piątek, 13 listopada 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 12.

David
Siedziałem przy ladzie, patrząc tępo przed siebie i bawiąc się długopisem. Eva i Steve wyszli na lunch, a Alexandra nie pracowała z nami od ponad tygodnia. Nie potrafiłem się nawet z tego cieszyć, bo bez przerwy myślałem o tym, co ma zamiar zrobić Roxxi. Zastanawiałem się, kiedy dostanę telefon od Judy, która powie mi, że między nami koniec. Miałem już przed oczami scenę, że wracam do domu, a ona wywala wszystkie moje rzeczy za drzwi. Nie chciałem tego. Dopiero teraz, kiedy mogłem ją stracić, dotarło do mnie, że jest najważniejszą kobietą w moim życiu. Chciałem z nią być już zawsze. Chciałem, żeby Mason i Taylor mieli pełną szczęśliwą rodzinę.
Byłem idiotą. Przez prawie rok ciągnąłem romans z dziewczyną przyjaciela, z przyjaciółką mojej dziewczyny, z moją przyjaciółką. Teraz nawet nie mogłem patrzeć na Roxxi, bo od razu przypominało mi się, jak z nią sypiałem.
Nie chciałem dłużej o tym myśleć. Rzuciłem długopis i wstałem ze swojego miejsca. Przyniosłem sobie z zaplecza ścierkę i wiaderko z wodą. Musiałem się czymś zająć, żeby się cały czas nie zamartwiać. Wszedłem na krzesło i zacząłem ścierać kurze z szafek.
Kiedy dobiegł mnie dźwięk otwieranych drzwi nawet się nie odwróciłem, bo myślałem, że to Eva i Steve. Ale to nie było żadne z nich. Usłyszałem stukot kowbojek i odwróciłem się.
- Przyszłaś się mścić? - spytałem, wracając do mojej poprzedniej czynności.
- Sama nie wiem... - powiedziała bez emocji. Przeszła się po sklepie i wzięła jakąś płytę winylową. Obejrzała okładkę i odłożyła ją na miejsce.
- Nie mam czasu. Idź stąd.
- Wywołałam zdjęcia.
Odwróciłem się po raz kolejny, nie przestając wycierać.
- Oddaj mi je.
- A co ja będę z tego mieć?
- Nie powiem Larsowi.
Zaśmiała się.
- Gdybyś mu powiedział, pogrążyłbyś też siebie.
- Czego ty ode mnie chcesz?!
- Rzuć Judy. Bądźmy razem.
- Chyba sobie żartujesz.
- Nie. - odparła, patrząc na mnie z poważnym wyrazem twarzy.
- Jesteś okropna. Nie masz serca. Chcesz zniszczyć moim dzieciom rodzinę?
- Junior, przestań mnie o wszystko obwiniać. To ty nie umiesz trzymać chuja przy sobie. Nie kazałam ci zdradzać swojej dziewczyny.
- Wynoś się stąd kurwa. Jesteś zwykłą szmatą. - powiedziałem zdenerwowany, akcentując ostatnie słowo.
Następne co pamiętam to to, że Roxxi zepchnęła mnie z krzesła. Obok mnie stało drugie krzesełko, więc próbowałem jakoś zakryć twarz ręką, żeby się tylko nie uderzyć w głowę.
Później straciłem przytomność.

***

Otworzyłem powoli powieki. Zobaczyłem przed sobą Judy, która patrzyła na mnie z zatroskaniem. Jej błękitne oczy były pełne miłości i współczucia. Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się lekko. Odgarnęła kosmyk blond włosów za ucho. Pękała mi głowa, nie mogłem ruszyć ręką, ale to był najlepszy widok w moim życiu. Zauważyłem, że z tyłu na poduszce siedzi Taylor, który był pochłonięty zabawą.
- Jak się czujesz? - spytała cicho Judith. Wzruszyłem ramionami. - Pamiętasz coś?
Westchnąłem cicho. Pamiętałem tylko, że Roxanne przyszła do sklepu, szantażowała mnie naszymi nagimi zdjęciami, pokłóciliśmy się i zepchnęła mnie z krzesła. Nie miałem pojęcia, co było dalej.
- Nie. - powiedziałem zachrypniętym głosem.
- W pracy spadłeś z krzesła i straciłeś przytomność. Strasznie potłukłeś rękę, złamałeś ją w trzech miejscach. Wczoraj musieli ją operować. Roxxi przyszła do sklepu, znalazła cię i zadzwoniła po pogotowie. Zostawiła dla ciebie jakąś kopertę... Leży tu od wczoraj, ale nie chciałam jej otwierać bez twojej wiedzy. - podniosła się i wzięła mały papierowy pakunek, który leżał na szpitalnej szafce. Od razu zrobiło mi się gorąco. - Ciekawe co to... otworzyć?
- Nie! - obruszyłem się. - Nie... - dodałem spokojniej. Moja dziewczyna uniosła jedną brew do góry.
- Dlaczego?
- Wiesz jaka jest Roxxi. Pewnie w środku jest jakiś wąglik...
- Te leki ci chyba zaszkodziły... - stwierdziła, po czym roztargała kopertę. Zamknąłem oczy. Myślałem, że to już koniec. Judy przez chwilę milczała, aż w końcu usłyszałem jej śmiech. Ze zdziwieniem otworzyłem powieki. Pokazała mi jakąś ozdobną kartkę. - Napisała: "szybkiego powrotu do zdrowia, Roxxi". Straszne, faktycznie.
Byłem w szoku. Roxxi była prawdziwą suką, więc nie zdziwiłbym się, gdyby te zdjęcia faktycznie tam były. Nie dawało mi jednak spokoju to, dlaczego jednak ich nie włożyła do tej kartki z życzeniami. Może szykowała coś gorszego...?
Nagle poczułem zimne palce na mojej dłoni. Spojrzałem na moją rękę w gipsie, a później na Judy.
- Kiedy mi to ściągną?
- Pięć tygodni, coś takiego.
- Nie będę mógł grać przez ten czas...
- David... - westchnęła cicho. - To było naprawdę poważne złamanie... operowali cię kilka godzin. Kiedy ściągniesz gips, czeka cię rehabilitacja i...
- Kiedy będę mógł grać? - przerwałem jej.
- Nie wiem... nie mam pojęcia... może za rok... albo dwa...
- Nie... ja nie mogę mieć takiej długiej przerwy!
- Junior...
- Nie mogę, nie rozumiesz?! - krzyknąłem. Czułem, że głos mi się lekko załamuje. - Nie będę mógł grać w zespole... znajdą sobie kogoś innego na moje miejsce, bo już im nie będę potrzebny!
- Przestań... to też jest twój zespół, jestem tam od początku. Dave to zrozumie...
- Nie! Ja muszę grać!
- Nie będziesz w stanie... jeśli nie będziesz robił tego, co będzie kazał lekarz, już nigdy nie wrócisz do grania.
Zabiła mnie.
Bas, moja pierwsza największa miłość. 
Nie mogłem oddychać, nie mogłem myśleć. To koniec Megadeth. Koniec mojego grania. Koniec muzyki. Po prostu koniec mnie.
Spojrzałem na Taylora, który odłożył swojego pluszaka i uśmiechnął się. Zaczął raczkować w moją stronę.
- Ta... - zaczął, a ja wybuchnąłem płaczem. Ostatni raz rozpłakałem się, kiedy podczas porodu Taylora lekarz pozwolił mi przeciąć pępowinę...
- Judy, zabierz go stąd... idź... - wykrztusiłem przez łzy i zakryłem głowę poduszką. - Idźcie stąd. Już!
Usłyszałem tylko, jak Judy coś mówi po cichu do małego i zaczyna zbierać zabawki.
- Przyjdę jutro. - powiedziała do mnie smutnym głosem i zamknęła za sobą drzwi.

Shanell
Pewnego piątkowego wieczoru siedziałam z Frankiem w moim mieszkaniu i oglądaliśmy jakiś film. Było już po dwudziestej pierwszej, Milan spał, ja miałam cały dzień wolny, więc mieliśmy trochę czasu dla siebie. Oparłam głowę o jego ramię i powąchałam jego koszulkę. Frank rzucił na stół puste opakowanie po Pringlesach i położył dłoń na moim kolanie.
Spotykaliśmy się już od jakiegoś czasu. Był naprawdę fajnym, przystojnym, przemiłym facetem. Jego umiejętnościom łóżkowym też nie miałam nic do zarzucenia. Miał tylko jedną, jak dla mnie bardzo istotną wadę - nie lubił dzieci. Krzywił się za każdym razem, kiedy gdzieś wychodziliśmy i chciałam brać Milana razem z nami, gdy nocował u mnie cały czas narzekał, że mały się budzi i płacze, obrzydzało go to, że dziecko się obśliniło czy zwymiotowało, a sam potrafił robić z kolegami obrzydliwsze rzeczy.
Lubiłam Franka, ale chyba nic nie mogło z tego wyjść. Nadawaliśmy się tylko do przyjaźni, na pewno nie do związku. Chyba, że do takiego bez żadnych zobowiązań, ale tego nie szukałam. Milan był dla mnie wszystkim. Jeśli ktoś nie potrafił go zaakceptować, trudno. To on był najważniejszym mężczyzną w moim życiu.
- Mały się obudził... - oznajmiłam cicho Frankowi, kiedy usłyszałam płacz z drugiego pokoju. Spojrzałam na zegarek. Zdziwiłam się trochę, bo to nie była jego pora na jedzenie. Frank udawał, że mnie nie słyszy, więc wstałam i poszłam do Milana. Zapaliłam światło i zajrzałam do jego łóżeczka. Wzięłam go ostrożnie na ręce i pogłaskałam po policzku. Był cały rozpalony. Ja pod tym względem byłam jeszcze kompletnie niedoświadczona, więc zamiast najpierw uspokoić się, zmierzyć mu temperaturę czy nawet zadzwonić do Mel albo Judy i spytać co robić, zaczęłam panikować i owinęłam go w dwa kocyki. Wzięłam małe zawiniątko i nic nie mówiąc Frankowi, wybiegłam z mieszkania. Nawet nie wyszedł za nami czy nie spytał co się stało.
Zjechałam windą na dół i od razu wsiadłam do mojego samochodu. Jechałam cała roztrzęsiona do szpitala, słuchając cichego płaczu dziecka i zastanawiając się, co takiego zrobiłam źle, że Milan dostał gorączki. Ubierałam go ciepło, nie zostawiałam otwartych okien w jego pokoju, kiedy tam był, zawsze zakładałam mu czapeczkę, po kąpieli od razu wycierałam i ubierałam... Czułam się okropnie i przez całą drogę wmawiałam sobie, jaka ze mnie beznadziejna matka. Nie wiedziałam nawet dlaczego pojechałam akurat do tego szpitala, w którym leżała Josie. Ale to nie było teraz ważne. Wyciągnęłam małego z samochodu i weszłam do środka. Zapłakana zwróciłam się do pielęgniarki, która akurat przechodziła obok.
- Proszę mi pomóc! - krzyknęłam.
- Co się stało? - spytała i podeszła do mnie bliżej.
- Moje dziecko ma gorączkę... jest chore! Zróbcie coś! - histeryzowałam zapłakana.
- Proszę się uspokoić... ile stopni gorączki?
- Niech mi pani pomoże, do cholery!
Kiedy tak panikowałam, a pielęgniarka próbowała mnie uspokoić i wyciągnąć ze mnie jakiekolwiek informacje, podszedł do nas lekarz. Ten sam lekarz, na którego wpadłam, kiedy prawie zleciałam ze schodów. Colin Wright... Spojrzałam na niego ze łzami w oczach, z makijażem rozmazanym po całej twarzy.
- Co się stało? - spytał, patrząc to na mnie, to na pielęgniarkę.
- Niemowlę z gorączką. - oznajmiła kobieta. Lekarz chyba kończył swój dyżur, bo miał na sobie kurtkę, jakąś walizkę i kierował się do wyjścia. Popatrzył na Milana, a później na mnie.
- Proszę za mną. - powiedział i ruszył w stronę schodów. Tych samych, na których na niego wleciałam. W tamtej chwili jednak o tym nie myślałam. Otworzył drzwi do swojego gabinetu i weszliśmy do środka. Wziął ode mnie Milana i kazał mi usiąść na krześle przy jego biurku. Patrzyłam jak go kładzie i rozwija z tych wszystkich kocyków, w które go zawinęłam, później jak mierzy mu temperaturę, jak go bada, podaje jakiś lek. To chyba był jeden z najlepszych widoków na świecie. Facet tak troskliwie zajmujący się dzieckiem. W końcu ubrał go i pozwolił znów wziąć na ręce. Usiadł naprzeciwko mnie i zaczął wypisywać receptę.
- Nie jest chory. Z płucami wszystko dobrze, z oskrzelami też. Takie małe dziecko może dostać gorączki od tego, że jest trochę za grubo ubrane lub nawet od zwykłego płaczu. Wystarczy je wtedy przebrać lub zrobić kąpiel w wodzie niższej ze dwa stopnie od temperatury ciała. - opowiadał, a ja słuchałam uważnie i patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana. - Jeśli znów dostanie gorączki i będzie wyższa niż 38,5 stopnia, wystarczy podać lek przeciwgorączkowy, na który wypiszę receptę. Ale wątpię... niepotrzebnie siała pani panikę.
- Niedawno po raz pierwszy zostałam mamą, dużo rzeczy nie wiem, zawsze się strasznie martwię o małego... - powiedziałam, a on podniósł wzrok znad papierów i uśmiechnął się do mnie.
- Tata również tak panikuje?
- Tata się nim nie zajmuje. Sama wychowuję dziecko...
- Rozumiem... - stwierdził po chwili milczenia. Popatrzył na mnie jeszcze parę sekund i wyrwał receptę. Podał mi ją.
- Dziękuję... za to, że przyjął mnie pan po swoim dyżurze i sprawdził, czy wszystko jest z nim w porządku... nie wiem jak się odwdzięczę. - wstałam ze swojego miejsca. Jedną ręką zgięłam kawałek kartki i schowałam ją do kieszeni jeansów.
- Kawa wystarczy. Może jutro o trzynastej?
Spojrzałam na niego zaskoczona. Sama chciałam wyciągnąć go na kawę w ramach wdzięczności i w celu lepszego poznania go, ale bałam się, że może kogoś ma i mi odmówi. A teraz sam proponował mi spotkanie...
- O trzynastej nie mogę... Ale o piętnastej bardzo chętnie.
- Więc o piętnastej. - podsunął mi jakiś notes i długopis. Zapisałam szybko mój numer. - Odezwę się jutro.
Kiwnęłam nieśmiało głową. Pożegnałam się i wyszłam, cała w skowronkach, że Milanowi nic nie jest i umówiłam się na kawę z najprzystojniejszym lekarzem w Kalifornii.
Wróciłam do domu i weszłam z dzieckiem do cichego pustego mieszkania. Franka już nie było. Nie zostawił żadnej kartki, nic. Położyłam małego do jego łóżeczka i poszłam się położyć do swojej sypialni. Rzuciłam się na łóżko i westchnęłam ciężko.
Tak... ten związek nie mógł się udać.

3 komentarze:

  1. Jestem pierwsza...?

    A, odpowiadając na Twoje pytanie, nie spotkałam dziewczyn Dave', ale za to George'a Clooney, ale to chyba się nie liczy, haha.

    Tak sobie czytałam o Davidzie, no i o tym, że nie będzie mógł grać, jak na razie i przed oczami stanął mi obraz mojego Staruszka jakieś 15 lat temu. Byłam wtedy jeszcze dzieckiem i chyba nie rozumiałam o co chodzi, ale pamiętam doskonale. Staruszek kiedyś bardzo dużo grał na gitarze i być może miałby własny zespół, no w sumie miał, ale poza garaż nie wychodzili... no ale pracował na budowie, wtedy jeszcze jako murarz. Ja nie wiem, co się dokładnie stało, ale ściął sobie opuszki palców... no i od tamtego czasu nie ma w nich czucia, więc nie może grać. Ciężko było mu to przetrawić. Czasami patrzę się na jego gitarę, która w sumie jest już rodzinną pamiątką i tak się jakoś nad tym zastanawiam... ech, ale wracając do opowiadania, to rozumiem Davida. Bo to naprawdę nie jest łatwe, kiedy musisz rozstać się ze swoją pasją. I wiadomo, że tu nie chodzi o fakt, czy go wywalą z zespołu, czy też nie... o kolegów i tak dalej. Tylko o siebie samego... ale mam nadzieję, że wszystko się uda i zejdzie mu trochę szybciej. W sumie ja się tak na tym nie znam, ale wydaje mi się, że głównie chodzi o sprawną dłoń. (Tak, coś z w stylu, nie znam się, a się wypowiem) Ech, a do tego ta cała Rox... druga laska na mojej czarnej liście, chociaż mogłabym powiedzieć, że ją nawet mogę polubić. Wiadomo, suką to ona jest, ale za to ma jaja... no tak, ma swój charakterek i nie jest taką histeryczką. Chociaż mogę sobie sądzić, że jest psychopatką... Hm... ja czuję, że w tym wątku będzie naprawdę wielkie bum i w sumie wszystko się sypnie... Ech... to życie.

    I znienawidzona przeze mnie Shan.
    Oj, Frank nie chce zajmować się dzieckiem... oj. W ogóle, skoro ona mówiąc o nim, że jest przystojny, miły i dobry w łóżku...no tak, widać co było dla niej najważniejsze. Nic dziwnego, że z tego nic nie wyszło, no bo ja się zastanawiam, jak miło wyjść?! No ale dobra... jednak widzę, że Shan znalazła sobie nowy obiekt. Tak, lekarz pediatra, na pewno będzie umiał zajmować się dzieckiem... Ja tam nie wiem, kto by chciał być z taką histeryczką, ale doba, lekarz jeszcze jej nie zna...
    Ale ja niedobra jestem i taka wredna, zero zrozumienia dla Shan...
    Ale mogę napisać, że nie zdziwiła mnie jej panika na punkcie Milana. Gorączka u małych dzieci, niemowląt (nie wiem, ile on dokładnie ma) nie jest niczym dobrym i nawet jak jest dość niska, bo zaraz może być wysoka. Dzieci szybko się odwadniają, a potem robi się naprawdę poważny problem. Także mogę powiedzieć, że tu ta panika akurat była wskazana, bo po prostu skutecznie dzieciaka uratowała. Na pewno lepiej w takich sytuacjach postawić na nogi połowę miasta niż mieć na wszystko wyjebane...

    Ech, to chyba tyle.
    Chciałabym Cię zaprosić do mnie na nowy rozdział.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cholera, głupio mi strasznie, że tak zalegam z komentarzem u ciebie, kiedy ty u mnie jesteś cały czas, ale cóż :')) Typowe tempo życia Agi.
    Mówiłam ci, że zastanawiałam się, czy to o Bobbie napisałaś pod względem wkurwu na moją Ash, ale nie, i to dobrze, bo u mnie Bobbie to tylko modelka, która służy Ashley za wizerunek. Ale cóż, masz w tym wszystkim rację, to taka typowa, hollywodzka lala, plastikowa, silikonowa, bez mózgu. I co do tych szmat tak samo. Kiedy ostatnio znów coś wrzuciła na swoją stronę, moja reakcja była następująca: haha, boże, co to kurwa jest XDD Taaak, gratulujemy.
    Dobra, biorę się za rozdział. Szczerze mówiąc to lubię Roxxi, ale to jej zachowanie mnie tutaj niezmiernie wściekło. Ja rozumiem, że jej czegoś w życiu brakuje, że chce być w związku z jakimś facetem, który jest jej warty, że może czuje coś do Juniora, ale do cholery. Przecież wie, że on kocha Judy, jej przyjaciółkę (!), ma dzieci, nie zostawi swojej rodziny, która jest dla niego najważniejsza. Czy Roxxi naprawdę sądzi, że on to wszystko porzuci i zniszczy dla niej? Ja mam nadzieję, że ona nie zrobi więcej nic głupiego, poza tym, że przez nią nie jest zdolny do gry na basie i się załamał, przynajmniej na razie. Kurwa. Gdyby mnie ktoś tak (tfu, tfu) urządził, to bym go chyba zajebała.
    Wiadomo było, że między Shan a Frankiem nic nie wyjdzie. No cóż. Cieszę się, że ona mimo wszystkich problemów naprawdę stara się być dobrą i troskliwą matką i jej to wychodzi. Nie przez przypadek poszła z Milanem do szpitala, w którym pracuje Colin. Dobrze, że to zrobiła. Polubiłam go, choć tak właściwie jeszcze niezbyt wiele o nim wiemy, ale jest lekarzem, więc na wstępie ma plusa ode mnie :> Hah. Fajnie, że się umówili, może ktoś, coś, coś więcej.
    Przepraszam za ten nieogarnięty komentarz, ale mam potąd zaległości, więc piszę wszystko jak leci bez żadnego ładu i składu. Pozdrawiam i czekam na kolejny, panno Poczwaro :)

    OdpowiedzUsuń