sobota, 13 lutego 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 19.

kilka słów na początek. dwa tygodnie, jeden komentarz. ja wiem, że wyświetlenia mogą być nabijane przez jakieś zupełnie różne osoby, które czasami natkną się przypadkowo na bloga, czytają stare opowiadania, wszystko jedno. ale głosy w ankiecie raczej od przypadkowych osób nie były, tylko od kogoś kto czyta aktualne opowiadanie. było ich z dziewięć. pewnie niewiele, ale dla mnie całkiem dużo. mieć obecnie dziewięć komentarzy pod rozdziałem, wow.
długo nad tym myślałam, rozmawiałam z kimś i chcę coś przekazać - jeśli ktoś kto to czyta nie zostawi po sobie nawet jednego zdania w komentarzu, jeśli nadal po dwóch tygodniach będzie tylko jeden komentarz - to będzie OSTATNI rozdział, który ukazał się na tym blogu.

Judy
- Na razie wszystko jest w porządku. Teraz czeka pana rehabilitacja, więc proszę być dobrej myśli. - powiedział lekarz, przeglądając zdjęcia rentgenowskie Davida. Dzisiaj był nasz szczęśliwy dzień. Ściągnęli mu gips, a ja w końcu zobaczyłam uśmiech na jego twarzy.
- Mogę wrócić do pracy?
- Myślę, że tak, ale niech sobie zrobi pan jeszcze parę dni wolnego. Trzeba oszczędzać rękę, ona może jeszcze trochę boleć.
Junior kiwnął głową.
- A co z gitarą? Jestem muzykiem...
- Obawiam się, że to wykluczone. Sama rehabilitacja potrwa długo, co najmniej pół roku...
- Będę mógł jeszcze grać?
- Mam nadzieję. Potrzeba czasu. Proszę myśleć pozytywnie. - zakończył rozmowę lekarz, po czym podbił jedną z kartek i złożył na niej swój podpis. Schowałam papiery Davida do torebki, pożegnaliśmy się i wyszliśmy z gabinetu.
Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, złapałam go za rękę i oparłam głowę na jego ramieniu. Szliśmy w stronę samochodu.
- Myślisz, że będę mógł grać? - spytał po chwili milczenia.
- Jasne. Po prostu potrzeba czasu i cierpliwości. - powtórzyłam mu to samo co lekarz. Kiwnął niepewnie głową i spojrzał na mnie. Uśmiechnął się lekko, a ja odwzajemniłam jego gest. Ten uśmiech był obecnie najlepszym prezentem, jaki mogłam dostać. Zatrzymaliśmy się na środku szpitalnego parkingu i złapał mnie za ręce.
- Przepraszam za to, jak się ostatnio zachowywałem. Wyładowywałem całą swoją frustrację na tobie i chłopcach, a byliście ostatnimi osobami, które na to zasłużyły.
Kiwnęłam głową i spuściłam wzrok.
- Wybaczam. Każdy by się załamał na twoim miejscu.
- I zapomnij o tym, jak mówiłem, że nie chcę z tobą być. To nieprawda... Nigdy nie przyszłoby mi na myśl, żeby się z tobą rozstać i zostawić cię z Taylorem i Masonem. Strasznie was kocham, jesteście dla mnie wszystkim.
- Też cię kochamy. - powiedziałam cicho, a on przygarnął mnie do siebie. Wtuliłam się w niego i przymknęłam oczy.
- Wynagrodzę ci to wszystko. Obiecuję. - oznajmił, kiedy w końcu odsunęliśmy się od siebie. Zaprzeczyłam szybko ruchem głowy.
- Po prostu chcę, żeby było tak jak dawniej. - stwierdziłam od razu. David odgarnął mi kosmyk rozwianych włosów za ucho.
- Obiecuję, że tak będzie.
Uśmiechnęłam się do niego i wsiedliśmy do samochodu. Ruszyliśmy w stronę naszego domu.
Miałam nadzieję, że teraz wszystko będzie dobrze.

