środa, 3 maja 2017

Epilog

20 lat później

- Nick? Gdzie jesteś? - zawołałam z sypialni. Nikt mi nie odpowiedział, więc westchnęłam i wyszłam z pomieszczenia. Zeszłam na dół, założyłam swoje szpilki od Louboutina i przeszłam obok salonu.
- Gdzie idziesz? - usłyszałam. Weszłam do środka i zobaczyłam Milana, który siedział na fotelu z nogami przerzuconymi przez oparcie.
- O czwartej mam wywiad. A ty masz zamiar cały dzień przesiedzieć przy telefonie?
- Nie. Koło szóstej mam siłownię, a o dwudziestej próbę. I idę na noc do Violet.
- Mógłbyś już pomyśleć o ślubie.
- Żartujesz chyba.
- Jesteście już od dwóch lat. Jak na ciebie to bardzo długo.
- Nie spieszy mi się do tego, mamuś. Wolę oglądać śmieszne obrazki w internecie i dokuczać bratu.
- Właśnie, gdzie Reign?
- Leży przy basenie.
Kiedy Milan miał sześć lat, po raz drugi zaszłam w ciążę i urodziłam kolejnego syna. Milan i Reign byli jak ogień i woda. Mój pierwszy syn był drugą wersją Nicka, Reign z kolei był bardzo podobny do mnie, pod każdym względem. Milan z wielkim bólem skończył liceum, zdecydowanie wolał sport i muzykę. Grał na pianinie, gitarze i perkusji, a w szkole średniej trenował bieganie. Miał treningi sześć razy w tygodniu, jeździł na zawody, był nawet mistrzem stanu. Po szkole całkowicie poświęcił się muzyce i był perkusistą w zespole, który odnosił sukcesy. Rok temu udało im się wydać swoją pierwszą EPkę, którą kupiłam chyba tylko ja i reszta rodziców chłopaków z zespołu. Ale byli naprawdę całkiem nieźli i lubiłam słuchać ich w samochodzie, w drodze do pracy.
Reign z kolei uwielbiał modę. Jeździł razem ze mną na pokazy, interesował się tą branżą. Bardzo dobrze rysował, miał pomysły i chciał wiązać swoją przyszłość z projektowaniem ubrań.
Dosyć szybko ja i Nick zostaliśmy dziadkami. Nelly zaszła w ciążę w wieku dwudziestu lat i urodziła córeczkę Avę. Mieszkała ze swoją córką i mężem w Ohio, gdzie była bardzo szczęśliwa.
Jeszcze zanim zaszłam w drugą ciążę, zrezygnowałam z kariery w modelingu. Zrobiłam pożegnalny pokaz i nigdy więcej nie pojawiłam się na wybiegu. Na okładkach i w sesjach zdjęciowych pokazywałam się od czasu do czasu. Zajęłam się pisaniem felietonów do magazynów modowych, wydałam książkę, wypuściłam własną kolekcję jeansów i biżuterii. Kilka lat później, kiedy posłałam Reigna do przedszkola, postanowiłam założyć własną agencję modelek. Początkowo miałam tylko biuro w Los Angeles, a skończyło się na tym, że musiałam otworzyć kolejne - w Nowym Jorku, Miami, Londynie, Mediolanie, Paryżu, Toronto i Sydney. Później zajęłam się też projektowaniem bielizny. Stałam się prawdziwą żelazną damą świata mody. Byłam w tej branży niezniszczalna.
Nadal byłam żoną Nicka, niezmiennie od dwudziestu lat. Był dla mnie najlepszym przyjacielem i kochankiem, dla naszych dzieci najwspanialszym ojcem. Spełniał się zawodowo, od dziesięciu lat prowadził swoją firmę, którą pomagałam mu założyć.
