niedziela, 21 czerwca 2015

The Unforgiven - rozdział 43.

chce mi się płakać.

Susie
Minęły prawie dwa miesiące. Właśnie siedziałam na parapecie w moim pokoju i patrzyłam na bezchmurne niebo. Rzuciłam zapisany zeszyt na łóżko i zeskoczyłam na podłogę.
Mój pobyt w klinice powoli dobiegał końca. To było jedno z najcięższych doświadczeń w moim życiu. Czas leciał bardzo powoli, uczestniczyłam w wykładach i spotkaniach z bliskimi, a później siedziałam samotnie w moim pokoju, zaczytywałam się w książkach i w końcu zaczęłam pisać.
Zawsze kiedy Tyler poruszał temat wydania mojej autobiografii, kazałam mu zamknąć mordę. Nie chciałam, żeby każdy człowiek na świecie znał wszystkie szczegóły mojego życia. Nie chciałam się tym z nikim dzielić. Na odwyku zaczęłam powoli dochodzić do wniosku, że to co przeszłam, może być przestrogą dla innych młodych dziewczyn, które myślą, że bycie gwiazdą porno to ciągłe imprezy, branie narkotyków i orgazm za orgazmem, a to jest praca. Naciskasz budzik i idziesz do pracy.
Mój ojciec bardzo przeżył to, co mu opowiedziałam pierwszego dnia terapii. Na drugi dzień zadzwoniła do mnie Nicole i powiedziała, że wylądował w szpitalu. Przeleżałam cały dzień w łóżku i płakałam, obwiniając się za to. Po raz pierwszy od kilkunastu lat zaczęłam się modlić. Chciałam, żeby wyzdrowiał, wybaczył mi i wrócił do mnie. Przyjechał tydzień później razem ze swoją żoną, bez wcześniej zapowiedzi. Poryczałam się ze szczęścia i przez połowę spotkania skakałam obok niego jak małe dziecko. To, że mnie nie opuścił bardzo pomogło w terapii. Nie wiem co by ze mną było, gdyby mnie zostawił.
Alex przyjeżdżał regularnie na wszystkie spotkania, udało nam się odnowić kontakt. Mimo że małżeństwo i ojcostwo trochę go zmieniło, dogadywaliśmy się. Przyjechał ze dwa razy ze swoją żoną, Jasmine, która chciała mnie poznać. Nawet ją polubiłam. Pasowała do Alexa. Cieszyłam się, że po rozstaniu ze mną ułożył sobie życie.
James natomiast totalnie olał mnie i moją terapię. Był u mnie zaledwie trzy razy, z tego dwa razem ze swoją nową dziewczyną. Co prawda nie brała udziału w spotkaniach, tylko siedziała na korytarzu, ale sama jej obecność tutaj mnie irytowała i doprowadzała do szału. Bez przerwy się z nim kłóciłam. Obwinialiśmy się nawzajem o rozpad naszego związku, o to, kto był gorszym rodzicem, o to, kto komu zmarnował życie. Na ostatnim spotkaniu powiedział, że nie chce mieć już ze mną nic wspólnego i mam się trzymać z dala od niego, Kendalla oraz Kristen.
Tiffany również nie chciała brać w tym wszystkim udziału. Skreśliła mnie już dawno, nie wierzyła, że mogę się jeszcze zmienić. Zapomniała o mnie, znalazła sobie jakiegoś faceta. Nie chciała mieć już ze mną nic wspólnego. Mnie również już nie zależało na odnowieniu przyjaźni.
Z moją matką nie zamieniłam jeszcze ani jednego słowa. Była na wszystkich spotkaniach, ale tylko siedziała z boku i płakała. Nie chciałam z nią rozmawiać. Nie chciałam jej w ogóle widzieć. Mój terapeuta jednak stwierdził, że w końcu muszę sobie wyjaśnić z nią kilka spraw. Miałam się z nią spotkać dzisiaj.
Kiedy wracałam z obiadu do swojego pokoju, zobaczyłam Devona idącego długim korytarzem. Uśmiechnęłam się. Podbiegłam do niego i wskoczyłam mu na plecy.
- Cześć! - krzyknęłam, owijając ręce wokół jego szyi. Zeskoczyłam w końcu z niego i pocałowaliśmy się.
- Jeszcze kilka dni i wracasz do domu. - powiedział cicho i przytulił mnie do siebie.
- Nareszcie. - uśmiechnęłam się słabo. - Sam przyjechałeś?
- Z twoją mamą.
- Rozmawiałeś z nią?
- Trochę...
- Pewnie powiedziała ci, że wcale nie jest taka zła, a ja robię z niej potwora.
- Nie... sama z nią porozmawiasz. Idziemy?
- Tak. Chcę to już mieć za sobą.
Złapałam go za rękę i ruszyliśmy w stronę sali. Dev został na korytarzu, a ja weszłam do środka. Moja matka siedziała przy stole i rozmawiała cicho z terapeutą. Miała na sobie białą koszulę, czarne proste spodnie i buty na obcasach. Ciemne włosy upięła w kok.
Popatrzyli na mnie i zamilkli. Bez słowa podeszłam do nich i zajęłam jedno z wolnych miejsc
Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
- Zacznij. - odezwałam się w końcu. - Chcę wiedzieć, co masz mi do powiedzenia.
- Susan... - zaczęła. Westchnęła cicho i splotła dłonie. - Myślałam, że jakoś ułożyłaś sobie życie po śmierci brata.
Cisza.
- Nie mogłam w to wszystko uwierzyć na początku...
Cisza.
- Jest mi bardzo przykro, że to wszystko tak się potoczyło, ale nie możesz obwiniać mnie i mojego męża. To nie nasza wina.
Spojrzałam na nią bez słowa. Zacisnęłam pięści i spuściłam wzrok.
- Masz brata. - odezwała się. - Ma osiem lat. Nazywa się Mark.
- Mój brat nie żyje.
Co ona sobie wyobrażała? Że będę uważała za brata syna swojego gwałciciela?
- Powinnyśmy się pogodzić. Nie możesz mnie do końca życia nienawidzić. Jestem twoją matką, mimo wszystko.
To już robiło się zabawne.
- Wiesz... - powiedziałam cicho. - Tata wziął kilka miesięcy temu ślub. Jego żona jest dla mnie lepszą matką niż ty przez szesnaście lat mojego życia.
- Gdyby nie ja skończyłabyś tak samo jak Dylan.
- Jak widać skończyłam gorzej od niego.
- Nie zmuszałam cię do tego, abyś podążała tą drogą.
- Mogę już iść? - spojrzałam na mojego terapeutę, ignorując to co mówi matka. - Nie chcę już gadać. Nie będę zabierać panu czasu.
Terapeuta spojrzał na moją matkę, która pokręciła z politowaniem głową.
- Dobrze, idź już do pokoju. Porozmawiam jeszcze z twoją mamą.
Zerwałam się z krzesła i poprawiłam swoją szarę bluzę z logiem uniwersytetu Auburn. Uśmiechnęłam się jeszcze do mojej matki.
- Mam nadzieję, że fajnie pieprzy się z facetem, który gwałcił twoją córkę i zrujnował jej życie.
Odwróciłam się, odrzucając do tyłu moje długie blond włosy i wyszłam z sali. Devon siedział na korytarzu i przeglądał jakieś ulotki.
- Już? Szybko.
- Wiem. - rzuciłam, podchodząc do niego. Odłożył broszury na stolik i wstał ze swojego miejsca. Złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę mojego pokoju.
- Nie pogodziłam się z mamą. Nie potrafię jej wybaczyć. Przepraszam...
- Najważniejsze, że chociaż z nią pogadałaś.
Objął mnie, a ja oparłam głowę o jego ramię. Kiedy znaleźliśmy się w końcu pod drzwiami mojego pokoju, stanęliśmy naprzeciwko siebie.
- Gdzie chcesz jechać, kiedy stąd wyjdziesz? - spytał, przyglądając mi się.
- Na wakacje?
- Można tak powiedzieć.
- Nie wiem... - myślałam przez chwilę. - Może na Dominikanę? Nigdy tam nie byłam.
- W porządku. Kupię bilety, zarezerwuję hotel. Na dwa tygodnie?
Kiwnęłam głową.
- Muszę już iść. Zobaczymy się jutro.
Pocałowaliśmy się. Devon poszedł, a ja weszłam do pokoju. Podeszłam do okna i oparłam głowę o zimną szybę. Szybko cofnęłam się do tyłu, kiedy zobaczyłam moją matkę podchodzącą do samochodu. Wyszedł z niego on... Zmienił się, ale mimo to, poznałabym go wszędzie. Patrzyłam ze łzami w oczach jak ją przytula, a później wsiadają do auta i odjeżdżają.
Położyłam się na łóżku i zwinęłam w kłębek. Znowu pojawiły się wszystkie najgorsze wspomnienia. Starałam się szybko je od siebie odpędzić. Po jakimś czasie w końcu udało mi się zasnąć.

