niedziela, 30 kwietnia 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 62.

Dave
Kiedy w dniu ślubu czekałem na ceremonię, miałem już wątpliwości. Wszyscy jednak wzruszali ramionami i mówili, że to zupełnie normalne. W końcu kochałem Dianę i byłem pewny, że to właśnie z nią chcę spędzić resztę życia.
Gdy zobaczyłem, jak jej ojciec prowadzi ją do ołtarza, zabrakło mi słów. Kiedy stanęła obok mnie i złapała mnie za rękę, wszystkie wątpliwości zostały rozwiane. Pomyślałem sobie: "To ona. To najlepsza kobieta na świecie dla kogoś takiego jak ty".
Była to ceremonia zupełnie na trzeźwo. Nie wypiłem ani kropli alkoholu, więc byłem zupełnie świadomy tego, co robię. Wszystko minęło zaskakująco szybko. Po ślubie wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na wesele przy dźwiękach "The Living Years" Mike And The Mechanics.
Nasz pierwszy taniec zatańczyliśmy do piosenki Elvisa Presleya "Can't Help Falling in Love", którą wybrała Diana. Później przebraliśmy się i bawiliśmy się razem z resztą.
Siedziałem przy stole razem z moim ojcem i chwilę rozmawialiśmy. Był żonaty od prawie trzydziestu lat, co dla mnie było całą wiecznością.
- Jak wam się udało, już tyle lat? Z moją matką nie wytrzymałeś chyba nawet roku.
- To proste. Nigdy nie kładź się spać wściekły na swoją żonę.
- To chyba niemożliwe. - zaśmiałem się.
- Jasne, że możliwe. - spojrzał na Nancy, która siedziała trochę dalej i z kimś rozmawiała. - Choćby zdenerwowała cię jak nigdy wcześniej, wygadywała bzdury, po prostu olej to i pocałuj ją na dobranoc. Ja i Nancy nie jesteśmy idealnym małżeństwem, ale jesteśmy razem, już od ponad trzydziestu lat. Na palcach jednej ręki mogę policzyć ile razy nie pocałowałem przed snem.
Dopiero kilka lat później, kiedy byłem już od dłuższego czasu żonaty, zrozumiałem, że tata miał rację.

Diana
Usłyszałam, jak ktoś uderza w kieliszek i odwróciłam się. Wszyscy spojrzeliśmy na Juniora, który wstał ze swojego miejsca.
- Na początek chciałem wznieść toast za zdrowie i szczęście Diany i Dave'a. - podniósł kieliszek do góry.
- Tak! - krzyknęła Kathy i zaczęła klaskać, a za nią reszta. Junior wszystkich uspokoił.
- Chciałbym powiedzieć kilka słów o młodej parze. - kontynuował. - Nie wiem czy wiecie, ale poznałem Dave'a lata temu, kiedy rzucił doniczką w mój klimatyzator. To było krótko po mojej przeprowadzce do Los Angeles. Zszedłem piętro niżej, gdzie mieszkał Dave i spytałem, czy wie gdzie mogę kupić papierosy. Odburknął, że w sklepie naprzeciwko i zamknął mi drzwi przed nosem. Zapukałem jeszcze raz i spytałem, czy napije się ze mną piwa, a on na to: "Teraz gadasz do rzeczy. Wejdź do środka".
Spojrzałam na Dave'a i uśmiechnęłam się.
- Znam go od lat i wiem o nim wszystko. - mówił dalej David. - Ale kiedy poznał Dianę, miałem wrażenie, że ja również poznałem nowego Dave'a. To niesamowite, że przez jego życie przewinęło się tyle kobiet, a tylko jedna drobna blondynka z Kanady o dużych błękitnych oczach zmieniła go o sto osiemdziesiąt stopni. Mówię o tym dlatego, iż jest to dowód na to, że Dave jest stuprocentowym facetem. Bo tylko prawdziwy mężczyzna potrafi kochać pięć kobiet jednocześnie: żonę, córkę, siostry i macochę. Dave, kocham cię jak brata i cieszę się, że w końcu poznałeś odpowiednią kobietę. Twoje szczęście jest moim szczęściem i kiedy widzę cię szczęśliwego, jest to jeden z najlepszych widoków w moim życiu.
- Dzięki Junior. - powiedział cicho Dave, obejmując mnie.
- Shanell, powiedz coś. - rzucił nagle Junior i usiadł na swoim miejscu. Shan powoli wstała, a Nick odsunął jej krzesło, żeby zrobić jej więcej miejsca. Roxxi i Tom ze Slayera, który siedział obok niej zaczęli bić brawo, a reszta zaraz zrobiła to samo.
- Dziękuję. - powiedziała Shanell i odchrząknęła. - Kilka lat temu, kiedy Dave poznał Dianę, a później nas z nią zapoznał, wszyscy byliśmy w lekkim szoku. Każdy oczekiwał napompowanej platynowej blondynki z biustem w rozmiarze D, która nadaje się tylko do jednego, a zobaczyliśmy małą skromną blondyneczkę, która wyglądała jak dziewczynka. Według mojej mamy jak Calineczka. - uśmiechnęła się do mnie. - Nie będę ukrywać, że nikt z nas nie wróżył im długiej przyszłości. Wszyscy byli pewni, że Dave prędzej czy później ją zrani lub Diana z nim nie wytrzyma i odejdzie. Wszyscy trochę się pomyliliśmy. Może nie wszyscy wiecie, ale Mustaine, podobnie jak dla Davida, jest dla mnie jak brat. Nie! Jest więcej niż bratem. Może nie płynie w nas ta sama krew, ale mamy te same wspomnienia. Imprezy, koncerty, szaleństwa, o których nie wiedzieli nasi rodzice. Mówiłam już, jak Dave i ten pan siedzący niedaleko mnie. - wskazała palcem na Jamesa. - Sprzedali mnie na komendzie, kiedy miałam tylko piętnaście lat? Do dzisiaj o tym pamiętam. Wracając jednak do młodej pary... Diana dokonała czegoś niemożliwego, tak samo jak Luna. Przy Dianie Dave stał się zupełnie innym człowiekiem. Luna sprawiła, że na nowo nauczył się kochać. Rozumiem go, bo sama byłam w takiej sytuacji. Też byłam samolubna, byłam gwiazdą i divą, myślałam tylko o sobie. - spojrzała na Nicka. - Później w moim życiu pojawił się ten pan, a później kolejny, który przewrócił moje życie do góry nogami. Mój syn. Dziękuję, że nauczyliście mnie, jak się kocha. - uśmiechnęła się do swojego męża. - Dave, braciszku mój! Jacy my byliśmy szaleni! Kocham cię i dziękuję Bogu, że kilkanaście lat temu spotkałam cię na swojej drodze. Dzisiaj jestem szczęśliwa podwójnie. Po pierwsze, że dzisiaj bierzesz ślub, a po drugie, że twoją żoną jest taka kobieta jak Diana. Dziękuję. - usiadła na swoim miejscu, a my zaczęliśmy bić brawo. - Judy, teraz ty.
- Nie, ja się wstydzę.
- Dawaj, twoja kolej.
Judith powoli wstała, a David spojrzał na nią z uśmiechem.
- Nie jestem dobra w przemowach i nic nie przygotowałam, więc powiem tylko kilka słów. Muszę wam powiedzieć, że Diana przez Dave'a płakała. Jasne, to nic złego, każda z nas przecież płacze przez swoich facetów. Ale to trochę inna historia. Były trzydzieste urodziny Dave'a, pojechaliśmy więc do Perris skakać na spadochronach. Dave oświadczył się Dianie, kiedy wyskoczyli razem z samolotu. Późną nocą wracaliśmy do Los Angeles i usłyszeliśmy z Davidem, że Diana płacze na tylnym siedzeniu. Pytamy przerażeni co się stało, a ona tylko załkała, że to przez oświadczyny Dave'a. Gdyby Dave mi się oświadczył, też byłabym w rozpaczy. - zakończyła z uśmiechem i usiadła, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- James, powiesz coś? - spytał Junior.
- Jasne. - wstał i zapiął swoją marynarkę. - Nie przygotowałem żadnego przemówienia, ale będę improwizować. Kiedy kilka lat temu Dave, największy imprezowicz na Sunset poznał Dianę, chodził jak oszalały i ciągle powtarzał: "cholera, jaka ona jest piękna, nigdy nie widziałem takich oczu jak jej". Chciałem, żeby mi ją opisał, a on powiedział tylko: "wygląda jak księżniczka. Jest taka skromna i normalna, nie taka jak wszystkie inne laski z którymi się umawiałem". Z tego zakochania chyba mu się wzrok pogorszył. Jaka normalna? Diana nawet jak założy worek na ziemniaki wygląda pięknie i seksownie. - oznajmił, a Mel szturchnęła go nogą. Od razu przystopował. - Diana, ja wiem, że mimo wszystkich różnic i przeciwności, jesteście dla siebie stworzeni. Wszyscy jesteśmy ci wdzięczni, że wzięłaś go za męża. Martwiliśmy się, że nigdy sobie nikogo nie znajdzie i totalnie stoczy się na dno. Jesteś bohaterką, jak większość kobiet tutaj. Gdyby nie nasze żony i narzeczone, mogłoby nas tu dzisiaj nie być. Melanie, Shanell, Diana, Judy, Abigail... Dziękuję za to, że ratowałyście nam życie. Wiele razy.
Poczułam łzę spływającą po moim policzku i zaczęłam klaskać. Wstałam, a za mną zrobiła to cała reszta. Roxxi stuknęła widelcem w swój kieliszek i wszyscy na nią spojrzeliśmy.
- Też chciałabym dodać kilka słów od siebie. - oznajmiła. Usiedliśmy, a ona uśmiechnęła się ironicznie do Jamesa. - Dziękuję James, że wspomniałeś również o mnie. Przecież gdyby nie ja, Lars nawet nie potrafiłby zadzwonić do dentysty, żeby umówić się na wizytę. Nie ważne. Powiem tylko parę słów, nie będę przynudzać. Ja i Diana na początku nie przepadałyśmy za sobą. Nadawałyśmy na zupełnie różnych falach. Ona była spokojna i ułożona, ja wręcz przeciwnie. Strasznie mnie to w niej irytowało, nie pasowała do nas. Ale kiedy lepiej ją poznałam, okazało się, że na dłuższą metę nie da się jej nie lubić. Ona ma w sobie coś takiego, co naprawdę chwyta za serce. Najdobitniej przekonał się o tym Dave. Na koniec chciałam wam życzyć wszystkiego dobrego, na pewno będę to kilkadziesiąt najlepszych lat w waszym życiu. Mam nadzieję, że mi też będzie dane coś takiego przeżyć. - zakończyła drżącym głosem i podniosła kieliszek od szampana do góry. - Wasze zdrowie.
Wszyscy wzięli swoje kieliszki i napili się.
Spojrzałam z uśmiechem Dave'a i westchnęłam cicho, a on objął mnie ramieniem. Przymknęłam oczy, żeby się przypadkiem nie rozpłakać.
Miałam nadzieję, że to naprawdę będzie kilkadziesiąt najwspanialszych lat w naszym życiu.

James
- Ciągle mam wrażenie, że czegoś zapomnieliśmy. - panikowała Mel.
- Przecież za tydzień jeszcze tu wracamy.
- Gorzej, jak zapomnieliśmy kart kredytowych czy dokumentów.
- Wszystko jest spakowane, sprawdzałem dwa razy. - westchnąłem. Sam zacząłem się trochę denerwować.
Kilka dni po ślubie Diany i Dave'a dostaliśmy list ze szkoły baletowej w Nowym Jorku. Właściwie Sophia go dostała. Udało jej się na castingu i dostała się do szkoły. Nasze życie stanęło więc na głowie. Razem z Mel wisieliśmy cały czas na telefonie i tonęliśmy w ogłoszeniach. Udało nam się na szybko znaleźć miejsce w szkole dla Nathana, pracę, którą i tak prędko byśmy zmienili i mieszkanie w dosyć przystępnej cenie na Manhattanie, całkiem blisko od szkół.
- Wzięliśmy papiery Nathana do szkoły? - spytała.
- Tak, wszystko mamy.
- Nie denerwuj się, będzie fajnie. - powiedział Dave, obejmując Dianę.
- Tak, dobrze ci mówić. To nie ty przeprowadzasz się właśnie na drugi koniec kraju i nie musiałeś wszystkiego załatwiać na wariackich papierach.
- Ja za jakiś czas przeprowadzam się z Kalifornii do republikańskiego stanu, gdzie będę mógł posiadać broń, strzelać na polanie, a zamiast wysokich budynków będę miał przed oczami konie.
- I dwa kilometry od jeziora. - dodała Diana.
- James! - usłyszałem Shanell, która podbiegła do nas i rzuciła mi się na szyję. - Szukałam was. Myślałam, że nie zdążymy się pożegnać.
- Do odprawy jeszcze pół godziny. Jesteś sama?
- Tak. Nick musiał zostać w domu, Lars do nas przyszedł... - westchnęła. - Jest kompletnie pijany, Roxxi w nocy od niego odeszła.
- Co?
- Zostawiła go. Nikt nie wie gdzie jest. Podejrzewam gdzie, ale nie znam adresu tej osoby. Siostra Dave'a pewnie zna. - spojrzała na Mustaine'a. Diana westchnęła cicho i odeszła na bok, trzymając Lunę na rękach. Wiedziała o kogo chodzi.
- Wiesz dlaczego go zostawiła?
- To się tak musiało skończyć. - odezwał się nagle Marty. - Bez przerwy się ostatnio kłócili.
- Poznała kogoś? - zignorowałem go i spojrzałem na Shan.
- Tak, poznała kogoś na uczelni... Nie było żadnego romansu, ale spotykała się z nim. Podejrzewam, że jest u niego.
- Co za suka... - mruknąłem. - Nie mogę teraz do niego iść... zadzwonię z Nowego Jorku. - westchnąłem głośno i wplotłem palce we włosy. - Będziecie go pilnować, żeby nic sobie nie zrobił? Przecież to jest kretyn, jak za dużo wypije to mu odbija! Jeszcze wyskoczy przez okno albo się podpali!
- Pojadę do niego z Jasonem. - odezwał się Kirk.
- Na razie śpi u mnie, nic mu się nie stanie.
- Jak będziemy już na miejscu zadzwonię do ciebie, dasz mi jej numer jak się już odnajdzie.
- W porządku.
Niedługo później otworzyli bramki i musieliśmy przejść przez odprawę. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i kiedy Mel odsunęła się od Shanell, objęłam moją przyjaciółkę.
- Nie płacz. - powiedziałem do niej. - Przecież nie umieram. Będziemy się widywać i codziennie rozmawiać. Za tydzień przylecę na weekend.
- Będziesz dzwonić?
- Jasne. Codziennie. - uśmiechnąłem się i wytarłem jej łzę z policzka.
- Musisz już iść.
- Tak. - westchnąłem i rozejrzałem się. - Dobra, pożegnałem się ze wszystkimi. Ci którzy nie przyszli mają pecha.
- Tato, chodź już, bo nam samolot ucieknie! - niecierpliwiła się Sophia, która miała na plecach swój ogromny różowy plecak.
- Zrobisz ładnie "papa"? - Dave spojrzał na Lunę, którą trzymał na rękach. Mała uśmiechnęła się zawstydzona i pomachała swoją drobną rączką. Odmachaliśmy jej i poszliśmy przejść przez odprawę. Odwróciłem się ostatni raz i zobaczyłem, że wszyscy zmierzają już w stronę wyjścia.
Popatrzyłem na moją żonę i uśmiechnąłem się do niej.
Zaczynaliśmy nowy etap w naszym życiu. Nie spodziewaliśmy się, że przyniesie kilka wielkich niespodzianek.

niedziela, 16 kwietnia 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 61.

Junior
Usłyszałem pukanie do drzwi i spojrzałem ze zdziwieniem na zegarek, a później na Judy.
- Zapraszałaś kogoś?
- O tej porze? Nie.
Wstałem ze swojego miejsca i poszedłem otworzyć. Zobaczyłem na progu Dave'a, który uśmiechnął się i wszedł do środka.
- No cześć.
- Cześć. Co tu robisz?
- Przyszedłem was odwiedzić.
- Jest trochę późno.
- Przerwałem ci w ruchaniu żony?
- Nie, ale niedługo miałem zamiar to zrobić.
- Spokojnie, zaraz wychodzę. - ruszył w stronę salonu, a ja od razu za nim. - Cześć.
- Hej. - odpowiedziała Judy.
Taylor, który bawił się na dywanie od razu wstał i przytulił się do jego nogi. Dave wziął go na ręce, usiadł razem z nim na kanapie i spojrzał na nas.
- Co robicie w weekend?
- Raczej nic.
- Nie macie ochoty wybrać się do Vegas?
- Po co? - zmarszczyłem brwi.
- Po co, po co... po co można jechać do Vegas? Tylko na weekend. Ja stawiam.
- Ale...
- Nie opuszczajcie mnie. Shanell i Nicka nie będzie, bo są w podróży poślubnej, a James i Mel są w Nowym Jorku. Roxxi i Lars powiedzieli, że się zastanawią, ale pewnie i tak nie pojadą, zrobiły się z nich dzikusy które najchętniej w ogóle nie wychodziłyby z domu.
- Dobra, pojedziemy. Nie męcz. - westchnąłem. - Ale takie rzeczy ustala się wcześniej.
- Następnym razem powiem wam wcześniej. - ściągnął Taylora z kolan i wstał. - Mówiłem, że ja tylko na chwilę. Możesz w spokoju ruchać żonę.
- Spadaj. - zaśmiała się Judy.
Dave puścił jej oczko, pożegnał się i wyszedł.
Spojrzałem na Judith i pokręciłem głową, po czym rzuciłem się na fotel i włączyłem telewizor.
- Z jakiej okazji zabiera nas do Vegas? Dave ma urodziny we wrześniu, a Diana miała dwa miesiące temu.
- Dave zawsze znajdzie okazję, żeby zabalować.
- Już nie za bardzo. To chyba grubsza sprawa.
Wzruszyłem tylko ramionami i ze znudzeniem wlepiłem wzrok w ekran.

