piątek, 31 marca 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 57.

Diana
- Teraz wygląda lepiej niż po narodzinach. Nie jest taka pomarszczona. Już nie wygląda jak krewetka, przypomina nawet człowieka. - stwierdziła Kathy, pchając przed sobą wózek z Luną. Uśmiechnęłam się.
- Widziałaś zdjęcia Dave'a z dzieciństwa? Wygląda totalnie jak on.
- Ciekawe czy z charakteru też taka będzie.
- Oby nie. - zaśmiałam się. - Nie wytrzymam z drugim Dave'em.
W pewnym momencie nagle obok nas pojawiła się starsza kobieta i zajrzała do wózka. Zdziwiłam się, bo pierwszy raz widziałam ją na oczy. Nikt normalny nie zagląda ot tak na obce dziecko.
- Coś się stało? - spytałam niepewnie.
- Piękne maleństwo. - oznajmiła, a ja się uśmiechnęłam. Po chwili jednak mina mi zrzedła. - Ale nie da się rzucić uroku. Silna osobowość.
- Lepiej już pójdziemy...
- Może powróżę? - chwyciła mnie za rękę.
- Chyba raczej "okradnę". - zakpiła Kathy. - Co za bzdury. Diana, nie wierz w te zabobony.
- I tak nie mam portfela. - wzruszyłam ramionami. - Niech pani wróży. Zobaczymy ile to warte.
- Masz jeszcze jedno dziecko. - spojrzała na mnie uważnie. - A mąż... bardzo dominujący.
Spojrzałam z przerażeniem na Trinę, która przewróciła tylko oczami i stanęła z boku z Luną.
- Dużo przeszłaś i boisz się przyszłości. - ścisnęła mocnej moją dłoń. - I słusznie. Widzę cię na ranczo. Świeci słońce. Jest z tobą mężczyzna i dziecko. Dziewczynka. Nastolatka.
- A mój syn?
- Nie widać. Nie ma żadnego chłopaka.
- Jak to?
- Diana, chodź już. Nie słuchaj tych bzdur. - wtrąciła się Kathy.
- Masz coś? Jakąś jego rzecz?
- Mam bluzę. - wyciągnęłam ją spod wózka.
- Nie dawaj jej tego, bo jeszcze ukradnie.
- Cicho, Kathy. - podałam kobiecie bluzę Travisa, a ona zaczęła ją dotykać.
- Jest z tobą bardzo zżyty. - mówiła. - Ale nie widzę go przy tobie. Jest sam. Widzę pokój pełen krwi. - zmrużyła oczy i ścisnęła mocniej bluzę. - Ktoś leży w pokoju. Ma mnóstwo ran kłutych.
Kathy wytargała jej bluzę z rąk.
- Dosyć tego. Idziemy. - powiedziała i pociągnęła mnie mocno za rękę. Odwróciłam się jeszcze raz w stronę tej kobiety, ale ona już odeszła. - Nie wierz w to. Specjalnie chciała cię postraszyć.
- To skąd wiedziała o tym, że mam jeszcze syna i dominującego faceta?
- Pewnie widziała bluzę Travisa w wózku. A dominujący facet jest w prawie każdym związku. Nawet ja mogę sobie podejść do jakiejś kobiety i powiedzieć, że ma dominującego męża. O właśnie, ona powiedziała "męża". Dave nie jest jeszcze twoim mężem.
- W sumie... - westchnęłam. Trochę mnie uspokoiła, ale nadal czułam dziwny niepokój. Kiedy wróciłam do domu, wszystko leciało mi z rąk i nie mogłam się na niczym skupić. Wieczorem Dave zauważył, że coś jest nie tak i usiadł obok. Objął mnie ramieniem i cmoknął w szyję.
- Wszystko dobrze?
- Nie. Nie wiem. To głupie.
- Co się stało?
- Byłam z Luną i twoją siostrą w parku, zaczepiła nas jakaś wróżka czy wiedźma. Zajrzała mi do wózka i powiedziała, że nie może rzucić uroku na Lunę, bo ma silną osobowość!
Dave zmarszczył brwi.
- Ale potem powiedziała, że chętnie mi powróży. - kontynuowałam. - Zaczęła mi opowiadać, że w przyszłości widzi mnie na jakimś ranczo, z mężczyzną i dziewczynką. Kiedy spytałam, czy jest tam jakiś chłopiec, odpowiedziała, że nie. Chciała jakąś rzecz Travisa, dałam jej bluzę, a ona zaczęła mówić, że jest ze mną bardzo związany, jednak nie widzi go przy mnie. - zaczęłam szybciej oddychać. - Po chwili zaczęła się dziwnie zachowywać i mówić, że widzi pokój pełen krwi, a na podłodze człowieka z ranami kłutymi. - wybuchnęłam płaczem.
- Diana, są lata dziewięćdziesiąte dwudziestego wieku, a nie średniowiecze. - spojrzał na mnie poważnie. - Nie wierz w te bzdury. Takie rzeczy nawet ja mogę opowiadać obcym ludziom. Pójdę jutro do tego parku i nakopię jej do dupy.
Pociągnęłam nosem i przytuliłam się do niego.
- Nie myśl o tym. Za tydzień o tym zapomnisz. - wytarł moje łzy i pocałował mnie. - Tak?
- Tak...
- Kocham cię. - mruknął tuż przy moich ustach i rozpiął moją flanelową koszulę. Położyłam się, a on pochylił się nade mną i zaczął mnie całować.
Przynajmniej dzięki niemu udało mi się zapomnieć o dzisiejszej sytuacji.

James
- Ej, nie oszukuj. Kroki. - wziąłem od Nathana piłkę i rzuciłem do kosza. Nie trafiłem, więc piłka się odbiła i Nath ją złapał. Zrobił dwutakt i rzucił do kosza. - Dobrze.
- Dzięki. - odpowiedział i podał mi piłkę. Odłożyłem ją na bok. - Pogadamy?
- Ale o czym? Nic nie zrobiłem.
- Wiem. To nic strasznego. Chodź.
Niepewnie usiadł obok mnie na ławce i spojrzał na mnie.
- Chciałbyś się przeprowadzić, gdybyśmy mieli taką możliwość? - spytałem.
- Zależy dokąd.
- Na przykład do Nowego Jorku.
- To daleko...
- Wiem.
- I tutaj mamy blisko do plaży...
- Przecież praktycznie w ogóle nie chodzisz na plażę.
- Tam jest zimniej.
- Nath, czy to jest dla ciebie największy problem?
- Nie. Ale dlaczego chcecie się tam przeprowadzić?
Poprawiłem moje okulary przeciwsłoneczne i spojrzałem na powoli zachodzące słońce.
- Długo rozmawiałem z twoją mamą, wczoraj rozmawialiśmy z Sophią. Chce próbować dostać się do szkoły baletowej w Nowym Jorku. Jesteś też ty i twoja opinia również jest ważna. Nie pozwolimy Soph samej wyjechać, ale ciebie również tu nie zostawimy. Wyjeżdżamy wszyscy albo w ogóle.
- Na zawsze?
- Jeśli uda się jej dostać do tej szkoły, to zostaniemy tam przez kilka lat.
- Też będę musiał zmienić szkołę?
Kiwnąłem głową.
- Może nawet wyjdzie ci to na lepsze. Poznasz nowych przyjaciół, znajdziesz nowe hobby.
- A ty i mama?
- Pójdziemy do pracy, też poznamy nowych ludzi i będziemy robić wszystko, żeby było jak najlepiej.
- A co z twoim zespołem?
Wzruszyłem ramionami.
- Jesteście dla mnie ważniejsi niż zespół.
- Dzięki.
- Gramy dalej?
- Nie, idę już do domu.
- To chodź. - wstałem i wziąłem jego piłkę, po czym opuściliśmy osiedlowe boisko i poszliśmy do domu.

Roxxi
- To tyle na dzisiaj. Dziękuję. - powiedział Lacroix i zaczął zbierać swoje rzeczy z biurka. Wszyscy wychodzili już z sali, a ja udawałam, że jeszcze coś piszę. Kiedy wszyscy wyszli, wstałam ze swojego miejsca i wsadziłam moje notatki do torebki.
- Co studiujesz? - usłyszałam nagle. Podniosłam głowę i spojrzałam na wykładowcę, który nawet na mnie nie patrzył.
- Dziennikarstwo... Chodzę też na wykłady z nauk politycznych... No i do pana, na wykłady z poezji francuskiej... - odpowiedziałam zmieszana.
- Poezja francuska raczej nie ma nic wspólnego z polityką ani dziennikarstwem.
- Siostra mojego przyjaciela studiuje filologię francuską i kiedyś z nią tu przyszłam. Spodobało mi się.
- Nazwisko?
- Friedman. To znaczy... moje to Friedman. Roxanne Friedman. - mruknęłam z zażenowaniem. - A siostra przyjaciela to Kathrina Alves.
- Tak, znam. Drugi rok. Wielbicielka Marii Antoniny i Rewolucji Francuskiej. Szkoda tylko, że tak opuszcza wykłady. - schował swoje notatki do teczki. - Jaki jest twój ulubiony poeta francuski?
- Eee. Chyba Victor Hugo.
- Romantyzm... - zajrzał do szuflady i wyciągnął z niej małą dosyć zniszczoną książkę.
Strona sześćdziesiąt osiem. Przeczytaj i powiesz mi na następnym wykładzie, co sądzisz.
- Dobrze. - powiedziałam i nadal stałam obok niego. W końcu oderwał wzrok od swoich rzeczy i spojrzał na mnie przelotnie.
- To wszystko. Możesz iść.
- Do widzenia... - rzuciłam zmieszana, po czym wyszłam z sali.
Wieczorem, kiedy już leżałam w łóżku, wzięłam książkę, którą dał mi Lacroix i otworzyłam na stronie sześćziesiątej ósmej. Przeczytałam wiersz, ale za nim nie mogłam zrozumieć, o co w nim chodzi. Prawdopodobnie był o nieszczęśliwej miłości.
Lars położył się obok, a ja się odsunęłam.
- Co czytasz? - spytał.
- Jakiś wiersz na zajęcia.
- Mogę zobaczyć?
- Po co?
Wzruszył ramionami.
- Z ciekawości.
Podałam mu książkę, a on z zadowoleniem przeczytał wiersz. Na sam koniec wybuchnął śmiechem.
- Ale gówno. Każą wam się uczyć takich rzeczy na dziennikarstwie?
- Wal się. - wyrwałam mu książkę z rąk.
- Ty też.
- Nienawidzę cię. - wstałam z łóżka i poszłam położyć się do salonu. Tam jednak również nie mogłam się skupić na wierszu. Zaczęłam przeglądać książkę i wypadła z niej jakaś mała karteczka z numerem telefonu. Od razu podniosłam się do pozycji siedzącej. Pomyślałam, że może specjalnie ją wsadził do książki i mi ją dał. Wychyliłam się, podniosłam słuchawkę i wykręciłam numer. Po drugiej stronie nie usłyszałam jednak jego, tylko mojego wykładowcę od komunikacji społecznej.
- Słucham?
Nie byłam w stanie nawet odpowiedzieć "pomyłka", tylko z zażenowaniem odłożyłam słuchawkę. Nie pomyślałam, że profesorowie też między sobą mogą się przyjaźnić.
Rzuciłam książkę na bok i przykryłam się po szyję kocem. Niedługo później zasnęłam.

***

Na kolejne zajęcia czekałam z niecierpliwością. Przez cały wykład Lacroix nie zwracał na mnie uwagi, udawał, że mnie nie ma. Myślałam, że robi to specjalnie przed innymi studentami, żeby nie pomyśleli sobie czegoś głupiego.
Kiedy wykład dobiegł końca i wszyscy wyszli z sali, podeszłam do niego i oddałam mu książkę.
- I? Co myślisz? - spytał bez emocji.
- Podobało mi się.
- Czytałaś już wcześniej ten wiersz?
- Nie.
- Naprawdę? Czytaliśmy go na zajęciach na których byłaś.
Miałam ochotę się zabić.
- Może mnie nie było...
- Byłaś, mam dobrą pamięć do takich gęb.
Spojrzałam na niego zszokowana. Po raz pierwszy nie miałam pojęcia co powiedzieć i bałam się. Przecież gdyby to był ktoś inny, już dawno bym go zniszczyła.
- W którym roku Alfred De Musset wydał "Spowiedź dziecięcą wieku"? - kontynuował. - Pytanie z ostatnich zajęć.
- Nie pamiętam. - zaśmiałam się nerwowo. - Przecież ja nie muszę tego wiedzieć. Nie studiuję filologii francuskiej.
- To po co przychodzisz na moje zajęcia?
- Bo... Po prostu... Chcę...
- Nawet nie wiesz jakie wiersze tu przerabiamy.
- Dobra. - westchnęłam. - Mam gdzieś poezję, w szczególności francuską. Naprawdę gówno mnie to obchodzi. Przychodzę tu żeby na pana popatrzeć i czekam, aż wreszcie zaprosi mnie pan na randkę.
- Nie umawiam się ze studentkami, które mogłyby być moimi córkami.
- Mam trzydzieści lat, nie dwadzieścia.
- Nie interesuje mnie to. I dobrze ci radzę, nie przychodź więcej na moje zajęcia albo tak cię załatwię, że stąd wylecisz.
- Ale...
- Wynoś się.
Spojrzałam na niego zszokowana. Nie byłam w stanie nic mu odpowiedzieć, więc po prostu stamtąd wyszłam i wróciłam do domu, gdzie od razu położyłam się do łóżka i resztę wieczoru płakałam w poduszkę.

1 komentarz:

  1. Przybywam w końcu z zaległymi komentarzami :P
    Zastanawia mnie ciągle ta wróżka. Raczej nie wierzę w takie rzeczy, choć nieraz się słyszy, że coś tam się sprawdza. Myślę akurat, że to wielu przypadkach może być siła autosugestii. Ale nie powiem, zastanawia mnie ten Travis, bo ciągle rozważam to, że ty możesz wykombinować coś z nim albo z Joshem.
    Fajnie, że Nathan nie robi żadnych histerii o przeprowadzkę. Może mu szkoda, ale lepiej, żeby mieli się przeprowadzać teraz niż później, gdyby dzieci zdążyły bardzo się zżyć ze szkołą, kolegami i koleżankami.
    Roxxi i ten Lacroix to jest dla mnie tak dziwna, tajemnicza relacja, ale po czasie muszę przyznać, że podoba mi się to :) Nie mam pojęcia, do czego to może prowadzić. Mogę tylko powiedzieć, że pasują do siebie. On jest takim trochę gburem, chamski, chłodny typ, który traktuje innych z góry, a jaka jest Roxxi to każdy wie. Niby tak ją nieładnie potraktował, a potem coś się jednak działo. Jestem ciekawa, jak to dalej będzie. Jak dla mnie to jedna z większych zagadek Carpe Diem 2 :)

    OdpowiedzUsuń