sobota, 18 kwietnia 2015

The Unforgiven - rozdział 34.

to ten ostatni rozdział z serii: "zapchajdziura", który niby jest potrzebny, ale najchętniej w ogóle bym go nie publikowała. od kolejnego rozdziału zacznie się moja ulubiona część opowiadania, pojawi się też nowy bohater, na którego czekałam tak długo jak na Dave'a, haha!

no i pozwolę sobie zadedykować rozdział mojej Ewie, która niedługo będzie obchodzić 17. urodziny. wybacz, że taki słaby rozdział Ci przypadł, mogłaś urodzić się kilka dni później :c ale mam nadzieję, że Ci się spodoba. wszystkiego dobrego, dużo weny, spełnienia marzeń, kasy, koncertów i nagiego Jamesa Hetfielda wyskakującego z tortu urodzinowego <3

Susie
- James... - podeszłam do niego od tyłu i owinęłam ręce wokół jego ciała. Odgarnęłam mu włosy i pocałowałam go w szyję, po czym odchylił się na bok i przymknął oczy.
- Kochaliśmy się pół godziny temu.
- I co z tego?
Nie zdążyłam nawet dokończyć. Pocałował mnie tak namiętnie, że zabrakło mi tchu. Kiedy odsunęliśmy się od siebie i spojrzałam w jego błękitne oczy, wyczytałam w nich obietnicę kolejnej świetnej zabawy w łóżku. Nie poszliśmy nawet do sypialni, wszystko szybko odbyło się na niewygodnej kanapie w salonie.
Po wszystkim leżeliśmy nago pod kocem, nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa. Wraz z moją zmianą na lepsze powróciła też moja hiperseksualność. Najchętniej w ogóle nie wychodziłabym z łóżka. Z Jamesem było zawsze cholernie przyjemnie, ale czy było w tym chociaż trochę miłości? Nie wiem. Z kim ostatnio uprawiałam seks z miłości? Z Tylerem? Tyler nie żył od ponad półtorej roku. To było trochę żałosne. Mieszkałam z Jamesem, urodziłam jego dziecko, pieprzyłam się z nim kilka razy dziennie i pozwalałam mu na to, żeby robił ze mną w łóżku co tylko zechce, a nie wiedziałam nawet jakimi uczuciami go darzę.
Kiedy usłyszeliśmy płacz dziecka z drugiego pokoju, Hetfield prawie zrzucił mnie z siebie i wstał z kanapy. Wciągnął na siebie jeansy i pobiegł do małego. Ja chciałam się jak najszybciej ewakuować. Z pośpiechem ubrałam sportową bluzę, zawiązałam flanelową koszulę wokół bioder i założyłam adidasy. Związałam jeszcze niedbale włosy, wzięłam torebkę i opuściłam mieszkanie.
Siłownia powoli stawała się moim drugim domem.

James
Czułem się naprawdę dziwnie, kiedy jeździłem wózkiem po okolicy i skupiałem na sobie wzrok wszystkich przechodniów. Musiałem wyglądać naprawdę komicznie. Ale ktoś musiał wychodzić z dzieckiem na spacery.
Dzisiaj miałem wyjątkowo sporo wolnego czasu, więc mogłem spędzić z małym cały dzień. Nie chciał w ogóle zasnąć, więc naprawdę długo spacerowaliśmy. Pojechaliśmy trochę dalej niż zawsze. Po drugiej stronie ulicy, na schodach jednego z klubów nocnych zobaczyłem siedzącą Kristen. Przystanąłem i popatrzyłem na nią z daleka. Zastanawiałem się, czy w ogóle do niej podchodzić, jednak serce wygrało nad rozumem...
Przeszedłem przez ulicę i podjechałem do niej wózkiem. Podniosła wzrok znad swoich brudnych vansów i popatrzyła na mnie wrogo.
- Czego chcesz?
- Dosyć długo się nie widzieliśmy...
- Nie jest mi ani trochę przykro z tego powodu.
Wiedziałem, że coś ją trapi. Usiadłem obok niej, a ona lekko się odsunęła.
- Stało się coś? - spytałem, patrząc na nią z boku.
- Nie wtrącaj się.
- Chodzi o tego faceta, z którym cię wcześniej widziałem?
- Przepraszam bardzo, czy ty mnie śledzisz?
- Nie... widziałem was przez przypadek...
Spojrzała przed siebie i wzięła głęboki oddech. Zaczęła nerwowo wbijać paznokcie w skórę.
- Wczoraj w nocy chciałam zrobić mu niespodziankę... przyszłam do niego i przyłapałam go z jakąś laską...
- Przykro mi... - powiedziałem cicho. W głębi serca poczułem wielką ulgę.
- Po co w ogóle mi mówił, że traktuje to poważnie? - spojrzała na mnie wielkimi zaszklonymi oczami. Po jej policzkach spłynęły łzy, zmywając resztki makijażu. - Jestem idiotką, traktowałam tego skurwiela poważnie...
- Nie zasługiwał na ciebie. Znajdziesz sobie kogoś lepszego. Jesteś młoda, piękna, utalentowana...
- Mam dosyć związków. Mam dosyć facetów. - pociągnęła nosem i rzuciła wzrokiem na wózek, w którym drzemał Kendall. - To twoje dziecko?
- Tak, mój synek...
- Nie chwaliłeś się, że zostaniesz ojcem.
- Nie było czym...
- Podrywałeś mnie mając kobietę w ciąży?
- To nie tak, Kristen. - zmieszałem się trochę. - Między nami są bardzo dziwne stosunki...
- To nie jest powód, żeby zapraszać inne dziewczyny na randki. Nieważne jakie są wasze stosunki, nieważne są problemy. Jesteś z nią, ona jest w ciąży z twoim dzieckiem, nie możesz się zachowywać jak skończony sukinsyn. Przystawiając się do mnie nie okazywałeś jej żadnego szacunku... - powiedziała ze złością. Odkaszlnąłem i podciągnąłem rękawy mojej bluzy.
- Nie znasz jej. Nie wiesz jaka jest. Ona nie zasługuje na szacunek.
- Udam, że tego nie słyszałam.
- Kristen, ta cała sytuacja naprawdę jest bardzo dziwna... ona... ona ma poważne problemy ze sobą.
- To faktycznie jest powód, żeby nie okazywać jej żadnego szacunku.
- To była aktorka porno. Kiedy jeszcze o tym nie wiedziałem, ja... cholera, nie potrafię tego nawet opisać. Tak zawróciła mi w głowie. Kiedy w końcu zaczęliśmy się spotykać i lepiej ją poznałem, dowiedziałem się o jej przeszłości, jej uzależnieniach... coś zaczęło się psuć. Teraz nawet nie zajmuje się dzieckiem. Mam szanować kogoś takiego?
Trochę żałowałem, że opowiedziałem jej o tym wszystkim. Czego oczekiwałem? Współczucia, pocieszenia? Kristen wydawała się być w ogóle niewzruszona historią tej... miłości...
- I co z tego? Mam rozumieć, że była aktorka porno to jakiś robot, istota pozbawiona uczuć?
- Nie, po prostu...
- To też człowiek. Może sprzedawanie swojego ciała to nie jest powód do dumy, ale ona też jest człowiekiem i ma uczucia. - wstała ze schodów i otrzepała jeansy. Zwróciła się ku mnie i przewierciła swoim chłodnym spojrzeniem. - Jesteś chujem, James. Jesteś taki sam jak każdy inny facet.
Zeskoczyła z dwóch ostatnich stopni i ruszyła przed siebie, zostawiając mnie samego z dzieckiem i myślami kłębiącymi się w mojej głowie.

Susie
- Teraz nie wiem czy przyjdę...
- Nie przyjdziesz na ślub własnego ojca?
- Wstydzę się... - powiedziałam niechętnie. Komiczne, ja się wstydzę? - Będzie tam pełno babć, cioć i wujków, których widziałam może raz w życiu jak miałam trzy lata.
- Więcej osób będzie ze strony Nicole, a oni przecież w ogóle cię nie znają. Ode mnie będzie może z dwadzieścia osób.
- I te dwadzieścia osób będzie się na mnie patrzeć, obgadywać mnie, podchodzić i mówić: "Ojeju, Susie, jak ty urosłaś, ojeju, Susie, co to za kolor włosów, ojeju, Susie, jaka ty jesteś chuda". - wywróciłam oczami. Ojciec pokręcił tylko głową i zanurzył pędzel w farbie. - Czy ty kiedykolwiek skończysz malować ten obraz?
- Susie, zacząłem malować go dopiero wczoraj.
- Aha... - zmieszałam się trochę. Według mnie każdy jego obraz wyglądał prawie identycznie.
- Przyjdziesz na ślub ze swoim chłopakiem?
- Nie... jest bardzo zajęty... przyjdę sama.
- To może zabierzesz Kendalla?
Aż się wzdrygnęłam.
- Nie, raczej jest za mały na takie imprezy... zresztą, przesypia całe dnie, tam byłoby za dużo hałasu... - zaczęłam się coraz bardziej chaotycznie tłumaczyć. Ale musiałam się jakoś wywinąć, żeby nie zabierać go na wesele.
- Masz rację, kochanie. To nie dla takich małych dzieci...
- Dziękuję. - wstałam i podeszłam do niego. Przytuliłam go i poklepałam po plecach. - Muszę już wracać do domu. Wpadnę za kilka dni.
- Do zobaczenia.
Pożegnaliśmy się, po czym wyszłam z jego domu i pojechałam do kilku sklepów, żeby rozejrzeć się za kreacją idealną.
Nie zakłada się dwa razy tej samej sukienki na specjalne okazje.

3 komentarze:

  1. Ja tu szaleju dostaję, a ty nagle wstawiasz rozdział. I wszystko nagle zwalnia, pozwalam zatopić się bez opamiętania w świecie The Unforgiven. Właśnie to kocham w twoich opowiadaniach najbardziej. Mogę się na chwilę oderwać od tej beznadziejnej rzeczywistości. Tak było też i tym razem.
    James i Susie. Cholera, to się musi skończyć, ja nie mogę tego dłużej tolerować. Ich związek opiera się teraz jedynie na seksie, w którym nie ma uczucia, nie ma miłości. Oni to robią, bo tak im każe popęd, pożądanie drugiego ciała. A dziecko śpi w pokoju obok o nie zdaje sobie sprawy, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje, jak wkopało go życie, zanim na dobre się zaczęło. Kurwa, jak ja nie chciałabym mieć takich rodziców, wstydziłabym się ich i wolałabym chyba mieszkać na ulicy, niż w domu i znosić tam taką patologię.
    Jeśli James myśli, że opiekując się małym ratuje całą sytuację, to się myli. Opiekuje się nim, bo musi, ma w końcu jakieś poczucie obowiązku i odpowiedzialności, choć ona też szwankuje. Jak on to sobie wyobraża, gdy zajmie się zespołem, wyjedzie w trasę? Zabierze go ze sobą? Nie sądzę.
    Kristen. Powiem ci szczerze, czekałam na nią. Coś się stało w jej życiu, bo czuć, że przygasła, prawdopodobnie właśnie przez faceta. Kiedy dokopała Jamesowi, aż banan mi się pojawił na twarzy. Tak trzymać, bardzo się z tego ucieszyłam, bo było w tym sto procent racji. Prawda jest taka, że James wcale nie kocha Susie, tylko chce ją po prostu mieć, chce, by należała do niego. To samo czuje do Kristen, dlatego tak mu zależy na tym, by wreszcie udało mu się do niej dotrzeć. Ona teraz wylała na niego kubeł zimnej wody i uświadomiła go o tym wszystkim. Czy poskutkuje, zobaczymy.
    Ślub, wesele, pełno nieznanych ciotek, wujaszków i rodzinki, którą widzi się po raz pierwszy w życiu, skąd ja to znam :') Nie lubię takich imprez, niestety unikanie ich jest raczej trudne. Ale do rzeczy. Jasne, że Susie nie zabierze tam małego, ona nie miała go nawet na rękach, ona najlepiej chciałaby ukryć go przed światem. Z drugiej strony to rzeczywiście nieodpowiednie miejsce dla takiego dziecka, ale sam jej ten stosunek do niego, te jej tłumaczenia świadczą tylko o tym, jak ona nie znosi Kendalla/Dylana, że chciałaby go się najlepiej go pozbyć i mieć w zamiarze nigdy go nie zaakceptować. Ona nawet nie ma poczucia, że to jej syn. To jest straszne, to jest przerażające i ja naprawdę mam dosyć Susie na tę chwilę, Jamesa równie dobrze. Pozostają więc Devon i Sherry ^-^
    To tyle, już nie wiem, co mogłabym napisać. Chyba wyrzuciłam z siebie wszystko, co miałam do wyrzucenia, chociaż zawsze znajdą się jakieś resztki, które potem się zgromadzą i wyzwolą we mnie kolejne, nowe przemyślenia. Bełkoczę już nazbyt, więc może będzie lepiej, jeśli już skończę. Tak więc kończę, weny życzę, na nowy rozdział czekam. Tralalala, odbija mi, pomocy :')

    OdpowiedzUsuń
  2. O cholera, muszę Ci, Parry, powiedzieć, że słuchanie Warlocka, tudzież samej królowej Pesch, w połączeniu z czytaniem Twoich rozdziałów jest po prostu...połączeniem, och, idealnym! ♥
    Mówisz, że zapchajdziura, ale ja mówię, że dziura zapchana bardzo dobrze.

    A teraz powiem, dlaczego tak sądzę.
    Piąteczka dla Kristen! (Sama już nie wiem, który to raz, ale piąteczka!) Zaczynam to wszystko trochę od środka, ale ułożę w logiczną całość, postaram się przynajmniej nie skakać. Ja dążę wciąż i wciąż do Jamesa, którego głową waliłabym w ścianę bez wytchnienia. O czym...on...myśli. Przyjrzyjmy się temu z bliska.
    Susie urodziła, Susie dochodzi do ciebie, Susie znów jest, prawie zupełnie, sobą. A zatem można się pieprzyć z Susie do szaleństwa, bo przecież wróciła. On naprawdę nie wie, co się dzieje w jej głowie, w sercu, tak dobitnie mówiąc. Ona go kocha i jest mi jej (znowu) szkoda. On nie widzi, ja sama się już pogubiła, czy on kiedykolwiek ją prawdziwie kochał, czy to wszystko po prostu stało się już dawno temu jego urojonym obowiązkiem. Że musi się nią zająć, a przy okazji wykorzystać nieco, nie wiem, jak inaczej to nazwać, korzystając z tego, że ona nie stawia żadnych oporów. Boże, bo ona go kochała, kocha. A on nie był, jest w stanie zrozumieć, oni sami się już pogubili w sowich uczuciach, co jest koszmarne, Parry, boli mnie to aż i szkoda!
    Kristen powiedziała Jamesowi samą prawdę, bolesną, ale prawdę. Może Su nie jest złota, może nie postępowała zawsze tak, jak w kodeksie moralności zapisano, może nie jest idealna, może nic nie jest. Ale jest wciąż człowiekiem, jest żywą kobietą, która w ciąży potrzebowała wsparcia, a nie dostała go od najważniejszej wówczas osoby, czyli ojca dziecka, który sam się upierał, by dziewczyna nie usuwała ciąży. No na litość boską, a kto był przy porodzie? Jason. A gdzie był ojciec? Nie wiadomo, tak szczerze. Myślami pewnie uganiał się za piękną brunetką, której zatruwa życie od dłuższego już czasu. Boginie moje piękne, a ja podziwiam te dziewczynę, że jeszcze go nie zatłukła, co za namolny...ugh, nie.
    Zastanawiam się, co on poczuł, kiedy dostał prosto w twarz taką wiązanką. Świętą prawdą, nie okazywał dziewczynie szacunku, olał ją totalnie na te dziewięć miesięcy, zalecał się do innej, również zajętej. Szczerze powiedziawszy, to on chyba zachowywał się nawet gorzej od przysłowiowej reszty facetów. Ba, on na pewno zachowywał się gorzej.
    Jest mi tak szkoda Susan, naprawdę... Niech coś się stanie.

    Jak to dobrze, że ma ojca. Takiego ojca, który dla niej jest. Troszczy się, choć tyle lat jakby nie było...niczego. Hm, tak sobie myślę, że może dobrze się stanie, kiedy dziewczyna pójdzie na wesele i zrobi to sama. Może kogoś spotka? Haha, nie wiem, teorie tylko mam! I nadzieję, że coś się poprawi, słowo daję.
    Na koniec mnie strzeliłaś tą piękną myślą, och, uwielbiam! A jakie, dziwnie aż, prawdziwe, haha. Niech się Su ładnie odstawi, choć do tego to ja żadnych wątpliwości nie mam.

    Zapchajdziury są czasem koniecznie, a mogą też być bardzo ładne, jeśli ktoś potrafi intrygująco pisać i wymyślać, a Ty potrafisz, więc nie ma się czym przejmować, Kochana Parry.
    Teraz będę się głowić, co mnie ZNOWU zaskoczy, do następnego, pewnie 
♥

    + zapraszam na pierwszy rozdział moich bostońskich dzieci :')

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj kochana :* Whiplash z anonima.
    Po pierwsze - STRASZNIE PRZEPRASZAM, że tak późno piszę.
    Po drugie - dziękuję za dedykację i piękne życzenia! <3
    Po trzecie - Jak dla mnie to nie zapchajdziura. Lubię ten rozdział.
    Kurde, jakie to smutne, że związek Susan i Jamesa opiera się już tylko na seksie. Bo dziecko ich nie łączy, skoro James wokół Kendalla skacze, a Su ma na niego serdecznie wyjebane. Szkoda mi tego dzieciaka, że żyje w takiej patologii. Mam nadzieję że to się unormalizuje do czasu kiedy on zacznie odczuwać, w jakiej chorej 'rodzinie' się urodził.
    James zapierdalający z wózkiem... O tak, to musi być przekomiczny widok! I ta beszczelna akcja - mówię 'przykro mi', myślę 'kurwa, tyle wygrać'. Ja się Kirsten wcale nie dziwię, że tak objechała Jamesa. Nie dość, że on aniołem nie jest, to jeszcze ona została zdradzona i pojawiła się nienawiść do wszystkich przedstawicieli płci brzydkiej i babska solidarność. Powiedziała mu całą prawdę i on zapewne czuł się, jakby przypierniczył przypierdolił głową w mur, ale jestem pewna, że dalej będzie do niej podbijał, co dziwne nie jest, bo Kirsten wywołuje zdecydowanie więcej sympatii niż Susan.
    Ech, sama nie cierpię tego gadania babć, wujków i ciotek typu 'oo jak urosłaś', a co dopiero Susan, która ma istne uczulenie na ludzi :D Kendalla napewno nie weźmie. Dla niej chyba własny syn jest powodem do wstydu. Dobrze chociaż, że Su ma fajnego ojca, który ją dobrze traktuje.
    To chyba na tyle, lecę skomentować resztę :*

    OdpowiedzUsuń