam idealną dziewczyną, ale Lars też nie był chłopakiem na medal. Wkurzało mnie często jego zachowanie, cały czas chciał wychodzić gdzieś z chłopakami i często nawet nie chciał mnie zabierać ze sobą. Zawsze jak chciał wyjść na jakiś koncert czy imprezę beze mnie, dawał mi pieniądze, żebym tylko się od niego odwaliła. A mi to w sumie odpowiadało. Mogłam sobie wydawać jego hajs na co tylko chciałam i spotykać się z kim tylko chcę, kiedy go nie było. Ale kiedy dziewczyny opowiadały o tych wszystkich romantycznych wieczorach ze swoimi chłopakami, robiło się trochę przykro. Nawet taki skurwiel jak Dave potrafił zabrać Dianę na kolację do restauracji lub w nocy na spacer po moście Vincenta Thomasa. Tylko ja miałam za faceta europejskiego buraka, który miał mnie gdzieś i traktował jak swoją gumową lalę. Po koncertach zdradzał mnie z laskami, których bym nawet kijem przez szmatę nie tknęła, a on myślał, że ja o niczym nie wiem.
 Gdybym jeszcze była gruba i brzydka, zrozumiałabym to. Ale byłam zajebistą laską, która mogła mieć facetów na pęczki.
- Lars też święty nie jest. Zresztą, ty nie lepszy. - stwierdziłam i napiłam się. - Judy wie, że od prawie roku ze mną sypiasz?
- Zamknij się... - rzucił lodowato w moją stronę. Zaśmiałam się.
Wszystko zaczęło się na ślubie Jamesa i Mel. Obydwoje poszliśmy trochę wcześniej niż wszyscy do hotelu. David był już zmęczony, a ja najzwyczajniej w świecie nawalona i nie mogłam już usiedzieć na miejscu. Zasnęliśmy razem w jednym pokoju, obudziliśmy się nad ranem i jakoś poszło. Od tamtego czasu spotykaliśmy się w jakieś weekendy, w jakieś dni tygodnia, w czasie lunchu czy jak Judy nie było. Nie mam pojęcia, jakim cudem Judith, którą wszyscy w naszej ekipie uważają za bardzo mądrą i spostrzegawczą, niczego się jeszcze nie domyśliła. Jej blond włosy na głowie to chyba nie jest przypadek.
- Wiesz co? Chyba naprawdę czas w końcu zrobić z tym porządek. Zamażę moją twarz na naszych nagich zdjęciach i wyślę je Judy.
- Chcesz zniszczyć moją rodzinę?
- Już to zrobiłeś.
- Nie. Judith o niczym nie wie. Kocham ją i chłopców nad życie. Nie masz swoich dzieci, więc nie masz pojęcia jak okropnie się czuję. Chcę to ratować póki jeszcze mogę.
- Więc co?! Rzucasz mnie?!
- Sorry. Nie chcę niszczyć mojego związku i rodziny, dla dziewczyny, która jest niby moją przyjaciółką i laską mojego przyjaciela. I w dodatku daje się posuwać na boku innym facetom.
Stałam tam przez chwilę bez ruchu. Nic nie mówiłam. Czułam się, jakbym właśnie dostała w mordę. Rzuciłam w niego puszką z piwem.
- Nienawidzę cię kurwa. Jeszcze pożałujesz. - rzuciłam na odchodne i wyszłam z mieszkania Scotta, nawet się z nikim nie żegnając. Kiedy znalazłam się na ulicy, poczułam łzy płynące po twarzy. Boże, to niemożliwe. Przecież ja nie płaczę... Chyba jednak nawet takie suki jak ja mają uczucia.
Wytarłam ręką rozmazany makijaż, pewnie jeszcze bardziej go rozmazując i ruszyłam w stronę domu. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułam się tak żałośnie jak w tej chwili...