poniedziałek, 25 stycznia 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 18.

po prawej stronie jest ankieta, nie wyświetla się na telefonach, wystarczy, że klikniecie na samym dole "wyświetl wersję na komputer" i wyskoczy.

będzie mi miło, jeśli się odezwiecie w komentarzu czy chociaż oddacie głos w ankiecie.

Shanell
Poczułam, jak owija swoje ręce wokół mojego ciała. Odgarnął moje włosy na bok, po czym pocałował mnie lekko w szyję i pogłaskał po nagim ramieniu.
- Jakie masz plany na Święto Dziękczynienia? - zapytał w końcu, muskając ustami moją skórę. Odwróciłam się w końcu w jego stronę.
- Do Święta Dziękczynienia został jeszcze miesiąc.
- Szybko zleci.
- Nie mam żadnych. Na pewno będę z Milanem. Nasze pierwsze wspólne święta... - uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Też nie mam żadnych planów. - wzruszył ramionami. - Może spędzilibyśmy je razem?
Zamyśliłam się. Od pięciu lat spędzałam święta poza domem rodzinnym, bez moich rodziców. I nigdy nie spędziłam tych świąt tak jak ja bym chciała. Przez trzy lata spędzałam je z Cliffem i jego rodziną w San Francisco. Czułam się tam naprawdę źle, było zupełnie inaczej niż u mnie. Nigdy zresztą nie lubiłam jeździć w jego rodzinne strony. On uwielbiał spokój, życie z dala od dużych miast, zawsze marzył o tym, żeby w przyszłości mieć jakieś ranczo i tam zamieszkać. Ja znowu uwielbiałam wielkie miasta, wysokie budynki, hałas, korki na ulicach, nocne życie, zachody słońca obserwowane z mojego mieszkania na czternastym piętrze. Nie wyobrażałam sobie, żebym mogła kiedykolwiek zamieszkać na wsi czy jakiejś pustyni w Kolorado.
Z Nickiem spędziłam święta tylko dwa razy, również z jego rodziną, w Monachium. Dla mnie to było coś zupełnie nowego, nigdy wcześniej nie byłam w Niemczech, nie przeżyłam prawdziwej mroźnej zimy. Polubiłam też jego rodzinę. Jego rodzice zawsze byli dla mnie bardzo mili i traktowali mnie jak swoją córkę. Żałowałam trochę, że nie mieli okazji zobaczyć Milana.
Ale to nadal nie było to czego oczekiwałam. Chciałam w końcu mieć swoje święta. Ubrać wielką choinkę, pod którą jest mnóstwo prezentów. Sama upiec indyka na Święto Dziękczynienia, a później przygotować kolację wigilijną. Nick nigdy nie potrafił tego pojąć. Rozumiałam to, że rzadko widywał się ze swoją rodziną, ale przecież mógł też lecieć do Europy w innym czasie. Nie chciał mnie nawet słuchać, kiedy mówiłam, że możemy spędzać święta na zmianę, raz w Los Angeles, a raz w Monachium. On co roku chciał być w Niemczech.
Postanowiłam, że z Colinem nie będzie tak samo. Tym razem to ja będę decydować, jak spędzę święta. Moje pierwsze święta z Milanem, w moim własnym mieszkaniu.
- Dobrze. - powiedziałam w końcu. - Ale pod kilkoma warunkami. Święto Dziękczynienia spędzamy u mnie. I ja będę gotować. Ty będziesz mógł jedynie pomagać.
- Umiesz gotować? - zaśmiał się. Uderzyłam go poduszką, a on odrzucił ją na bok.
- Umiem! Może nie wszystko, ale umiem. Na pewno lepiej od ciebie.
- Nie wydaje mi się, że zrobiłabyś lepszego indyka ode mnie. Wiem, bo sam zawsze robiłem. Moja była żona nie umiała. - powiedział, kładąc się na boku i podpierając się ręką.
- Mam od babci przepis na najlepsze na świecie ciasto z orzechami pekan. - pochwaliłam się.
- Gotujemy razem. Będziesz miała potem więcej czasu na świąteczne zakupy. Choinkę też możemy ubrać razem.
- O nie, choinką ja się zajmę. Pomożesz mi jedynie rozplątać światełka i zawiesić gwiazdkę na czubku.
- Ok, tak może być. - zaśmiał się cicho.
Uśmiechnęłam się do niego promiennie. Wyglądało na to, że w tym roku spędzę jedne z najlepszych świąt w moim życiu.