Roxxi
- Dwa razy Tequila Sunrise do stolika numer pięć, biorę przerwę! - krzyknęłam do barmana i rzuciłam pustą tacę na ladę. Wyciągnęłam paczkę fajek z tylnej kieszeni obcisłych jeansów i wyszłam na zaplecze. Oparłam o obdrapany stół, wyciągnęłam jednego papierosa i odpaliłam go. Zaciągnęłam się i wypuściłam chmurę dymu z ust. Pociągnęłam nosem i przysunęłam do siebie szklankę z petami. Po chwili zobaczyłam, jak tylnym wejściem wchodzi mój szef. Zerknął na mnie i uśmiechnął się lekko.
- O, Jack, dobrze że jesteś. Mogę dostać jutro dzień wolnego? Umówiłam się z przyjaciółmi.
- Miałem inne plany.
- Mogę przyjść, jeśli to jakiś problem. - zmarszczyłam brwi i strzepnęłam popiół z papierosa do szklanki. Przyjrzał mi się i podszedł do mnie, a ja podniosłam głowę do góry. Sięgałam mu do ramion. Był dobrze zbudowany, sporo ćwiczył na siłowni, miał czarne włosy i ciemne oczy. Zawsze kręciło mnie to, że był taki męski i mówił do mnie niskim głębokim głosem.
Położył dłoń na moim biodrze i pochylił się nade mną. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować po szyi. Przewróciłam oczami. Jedną ręką próbowałam go odepchnął, a w drugiej trzymałam żarzącego się papierosa.
- Muszę wracać do pracy. Moja zmiana kończy się dopiero za trzy godziny. - powiedziałam lekko zirytowana.
- Zaczekaj.
- Chcesz mi dać podwyżkę?
- Pogadamy o tym później, dobrze? - mruknął i przejechał dłonią po moich plecach, schodząc coraz niżej. Bez zastanowienia przypaliłam jego skórę papierosem. Krzyknął i odskoczył ode mnie. Zamachnął się na mnie, a ja kopnęłam go prosto w krocze. Osunął się na podłogę, wrzeszcząc z bólu. Uśmiechnęłam się i zgasiłam butem papierosa, który upadł mi na ziemię.
- Ty suko... - wysyczał, biorąc głęboki oddech. - Jesteś zwolniona... wynoś się...
- Wyrzucasz mnie? Sama odchodzę.
Wzięłam tylko moją torebkę i chwyciłam za klamkę. Spojrzałam jeszcze raz na Jacka.
- Jeszcze się zastanowię, czy wniosę oskarżenie o gwałt. I zacznij lepiej chować swoją kokę, bo ktoś cię w końcu podpierdoli i zamkną tę budę. - uśmiechnęłam się szyderczo i wyszłam, trzaskając drzwiami. Rozejrzałam się po zatłoczonej ulicy i ruszyłam w stronę domu, przepychając się między roześmianymi i pijanymi ludźmi.
Miałam to gdzieś, że straciłam pracę, już dawno chciałam stamtąd odejść. Nie chciałam też składać żadnych doniesień na policji. Jack nigdy mnie nie zgwałcił, sama się z nim pieprzyłam w czasie pracy. Nie obchodziło mnie też to, że trzyma dragi w klubie. To jego sprawa.
Chciałam tylko dojść do mojego mieszkania, rzucić się na łóżko i spać tak długo, jak tylko mogę.

James
Było już późne sobotnie popołudnie. Siedziałem razem z Mel, Roxxi, Larsem, Kirkiem i Martym w nowo otwartej teksańskiej restauracji na Olympic Boulevard. Mieliśmy się spotkać całą ekipą, ale Judy z Davidem spędzali cały dzień z dzieciakami, Agnes i Jason gdzieś pojechali, a Shanell w ogóle zapadła się pod ziemię. Obiecywała, że wpadnie i może nawet zabierze ze sobą Colina, ale nawet nie zadzwoniła że coś jej wypadło i jednak się z nami nie wybierze.
Bawiliśmy się dobrze w ósemkę i szybko zapomieliśmy o tym, że długo umawiane spotkanie nie do końca wypaliło. Restauracja była genialna, świetna atmosfera, dobre jedzenie, duże porcje, mocne drinki i ładne kelnerki. Przez cały posiłek Dave i Marty znów kłócili się z Kirkiem, więc było naprawdę wesoło. Po jakichś dwóch godzinach dostrzegliśmy przy wejściu znajomą postać, która nerwowo rozlądała się po lokalu. Skinąłem na nią ręką. Shanell spojrzała na mnie i podeszła do naszych złączonych stolików. Zajęła wolne krzesełko obok Marty'ego. Zawiesiła torebkę na oparciu i wzięła do ręki kartę menu.
- Ryan zatrzymał mnie w agencji. - wyjaśniła, nawet na nas nie patrząc. Zaczęła przerzucać kartki w menu. - Co mi polecacie?
- Weź sobie stek z grillowanego antrykotu z sosem barbecue podawany z fasolą w sosie i pieczonymi ziemniakami. Zajebiste. - powiedział Marty, zaglądając w jej kartkę.
- Nie ruszę się przez tydzień jak to zjem...
- Ja zjadłem całego swojego burgera z frytkami, pół steka Mel, dokończyłem krążki cebulowe Diany i w sumie zjadłbym coś jeszcze. Jestem jakimś pierdolonym monstrum. - stwierdziłem, biorąc do ręki moją szklankę z colą. Po chwili do naszego stolika podeszła urocza blondynka w topie bez ramiączek. Uśmiechnęła się do nas i spojrzała na Shanell.
- Mogę przyjąć zamówienie?
- A możecie mi je zapakować do domu?
- Jasne.
- To wezmę krem z cukinii z miętą i pieczone brokuły z migdałami. A teraz poproszę tylko sok ze świeżych owoców. Dzięki.
Kelnerka zapisała coś i odeszła. Marty obejrzał się za nią.
- Niezła.
- Opanuj się już. - rzucił Kirk. - A jak chcesz się z nią spotkać to u niej. Mam już dosyć.
- Tobie też ostatnio przyprowadziłem dupę do pukania, więc o co ci chodzi?
- Serio? - spytała Shan.
- Przedwczoraj wrócił z imprezy z dwiema dziewczynami. Jedną wrzucił najebaną do mojego pokoju. Wypierdoliłem ją na korytarz, gdzie spała na podłodze ze dwie godziny. Później położył spać pierwszą i wziął się za drugą.
- Wczoraj było śmieszniej. - zaśmiał się Friedman.
- Co tym razem?
- Przyłapałem go w łazience jak obracał jakąś Mulatkę na pralce w której prały się moje rzeczy.
Shanell uśmiechnęła się i spojrzała na Marty'ego.
- Popatrzył na nas, po czym powiedział: "Marty, ty nie masz mózgu" i wyszedł.
- I wy zbliżacie się do trzydziestki... - pokręciła głową i spojrzała na kelnerkę, która postawiła przed nią wysoką szklankę z sokiem. Podziękowała, a blondynka odeszła z uśmiechem. Shan popatrzyła na nas poważnym wzrokiem. - Mam pytanie. Czy u was w pracy... nie szukają może nowych pracowników? Są jakieś wolne stanowiska?
Spojrzeliśmy na nią ze zdziwieniem.
- Co się dzieje? - zapytał podejrzliwie Lars. - Agencja zerwała z tobą kontrakt?
- Nie... po prostu chciałabym się sprawdzić w czymś innym. Pracować na przykład w weekendy...
- Może u mnie by się coś znalazło, ale wątpię, że chcesz pracować na stacji benzynowej z samymi facetami. - powiedziałem, a ona od razu pokręciła głową.
- W myjni samochodowej to samo. - dorzucił Dave.
- W moim hotelu może szukają jakiejś pokojowej, chyba jedna ostatnio odeszła. - odezwała się Diana.
- O nie, nie będę sprzątać po obcych ludziach, nigdy w życiu. - oburzyła się Shanell.-  Od tego są grube imigrantki z Meksyku.
- U mnie w kinie nie ma już żadnych wolnych stanowisk. Przyjęli niedawno jakiegoś młodego chłopaka. - dodał Kirk.
