piątek, 30 września 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 37.

Shanell
- I jak ci się podoba? - spytała Judy, wychodząc z przebieralni w sukni ślubnej. - Według mnie jest najlepsza.
Miała na sobie białą suknię na cieniutkich ramiączkach, z obcisłą górą. Dół sukienki był szerszy, zrobiony z falbanek. Wyglądała naprawdę pięknie.
- Jest świetna. Idealnie będzie pasować do plażowej scenerii. - oceniłam, odstawiając filiżankę po kawie na mały stolik.
- Zdecydowałam się na nią. Muszę poczekać na mniejszy rozmiar, bo mam zamiar jeszcze trochę schudnąć.
- Bierz ją. Wyglądasz wspaniale.
Judy poszła się przebrać, pożegnałyśmy się z miłymi paniami z salonu i wyszłyśmy. Pojechałyśmy jeszcze na lunch do Spring Street Bar.
- Will przyjeżdża w październiku. - powiedziała, kiedy kelnerka przyjęła nasze zamówienie i odeszła od stolika.
- Serio? Jak ja dawno go nie widziałam.
- Ja pół roku temu. Stęskniłam się.
Brat Judy, William, był obok Judith moim najlepszym przyjacielem z dzieciństwa. W szkole średniej nasz kontakt już bardzo się rozluźnił, a potem wyjechał na studia do Nowego Jorku, gdzie mieszkał do tej pory.
- Przyjeżdża do Los Angeles, bo będzie tu prowadził jakieś szkolenie. Potem ma parę dni wolnego i zostaje, żeby odwiedzić rodzinę i starych znajomych.
- Musimy się spotkać. Tyle mam mu do powiedzenia i fajnie byłoby powspominać. Pamiętasz jak na placu zabaw zepchnęłam go ze zjeżdżalni i wpadł w kałużę błota?
- Mama zabroniła mu wchodzić do domu i musiał się rozbierać na klatce schodowej.
- To było piękne. Albo jak oblał mnie wodą z węża ogrodowego, na moim własnym podwórku.
Dostałyśmy w końcu swoje zamówienie i zaczęłyśmy jeść, rozmawiając o ich przygotowaniach do ślubu.
- A nie lepsze byłyby białe storczyki zamiast róż do bukietu? - spytałam.
- Myślałam jeszcze o białych frezjach.
- Też są w porządku. Znając moje szczęście to ja znowu złapię bukiet, a ślubu nie wezmę. Pamiętasz kto złapał pierdolony bukiet na ślubie Mel i Jamesa? Ja! Nawet nie jestem zaręczona.
- Daj spokój. Chyba nie wierzysz w to, że kilka kwiatków decyduje o tym, kiedy wyjdziesz za mąż. Tak ci się śpieszy? Nigdy nie chciałaś brać ślubu.
- Często o tym myślę. Nick też już o tym wspominał, ale nawet nie poprosił mnie o rękę. Powiedział, że zrobi to wtedy, kiedy nie będę się spodziewać. Czyli może za kilka lat, jak już o tym zapomnę.
- Pewnie w nocy cię obudzi. Może podczas śniadania. Albo jak będziesz brała prysznic.
- Jasne.
Westchnęłam cicho i wróciłam do jedzenia. W pewnym momencie kątem oka zauważyłam, że ktoś robi mi zdjęcia. Odwróciłam się i dwa stoliki dalej zobaczyłam faceta, który udawał, że nie zwraca na mnie uwagi i pije spokojnie swoją kawę. Pod stołem trzymał aparat. Przełknęłam swoją zupę i odsunęłam talerz na bok. Zasłoniłam twarz włosami.
- Co jest? - zdziwiła się Judy.
Machnęłam ręką.
- Ktoś mi robi zdjęcia. Zaraz się okaże, że mam też zdjęcie pod salonem ślubnym i napiszą w gazecie, że biorę ślub.
- Jesteś przewrażliwiona na punkcie tego ślubu.
- Nie jestem.
Pokręciła głową i dokończyła swoją sałatkę. Zostawiłyśmy pieniądze na stoliku i czym prędzej wyszłyśmy z lokalu.

Mel
Postawiłam przed Dianą kubek z herbatą.
- Może coś zjesz? - spytałam, siadając obok niej.
- Nie, dzięki. Wypiję herbatę, wezmę Travisa i idę. O osiemnastej mam mszę.
- Jest wtorek.
- Nie byłam w niedzielę.
Kiwnęłam głową.
- Dzięki za opiekę nad małym. - powiedziała, biorąc swój kubek do ręki.
- Nie ma sprawy. Właściwie to Judy i Junior się nim zajęli. Moja dzisiejsza opieka nad Travisem, Masonem i Nathanem polegała na tym, że wyglądałam od czasu do czasu przez okno żeby zobaczyć co robią.
Przytaknęła ruchem głowy i rozejrzała się.
O poronieniu Diany dowiedzieliśmy się od Davida. Ona i Dave milczeli. Wiedzieliśmy, że dla nich to trudny czas i nie chcą o tym w ogóle mówić. Rozmowy o tym i nasze marne "współczuję" w niczym by nie pomogły.
- Chłopaki grają koncert w przyszłą sobotę. - odezwałam się nagle. - W Whisky a Go Go. Przyjdziecie?
- Nie wiem. Nie mam siły nigdzie chodzić.
- Diana, nie możesz się zamknąć w domu i wszystkich unikać. Wiem, że jest ci ciężko, ale tak bywa...
- Mogłam iść wcześniej do lekarza...
- Przestań się obwiniać. To nie jest twoja wina. Czas goi rany. Jesteś młoda, piękna, jeszcze urodzisz śliczną i zdrową dzidzię.
Uśmiechnęła się lekko.
- No, wyluzuj się. - szturchnęłam ją. - Jesteś sztywna jak kutas Dave'a kiedy cię widzi!
Diana wybuchnęła śmiechem. W końcu sie trochę rozluźniła i zaczęłyśmy normalnie rozmawiać. Trochę o pracy, trochę o ubraniach, trochę obgadywałyśmy chłopaków.
W pewnym momencie usłyszałyśmy Jamesa, który dobija się do łazienki, a której siedział Nath. Wychyliłyśmy się, żeby go lepiej widzieć.
- Nathanie Wyatt Hetfield, masz natychmiast otworzyć drzwi.
- Tato, jestem nago! Daj mi się ubrać!
- Nie masz się czego wstydzić, masz sprzęt po tacie. Wpuść mnie.
Mały otworzył mu drzwi i James wszedł do środka. Spojrzałyśmy z Dianą na siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Dave i Travis też tak robią?
- Nie, nie. - napiła się i odstawiła kubek na stół. - Travis go akceptuje, w pewien sposób zastępuje mu ojca, ale często czuje się zazdrosny, jak Dave jest na przykład trochę bliżej mnie. Mały nie potrafi powiedzieć do niego: "tato", mimo że to właśnie on go wychowuje razem ze mną. Za to bez problemu nazywa swoim ojcem Josha, a ostatnio widział go parę miesięcy temu przez kilka minut.
- Rozumiem. Ale wiesz... Nie umiałam nigdy powiedzieć "tato" do mojego ojca, z moim ojczymem było to samo, mimo że bardzo go kocham i on mnie chyba też... zaakceptował mnie, a ja jego. Później prowadził mnie do ołtarza na moim ślubie. - uśmiechnęłam się.
- Dave chciał zaadaptować Travisa, żeby Josh dał nam w końcu spokój i zniknął całkowicie z jego życia. Na początku się zgodził, bo przynajmniej jego rodzice nie musieliby już płacić alimentów, a jak doszło co do czego to się rozmyślił. Nic się jednak nie zmieniło. Dalej imprezuje, w ogóle go nie odwiedza, nie płaci w ogóle na jego utrzymanie. Nie mam już siły do niego. Zastanawiam się, czy nie odebrać mu całkowicie praw rodzicielskich i nie zmienić małemu nazwiska na moje.
- To twoja decyzja. Zrobisz co uważasz za najlepsze.
- Będę się już zbierać. - dopiła herbatę i wstała ze swojego miejsca.
- Jasne.
Wzięłam jej pusty kubek do ręki. Diana zawołała Travisa. Pomogła mu się ubrać i zbierali się do wyjścia.
- Pomyśl nad koncertem. - powiedziałam.
- Pogadam z Dave'em. Do zobaczenia.
Wyszli z mieszkania, a ja zaniosłam pusty kubek do ręki i zajęłam się swoimi sprawami.

Roxxi
- Cześć Jack, tak sobie przypomniałam, że jesteś mi jeszcze winny kasę. Nie zapłaciłeś mi za prawie dwa tygodnie pracy. Zamiast pieniędzy chciałam pięć działek. Co? Mam ci dopłacić? Chyba sobie żartujesz. - zgasiłam nerwowo niedopałek papierosa w popielniczce.
Mój diler musiał wyjechać na kilka dni, więc z Larsem zostaliśmy bez niczego. Nie chciałam pytać nikogo o dobrego dostawcę, bo wyszłoby na jaw, że bierzemy. Jack nie znał nikogo z moich znajomych, więc nikomu nic by nie wygadał.
- Ile chcesz? Dwieście dolarów?! Nie mam tyle! Zapłacę ci za tydzień, ok? Dostanę wypłatę.
Usłyszałam nagle dźwięk drugiego telefonu.
- Poczekaj chwilę.
Odłożyłam słuchawkę na bok i odebrałam drugi telefon.
- Halo? O, cześć Shanell... - zmieniłam nagle ton głosu. - Przepraszam za wczoraj. Byłam niegrzeczna. Przepraszam cię na chwilę, rozmawiam z właścicielem schroniska, bo chcę przygarnąć pieska.
Przewróciłam oczami i podniosłam drugą słuchawkę.
- To jak? Dasz mi te pięć działek? Ty skurwielu! Zaczekaj chwilę.
Wzięłam drugi telefon.
- Shanell? Pożyczysz mi jutro dwieście dolarów? Potrzebuję na operację psa. Pożyczysz? Świetnie! Poczekaj, pożegnam się z facetem ze schroniska.
Westchnęłam i wróciłam do poprzedniej rozmowy.
- Dobra Jack, będę miała kasę. Przyjdę jutro.
Rozłączyłam się.

***

Weszłam do klubu i od razu podeszłam do jakiejś nowej kelnerki.
- Szukam Jacka. - powiedziałam od razu.
- Siedzi w biurze.
Kiwnęłam głową i weszłam na zaplecze. Wbiegłam po schodach na górę i weszłam do jego biura. Jack akurat rozmawiał z kimś przez telefon. Ruchem ręki pokazał, żebym usiadła i chwilę poczekała.
Spojrzałam na kanapę, ale jak tylko pomyślałam, ile lasek już na niej przeleciał, od razu odechciało mi się siadania. Oparłam się o biurko i rozejrzałam się.
Kiedy Jack skończył rozmawiać, odłożył słuchawkę i spojrzał na mnie.
- Masz pieniądze? - spytał, wstając ze swojego miejsca.
- Mam. Chociaż tak naprawdę nie powinnam ci dawać ani centa. - wyciągnęłam z portfela dwieście dolarów i podałam mu.
- Od kiedy zarabiałaś ponad dwieście dolców tygodniowo?
- Dawaj towar i spadam stąd. Rzygać mi się chce jak na ciebie patrzę.
- Szkoda że tak nie mówiłaś jak cię posuwałem.
Skrzywiłam się. Wyciągnął z szuflady pięć działek i wrzucił je do mojej torebki.
- Dzięki. Słyszałam, że zadajesz się z siostrą mojego przyjaciela.
- Jaką?
- Kathrina. Kathy. Nie pamiętam nazwiska.
- Nie znam nikogo takiego.
- Mówią na nią Trina.
- Aaa. Trina Alves.
- Tak, właśnie ona. Ćpa?
- Dawno jej nie widziałem. Ale ona nie bierze. Strasznie rozpieszczona i zadufana w sobie. Jej rodzice mają swoje kancelarie, tatuś adwokat, mamusia notariusz.
- Wiem.
- Wiesz, chyba zwolnię tę nową kelnerkę. - podszedł bliżej mnie. - Nie chce się pieprzyć, nie chce razem ze mną ćpać.
- Jesteś żałosny, Jack. Idę, śpieszę się. Cześć.
Wzięłam torebkę i czym prędzej wyszłam z klubu.
Miałam nadzieję, że nie będę już musiała tu wracać.

2 komentarze:

  1. Aż mi głupio przepraszać i tłumaczyć się po raz kolejny, ale wiesz, o co chodzi, panno Poczwaro. Chociaż wiedz, że ja i tak jestem tutaj z tobą, nawet jeśli mnie nie ma.
    No więc tak, bardzo fajnie mi było poczytać o przygotowaniach do ślubu Judy i Juniora. Już się nie mogę doczekać, bo podejrzewam, że będzie cudownie. Już sobie ich razem wyobrażam w ślubnych wdziankach, ona w pięknej sukni, on w równie pięknym garniturze. Boska para :> No i ta samo nie mogę się też doczekać Willa, bo mam wrażenie, że zrobi jakiś rozpierdol. Nie pamiętam, czy wystąpił kiedykolwiek wcześniej, niemniej jednak czekam na niego, bo już z daleka czuję, że to jakiś śmieszek, o którego akcjach chętnie bym poczytała. Poza tym tak Judy i Shan rozmawiały o tych niespodziewanych zaręczynach, które miałby zorganizować Nick, że zaczęłam się zastanawiać, jak to będzie. Wydaje mi się, że Shanell akurat nie musi się o to martwić, on już na pewno ją zaskoczy :> Ciekawe tylko, co to za fotoreporter jej tam robił zdjęcia, czy to tylko kolejny zwykły paparazzi, czy jednak odwali coś więcej. Nie wiem, ale mam jakieś złe przeczucia.
    Mel jest kochana. Potrafi wesprzeć Dianę, która w końcu jakoś dochodzi do siebie, a to nie jest takie łatwe. I powiem ci, że trafiłaś z tematem w odpowiednim czasie :') W Polsce już by chcieli robić dochodzenie w związku z tym poronieniem. Chore. Ale wracając do opowiadania, zaczynam wierzyć, że jakoś to będzie. Musi być, dadzą sobie radę. O ile ojciec Travisa się teraz nie wpierdoli.
    U Roxxi i Larsa też zaczyna być nieciekawie, zaciągają coraz to większe długi, są już pewnie dosyć mocno uzależnieni. Ciekawe, kiedy ktoś się o tym dowie lub domyśli, niemniej jednak rozpierdoliła mnie ta rozmowa Roxxi z dwiema osobami naraz XD Roxxi <3 Ja wiem, że pewnie dużo osób ją hejtuje, ale to jest naprawdę dobra kobieta. Martwi się o siostrę Dave'a, wypytywała się nawet o nią. Jack niby powiedział, że Trina nie bierze, ale ja mam przeczucie, że jednak skłamał, a poza tym jest coś więcej na rzeczy. No nie wiem, jeszcze się pewnie przekonam.
    Czekam na następny w takim razie :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mają długów, Lars ma dużo pieniędzy. Roxxi chce kupić w tajemnicy przed nim, a swojej własnej kasy aktualnie nie ma.

      Usuń