sobota, 25 kwietnia 2015

The Unforgiven - rozdział 35.

jeśli ktoś pamięta ostatnie spotkanie Devona i Alana to powinien się domyślać, co kombinuję.

Susie
- Reszty nie trzeba. - podałam banknot młodej kasjerce i wzięłam moją mrożoną herbatę, po czym szybko opuściłam lokal w którym zbierało się coraz więcej ludzi. Po intensywnej godzinie spędzonej na siłowni miałam ochotę wziąć zimny prysznic i położyć się od razu do łóżka. Dziecko było u siostry Jamesa, Hetfield siedział od rana w studiu i zastanawiałam się, czy w ogóle wróci na noc do domu. Potrafił godzinami siedzieć z gitarą nad stosem zapisanych kartek. Ten album miał być inny od poprzednich, więc chcieli, aby wszystko było perfekcyjne i zapięte na ostatni guzik.
Szłam przed siebie, nie zwracając uwagi na przechodniów i sącząc przez słomkę mrożoną herbatę. Nagle poczułam, jak ktoś mnie szarpie za rękę. Już chciałam się odwrócił i wymierzyć komuś prawy sierpowy prosto w nos, ale cała zesztywniałam, kiedy zobaczyłam postać przed sobą.
- O nie, tylko nie ty. Spierdalaj.
- Oj Lexxi, nie denerwuj się.
- Susie. Nie jesteśmy w pracy.
- Nie podoba mi się ten skrót. Mogę mówić do ciebie pełnym imieniem?
- Mów jak chcesz, wszystko jedno. - westchnęłam i ściągnęłam okulary przeciwsłoneczne, żeby go lepiej widzieć. - Kiedy ostatnio się widzieliśmy? Trzy lata temu?
- Cztery. - poprawił mnie. Miałam wrażenie, że jego oczy przepalają mnie na wylot, sięgając do samej duszy. Odwróciłam głowę w drugą stronę. - Usiądźmy gdzieś, pogadamy.
Nie mogłam odmówić. Poszliśmy do najbliższego lokalu. Zamówiliśmy kawę i zajęliśmy stolik przy oknie.
Blake'a poznałam w 1985 roku, chwilę po tym jak pojawiłam się w branży porno. Zniknął z mojego życia tak szybko jak się w nim pojawił. Najpierw trafił na odwyk, ale po wyjściu nie pobył długo na wolności. Zamknęli go w szpitalu psychiatrycznym po tym jak pobił swoją siostrę i próbował zepchnąć ją z balkonu. Miałam nieprzyjemność zagrać z tym facetem w trzech filmach. Prawdziwa męka. W stosunku do swoich partnerek na planie był bardzo brutalny, chamski i bezlitosny. Do tej pory pamiętam, jak napluł mi prosto w twarz. Ślady po jego zębach trzymały się na moim ciele ze dwa dni. Seks miał sprawiać przyjemność, a przy nim wszystkie dziewczyny, łącznie ze mną, płakały z bólu. Ale czego można spodziewać się po facecie, który nazywał swoje partnerki z planu "mięsem do jebania".
Mimo ciężkiego charakteru i okropnego brytyjskiego akcentu nie można mu było odmówić dobrego wyglądu. Był wysoki, dobrze zbudowany, miał lekko kręcone ciemne blond włosy, które zawsze zaczesywał do tyłu. Jego błękitne oczy były puste, czasami miałam wrażenie, że wieje od nich jakiś dziwny chłód.
- Słyszałem, że już nie grasz w filmach.
- Tak wyszło. - powiedziałam cicho.
- Z Devonem też już nie jesteś. - uśmiechnął się.
- No nie. Coś się pokomplikowało między nami...
- Wracam do branży, Susan. - przerwał mi.
- Wspaniale. Ale co ja mam z tym wspólnego?
- Cholera, wiesz, że od zawsze mi się podobałaś. Nie namawiam cię do tego, żebyś wracała do grania w filmach... ale chciałbym się z tobą jeszcze spotkać. - przysunął się do mnie i oparł się łokciami o stół, patrząc na mnie z boku. - Zmieniłem się. Wypuścili mnie ze szpitala za dobre sprawowanie. Przestałem też brać.
- Nie wiem czy to dobry pomysł.
- Widzę, że nie jesteś w pełni szczęśliwa. Związek ze mną dodałby twojemu życiu barw.
- Jesteś psychiczny, Blake. Niepoczytalny.
- Mylisz geniusz z obłędem, Susan. - szepnął mi do ucha, a po moich plecach przebiegł dreszcz.
- Muszę już wracać. - powiedziałam, wstając ze swojego miejsca. Po namowach Blake'a zapisałam mu jeszcze szybko swój numer, żeby tylko się odwalił i z pośpiechem opuściłam lokal.

***

Obudził mnie irytujący dzwonek do drzwi. Przetarłam ręką oczy i zwlekłam się z łóżka, idąc powoli do przedpokoju. Otworzyłam drzwi. Na progu zobaczyłam Alana, który bez zaproszenia wszedł do środka, jak to zawsze miał w zwyczaju.
- O, hej... co tu robisz?
- Jak dawno się nie widzieliśmy. - przytulił mnie. Odsunęłam się od niego i przyjrzałam mu się uważnie.
- Chcesz coś, prawda? Bez powodu byś nie przychodził.
- No tak, mam sprawę. Ale nie chodzi o pieniądze. - przyjrzał mi się. - Dobrze wyglądasz.
- Wiem. Chodzę na siłownię, jestem na diecie wegańskiej. Czuję się świetnie. - weszliśmy do salonu. - Chyba schudłeś. Też stosujesz jakąś dietę?
- Taką jak zawsze. Wiesz, mięso, narkotyki, fast foody.
- Po co w ogóle pytam. Usiądź. 
Usiadł na sofie, a ja zajęłam miejsce zaraz obok niego.
- No? Więc o co chodzi? - spytałam, siadając po turecku.
- Widziałaś się z Devonem? Był ostatnio w LA.
- Serio? Jakoś nie mieliśmy okazji na siebie trafić. Cholera, nie widziałam się z nim prawie rok. Co u niego?
- Aaaa, nic ciekawego. - machnął ręką. - Był zrobić sobie tatuaż. I ma trochę dłuższe włosy niż zawsze. No nieważne, sprawa dotyczy ciebie.
Westchnęłam głośno.
- Więc? Mów w końcu!
- Jesteś brana pod uwagę do poprowadzenia gali AVN.
- O kurwa mać...
To były jedyne słowa, które mogłam wtedy z siebie wykrztusić. Poprowadzenie gali AVN zawsze było moim marzeniem. Co roku żyłam nadzieją: "może to teraz będę ja", ale nigdy nie miałam wystarczająco szczęścia. Naprawdę trzeba było sobie na to zasłużyć i przede wszystkim - wzbudzać dużą sympatię. Co z tego, że potrafiłam w siebie wcisnąć więcej penisów niż ktokolwiek na świecie, skoro nikt mnie nie lubił?
- Cholera, naprawdę?
- No. Naprawdę.
- Alan, nie żartuj sobie.
- Susie, nie żartuję. Jesteś brana pod uwagę ty, ja... - Alan zawahał się. - I jeszcze parę osób. Pamiętaj, że galę prowadzą trzy osoby, więc mamy spore szanse. Miałem cię o tym powiadomić.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Chcesz poprowadzić, jak cię wybiorą?
- Jasne! Zawsze o tym marzyłam. Zresztą, nigdy nic złego się tam nie dzieje, jest dużo zabawy. Prowadzący dostają też za to sporo kasy, prezentów.
- Jeszcze te reklamy w czasie gali... jak będą pomysły co do nich to opowiem ci. - wstał i poprawił koszulkę. - Odprowadź mnie do drzwi.
Podniosłam się ze swojego miejsca i ruszyliśmy do przedpokoju. Kiedy Alan już naciskał na klamkę, odwrócił się jeszcze w moją stronę.
- A właśnie. Słyszałem, że spotykasz się z Blake'em.
Chciałabym zobaczyć swoją minę w tamtym momencie. Dałam mu się namówić na jedną kawę, a ten już rozpuszcza plotki, że jesteśmy razem. Skurwiel.
- Że co? Nie spotykam się z nim. Prawda, spotkaliśmy się, ale tylko na kawę.
- On twierdzi, że jesteście razem, ale wszyscy raczej sceptycznie do tego podchodzą...
- Kurwa, wiesz jaki jest Blake. Pieprzony kłamca. Nie słuchaj go.
- Uważaj na niego. - powiedział całkiem poważnie. - Mam wrażenie, że jego na razie spokojne zachowanie to tylko cisza przed burzą.
- Będę... - rzuciłam cicho. Przytuliliśmy się na pożegnanie i wyszedł z mieszkania, a ja wróciłam do łóżka.

Alan
- I to jest cały plan. Co o nim myślisz? - spytałem, patrząc na moją lekko zażenowaną dziewczynę.
- Tak jak myślałam. Jesteś pojebany.
- Zaraz ci wpierdolę. Ja mówię zupełnie serio. Tylko geniusz wpadłby na coś takiego.
Riley uśmiechnęła się z litości. Była świetną dziewczyną, miała długie brązowe włosy, ciemną karnację, pełne usta i piwne oczy. Ją również poznałem na planie filmowym, jak większość swoich dziewczyn. Riley występowała tylko w scenach z kobietami. Obydwoje chyba nie traktowaliśmy swojego związku poważnie, ale mimo to spotykaliśmy się już od kilku miesięcy.
- Alan, nie są razem, to nie są, na chuj drążyć temat...
- Ty ich nie znasz! Oni byli najlepszą parą pod słońcem. Tak genialnie się uzupełniali.
- Zawsze chciałam poznać Lexxi. To moja idolka.
- Poznasz ją, już niedługo.
- Muszę już iść. - Riley zarzuciła na siebie kurtkę. - Zadzwonię.
- Cześć. - pożegnaliśmy się i wyszła, nawet nie wiedziałem dokąd.

James
- They say the empty can rattles the most, the sound of your voice must smoothe you...
I w tym samym momencie przerwał mi płacz Kendalla. Cóż, nie było łatwo nagrywać z dzieckiem na rękach...
- Kurwa, zróbcie coś z tym dzieckiem! - krzyknął Lars. - Kto normalny bierze dziecko do studia?!
- Nie miałem go z kim zostawić! I zamknij się już! - ściągnąłem słuchawki z uszu i wytarłem małemu łzy z twarzy. - To może ty weź go ode mnie?!
- Nie będę go niańczył! Jestem perkusistą, a nie opiekunką!
- Perkusistą... - mruknąłem i zacząłem chodzić z dzieckiem w tą i z powrotem, żeby się trochę uspokoiło. Lars, Kirk i Jason nic nie mówili. W końcu mały zasnął w moich ramionach.
- Zabierz go od niego! Przydaj się w końcu na coś! - zaskrzeczał Ulrich do Jasona. Ten posłusznie do mnie podbiegł i wziął ostrożnie dziecko na ręce.
- No. Wracamy do pracy. - oznajmił dyktatorskim tonem Lars, zasiadając za swoją perkusją. Miałem już dosyć pracy na tą płytą.

sobota, 18 kwietnia 2015

The Unforgiven - rozdział 34.

to ten ostatni rozdział z serii: "zapchajdziura", który niby jest potrzebny, ale najchętniej w ogóle bym go nie publikowała. od kolejnego rozdziału zacznie się moja ulubiona część opowiadania, pojawi się też nowy bohater, na którego czekałam tak długo jak na Dave'a, haha!

no i pozwolę sobie zadedykować rozdział mojej Ewie, która niedługo będzie obchodzić 17. urodziny. wybacz, że taki słaby rozdział Ci przypadł, mogłaś urodzić się kilka dni później :c ale mam nadzieję, że Ci się spodoba. wszystkiego dobrego, dużo weny, spełnienia marzeń, kasy, koncertów i nagiego Jamesa Hetfielda wyskakującego z tortu urodzinowego <3

Susie
- James... - podeszłam do niego od tyłu i owinęłam ręce wokół jego ciała. Odgarnęłam mu włosy i pocałowałam go w szyję, po czym odchylił się na bok i przymknął oczy.
- Kochaliśmy się pół godziny temu.
- I co z tego?
Nie zdążyłam nawet dokończyć. Pocałował mnie tak namiętnie, że zabrakło mi tchu. Kiedy odsunęliśmy się od siebie i spojrzałam w jego błękitne oczy, wyczytałam w nich obietnicę kolejnej świetnej zabawy w łóżku. Nie poszliśmy nawet do sypialni, wszystko szybko odbyło się na niewygodnej kanapie w salonie.
Po wszystkim leżeliśmy nago pod kocem, nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa. Wraz z moją zmianą na lepsze powróciła też moja hiperseksualność. Najchętniej w ogóle nie wychodziłabym z łóżka. Z Jamesem było zawsze cholernie przyjemnie, ale czy było w tym chociaż trochę miłości? Nie wiem. Z kim ostatnio uprawiałam seks z miłości? Z Tylerem? Tyler nie żył od ponad półtorej roku. To było trochę żałosne. Mieszkałam z Jamesem, urodziłam jego dziecko, pieprzyłam się z nim kilka razy dziennie i pozwalałam mu na to, żeby robił ze mną w łóżku co tylko zechce, a nie wiedziałam nawet jakimi uczuciami go darzę.
Kiedy usłyszeliśmy płacz dziecka z drugiego pokoju, Hetfield prawie zrzucił mnie z siebie i wstał z kanapy. Wciągnął na siebie jeansy i pobiegł do małego. Ja chciałam się jak najszybciej ewakuować. Z pośpiechem ubrałam sportową bluzę, zawiązałam flanelową koszulę wokół bioder i założyłam adidasy. Związałam jeszcze niedbale włosy, wzięłam torebkę i opuściłam mieszkanie.
Siłownia powoli stawała się moim drugim domem.

James
Czułem się naprawdę dziwnie, kiedy jeździłem wózkiem po okolicy i skupiałem na sobie wzrok wszystkich przechodniów. Musiałem wyglądać naprawdę komicznie. Ale ktoś musiał wychodzić z dzieckiem na spacery.
Dzisiaj miałem wyjątkowo sporo wolnego czasu, więc mogłem spędzić z małym cały dzień. Nie chciał w ogóle zasnąć, więc naprawdę długo spacerowaliśmy. Pojechaliśmy trochę dalej niż zawsze. Po drugiej stronie ulicy, na schodach jednego z klubów nocnych zobaczyłem siedzącą Kristen. Przystanąłem i popatrzyłem na nią z daleka. Zastanawiałem się, czy w ogóle do niej podchodzić, jednak serce wygrało nad rozumem...
Przeszedłem przez ulicę i podjechałem do niej wózkiem. Podniosła wzrok znad swoich brudnych vansów i popatrzyła na mnie wrogo.
- Czego chcesz?
- Dosyć długo się nie widzieliśmy...
- Nie jest mi ani trochę przykro z tego powodu.
Wiedziałem, że coś ją trapi. Usiadłem obok niej, a ona lekko się odsunęła.
- Stało się coś? - spytałem, patrząc na nią z boku.
- Nie wtrącaj się.
- Chodzi o tego faceta, z którym cię wcześniej widziałem?
- Przepraszam bardzo, czy ty mnie śledzisz?
- Nie... widziałem was przez przypadek...
Spojrzała przed siebie i wzięła głęboki oddech. Zaczęła nerwowo wbijać paznokcie w skórę.
- Wczoraj w nocy chciałam zrobić mu niespodziankę... przyszłam do niego i przyłapałam go z jakąś laską...
- Przykro mi... - powiedziałem cicho. W głębi serca poczułem wielką ulgę.
- Po co w ogóle mi mówił, że traktuje to poważnie? - spojrzała na mnie wielkimi zaszklonymi oczami. Po jej policzkach spłynęły łzy, zmywając resztki makijażu. - Jestem idiotką, traktowałam tego skurwiela poważnie...
- Nie zasługiwał na ciebie. Znajdziesz sobie kogoś lepszego. Jesteś młoda, piękna, utalentowana...
- Mam dosyć związków. Mam dosyć facetów. - pociągnęła nosem i rzuciła wzrokiem na wózek, w którym drzemał Kendall. - To twoje dziecko?
- Tak, mój synek...
- Nie chwaliłeś się, że zostaniesz ojcem.
- Nie było czym...
- Podrywałeś mnie mając kobietę w ciąży?
- To nie tak, Kristen. - zmieszałem się trochę. - Między nami są bardzo dziwne stosunki...
- To nie jest powód, żeby zapraszać inne dziewczyny na randki. Nieważne jakie są wasze stosunki, nieważne są problemy. Jesteś z nią, ona jest w ciąży z twoim dzieckiem, nie możesz się zachowywać jak skończony sukinsyn. Przystawiając się do mnie nie okazywałeś jej żadnego szacunku... - powiedziała ze złością. Odkaszlnąłem i podciągnąłem rękawy mojej bluzy.
- Nie znasz jej. Nie wiesz jaka jest. Ona nie zasługuje na szacunek.
- Udam, że tego nie słyszałam.
- Kristen, ta cała sytuacja naprawdę jest bardzo dziwna... ona... ona ma poważne problemy ze sobą.
- To faktycznie jest powód, żeby nie okazywać jej żadnego szacunku.
- To była aktorka porno. Kiedy jeszcze o tym nie wiedziałem, ja... cholera, nie potrafię tego nawet opisać. Tak zawróciła mi w głowie. Kiedy w końcu zaczęliśmy się spotykać i lepiej ją poznałem, dowiedziałem się o jej przeszłości, jej uzależnieniach... coś zaczęło się psuć. Teraz nawet nie zajmuje się dzieckiem. Mam szanować kogoś takiego?
Trochę żałowałem, że opowiedziałem jej o tym wszystkim. Czego oczekiwałem? Współczucia, pocieszenia? Kristen wydawała się być w ogóle niewzruszona historią tej... miłości...
- I co z tego? Mam rozumieć, że była aktorka porno to jakiś robot, istota pozbawiona uczuć?
- Nie, po prostu...
- To też człowiek. Może sprzedawanie swojego ciała to nie jest powód do dumy, ale ona też jest człowiekiem i ma uczucia. - wstała ze schodów i otrzepała jeansy. Zwróciła się ku mnie i przewierciła swoim chłodnym spojrzeniem. - Jesteś chujem, James. Jesteś taki sam jak każdy inny facet.
Zeskoczyła z dwóch ostatnich stopni i ruszyła przed siebie, zostawiając mnie samego z dzieckiem i myślami kłębiącymi się w mojej głowie.

Susie
- Teraz nie wiem czy przyjdę...
- Nie przyjdziesz na ślub własnego ojca?
- Wstydzę się... - powiedziałam niechętnie. Komiczne, ja się wstydzę? - Będzie tam pełno babć, cioć i wujków, których widziałam może raz w życiu jak miałam trzy lata.
- Więcej osób będzie ze strony Nicole, a oni przecież w ogóle cię nie znają. Ode mnie będzie może z dwadzieścia osób.
- I te dwadzieścia osób będzie się na mnie patrzeć, obgadywać mnie, podchodzić i mówić: "Ojeju, Susie, jak ty urosłaś, ojeju, Susie, co to za kolor włosów, ojeju, Susie, jaka ty jesteś chuda". - wywróciłam oczami. Ojciec pokręcił tylko głową i zanurzył pędzel w farbie. - Czy ty kiedykolwiek skończysz malować ten obraz?
- Susie, zacząłem malować go dopiero wczoraj.
- Aha... - zmieszałam się trochę. Według mnie każdy jego obraz wyglądał prawie identycznie.
- Przyjdziesz na ślub ze swoim chłopakiem?
- Nie... jest bardzo zajęty... przyjdę sama.
- To może zabierzesz Kendalla?
Aż się wzdrygnęłam.
- Nie, raczej jest za mały na takie imprezy... zresztą, przesypia całe dnie, tam byłoby za dużo hałasu... - zaczęłam się coraz bardziej chaotycznie tłumaczyć. Ale musiałam się jakoś wywinąć, żeby nie zabierać go na wesele.
- Masz rację, kochanie. To nie dla takich małych dzieci...
- Dziękuję. - wstałam i podeszłam do niego. Przytuliłam go i poklepałam po plecach. - Muszę już wracać do domu. Wpadnę za kilka dni.
- Do zobaczenia.
Pożegnaliśmy się, po czym wyszłam z jego domu i pojechałam do kilku sklepów, żeby rozejrzeć się za kreacją idealną.
Nie zakłada się dwa razy tej samej sukienki na specjalne okazje.

sobota, 11 kwietnia 2015

The Unforgiven - rozdział 33.

wszystko mam już w sumie do końca zaplanowane, wyszły mi 44 rozdziały :) ostatni rozdział będzie ze zdjęciami, znalazłam tak cudowne, że żal byłoby ich nie wykorzystać. ohh, już za chwilę zacznie się moja ulubiona część opowiadania!

Devon
- Sheeeeeeeerry... - krzyknąłem, opierając się o ścianę. Moja dziewczyna zbiegła ze schodów, chowając coś do swojej torebki.
- Zapomniałam okularów przeciwsłonecznych. Wezmę jeszcze jedną parę butów jakby...
- Jedziemy tam na góra trzy dni. Daj spokój.
- Ale gdyby pogoda...
- Tam jest cały czas ciepło.
Po krótkiej wymianie zdań z Sherry, walką z naszymi walizkami i kłótnią o to, kto będzie prowadził w końcu wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w drogę do Los Angeles. Przed nami ponad pięć godzin jazdy w upale, stania w irytujących korkach i zamieniania się miejscami. Zupełnie jak za starych dobrych czasów.
- Po co właściwie chcesz jechać do LA? - spytała w końcu Sherry, odkręcając butelkę z sokiem jabłkowym.
- Chcę sobie zrobić tatuaż.
- Cholera, który to już?
- Trzydziesty dziewiąty.
- Niedługo nie będziesz miał miejsca na ciele.
- Mam pełno wolnego miejsca. - zmieszałem się trochę. - Może nie na rękach, ale gdzieś indziej...
- Co to będzie za tatuaż?
- Zajrzyj do środka. - wskazałem na teczkę, która leżała na desce rozdzielczej. Sherry wzięła ją do rąk i otworzyła. Wyciągnęła kilka zdjęć. Rzuciłem wzrokiem na fotografie, które przestawiały szczupłą, wysoką blondynkę ze starannie ułożonymi włosami do ramion.
- Kto to?
- Moja mama.
- Jaka piękna...
Uśmiechnąłem się lekko.
- Była fotomodelką. Już od dosyć dawna planowałem ten tatuaż, jak jeszcze mieszkałem w LA. Ale ciągle coś miałem na głowie i zwlekałem z tym...
Moja dziewczyna nie chciała nawet pytać co to były za sprawy. Pewnie się domyślała. Włożyła zdjęcia z powrotem do teczki.
- Dlaczego jedziesz z tym akurat do Los Angeles? W Phoenix też jest sporo tatuażystów.
- Nie mam żadnych zaufanych. W Los Angeles mam dwóch ulubionych i z jednym z nich umówiłem się na wizytę. Zrobi projekt, tatuaż i wracamy do domu.
- Rozumiem. Wiesz, nie byłam wcześniej w LA, nie miałam jakoś okazji... gdzie się zatrzymamy?
- U mojego przyjaciela...
- Opowiesz mi coś o nim?
Spojrzałem na nią i odchrząknąłem. Co ja jej mogłem powiedzieć o Alanie? Gdybym opowiedział jaki jest naprawdę, wyskoczyłaby chyba z samochodu i postanowiła wracać na piechotę do domu.
- Nie wiem co... to dosyć... specyficzny człowiek...
- Specyficzny... - powtórzyła cicho, nawijając kosmyk włosów na palec. Doprowadzało mnie to do szaleństwa. 
- Poznasz go i się przekonasz.
Między nami było już wszystko w jak najlepszym porządku, więc podróż minęła nam całkiem spokojnie. Dosyć dawno wyjaśniliśmy sobie pewne sprawy i postanowiliśmy do nich nie wracać. Moją przeszłość zostawiliśmy za nami, liczyło się to, co było teraz. Godzinę drogi od słonecznego Los Angeles zamieniliśmy się miejscami i to Sherry prowadziła. Niestety mi się przysnęło na tylnym siedzeniu, a ona nie mogła znaleźć ulicy na której mieszkał Alan i zgubiła się. Podróż zabrała nam kolejną godzinę...
Pod właściwy adres dojechaliśmy koło 20:00. Alana nie było w domu, ale wiedziałem gdzie trzyma klucze, więc nie mieliśmy problemu z dostaniem się do środka. O dziwo trochę ogarnął nawet mieszkanie. Zapomniał tylko o jednym...
- Devon... możesz tu na chwilę przyjść? - usłyszałem głos mojej dziewczyny. Zostawiłem nasze walizki w pokoju gościnnym i ruszyłem w stronę salonu. Sherry rzuciła wzrokiem na stół, na którym stały trzy puste butelki po piwie, obok leżał studolarowy banknot, a zaraz przy nim małe dwie kreski kokainy.
- Mam mieszkać kilka dni u narkomana? Świetnych masz przyjaciół, naprawdę.
- Akurat Alan jest nieszkodliwy.
- Skąd wiesz co mu po tym odbije?!
- Znam go kilka lat, kochanie. Nigdy nie zachowywał się jakoś agresywnie. Może czasami dziwnie, ale nigdy nikomu nie zrobił krzywdy. Zresztą, co ci przy mnie grozi?
Popatrzyła jeszcze na mnie niepewnie, ale nic nie powiedziała. Nie chciała się już kłócić. Ja też nie.
Spędziliśmy całkiem miły wieczór bez Alana. Zjedliśmy kolację na mieście, pokazałem jej kilka moich ulubionych miejsc. Kiedy wróciliśmy do domu, obydwoje myśleliśmy tylko o jednym.
Byliśmy tak bardzo zajęci sobą, że nawet nie usłyszeliśmy, jak ktoś wchodzi do domu. Kiedy drzwi do pokoju otworzyły się, Sherry zrzuciła mnie z siebie i zakryła się po szyję kołdrą. Światło zapaliło się i zobaczyliśmy Alana, który trzymał w ręcę lampę. Uśmiechnął się do nas i odłożył ją na szafkę.
- Myślałem, że ktoś się włamał do domu. Zapomniałem, że masz przyjechać... - powiedział i bez skrępowana rzucił się na łóżko obok nas.
- Poznaj moją dziewczynę... - wykrztusiłem w końcu. Alan obrzucił Sherry badawczym spojrzeniem.
- Cześć Susie. Miło poznać.
- Jestem Sherry...
- Sherry, Susie, co to za różnica. Jesteście podobne. - wyszczerzył się do niej. - Tylko Su miała większy biust. O Jezu, jej cycki to było życie. Najlepsze jakich dotykałem. Nigdy nie miałem okazji spytać czy zrobione...
- Naturalne... - wtrąciłem się. Od razu poczułem drobną dłoń Sherry na mojej głowie. Mogłem się spodziewać, że nie spodoba się jej rozmowa o biuście mojej byłej.
Alan zasnął na naszym łóżku, więc postanowiliśmy się przenieść do jego sypialni. Bez zbędnych słów i kłótni poszliśmy spać.

***

- Nie chcę tylko twarzy... chcę ją w całej okazałości.
Siedzieliśmy z moim tatuażystom od ponad godziny i myśleliśmy nad projektem mojego tatuażu. Jednego z najważniejszych dla mnie.
- A gdyby tak... - wziął dwa zdjęcia i przyjrzał się im. - Połączyć je... ciało z tego zdjęcia i twarz z tego. Co ty na to?
Przyjrzałem się fotografiom i kiwnąłem z uśmiechem głową.
- Może wyjść naprawdę dobrze.
- Zaprojektuję to na jutro. Wpadnij koło 10:00.
- Dzięki. Sherry...
Spojrzałem na moją dziewczynę, która siedziała znudzona przy stoliku i przeglądała gazety. Wstała i złapała mnie za rękę. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do domu, gdzie od progu powitał nas Alan.
- Jak dobrze, że jesteś. - uśmiechnął się do mnie. - Idziemy się przejść. Twoja laska poczeka.
- Ale...
- Nie widzieliśmy się tyle czasu, chyba możemy pogadać na osobności, co nie? - obrzucił Sherry wzrokiem. - Nic jej się nie stanie, jak posiedzi jakiś czas sama i poogląda telewizję.
Spojrzałem na nią niepewnie.
- Zostaniesz trochę sama?
- Tak... - w tonie jej głosu można było wyczuć wyraźnią niechęć. - Miłej zabawy.
Zamknęła za nami drzwi, a mój przyjaciel od razu wyciągnął nas na zewnątrz.
- Skąd ty ją wytrzasnąłeś? - spytał, przyglądając mi się.
- Słucham?
- Nie lubię tej laski. Rzuć ją.
- Nawet jej nie znasz.
- Wystarczy, że na nią spojrzałem. Już jej nie lubię.
- To ja z nią jestem, nie ty.
- Niby tak, ale... nie wiem. Nie pasujecie mi do siebie.
- Nie rozumiem cię. - zatrzymałem się i spojrzałem na niego. - Nie mam laski, źle, mam dziewczynę, też źle. To co ja mam zrobić, żeby ci dogodzić?
- Może wrócić do Susie?
Zamurowało mnie. Czy ten rozdział kiedykolwiek zostanie zamknięty?
- Minęły prawie dwa lata. Nie widziałem jej blisko rok. W końcu jakoś się z tym pogodziłem, zacząłem układać sobie życie z inną kobietą, a ty dalej drążysz temat.
- I będę go drążył. - powiedział całkiem poważnie.
- Chyba przestanę cię odwiedzać, wiesz?
- Jasne, Devon. Jest jeszcze jedna sprawa. Jesteś brany pod uwagę do poprowadzenia gali AVN.
Myślałem, że się przesłyszałem. To chyba było zbyt wiele niespodzianek jak na dziesięciominutowy spacer.
- O ile dobrze pamiętam to galę prowadzą tylko aktywni aktorzy.
- Jak widać zaszło trochę zmian odkąd cię nie ma.
Czym było AVN? Najważniejsze rozdanie nagród w przemyśle pornograficznym. Branża filmowa ma Oscary, branża muzyczna ma Grammy, a branża porno ma AVN. Galę co roku prowadzi trzech wybranych aktorów, inni przyznają nagrody w kilkunastu kategoriach.
- Też jestem brany pod uwagę, ale nie wiem czy mnie wybiorą. Nie lubią mnie chyba.
- To nie jest najlepszy pomysł... - myślałem głośno.
- Że mnie nie wybiorą?
- Nie... żebym to prowadził.
- Co w tym złego? Darmowa zabawa, darmowy alkohol, jeszcze na tym zarobisz.
- Sherry...
- Kurwa, a co ona ma do tego?
- Obiecałem jej, że więcej do tego nie wrócę. Zresztą, sam to sobie obiecałem.
- Nie wracasz do grania w filmach. Idziesz poprowadzić galę, na której aktorki porno mają na sobie suknie wieczorowe. Nie ma tam przecież żadnego rżnięcia. Jak chce to niech przyjedzie z tobą.
- Cholera, nie wiem...
- Nie każdy jest brany pod uwagę do prowadzenia gali. To całkiem spore wyróżnienie. - uśmiechnął się, dumny z siebie. Ja jednak nadal byłem dosyć sceptycznie do tego nastawiony.

Susie
Weszłam do mieszkania i rzuciłam na szafkę w przedpokoju moją torebkę wraz z pełną do połowy butelkę wody. Wzięłam głęboki oddech i rozpuściłam włosy. Przeczesałam je palcami i podeszłam do lustra. Ja we włosach upiętych w kok, bez makijażu, w butach do biegania i sportowej bluzie? Niemożliwe. Po miesięcu przeleżanym w łóżku nadszedł czas, żeby w końcu ruszyć tyłek i się ogarnąć. Stało się to z dnia na dzień, dokładnie dwa tygodnie temu. Wyszłam z domu, zapisałam się na siłownię, przeszłam na dietę wegańską. Nie minęło dużo czasu, ale kiedy patrzyłam w lustro, już widziałam dużą zmianę. Skóra, włosy i paznokcie były w zupełnie innym stanie, powoli dostrzegałam zmiany w mojej figurze. Wszystko na plus. Najważniejszy był jednak mój stan psychiczny, który też się poprawił. Co prawda Kendallem Dylanem nadal się nie zajmowałam, ale moje relacje z Jamesem trochę się ociepliły. Przynajmniej te łóżkowe...
Jeszcze raz obróciłam się wokół własnej osi i popatrzyłam na moje długie smukłe nogi. Uśmiechnęłam się i z radością pobiegłam do łazienki wziąć prysznic.

sobota, 4 kwietnia 2015

The Unforgiven - rozdział 32.

poprzedni rozdział uwielbiam, więc dla odmiany tego nienawidzę. mam wrażenie, że mi nie wyszedł, taka zapchajdziura. najchętniej bym go nie wstawiała, ale jest konieczny.
pozwolę go sobie zadedykować mojemu Robaczkowi, bo... bo jest Jason :')

Susie
- Nie wiem, czy się zmieścisz w te ubrania... - powiedział Jason, wchodząc ze mną po schodach. Spotkaliśmy się przez przypadek i zaproponował, że pomoże mi nieść torby z zakupami, mimo że w ogóle nie były ciężkie. Lubiłam Jasona. Jako jedyny z zespołu nie był dla mnie przykry i nie czułam się źle w jego towarzystwie. Larsa i Jamesa miałam ochotę rozszarpać, Kirk był mi zupełnie obojętny. Nasza relacja polegała na tym, że rzucaliśmy sobie przelotne "cześć" i od czasu do czasu pytaliśmy nawzajem co u nas. To wszystko.
- Będę w tym chodzić jak urodzę. Zacznę od razu ćwiczyć, przejdę na dietę. Szczerze mówiąc nawet dużo nie przytyłam.
- Oprócz brzucha nic ci nie urosło...
- Wiem. - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam klucze z torebki. Weszliśmy do mieszkania. W momencie, kiedy się schyliłam, żeby położyć reklamówki na podłogę, poczułam skurcz.
- Cholera...
- Co jest?
- Nie, nic... - rzuciłam torbekę na komodę i odgarnęłam kosmyk włosów za ucho. Jason położył ostatnią reklamówkę na podłodze i ruszył w stronę łazienki, a ja poszłam do salonu i wzięłam do ręki niedokończoną puszkę coli, która stała na stoliku. Napiłam się. Poczułam kolejny skurcz, ale zignorowałam to. Nagle moje jeansy zaczęły robić się mokre. Wypuściłam puszę z rąk i spojrzałam z przerażeniem na Jasona, który akurat wyszedł z toalety. Popatrzył na mnie lekko zażenowany.
- Zsikałaś się?
- Ja... wody mi odeszły... - rozpłakałam się. - Rodzę...
Resztę pamiętam jak przez mgłę. Ból z każdą minutą stawał się coraz silniejszy, skurcze były coraz częstsze. Jason panikował bardziej ode mnie. Zawiózł mnie do szpitala i szybko chciał się stamtąd ewakuować, ale chwyciłam go za rękę.
- Nie możesz mnie samej zostawić...
- Ale Susie...
- Nie możesz... zostań ze mną...
Tak naprawdę w tej chwili to właśnie James powinien być przy mnie, a to Jason przez kilka godzin słuchał moich krzyków i trzymał mnie za rękę. Darłam się z bólu, modliłam się o to, żeby zdechnąć jak już urodzę, żeby się wykrwawić. Wolałabym zostać brutalnie zgwałcona przez kilku facetów niż jeszcze raz to samo przeżywać.
W końcu dostałam końską dawkę znieczulenia i na świecie pojawiło się moje dziecko.
Urodził się trochę za wcześnie, więc wzięli go na wszystkie możliwe badania, a mnie położyli na sali. Na szczęście byłam tam sama. Wlepiłam wzrok w białą ścianę i patrzyłam na nią przez jakieś dwie godziny, jak nie dłużej. Po jakimś czasie drzwi się otworzyły i zobaczyłam w nich Jasona.
- Wszystko jest w porządku... - usiadł obok mnie. - Dzwoniłem do Jamesa, ale nie odbiera...
Zamknęłam oczy.
- Zadzwoniłem też do twojego ojca... przyjedzie niedługo...
Odwróciłam się na drugi bok. Jason musiał czuć się trochę niezręcznie i wyszedł. Próbowałam zasnąć, ale myśli zaprzątające moją głowę mi nie pozwalały. Twarz miałam całą mokrą od łez. Tak jak mówił Newsted, niedługo później pojawił się mój ojciec. Wszedł do mojej sali, trzymając dziecko na rękach. Był wzruszony.
- Widziałaś go, Susie? Jest cudowny.
Cisza.
- Miałaś go na rękach? Chcesz go potrzymać?
Cisza.
Zbliżył się, żeby móc mi go pokazać.
- Zabieraj ode mnie ten kawałek mięsa... - wykrztusiłam pierwsze zdanie, po raz pierwszy od kilku godzin.
- Oj Susie. Przejdzie ci. To chwilowe.
Jednak ojciec się mylił. To wcale nie było chwilowe.

James
"Dlaczego cię nie ma w studiu?! Umawialiśmy się!"

"James, to już chyba siódma wiadomość, którą nagrywam. Oddzwoń do mnie!"

"Po sygnale zostaw wiadomość, bla bla bla, zamknij się już. James, jesteś w domu? Zadzwoń"

"Susie, ty ździro, nie usuwaj moich wiadomości do Jamesa! Wiem, że to ty!"

I mnóstwo innych. Siedziałem w ciemnym salonie, do którego przez duże okna wzdzierały się światła ulicznych latarni. Wsłuchiwałem się w wiadomości nagrane na sekretarkę i patrzyłem tępo przed siebie. Zobaczyłem dzisiaj Kristen z jakimś facetem, który wyglądał jak żywcem wyrwany z jakiegoś popularnego zespołu rocowego. Śmiali się i obściskiwali, a ja poczułem się dokładnie tak jak wtedy, kiedy widziałem w restauracji Susie z jej poprzednim chłopakiem. Czułem się tragicznie, jakbym znowu stracił coś, co było dla mnie cenne, ważne. Jakbym stracił jakąś cząstkę siebie. To właśnie dlatego bez przerwy mnie od siebie odrzucała. Kochała kogoś innego.
- Masz jedną nową wiadomość. - usłyszałem poraz kolejny głos automatycznej sekretarki. Tym razem jednak nie był to Lars. - James, to ja, Jason. Przepraszam, jeśli ci przeszkadzam, ale to ważne... Susie jest w szpitalu, urodziła...
Rzucił jeszcze adresem szpitala i rozłączył się. Musiałem się ogarnąć i tam pojechać, mimo że nie miałem na to kompletnie siły. Ale to ja byłem ojcem, a nie Jason. To ja powinienem tam teraz być.
Wsiadłem w samochód i pojechałem od razu do szpitala. Spytałem jakąś pielęgniarkę o Susie, ale odradziła mi do niej wchodzić. Nawet nie nalegałem. Zaprowadziła mnie jedynie na salę noworodków, żebym mógł zobaczyć synka.
- To on... - uśmiechnęła się promiennie i pokazała mi małe śpiące maleństwo. Usiadłem na krześle obok. Nie mogłem go dotknąć, mogłem jedynie popatrzeć przez kilka minut. Westchnąłem cicho i uśmiechnąłem się lekko, dotykając plastikowej szybki.
- Witaj na świecie...
Godziny odwiedzin tak naprawdę już dawno minęły, więc musiałem się powoli zbierać. Jutro mogłem przy nim siedzieć cały dzień...
Pojechałem do mojego domu i kiedy tylko przekroczyłem próg, od razu poszedłem do kuchni. Wyciągnąłem wódkę z jednej z szafek i nalałem do kieliszka. Przez głowę przewijała mi się tylko Kristen ze swoim chłopakiem i mój syn. O Susie nie potrafiłem myśleć. Nie teraz. Tego byłoby zbyt wiele.
Kiedy obraz przed oczami zaczął mi się rozmazywać, zrzuciłem pustą butelkę na podłogę i położyłem się na kanapie w salonie. Nie potrzebowałem dużo czasu, żeby zasnąć.

Susie
Minął miesiąc. Miesiąc przeleżany w łóżku, miesiąc bez makijażu, miesiąc bez wychodzenia z domu, miesiąc bez seksu. Ciąża zrujnowała nie tylko moje ciało i organizm, ale też moją psychikę. Kazałam Jamesowi zasłonić wszystkie lustra w domu, żebym tylko na siebie nie patrzyła. Nie chciałam nic jeść. Potrafiłam spać godzinami. Nie brałam prysznica przez dwa tygodnie, bo nie mogłam utrzymać się na nogach. Odkąd urodziło się dziecko, nawet nie miałam go na rękach. James zajmował się wszystkim. Karmił go, przewijał, usypiał. Ja nawet nie chciałam wybrać mu imienia. Hetfield mi powtarzał, że musimy go w końcu nazwać, ale ja nie chciałam tego słuchać. Kazałam mu samemu się tym zająć.
James w końcu wziął sprawy w swoje ręce i wybrał się do urzędu. Kiedy wrócił z papierami i dzieckiem w nosidełku, nie wytrzymałam. Dostałam pierwszego ataku szału od ponad miesiąca.
- Kendall Hetfield?! Żartujesz sobie?! - wydarłam się.
- Zamknij się, przed chwilą zasnął...
- Co to kurwa za imię?!
- Normalne. Dziecko w końcu musiało się jakoś nazywać. Sama mogłaś jechać do urzędu.
- Chciałam, żeby miał na imię Dylan, a nie... Kendall, kurwa jego mać!
- Jasne, nazywaj moje dziecko na cześć swojego brata ćpuna. - wziął nosidełko i ruszył w stronę pokoju małego. - Mów sobie do niego jak chcesz. W papierach jest Kendall.
Spojrzałam oburzona, jak zamyka za sobą drzwi. Rzuciłam dokumenty na stół i poszłam się położyć spać, żeby przypadkiem nie zabić Jamesa.