Devon
Liście palm kołysały się pod wpływem wiatru, morze szumiało spokojnie, a kilka chmur sunęło po ciemniejącym niebie, nabierając odcienie purpury. Spojrzałem na Susie, która spacerowała brzegiem plaży. Wypiłem do końca mojego drinka i podszedłem do niej.
- Nie jest ci zimno? - spytałem, patrząc na nią z boku. Su odgarnęła rozwiane włosy do tyłu i spojrzała na moją pustą szklankę.
- Trochę...
- Wracajmy do hotelu.
- Ale jeszcze jest dużo ludzi... nikt nie wraca...
- Chcę pobyć tylko z tobą...
Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Bez słowa pociągnęła mnie za rękę w stronę hotelu, który był od razu przy plaży. Zostawiłem pustą szklankę na barze i poszliśmy na górę. Kiedy byliśmy już na naszym piętrze, przyparłem ją do ściany.
- Kocham cię... - powiedziałem, przytulając się do niej. Poczułem jej dłonie na moich ramionach.
- Ja ciebie też...
Spojrzałem na nią i pogłaskałem ją po policzku.
- Dziwnie się zachowujesz...
- Wydaje ci się.
- Chodźmy. Chcę się położyć.
Weszliśmy do naszego pokoju. Zamknąłem drzwi, a Susie podeszła do okna, żeby zasłonić rolety. Moja ręka powędrowała do kieszeni, ale szybko się rozmyśliłem. Westchnąłem, a Su popatrzyła na mnie uważnie.
- Devon...
- Podejdź...
Podeszła do mnie niepewnym krokiem.
- Wszystko dobrze?
- Zamknij oczy.
- Dev...
Zacząłem się coraz bardziej irytować.
- Zamknij...
Zamknęła powieki, a ja zacząłem nerwowo przeszukiwać kieszenie. Z jednej z nich wyciągnąłem małe pudełeczko i otworzyłem je. W środku był srebrny pieścionek z całkiem sporym brylantem. Moje dłonie zaczęły drżeć. Trochę inaczej to sobie wyobrażałem.
- Już...
Su otworzyła oczy i patrzyła zszokowana. Uklęknąłem przed nią.
- Zostaniesz moją żoną?
Wzięła głęboki oddech i wplotła palce we włosy. Coraz bardziej było widać po mnie zdenerwowanie i stres. Robiłem to dopiero drugi raz w życiu.
- Susie...
- Ja... Boże... - powiedziała drżącym głosem. Spojrzała jeszcze raz na mnie i wybuchnęła śmiechem. W jej oczach pojawiły się łzy. - Nie spodziewałam się...
- Odpowiedz w końcu, bo zaraz dostanę zawału...
- Oczywiście, że tak...
Odetchnąłem z ulgą. Wstałem, a ona rzuciła mi się w ramiona. W końcu mnie puściła, a ja trzęsącą się dłonią założyłem pierścionek na jej palec.
- Nie tak planowałem oświadczyny, ale chciałem to zrobić jak najszybciej... wolę cię nazywać moją narzeczoną, a nie dziewczyną.
- Lepsze to niż oklepana kolacja przy świecach. - zaśmiała się i pociągnęła nosem.
Objąłem ją w pasie i popatrzyłem na nią z góry. Miałem wrażenie, że dzisiaj wygląda inaczej niż zwykle. Pociągała mnie odkąd ją znam, zawsze mi się podobała, ale tego dnia wyglądała wyjątkowo pięknie. W jej oczach było coś magicznego.
To była ta kobieta, z którą chciałem spędzić resztę życia.