Po wyprowadzce Mel i Jamesa do Nowego Jorku nasza paczka zaczęła się trochę sypać. Obiecywali nam, że będą codziennie dzwonić lub przyjeżdżać wtedy kiedy będą mogli, ale niezbyt im się to udało. Przez dwa lata utrzymywaliśmy całkiem stały kontakt, który później się całkowicie urwał. Spotkałam ich dopiero kilka lat później, przez zupełny przypadek. Ich córka, Sophia, szykowała się do wyjazdu do Rosji, do Vaganova Ballet Academy. Ale to nie była jedyna niespodzianka - urodziło im się kolejne dziecko. Mieli trzynastoletnią córkę Hailey, która jako jedyna była dla nich nadzieją na to, że w przyszłości założy rodzinę, przekaże dalej ich geny i urodzi dzieci.
Sophia odnosiła sukcesy w balecie, ukończyła szkołę baletową w Nowym Jorku, a później wyjechała do Akademii Baletu w Sankt Petersburgu. Niedawno skończyła trzydzieści jeden lat, zakończyła karierę baletową i została nauczycielką tańca. Wyrosła na przepiękną kobietę, była wysoką szczupłą blondynką o błękitnych oczach, otoczona adoratorami. Nigdy jednak nie chciała zakładać rodziny i mieć dzieci. Aktualnie była w związku ze starszym o kilkanaście lat mężczyzną, który był po rozwodzie i miał dzieci z poprzedniego związku. James i Mel może nie tak wyobrażali sobie jej życie prywatne, ale w końcu się z tym pogodzili.
Nathan z kolei był bardziej wyjątkowym przypadkiem. Kiedy był nastolatkiem odkrył, że wcale nie pociągają go kobiety, tylko mężczyźni. Mel i James się tym nie przejmowali, byli pewni, że jak podrośnie to mu przejdzie. Nath jednak wkręcił się na dobre, a kobiety były tylko jego koleżankami od kieliszka. Preferował związki ze starszymi mężczyznami, którzy mieli swoje własne wielkie firmy czy korporacje. Podczas jakiejś z imprez chwalił się mojemu starszemu synowi, z którym się przyjaźnił, że w ekskluzywnym klubie podrywał go jakiś mężczyzna, a potem zapłacił mu dziesięć tysięcy dolarów za seks.
James i Melanie byli zażenowani tym, co robił i niejednokrotnie było im wstyd. Dla nich była to zwykła prostytucja. Nie mogli jednak nic z tym zrobić, bo miał już trzydzieści dwa lata i nie był na ich utrzymaniu. Nigdy nie sprawiał im zresztą żadnych większych problemów. Skończył politologię, a później zaczął pracować jako redaktor w jednym z serwisów internetowych.
Mimo że Sophia i Nathan po latach wrócili do Los Angeles i teraz tutaj żyli, James i Mel postanowili zostać już na stałe w Nowym Jorku. Mimo to mam z nimi całkiem dobry kontakt, czego nie mogę powiedzieć na przykład o Kirku, Jasonie czy Martym. Z Kirkiem i Jasonem nie rozmawiałam od lat. Wiem, że obydwoje mieszkają w San Francisco, mają żony, Hammett ma też dzieci. Jason raczej poświęcił się muzyce. Marty nadal był z Abigail, pobrali się i żyli razem w Phoenix w Arizonie, nie mieli jednak dzieci. Ostatni raz rozmawiałam z nimi jakieś cztery lata temu.