Roxxi
Od ślubu Shanell i Nicka moje relacje z Larsem trochę się ociepliły, ale nadal były napięte. Staraliśmy się wszystko naprawić, ale tak naprawdę chyba żadne z nas nie miało już na to siły i ochoty. Chyba obydwoje myśleliśmy, że wszystko się samo naprawi. Przynajmniej ja.
Kiedy po weekendzie we Florencji wróciłam na uczelnię, unikałam Adriena czy nawet Triny jak tylko mogłam. Na korytarzu rzuciłam tylko przelotne "cześć" i mówiłam, że się śpieszę.
Któregoś jednak dnia, kiedy siedziałam sama na parapecie, wlepiając wzrok w okno i czekając na wykład z gatunków dziennikarskich, zaczepił mnie Lacroix, który właśnie skończył zajęcia. Teraz nie miałam szans żeby uciec lub wykręcić się brakiem czasu.
- Cześć. Dawno nie rozmawialiśmy. Jak było we Florencji?
- Dobrze. Dzięki, że pytasz. - uśmiechnęłam się blado i potarłam dłońmi kolana.
- Czekasz na zajęcia?
- Tak. Nie chciało mi się wracać do domu. Wolę poczekać.
- Myślałem, że uda mi się wyciągnąć cię na kawę.
- Adrien... Powinniśmy przestać się widywać. - powiedziałam cicho. - Ja nie powiedziałam ci o czymś ważnym. Mam faceta, od ponad siedmiu lat. Mieliśmy ostatnio dużo problemów, chciałam go zostawić, ale... - westchnęłam. - To jest bardzo ciężkie. Unikam cię, bo nie mogę się z tobą widywać. Wiem, że zacznę oczekiwać od ciebie czegoś więcej, już zaczęłam. Nie chce żebyś brał udział w rozbijaniu mojego związku czy czegoś w tym stylu. Nie chcę żebyś miał przeze mnie nieprzyjemności.
- Roxanne, ale...
- Nie. - przerwałam mu. Nie chciałam go słuchać i się przy nim rozpłakać. - To moja wina. Ja zaczęłam przychodzić na twoje wykłady, a później próbowałam się do ciebie zbliżyć. Mogłam tego nie robić, bo wynikły z tego same problemy i mam ochotę się zadźgać.
- Nie musimy się przecież spotykać. To ty przecież...
- Ja zaczęłam cię męczyć, wiem. - westchnęłam. - Przepraszam.
- W porządku. - powiedział i ruszył wzdłuż korytarza. Patrzyłam jak znika za rogiem i poczułam łzę spływającą po moim policzku.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że naprawdę się zakochałam, tylko robiłam wszystko żeby nie dopuścić do siebie tej myśli.

Dave
Niedługo po wspólnym weekendzie w Vegas pojechałem z Dianą i dziećmi na urlop do Kanady. Tak przynajmniej myślała moja narzeczona. Taki był plan. Uznałem, że to może być fajny pomysł - urobić się po łokcie w pracy, przy dzieciach i zakończyć wakacje wypoczynkiem w ojczyźnie mojej narzeczonej.
Diana nie miała jednak pojęcia, że dzień przed wyjazdem kupiłem obrączki. Nie wiedziała też, że razem z jej ojcem, który był we wszystko wtajemniczony zarezerwowaliśmy termin w Hart House, gdzie zawsze chciała wziąć ślub. Nie wiedziała w zasadzie nic, poza tym że jedziemy na wakacje do jej rodzinnej Kanady. A ja dopiero zacząłem działać - zadzwoniłem do naszych przyjaciół, moich znajomych, mojej rodziny, matki Diany i innych.
- Diana i ja bierzemy ślub. - oznajmiłem. - Przyjedź, proszę. Tylko nikomu o tym nie mów, ona jeszcze o tym nie wie.
Tak naprawdę oprócz mnie, mojego ojca, który prawie wszystko opłacił i ojca Diany nikt o niczym nie miał pojęcia.
Kiedy wieczorem wszedłem do naszego pokoju, Diana akurat była w łazience i brała prysznic. Weszła do środka owinięta ręcznikiem, bez makijażu. Wyglądała jeszcze pięknie niż zazwyczaj. Uśmiechnęła się do mnie bez słowa.
- Co robisz w następną sobotę? - zapytałem.
Wzruszyła ramionami.
- Jeszcze nie wiem. Po prostu jestem tutaj z tobą i dziećmi. A co?
Starałem się zachować kamienny wyraz twarzy, ale nie mogłem się powstrzymać. Zacząłem się uśmiechać.
- Skoro nie masz innych planów to może chciałabyś wyjść za mąż?
- Co?
- Mamy zarezerwowany termin w Hart House na przyszłą sobotę. Szkoda żeby przepadł.
Najpierw zaczęła płakać. Po chwili jak już mogła powiedzieć słowo, wydusiła z siebie "tak". Całkiem rozsądna odpowiedź, biorąc pod uwagę to, ile biletów lotniczych zabukowałem. Teraz musieliśmy jeszcze tylko sprostać niełatwemu zadaniu jakim było znalezienie sukni ślubnej i smokingu na kilka dni przed ceremonią. Ze mną poszło całkiem szybko, gorzej było z Dianą. Na szczęście jednak znalazła tę jedną jedyną, prostą, obcisłą białą suknię z długim trenem, bez żadnych zbędnych ozdób, która idealnie na niej leżała.
Moja siostra, Kathy, zgodziła się być druhną. Na mojego świadka wybrałem oczywiście Davida. Mimo że czas mijał, każdy z nas się zmieniał, a nasza przyjaźń również przechodziła przez różne etapy - nadal był moim najlepszym przyjacielem i z nim byłem najbliżej. Był przy mnie w najgorszych i najlepszych momentach mojego życia, czegokolwiek bym nie zrobił - zawsze mnie wspierał i był ze mną. Był najlepszym materiałem na świadka - także w tym rock n' rollowym sensie.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 60.

Roxxi
- Na ile jedziesz? - spytał Adrien.
- Tylko na weekend.
- Trochę za mało czasu na zwiedzenie Florencji.
- Jadę na ślub przyjaciółki, nie mam zamiaru nic zwiedzać. - wzruszyłam ramionami. - wstałam z miejsca i wzięłam moją kurtkę z oparcia krzesełka. - Muszę jechać do sklepu odebrać prezent. Dzięki za kawę.
- Mogę cię odwieźć.
- Nie musisz wracać na uczelnię?
- Nie. Skończyłem już wykłady.
- Więc możesz mnie odwieźć. - uśmiechnęłam się. Zostawił pieniądze na stoliku i wyszliśmy z lokalu. Otworzył przede mną drzwi do samochodu i po chwili sam zajął miejsce kierowcy. Podałam mu nazwę ulicy i pojechaliśmy pod wskazany adres. Kiedy Adrien się zatrzymał, spojrzałam na niego.
- Myślisz nadal o swojej żonie i córce? - spytałam nagle.
- Czasami. Dlaczego pytasz?
- Powiedziałeś do mnie ostatnio Paige.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi. Tak miała na imię twoja żona?
- Tak.
- Chyba ci jej nie przypominam. - uśmiechnęłam się.
- Nie, absolutnie. Była zupełnie inna niż ty. Nie spotykałem się z żadną kobietą po jej śmierci, więc z przyzwyczajenia musiałem tak do ciebie powiedzieć.
- Po prostu chciałam wiedzieć. To... cześć.
- Cześć.
Wyszłam z samochodu i poszłam od razu do sklepu. Odebrałam prezent, zapłaciłam i wróciłam do siebie. Lars siedział przy stole w kuchni i jadł pizzę. Spojrzałam na niego i odłożyłam prezent na szafkę.
- Zostawiłeś mi chociaż trochę?
- Tak.
Usiadłam naprzeciwko i wyciągnęłam z pudełka jeden kawałek.
- Pokaż prezent.
- Nie, bo jest ładnie zapakowany.
- Co to w ogóle jest?
- Świecznik. I w dzień wylotu jeszcze muszę odebrać kwiaty.
- Serio kurwa?
- Tak kurwa. Po pierwsze, Shanell się podobał i chciała go. Będzie jej pasował do wystroju. Po drugie, był drogi. Po trzecie, jest piękny, a ty nie masz gustu.
- Mam wyśmienity gust.
Zmarszczyłam brwi.
- Jedyna gustowna rzecz w twoim życiu to ja.
- Kiedyś tak. Teraz nie bardzo.
- O, naprawdę? Już ci się nie podobam?
Westchnął i dopił colę ze swojej puszki.
- Tego nie powiedziałem.
- Powiedz, co jest dla ciebie bardziej interesującym obiektem niż ja.
- Perkusja chociażby.
- Serio? Ta kupa złomu? Co ci jeszcze we mnie nie pasuje?! Widziałeś zmarszczki na mojej twarzy, biust mi wisi, może przytyłam?!
- O, cycki faktycznie ci wiszą.
- Wiesz co?
- Co? - spytał, nawet na mnie nie patrząc. Chciałam powiedzieć co mi się w nim nie podoba, a było tego naprawdę dużo. W ostatniej chwili się jednak powstrzymałam.
- Już nic. - wrzuciłam resztę kawałka pizzy do pudełka i wstałam ze swojego miejsca. Poszłam do salonu, żeby zadzwonić. Podniosłam słuchawkę i wykręciłam numer telefonu. - Cześć, będziesz dzisiaj w klubie? Super, to wpadnę wieczorem. Do zobaczenia.
- Gdzie wychodzisz? - spytał Lars.
- Na imprezę.
- Idiotko, jutro lecimy na ślub.
- Znajdź sobie kogoś innego do towarzystwa. Przecież ja ci już nie odpowiadam. - uśmiechnęłam się złośliwie. - I nie nazywaj mnie tak.
Weszłam do sypialni, trzaskając drzwiami. Przebrałam się, poprawiłam makijaż, ułożyłam włosy i niedługo później wyszłam z domu. Poszłam do Bootsy Bellows, gdzie czekał na mnie Jack i spędziłam z nim cały wieczór.
Nie pamiętam co się później działo.