Susie
Pobraliśmy się trzy miesiące później. To był jeden z najpiękniejszych dni w naszym życiu, ale jednocześnie jeden z najbardziej stresujących. Obydwoje przeżywaliśmy coś takiego po raz pierwszy.
Przez ponad miesiąc szukałam idealnej sukni ślubnej. W Nowym Jorku kupiłam prostą, długą, koronkową sukienkę z długimi rękawami. Kiedy w dzień ślubu przeglądałam się w niej w lustrze, z luźno rozpuszczonymi blond włosami i krwistoczerwonymi paznokciami, pomyślałam sobie, że Devon to prawdziwy szczęściarz.
Ceremonia była skromna, z najbliższymi osobami i przyjaciółmi. Riley, dziewczyna Alana, była moją druhną. Miło też było patrzeć na mojego ojca, który długo czekał na tę chwilę...
Po ślubie dosyć ciężko było mi się przyzwyczaić do pewnych rzeczy. Dziwnie czułam się z obrączką na palcu, ale po jakimś czasie jednak przestała mi przeszkadzać. Gorzej jednak było z moim nowym nazwiskiem. W ogóle nie pasowało do mojego imienia. Gdy się komuś przedstawiałam, mówiłam, że nazywam się Johnson. W papierach miałam jednak podwójne nazwisko, podpisywałam się również nazwiskiem swoim i mojego męża.
Najgorzej jednak było z obowiązkami domowymi. Moja mama nigdy nie nauczyła mnie porządku, więc zawsze byłam straszną bałaganiarą, a moi faceci musieli sprzątać. Po ślubie obiecałam Devonowi, że naucze się gotować i zacznę chociaż trochę dbać o dom. On tylko przytaknął i uśmiechnął się krzywo. Chyba już dawno pogodził się z tym, że nie będę perfekcyjną żoną...
Mieszkaliśmy na przedmieściach Phoenix, więc dosyć często się tu nudziłam. Musiałam sobie w końcu znaleźć jakieś zajęcie. Jeden z naszych sąsiadów miał stadninę koni. Któregoś dnia spytałam go czy mogłabym nauczyć się jeździć. Uczyła mnie jego żona, która tak samo jak ja nie pracowała, ale spędzała całe dnie przy koniach. Na początku nie szło mi najlepiej. Nie potrafiłam nawet sama wsiąść na konia. Po paru lekcjach mogłam już sama jeździć, a moja sąsiadka nie musiała przy mnie stać, tylko zająć się swoimi sprawami.
Któregoś dnia Dev wybrał się razem ze mną na konie. Nie jeździł, tylko chodził obok mnie. Nawet nie wiedziałam, dlaczego tu przyszedł.
- O czym myślisz? - spytałam, zeskakując z Belli, mojej ulubionej czarnej klaczy. Patrzył na zachodzące słońce, a ostatnie promienie sięgały jego twarzy. - O rozwodzie?
Spojrzał na mnie z dziwną miną.
- Nie?
- Wiem, że jestem beznadziejną żoną. Nawet nie potrafię zrobić spaghetti.
- Nie było takie złe.
- Makaron był cały rozgotowany...
- Ale za to poodkurzałaś bez zarzutu.
- A jak umyłam okna? - jęknęłam. - Wyglądały gorzej niż przed umyciem.
- Jezu, Susie... Znam twoje ograniczenia. Nie każdy wszystko potrafi zrobić idealnie. Jesteś cudowną żoną.
- Dziękuję, że mnie doceniasz. - uśmiechnęłam się lekko i delikatnie pogłaskałam Bellę. Założyłam jej smycz i ruszyłam z nią w stronę pastwiska. Dev poszedł za nami.
- Su... wiem, że to trochę drażniący temat...
- Chodzi o powiększenie rodziny? - przerwałam mu. Popatrzyliśmy na siebie, a ja szybko odwróciłam wzrok.
- Chciałabyś mieć dziecko?
- Tak... - sama nie wierzyłam, że to powiedziałam. - Ale nie wiem, czy nadaję się do tego...
- Dlaczego nie? Zmieniłaś się.
- Pewnie nawet nie umiałabym zmienić pieluchy. Jeszcze bym je otruła, gdybym przygotowała mu coś do jedzenia...
- Susie...
- Kupmy psa. Do psa nie trzeba się budzić w nocy. Zresztą nigdy nie miałam pieska.
- Wiesz o tym, że można mieć i psa i dziecko? I bez problemu sobie z nimi radzić?
Zostawiłam Bellę wśród innych koni na pastwisku i zamknęłam bramę. Otrzepałam ręce i rozwiązałam swoje włosy.
- Czas szybko mija. Nie można mieć dziecka w każdym wieku. - powiedział, idąc obok mnie.
Zamyśliłam się. Rocznikowo miałam dwadzieścia osiem lat. Devon trzydzieści trzy. Byliśmy jeszcze młodzi, nie czuliśmy się staro. Ale wiem, że z każdym rokiem kobiecie jest coraz ciężej zajść w ciążę. Biorąc pod uwagę jeszcze to, że czasami można się starać o dzieci latami...
Chciałam w końcu mieć dziecko i stworzyć swoją własną rodzinę. Ale bałam się, że sobie nie poradzę. Że będzie to samo co z Kendallem i wpadnę w depresję poporodową. Wiedziałam jednak, że Devon zupełnie inaczej niż James podchodził do kwestii dzieci. Wiem, że byłby wspaniałym ojcem. Z nim dałabym radę.
Chciałam, żeby był najszczęśliwszym facetem na świecie.
Zatrzymałam się i stanęłam naprzeciwko niego. Złapałam go za rękę i spojrzałam mu w oczy.
- Chyba faktycznie lepiej by było... gdybyśmy mieli pełną rodzinę...
- Też tak myślę. - powiedział z uśmiechem i przytulił mnie mocno.

sobota, 13 czerwca 2015

The Unforgiven - rozdział 42.

Dla mojej cudownej Alicji.
Bo tak długo na to czekałaś.

Susie
- Nie wracaj już do Los Angeles. - powiedział Alan, czekając ze mną na mój pociąg.
- Mam wszystkie swoje rzeczy u ciebie.
- To będziesz mogła przyjechać po rzeczy.
- Dalej nie wiem czy dobrze robię... - zawahałam się i rozejrzałam wokół.
- Dobrze. Jak nie teraz to nigdy.
Pociąg przyjechał z lekkim opóźnieniem. Pożegnałam się z Alanem i weszłam do środka. Zajęłam miejsce na samym końcu. Pomachałam mu jeszcze przez okno i wyciągnęłam walkmana z torebki. Założyłam słuchawki na uszy i włączyłam jakąś piosenkę Chrisa Isaaka.
Po głowie chodził mi ciągle jeden z wersów utworu "Wicked Game".
It's strange what desire will make foolish people do.
Kochałam Jamesa? Nie. Pojawił się w nieodpowiednim momencie, kiedy miałam poważne problemy ze sobą i z narkotykami. Czułam się niekochana i opuszczona, bo każdy się poddał. Devon, Tiffany... Miałam tylko heroinę i Tylera, który z miłości do mnie pociągnął mnie na dno.
James chciał się ze mną spotykać, rozmawialiśmy, opowiadałam mu o sobie, a on mnie rozumiał. Właśnie to w nim pokochałam. Ale nie kochałam go jako człowieka.
Musiałam przestać płakać i wziąć się w garść. Dosyć kłamstw, dosyć łez, dosyć kłótni, dosyć zdrad.
Chciałam się wyprowadzić. Kupić sobie w końcu piękny dom, wymarzonego psa. Chciałam iść na studia, żeby ojciec był ze mnie dumny. Chciałam w końcu być z osobą, którą naprawdę kocham.
Rozstanie z Devonem było chyba potrzebne nam obu. Jemu po to, żeby odpocząć ode mnie i problemów ze mną, a mi po to, żeby w końcu docenić jak bardzo był dla mnie ważny.