Roxxi
- ... Niech żyje nam! - zaśpiewaliśmy tak głośno, że zapewne słyszała nas cała dzielnica. Wznieśliśmy kieliszki w górę i wypiliśmy za zdrowie i karierę Joey'a.
Usiedliśmy i wtuliłam się w Larsa, a on objął mnie ramieniem. Wreszcie coś zaczęło się między nami dziać, pracowaliśmy nad swoim związkiem i chyba w końcu wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Nadal nie byliśmy tak zgraną parą jak Mel i James czy Agnes z Jasonem, ale staraliśmy się, żeby było jak najlepiej.
- Szkoda, że Shanell nie ma. - powiedział Joey, biorąc butelkę do ręki. Odkręcił ją i zaczął wszystkim napełniać ich puste kieliszki. - Dzwoniłem do niej wczoraj. Mówiła mi, że postara się przyjść i nie dotarła.
- Pewnie znowu zabawia się z Colinem w jego gabinecie. - Melanie spojrzała na mnie znacząco i obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Frank ścisnął mocniej swoją szklankę i rozejrzał się nerwowo. Nadal nie docierało do niego to, że Shan go olała i znalazła sobie kogoś nowego. Trochę żałowałam, że nie udało im się kilka lat temu, a teraz, kiedy znów na siebie trafili, również im nie wyszło. Wizualnie bardzo do siebie pasowali. Frank był wysoki, przystojny, miał włoskie korzenie. Dla Shan był idealny, ale pogrążył go charakter. Byłam pewna, że gdyby zaakceptował Milana i szanował swoje życie intymne z Shanell, ona nadal by z nim była.
Po jakiejś godzinie picia, śmiania się, wspominania dawnych czasów i byłych partnerów, usłyszeliśmy pukanie. Joey podniósł się i poszedł otworzyć. Wrócił chwilę później uśmiechnięty od ucha do ucha, a za nim weszła Shan. Miała na sobie jasne jeansowe szorty, bluzkę Judas Priest z rękawami do łokci i czarne buty na grubym wysokim obcasie. Skinęła na nas tylko ręką i zwróciła się do jubilata.
- Przepraszam, że tak długo, nie miałam z kim zostawić dziecka i musiałam poczekać na moją mamę. - spojrzała na całkiem spory pakunek w swoich rękach i wcisnęła go Joey'owi. - Życzę ci wszystkiego co najlepsze, dużo zdrowia, szczęścia w miłości i powodzenia w karierze muzycznej. Mam nadzieję, że prezent ci się spodoba.
- Dzięki. - uśmiechnął się i przytulił ją do siebie. - Siadaj.
Rozejrzała się i zajęła miejsce obok Dave'a. Ten klepnął ją z całej siły w udo, zostawiając duży czerwony ślad na jej skórze.
- Gdzie jest Colin? Wczoraj mówiliście, że przyjdziecie razem. - powiedział, patrząc na nią. Shan zmarszczyła brwi.
- Nic takiego nie mówiliśmy.
- Znasz Colina? - wychyliła się Agnes, która siedziała na drugim końcu sofy.
- Nikt go nie zna! - Mel podniosła ręce do góry, prawie wylewając swojego drinka na Scotta. - Sorry...
- Ja go znam. - odezwał się James.
- Też go poznałem. - dodał Dave. - Wczoraj ich widziałem, jak balowali w Dragonfly. Gadaliśmy chwilę i mówiłem, żeby wzięła go ze sobą na urodziny Joey'a.
- Ma dyżur w szpitalu. - odpowiedziała spokojnie Shan.
- Tak imprezować przed dyżurem? Pewnie te dzieci mają z nim wesoło.
- Przecież był trzeźwy! - uniosła się.
- Musiał być trzeźwy, żeby zaliczyć cię jeszcze raz przed dyżurem. - zaśmiał się Marty i przybili sobie z Dave'em piątki. Frank z hukiem odstawił szklankę na stół, ale chyba nikt oprócz mnie i Shanell nie zwrócił na to uwagi.
- Mogę się napić wina? - spytała, spoglądając na Joey'a. Ten skinął tylko głową, po czym pobiegł do kuchni i przyniósł jej duży kieliszek. Charlie nalał jej trochę wina i od razu wzięła kilka łyków, po czym zajęła się rozmową z Dianą. Frank co chwilę na nią zerkał, jakby chciał zagadać lub poprosić ją o chwilę rozmowy czy przebaczenie. Wyglądał na przygnębionego.
Nie mam pojęcia, jak potoczyła się reszta ich wieczoru, bo chwilę później zniknęłam razem z Larsem w dosyć ciasnej toalecie. Na ponad godzinę. Kiedy wróciliśmy, nie było już ani Shanell, ani Franka. Melanie z Jamesem też gdzieś zniknęli.
Naszej długiej nieobecności nikt by nawet nie zauważył, gdyby nie to, że Scott wybrał się do łazienki i znalazł na środku podłogi moje czarne stringi. Razem z Larsem udawaliśmy idiotów i zapieraliśmy się, że nie mamy bladego pojęcia skąd one się tam wzięły. Reszta robiła to samo. O dziwo wszyscy się nabrali i nikt nie skierował na nas żadnych podejrzeń, a Joey został zasypany pytaniami o swoją nową dziewczynę, która nawet nie istniała.

Shanell
- Shanell... odezwij się.
Otworzyłam oczy i popatrzyłam tępo w sufit. Pociągnęłam nosem i podniosłam się z łóżka. Szarpnęłam za puchaty koc i owinęłam się nim. Chwyciłam szklankę wody z limonką, która stała na szafce nocnej i wzięłam kilka łyków. Odstawiłam ją na podłogę.
- Shanell...
- Daj mi spokój. - rzuciłam oschle i założyłam na siebie białą obcisłą koszulkę na ramiączkach, która leżała na krzesełku. Wyjęłam parę majtek z szuflady, wciągnęłam je i usiadłam na łóżku. Wzięłam znów szklankę do ręki i napiłam się.
- Co ci jest? - spytał Frank, podnosząc się lekko. Przysunął się do mnie i oparł brodę na moim ramieniu. Odgarnął moje włosy na bok i cmoknął mnie lekko w szyję. Zamknęłam oczy i westchnęłam cicho.
- Nie powinnam tego robić...
- Czego?
- Spotykać się z tobą. Po tym jak mnie potraktowałeś.
Bello skrzywił się i spojrzał na mnie z boku.
- Zaraz, o czym ty...
- Przestań, Frank. - przerwałam mu chłodno. - Wiem, że opowiadasz każdemu o naszym współżyciu. W dodatku w ogóle nie akceptujesz Milana. Kiedy ja jechałam z nim do szpitala, bo miał gorączkę, ty jak gdyby nigdy nic poszedłeś sobie do domu. Zachowujesz się jak gówniarz, a nie dorosły facet. - odwróciłam się w jego stronę. - Jak ja mogę stworzyć związek z takim człowiekiem?
- Chyba jak ja mogę stworzyć związek z kimś takim jak ty. - wstał i rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu. Dostrzegł swoje ubrania i szybko zgarnął je z podłogi. - Liczy się tylko twój syn, twoja kariera i twoje ego. Pierdolona księżniczka. Nawet w łóżku myślisz tylko o sobie i swojej przyjemności.
Zmarszczyłam brwi i zacisnęłam mocniej dłonie na wysokiej szklance.
- Przynajmniej wiem po co się ze mną spotykałeś.
- Do niczego innego się nie nadajesz.
Bez słowa rzuciłam szklanką, celując w Franka. Zrobił unik, a szkło rozstrzaskało się o ścianę która była za nim. Nie panowałam już nad sobą. Spojrzał na mnie zdezorientowany i szybko wciągnął swoje obcisłe jeansy.
- Furiatka...
- Zamknij się!
- Nie wiem jak taki porządny koleś jak Nick mógł z tobą tyle wytrzymać.
- Przestań! - krzyknęłam i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
- Teraz twój lekarz będzie się z tobą męczył. - rzucił na odchodne i wyszedł z mojej sypialni, trzaskając drzwiami. Rozpłakałam się i rzuciłam się na łóżko. Nawet nie wiem kiedy usnęłam, zmęczona płaczem.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Podniosłam głowę i zobaczyłam na pościeli resztki wczorajszego makijażu. Westchnęłam głośno i znów padłam na poduszkę. Nie miałam nawet ochoty wstać i wpuszczać kogoś do mojego mieszkania.
Mój niemile widziany gość nie miał jednak zamiaru ustąpić i bez żadnego pozwolenia wszedł do środka. Przymknęłam oczy i narzuciłam na siebie kołdrę. Po chwili usłyszałam, jak drzwi do mojej sypialni otwierają się. Miałam nadzieję, że ten ktoś mnie nie zauważy i sobie pójdzie.
- Shanell? Co ty wyprawiasz? - dobiegł mnie głos Nicka. Odkryłam się i spojrzałam na niego zamglonym wzrokiem.
- Co ty tu robisz?
- Przyszedłem po resztę moich rzeczy. Gdzie jest Milan?
- U moich rodziców.
- Nie radzisz sobie, prawda?
- Radzę sobie doskonale. Wszystko jest w porządku. Jestem dobrą matką.
- Właśnie widzę. Dziecka nie ma, w mieszkaniu jest syf, ty wyglądasz jak po całonocnej balandze, a na podłodze leży roztłuczone szkło. - wskazał głową na pamiątkę po kłótni z Frankiem.
- Byłam całą noc w pracy. - skłamałam, odwracając wzrok.
- Jesteś totalnie nieodpowiedzialną gówniarą. - pokręcił głową i podszedł do dużej szafy. Otworzył ją, wyciągnął jakąś torbę i wrzucał do niej swoje ubrania.
- Jestem młodsza od ciebie tylko o cztery lata! To ty do cholery zostawiłeś mnie samą z dzieckiem i nie kontaktowałeś się z nikim przez ponad miesiąc!
- To ty mnie rzuciłaś w szpitalu. I nie chodzi o to, o ile lat jesteś ode mnie młodsza. - mówił, chodząc po pokoju i szukając swoich rzeczy. - W papierach jesteś już dorosłą kobietą, a mentalnie nadal jesteś rozpieszczonym bachorem.
- Nie mów tak, do cholery! Nic nie zrobiłam! Ciężko pracuję, a Milan jest bezpieczny u moich rodziców! Kiedy jestem w domu, zawsze jest ze mną.
- Pokazywanie tyłka fotografom i chodzenie w jakichś szmatach nazywasz ciężką pracą? Ty chyba nigdy nie pracowałaś.
Zmarszczyłam brwi.
- Szkoda tylko, że zarabiam więcej od ciebie...
- Zobaczymy ile będziesz zarabiać za jakieś trzy lata, jak już będziesz za stara i skończą się twoje wszystkie kontrakty.
Nie powiedziałam ani słowa. Przewróciłam się na drugi bok i westchnęłam ciężko. Kiedy jest się jedną z najlepszych modelek i można do woli przebierać we wszystkich propozycjach, nie myśli się o takich rzeczach. Doskonale wiedziałam o tym, że kiedy jest się na samym szczycie, można szybko spaść na dno, jednak popularność, pieniądze, mnóstwo sesji i pokazów sprawiało, że w ogóle o tym nie myślałam.
- Przyszedłeś po swoje rzeczy czy po to, żeby mnie jeszcze bardziej dobijać? - spytałam w końcu.
- Po prostu chcę ci coś uświadomić. Zabrałaś mi syna i stwierdziłaś, że sama go wychowasz, a w ogóle sobie z tym nie radzisz.
- Daję sobie radę. - szepnęłam, zaciskając powieki.
- Nie pozwalasz mi się z nim nawet widywać, a radzę sobie w roli rodzica lepiej niż ty.
- Gdybyś tak wspaniale sobie radził, Josie nie zabroniłaby ci się zbliżać do Nelly! - wybuchnęłam.
- Wiesz doskonale jak było! Powiedziała, że nie zobaczę małej, dopóki nie skończę z ćpaniem. Po prostu zachowała się jak matka... po odwyku mogłem się z nią widywać. Z Milanem nie mogę, nawet nie wiem dlaczego.
- Idź już stąd. Proszę, idź już.
Bez słowa dokończył pakować swoje rzeczy. Kiedy skończył i zbierał się do wyjścia, spojrzał jeszcze na mnie.
- Będę robił ci częstsze wizyty, żeby zobaczyć jak sobie radzisz. Jeśli takie sytuacje będą się powtarzać, zabiorę ci dziecko.
Milczałam. Wzięłam głęboki oddech i wtuliłam mocniej twarz w poduszkę.
Nick już nic więcej nie powiedział, tylko wyszedł bez pożegnania.

1 komentarz:

  1. Cześć i czołem.

    Dobra, bez zbędnych wstępów.
    Powiem, że... stał się cud, haha. Popatrzyłam przychylnym okiem na Shan, chociaż... dobra i tak jej nie lubię i raczej nie polubię, ale jakoś tak zrobiło mi się jej szkoda. Co jest dziwne, haha. Dobra, ale w końcu musiałam okazać moje chamskie serce.

    Być może do tej pory broniłam Nicka, sama nie wiem... ale teraz zaczyna wychodzić, że on także aż taki w porządku nie był. Miłość jest piękna (podobno, nie wiem, nie znam się) ale życie z drugim człowiekiem wymaga kompromisów. No tak, ostatnio usłyszałam słowa od starszej i mądrzejszej koleżanki "Rose, to nie jest tak jak ci się wydaje, nie jest" no nie jest, haha. Ogólnie, no wiadomo, że święta to rodzinny czas, ale też tak trochę głupio, że za każdym razem miało być tak jak Nick chciał. Wiadomo, jego rodzina była dalej, ale no tak, przecież mogli tam jechać w jakimś innym czasie... Ech, ale niektórym facetom nie przetłumaczysz.
    No i nie spodobało mi się to, że Nick w sumie wpadł tylko po rzeczy. Zapytał się co prawda, gdzie jest Milan, ale... w sumie, mam wrażenie, że go to wcale nie obchodziło. Dobrze, może Shan zabroniła mu kontaktów z nim, chociaż ja sobie takiego czegoś nie przypominam, aby to było tak dosłownie. Chyba coś tam mu tylko powiedziała, a on sobie to do serca wziął za bardzo. Ale skoro w jego rozumowaniu zabroniła mu się widywać z dzieckiem, a jemu na dziecku zależy, to powinien poruszyć niebo i ziemię, aby mieć kontakt z Milanem. Nie wiem, nawet iść do sądu i wymusić to na Shan. A on tak naprawdę nie zrobił nic... kompletnie nic, a w sumie ma jeszcze pretensje. Wkurwiają mnie takie słowa "Ok, nie radzisz sobie, zabiorę ci dziecko!" Mam wrażenie, że w tym momencie Milan stał się kartą przetargową, a to nie jest dobre. Mogę nawet powiedzieć, że to jest bardzo złe...

    No to tyle.
    Zapraszam jeszcze do mnie na nowy.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń