poniedziałek, 25 stycznia 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 18.

po prawej stronie jest ankieta, nie wyświetla się na telefonach, wystarczy, że klikniecie na samym dole "wyświetl wersję na komputer" i wyskoczy.

będzie mi miło, jeśli się odezwiecie w komentarzu czy chociaż oddacie głos w ankiecie.

Shanell
Poczułam, jak owija swoje ręce wokół mojego ciała. Odgarnął moje włosy na bok, po czym pocałował mnie lekko w szyję i pogłaskał po nagim ramieniu.
- Jakie masz plany na Święto Dziękczynienia? - zapytał w końcu, muskając ustami moją skórę. Odwróciłam się w końcu w jego stronę.
- Do Święta Dziękczynienia został jeszcze miesiąc.
- Szybko zleci.
- Nie mam żadnych. Na pewno będę z Milanem. Nasze pierwsze wspólne święta... - uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Też nie mam żadnych planów. - wzruszył ramionami. - Może spędzilibyśmy je razem?
Zamyśliłam się. Od pięciu lat spędzałam święta poza domem rodzinnym, bez moich rodziców. I nigdy nie spędziłam tych świąt tak jak ja bym chciała. Przez trzy lata spędzałam je z Cliffem i jego rodziną w San Francisco. Czułam się tam naprawdę źle, było zupełnie inaczej niż u mnie. Nigdy zresztą nie lubiłam jeździć w jego rodzinne strony. On uwielbiał spokój, życie z dala od dużych miast, zawsze marzył o tym, żeby w przyszłości mieć jakieś ranczo i tam zamieszkać. Ja znowu uwielbiałam wielkie miasta, wysokie budynki, hałas, korki na ulicach, nocne życie, zachody słońca obserwowane z mojego mieszkania na czternastym piętrze. Nie wyobrażałam sobie, żebym mogła kiedykolwiek zamieszkać na wsi czy jakiejś pustyni w Kolorado.
Z Nickiem spędziłam święta tylko dwa razy, również z jego rodziną, w Monachium. Dla mnie to było coś zupełnie nowego, nigdy wcześniej nie byłam w Niemczech, nie przeżyłam prawdziwej mroźnej zimy. Polubiłam też jego rodzinę. Jego rodzice zawsze byli dla mnie bardzo mili i traktowali mnie jak swoją córkę. Żałowałam trochę, że nie mieli okazji zobaczyć Milana.
Ale to nadal nie było to czego oczekiwałam. Chciałam w końcu mieć swoje święta. Ubrać wielką choinkę, pod którą jest mnóstwo prezentów. Sama upiec indyka na Święto Dziękczynienia, a później przygotować kolację wigilijną. Nick nigdy nie potrafił tego pojąć. Rozumiałam to, że rzadko widywał się ze swoją rodziną, ale przecież mógł też lecieć do Europy w innym czasie. Nie chciał mnie nawet słuchać, kiedy mówiłam, że możemy spędzać święta na zmianę, raz w Los Angeles, a raz w Monachium. On co roku chciał być w Niemczech.
Postanowiłam, że z Colinem nie będzie tak samo. Tym razem to ja będę decydować, jak spędzę święta. Moje pierwsze święta z Milanem, w moim własnym mieszkaniu.
- Dobrze. - powiedziałam w końcu. - Ale pod kilkoma warunkami. Święto Dziękczynienia spędzamy u mnie. I ja będę gotować. Ty będziesz mógł jedynie pomagać.
- Umiesz gotować? - zaśmiał się. Uderzyłam go poduszką, a on odrzucił ją na bok.
- Umiem! Może nie wszystko, ale umiem. Na pewno lepiej od ciebie.
- Nie wydaje mi się, że zrobiłabyś lepszego indyka ode mnie. Wiem, bo sam zawsze robiłem. Moja była żona nie umiała. - powiedział, kładąc się na boku i podpierając się ręką.
- Mam od babci przepis na najlepsze na świecie ciasto z orzechami pekan. - pochwaliłam się.
- Gotujemy razem. Będziesz miała potem więcej czasu na świąteczne zakupy. Choinkę też możemy ubrać razem.
- O nie, choinką ja się zajmę. Pomożesz mi jedynie rozplątać światełka i zawiesić gwiazdkę na czubku.
- Ok, tak może być. - zaśmiał się cicho.
Uśmiechnęłam się do niego promiennie. Wyglądało na to, że w tym roku spędzę jedne z najlepszych świąt w moim życiu.

Roxxi
- ... Niech żyje nam! - zaśpiewaliśmy tak głośno, że zapewne słyszała nas cała dzielnica. Wznieśliśmy kieliszki w górę i wypiliśmy za zdrowie i karierę Joey'a.
Usiedliśmy i wtuliłam się w Larsa, a on objął mnie ramieniem. Wreszcie coś zaczęło się między nami dziać, pracowaliśmy nad swoim związkiem i chyba w końcu wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Nadal nie byliśmy tak zgraną parą jak Mel i James czy Agnes z Jasonem, ale staraliśmy się, żeby było jak najlepiej.
- Szkoda, że Shanell nie ma. - powiedział Joey, biorąc butelkę do ręki. Odkręcił ją i zaczął wszystkim napełniać ich puste kieliszki. - Dzwoniłem do niej wczoraj. Mówiła mi, że postara się przyjść i nie dotarła.
- Pewnie znowu zabawia się z Colinem w jego gabinecie. - Melanie spojrzała na mnie znacząco i obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Frank ścisnął mocniej swoją szklankę i rozejrzał się nerwowo. Nadal nie docierało do niego to, że Shan go olała i znalazła sobie kogoś nowego. Trochę żałowałam, że nie udało im się kilka lat temu, a teraz, kiedy znów na siebie trafili, również im nie wyszło. Wizualnie bardzo do siebie pasowali. Frank był wysoki, przystojny, miał włoskie korzenie. Dla Shan był idealny, ale pogrążył go charakter. Byłam pewna, że gdyby zaakceptował Milana i szanował swoje życie intymne z Shanell, ona nadal by z nim była.
Po jakiejś godzinie picia, śmiania się, wspominania dawnych czasów i byłych partnerów, usłyszeliśmy pukanie. Joey podniósł się i poszedł otworzyć. Wrócił chwilę później uśmiechnięty od ucha do ucha, a za nim weszła Shan. Miała na sobie jasne jeansowe szorty, bluzkę Judas Priest z rękawami do łokci i czarne buty na grubym wysokim obcasie. Skinęła na nas tylko ręką i zwróciła się do jubilata.
- Przepraszam, że tak długo, nie miałam z kim zostawić dziecka i musiałam poczekać na moją mamę. - spojrzała na całkiem spory pakunek w swoich rękach i wcisnęła go Joey'owi. - Życzę ci wszystkiego co najlepsze, dużo zdrowia, szczęścia w miłości i powodzenia w karierze muzycznej. Mam nadzieję, że prezent ci się spodoba.
- Dzięki. - uśmiechnął się i przytulił ją do siebie. - Siadaj.
Rozejrzała się i zajęła miejsce obok Dave'a. Ten klepnął ją z całej siły w udo, zostawiając duży czerwony ślad na jej skórze.
- Gdzie jest Colin? Wczoraj mówiliście, że przyjdziecie razem. - powiedział, patrząc na nią. Shan zmarszczyła brwi.
- Nic takiego nie mówiliśmy.
- Znasz Colina? - wychyliła się Agnes, która siedziała na drugim końcu sofy.
- Nikt go nie zna! - Mel podniosła ręce do góry, prawie wylewając swojego drinka na Scotta. - Sorry...
- Ja go znam. - odezwał się James.
- Też go poznałem. - dodał Dave. - Wczoraj ich widziałem, jak balowali w Dragonfly. Gadaliśmy chwilę i mówiłem, żeby wzięła go ze sobą na urodziny Joey'a.
- Ma dyżur w szpitalu. - odpowiedziała spokojnie Shan.
- Tak imprezować przed dyżurem? Pewnie te dzieci mają z nim wesoło.
- Przecież był trzeźwy! - uniosła się.
- Musiał być trzeźwy, żeby zaliczyć cię jeszcze raz przed dyżurem. - zaśmiał się Marty i przybili sobie z Dave'em piątki. Frank z hukiem odstawił szklankę na stół, ale chyba nikt oprócz mnie i Shanell nie zwrócił na to uwagi.
- Mogę się napić wina? - spytała, spoglądając na Joey'a. Ten skinął tylko głową, po czym pobiegł do kuchni i przyniósł jej duży kieliszek. Charlie nalał jej trochę wina i od razu wzięła kilka łyków, po czym zajęła się rozmową z Dianą. Frank co chwilę na nią zerkał, jakby chciał zagadać lub poprosić ją o chwilę rozmowy czy przebaczenie. Wyglądał na przygnębionego.
Nie mam pojęcia, jak potoczyła się reszta ich wieczoru, bo chwilę później zniknęłam razem z Larsem w dosyć ciasnej toalecie. Na ponad godzinę. Kiedy wróciliśmy, nie było już ani Shanell, ani Franka. Melanie z Jamesem też gdzieś zniknęli.
Naszej długiej nieobecności nikt by nawet nie zauważył, gdyby nie to, że Scott wybrał się do łazienki i znalazł na środku podłogi moje czarne stringi. Razem z Larsem udawaliśmy idiotów i zapieraliśmy się, że nie mamy bladego pojęcia skąd one się tam wzięły. Reszta robiła to samo. O dziwo wszyscy się nabrali i nikt nie skierował na nas żadnych podejrzeń, a Joey został zasypany pytaniami o swoją nową dziewczynę, która nawet nie istniała.