Devon
- Przepraszam, ale my się nie zajmujemy takimi sprawami. - powtórzyła kobieta, która coraz bardziej się irytowała. Rano znalazłem w książce telefonicznej numer do urzędu w Newark. Chciałem zobaczyć co u mojego ojca, zdobyć jego adres czy numer telefonu. Nie widziałem go od tylu lat...
- Mój ojciec nazywa się Anthony Wells. Nie wiem gdzie mieszka, nawet nie wiem czy żyje...
- Nie mogę telefonicznie udzielać takich informacji. Skąd mogę wiedzieć czy to faktycznie pana rodzina, skoro nawet pan nie wie czy pański ojciec żyje.
- Nie mam kontaktu z rodziną od jakichś dwunastu lat. Mogę podać moje dane...
- Proszę.
- Devon Hayes. To znaczy... Jeffrey Wells...
Kobieta odchrząknęła. Od początku uważała, że przeszkadzam jej w pracy i już dawno powinienem się rozłączyć, a teraz jeszcze nie wiedziałem, jak się nazywam.
- Zmieniłem imię i nazwisko kilka lat temu...
- A jaki był tego powód? - robiła się coraz bardziej nieufna.
- Co panią obchodzi moje życie prywatne do chu... - nie dokończyłem, bo przerwał mi dzwonek do drzwi. - Muszę kończyć. Jeszcze zadzwonię.
Wstałem z podłogi i odłożyłem słuchawkę. Rzuciłem książkę telefoniczną na stół i poszedłem otworzyć. Spodziewałem się jakiegoś akwizytora, a nie osoby, którą tam zobaczyłem.
Patrzyliśmy na siebie bez słowa. W końcu Susie uśmiechnęła się lekko i ściągnęła torebkę z ramienia.
- Jestem, Devon. - powiedziała spokojnym głosem. Wciągnąłem ją do środka i z hukiem zamknąłem drzwi. Przyparłem ją do ściany. Odgarnąłem jej włosy z twarzy i pocałowaliśmy się.
- Wiem, że źle wyglądam. Miałam mały wypadek... nie chciałam ci się pokazywać w takim stanie, ale Alan...
- Nic nie mów... - pogłaskałem ją po policzku. - Dobrze, że jesteś...
Przez chwilę milczeliśmy, patrząc sobie prosto w oczy.
- Co dalej?
-  Nie pozwolę ci już odejść. - powiedziałem cicho i przytuliłem ją. Nie chciałem jej puszczać. Miałem wrażenie, że to sen, a ona za chwilę zniknie.
- Alan powiedział, że mam nie wracać do Los Angeles... - zaśmiała się.
- Nie wrócisz. To nie jest miejsce dla ciebie.
- Muszę ci coś powiedzieć. - odsunęła się ode mnie. Spojrzałem na nią uważnie.
- Wtedy, kiedy zobaczyliśmy się u Alana, a potem pojechaliśmy do hotelu... to wszystko wróciło. Przypomniał mi się cały nasz związek, wróciły wszystkie najlepsze wspomnienia... - w jej dużych oczach pojawiły się łzy. - Ale ty miałeś dziewczynę, wyglądałeś na szczęśliwego. Ja rozstałam się z Jamesem, płakałam całymi dniami, oglądałam nasze stare zdjęcia. Zaczęłam tęsknić. Od dawna tęsknię. - przytuliła się do mnie, a ja pogłaskałem ją po włosach. - Nie chciałam ci niszczyć związku. Chciałam, żebyś w końcu był szczęśliwy. Męczyłeś się ze mną...
- Zacząłem się męczyć, bo narkotyki stanęły między nami. Kiedy ćpaliśmy razem było dobrze, potem ja przestałem brać, a twój nałóg wymknął się spod kontroli. Chciałem ci pomóc, bo zawsze byłaś dla mnie najważniejsza. Nie chciałem cię stracić.
- Byłam idiotką... - pociągnęła nosem. - Patrzyłam na mojego brata, jak stacza się na dno i powoli się zabija, a po jego śmierci zaczęłam robić dokładnie to samo...
- Chcę żebyś poszła na odwyk. Prawdziwy odwyk, z terapią. Potrzebujesz pomocy, Susie.
- Nie... nie chcę... ja już nie biorę, od dawna. Ja nie mogę tam iść, nie wytrzymam wśród tych ludzi... nie...
- Chodź... - pociągnąłem ją za rękę w stronę kanapy. - Usiądź...
Opadła bezsilnie na łóżko, a ja zająłem miejsce obok niej. Zaczęła płakać jak dziecko. Wytarłem łzy z jej twarzy i spojrzałem na jej zaczerwienione oczy.
- Nie chcę tam iść...
- Musisz. - powiedziałem stanowczo. - Nie będziemy razem, jeśli nie zaczniesz terapii. Robię to dla twojego dobra, Susie. Jeśli chcesz w końcu zacząć normalnie żyć, musisz zamknąć wszystkie sprawy z przeszłości. Inaczej cały czas będzie się to za tobą ciągnęło...
Przygryzła nerwowo dolną wargę. W końcu wzięła głęboki oddech i podeszła do okna.
- Pójdę. - oznajmiła łamiącym się głosem. - Ale nie wiem czy dam radę. Będzie ciężko.
Wstałem i stanąłem obok niej. Spojrzałem na nią z boku.
- Przeszłaś już tyle, że poradzisz sobie ze wszystkim. Będę cię wspierał jak tylko będę mógł.
- Nie zostawisz mnie?
Pokręciłem przecząco głową. Objąłem ją ramieniem i pocałowałem w czoło.
- Mówiłem, że nie pozwolę ci już odejść.
Popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się przez łzy. Widziałem dokładnie tę samą dziewczynę, którą poznałem ponad pięć lat temu. Słodką, wrażliwą, nieśmiałą...
Chciałem ją widzieć codziennie.

Susie
- Cześć... mam na imię Julie i od sześciu lat jestem uzależniona od amfetaminy... jestem tu dla mojego syna...
Popatrzyłam na moje przybrudzone trampki i poprawiłam się na swoim miejscu. Właśnie mijał mój trzeci dzień w klinice. Już dzisiaj miałam zacząć terapię z najbliższymi. Bez przerwy myślałam o tym, jak wyznam mojemu ojcu to, że jestem byłą ćpunką i gwiazdą porno. Z Devonem mogłam widzieć się raz dziennie przez dwadzieścia minut. To było zdecydowanie za mało, biorąc jeszcze pod uwagę naszą długą rozłąkę. Dzisiaj nawet mnie nie odwiedził, ponieważ z samego rana pojechał do Los Angeles załatwić swoje sprawy i wziąć resztę moich rzeczy od Alana. Mieliśmy zobaczyć się dopiero popołudniu na terapii.
Ośrodek nie był wcale taki zły, chociaż chciałam już stąd wyjść i nigdy nie wracać. Jedzenie było dobre, wykłady całkiem ciekawe, nie musiałam dzielić z nikim pokoju. Najgorzej przyszło mi opowiedzenie o sobie obcym ludziom, którzy chcieli mi pomóc, zaprzyjaźnić się... Ale to nie było dobre miejsce na zawieranie znajomości.
Po wyznaniu Julie, terapeuta dodał kilka zdań od siebie i mogliśmy wrócić do swoich pokoi. Rzuciłam się w butach na czyste łóżko i wzięłam do ręki "Buszującego w zbożu" J.D. Salingera, który leżał na szafce nocnej. Otworzyłam na kartce z zagiętym rogiem i zaczęłam czytać. Byłam tu dopiero trzy dni, a już wzięłam z biblioteki stos książek. Znalazłam nawet jakieś baśnie dla dzieci, które też zabrałam. W dzieciństwie nikt nie czytał mi bajek.
Jakąś godzinę później usłyszałam pukanie. Drzwi otworzyły się i zobaczyłam w nich Devona. Rzuciłam lekturę na bok i zerwałam się z łóżka. Wskoczyłam mu na ręce i przytuliłam się mocno.
- Czekałam! - powiedziałam radośnie, zeskakując z niego. Uśmiechnął się do mnie słabo. Coś było nie tak, ale nie chciałam pytać co. Już wystarczająco byłam zestresowana dzisiejszym spotkaniem z ojcem.
- Mój tata już jest?
- Tak.
- Ehh.
- Jest też James...
Myślałam, że się przesłyszałam. Spojrzałam na niego wielkimi oczami.
- James?! Co on tu robi, do cholery?!
- Musiał być. Musisz zamknąć ten rozdział, wyjaśnić sobie z nim kilka spraw.
Usiadłam zdenerwowana na łóżku. Dłonie zaczęły mi się trząść. Dev stał z boku i cały czas na mnie patrzył.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Czego nie powiedziałam?
- Że masz dziecko. Myślałaś, że się nie dowiem?
- Nie mam żadnego dziecka. Daj mi spokój.
- Susie...
- To syn Jamesa. On będzie się nim zajmował, on ma pełne prawa do niego, ja nie będę się z nim widywać. Tak się dogadaliśmy i niech tak pozostanie.
Dev chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował. Wziął mnie za rękę i wyszliśmy z mojego pokoju. Szłam przez długi korytarz wesołym krokiem, machając jego ręką. Skakałam obok niego jak małe dziecko i opowiadałam o książce, którą teraz czytam.
- Ale już wystarczy... - objął mnie ręką w pasie i otworzył przede mną drzwi. Kiedy znalazłam się już w sali, szczęka opadła mi do samej ziemi. Nie siedział tam tylko James i mój ojciec. Był tam też Alex, mój były chłopak, Tiffany, moja dawna przyjaciółka i moja matka, której nie widziałam od lat... Patrzyła na mnie i wypłakiwała sobie oczy. Terapeuta odłożył na bok teczkę i uśmiechnął się.
- Nareszcie. Usiądź, Susan.
- Nie... Nie! Nie! Nie! - powoli się wycofałam na korytarz i chciałam pobiec do swojego pokoju. Devon jednak pobiegł za mną i pociągnął mnie za rękę. Przycisnął mnie do ściany i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Dlaczego to zrobiłeś?! Tylko po to pojechałeś do Los Angeles?!
- To część terapii...
- Skąd w ogóle miałeś adres Alexa i mojej matki?!
- Adres Alexa był na twoich starych listach... teraz mieszka tam jego kuzynka, ale podała mi aktualny adres i się z nim spotkałem. Do twojej matki pomógł mi dojść twój ojciec.
- Dlaczego ją tutaj przywiozłeś... ona zniszczyła mi życie... - zachciało mi się płakać. Devon złapał mnie za rękę i pogłaskał po policzku.
- Sama jej to powiesz. O to chodzi w terapii. Musisz wszystko z siebie wyrzucić.
- Ja tam nie wrócę... nie chcę żadnej terapii. Chcę wrócić do domu.
- W porządku. Jeśli się poddasz, nigdy więcej mnie nie zobaczysz. - powiedział, a ja spojrzałam popatrzyłam mu prosto w oczy. Nie kłamał. - Kocham cię. Chcę w końcu założyć z tobą rodzinę. Nie chcę, żebyś bez przerwy żyła przeszłością. To musi się skończyć.
Oparłam głowę o ścianę. Wzięłam głęboki oddech i puściłam jego dłoń.
- Robię to tylko dla ciebie...
Uśmiechnął się.
- Zrób to dla mnie.
Odgarnęłam włosy z twarzy i weszłam znowu do sali. Usiadłam bez słowa obok terapeuty, nie patrząc na nikogo. Devon zajął miejsce obok Tiffany. Przez chwilę panowała cisza.
- Zacznij, Susan. - powiedział zachęcająco terapeuta.
- To nie jest takie proste. Wolę rozmawiać z każdym na osobności...
- Zaczyna się... - rzucił zirytowany James.
- W porządku. - powiedział facet, wyciągając jakieś papiery z teczki. - Ale chcę być przy tych rozmowach. Nie będę ci jednak przeszkadzał, będę siedział z boku i słuchał. Dobrze?
Kiwnęłam niechętnie głową. Terapeuta poprosił wszystkich, żeby wyszli. Został tylko on i Alex. Mój były chłopak przysunął się do mnie i dotknął mojej dłoni. Szybko cofnęłam rękę.
- Nie wierzę, że tu jesteś... - odezwał się w końcu.
- Nie biorę już...
- Myślałem, że to jak skończył Dylan było dla ciebie wystarczającą przestrogą, żeby nie sięgać po to gówno.
- Pamiętasz jak na urodzinach Jamiego poszliśmy do jego pokoju i przespaliśmy się?
- Pamiętam, ale co to ma do rzeczy?
- Miałam wtedy szesnaście lat, a ty dwadzieścia dwa. Znaliśmy się może kilka dni, nawet nie byliśmy parą... Powiedziałeś wtedy, że chcesz się ze mną spotykać, tylko w tajemnicy przed Dylanem. Żaden chłopak przed tobą nie chciał się ze mną umawiać...
- Susie...
- Kiedy miałam piętnaście lat, byłam wykorzystywana seksualnie. - powiedziałam jednym tchem.
- Słucham?
Spojrzałam na niego niechętnie. Poczułam łzy cieknące po policzkach i szybko odwróciłam wzrok.
- Spójrz na mnie, do jasnej cholery!
Zacisnęłam powieki. Alex zawsze był bardzo nerwowy, szybko tracił cierpliwość. Spodziewałam się takiej reakcji.
- Kto cię wykorzystywał?! Powiedz mi, kurwa!
- Facet mojej matki... - powiedziałam, pociągając nosem. - Gwałcił mnie prawie każdej nocy, a po wszystkim przytulał mnie zapłakaną i mówił, że jestem najlepsza...
- Boże...
- Myślałam, że to nie jest nic złego... Więc nauczyłam się, że to seks czyni mnie wartościową...
- Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?
- Bałam się... wie o tym tylko Devon i Tiffany. Kiedy mówiłam o tym matce, twierdziła, że bezczelnie kłamię i mnie biła. Mogłam się chociaż zgłosić wtedy na policję... Chciałam, żeby zapłacił za to co mi zrobił, ale gdybym powiedziała o tym tobie albo Dylanowi, zabilibyście go. A wtedy poszlibyście do więzienia i straciłabym was na zawsze. Bardziej zależało mi na was niż na sobie...
Alex przytulił mnie, a ja zmoczyłam mu łzami całą koszulę. W końcu odsunęłam się od niego.
- Po śmierci Dylana i naszym rozstaniu zamieszkałam z Tiffany i jej rodzicami. - ciągnęłam dalej. - Szybko jednak stamtąd uciekłam, bo poznałam pewną dziewczynę. Miała na imię Sarah, przynajmniej tak mi się przedstawiła. Była ćpunką i prostytutką. Zamieszkałam z nią, po raz pierwszy namówiła mnie, żebym spróbowała narkotyków. Ona była już zniszczona, miała tragiczną cerę, wypadały jej włosy, spała w makijażu... ja miałam ledwo dwadzieścia lat, ładną buzię, piękne długie włosy. Chciała, żebym puszczała się razem z nią, ale się nie zgodziłam. Jakiś czas później World Modeling organizował nabór nowych dziewczyn do branży porno. Przybywa tam większość reżyserów i producentów, poznają dziewczyny i oglądają je jak bydło. Sarah chciała, żebym szła z nią. Nie chciałam, ale tak się naćpała tego dnia z klientem, że nie dałaby sama rady tam dojść. Pożyczyłam od niej jakąś koronkową bieliznę, założyłam krótką obcisłą sukienkę. Miałam tam jej tylko towarzyszyć...  na castingu jakiś reżyser zabrał Sarah do pokoju hotelowego i nakręcił z przyjaciółmi tanią scenę, w której jest poniżana i pieprzona w każdy możliwy otwór. Dostała trzy tysiące dolarów i wyszła stamtąd na ugiętych kolanach, zostawiając mnie samą. To był ostatni raz, kiedy ją widziałam... Podeszło wtedy do mnie trzech facetów, dwóch było reżyserami, z jednym z nich nadal się przyjaźnię, trzeci był właścicielem jednej z największych wytwórni filmów porno. Uśmiechnęli się do mnie i powiedzieli: "chcemy cię". Byłam pewna, że skończę tak jak Sarah, ale zaprosili mnie do pokoju, byli mili. Dostałam drinka na rozluźnienie i kreskę najczystszej kokainy jaka jest na rynku. Spytali, czy chcę nakręcić krótką scenę, że zapłacą mi za nią. Zgodziłam się. Nakręciliśmy ją, dostałam tysiąc pięćset dolarów i jeszcze tego dnia podpisałam kontrakt. - odwróciłam głowę w stronę okna. Przez chwilę milczałam. - Wystąpiłam w stu czterdziestu sześciu filmach porno. Jestem w związku z moim byłym agentem i reżyserem. Trzymam na strychu pełno nagród AVN, które dostałam za to, że rżnęłam się przed kamerą. Zarobiłam na tym tyle kasy, o której nawet nie marzyłam. Niektórzy muzycy wynajmowali mnie sobie na swoje imprezy czy wieczory kawalerskie, szłam odwalić swoją robotę, dostawałam za to tysiące dolarów, a drugiego dnia siedziałam na kacu w swojej garderobie i słyszałam: "Wiesz, że tańczyłaś dla Sebastiana Bacha?", "Serio, ten dupek to Sebastian Bach?", "Wiesz, że zrobiłaś striptiz dla Erica Brittinghama?", "Naprawdę gówno mnie to obchodzi", "Wczoraj zatańczyłaś dla Bobby'ego Dalla!", "Serio? Byłam tak naćpana, że nawet go nie pamiętam. Miałam kiedyś o nim mokre sny". Przed każdym robiłam z siebie silną i seksowną kobietę, która kocha seks i zarabia na tym niesamowitą kasę. A tak naprawdę po kilku godzinach na planie filmowym wracałam do domu i wypłakiwałam się swojemu chłopakowi, że wszystko mnie boli, że nienawidzę większości tych facetów, z którymi muszę się pieprzyć. Jestem po kilku próbach samobójczych. Straciłam dziecko. Zostałam dotkliwie pobita przez mężczyznę, z którym kiedyś występowałam. - westchnęłam cicho i wplotłam palce we włosy. - Prawda jest taka, że wcale nie chciałam taka być. Najchętniej zrobiłabym coś innego ze swoim życiem, ale porno stało się dla mnie... taką bezpieczną przystanią. Zawsze czułam się odrzucona przez zewnętrzny świat, a branża porno wydawała się jedynym miejscem, które mnie akceptowało. Po kilku filmach, nagrodach i tej całej kasie, którą zarobiłam myślałam, że to jedyna rzecz, którą mogę się zajmować. Wiem, że tkwiłam w tym tak długo właśnie z tego powodu. Myślałam, że ludzie niezwiązani z tą branżą są źli i osądzający i że nigdy nie dadzą mi szansy trudnić się czymkolwiek innym. Kiedy zaszłam w ciążę odeszłam, ale po utracie dziecka wróciłam, bo nie widziałam innego wyjścia. Mój były facet namawiał mnie na napisanie książki. Wyśmiałam go. Zawsze mu mówiłam, że nigdy nie uda mi się znaleźć innej pracy po tym, czego się dopuściłam. Byłam jedną z najlepszych aktorek w branży, więc co innego mogłabym robić? Stało się to dla mnie źródłem dumy. Niezależnie od tego jak się czułam, potrafiłam odstawić dobre show. Zaufaj mi, nie byłam jedyną dziewczyną, która odczuwała to w ten sposób...
Spojrzałam na Alexa, który oparł się łokciami o stół i ukrył twarz w dłoniach. Terapeuta coś notował, a ja spuściłam wzrok.
- Tak naprawdę chyba nigdy mnie nie poznałeś, Alex... Nie wiedziałeś co się działo w mojej głowie. Na zewnątrz byłam zwykłą wesołą dziewczyną, a w środku coś mnie zżerało... W dzień spotykałam się z tobą, chodziliśmy w różne opuszczone miejsca, gdzie przesiadywaliśmy godzinami przytuleni do siebie, wieczorami jeździliśmy na koncerty... A w nocy miałam koszmary i budziłam się z krzykiem. Czasami wpychałam się Dylanowi do łóżka, bo bałam się sama spać... - zawiesiłam na chwilę głos. - Któregoś dnia, kilka lat temu, Devon zaczął się ze mnie śmiać, że śpię przy zapalonym świetle jak małe dziecko... Doszłam do wniosku, że to nie jest normalne, a z moim życiem jest coś nie tak... wtedy się rozpłakałam i po raz pierwszy w życiu opowiedziałam komuś o molestowaniu...
Alex pociągnął nosem i spojrzał na mnie zaczerwienionymi oczami. Byłam z nim cztery lata i jeszcze nigdy nie widziałam, żeby płakał. Przyciągnął mnie do siebie i przytulił się. Teraz to on wypłakiwał mi się w ramię.
- Gdybyś mi powiedziała... nigdy by do tego nie doszło...
- Byłam już emocjonalnym wrakiem zanim trafiłam do tej branży...
- Są ludzie, nad którymi nikt się nie znęcał i wyrastają na chorych socjopatów, a są też tacy, którzy byli ofiarami molestowania i wyrośli na prawników czy lekarzy z normalnymi rodzinami.
- Nie myślmy o tym co by było gdyby. Nienawidzę tego.
- Czasami zdarza mi się myśleć jakby potoczyło się moje życie, gdybym nadal był z tobą i nie poznał Jasmine.
- Nie chcę wiedzieć. Ty masz żonę, dziecko, ja mam znowu Devona...
- Znowu?
Kiwnęłam głową.
- Zrobiliśmy sobie ponad dwuletnią przerwę. Niedawno wróciliśmy do siebie. - westchnęłam cicho. - Nie mogę uwierzyć, że gdyby nie porno, nigdy bym go nie poznała. Wiesz jakie to uczucie, kiedy w ogóle nie myślisz o mężczyznach, a później w pracy widzisz faceta i masz wrażenie, że twoje życie nagle się zmienia...? Tak właśnie było ze mną i z Devonem... Lubiłam z nim pracować, fajnie nam się rozmawiało. Tak się bałam zepsuć nasze relacje, że nigdy nie chciałam się z nim umówić na randkę.
- Mam nadzieję, że będziesz w końcu szczęśliwa. Zasługujesz na to. - dotknął delikatnie mojej dłoni. Terapeuta kazał nam powoli kończyć. Alex chwilę później wyszedł, a resztę pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam, jak kłóciłam się z Jamesem, płakałam, pamiętam mojego ojca, któremu łamiącym się głosem wszystko wyznałam. Wyszedł bez słowa, a ja wpadłam w jakąś histerię. Dwóch lekarzy próbowało mnie uspokoić, dostałam zastrzyk. Później obudziłam się w moim łóżku, a Devon siedział obok mnie. Reszty nie pamiętam.
Zasnęłam.

