niedziela, 21 czerwca 2015

The Unforgiven - rozdział 43.

chce mi się płakać.

Susie
Minęły prawie dwa miesiące. Właśnie siedziałam na parapecie w moim pokoju i patrzyłam na bezchmurne niebo. Rzuciłam zapisany zeszyt na łóżko i zeskoczyłam na podłogę.
Mój pobyt w klinice powoli dobiegał końca. To było jedno z najcięższych doświadczeń w moim życiu. Czas leciał bardzo powoli, uczestniczyłam w wykładach i spotkaniach z bliskimi, a później siedziałam samotnie w moim pokoju, zaczytywałam się w książkach i w końcu zaczęłam pisać.
Zawsze kiedy Tyler poruszał temat wydania mojej autobiografii, kazałam mu zamknąć mordę. Nie chciałam, żeby każdy człowiek na świecie znał wszystkie szczegóły mojego życia. Nie chciałam się tym z nikim dzielić. Na odwyku zaczęłam powoli dochodzić do wniosku, że to co przeszłam, może być przestrogą dla innych młodych dziewczyn, które myślą, że bycie gwiazdą porno to ciągłe imprezy, branie narkotyków i orgazm za orgazmem, a to jest praca. Naciskasz budzik i idziesz do pracy.
Mój ojciec bardzo przeżył to, co mu opowiedziałam pierwszego dnia terapii. Na drugi dzień zadzwoniła do mnie Nicole i powiedziała, że wylądował w szpitalu. Przeleżałam cały dzień w łóżku i płakałam, obwiniając się za to. Po raz pierwszy od kilkunastu lat zaczęłam się modlić. Chciałam, żeby wyzdrowiał, wybaczył mi i wrócił do mnie. Przyjechał tydzień później razem ze swoją żoną, bez wcześniej zapowiedzi. Poryczałam się ze szczęścia i przez połowę spotkania skakałam obok niego jak małe dziecko. To, że mnie nie opuścił bardzo pomogło w terapii. Nie wiem co by ze mną było, gdyby mnie zostawił.
Alex przyjeżdżał regularnie na wszystkie spotkania, udało nam się odnowić kontakt. Mimo że małżeństwo i ojcostwo trochę go zmieniło, dogadywaliśmy się. Przyjechał ze dwa razy ze swoją żoną, Jasmine, która chciała mnie poznać. Nawet ją polubiłam. Pasowała do Alexa. Cieszyłam się, że po rozstaniu ze mną ułożył sobie życie.
James natomiast totalnie olał mnie i moją terapię. Był u mnie zaledwie trzy razy, z tego dwa razem ze swoją nową dziewczyną. Co prawda nie brała udziału w spotkaniach, tylko siedziała na korytarzu, ale sama jej obecność tutaj mnie irytowała i doprowadzała do szału. Bez przerwy się z nim kłóciłam. Obwinialiśmy się nawzajem o rozpad naszego związku, o to, kto był gorszym rodzicem, o to, kto komu zmarnował życie. Na ostatnim spotkaniu powiedział, że nie chce mieć już ze mną nic wspólnego i mam się trzymać z dala od niego, Kendalla oraz Kristen.
Tiffany również nie chciała brać w tym wszystkim udziału. Skreśliła mnie już dawno, nie wierzyła, że mogę się jeszcze zmienić. Zapomniała o mnie, znalazła sobie jakiegoś faceta. Nie chciała mieć już ze mną nic wspólnego. Mnie również już nie zależało na odnowieniu przyjaźni.
Z moją matką nie zamieniłam jeszcze ani jednego słowa. Była na wszystkich spotkaniach, ale tylko siedziała z boku i płakała. Nie chciałam z nią rozmawiać. Nie chciałam jej w ogóle widzieć. Mój terapeuta jednak stwierdził, że w końcu muszę sobie wyjaśnić z nią kilka spraw. Miałam się z nią spotkać dzisiaj.
Kiedy wracałam z obiadu do swojego pokoju, zobaczyłam Devona idącego długim korytarzem. Uśmiechnęłam się. Podbiegłam do niego i wskoczyłam mu na plecy.
- Cześć! - krzyknęłam, owijając ręce wokół jego szyi. Zeskoczyłam w końcu z niego i pocałowaliśmy się.
- Jeszcze kilka dni i wracasz do domu. - powiedział cicho i przytulił mnie do siebie.
- Nareszcie. - uśmiechnęłam się słabo. - Sam przyjechałeś?
- Z twoją mamą.
- Rozmawiałeś z nią?
- Trochę...
- Pewnie powiedziała ci, że wcale nie jest taka zła, a ja robię z niej potwora.
- Nie... sama z nią porozmawiasz. Idziemy?
- Tak. Chcę to już mieć za sobą.
Złapałam go za rękę i ruszyliśmy w stronę sali. Dev został na korytarzu, a ja weszłam do środka. Moja matka siedziała przy stole i rozmawiała cicho z terapeutą. Miała na sobie białą koszulę, czarne proste spodnie i buty na obcasach. Ciemne włosy upięła w kok.
Popatrzyli na mnie i zamilkli. Bez słowa podeszłam do nich i zajęłam jedno z wolnych miejsc
Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
- Zacznij. - odezwałam się w końcu. - Chcę wiedzieć, co masz mi do powiedzenia.
- Susan... - zaczęła. Westchnęła cicho i splotła dłonie. - Myślałam, że jakoś ułożyłaś sobie życie po śmierci brata.
Cisza.
- Nie mogłam w to wszystko uwierzyć na początku...
Cisza.
- Jest mi bardzo przykro, że to wszystko tak się potoczyło, ale nie możesz obwiniać mnie i mojego męża. To nie nasza wina.
Spojrzałam na nią bez słowa. Zacisnęłam pięści i spuściłam wzrok.
- Masz brata. - odezwała się. - Ma osiem lat. Nazywa się Mark.
- Mój brat nie żyje.
Co ona sobie wyobrażała? Że będę uważała za brata syna swojego gwałciciela?
- Powinnyśmy się pogodzić. Nie możesz mnie do końca życia nienawidzić. Jestem twoją matką, mimo wszystko.
To już robiło się zabawne.
- Wiesz... - powiedziałam cicho. - Tata wziął kilka miesięcy temu ślub. Jego żona jest dla mnie lepszą matką niż ty przez szesnaście lat mojego życia.
- Gdyby nie ja skończyłabyś tak samo jak Dylan.
- Jak widać skończyłam gorzej od niego.
- Nie zmuszałam cię do tego, abyś podążała tą drogą.
- Mogę już iść? - spojrzałam na mojego terapeutę, ignorując to co mówi matka. - Nie chcę już gadać. Nie będę zabierać panu czasu.
Terapeuta spojrzał na moją matkę, która pokręciła z politowaniem głową.
- Dobrze, idź już do pokoju. Porozmawiam jeszcze z twoją mamą.
Zerwałam się z krzesła i poprawiłam swoją szarę bluzę z logiem uniwersytetu Auburn. Uśmiechnęłam się jeszcze do mojej matki.
- Mam nadzieję, że fajnie pieprzy się z facetem, który gwałcił twoją córkę i zrujnował jej życie.
Odwróciłam się, odrzucając do tyłu moje długie blond włosy i wyszłam z sali. Devon siedział na korytarzu i przeglądał jakieś ulotki.
- Już? Szybko.
- Wiem. - rzuciłam, podchodząc do niego. Odłożył broszury na stolik i wstał ze swojego miejsca. Złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę mojego pokoju.
- Nie pogodziłam się z mamą. Nie potrafię jej wybaczyć. Przepraszam...
- Najważniejsze, że chociaż z nią pogadałaś.
Objął mnie, a ja oparłam głowę o jego ramię. Kiedy znaleźliśmy się w końcu pod drzwiami mojego pokoju, stanęliśmy naprzeciwko siebie.
- Gdzie chcesz jechać, kiedy stąd wyjdziesz? - spytał, przyglądając mi się.
- Na wakacje?
- Można tak powiedzieć.
- Nie wiem... - myślałam przez chwilę. - Może na Dominikanę? Nigdy tam nie byłam.
- W porządku. Kupię bilety, zarezerwuję hotel. Na dwa tygodnie?
Kiwnęłam głową.
- Muszę już iść. Zobaczymy się jutro.
Pocałowaliśmy się. Devon poszedł, a ja weszłam do pokoju. Podeszłam do okna i oparłam głowę o zimną szybę. Szybko cofnęłam się do tyłu, kiedy zobaczyłam moją matkę podchodzącą do samochodu. Wyszedł z niego on... Zmienił się, ale mimo to, poznałabym go wszędzie. Patrzyłam ze łzami w oczach jak ją przytula, a później wsiadają do auta i odjeżdżają.
Położyłam się na łóżku i zwinęłam w kłębek. Znowu pojawiły się wszystkie najgorsze wspomnienia. Starałam się szybko je od siebie odpędzić. Po jakimś czasie w końcu udało mi się zasnąć.

Devon
Liście palm kołysały się pod wpływem wiatru, morze szumiało spokojnie, a kilka chmur sunęło po ciemniejącym niebie, nabierając odcienie purpury. Spojrzałem na Susie, która spacerowała brzegiem plaży. Wypiłem do końca mojego drinka i podszedłem do niej.
- Nie jest ci zimno? - spytałem, patrząc na nią z boku. Su odgarnęła rozwiane włosy do tyłu i spojrzała na moją pustą szklankę.
- Trochę...
- Wracajmy do hotelu.
- Ale jeszcze jest dużo ludzi... nikt nie wraca...
- Chcę pobyć tylko z tobą...
Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Bez słowa pociągnęła mnie za rękę w stronę hotelu, który był od razu przy plaży. Zostawiłem pustą szklankę na barze i poszliśmy na górę. Kiedy byliśmy już na naszym piętrze, przyparłem ją do ściany.
- Kocham cię... - powiedziałem, przytulając się do niej. Poczułem jej dłonie na moich ramionach.
- Ja ciebie też...
Spojrzałem na nią i pogłaskałem ją po policzku.
- Dziwnie się zachowujesz...
- Wydaje ci się.
- Chodźmy. Chcę się położyć.
Weszliśmy do naszego pokoju. Zamknąłem drzwi, a Susie podeszła do okna, żeby zasłonić rolety. Moja ręka powędrowała do kieszeni, ale szybko się rozmyśliłem. Westchnąłem, a Su popatrzyła na mnie uważnie.
- Devon...
- Podejdź...
Podeszła do mnie niepewnym krokiem.
- Wszystko dobrze?
- Zamknij oczy.
- Dev...
Zacząłem się coraz bardziej irytować.
- Zamknij...
Zamknęła powieki, a ja zacząłem nerwowo przeszukiwać kieszenie. Z jednej z nich wyciągnąłem małe pudełeczko i otworzyłem je. W środku był srebrny pieścionek z całkiem sporym brylantem. Moje dłonie zaczęły drżeć. Trochę inaczej to sobie wyobrażałem.
- Już...
Su otworzyła oczy i patrzyła zszokowana. Uklęknąłem przed nią.
- Zostaniesz moją żoną?
Wzięła głęboki oddech i wplotła palce we włosy. Coraz bardziej było widać po mnie zdenerwowanie i stres. Robiłem to dopiero drugi raz w życiu.
- Susie...
- Ja... Boże... - powiedziała drżącym głosem. Spojrzała jeszcze raz na mnie i wybuchnęła śmiechem. W jej oczach pojawiły się łzy. - Nie spodziewałam się...
- Odpowiedz w końcu, bo zaraz dostanę zawału...
- Oczywiście, że tak...
Odetchnąłem z ulgą. Wstałem, a ona rzuciła mi się w ramiona. W końcu mnie puściła, a ja trzęsącą się dłonią założyłem pierścionek na jej palec.
- Nie tak planowałem oświadczyny, ale chciałem to zrobić jak najszybciej... wolę cię nazywać moją narzeczoną, a nie dziewczyną.
- Lepsze to niż oklepana kolacja przy świecach. - zaśmiała się i pociągnęła nosem.
Objąłem ją w pasie i popatrzyłem na nią z góry. Miałem wrażenie, że dzisiaj wygląda inaczej niż zwykle. Pociągała mnie odkąd ją znam, zawsze mi się podobała, ale tego dnia wyglądała wyjątkowo pięknie. W jej oczach było coś magicznego.
To była ta kobieta, z którą chciałem spędzić resztę życia.

Susie
Pobraliśmy się trzy miesiące później. To był jeden z najpiękniejszych dni w naszym życiu, ale jednocześnie jeden z najbardziej stresujących. Obydwoje przeżywaliśmy coś takiego po raz pierwszy.
Przez ponad miesiąc szukałam idealnej sukni ślubnej. W Nowym Jorku kupiłam prostą, długą, koronkową sukienkę z długimi rękawami. Kiedy w dzień ślubu przeglądałam się w niej w lustrze, z luźno rozpuszczonymi blond włosami i krwistoczerwonymi paznokciami, pomyślałam sobie, że Devon to prawdziwy szczęściarz.
Ceremonia była skromna, z najbliższymi osobami i przyjaciółmi. Riley, dziewczyna Alana, była moją druhną. Miło też było patrzeć na mojego ojca, który długo czekał na tę chwilę...
Po ślubie dosyć ciężko było mi się przyzwyczaić do pewnych rzeczy. Dziwnie czułam się z obrączką na palcu, ale po jakimś czasie jednak przestała mi przeszkadzać. Gorzej jednak było z moim nowym nazwiskiem. W ogóle nie pasowało do mojego imienia. Gdy się komuś przedstawiałam, mówiłam, że nazywam się Johnson. W papierach miałam jednak podwójne nazwisko, podpisywałam się również nazwiskiem swoim i mojego męża.
Najgorzej jednak było z obowiązkami domowymi. Moja mama nigdy nie nauczyła mnie porządku, więc zawsze byłam straszną bałaganiarą, a moi faceci musieli sprzątać. Po ślubie obiecałam Devonowi, że naucze się gotować i zacznę chociaż trochę dbać o dom. On tylko przytaknął i uśmiechnął się krzywo. Chyba już dawno pogodził się z tym, że nie będę perfekcyjną żoną...
Mieszkaliśmy na przedmieściach Phoenix, więc dosyć często się tu nudziłam. Musiałam sobie w końcu znaleźć jakieś zajęcie. Jeden z naszych sąsiadów miał stadninę koni. Któregoś dnia spytałam go czy mogłabym nauczyć się jeździć. Uczyła mnie jego żona, która tak samo jak ja nie pracowała, ale spędzała całe dnie przy koniach. Na początku nie szło mi najlepiej. Nie potrafiłam nawet sama wsiąść na konia. Po paru lekcjach mogłam już sama jeździć, a moja sąsiadka nie musiała przy mnie stać, tylko zająć się swoimi sprawami.
Któregoś dnia Dev wybrał się razem ze mną na konie. Nie jeździł, tylko chodził obok mnie. Nawet nie wiedziałam, dlaczego tu przyszedł.
- O czym myślisz? - spytałam, zeskakując z Belli, mojej ulubionej czarnej klaczy. Patrzył na zachodzące słońce, a ostatnie promienie sięgały jego twarzy. - O rozwodzie?
Spojrzał na mnie z dziwną miną.
- Nie?
- Wiem, że jestem beznadziejną żoną. Nawet nie potrafię zrobić spaghetti.
- Nie było takie złe.
- Makaron był cały rozgotowany...
- Ale za to poodkurzałaś bez zarzutu.
- A jak umyłam okna? - jęknęłam. - Wyglądały gorzej niż przed umyciem.
- Jezu, Susie... Znam twoje ograniczenia. Nie każdy wszystko potrafi zrobić idealnie. Jesteś cudowną żoną.
- Dziękuję, że mnie doceniasz. - uśmiechnęłam się lekko i delikatnie pogłaskałam Bellę. Założyłam jej smycz i ruszyłam z nią w stronę pastwiska. Dev poszedł za nami.
- Su... wiem, że to trochę drażniący temat...
- Chodzi o powiększenie rodziny? - przerwałam mu. Popatrzyliśmy na siebie, a ja szybko odwróciłam wzrok.
- Chciałabyś mieć dziecko?
- Tak... - sama nie wierzyłam, że to powiedziałam. - Ale nie wiem, czy nadaję się do tego...
- Dlaczego nie? Zmieniłaś się.
- Pewnie nawet nie umiałabym zmienić pieluchy. Jeszcze bym je otruła, gdybym przygotowała mu coś do jedzenia...
- Susie...
- Kupmy psa. Do psa nie trzeba się budzić w nocy. Zresztą nigdy nie miałam pieska.
- Wiesz o tym, że można mieć i psa i dziecko? I bez problemu sobie z nimi radzić?
Zostawiłam Bellę wśród innych koni na pastwisku i zamknęłam bramę. Otrzepałam ręce i rozwiązałam swoje włosy.
- Czas szybko mija. Nie można mieć dziecka w każdym wieku. - powiedział, idąc obok mnie.
Zamyśliłam się. Rocznikowo miałam dwadzieścia osiem lat. Devon trzydzieści trzy. Byliśmy jeszcze młodzi, nie czuliśmy się staro. Ale wiem, że z każdym rokiem kobiecie jest coraz ciężej zajść w ciążę. Biorąc pod uwagę jeszcze to, że czasami można się starać o dzieci latami...
Chciałam w końcu mieć dziecko i stworzyć swoją własną rodzinę. Ale bałam się, że sobie nie poradzę. Że będzie to samo co z Kendallem i wpadnę w depresję poporodową. Wiedziałam jednak, że Devon zupełnie inaczej niż James podchodził do kwestii dzieci. Wiem, że byłby wspaniałym ojcem. Z nim dałabym radę.
Chciałam, żeby był najszczęśliwszym facetem na świecie.
Zatrzymałam się i stanęłam naprzeciwko niego. Złapałam go za rękę i spojrzałam mu w oczy.
- Chyba faktycznie lepiej by było... gdybyśmy mieli pełną rodzinę...
- Też tak myślę. - powiedział z uśmiechem i przytulił mnie mocno.

4 komentarze:

  1. Ostatnio nie wiem, co mam Ci, wiesz, pisać. Prawdopodobnie wykażę się dopiero pod ostatnim, bo wspomnę tam o wszystkim, o czym myślałam w czasie czytania, o czym myślałam, zaczynając od nowa, brnąc raz jeszcze przez to wszystko. W sumie trochę się nazbierało.
    Szkoda mi, że tak mało zostało. Ale z drugiej strony się cieszę na coś nowego.
    Nie chcę pisać tego komentarza, czuję się krucho, mam nogę z waty, a drugą z ołowiu.
    Boże, czasem tak... czasem nie umiem.
    Wiesz, że nie zostawię Cię jednak finalnie z czymś miernym.

    Jestem szczęśliwa z ich życia. Susan i Devona. Pomyślałam sobie dzisiaj, a nawet teraz, właśnie teraz, że już nie dbam o nic takiego jak... ja po prostu wiem, że oni już sobie poradą. Razem czy osobno.
    Jest mi jakoś dziwnie smutno, ale jednak z nich się cieszę i jestem dumna. A najbardziej z Susie, czy zaskoczyłam Cię? Och, ja nie sądzę.
    Przypomniały mi się niekonwencjonalne oświadczyny Anthony'ego. Boże, dla mnie to było koszmarną męką, pisanie tego... A tutaj... Haha, nie wiem sama. To wydało mi się aż zabawne. I nie dziwię się, że był - Devon - bliski omdlenia czy zawału. Z taką kobietą to jednak nigdy nic nie wiadomo, dlatego im dłużej czekał, tym gorzej, ja rozumiem.
    Też uważam, że Susan jest kobietą, z którą powinien spędzić resztę życia.
    Pomyślałam ostatnio, że jeśli nie, to błąd został popełniony gdzieś w przeszłości.
    I z rodziny też się cieszę... W ogóle podoba mi się ich życie. Zawsze chyba chciałam nauczyć się jazdy konnej, ale jakoś nigdy nie... Może kiedyś to jeszcze zrobię.
    W najmniej oczekiwanym momencie.
    Może będę mogła i... Kurwa.
    Przepraszam Cię, Parry, za to, co napisałam. Ale naprawdę mi ciężko teraz.
    Chociaż jestem szczęśliwa.

    Nie wiem, skąd to.
    Zapraszałam Cię na epilog?
    I czekam, a jednak, na koniec The Unforgiven. Chyba już wiem, od czego zacznę.
    Ten rozdział był taki inny, on był... Pokazuje w zasadzie to wszystko, co przewijało się między wierszami od początku opowiadania. Aż niesamowite.
    Przepraszam, nie wiem... Och, dziękuję.
    I czekam ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. To się Patty na mnie naczekałaś dopiero. Myślę, że tym komentarzem wracam do świata żywych na bloggerze, więc możesz się cieszyć. Lub nie.
    Mniej więcej wiem, jak wyglądają te wszystkie terapie, choć sama nie byłam na ani jednej. W nich przede wszystkim ważne jest wsparcie kogoś bliskiego, kto znów stara się pokazać, że zależy mu na tej osobie, że jest z nią i będzie niezależnie od wszystkiego. Uwielbiam ojca Susie, uwielbiam Nicole, Alexa, Devona i całą resztę, która została przy Su. To właśnie jej się należało, te prawdziwe, ciepłe uczucia. Przez całe dotąd życie nie miała okazji ich zaznać, każdy się nimi bawił, robił z nimi co chciał, więc ona w odwecie działała to samo. I nie ma tu się czemu dziwić, tak się właśnie najczęściej zdarza. Czasami trzeba zatrzymać się i spojrzeć, po czym się stąpa.
    Nienawidzę matki Su i nienawidzę jej mężusia. Nienawidzę tych ludzi. Tyle. Nie zasługują na nic więcej z mojej strony.
    A więc jednak się pobrali. Ale jest jeszcze, notabene, jeden rozdział tego opowiadania, więc może się zmienić zarówno wszystko, jak i nic. Właściwie to wiesz co, przestał mi przeszkadzać ten związek Susie i Devona. Ważne tylko, by byli szczęśliwi, bo uwielbiam i ją, i jego. Chciałabym, żeby obojgu się układało. Dziecko też jest tutaj dobrym pomysłem, to na pewno ich jeszcze bardziej ze sobą złączy i pomoże zażegnać już ostatecznie te wszystkie niepotrzebne pyłki, jeśli jeszcze jakieś w ogóle są.
    Krótko, zwięźle i na temat. Ty wiesz, ile ja mam do nadrabiania? Ale wiem, że mi wybaczysz, Panno Poczwaro. Tym bardziej, że wkrótce coś dla ciebie szykuję, ale nic ci nie powiem.
    Ani słowa.

    OdpowiedzUsuń
  3. TA-DA-DA-DA-DAAA!
    Czy chcesz czy nie, zostałaś nominowana do Liebster Award.
    Więcej informacji u mnie : http://pointed-at-my-heart.blogspot.com/2015/06/liebster-award.html}
    (Niedługo skomentuję nowy rozdział)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak to dobrze, że tata Susan jej nie zostawił. Wielu ojców po usłyszeniu takich rewelacji wyrzekłoby się swojej córki.
    Zastanawiam się, czy James zachował się tak jak trzeba, czy raczej nie. Z jednej strony to niektóre sprawy się już przedawniły i on nie powinien być wobec niej aż tak ostry, a z drugiej to ona przecież kompletnie zlała ich wspólne dziecko i zupełnie się z Hetfieldem nie liczyła.
    Su dobrze zrobiła, że zdecydowała się na rozmowę z rodzicielką (bo tej kobiety nie można nazwać matką), ale ona mnie normalnie zabiła. Jak ona ma czelność mówić, że Susan nie moze obwiniać jej i jej męża? Masakra. Każda normalna matka w takiej sytuacji miałaby potworne wyrzuty sumienia i stałaby po stronie dziecka. 'Gdyby nie ja skończyłabyś tak samo jak Dylan.' - nie no, kurwa... Bez komentarza,
    Boże, tak strasznie się cieszę, że on się jej oświadczył! Oni są idealni. W końcu wszystko sobie poukładali. Spełniło się moje małe marzenie - Su w końcu prowadzi normalne, spokojne życie. Zdziwiłam się, jak Su powiedziała, że chciałaby mieć dziecko. Mam nadzieję, że znormalniała już na tyle, że będzie w stanie być matką.

    Co do Twojego komentarza - nie poinformowałam Cię, bo nie chciałam Ci zawracać głowy moim rozdziałem zanim nie skomentuję Twoich.
    Powiem Ci, że chciałam to bardziej rozwinąć, kombinowałam jak mogłam, ale nic z tego nie wyszło. Nie chciałam wstawiać wypocin, żeby tylko przedłużyć opowiadanie. Chociaż masz rację, że mogłam napisać, co z Megadeth. Tak naprawdę to w ogóle o tym nie pomyślałam. Było tak, że Gar odszedł, a Chris i Junior oczywiście nie odwrócili się od swojego pana i grali z nim dalej. A nad Jasonem tym bardziej nie myślałam. Dla mnie Jason skończył się po tym, jak James kazał się raz na zawsze odwalić od niego i Evy. Btw to dziękuję Ci że przez to całe opowiadanie mi 'towarzyszyłaś' i że uważasz moje teksty za najlepsze. To dla mnie bardzo wiele znaczy <3
    Wierz mi lub nie, ale ja sama tęsknię za historią o Blacky... To taki mój osobisty klasyk. Adrian, Jack, Tobin, o matko. Do ostatniej chwili myślałam, że tego nie rzucę, ale plusy rzucenia tego opowiadania przesłoniły minusy. To było straszne pomieszanie z pojebaniem. Pomieszanie ludzi którzy nie mają ze sobą nic wspólnego (poza muzyką), pomieszanie miast, czasów itd... Mam wrażenie że tym opowiadaniem zakpiłam sobie z rzeczywistych postaci, które w nim występowały. W dodatku to opowiadanie byłoby masakrycznie długie. Skończyłam dodawanie rozdziałów na blog na rozdziale 19 i wtedy to opowiadanie 'raczkowało'. Co nie zmienia faktu, że kocham to opowiadanie i wciąż je piszę do szuflady. Po tym jak napisałaś mi ten komentarz, to dostałam takiej weny że napisałam trzy rozdziały, oczywiście wszystkie daleko w przód. Jest szansa, że do tego wrócę, ale muszę zrobić parę rzeczy i Ty możesz mi w tym pomóc. Wszystko Ci napiszę w liście, który najprawdopodobniej jutro wyślę.
    Pozdrawiam, miłych wakacji i już nie mogę się doczekać, co chcesz mi opowiedzieć w liście :*

    OdpowiedzUsuń