- Marty, a może u ciebie? Jesteś jedynym facetem w pracy. - odezwałem się nagle. Friedman pracował w całkiem fajnym lokalu. W dzień była to kawiarnia, gdzie ludzie przychodzili na kawę albo lunch w czasie pracy. Wieczorem zamieniało się to w bar, gdzie można było posiedzieć ze znajomymi, wypić piwo czy drinka i jeść do woli z bufetu.
- Nie, jeszcze Michael pracuje wieczorami. Nikogo nowego nie szukamy, dajemy radę w pięciu.
- Zaliczyłeś już każdą koleżankę z pracy? - zaciekawił się Lars i spojrzał na niego z tajemniczym uśmiechem.
- Jeszcze nie. Lauren ma męża.
- Mel, a u ciebie w Disneylandzie? Nie potrzebujecie jakiejś Pocahontaz albo Królewny Śnieżki? - Shan była coraz bardziej załamana.
- No nie... Mamy komplet...
- Możesz spytać w klubie, w którym pracowałam. - oznajmiła Roxxi, podnosząc swoją szklankę margarity. - Moje miejsce jest wolne.
- Jak to? Dostałaś awans?
- Nie. Pokłóciłam się w czwartek z Jackiem i powiedziałam, że odchodzę. Przyszłam dzisiaj rano, żeby odebrać resztę swoich rzeczy z klubu i dostałam wypowiedzenie. - wzruszyła ramionami.
- Przecież pracowałaś tam od samego początku... Przykro mi. - Shan spojrzała na nią, a ona tylko kiwnęła głową. - Masz już coś na oku?
- Nie, ale chciałabym znaleźć jakąś pracę przed Świętem Dziękczynienia. Przyjeżdża rodzina Larsa i nie chcę żeby jego matka znowu mówiła, że jestem utrzymanką. Szmata. - popatrzyła wrogo na swojego chłopaka.
- To już niedługo. Jakie macie plany na święta? - spytał Dave, rozkładając się wygodnie na krześle.
- Teściowa przyjeżdża. - powiedziałem od razu z wyraźną niechęcią. - Ale dopiero na wigilię. Dziękczynienie spędzam z żoną i dziećmi.
- Ja w końcu poznam mojego przyszłego teścia. - pochwalił się Mustaine. - A ty Marty co będziesz robił? Jakaś laska cię zaprosiła?
- Nie. Jadę do domu razem z Kirkiem. On też jedzie do mamusi.
- A ty, Shan? - Dave spojrzał na nią.
- Z małym i moimi rodzicami. - rzuciła pospiesznie, biorąc szklankę do ręki i upijając kilka łyków.
- A nie z Frankiem?
- Z tym skurwielem? Nigdy w życiu.
- Teraz to skurwiel, ale dupy mu dałaś. - zaśmiał się Marty.
- Cicho bądź.
- A co z Colinem? Już z nim nie jesteś? - spytała z rozczarowaniem Mel.
- Jestem... - zawahała się. - Leci razem ze mną do Nowego Jorku na pokaz Marca Jacobsa.
- Kto to jest Marc Jacobs? - skrzywił się Lars.
- Projektant. - oznajmiła spokojnie Shanell.
- To tak naprawdę Kirk Hammett w przebraniu Marca Jacobsa. - powiedział Dave z pełnymi ustami.
- Dave, udław się. Chcę tego. - warknął Kirk.
- Pewnie wyjdzie na wybieg i będzie krzyczał do widowni: "Oglądajcie moją kolekcję, bo się wkurwię". - zaśmiał się Friedman.
- Marty, zrzygaj się! - krzyknął Hammett, a my wybuchnęliśmy śmiechem.
- Kirk, opanuj się. - uspokoiłem go. - Przecież nic złego nie powiedzieli, a ty im życzysz takich rzeczy. To akurat było zabawne. Wyluzuj w końcu.
- Dobra, zbieram się. Muszę jechać z małym do lekarza, a potem pójdę z nim na jakiś spacer. - oznajmiła Shanell, wstając ze swojego miejsca.
- Coś mu jest? - zmartwiła się Diana.
- Nie, jakieś badania profilaktyczne. Wszystko dobrze. Dzięki, że pytasz. - dopiła swój sok i odstawiła pustą szklankę na stół.
- Może dzisiaj wpadniemy do ciebie wieczorem pogadać. - pomyślała głośno Melanie. - Roxxi, Diana?
- I tak nie mam co robić. - Roxxi wzruszyła ramionami.
- Jasne, czemu nie. - stwierdziła Diana.
- Możecie zajrzeć do mnie koło 19:00, będę już w domu. - przewiesiła torebkę przez ramię i skinęła na nas ręką. - Na razie, trzymajcie się.
- Cześć. - powiedzieliśmy jednocześnie. Popatrzyłem jeszcze jak Shanell podchodzi do kasy, gdzie odbiera swoje zamówienie. Po chwili wyszła z restauracji, a ja wróciłem do rozmowy z resztą towarzystwa.

8 komentarzy:

  1. W takim razie piszę jedno zdanie. Może dwa...względnie pięć. I nie skupię się w tym komentarzu na rozdziale, musisz mi wybaczyć. Chciałam tylko zaapelować że czytam i będę czytać, więc mam nadzieję, że mimo braku komentarzy (których i u mnie na blogu brakuje, ze względu na wszechobecne pustki) nie zaprzestaniesz pisać. Zostań tu chociażby dla siebie. Od początku do końca powinnaś pisać dla siebie. Jestem pewna, że z czasem obecność innych tutaj wzrośnie, moja również.
    Niech Cię chęci nie opuszczają, powodzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Patrycja von Hetfield15 lutego 2016 17:03

    Nie rzucaj bloga! Chciałam napisać, ze przeczytałam twoje wszystkie opowiadania, są świetne, ale nie mam weny po prostu na komentarze. Napisałam kiedyś komentarz jako Pesymistyczna Optymistka, ale teraz zmieniłam konto. Przysięgam, na moje kochane glany, że od teraz będę komentować każdy rozdział! Obiecuję! Zrobię lekcje, i zabieram się do czytania, i później skomentuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrycja von Hetfield15 lutego 2016 17:16

      Rozdział świetny. Nawet nie wiesz, jak długo na niego czekała. Już się wystraszyłam, że blog przestanie istnieć. Kiedy Marty i Dave robili sobie polewkę z Kirka, szczerze mówią trochę mi się go szkoda zrobiło. Co nie zmienia faktu, że miałam niezły ubaw. Mogłabyś pisać trochę więcej o Shan i Colinie? Jestem ciekawa jak to będzie ;)

      Usuń
    2. Pamiętam Cię. Pamiętam w sumie każdego kto komentował. Ja nie żądam od nikogo żadnych elaboratów na pięć komentarzy, wystarczą mi ze dwa zdania, żeby wiedzieć że ktoś tu jest i chociaż trochę mnie docenia. I tyle...

      Usuń
  3. O nie, mam nadzieję, że blog będzie dalej funkcjonować, a posty będą jeszcze szybciej c: Przeczytałam calutkiego bloga, zaczęłam jakoś w maju i co kilka dni sprawdzam czy jest coś nowego. Ogółem, powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział.Przepraszam, że nie komentowałam, ale szkoła i wgl, musiałam nadrobić rozdziały.Już jestem na bieżąco i czekam na następny i proszę NIE REZYGNUJ z blogu.Ja zawsze będę czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham to opowiadanie. Pisz dalej

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć.
    Ja jedynie mogę Cię przeprosić za poślizg w komentowaniu. Chociaż... nie powiem nic na temat tego, co się tu stało pod tym rozdziałem po Twoich słowach. Myślę, że obie myślimy to samo...

    No to do rozdziału.
    W sumie cieszę się, że z Juniorem już lepiej. Może teraz powoli zacznie się wszystko układać, chociaż dalej martwi mnie to, że z jego grą na gitarze może być ciężko. Ale przecież ma rodzinę, która go kocha, ma wsparcie. Ech, czasami jest tak, że są rzeczy ważne i ważniejsze. W sumie dobrze, że prosił Judy... bo przecież to co ostatnio odstawiał, to naprawdę nie było nic przyjemnego. Chociaż ja sama mam wrażenie, że to wszystko może być tylko złudną nadzieją, że może się poprawić. Tak, tak u mnie, haha... Cash sobie gada, a tak naprawdę nic z tego nie ma.

    No i kolejna laska z tego opowiadania, której nie lubię. Chociaż mogę powiedzieć, że Rox mnie tu zaskoczyła. Serio, ja myślałam, że ona pójdzie z tym szefem, a tu nie... Pozytywnie mnie zaskoczyła. Może w niej powoli też zaczęło się coś zmieniać. Ale tak naprawdę nie wiem jak mam na nią patrzeć. Czasami myślę sobie, że jest zagubiona w sobie, a potem dociera do mnie, że to taka suka, która tak potraktowała Juniora i mam do niej taką ogromną złość. No tak, wzbudza we mnie mieszane uczucia. I nawet zrobiło mi się jej szkoda, że straciła pracę, ale w sumie... nawet chyba nic innego w tej sytuacji nie mogła zrobić.

    No i Shan... dobra.. chce się sprawdzić w czymś nowym.
    No tak, latka lecą, zaraz nie będzie modelką to trzeba znaleźć sobie jakieś inne zajęcie, haha.

    Pozdrawiam i czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń