wtorek, 4 kwietnia 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 58.

Shanell
- Proszę, to twój bilet lotniczy do Florencji. W środku jest też drugi dla Larsa. Chyba, że bierzesz pana profesora jako osobę towarzyszącą. - uśmiechnęłam się do Roxxi. - A hotel też już jest zarezerwowany, jednak na miejscu dowiesz się który pokój.
- Pan profesor mnie nienawidzi. - rzuciła, odsuwając na bok swój kubek z kawą.
- Co? - usiadłam obok. - Zagadałaś do niego?
- Skompromitowałam się. - jej oczy zaszkliły się. - Dał mi jakiś wiersz do przeczytania, powiedziałam, że go nie znam, a okazało się, że mówił o nim na zajęciach. Zaczęłam się tłumaczyć, że może wtedy akurat mnie nie było, a on stwierdził, że ma dobrą pamięć do takich gęb jak moja. Zaczął mnie pytać o poprzednie zajęcia, a ja nie umiałam odpowiedzieć na żadne pytanie! Mam w dupie pierdoloną poezję, przychodziłam tam dla tego skurwiela. Powiedziałam mu to! - wybuchnęła płaczem. Dawno nie widziałam jej w takim stanie. - A on odpowiedział, że nie spotyka się ze studentkami, mam się wynosić i nie przychodzić więcej na jego zajęcia albo tak mnie załatwi, że wylecę z uczelni!
- Co za chuj z niego... Weź się nie przejmuj tym żabojadem. Olej go. - objęłam ją ramieniem. - Co ci się zresztą tak w nim podoba? To najzwyklejszy facet, na którego nie zwraca się nawet uwagi na ulicy.
- Nie wiem, nie wiem co się ze mną dzieje, do chuja. To wszystko przez tą sukę Mustaine, ona mnie zabrała na jego zajęcia, jak nie miałam co robić.
- Nie przejmuj się nim. Masz faceta.
Przewróciła oczami i wytarła rozmazany makijaż.
- Pójdziemy dzisiaj na imprezę? Tyle czasu nigdzie razem nie byłyśmy. Dawno nie byłam w żadnym klubie.
- Tak... - pociągnęła nosem. - Możemy iść. Ale bez Nicka.
- Jasne. Same pójdziemy. Czekaj, muszę iść do kuchni, kurczak mi się przypali.
- I tak już wracam do domu. Kolega ma do mnie przyjechać po notatki.
- W porządku. Do zobaczenia wieczorem.
- Koło ósmej w Bootsy Bellows.
- Jasne.
Dopiła swoją kawę, po czym wzięła swoją torebkę, skórzaną kurtkę i wyszła z mojego mieszkania.

Roxxi
- Co tak długo? - spytałam, kiedy Shanell do mnie podeszła.
- Był korek. - odpowiedziała, wyciągając z buzi gumę do żucia.
- Fajne jeansy. Nowe szpilki?
- Tak, od Givenchy. Najnowsza kolekcja. Wczoraj mi przysłali w prezencie.
- Chodź już. Muszę się napić. - rzuciłam i weszłyśmy do środka. Pracowałam w tym klubie przez kilka lat, ale dopiero teraz zauważyłam, jak wielu studentów tutaj przychodzi. Co trzecią osobę kojarzyłam z mojej uczelni.
Zajęłyśmy wolny stolik i zawołałam kelnerkę. Zauważył mnie Jack, mój były szef, więc wyręczył dziewczynę i sam do nas podszedł.
- Kto się u nas pojawił. - uśmiechnął się do mnie.
- Cześć Jack. - westchnęłam i powiesiłam torebkę na oparciu krzesełka.
- Co u ciebie?
- Nic ciekawego. Studiuję, nudzę się, spotykam z przyjaciółmi i zastanawiam się co będę robić w przyszłości.
- Słyszałem, że jesteś na dziennikarstwie.
- Od kogo? Marty'ego?
- Nie, od Triny. Nawet jest gdzieś tutaj ze znajomymi.
- Pieprzyć ją. - mruknęłam. - Dwa razy mojito.
- Zaraz przyniosę. - uśmiechnął się i spojrzał na Shanell. - A u ciebie co słychać, złotko? Też nas dawno nie odwiedzałaś.
- Nie mam czasu. Praca, dziecko, ślub. Ale najważniejsze, że teraz jestem.
- Jasne. Zaraz przyjdę. - powiedział, po czym oddalił się w stronę baru.
- Co on taki miły? - spytała Shan.
- Pewnie szuka dupy do pukania. - rzuciłam i skinęłam ręką na znajomych z roku, którzy mi machali.
- Dużo twoich znajomych ze studiów tu jest. - stwierdziła.
- Przy barze widzę nawet jedną kobietę, która wykłada historię sztuki czy coś w tym stylu.
- Może...
- Nie, mojego pana profesora tu nie ma. - przerwałam jej.
Chwilę później wrócił do nas Jack i postawił przed nami nasze drinki, po czym dosiadł się do naszego stolika. Na szczęście nie rzucał żadnymi dwuznacznymi tekstami, nie namawiał nas do ćpania czy szybkiego numerku w toalecie, tylko z nami rozmawiał.
- Idę do łazienki. - powiedziała w pewnym momencie Shan, po czym wstała ze swojego miejsca, wzięła torebkę i oddaliła się w stronę toalet. Jack przysunął się do mnie i odgarnął mi kosmyk włosów za ucho.
- Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele. - uśmiechnęłam się do niego.
- Przecież mieszkam niedaleko. No chodź. - mruknął tuż przy mojej twarzy.
- Nie! Przyszłam tutaj z Shanell.
- Zabierzemy ją ze sobą. Zaliczymy trójkącik z supermodelką.
Zaśmiałam się i odepchnęłam go od siebie.
- Jesteś obrzydliwy. - stwierdziłam, a zaraz po tym przy stoliku pojawiła się Shanell.
- Z czego się śmiejecie? - spytała.
- Nie z ciebie.
- Przecież nie macie powodów, żeby się ze mnie śmiać.
- Roxxi! - usłyszałam krzyk za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam Trinę ze znajomymi. Przewróciłam tylko oczami i zignorowałam ją, ale i tak podeszła do naszego stolika. - Co słychać? Nie mogłam się w tym tygodniu nigdzie złapać na uczelni.
- Może miałyśmy zajęcia w innych godzinach?
- Tak. Może. Robię projekt o modzie francuskiei i Lacroix...
- Możesz przestać o nim mówić? Ten koleś mnie skompromitował i to wszystko twoja wina!
- Nie rozumiem? Zresztą, chodź na zewnątrz pogadać. To ważne.
- Nie chcę z tobą o niczym rozmawiać.
- Nie zachowuj się jak dziecko.
- Mustaine, to ty zachowujesz się jak dziecko. Zniszczyłaś mi życie zabierając mnie na wykład do tego kolesia. Jesteś taka sama jak twój brat, wszystko rozpierdalasz i jeszcze masz to gdzieś.
- Po pierwsze jestem Alves, a nie Mustaine. Po drugie, jakbym miała to w dupie, to nie przychodziłabym do ciebie, a chcę pogadać.
- Idź, Roxxi. - odezwała się Shanell. - Porozmawiać przecież możesz.
Wyciągnęłam z torebki paczkę papierosów i wstałam ze swojego miejsca.
- Masz pięć minut. - rzuciłam do niej i ruszyłam w stronę wyjścia. Kiedy znalazłam się na zewnątrz, Trina stanęła obok mnie. Wyjęłam jednego papierosa z paczki, poprosiłam kogoś o ogień i spojrzałam na siostrę Mustaine'a, zaciągając się mocno.
- Czego? - spytałam, wypuszczając chmurę dymu z ust.
- Jak już mówiłam, robię projekt o modzie w siedemnastowiecznej Francji, pomaga mi w nim Lacroix i kolega z ostatniego roku. Wczoraj Lacroix nie miał dla mnie za bardzo czasu, więc dał mi jakąś książkę z zaznaczonymi fragmentami i powiedział do mojego kumpla, że ma mi pomóc.
- No i?
- No i zaczęliśmy gadać o twoim ulubionym profesorze. Nie uwierzysz czego się dowiedziałam.
Zmarszczyłam brwi i strzepnęłam popiół z papierosa, czekając na odpowiedź.
- Lacroix był żonaty i miał kilkuletnią córkę. Trzy lata temu zginęły w wypadku samochodowym. Znajomy miał z nim zajęcia jeszcze przed tym zdarzeniem, podobno był wtedy zupełnie innym człowiekiem. Potrafił się pośmiać, naciągnąć ocenę czy nawet przyjść na jakąś imprezę studencką. Po tym wypadku stał się taki wymagający i surowy, że czasami strach wejść do niego na zajęcia. Podejrzewam, że to właśnie dlatego tak cię zjechał. Po prostu jeszcze się z tym wszystkim nie pogodził i nie wyobraża sobie nowego związku.
- Ja mu nie proponowałam żadnego związku!
- Ale może on tak to odebrał. Faktycznie będzie lepiej, jeśli nie będziesz przychodzić na wykłady, a po jakimś czasie delikatnie go przeprosisz i może miałabyś jakąś szansę żeby...
- Mustaine, ty mi nie będziesz mówić co mam robić.- przerwałam jej. - Ja wiem co mam robić.
- Ja tylko chciałam pomóc.
- Już mi naprawdę dużo pomogłaś. Tak, że nie mam pojęcia co mam zrobić ze swoim życiem. - mruknęłam i rzuciłam niedopałek na chodnik. - Wiesz gdzie on mieszka?
- Nie, ale mogę się dowiedzieć.
- Dzięki. Wracam do przyjaciół.
- Możecie dołączyć do nas.
- Nie, dzięki. Ja i Shanell musimy pogadać na osobności.
- W porządku.
Rozejrzałam się jeszcze po ulicy i wróciłam do klubu. Podeszłam do mojego stolika i wzięłam moją skórzaną kurtkę i torebkę.
- Shanell, idziemy już. - przerwałam jej rozmowę z Jackiem. - Musimy pogadać, w spokoju i na osobności.
- Coś się stało? - wstała ze swojego miejsca.
- Zbieraj się.
Kiwnęła głową, założyła kurtkę i zostawiła pieniądze na stoliku. Pożegnałyśmy się z Jackiem, który próbował nas jeszcze zatrzymywać i wyszłyśmy z klubu. Złapałyśmy taksówkę i w drodze do domu opowiedziałam jej wszystko, czego dowiedziałam się od siostry Dave'a.
- Sama już nie wiem co mam myśleć o tym facecie. - stwierdziła.
- Ja też nie. - odpowiedziałam, wlepiając wzrok w szybę.
- Ale się wpakowałaś.
Spojrzałam na nią, ale nic nie odpowiedziałam.
- Dlaczego tak cię do niego ciągnie? - kontynuowała.
- Nie wiem. Może to jest właśnie miłość?
- Może. - powiedziała cicho i wyciągnęła pieniądze z torebki. Kiedy się zatrzymaliśmy, podała taksówkarzowi bankton. - Reszty nie trzeba.
Wyszła z samochodu i spojrzała jeszcze na mnie.
- Trzymaj się. - rzuciła, a ja kiwnęłam głową.
- Ty też.
Zamknęła drzwi i odprowadziłam ją wzrokiem do budynku, a zaraz po tym taksówkarz odwiózł mnie do domu.

Dave
- Poczekaj, puszczę psa ze smyczy. - powiedział James, po czym odpiął smycz Loli, która pobiegła od razu do parku oddalonego killa kroków od placu zabaw na który przyszliśmy.
Usiadłem na ławce, trzymając Lunę na rękach, a James zajął miejsce obok mnie. Junior zajął ławkę naprzeciwko nas. Wsunął na nos okulary przeciwsłoneczne, położył się na niej i podciągnął koszulkę.
- Jak sprawa z twoją przeprowadzką? - spytał mnie Hetfield.
- Mamy na oku trzy domy w Kentucky. Musimy najpierw spotkać się z właścicielami i je obejrzeć. Ale to najmniejsze zmartwienie, Josh znowu nam sprawia problemy. - powiedziałem, patrząc na Travisa, który bawił się z Nathanem i Masonem.
- Co robi?
- Marty był ostatnio na wieczorze kawalerskim kolegi z pracy i widział go jak bawi się w klubie ze striptizem, a potem kupował działkę. Średnio mu wierzyłem. Znam dilera, który sprzedaje w tej okolicy i spytałem go o Josha. Marty nie kłamał, a Josh bierze herę. Nawet byśmy się tym nie przejmowali, ale nagle przypomniał sobie, że ma syna i co raz częściej chce się z nim widywać. Diana go trochę postrzaszyła, że jeśli nadal będzie do nas dzwonił po nocach czy przychodził naćpany po Travisa, to zadzwoni na policję, ale on ma to gdzieś. Ostatnio sam go trochę postraszyłem, a ten się śmieje. Powiedział, że nie zgadza się na żadną przeprowadzkę, bo jego syn ma być przy nim.
- Idźcie do sądu. - odezwał się nagle Junior, nawet na nas nie patrząc.
- Średnio nam się to widzi. Travis ma siedem lat, a i tak od zawsze dostaje po tyłku. Najpierw ojciec go porzucił, nie chciał mieć z nim nic wspólnego, tak samo jak jego rodzice, matka Diany też ma średnią ochotę na to żeby się z nim spotykać, później pojawiłem się ja i Diana też już nie była tylko jego, a teraz jest Luna i jej poświęcamy więcej uwagi. W dodatku Josh wszystko nam utrudnia, a targanie się po sądach w niczym nam nie pomoże.
- Może w końcu mu się znudzi albo przedawkuje. - stwierdził James z rozbrajającą szczerością, otwierając swoją butelkę z mrożoną herbatą.
- Tak. Może.
Spojrzałem na Lunę, która zasnęła na moich rękach i ostrożnie położyłem ją do wózka.
- Jak Sophia i jej balet? - spytałem.
- Ćwiczy. Ma w maju przesłuchanie.
- Da radę. Gorzej będzie jak dostanie się do tej szkoły i jednak nie będzie chciała tam chodzić po jakimś czasie.
- To wróci do normalnej.
- A co z Nathanem? Buntuje się?
- Nie. Myślałem, że będzie ciężko, ale przyjął to do wiadomości jak mężczyzna. Już się przyzwyczaja do myśli, że za parę miesięcy możemy się przeprowadzić.
- Kto tutaj zostanie, jak wszyscy się wyprowadzicie? - spytał David.
- Ty zostaniesz. Będziesz pilnował naszej legendy. - odparłem.
- Bardzo śmieszne.
- Przecież możesz się wyprowadzić razem z nami, Junior.
- Nie mam dokąd.
- Ze mną do Kentucky. A ty nie masz planów, żeby w przyszłości wrócić do Minnesoty?
- Judy to diva z Kalifornii, ona nie lubi farmy w Minnesocie.
- Ale twoi rodzice nie będą do końca życia zajmować się farmą, więc pewnie za parę lat to będzie twoje zadanie.
- Wątpię. Jest jeszcze mój brat, który im pomaga.
- Twój brat nie umie tak zajebiście jeździć traktorem jak ty.
- Spierdalaj. - mruknął, odwracając twarz w stronę słońca. James wybuchnął śmiechem, a Junior odwrócił na chwilę głowę w jego stronę.
- Ty się nie śmiej, bo niedługo znowu zostaniesz ojcem.
- Jak to?
- Jakiś pies gwałci Lolę.
James spojrzał od razu w stronę parku, który znajdował się obok. Suczka Jamesa zabawiała się w najlepsze z jakimś mniejszym od niej kundelkiem.
- Kurwa mać! - zerwał się ze swojego miejsca i pobiegł w stronę psów. Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem na Lunę, która poruszyła się lekko przez sen.
- Junior, to normalne, że małe dziecko cały dzień śpi, a w nocy się bawi w swoim łóżeczku?
- Ma to po tobie. Co robiłeś parę lat temu? Cały dzień spałeś, a w nocy uderzałeś w miasto. - wyjaśnił. - Zresztą jak Judy była w ciąży z Taylorem on też często spał, prawie w ogóle się nie ruszał. Jak się urodził robił to samo. Nie masz się czym martwić.
- To trochę straszne, że jest do mnie taka podobna. Nie chcę żeby była taka jak ja.
- Będzie super dziewczyną. Twardą i silną po tobie, ale będzie też miała w sobie trochę wrażliwości i delikatności po mamie.
- Tak myślisz?
- Tak.
- Nasze dzieci w przyszłości powinny się razem spotykać. Moja córka będzie miała chłopaka którego wychowali super rodzice, no i będziemy mieć wspólne ładne wnuki.
- Dave, nie przesadzasz?
- Nie, dlaczego? Lepiej żeby spotykała się z kimś znajomym.
- To będzie ich decyzja z kim będą się spotykać. A może Luna będzie lesbijką?
- Nie, wychowam ją na konserwatystkę. Może któryś twój syn demokrata będzie gejem?
- Może będzie.
Napiłem się mrożonej herbaty Jamesa i zobaczyłem, że wraca już ze swoim psem. Kazał Loli usiąść przy ławce i zajął miejsce obok mnie.
- Co sobie poruchałaś to twoje. - pogłaskałem jego psa.
- Zwierzęta nawet w miejscu publicznym nie potrafią się opanować. - mruknął pod nosem.
- Zupełnie jak ty.
- Jestem opanowany jak skurwysyn.
- Przypomnij sobie, gdzie po raz pierwszy ruchałeś się z Mel.
- Nikt nas nie widział.
- Jasne.
- Daj mi spokój. Mieliśmy po osiemnaście lat.
- Wiem. Wszyscy robiliśmy wtedy dziwne rzeczy.
- Patrzcie, Roxxi. - powiedział James, wskazując palcem na okolice parku. Spojrzeliśmy na Roxanne, która szła zamyślona przed siebie z grubym zeszytem w ręce. James gwizdnął, a ona spojrzała zdezorientowana. Skinęła tylko na nas ręką i poszła dalej.
- Dziwnie się zachowuje. - stwierdziłem. - Nie wiem w ogóle po co jej to dziennikarstwo. Nigdzie jej nie przyjmą do pracy w gazecie czy telewizji z takimi poglądami.
- Fox News może ją przyjąć. - James wzruszył ramionami.
- Albo zmieni poglądy. - dodał Junior.
- Ona? Nigdy.
- I tak się rozstanie z Larsem, a jak skończy studia to już raczej jej nie zobaczymy. Tak mi się wydaje. - powiedziałem.
- Oni już dawno powinni się rozstać. To bardziej patologiczny związek niż ty i Mia. Widać zresztą, że od dawna coś jest między nimi nie tak, ale to nie nasza sprawa.
- Tato, jestem głodny. - powiedział Nath, podchodząc do Jamesa.
- Zaraz idziemy. - dopił mrożoną herbatę i wstał ze swojego miejsca. Pożegnał się z nami i poszedł. Niedługo później ja i Junior również wzięliśmy swoje dzieci i wróciliśmy do domu.

1 komentarz:

  1. "Co za chuj z niego" XDD, kocham ten tekst.
    No i wyjaśniło się z Lacroixem. Nie dziwię się, przeżył wielką tragedię, ciężko mu się pozbierać i to, jaki jest, to może właśnie jego sposób na jakieś dojście do siebie i poradzenie sobie z rzeczywistością. Wielu ludzi tak ma i ciężko im z powrotem odnaleźć radość życia. Ciekawe, czy Roxxi pomoże w tym Lacroixowi :) Trochę jeszcze czasu im trzeba, tym bardziej, że ani jedno, ani drugie nie wie, co czuje i czego chce.
    No tak, wszyscy chcą uciekać z Los Angeles, ustatkować się już tak na dobre, wychowywać dzieci, żyć sobie w spokoju, z dala od całego pędu i gwaru. Ciekawe, czy przyjaźnie całej paczki przetrwają. Na pewno wiele się zmieniło i zmienia nadal. Poza tym też myślę, że Roxxi rozstanie się z Larsem. Nie jestem pewna w stu procentach, ale mam jakieś co do tego przeczucie.

    OdpowiedzUsuń