***

Obudziłam się nie w swoim łóżku, tylko na kanapie w czyimś salonie. Kiedy rozejrzałam się zdezorientowana, już wiedziałam gdzie jestem. Powoli podniosłam się i poprawiłam swoją krótką czarną sukienkę. Na podłodze leżały moje szpilki, więc szybko je założyłam i wyszłam z pomieszczenia. Zobaczyłam, jak po schodach schodzi Adrien, który był gotowy do wyjścia.
- Już myślałem, że nie wstaniesz.
- Co się wczoraj stało?
- Przyszłaś do mnie w środku nocy, byłaś kompletnie pijana. Nie chciałaś żebym odwiózł cię do domu, więc pozwoliłem ci przenocować.
- Boże... Ale do niczego nie doszło?!
- Nie. Nie wykorzystuję pijanych studentek.
- Przepraszam... - rozpłakałam się. - Po prostu pokłóciłam się z kimś i poszłam się upić do klubu znajomego, gdzie kiedyś pracowałam. Nic nawet nie pamiętam.
- Spokojnie. Poszłaś od razu spać. Przepraszam, śpieszę się na uczelnię. Możesz zostać.
- Nie, muszę wracać. - pociągnęłam nosem i wytarłam rozmazany makijaż z twarzy. - Wieczorem mam samolot do Florencji.
- Może zamówię ci taksówkę? Nie zdążę cię już odwieźć.
- Nie, poradzę sobie. Już i tak sprawiłam ci trochę problemów.
- Wszystko...
- Jestem idiotką... Przepraszam. - powtórzyłam. - Nigdy nie było mi tak wstyd...
- Roxanne...
Nie dokończył, bo zdążyłam już wyjść. Przeklinałam pod nosem, a za rogiem udało mi się złapać taksówkę. Kiedy dojechałam na miejsce, rzuciłam w kierowcę banknotem i pośpiesznie wyszłam z samochodu.
- Reszty nie trzeba. - mruknęłam i zamknęłam drzwi. Weszłam do budynku, wbiegłam po schodach na swoje piętro i jak tornado wpadłam do mieszkania. Lars siedział razem z Jamesem w salonie i przeglądali jakieś kartki.
- Gdzie byłaś całą noc?!
- Na imprezie.
- Kluby zamykają o piątej rano, a jest prawie dwunasta. O dziewiętnastej mamy samolot! Jesteś popierdolona?! Gdzie byłaś?!
- Z siostrą Dave'a, zadzwoń sobie do niej. Nie krzycz, bo ci ciśnienie skoczy, a po co ci problemy ze zdrowiem?
- Moim największym problemem od jakiegoś czasu jesteś ty!
- Ja już pójdę. - James pozbierał zapisane kartki i wyszedł z salonu. Kiedy usłyszeliśmy dźwięk zamykanych drzwi, spodziewałam się tego, że znowu wybuchnie, ale nic już nie powiedział. Poszłam wziąć prysznic, zjadłam coś, wyprasowałam sukienkę na ślub i spakowałam się. Koło siedemnastej pojechaliśmy na lotnisko.
- Wziąłeś krawat czy muchę? - spytałam, kiedy siedzieliśmy w taksówce.
- Muchę.
- Czerwoną?
- Tak. - rzucił obojętnie, wlepiając wzrok w szybę.
- Dobrze, będzie pasować do mojej sukienki. - ucieszyłam się.
Przez resztę drogi milczeliśmy. Kiedy byliśmy na miejscu i taksówkarz wyciągał mój bagaż, spojrzałam na Larsa, który stał obrażony obok.
- Lars, nie gniewaj się już. - westchnęłam.
- Nic mi nie jest.
- Przecież widzę.
- Ciekawe co ty byś zrobiła jakbym zniknął na całą noc.
- Nie żeby coś, ale kiedyś zniknąłeś na trzy dni. Do dzisiaj nie wiem gdzie byłeś. Często nie wracałeś na noc.
- Ja to co innego.
- Nie, jesteś taki sam jak ja. Dziękuję. - powiedziałam do taksówkarza i wzięłam od niego swój bagaż. Weszliśmy do budynku lotniska i zobaczyliśmy, że niektórzy już siedzą na plastikowych krzesełkach.
- Cześć. - przywitałam się. - Gdzie James? - spojrzałam na Mel.
- Poszedł po kawę.
Kiwnęłam głową i usiadłam obok Kirka. Nagle zobaczyłam, jak zza rogu wychodzi Dave z Luną na rękach i podchodzi do Diany.
- Luna się zesrała i się cieszy. - oznajmił zdenerwowany.
- To idź ją przewinąć.
- Nie. Zrobiła to specjalnie.
- Zesrała się po to, żeby zrobić ci na złość? Weź przestań. - wzięła ją od niego. - Chociaż... To cała ty. Mogła zrobić to specjalnie.
Pokręcił głową i poprawił swoje włosy, po czym usiadł na krzesełku, a Diana ruszyła z dzieckiem w stronę toalet. Westchnęłam i wzięłam sobie jakąś ulotkę, którą ze znudzeniem zaczęłam oglądać.
Cały lot do Florencji praktycznie przespałam. Kiedy byliśmy tam na miejscu, był środek nocy. Nick już tam na nas czekał. Shanell musiała odebrać gości, którzy przylecieli innym samolotem.
Kiedy dojechaliśmy do naszego hotelu, na szczęście nie musieliśmy już sterczeć przy recepcji. Dostaliśmy tylko klucze, poszliśmy do swoich pokoi, a ja od razu położyłam się do łóżka i zasnęłam.

Nick
- Mamo, nie tak mocno. - powiedziałem, kiedy zawiązywała mi moją czarną muchę.
- Tak dobrze?
- Tak.
Poprawiła jeszcze moją marynarkę i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Usłyszałem za sobą cichy szloch. Odwróciłem się i spojrzałem na moją mamę, która zaczęła płakać.
- O Jezu. Nie płacz, bo ja też będę. Mamo...
- Nic mi nie jest. Wzruszyłam się. - oznajmiła, pociągając nosem. Wzięła chusteczkę i wytarła łzy z twarzy, po czym stanęła obok mnie. - Denerwujesz się?
- Tak. - zaśmiałem się nerwowo.
- Wszystko będzie dobrze. Tylko nie ucieknij sprzed ołtarza.
- Nie, na pewno nie. Miałem rano jakieś wątpliwości, ale to podobno normalne przed ślubem.
- Każdy tak miał. - oznajmiła i odgarnęła mi kosmyk włosów z twarzy. - Ty nie uciekniesz. Wiem, że ją kochasz.
- Niczego nie byłem bardziej pewny, mamo.
- Widziałeś już ją?
- Nie. Jest przesądna i od rana każe mi się trzymać od niej z daleka.
- Ja widziałam. Wygląda zjawiskowo.
- W to nie wątpię.
- Ciężko mi tak cię oddawać.
- Mamo... - westchnąłem. - Już dawno mnie przecież oddałaś.
Uderzyła mnie lekko w ramię swoją drobną dłonią.
- Nie oddałam cię. Sam uciekłeś.
- Chyba nie myślałaś, że będę całe życie mieszkał z tobą i ojcem.
- Myślałam, że trochę dłużej z nami zostaniesz!
- Przepraszam, że nie wyszło.
Moja mama objęła mnie i spojrzała na mnie.
- Mam nadzieję, że zawsze będzie między wami dobrze. Że nie wyjdzie tak okropnie jak z Josie.
- Zrobimy wszystko, żeby było jak najlepiej. Dla nas i dla Nelly i Milana.
- Gotowy?
Westchnąłem i kiwnąłem głową.
- Tak.
Wyszliśmy z pokoju, po czym poszliśmy po mojego ojca, który zajmował się moimi dziećmi i pojechaliśmy na miejsce, gdzie było już sporo ludzi. Nie widziałem nigdzie Shanell i jej rodziców.
Nie chciałem w tej chwili z nikim być i rozmawiać. Po prostu usiadłem zamyślony w pierwszej ławce i zastanawiałem się, jak wszystko się potoczy.
- Gdzie mama? - usłyszałem nagle. Spojrzałem na Milana, który prawie z nudów położył się na ławce.
- Musi coś załatwić. Nie rób tak, bo się pobrudzisz. - pomogłem mu usiąść i odgarnąłem mu niesforne loczki z czoła. - Idź do babci i bądź grzeczny.
- Nie denerwuj się tak. W niczym ci to nie pomoże. - powiedział Junior, który akurat przechodził obok mnie. Spojrzałem na niego, a on tylko puścił mi oczko i usiadł razem z Judy w ławce obok.
Kiedy kilka minut później zobaczyłem mamę Shanell wchodzącą do kościoła, odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej miałem już pewność, że Shan nie uciekła.
Chwilę później ksiądz kazał nam zająć miejsca. Stanąłem przed ołtarzem i spojrzałem na moją siostrę, która miała być moim świadkiem. Uśmiechnęła się do mnie pocieszająco, a ja odwzajemniłem jej gest.
Gdy usłyszałem muzykę, a drzwi kościoła otworzyły się i zobaczyłem moją przyszłą żonę, którą prowadził jej ojciec, prawie zamarłem.
Znałem Shanell odkąd była nastolatką. Byliśmy parą od kilku lat. Widziałem ją ubraną, widziałem ją nagą, ale nigdy takiej jak wtedy. Wyglądała jak anioł. Kiedy podeszła do mnie, uśmiechnęła się i złapała mnie za rękę, pomyślałem tylko: "To jest właśnie kobieta twojego życia. Nie spierdol tego".