sobota, 6 czerwca 2015

The Unforgiven - rozdział 41.

Susie
- Dziękuję za pomoc... - powiedziałam do młodej pielęgniarki, która pomagała mi wracać z badań. Moja noga nie była w najlepszym stanie, musiałam chodzić o kulach. Uśmiechnęła się i otworzyła drzwi od mojej sali. Na szafce obok łóżka leżał kolejny wielki bukiet kwiatów.
- Niedługo zabraknie wazonów w szpitalu na wszystkie pani kwiaty. - odezwała się pielęgniarka. Zaśmiałam się cicho. Nie zgadzałam się na żadne spotkania, bo nie chciałam żeby ktokolwiek widział mnie w takim zdanie, a tym bardziej żeby jakieś moje zdjęcie znalazło się w gazecie. Więc kiedy w recepcji tylko zobaczyli kuriera z kwiatami czy listonosza ze stosem listów od razu kierowali ich do mojej sali. Dostawałam mnóstwo prezentów i życzeń od fanów, od mojego ojca i Nicole, od Alana, od Riley, innych koleżanek i kolegów z branży... to było naprawdę bardzo miłe i podnosiło mnie na duchu. Przez całe swoje życie nie dostałam tylu listów co teraz...
Kiedy pielęgniarka wyszła i zamknęła za sobą drzwi, wzięłam do ręki karteczkę, która był w bukiecie.

Szybkiego powrotu do zdrowia. 
Kochamy cię.
                                   Dennis.

Uśmiechnęłam się. Myślałam, że dzieciak już o mnie zapomniał. To było tak cholernie słodkie.
Te wszystkie listy i wiadomości tylko motywowały mnie do tego, żeby walczyć i nie poddawać się. Żeby zmienić swoje życie. Żeby być w końcu szczęśliwą.
Jakieś kilka minut później usłyszałam pukanie. Odłożyłam liścik na bok. Drzwi otworzyły się i zobaczyłam w nich Jamesa. Odwróciłam wzrok i wlepiłam go w ścianę.
- Dobrze, że jesteś. Chcę porozmawiać.
Bez słowa usiadł obok mnie.
- Nie możemy nadal być razem... jesteśmy zbyt toksyczni w stosunku do siebie.
James nic nie odpowiedział. Wiedział, że nam nie wyjdzie i pewnie spodziewał się, że się w końcu rozstaniemy.
- Wyprowadzę się. Kendall zostanie z tobą, to twoje dziecko. Nie chcę się z nim widywać.
Przez chwilę milczeliśmy. Od dawna nam się nie układało, ale jednak i mnie i jemu było trochę przykro. Chyba zbyt poważnie potraktowaliśmy zauroczenie i pożądanie, które narodziło się między nami. Tak naprawdę nawet się nie znaliśmy, kiedy zaczęliśmy się spotykać... to nie mogło się udać.
- Wychodzę za jakiś czas. Wtedy zabiorę wszystkie swoje rzeczy.
James kiwnął głową, a niedługo później wyszedł bez pożegnania. Wstałam z łóżka i wolnym krokiem podeszłam do okna. Oparłam głowę o zimną szybę. Poczułam jak moje oczy robią się mokre, więc mocno zacisnęłam powieki.
Nie chciałam płakać.