Shanell
- Shanell... odezwij się.
Otworzyłam oczy i popatrzyłam tępo w sufit. Pociągnęłam nosem i podniosłam się z łóżka. Szarpnęłam za puchaty koc i owinęłam się nim. Chwyciłam szklankę wody z limonką, która stała na szafce nocnej i wzięłam kilka łyków. Odstawiłam ją na podłogę.
- Shanell...
- Daj mi spokój. - rzuciłam oschle i założyłam na siebie białą obcisłą koszulkę na ramiączkach, która leżała na krzesełku. Wyjęłam parę majtek z szuflady, wciągnęłam je i usiadłam na łóżku. Wzięłam znów szklankę do ręki i napiłam się.
- Co ci jest? - spytał Frank, podnosząc się lekko. Przysunął się do mnie i oparł brodę na moim ramieniu. Odgarnął moje włosy na bok i cmoknął mnie lekko w szyję. Zamknęłam oczy i westchnęłam cicho.
- Nie powinnam tego robić...
- Czego?
- Spotykać się z tobą. Po tym jak mnie potraktowałeś.
Bello skrzywił się i spojrzał na mnie z boku.
- Zaraz, o czym ty...
- Przestań, Frank. - przerwałam mu chłodno. - Wiem, że opowiadasz każdemu o naszym współżyciu. W dodatku w ogóle nie akceptujesz Milana. Kiedy ja jechałam z nim do szpitala, bo miał gorączkę, ty jak gdyby nigdy nic poszedłeś sobie do domu. Zachowujesz się jak gówniarz, a nie dorosły facet. - odwróciłam się w jego stronę. - Jak ja mogę stworzyć związek z takim człowiekiem?
- Chyba jak ja mogę stworzyć związek z kimś takim jak ty. - wstał i rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu. Dostrzegł swoje ubrania i szybko zgarnął je z podłogi. - Liczy się tylko twój syn, twoja kariera i twoje ego. Pierdolona księżniczka. Nawet w łóżku myślisz tylko o sobie i swojej przyjemności.
Zmarszczyłam brwi i zacisnęłam mocniej dłonie na wysokiej szklance.
- Przynajmniej wiem po co się ze mną spotykałeś.
- Do niczego innego się nie nadajesz.
Bez słowa rzuciłam szklanką, celując w Franka. Zrobił unik, a szkło rozstrzaskało się o ścianę która była za nim. Nie panowałam już nad sobą. Spojrzał na mnie zdezorientowany i szybko wciągnął swoje obcisłe jeansy.
- Furiatka...
- Zamknij się!
- Nie wiem jak taki porządny koleś jak Nick mógł z tobą tyle wytrzymać.
- Przestań! - krzyknęłam i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
- Teraz twój lekarz będzie się z tobą męczył. - rzucił na odchodne i wyszedł z mojej sypialni, trzaskając drzwiami. Rozpłakałam się i rzuciłam się na łóżko. Nawet nie wiem kiedy usnęłam, zmęczona płaczem.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Podniosłam głowę i zobaczyłam na pościeli resztki wczorajszego makijażu. Westchnęłam głośno i znów padłam na poduszkę. Nie miałam nawet ochoty wstać i wpuszczać kogoś do mojego mieszkania.
Mój niemile widziany gość nie miał jednak zamiaru ustąpić i bez żadnego pozwolenia wszedł do środka. Przymknęłam oczy i narzuciłam na siebie kołdrę. Po chwili usłyszałam, jak drzwi do mojej sypialni otwierają się. Miałam nadzieję, że ten ktoś mnie nie zauważy i sobie pójdzie.
- Shanell? Co ty wyprawiasz? - dobiegł mnie głos Nicka. Odkryłam się i spojrzałam na niego zamglonym wzrokiem.
- Co ty tu robisz?
- Przyszedłem po resztę moich rzeczy. Gdzie jest Milan?
- U moich rodziców.
- Nie radzisz sobie, prawda?
- Radzę sobie doskonale. Wszystko jest w porządku. Jestem dobrą matką.
- Właśnie widzę. Dziecka nie ma, w mieszkaniu jest syf, ty wyglądasz jak po całonocnej balandze, a na podłodze leży roztłuczone szkło. - wskazał głową na pamiątkę po kłótni z Frankiem.
- Byłam całą noc w pracy. - skłamałam, odwracając wzrok.
- Jesteś totalnie nieodpowiedzialną gówniarą. - pokręcił głową i podszedł do dużej szafy. Otworzył ją, wyciągnął jakąś torbę i wrzucał do niej swoje ubrania.
- Jestem młodsza od ciebie tylko o cztery lata! To ty do cholery zostawiłeś mnie samą z dzieckiem i nie kontaktowałeś się z nikim przez ponad miesiąc!
- To ty mnie rzuciłaś w szpitalu. I nie chodzi o to, o ile lat jesteś ode mnie młodsza. - mówił, chodząc po pokoju i szukając swoich rzeczy. - W papierach jesteś już dorosłą kobietą, a mentalnie nadal jesteś rozpieszczonym bachorem.
- Nie mów tak, do cholery! Nic nie zrobiłam! Ciężko pracuję, a Milan jest bezpieczny u moich rodziców! Kiedy jestem w domu, zawsze jest ze mną.
- Pokazywanie tyłka fotografom i chodzenie w jakichś szmatach nazywasz ciężką pracą? Ty chyba nigdy nie pracowałaś.
Zmarszczyłam brwi.
- Szkoda tylko, że zarabiam więcej od ciebie...
- Zobaczymy ile będziesz zarabiać za jakieś trzy lata, jak już będziesz za stara i skończą się twoje wszystkie kontrakty.
Nie powiedziałam ani słowa. Przewróciłam się na drugi bok i westchnęłam ciężko. Kiedy jest się jedną z najlepszych modelek i można do woli przebierać we wszystkich propozycjach, nie myśli się o takich rzeczach. Doskonale wiedziałam o tym, że kiedy jest się na samym szczycie, można szybko spaść na dno, jednak popularność, pieniądze, mnóstwo sesji i pokazów sprawiało, że w ogóle o tym nie myślałam.
- Przyszedłeś po swoje rzeczy czy po to, żeby mnie jeszcze bardziej dobijać? - spytałam w końcu.
- Po prostu chcę ci coś uświadomić. Zabrałaś mi syna i stwierdziłaś, że sama go wychowasz, a w ogóle sobie z tym nie radzisz.
- Daję sobie radę. - szepnęłam, zaciskając powieki.
- Nie pozwalasz mi się z nim nawet widywać, a radzę sobie w roli rodzica lepiej niż ty.
- Gdybyś tak wspaniale sobie radził, Josie nie zabroniłaby ci się zbliżać do Nelly! - wybuchnęłam.
- Wiesz doskonale jak było! Powiedziała, że nie zobaczę małej, dopóki nie skończę z ćpaniem. Po prostu zachowała się jak matka... po odwyku mogłem się z nią widywać. Z Milanem nie mogę, nawet nie wiem dlaczego.
- Idź już stąd. Proszę, idź już.
Bez słowa dokończył pakować swoje rzeczy. Kiedy skończył i zbierał się do wyjścia, spojrzał jeszcze na mnie.
- Będę robił ci częstsze wizyty, żeby zobaczyć jak sobie radzisz. Jeśli takie sytuacje będą się powtarzać, zabiorę ci dziecko.
Milczałam. Wzięłam głęboki oddech i wtuliłam mocniej twarz w poduszkę.
Nick już nic więcej nie powiedział, tylko wyszedł bez pożegnania.

sobota, 9 stycznia 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 17.

snapchat: myymedicine

Dave
Od rana Frank siedział w sali prób i uczył się naszych utworów. Postanowiłem zajrzeć do niego jakąś godzinę temu, żeby tylko zobaczyć jak sobie radzi, ale jednak zostałem, usiadłem w kącie i zacząłem pisać coś nowego. Pochłonęło mnie to na tyle, że nawet się do niego nie odzywałem i nie zwracałem uwagi na to co tam pogrywa.
- Dave, kiedy masz się spotkać z Shanell? - spytał nagle. Oderwałem wzrok od zapisanej kartki i spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
- Co?
- Kiedy masz się spotkać z Shanell? - powtórzył zniecierpliwiony. - Obiad, kolacja, ruchanie kurwa, nie wiem co, ale kiedy?
- Spokojnie. Nie wiem. Na razie jest w swoim świecie.
- Swoim świecie? - skrzywił się.
- Wiesz, tydzień mody w Londynie, pokazy i tak dalej.
- Mniejsza z tym, ale jak tylko wróci to powiedz, że musimy się zobaczyć.
- Co ty chcesz wykombinować? - zapytałem podejrzliwie.
- Nic. - wzruszył ramionami i pociągnął za jedną strunę. - Po prostu dawno się z nią nie wiedziałem. Powinna mi się odwdzięczyć za to co robiliśmy w łazience w restauracji.
Przewróciłem oczami.
- Frank, weź się w końcu za te piosenki, a nie bez przerwy pociskasz pierdoły. - powiedziałem i wziąłem paczkę papierosów, która leżała obok mnie. Wyjąłem jednego, odpaliłem i mocno się zaciągnąłem. Rzuciłem długopis na bok i schowałem kartkę do kieszeni mojej skórzanej kurtki, która wisiała na oparciu krzesełka. Wziąłem do ręki pustą butelkę po piwie i podszedłem do okna. Oparłem się o parapet i obserwowałem Franka. Radził sobie nieźle, tak samo jak Charlie szybko się uczył. Jeszcze razem nie graliśmy, ale nie raz widziałem go już na scenie. Miał wygląd, charyzmę, był bardzo widowiskowy. Obawiałem się tylko, że między nami nie będzie takiej chemii jak między mną a Davidem, który był moim najlepszym kumplem i grał ze mną od samego początku.
Kiedy tak rozmyślałem o moim zespole i o tym, co będzie dzisiaj na obiad, do środka wpadł Joey. Kompletnie się go nie spodziewałem, więc myślałem, że może chce tylko coś przekazać Frankowi, ale akurat przyszedł do mnie.
- Pamiętasz, że mam za tydzień urodziny? - spytał, podchodząc do mnie.
- Serio? A nie... O cholera, faktycznie. Październik... - westchnąłem i zgasiłem papierosa. - Pomyliłem z urodzinami mojej siostry.
- W przyszłą sobotę impreza u mnie, pamiętaj. Przychodzisz ze swoją laską i nie przyjmuję żadnej odmowy.
- Czy ja przegapiłem jakąkolwiek imprezę? - wyrzuciłem niedopałek do butelki. - Chyba że te u Kirka. W tamtym roku jak miał urodziny to zaprosił nas na jakąś kolację do siebie. Nie przyszedłem. Ciekawe co w tym roku wymyśli. To już niedługo, w listopadzie...
- Dave, teraz ja mam urodziny. - przerwał mi Joey. - Mógłbyś w moim imieniu zaprosić jeszcze Shanell i Roxxi z Larsem? U Shan włącza się cały czas automatyczna sekretarka, a oni w ogóle nie odbierają.
- Nie wiem czy Shanell zdąży wrócić z Londynu i uporządkować swoje rzeczy związane z pracą... Odkąd urodziła i wróciła do pracy nie ma czasu praktycznie dla nikogo. - powiedziałem szczerze i spojrzałem na Franka, który skończył właśnie grać. - A z Roxxi i Larsem pogadam. Raczej nie będzie problemu.
- Dzięki. Ale miło by było, jakby się zjawiła. Dawno jej nie widziałem. - stwierdził zamyślony Joey.
- Ze swoim facetem nie widziała się z miesiąc...
- Faktycznie dawno się nie widzieliśmy... - pomyślał głośno Frank. Spojrzałem na niego zmieszany.
- Ale... ja nie mówię o tobie... - powiedziałem lekko skrępowany.
Bello zmarszczył brwi.
- Przecież to ja jestem jej chłopakiem, tak? Od kilku tygodni. Już od ponad dwóch miesięcy! Rozstała się z Nickiem!
- Ale ona jest z jakimś lekarzem. Colin chyba. Nie pamiętam, musisz zapytać Jamesa. On już go poznał, zajmował się Milanem kiedy byli razem na randce.
- Jakim kurwa lekarzem?! - krzyknął Frank, ściągając swój bas z ramienia.
- Ja już pójdę... Na razie. - powiedział zażenowany Joey i szybko wyszedł, a ja, nie mający pojęcia o co chodzi, zostałem sam z rozhisteryzowanym Frankiem.
- Nie wiem jakim lekarzem! Może ze swoim ginekologiem! - krzyknąłem zdenerwowany. Przecież to nie była moja sprawa z kim spotyka się Shan. Jasne, przyjaźniliśmy się, ale każde z nas miało swoje życie. Nie chciałem się wtrącać w jej sprawy.
- Jakim prawem ta szmata daje jakiemuś lekarzowi, a mnie unika i robi w chuja? Ta suka powinna mi obciągać z uśmiechem na ustach, a myśli, że może mnie olewać i puszczać się z kim popadnie. Już ja jej kurwa pokażę. - odłożył gitarę i wyszedł bez pożegnania. Trzasnął drzwiami tak, że prawie wyleciały z zawiasów. Westchnąłem głośno.
- Życie Shanell Evans, odcinek 5536... - mruknąłem sam do siebie, po czym usiadłem znowu przy stoliku i wróciłem do pisania.

Shanell
Kolejne dwa dni w Londynie minęły tragicznie. Czułam się okropnie samotna, rozbita i zmęczona. Mój ostatni pokaz podczas Tygodnia Mody był najgorszy. Wypadłam kiepsko, jeszcze nigdy nie zawiodłam tak Ryana, który siedział w pierwszym rzędzie. Kiedy byliśmy już w hotelu powiedział mi tylko, że mogę pomarzyć o tym, że jeszcze kiedykolwiek otworzę pokaz Burberry. Potem zamknął się w swoim pokoju i więcej się do mnie nie odezwał. Ja natomiast byłam u siebie i wyłam w poduszkę, z bezsilności, samotności i mojej porażki. Wszystko mi się ostatnio sypało. Zbyt bardzo wszystko przeżywałam, więc problemy w życiu prywatnym odbijały się na mojej karierze. Zazdrościłam Ryanowi tego, że potrafił wspaniale oddzielić pracę od swojego życia osobistego. Rozstał się z narzeczoną po pięciu latach związku, zdechł jego kot, miał zapalenie krtani - to nic. Nadal potrafił być profesjonalistą. Cholernie mu tego zazdrościłam. Kiedy nie było jeszcze Milana, Nick jeździł ze mną na wszystkie sesje i pokazy, żebym nie czuła się samotna. Teraz nie miałam przy sobie nikogo bliskiego i najzwyczajniej w świecie czułam się źle. Oczywiście nie obwiniałam o te niepowodzenia mojego syna, który przecież nie był niczemu winny. Nie był planowany, zawsze chciałam mieć dzieci dopiero po trzydziestce, ale kiedy zaszłam w ciążę nawet przez chwilę nie pomyślałam o aborcji. Kochałam Milana nad życie. Dopóki nie zobaczyłam zdjęć USG, nie poczułam jego pierwszych ruchów, a potem przytuliłam go po raz pierwszy do siebie po kilku godzinach porodu, nie sądziłam, że można tak bardzo kochać. Kariera zawsze była dla mnie najważniejsza, ale gdybym teraz musiała wybierać pomiędzy pracą a dzieckiem, bez zawahania wybrałabym dziecko.
Z lotniska od razu pojechałam do Dave'a. Prawie się rozpłakałam, kiedy zobaczyłam Milana, który przyglądał mi się z uwagą tymi swoimi pięknymi wielkimi oczami. Moimi oczami. Diana opowiedziała mi, że obudził się jakieś trzy minuty przed moim przyjazdem. Jakby przeczuwał, że mama w końcu do niego wraca.
Zanim zabrałam go do domu, poprosiłam Dianę, żeby jeszcze chwilę się nim zajęła. Pożyczyłam od Dave'a samochód i pojechałam do szpitala. Przesiedziałam trochę czasu w wozie na parkingu. Sama nie wiedziałam, czy czekam na Nicka czy na Colina. Po kilku chwilach bezczynnego czekania wyszłam w końcu z samochodu. Weszłam do szpitala i rozejrzałam się wokół siebie. Nikt nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi. Szłam przed siebie, wdychając charakterystyczny zapach i omijając przechodzących obok mnie pacjentów i pielęgniarki. Kiedy doszłam do gabinetu Colina, bez pukania weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Colin akurat wkładał jakieś dokumenty do walizki. Kończył dyżur. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Shanell? Co ty tu robisz?
- Jestem... - podeszłam do Colina i wtuliłam się w niego. Zrobiło mi się tak dobrze, kiedy poczułam jego zapach, ciepło i dłonie, które owinął wokół mnie. - Tęskniłam...
- Ja też... - powiedział cicho i cmoknął mnie w czoło.
- Nie zostawiaj mnie więcej na tak długo... Proszę... - szepnęłam.
- Wiesz, że to niemożliwe. Ani ty nie rzucisz dla mnie swojego dotychczasowego życia, ani ja dla ciebie...
Mówił prawdę. I w pełni go rozumiałam. Miał już za sobą parę nieudanych związków, był po rozwodzie, więc wiedział, że nie warto rezygnować ze wszystkiego ze względu na kobietę. A mój zawód nie był pracą na całe życie, więc chciałam jak najlepiej wykorzystać swoją szansę. Nie raz kłóciłam się z Nickiem, Cliffem czy nawet Frankiem o to jak zarabiam na życie. Ale nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że mogłabym dla nich z tego wszystkiego zrezygnować. Nawet ciąża nie zniszczyła mojej kariery, a co dopiero facet.
- Ale jesteśmy dla siebie ważni, prawda? - spytałam, cały czas stojąc blisko niego. - Nie kłam, że przez ten czas ani razu o mnie nie pomyślałeś.
- Myślałem. Brakowało mi cie... - zaczął, a ja przerwałam mu pocałunkiem. Reszta poszła bardzo szybko. Skończył dyżur jakieś dwadzieścia minut temu, żadni mali pacjenci na niego nie czekali, więc miałam go tylko dla siebie. Zrobiliśmy to na biurku w jego gabinecie.
Może i wyglądałam na jakąś łatwą, pewnie wielu ludzi myślało że taka jestem, ale nigdy nie przespałam się z żadnym facetem po pierwszej randce. Nawet z Frankiem, którego znałam od lat i naprawdę byłam mocno zauroczona, musiałam się przez jakiś czas spotykać zanim zdecydowałam się pójść z nim do łóżka. Z Colinem spotkałam się zaledwie dwa razy, ale ani trochę nie żałowałam tego co zrobiłam. Cholernie za nim tęskniłam i chciałam być z nim tak blisko, jak tylko się da. Po prostu uwielbiałam tego faceta.

Dave
- Nie mam siły iść na żadną imprezę po dwunastu godzinach pracy, jestem wykończony. - powiedział James, przerzucając nogi przez oparcie fotela. Ścisnął mocniej swoją szklankę z sokiem i przymknął oczy.
- Hammett i tak pewnie miał więcej do roboty niż ty. - spojrzałem na Kirka i wybuchnąłem głośnym śmiechem. Od paru dni żałowałem, że Diana wróciła i już nie mogę z nim mieszkać. Razem z Martym nabijaliśmy się z niego jak nigdy wcześniej. Stało się to zupełnie przez przypadek, kiedy zadzwoniłem do Friedmana i odebrał Hammett. Z grzeczności spytałem go co robi, a on odpowiedział, że trzepie Marty'emu jajka. Później ze wstydem próbował się tłumaczyć, że to były jajka na jajecznicę, ale mnie to nie interesowało. Dwa dni później wbił sobie kolejny gwóźdź do trumny - poszedłem z moją dziewczyną do kina, w którym pracował Kirk. Zanim zaczął się nasz seans, trochę się z niego naśmiewałem i wypominałem mu trzepanie jajek Marty'ego. Wtedy on zdenerwował się i z pełną powagą powiedział, że mam odejść, bo on musi obsłużyć swoich klientów. Prawie popłakałem się ze śmiechu. Na własne życzenie zrobił z siebie męską prostytutkę. Wiedziałem, że ja i Marty przez długi czas mu tego nie zapomnimy.
- To już nie jest śmieszne. - powiedział Kirk zachrypniętym głosem.
- Widzę, że głos straciłeś. Pewnie przez to ciągłe wołanie: "następny". - zaśmiał się Marty i przybiliśmy sobie piątki.
- Przestańcie! - próbował krzyknąć i głośno odchrząknął. - To od lodów!
Kiedy to usłyszeliśmy, ja i Friedman prawie turlaliśmy się ze śmiechu po podłodze. Hammett chyba dopiero po chwili załapał, jakie palnął głupstwo. James, którego niezbyt to wszystko śmieszyło, tym razem uśmiechnął się pod nosem.
- Kirk, lepiej się więcej nie odzywaj. - powiedział całkiem rozsądnie, odkładając swoją pustą szklankę na stół.
- Ale to nie od takich lodów, jadłem je wczoraj w nocy i dlatego...
- Nie pogrążaj się coraz bardziej. - przerwał mu i położył rękę za głowę. Hammett nic więcej nie powiedział. Rozejrzałem się z uśmiechem i klasnąłem w ręce.
- Dobra, idziemy na imprezę. Dragonfly czy Key Club?
- Nie chce mi się nigdzie iść.
- Przestań się zamieniać w Judy albo Juniora i nie marudź. Jest weekend, więc wychodzimy. Dzieci ci w domu płaczą?
- Możliwe. - James wzruszył ramionami.
- Dobra, panowie. - Marty wstał ze swojego miejsca. - Róbcie co chcecie, ale ja mam zamiar dzisiaj się nachlać i porządnie zerżnąć jakąś fajną laskę, więc idę razem z Dave'em.
- Chodź z nami, Kirk. Może znajdziesz sobie nowych klientów. - puściłem mu oczko, a ten zrobił się czerwony.
- James, a Mel nie jest przypadkiem z dziewczynami? - spytał nagle Marty.
- Miała być u Diany i Dave'a...
- Tak ci tylko powiedziały. Na bank już siedzą w jakimś klubie, chleją i tańczą na stołach. - stwierdziłem z grymasem na twarzy. Nawet jeśli, to nie miałem nic przeciwko. Diana znała umiar i wiedziałem, że nie zrobi niczego głupiego.
James przez chwilę się zastanawiał. W końcu jednak podniósł się z fotela i przeczesał palcami swoje falowane włosy. Zarzucił przez ramię skórzaną kurtkę i spojrzał na nas.
- Wiedziałem. A ty, Hammett? Idziesz czy spędzasz wieczór z kotem?
- Idę, tylko założę buty.
Jakieś dziesięc minut później wyszliśmy z domu i ruszyliśmy w stronę Dragonfly. Kirk stwierdził, że podobno gra tam dzisiaj całkiem niezły lokalny zespół. Ja jednak chciałem się tylko napić i potańczyć, James tak samo, a Marty miał nadzieję wyrwać na noc jakąś fajną dupę. Całą drogę opowiadał, że dzisiaj ma ochotę na ładną opaloną blondynkę. Akurat w Los Angeles trudno o taką nie było.
Kiedy weszliśmy do klubu, od razu podeszliśmy do baru i zamówiłem po jednej kolejce. James po chwili zrobił to samo. Kiedy wziąłem do ręki kieliszek i wypiłem całą jego zawartość, zauważyłem, że Marty zagaduje już całkiem niezłą laskę. Uśmiechnąłem się pod nosem. Byłem z niego dumny. Odkąd miałem dziewczynę, ktoś w zespole musiał przejąć rolę kolesia, który jest w stanie zaliczyć każdą laskę, która tylko zakręci się obok. Po jakimś czasie jednak każdemu facetowi stanie na drodze kobieta, która po prostu zmieni diametralnie jego życie. Zawsze byłem pewny, że mnie to nie dotyczy, ale tego dnia, kiedy zobaczyłem po raz pierwszy Dianę, wiedziałem, że coś zaczyna się we mnie dziać. Odkąd byliśmy razem, moje życie przewróciło się do góry nogami. Z dnia na dzień musiałem zostać ojcem dla jej dziecka, musiałem pozbyć się numerów wszystkich dziewczyn, z którymi się wcześniej umawiałem, zmieniły się moje priorytety i nawyki. Ale podobało mi się takie życie. Wiedziałem, że prędzej czy później Marty również spotka odpowiednią kobietę.
- Kirk, dasz mi klucze do mieszkania? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Marty'ego. Spojrzałem na jego towarzyszkę, która nieśmiało trzymała go za rękę i uśmiechała się delikatnie. Miała proste blond włosy i białą koszulkę na ramiączkach odkrywającą brzuch. Kirk lekko się skrzywił.
- Przecież masz swoje klucze.
- Zapomniałem wziąć z domu.
Hammett wyciągnął niechętnie swój komplet z kieszeni i wręczył mu.
- Tylko nie zamykaj drzwi, bo potem zaśniesz i mi nie otworzysz.
Friedman nic więcej nie powiedział. Wypił swoją kolejkę, skinął na nas ręką i wyszedł z klubu, ciągnąc za sobą swoją laskę. Pokręciłem z uśmiechem głową i odwróciłem się w stronę kelnerki, żeby zamówić sobie piwo. W tym samym momencie DJ zaczął grać nowy utwór, a James krzyknął i klasnął w dłonie.
- O kurwa! Uwielbiam ten numer! Idę zatańczyć, chodź ze mną!
- Zaraz przyjdę, wezmę sobie tylko coś do picia! - odkrzyknąłem. Hetfield kiwnął głową i pociągnął za sobą Kirka. Po chwili obydwoje zniknęli w tłumie bawiących się ludzi. W końcu dostałem piwo od młodej kelnerki i rozejrzałem się. Nigdzie nie mogłem dostrzeć Jamesa, Kirka również. Napiłem się i odszedłem od baru. Kiedy przechadzałem się po klubie z plastikowym kubkiem w dłoni, przy jednym ze stolików zobaczyłem znajomą postać. Zmrużyłem oczy i podszedłem bliżej. Przy ścianie, w mało widocznym miejscu siedziała Shanell z jakimś facetem, który w ogóle nie pasował mi do takiego miejsca. Zapewne to był właśnie Colin, jej nowa wielka miłość. Postanowiłem podejść do nich, żeby się przywitać i w końcu go poznać. Nawet nie zauważyli kiedy znalazłem się przy nich, bo byli zbyt zajęci sobą.
- Hej. - przywitałem się, szturchając Shan w jej nagie ramię. Oderwała się od swojego faceta i odwróciła się ze zdziwieniem. Uśmiechnęła się, kiedy mnie zobaczyła.
- Dave. Cześć. - wstała i przytuliła się do mnie. Objąłem ją wolną ręką.
- Co słychać? - spytałem, kiedy odsunęła się ode mnie. Wzruszyła ramionami.
- Nic takiego.
- Może mnie przedstawisz?
Zapewne nie spodobał się jej ten pomysł, bo popatrzyła na mnie niechętnym wzrokiem i zastanawiała się jak może się wykręcić. Zapewne myślała, że tak jak James zrobię jej facetowi wykład o tym, co mu zrobię jeśli nie będzie jej szanował.
- To jest Colin. Colin, to Dave, mój przyjaciel.
Wstał ze swojego miejsca i podał mi dłoń. Miał dosyć silny uścisk, wyglądał na dobrze zbudowanego, był mniej więcej tego samego wzrostu co ja.
- Shanell pewnie nic o mnie nie wspominała? - spytałem, mierząc go wzrokiem.
- No nie... - odpowiedział zmieszany.
- To dobrze, bo o tobie też niewiele mówiła. Słyszałem ostatnio od naszej przyjaciółki, że uprawiacie seks na biurku w twoim gabinecie.
- Dave! - krzyknęła i uderzyła mnie w ramię, prawie rozlewając moje piwo.
- No co? Lepiej nie mów Roxxi i Mel co robisz ze swoim facetem po jego dyżurach. - uśmiechnąłem się i spojrzałem na lekko zażenowanego Colina. Shan uderzyła mnie jeszcze raz i chwyciła swoją jeansową kurtkę z oparcia krzesełka.
- Idziemy. - szarpnęła swojego faceta za rękę, a ten posłusznie za nią poszedł. Trochę zachciało mi się śmiać, ale Shanell zapewne odpowiadało to, że teraz w końcu ona rządzi w jakimś związku.
- Ej, zaczekaj. Pamiętasz o urodzinach Joeya? Są jutro. Zabierz swojego chłopaka.
- Jeszcze nie wiem czy przyjdę. - rzuciła na odchodne i wyszli z klubu, zostawiając mnie samego, z prawie pustym kubkiem po piwie w dłoni.

piątek, 1 stycznia 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 16.


chciałam wam życzyć wszystkiego dobrego w nowym roku, mam nadzieję, że dla mnie również będzie lepszy niż ten. i zapraszam na mojego snapchata, którego niedawno założyłam: myymedicine

James
Odbierałem właśnie Sophię z lekcji i wracaliśmy do domu. Z Nathanem nie było problemu, bo wracał razem z Masonem autobusem. Soph bała się jeszcze sama jeździć. W tym miesiącu moja mała dziewczynka poszła w końcu do szkoły. Był dopiero wrzesień, ale dawała sobie radę, szybko się zaklimatyzowała, znalazła sobie nowe koleżanki. Przez ramię miałem przerzucony jej różowy plecak, a ją trzymałem na rękach. Przez całą drogę opowiadała mi o nauce alfabetu i o tym, jak minął jej dzień.
Kiedy byliśmy na miejscu, Mel była już w domu. Siedziała w salonie i malowała paznokcie.
- Cześć skarbie. - uśmiechnąłem się, a ona zlustrowała mnie wzrokiem. - Coś się stało?
- Wiesz jaki jest dzisiaj dzień?
- Dziewiętnasty września.
- A wczoraj jaki był dzień?
- Osiemnasty września? - spojrzałem na nią niepewnie.
- No właśnie. Co się wydarzyło rok temu osiemnastego września?
Oddałem Sophii jej plecak i wzruszyłem ramionami.
- Nie pamiętam... Nawet nie wiem co robiłem w zeszłą sobotę.
Melanie zmarszczyła brwi. Przyłożyła pędzelek do ostatniego paznokcia i pociągnęła po całej jego długości. Zakręciła w końcu lakier i odłożyła go na bok.
- Rok temu zostałam twoją żoną. Wczoraj była nasza pierwsza rocznica ślubu, do cholery! Jak mogłeś zapomnieć?!
- O kurwa... - wymsknęło mi się. Dopiero teraz skojarzyłem wszystkie fakty. 18 września 1989 roku ożeniłem się z jedną z dwóch najważniejszych kobiet w moim życiu. Drugą z nich była nasza córka, która miała jej oczy. Poczułem się tak głupio, że nie byłem w stanie nawet tego opisać. - Zapomniałem... Mel, przepraszam... Coś wymyślę, obiecuję.
- Po prostu chciałam, żebyś pamiętał... Nieważne. Może za rok nie zapomnisz. - spojrzała na mnie smutno i wstała ze swojego miejsca. - Cześć kochanie. - spojrzała na Sophię i poszła do naszej sypialni. Zakląłem cicho pod nosem. Kiedy planowałem się jej oświadczyć, bałem się, że ze względu na to wszystko co się wydarzyło, nie będzie chciała za mnie wyjść. Ale kiedy w końcu się zgodziła, obiecałem sobie, że już nigdy tak jej nie skrzywdzę i będę się starał, żeby ani trochę nie żałowała swojej decyzji. A teraz okazuje się, że zapomniałem o naszej pierwszej rocznicy ślubu. Zrozumiałbym to, gdybyśmy byli trzydzieści lat po ślubie, ale ona była moją żoną dopiero od roku. Nic dziwnego, że było jej z tego powodu przykro. Nawet nie złożyłem jej życzeń i nie dałem buziaka. Musiałem coś wymyślić, żeby jakoś jej to wynagrodzić.
- Idiota... - powiedziałem sam do siebie i rzuciłem się na kanapę. Zastanawiałem się, co sprezentować mojej żonie z okazji spóźnionej rocznicy.

David
Minęły trzy tygodnie, odkąd siedziałem bezczynnie w domu. Byłem na zwolnieniu lekarskim, więc nie chodziłem już prawie miesiąc do pracy. Nie mogłem brać Taylora na ręce, a przy takim małym dziecku, które już po dwóch krokach bolały nogi to było ciężkie. Dobijało mnie też to, że teraz tylko Judy pracuje i ona musi utrzymywać całą rodzinę. O basie mogłem tylko pomarzyć. W dodatku ta szmata Roxxi nawet nie przyszła mnie przeprosić czy spytać jak się czuję po operacji, do której nigdy by nie doszło gdyby nie jej problemy psychiczne. Nienawidziłem tej suki, zniszczyła mi życie i prawie rozbiła moją rodzinę. Nie chciałem jej więcej widzieć. Irytowało mnie też to, że każdy zaczął się wtrącać w mój związek z Judith i naszą ciężką sytuację. Mel nawet zasugerowała mojej dziewczynie, że powinienem zacząć chodzić do psychoterapeuty. A Judy jej posłuchała. Umówiła mnie na spotkanie do jakiegoś kolesia, z którym nawet nie miałem ochoty rozmawiać. Wyrzucała tylko pieniądze w błoto. Terapia, jeszcze tak droga powinna pomóc, a my się coraz bardziej kłóciliśmy. Dzięki, Mel.
Czas płynął, a ja mimo wsparcia ze strony dziewczyny, "terapii" i tak czułem się beznadziejnie. Nic mnie nie cieszyło, nie miałem nawet ochoty na to, żeby wstać rano z łóżka. Mój kontakt z chłopcami też się trochę osłabił. Widząc moje podejście do wszystkiego, nie chcieli spędzać ze mną czasu. Unikali mnie.
Któregoś popołudnia, kiedy Judy była w pracy, a ja siedziałem bezczynnie na kanapie i patrzyłem tępo w ścianę, do salonu wszedł Mason. Trzymał w ręce zeszyt i podsunął mi go nieśmiało.
- Przepytasz mnie ze słówek z hiszpańskiego? - spytał nieśmiało.
- Jasne. - powiedziałem zachrypniętym głosem. W końcu mogłem się na coś przydać. Wziąłem od niego notatnik i zacząłem przerzucać w nim kartki. Usiadł obok i pokazał mi swój ostatni temat. - Mama?
- Madre.
- Brat?
- Hermano.
- A siostra?
- Hermana.
- Babcia?
- A... - myślał chwilę. - Abuale?
- Abuela. - poprawiłem go. - Tata?
- Padre.
- Dziadek?
- Myli mi się to... Abuole?
- Abuelo. To teraz może zdanie... Kocham moją mamę.
- Amo... - zatrzymał się na chwilę. - A mi madre.
- Mam jednego brata.
Przez dłuższą chwilę nic nie mówił.
- Tengo... - podpowiedziałem.
- Tengo... un... hermano.
- Dobrze. - oddałem mu zeszyt. - Całkiem nieźle. Powtórz jeszcze i będzie ok.
- Tato... - zapytał, odkładając notatnik na bok. Spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi oczami. - Dlaczego nie idziesz do psychoterapeuty?
To brzmiało dziwnie w ustach ośmiolatka.
- Mason, a wiesz w ogóle kim jest psychoterapeuta?
- Nie, ale wszyscy mówią, że powinieneś się z nim zobaczyć.
- Naprawdę? Posłuchaj, coś ci powiem. Psychoterapeuta to ktoś, kto próbuje nie zasnąć kiedy tata do niego mówi i mówi. Potem bierze od taty wszystkie pieniądze i efekt jest taki, że tata czuje się jeszcze gorzej. Rozumiesz?
- Mhm... Tato, nie chodź do psychoterapeuty, dobrze?
Uśmiechnąłem się lekko i poklepałem go po ramieniu.
- Idź się jeszcze pouczyć.
- Kocham cię. - powiedział cicho i pobiegł do swojego pokoju. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Mało brakowało, a straciłbym to wszystko. Straciłbym moją rodzinę, moje dzieci i dziewczynę. Judy była taką twardą i niezależną laską, jak wszystkie kobiety w jej rodzinie. Może i wyglądała na jakąś tępą blond dupę, ale tak kompletnie nie było. Kiedy pierwszy raz ją spotkałem w klubie Gazzarri's na początku 1982 roku, miała osiemnaście lat. Pomyślałem sobie, że wyrwę na jedną noc fajną laskę i na tym się skończy. Tak się jednak nie stało. Pamiętam doskonale, że była dla mnie bardzo niemiła i oschła, nie chciała nawet ze mną rozmawiać, odpowiadała chłodno. Widziała, że jestem pod wpływem narkotyków, a ona zawsze była wielkim wrogiem wszystkich możliwych dragów. Pewnie dlatego później często popadała w różne konflikty z Dave'em i nie potrafili się dogadać.
Spotkała się ze mną jakieś kilka tygodni później, znowu byłem naćpany, a ona po raz kolejny próbowała mnie spławić. Ja jednak nie odpuszczałem. Do pierwszego zbliżenia między nami doszło kilka miesięcy później, ale trwało zaledwie kilka minut. Wiem, że czuła się się wtedy strasznie zażenowana, a mi było głupio jak nigdy. Byłem wtedy uzależniony od heroiny, więc z tymi sprawami bywało różnie. Ale potem zrobiliśmy to znowu, jeszcze raz i kolejny, aż upewniliśmy się, że jesteśmy zakochani. Bo kiedy sypia się z kimś, kogo się nie kocha, jeden raz z reguły wystarcza.
Niedługo później Judy zaszła w ciążę i była już na mnie skazana.
Czasami zastanawiałem się, czy żałowała kiedykolwiek tego, że nie usunęła ciąży, że dała mi szansę, że zgodziła się ze mną zamieszkać. Ja dzięki niej się zmieniłem, stałem się lepszym człowiekiem. Po prostu uratowała mi życie.
W naszej ekipie to było dosyć ciekawe zjawisko - każdy z nas był zupełnie inną parą, wszyscy mieliśmy zupełnie inne zdania, zasady, ale łączyło nas jedno - nasze kobiety ratowały nam życie. Bez nich chyba każdy z nas stoczyłby się na dno. Nie licząc Dave'a, który twierdził, że to właśnie dziewczyny wpędzały go do grobu. Ale mogę się założyć, że gdyby nie poznał Diany, prędzej czy później znowu wróciłby do ćpania.

Shanell
Od kilku minut stałam przy oknie w moim pokoju hotelowym i śledziłam wzrokiem kropelki spływające w dół szyby. Wsłuchiwałam się w deszcz bębniący o parapet i obserwowałam przemoczonych od deszczu Anglików, którym chyba w ogóle to nie przeszkadzało. Byłam w Londynie dopiero drugi dzień, a już chciałam wracać do Los Angeles. Do mojego mieszkania, mojego łóżka, mojego synka. Tak cholernie tęskniłam za Milanem i Colinem. Mały był pod opieką Diany i Dave'a. Kiedy wiedziałam, że jest z Dianą, w ogóle się nie martwiłam. Sama była matką i miała trochę większe doświadczenie ode mnie. Ale kiedy pomyślałam sobie o tym, że moje dziecko jest samo z Dave'em, ciarki przechodziły mi po plecach.
Podeszłam w końcu do telefonu i podniosłam słuchawkę. Wykręciłam numer do Dave'a i usiadłam zrezygnowana na łóżku. Odebrał po trzech sygnałach.
- Halo?
- Hej... To ja.
- Cześć słoneczko. Co u ciebie?
- Tęsknię... - powiedziałam cicho. Na końcu lekko załamał mi się głos, więc zamilkłam na chwilę. - Jak Milan?
- Dobrze. Śpi. Shan, umiem się zająć dzieckiem... Diana też jest. Krzywda mu się nie dzieje.
- Po prostu cholernie mi go brakuje. Budzę się po kilka razy w nocy i wstaję, żeby zajrzeć do łóżeczka. Dopiero jak zapalę światło uświadamiam sobie, że nie jestem w domu, a mój syn jest prawie dziewięć tysięcy kilometrów ode mnie...
- Jeszcze tylko dwa dni. Już niedługo go zobaczysz... O, właśnie się przekręcił na brzuch i coś mruczy pod nosem.
Uśmiechnęłam się lekko. Byłam już spokojniejsza, więc położyłam się na łóżku i dalej z nim rozmawiałam. Na chwilę nawet udało mi się zapomnieć o tej całej tęsknocie i samotności.
- Frank wczoraj pytał o ciebie. - oznajmił nagle Mustaine. - Chciał wiedzieć, kiedy wrócisz.
- Frank to kutas.
- Opowiadał, jak robił ci dobrze w męskim kiblu w restauracji.
- Mówiłam, że to kutas. - powtórzyłam ostrzej. - Ciekawe komu jeszcze opowiadał o naszym współżyciu...
- Kolegom z zespołu... Z zespołów. - poprawił się. - Gra teraz z nami, w zastępstwie za Juniora. Mamy teraz Megathrax, a nie Megadeth.
- Cudownie. Jakby znowu o mnie pytał, to mów, że nie wiesz kiedy wracam.
- Ale wiesz, że i tak niedługo na niego trafisz.
- Ja sobie z nim poradzę. Na razie mów, że nie wiesz co u mnie. Muszę kończyć. Ucałuj Milana ode mnie i pozdrów Dianę. Cześć. - szybko się rozłączyłam, nie czekając nawet, aż się ze mną pożegna. Podniosłam się lekko i drżącą ręką wystukałam numer do Colina. Niestety nie odebrał.
Położyłam się znów zrezygnowana, ciężko wzdychając. Jakiś czas później udało mi się w końcu zasnąć.