Shanell
Cała ceremonia przebiegła dosyć szybko i o dziwo bez większego stresu. Nic się nie wydarzyło i wszystko wyszło tak jak sobie zaplanowałam. Po ślubie wszyscy pojechaliśmy od razu na przyjęcie. Wznieśliśmy toast, wypiliśmy najdroższego szampana i przyszedł czas na nasz pierwszy taniec. Zatańczyliśmy do utworu "Angel Eyes" The Jeff Healey Band. Nie tylko dlatego, że Nick go uwielbiał i uważał, że opisuje cały nasz związek. Właśnie przy tej piosence po raz pierwszy daliśmy sobie szansę. Jechaliśmy tego dnia samochodem i kiedy powiedziałam, że chcę spróbować, stacja radiowa puściła tę piosenkę. Wybór nie był przypadkowy.
Niedługo później pojechałam się przebrać w moją długą błękitną sukienkę od Zuhair Murad, z rozcięciem na nodze, głębokim dekoltem i piękną zdobioną górą, która była zaprojektowana specjalnie dla mnie na ten dzień.
Zaraz obok narodzin Milana to był najwspanialszy dzień w moim życiu. Poznałam resztę rodziny Nicka, byli przy mnie moi rodzice, mój syn i najlepsi przyjaciele. Poślubiłam miłość mojego życia, w dodatku czułam się jeszcze bardziej pięknie i kobieco niż zazwyczaj.
Wiedziałam, że kiedy tylko dostanę kasetę z nagraniem, będę je oglądać codziennie przez kilkadziesiąt kolejnych lat naszego życia.

Roxxi
- Może zaprosisz mnie w końcu do tańca? - spojrzałam na Larsa.
- Nie widzisz, że rozmawiam?
- Możesz sobie rozmawiać z Jamesem codziennie!
- Jaki masz znowu problem?!
- Żadnego. - westchnęłam i założyłam nogę na nogę. - Nalej mi wódki.
- Której?
Popatrzyłam na niego, marszcząc brwi.
- Najmocniejszej.
Nalał mi wódki do kieliszka, który wypiłam jednym łykiem i z hukiem odstawiłam na stół. W tej samej chwili rozległo się "You Keep Me Hangin' On" Kim Wilde i Mel z krzykiem podbiegła do Jamesa.
- Nie daruję ci tej piosenki, idziesz ze mną zatańczyć! - zakomunikowała i pociągnęła go na parkiet.
- Teraz możemy zatańczyć. - powiedział Lars.
- Teraz to mam cię w dupie. - rzuciłam i wstałam ze swojego miejsca, po czym ruszyłam w stronę Shanell, która tańczyła z bratem Judy.
- Odbijany. - powiedziałam i wepchnęłam się między nich.
- W końcu mnie uwolniłaś od niego. - powiedziała z ulgą i oddaliła się w stronę rodziców Nicka.
Spędziłam resztę przyjęcia z każdym innym, tylko nie z moim facetem. Kiedy wróciliśmy do hotelu, usiadłam i ściągnęłam moje szpilki. Położyłam się na łóżku w mojej krótkiej, obcisłej, czerwonej sukience i przymknęłam oczy. Lars położył się obok i przyciągnął mnie do siebie.
- Nadal jesteś obrażona?
- Tak.
- Daj już spokój. Przepraszam.
- Powtórz to.
- Przepraszam. - mruknął i cmoknął mnie w kącik ust.
- I tylko tyle?
- Nie. - zaczął całować mnie po szyi.
Kiedy po wszystkim leżeliśmy przytuleni do siebie, nic nie mówiliśmy. Lars zasnął dosyć szybko, ale ja nie mogłam.
Podniosłam się powoli z łóżka i podniosłam słuchawkę telefonu. Upewniłam się jeszcze czy mój chłopak śpi, po czym wystukałam szybko numer. Miałam wrażenie, że czekanie aż ktoś odbierze trwa wieczność. W końcu usłyszałam głos po drugiej stronie.
- Słucham? - powiedział Adrien.
Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Kiedy ponowił pytanie, po prostu rzuciłam słuchawką.
Pociągnęłam nosem i położyłam się z powrotem do łóżka, przytulając się do Larsa.
Moje życie zaczęło mi się wymykać spod kontroli. Nie chciałam tego.

piątek, 7 kwietnia 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 59.

Roxxi
Czekałam pod salą aż w końcu skończą się zajęcia. Trina miała przedstawiać dzisiaj swój ważny projekt od którego zależała jej ocena. Kiedy w końcu wyszła razem z całą grupą z sali, wstałam z plastikowego krzesełka.
- I jak? - spytałam ją.
- Jak Lacroix mnie pochwalił, to znaczy, że dobrze.
- Jest w środku?
- Tak. Idziemy z Ethanem coś zjeść, idziesz z nami?
- Nie, dzięki. Wracam do domu.
- W porządku. To cześć. - powiedziała i ruszyła w stronę wyjścia. Kiedy wszyscy już wyszli i na korytarzu zrobiło się pusto, rozejrzałam się i zapukałam do sali, po czym weszłam do środka. Lacroix siedział przy biurku i coś sprawdzał. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział.
- Przepraszam. - powiedziałam cicho. - Nie chciałam pana w żaden sposób urazić ani się narzucać.
- W porządku.
- Nie będę też przychodzić na wykłady i przeszkadzać.
- Jeśli interesuje cię poezja francuska, to możesz przychodzić.
- Nie. Nie interesuje mnie to ani trochę. - westchnęłam. - Przepraszam.
- Nie każdemu musi się podobać.
- Pójdę już. Do widzenia. - rzuciłam i czym prędzej wyszłam z sali. Kiedy znalazłam się na zewnątrz, usiadłam na niskim murku i czekałam na Larsa, który koło piętnastej miał po mnie przyjechać.
Siedziałam tam dobre pół godziny, a kiedy po trzeciej nadal go nie było, zaczęłam się denerwować. Wyciągnęłam paczkę papierosów z torebki, wyjęłam jednego i odpaliłam. Kiedy zaciągnęłam się i wypuściłam chmurę dymu z ust, zauważyłam, że z uczelni wychodzi Lacroix. Przeklnęłam cicho pod nosem i schowałam za sobą papierosa.
- Masz jeszcze zajęcia? - spytał. Rozejrzałam się, żeby zobaczyć czy nie ma obok mnie kogoś innego. Było pusto.
- Nie.
- Gdzie mieszkasz?
- Przy Clark Street.
- Mam po drodze. Mogę cię podwieźć. Chyba że czekasz na kogoś.
- Nie. Już nie.
- Możesz dokończyć. - wskazał wzrokiem na mojego papierosa. Zaciągnęłam się ostatni raz, po czym rzuciłam niedopałek na chodnik i wstałam z murka. Lacroix bez słowa ruszył w stronę swojego samochodu, a ja za nim. Wsiedliśmy do środka i rozejrzałam się niepewnie, czy na tylnym siedzeniu nie ma przypadkiem jakiegoś młotka czy łopaty. Wszystko było w jak najlepszym porządku.
Przez całą drogę w ogóle się do mnie nie odzywał, ja również nie wiedziałam, co mogę mówić.
- Gdzie mam się zatrzymać? - spytał w końcu.
- Tutaj, mieszkam za rogiem. - powiedziałam wyrwana z zamyślenia. Lacroix zatrzymał się na poboczu, a ja wysiadłam z samochodu.
- Dziękuję. - powiedziałam. Kiwnął głową, a ja zamknęłam drzwi. Przebiegłam na drugą stronę ulicy i uśmiechnęłam się sama do siebie. Zastanawiałam się, dlaczego postanowił mnie podwieźć do domu. Chciał być miły czy zrobiło mu się mnie szkoda? Może chciał mnie przeprosić za to jak ostatnio mnie potraktował?
Weszłam do budynku w którym mieszkałam i weszłam szybkim krokiem na swoje piętro.  Weszłam do mieszkania i zobaczyłam Larsa, który leżał pod kocem i oglądał telewizję.
- Dzięki, że po mnie przyjechałeś. - mruknęłam.
- Zapomniałem.
- A byłeś zobaczyć w sklepie czy przyszła już moja sukienka na ślub Shanell i Nicka?
- Nie.
- Dzięki kurwa. - rzuciłam swoją torebkę na podłogę i poszłam do swojej sypialni, trzaskając drzwiami.

Marty
- Jaki chcesz smak jogurtu? - spytałem Abigail.
- Kokosowy.
- A owoce?
- Jagody.
- Jeden kokosowy z jagodami i jeden bananowy z truskawkami. - powiedziałem do młodej dziewczyny. Podała nam nasze jogurty, zapłaciłem i poszliśmy przejść się po Lombard Street.
- Jak było u babci? - spytała.
- Śmiesznie. Znowu patrzyli na mnie jak na dziwoląga. Nie wiem czy to przez włosy czy ubrania. A mój samochód oglądali z takim podekscytowaniem jakby to był co najmniej statek kosmiczny. Ciemnogród jakich mało.
- Nie szukali w lesie potwora z pochodniami?
- Tym razem nie.
Usiedliśmy na ławce i przez dłuższą chwilę milczeliśmy. Wyrzuciłem puste opakowanie po jogurcie do kosza i spojrzałem na nią.
- Chcę jechać za jakiś czas do Japonii. - powiedziałem.
- Po co?
- Pozwiedzać. Byłem tam tylko przez trzy dni. Potrzebuję jednak trochę więcej czasu.
- W porządku. Na długo?
- Może... może na miesiąc. Jeszcze nie wiem.
- Ale nie na zawsze?
- Nie. - uśmiechnąłem się nerwowo. Chciałem pojechać tam sam i zobaczyć, jak naprawdę się tam żyje. Czy odnajdę się w tej kulturze, wśród tych ludzi. Jakbym sobie poradził, gdyby było trzęsienie ziemi. Nie chciałem mówić jej o tym, że często myślałem o przeprowadzce do Japonii. - Możesz pojechać ze mną jak chcesz.
- Zobaczę. Marty... - wyrzuciła puste opakowanie do kosza i spojrzała na mnie. - Chcę wiedzieć czy traktujesz nasz związek poważnie.
- Jasne.
- Ja też. Dlatego nie chcę żyć w niepewności, że chcesz się przenieść na drugi koniec świata.
- Nie chcę. Po prostu chcę spędzić trochę czasu w Japonii. To wszystko. Azjatki mi się nie podobają.
- To dobrze. Przyjdziesz jeszcze do mnie, zanim wrócisz do siebie?
- Tak.
Wstaliśmy z ławki i poszliśmy do jej mieszkania.
Niestety przegapiłem mój wieczorny samolot do Los Angeles, bo wizyta w domu Abigail przedłużyła się do rana.

Shanell
- Odwróć się. - powiedział projektant, a ja posłusznie się odwróciłam. Spojrzałam na swoją koronkową obcisłą suknię. Asystentka poprawiła mój nie za długi tren, a druga przyniosła długi do ziemi welon. Wczepiły go w moje włosy i popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze.
- I jak? - spytał. - Ponad sto godzin pracy, wszystko ręcznie robione.
- Jest po prostu wspaniała. - powiedziałam cicho, przejeżdżając dłonią po mojej talii. Zachciało mi się płakać. Kiedy Ryan polecił mi tego młodego projektanta, bardzo sceptycznie do tego podchodziłam, ale postanowiłam zaryzykować. Kiedy teraz widziałam efekty tej pracy, wiem, że nie wybrałabym nikogo innego. Suknia wyglądała dokładnie tak jak z moich marzeń. - Dziękuję. - objęłam go ramieniem.
- Cieszę się, że ci się podoba. Możesz ją ściągnąć, zapakujemy ją.
Kiwnęłam głową i kiedy wyszli, spojrzałam z uśmiechem na dziewczyny. Nick nie mógł dzisiaj ze mną być, zresztą byłam trochę przesądna i nie chciałam go zabierać. Wzięłam ze sobą Roxxi i Dianę, które miały wolny czas i zgodziły się mi towarzyszyć.
- Podoba się wam?
- Jest piękna. - odpowiedziała Diana.
- A tobie się podoba? - spytałam Lunę, głaskając ją po policzku. Mała tylko uśmiechnęła się i zakryła oczy, przytulając się do Diany. - Skóra zdjęta z Dave'a, tylko w milszej i słodszej wersji.
- A charakteru to też cały tatuś, już się buntuje i kocha robić na złość.
Ściągnęłam z siebie moją suknię i ubrałam się. Zapakowali moją suknię i welon do ozdobnego pudełka, pożegnałyśmy się i pojechałyśmy coś zjeść. Zajęłyśmy wolny stolik na zewnątrz restauracji i zawołałam kelnerkę, która przyjęła nasze zamówienie.
- Jak tam twój pan profesor? - spytałam, patrząc na Roxanne.
- Dobrze.
- Pogodziliście się?
- Mhm. - napiła się wody.
- Może coś więcej?
- Nie chcę mówić nic więcej. Mogę powiedzieć tylko tyle, że znajomość się rozwija. Nie muszę już chodzić na jego zajęcia, bo i tak się widujemy.
- Coś się dzieje...
- Nie wiem. Spotykamy się jako znajomi. Mamy mnóstwo wspólnych tematów. Nie sądziłam, że Adrien jest republikanem, tak jak ja.
- Już nie Lacroix, tylko Adrien. - uśmiechnęłam się tajemniczo do Diany.
- A co z Larsem? - odezwała się.
- Przecież on o niczym nie wie.
- Ale...
- I tak miałby to gdzieś. - Roxanne wzruszyła ramionami. Kelnerka przyniosła nasze zamówienie i postawiła przed nami nasze talerze. Przez dłuższą chwilę jadłyśmy w spokoju, jedynie Luna co jakiś czas przerywała ciszę swoimi cichymi pojękiwaniami.
- Spałaś z nim? - spojrzałam poważnie na Roxxi.
- Nie! Mówiłam, że spotykamy się tylko jako znajomi.
- Spokojnie. Pytam tylko.
Roxxi westchnęła nerwowo i odsunęła na bok talerz. Wyciągnęła z torebki portfel i zostawiła pieniądze na stoliku. Wstała i poprawiła włosy.
- Muszę już iść.
- W porządku...
- To cześć.
- Cześć Roxxi. - powiedziała Diana i odprowadziła ją wzrokiem do wyjścia. Spojrzała na Lunę i podała jej kawałek bułki.
- Daje mu. Na pewno. - stwierdziłam nagle.
- Raczej nie. Obstawiam, że chce dać, ale on nie chce.
- Dziwny jakiś.
- Bo ty myślisz, że każdy facet chce tylko jednego. Może właśnie dlatego tak ją do niego ciągnie? Że chce z nią rozmawiać, mają takie same poglądy, a w dodatku on nie widzi w niej tylko obiektu seksualnego.
- Jasne. Pewnie próbuje się powstrzymać, ze względu na żonę, może jeszcze ma jakąś żałobę albo nie jest gotowy na związek. Ale już sobie myśli co by z nią zrobił.
- Przesadzasz.
Pokręciłam głową i wyciągnęłam portfel. Zostawiłam pieniądze na stoliku i dopiłam swój sok. Diana wzięła od Luny obślinioną bułkę i położyła ją na talerzu. Mała zaczęła wydzierać się wniebogłosy.
- Spokojnie, kupię ci drugą.
- Chyba jednak woli tę...
Westchnęła i podała znowu Lunie zmasakrowaną bułkę. Od razu się uspokoiła i wsadziła ją do buzi.
- Cały Dave. Mały buntownik. - uśmiechnęłam się.
- Nie denerwuj mnie.
Wstałyśmy ze swoich miejsc i wyszłyśmy z restauracji. Odwiozłam Dianę i Lunę do domu, po czym pojechałam do przedszkola, żeby odebrać Milana.

wtorek, 4 kwietnia 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 58.

Shanell
- Proszę, to twój bilet lotniczy do Florencji. W środku jest też drugi dla Larsa. Chyba, że bierzesz pana profesora jako osobę towarzyszącą. - uśmiechnęłam się do Roxxi. - A hotel też już jest zarezerwowany, jednak na miejscu dowiesz się który pokój.
- Pan profesor mnie nienawidzi. - rzuciła, odsuwając na bok swój kubek z kawą.
- Co? - usiadłam obok. - Zagadałaś do niego?
- Skompromitowałam się. - jej oczy zaszkliły się. - Dał mi jakiś wiersz do przeczytania, powiedziałam, że go nie znam, a okazało się, że mówił o nim na zajęciach. Zaczęłam się tłumaczyć, że może wtedy akurat mnie nie było, a on stwierdził, że ma dobrą pamięć do takich gęb jak moja. Zaczął mnie pytać o poprzednie zajęcia, a ja nie umiałam odpowiedzieć na żadne pytanie! Mam w dupie pierdoloną poezję, przychodziłam tam dla tego skurwiela. Powiedziałam mu to! - wybuchnęła płaczem. Dawno nie widziałam jej w takim stanie. - A on odpowiedział, że nie spotyka się ze studentkami, mam się wynosić i nie przychodzić więcej na jego zajęcia albo tak mnie załatwi, że wylecę z uczelni!
- Co za chuj z niego... Weź się nie przejmuj tym żabojadem. Olej go. - objęłam ją ramieniem. - Co ci się zresztą tak w nim podoba? To najzwyklejszy facet, na którego nie zwraca się nawet uwagi na ulicy.
- Nie wiem, nie wiem co się ze mną dzieje, do chuja. To wszystko przez tą sukę Mustaine, ona mnie zabrała na jego zajęcia, jak nie miałam co robić.
- Nie przejmuj się nim. Masz faceta.
Przewróciła oczami i wytarła rozmazany makijaż.
- Pójdziemy dzisiaj na imprezę? Tyle czasu nigdzie razem nie byłyśmy. Dawno nie byłam w żadnym klubie.
- Tak... - pociągnęła nosem. - Możemy iść. Ale bez Nicka.
- Jasne. Same pójdziemy. Czekaj, muszę iść do kuchni, kurczak mi się przypali.
- I tak już wracam do domu. Kolega ma do mnie przyjechać po notatki.
- W porządku. Do zobaczenia wieczorem.
- Koło ósmej w Bootsy Bellows.
- Jasne.
Dopiła swoją kawę, po czym wzięła swoją torebkę, skórzaną kurtkę i wyszła z mojego mieszkania.

Roxxi
- Co tak długo? - spytałam, kiedy Shanell do mnie podeszła.
- Był korek. - odpowiedziała, wyciągając z buzi gumę do żucia.
- Fajne jeansy. Nowe szpilki?
- Tak, od Givenchy. Najnowsza kolekcja. Wczoraj mi przysłali w prezencie.
- Chodź już. Muszę się napić. - rzuciłam i weszłyśmy do środka. Pracowałam w tym klubie przez kilka lat, ale dopiero teraz zauważyłam, jak wielu studentów tutaj przychodzi. Co trzecią osobę kojarzyłam z mojej uczelni.
Zajęłyśmy wolny stolik i zawołałam kelnerkę. Zauważył mnie Jack, mój były szef, więc wyręczył dziewczynę i sam do nas podszedł.
- Kto się u nas pojawił. - uśmiechnął się do mnie.
- Cześć Jack. - westchnęłam i powiesiłam torebkę na oparciu krzesełka.
- Co u ciebie?
- Nic ciekawego. Studiuję, nudzę się, spotykam z przyjaciółmi i zastanawiam się co będę robić w przyszłości.
- Słyszałem, że jesteś na dziennikarstwie.
- Od kogo? Marty'ego?
- Nie, od Triny. Nawet jest gdzieś tutaj ze znajomymi.
- Pieprzyć ją. - mruknęłam. - Dwa razy mojito.
- Zaraz przyniosę. - uśmiechnął się i spojrzał na Shanell. - A u ciebie co słychać, złotko? Też nas dawno nie odwiedzałaś.
- Nie mam czasu. Praca, dziecko, ślub. Ale najważniejsze, że teraz jestem.
- Jasne. Zaraz przyjdę. - powiedział, po czym oddalił się w stronę baru.
- Co on taki miły? - spytała Shan.
- Pewnie szuka dupy do pukania. - rzuciłam i skinęłam ręką na znajomych z roku, którzy mi machali.
- Dużo twoich znajomych ze studiów tu jest. - stwierdziła.
- Przy barze widzę nawet jedną kobietę, która wykłada historię sztuki czy coś w tym stylu.
- Może...
- Nie, mojego pana profesora tu nie ma. - przerwałam jej.
Chwilę później wrócił do nas Jack i postawił przed nami nasze drinki, po czym dosiadł się do naszego stolika. Na szczęście nie rzucał żadnymi dwuznacznymi tekstami, nie namawiał nas do ćpania czy szybkiego numerku w toalecie, tylko z nami rozmawiał.
- Idę do łazienki. - powiedziała w pewnym momencie Shan, po czym wstała ze swojego miejsca, wzięła torebkę i oddaliła się w stronę toalet. Jack przysunął się do mnie i odgarnął mi kosmyk włosów za ucho.
- Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele. - uśmiechnęłam się do niego.
- Przecież mieszkam niedaleko. No chodź. - mruknął tuż przy mojej twarzy.
- Nie! Przyszłam tutaj z Shanell.
- Zabierzemy ją ze sobą. Zaliczymy trójkącik z supermodelką.
Zaśmiałam się i odepchnęłam go od siebie.
- Jesteś obrzydliwy. - stwierdziłam, a zaraz po tym przy stoliku pojawiła się Shanell.
- Z czego się śmiejecie? - spytała.
- Nie z ciebie.
- Przecież nie macie powodów, żeby się ze mnie śmiać.
- Roxxi! - usłyszałam krzyk za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam Trinę ze znajomymi. Przewróciłam tylko oczami i zignorowałam ją, ale i tak podeszła do naszego stolika. - Co słychać? Nie mogłam się w tym tygodniu nigdzie złapać na uczelni.
- Może miałyśmy zajęcia w innych godzinach?
- Tak. Może. Robię projekt o modzie francuskiei i Lacroix...
- Możesz przestać o nim mówić? Ten koleś mnie skompromitował i to wszystko twoja wina!
- Nie rozumiem? Zresztą, chodź na zewnątrz pogadać. To ważne.
- Nie chcę z tobą o niczym rozmawiać.
- Nie zachowuj się jak dziecko.
- Mustaine, to ty zachowujesz się jak dziecko. Zniszczyłaś mi życie zabierając mnie na wykład do tego kolesia. Jesteś taka sama jak twój brat, wszystko rozpierdalasz i jeszcze masz to gdzieś.
- Po pierwsze jestem Alves, a nie Mustaine. Po drugie, jakbym miała to w dupie, to nie przychodziłabym do ciebie, a chcę pogadać.
- Idź, Roxxi. - odezwała się Shanell. - Porozmawiać przecież możesz.
Wyciągnęłam z torebki paczkę papierosów i wstałam ze swojego miejsca.
- Masz pięć minut. - rzuciłam do niej i ruszyłam w stronę wyjścia. Kiedy znalazłam się na zewnątrz, Trina stanęła obok mnie. Wyjęłam jednego papierosa z paczki, poprosiłam kogoś o ogień i spojrzałam na siostrę Mustaine'a, zaciągając się mocno.
- Czego? - spytałam, wypuszczając chmurę dymu z ust.
- Jak już mówiłam, robię projekt o modzie w siedemnastowiecznej Francji, pomaga mi w nim Lacroix i kolega z ostatniego roku. Wczoraj Lacroix nie miał dla mnie za bardzo czasu, więc dał mi jakąś książkę z zaznaczonymi fragmentami i powiedział do mojego kumpla, że ma mi pomóc.
- No i?
- No i zaczęliśmy gadać o twoim ulubionym profesorze. Nie uwierzysz czego się dowiedziałam.
Zmarszczyłam brwi i strzepnęłam popiół z papierosa, czekając na odpowiedź.
- Lacroix był żonaty i miał kilkuletnią córkę. Trzy lata temu zginęły w wypadku samochodowym. Znajomy miał z nim zajęcia jeszcze przed tym zdarzeniem, podobno był wtedy zupełnie innym człowiekiem. Potrafił się pośmiać, naciągnąć ocenę czy nawet przyjść na jakąś imprezę studencką. Po tym wypadku stał się taki wymagający i surowy, że czasami strach wejść do niego na zajęcia. Podejrzewam, że to właśnie dlatego tak cię zjechał. Po prostu jeszcze się z tym wszystkim nie pogodził i nie wyobraża sobie nowego związku.
- Ja mu nie proponowałam żadnego związku!
- Ale może on tak to odebrał. Faktycznie będzie lepiej, jeśli nie będziesz przychodzić na wykłady, a po jakimś czasie delikatnie go przeprosisz i może miałabyś jakąś szansę żeby...
- Mustaine, ty mi nie będziesz mówić co mam robić.- przerwałam jej. - Ja wiem co mam robić.
- Ja tylko chciałam pomóc.
- Już mi naprawdę dużo pomogłaś. Tak, że nie mam pojęcia co mam zrobić ze swoim życiem. - mruknęłam i rzuciłam niedopałek na chodnik. - Wiesz gdzie on mieszka?
- Nie, ale mogę się dowiedzieć.
- Dzięki. Wracam do przyjaciół.
- Możecie dołączyć do nas.
- Nie, dzięki. Ja i Shanell musimy pogadać na osobności.
- W porządku.
Rozejrzałam się jeszcze po ulicy i wróciłam do klubu. Podeszłam do mojego stolika i wzięłam moją skórzaną kurtkę i torebkę.
- Shanell, idziemy już. - przerwałam jej rozmowę z Jackiem. - Musimy pogadać, w spokoju i na osobności.
- Coś się stało? - wstała ze swojego miejsca.
- Zbieraj się.
Kiwnęła głową, założyła kurtkę i zostawiła pieniądze na stoliku. Pożegnałyśmy się z Jackiem, który próbował nas jeszcze zatrzymywać i wyszłyśmy z klubu. Złapałyśmy taksówkę i w drodze do domu opowiedziałam jej wszystko, czego dowiedziałam się od siostry Dave'a.
- Sama już nie wiem co mam myśleć o tym facecie. - stwierdziła.
- Ja też nie. - odpowiedziałam, wlepiając wzrok w szybę.
- Ale się wpakowałaś.
Spojrzałam na nią, ale nic nie odpowiedziałam.
- Dlaczego tak cię do niego ciągnie? - kontynuowała.
- Nie wiem. Może to jest właśnie miłość?
- Może. - powiedziała cicho i wyciągnęła pieniądze z torebki. Kiedy się zatrzymaliśmy, podała taksówkarzowi bankton. - Reszty nie trzeba.
Wyszła z samochodu i spojrzała jeszcze na mnie.
- Trzymaj się. - rzuciła, a ja kiwnęłam głową.
- Ty też.
Zamknęła drzwi i odprowadziłam ją wzrokiem do budynku, a zaraz po tym taksówkarz odwiózł mnie do domu.

Dave
- Poczekaj, puszczę psa ze smyczy. - powiedział James, po czym odpiął smycz Loli, która pobiegła od razu do parku oddalonego killa kroków od placu zabaw na który przyszliśmy.
Usiadłem na ławce, trzymając Lunę na rękach, a James zajął miejsce obok mnie. Junior zajął ławkę naprzeciwko nas. Wsunął na nos okulary przeciwsłoneczne, położył się na niej i podciągnął koszulkę.
- Jak sprawa z twoją przeprowadzką? - spytał mnie Hetfield.
- Mamy na oku trzy domy w Kentucky. Musimy najpierw spotkać się z właścicielami i je obejrzeć. Ale to najmniejsze zmartwienie, Josh znowu nam sprawia problemy. - powiedziałem, patrząc na Travisa, który bawił się z Nathanem i Masonem.
- Co robi?
- Marty był ostatnio na wieczorze kawalerskim kolegi z pracy i widział go jak bawi się w klubie ze striptizem, a potem kupował działkę. Średnio mu wierzyłem. Znam dilera, który sprzedaje w tej okolicy i spytałem go o Josha. Marty nie kłamał, a Josh bierze herę. Nawet byśmy się tym nie przejmowali, ale nagle przypomniał sobie, że ma syna i co raz częściej chce się z nim widywać. Diana go trochę postrzaszyła, że jeśli nadal będzie do nas dzwonił po nocach czy przychodził naćpany po Travisa, to zadzwoni na policję, ale on ma to gdzieś. Ostatnio sam go trochę postraszyłem, a ten się śmieje. Powiedział, że nie zgadza się na żadną przeprowadzkę, bo jego syn ma być przy nim.
- Idźcie do sądu. - odezwał się nagle Junior, nawet na nas nie patrząc.
- Średnio nam się to widzi. Travis ma siedem lat, a i tak od zawsze dostaje po tyłku. Najpierw ojciec go porzucił, nie chciał mieć z nim nic wspólnego, tak samo jak jego rodzice, matka Diany też ma średnią ochotę na to żeby się z nim spotykać, później pojawiłem się ja i Diana też już nie była tylko jego, a teraz jest Luna i jej poświęcamy więcej uwagi. W dodatku Josh wszystko nam utrudnia, a targanie się po sądach w niczym nam nie pomoże.
- Może w końcu mu się znudzi albo przedawkuje. - stwierdził James z rozbrajającą szczerością, otwierając swoją butelkę z mrożoną herbatą.
- Tak. Może.
Spojrzałem na Lunę, która zasnęła na moich rękach i ostrożnie położyłem ją do wózka.
- Jak Sophia i jej balet? - spytałem.
- Ćwiczy. Ma w maju przesłuchanie.
- Da radę. Gorzej będzie jak dostanie się do tej szkoły i jednak nie będzie chciała tam chodzić po jakimś czasie.
- To wróci do normalnej.
- A co z Nathanem? Buntuje się?
- Nie. Myślałem, że będzie ciężko, ale przyjął to do wiadomości jak mężczyzna. Już się przyzwyczaja do myśli, że za parę miesięcy możemy się przeprowadzić.
- Kto tutaj zostanie, jak wszyscy się wyprowadzicie? - spytał David.
- Ty zostaniesz. Będziesz pilnował naszej legendy. - odparłem.
- Bardzo śmieszne.
- Przecież możesz się wyprowadzić razem z nami, Junior.
- Nie mam dokąd.
- Ze mną do Kentucky. A ty nie masz planów, żeby w przyszłości wrócić do Minnesoty?
- Judy to diva z Kalifornii, ona nie lubi farmy w Minnesocie.
- Ale twoi rodzice nie będą do końca życia zajmować się farmą, więc pewnie za parę lat to będzie twoje zadanie.
- Wątpię. Jest jeszcze mój brat, który im pomaga.
- Twój brat nie umie tak zajebiście jeździć traktorem jak ty.
- Spierdalaj. - mruknął, odwracając twarz w stronę słońca. James wybuchnął śmiechem, a Junior odwrócił na chwilę głowę w jego stronę.
- Ty się nie śmiej, bo niedługo znowu zostaniesz ojcem.
- Jak to?
- Jakiś pies gwałci Lolę.
James spojrzał od razu w stronę parku, który znajdował się obok. Suczka Jamesa zabawiała się w najlepsze z jakimś mniejszym od niej kundelkiem.
- Kurwa mać! - zerwał się ze swojego miejsca i pobiegł w stronę psów. Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem na Lunę, która poruszyła się lekko przez sen.
- Junior, to normalne, że małe dziecko cały dzień śpi, a w nocy się bawi w swoim łóżeczku?
- Ma to po tobie. Co robiłeś parę lat temu? Cały dzień spałeś, a w nocy uderzałeś w miasto. - wyjaśnił. - Zresztą jak Judy była w ciąży z Taylorem on też często spał, prawie w ogóle się nie ruszał. Jak się urodził robił to samo. Nie masz się czym martwić.
- To trochę straszne, że jest do mnie taka podobna. Nie chcę żeby była taka jak ja.
- Będzie super dziewczyną. Twardą i silną po tobie, ale będzie też miała w sobie trochę wrażliwości i delikatności po mamie.
- Tak myślisz?
- Tak.
- Nasze dzieci w przyszłości powinny się razem spotykać. Moja córka będzie miała chłopaka którego wychowali super rodzice, no i będziemy mieć wspólne ładne wnuki.
- Dave, nie przesadzasz?
- Nie, dlaczego? Lepiej żeby spotykała się z kimś znajomym.
- To będzie ich decyzja z kim będą się spotykać. A może Luna będzie lesbijką?
- Nie, wychowam ją na konserwatystkę. Może któryś twój syn demokrata będzie gejem?
- Może będzie.
Napiłem się mrożonej herbaty Jamesa i zobaczyłem, że wraca już ze swoim psem. Kazał Loli usiąść przy ławce i zajął miejsce obok mnie.
- Co sobie poruchałaś to twoje. - pogłaskałem jego psa.
- Zwierzęta nawet w miejscu publicznym nie potrafią się opanować. - mruknął pod nosem.
- Zupełnie jak ty.
- Jestem opanowany jak skurwysyn.
- Przypomnij sobie, gdzie po raz pierwszy ruchałeś się z Mel.
- Nikt nas nie widział.
- Jasne.
- Daj mi spokój. Mieliśmy po osiemnaście lat.
- Wiem. Wszyscy robiliśmy wtedy dziwne rzeczy.
- Patrzcie, Roxxi. - powiedział James, wskazując palcem na okolice parku. Spojrzeliśmy na Roxanne, która szła zamyślona przed siebie z grubym zeszytem w ręce. James gwizdnął, a ona spojrzała zdezorientowana. Skinęła tylko na nas ręką i poszła dalej.
- Dziwnie się zachowuje. - stwierdziłem. - Nie wiem w ogóle po co jej to dziennikarstwo. Nigdzie jej nie przyjmą do pracy w gazecie czy telewizji z takimi poglądami.
- Fox News może ją przyjąć. - James wzruszył ramionami.
- Albo zmieni poglądy. - dodał Junior.
- Ona? Nigdy.
- I tak się rozstanie z Larsem, a jak skończy studia to już raczej jej nie zobaczymy. Tak mi się wydaje. - powiedziałem.
- Oni już dawno powinni się rozstać. To bardziej patologiczny związek niż ty i Mia. Widać zresztą, że od dawna coś jest między nimi nie tak, ale to nie nasza sprawa.
- Tato, jestem głodny. - powiedział Nath, podchodząc do Jamesa.
- Zaraz idziemy. - dopił mrożoną herbatę i wstał ze swojego miejsca. Pożegnał się z nami i poszedł. Niedługo później ja i Junior również wzięliśmy swoje dzieci i wróciliśmy do domu.