James
- Rozstaliśmy się. - oznajmiłem jednym tchem, kiedy Kristen otworzyła drzwi. Oparłem się ręką o framugę i popatrzyliśmy na siebie.
- Jak się czujesz? - spytała cicho.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem...
- Chcesz się przejść?
Przytaknąłem ruchem głowy. Kris wzięła z mieszkania swoją jeansową kurtkę i zamknęła za sobą drzwi. Szliśmy obok siebie, przez jakiś czas w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy. W końcu ona przerwała milczenie.
- Co z dzieckiem?
- Zostanie ze mną.
- To chyba dobrze.
- Przynajmniej tyle.
- Będzie ok. Trochę poboli, ale w końcu przejdzie. Masz syna, zespół, karierę, fanów.
Spojrzałem na nią. Odwróciła szybko wzrok i opatuliła się mocniej swoją za dużą kurtką.
- Chodźmy do mnie. Zimno się robi.
Nie protestowała. Poszliśmy do mojego mieszkania. Weszliśmy do środka i usiedliśmy na kanapie w salonie. W pomieszczeniu panował półmrok, jedynym źródłem światła był poblask lamp ulicznych i neonów, które przedostawały się przez otwarte okno. Światło padało na jej twarz, która wyrażała smutek i zatroskanie.
- Kochałeś ją?
- Tak... ale jak nagle pojawia się druga osoba...
- Gdybyś naprawdę ją kochał, nigdy nie zakochałbyś się w kimś innym.
Spojrzałem na nią uważnie.
- Tak myślisz?
- Tak.
- A ty? Kochasz kogoś?
Zawahała się. Zauważyłem, że znowu wbija paznokcie w skórę. To chyba był jej tik nerwowy.
- Nie...
Przysunąłem się do niej i dotknąłem lekko jej dłoni. Zadrżała.
- Przestań w końcu oszukiwać samą siebie, Kristen...
- Dopiero rozstałeś się z dziewczyną...
- Gdybym ją kochał, nigdy nie zakochałbym się w innej.
Pogłaskałem ją delikatnie po policzku.
- Zostań u mnie na noc...
- Zostanę... - szepnęła i w końcu zobaczyłem uśmiech na jej twarzy.
To była wyjątkowa noc. Zamknął się pewien etap w moim życiu, zaczynał się też kolejny. Nie spałem z Kristen, ale czułem jej obecność, zapach, wsparcie, troskę. Czułem jej miękką skórę, kiedy się do mnie przytulała. Patrzyłem jak zasypia w moich ramionach. To był chyba jeden z najpiękniejszych widoków w moim życiu.

Susie
Poduszka przesiąkła moimi łzami. Pościel była brudna od czerwonego wina, po którym pusta butelka leżała gdzieś na podłodze. Fotografie leżały porozrzucane na łóżku. Jedną z nich przytulałam do siebie.
Dwa tygodnie po tym, jak rozstałam się z Jamesem, zostałam wypisana ze szpitala. Pojechałam od razu spakować swoje rzeczy. Nawet się nie pożegnaliśmy.
Nie chciało mi się szukać mieszkania, więc wynajęłam pokój w hotelu. Znowu zaczęłam pić. Żaden wieczór nie mógł obejść się bez alkoholu. Przestałam się pojawiać na siłowni, mimo że lekarze zalecali mi ćwiczenia. Wolałam całe dnie leżeć w łóżku, płakać i oglądać stare zdjęcia. Przez myśl czasami nawet przechodziło mi, żeby wrócić do grania w pornosach. Żeby zrobić wszystkim na złość i być znowu na szczycie. Brakowało tylko tego, żebym zaczęła ćpać.
W końcu usłyszałam pukanie do drzwi. Byłam pewna, że to sprzątaczka, więc bez namysłu krzyknęłam: "proszę". Do pokoju jednak nie weszła starsza pani z miotłą, tylko Alan. Rozejrzał się po pokoju i kopnął pustą butelkę, która poturlała się pod okno.
- Czego chcesz? - spytałam w końcu.
- I co, masz zamiar całe życie przeleżeć w hotelowym brudnym łóżku?
- Od kiedy się o mnie martwisz?
- Od kiedy cię znam. - podszedł do mnie i zerwał kołdrę. - Wstawaj.
- Spierdalaj...
- Susie! Myślisz, że picie ci pomoże?
- Ja piję, ty wciągasz koks. Daj już spokój.
Alan prawie zrzucił mnie z łóżka.
- Idź do łazienki, ubierz się, weź prysznic, zabieram cię gdzieś. Kiedy ostatnio coś jadłaś?
- Nie wiem...
- Idź się ogarnąć, ja chociaż trochę sprzątnę ten syf...
Pozbierałam trochę ubrań i poszłam do toalety. Ubrałam czarny crop top i ciemne obcisłe jeansy. Zrobiłam szybki makijaż i uczesałam się. Kiedy wyszłam z łazienki, Alan akurat odkładał pudełko ze zdjęciami na szafkę. Założyłam moje vansy i zarzuciłam na siebie skórzaną ramoneskę.
- Pomożesz mi zejść ze schodów, mam jeszcze problem z nogą.
- Jasne.
Uśmiechnęłam się słabo i wyszliśmy z mojego pokoju.

***

- I butelkę tequili. - powiedziałam do kelnerki o ciemnej karnacji, z burzą loków na głowie.
- Żadnego alkoholu. - wtrącił się Alan.
- To przynosić w końcu tę butelkę tequili?
- Nie. Tylko to co wcześniej zamówiłem.
Dziewczyna kiwnęła głową i oddaliła się. Siedzieliśmy w El Carmen, meksykańskiej restauracji, do której kiedyś często chodziliśmy. Było pełno ludzi, ale każdy był zajęty sobą i na szczęście nikt nie zwracał na mnie uwagi.
- Znaleźli Blake'a? Składałaś już zeznania?
- Daj spokój. Nie chcę żadnego targania się po sądach. Nie chcę go więcej widzieć.
- Ma zostać bez kary, tak?
- A co niby mu zrobią? Gówno mu zrobią, ma papiery na to, że jest psycholem.
- Zamkną go znowu w pokoju bez klamek.
- I wypuszczą po paru miesiącach.
- Nie możesz się tak załamywać. Żyjesz, siniaki niedługo znikną. Ten otwarty balkon przez który uciekłaś to był jakiś pieprzony znak od Boga.
Uniosłam brwi.
- Devon rozstał się z Sherry. - powiedział, kiedy kelnerka wróciła i postawiła przed nami nasze zamówienie.
- Serio?
- Tak.
Zamyśliłam się. Na gali nic nie wskazywało na to, że coś między nimi nie gra. Najwyraźniej albo dobrze to ukrywali, albo rozstali się z dnia na dzień z jakiegoś poważniejszego powodu.
- Jedź do niego. - z zamyślenia wyrwał mnie jego głos.
- Po co?
- Dziewczyno, nie wkurwiaj mnie nawet.
- Alan, przestań. Niedawno wyszłam ze szpitala, rozstałam się z facetem, on też już nie jest ze swoją dziewczyną, pewnie nie myśli o innych...
- A skąd wiesz, czy właśnie teraz cię nie potrzebuje?
- Bo potrafi radzić sobie w życiu lepiej ode mnie. - wlepiłam wzrok w swój talerz.
- On cię kocha...
- Zobacz jak ja wyglądam... nie mogę na siebie patrzeć w lustrze.
- Nawet z tymi siniakami i podbitymi oczami będzie cię kochał.
- Nie chcę mu znowu niszczyć życia...
Popatrzyłam na niego zaszklonymi oczami i rozpłakałam się. Od jakiegoś czasu nic innego nie robiłam, tylko wyłam jak małe dziecko.