Bardziej regularny kontakt miałam z Judy i Davidem, którzy również wyprowadzili się z Kalifornii. Niedługo po ślubie Dave'a i Diany ojciec Juniora niespodziewanie zmarł. Musiał więc jechać pomagać swojej mamie i bratu przy farmie. Judy i chłopcy ciężko znosili jego częstą nieobecność, więc kiedy tylko Mason zakończył rok szkolny, spakowała ich i wyjechali do niego. Niecały rok później zmarła również mama Davida, więc postanowili zostać tam już na stałe. Junior zajął się rodzinną farmą, a ponieważ Minnesota była "Krainą 10000 Jezior", Judy postanowiła zająć się turystyką i pracowała w tej branży do dzisiaj. Sporo pomagał jej Taylor, który mieszkał w tym samym miejscu co oni. Był ich dumą - w szkole był gwiazdą koszykówki, miał dobrą pracę, był już zaręczony. Mason był znowu całkowitym jego przeciwieństwem - wyglądał jak skóra zdjęta z młodego Davida, ale charakter miał totalnie po swoim ojcu chrzestnym. Szybko uciekł do Minneapolis, największego miasta w stanie, gdzie wpadł w wir imprezowania. Miał już dwoje dzieci z różnymi kobietami, które nawet nie chciały mieć z nim nic wspólnego, z dziećmi również nie utrzymywał kontaktu i przez długi czas nawet nie miał zamiaru płacić na ich utrzymanie. Przysporzył Davidowi i Judy sporo problemów. Miał jednak spory talent do rysowania, był też bardzo kreatywny i od dłuższego czasu pracował w salonie tatuażu.
Bardziej stały kontakt miałam z Dianą i Dave'em, którzy od prawie dwudziestu lat żyli z Luną w Kentucky. Ich dom był najlepszym miejscem na wakacje i odpoczynek. Mieli swoje ranczo, w którym hodowali konie. Zajmował się nim Dave wraz z córką, a Diana pracowała jako agent nieruchomości. Luna w liceum była kapitanką drużyny cheerleaderek, ale po poważnej kontuzji musiała zrezygnować ze swojej pasji, inaczej skończyłaby na wózku inwalidzkim. Zajęła się więc na poważnie końmi. Wygrywała wszystkie konkursy jeździeckie w Kentucky. Była piękną blondynką, bardzo podobną do młodej Kathy, siostry Dave'a. Miała jednak takie same oczy i przenikliwe spojrzenie jak swój ojciec. Charakter również zawdzięczała jemu. Dave wychował ją na prawdziwą patriotkę i republikankę, która zamiast iść do klubu wolała wyjść z przyjaciółmi na polanę, pić piwo i strzelać z broni do butelek. Zamiast plakatów ulubionych zespołów miała powieszoną na ścianie amerykańską flagę. Studiowała historię, jednak nawet nie mieszkała w akademiku lub własnym mieszkaniu. Wolała zostać w domu i być cały czas na ranczo z rodzicami, do których była strasznie przywiązana. Dave i Diana chyba nawet nie mieli serca, żeby zaproponować jej wyprowadzkę.
W szczególności Diana nie chciała stracić Luny. Travis, kiedy tylko skończył osiemnaście lat, uciekł z domu. Kiedy zaczął dojrzewać, strasznie się buntował i popadał w coraz większe konflikty z Dianą i Dave'em. Doszły do tego również problemy z prawem - w wieku szesnastu lat trafił do aresztu za kradzież, zawiesili go w szkole za pobicie. Mimo tych wszystkich lat nie potrafił zaakceptować Dave'a jako swojego ojczyma, często się z nim kłócił. Więc kiedy tylko osiągnął pełnoletność i policja nie musiałaby ściągać go siłą do domu, uciekł do Tennessee. Diana bardzo to przeżyła, miała z nim jednak jakiś kontakt. Wiedziała, że pracuje, ma dziewczynę i żyje mu się całkiem nieźle. Nie miał na razie jednak ochoty na to, żeby spotkać się z nią i Dave'em na żywo.
W dzieciństwie Travis miał bardzo traumatyczne przeżycie - na jego oczach zabito jego ojca. Josh chcąc go ratować kazał mu się schować do szafy, a sam dostał sześćdziesiąt ciosów nożem po nieudanej transakcji narkotykowej. Bardzo to przeżył, przez wiele lat śniły mu się koszmary, budził się w nocy z krzykiem. Doszło też do tego, że bał się, że mordercy ojca odnajdą go i zabiją. Nie pomogły mu wizyty u psychologa i terapeutów, a oprócz tego był w coraz większym konflikcie z Dianą i Dave'em. Aktualnie sytuacja między nimi jest pokojowa, ale w dalszym ciągu trochę napięta. Mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni.
Największą przemianę w naszej grupie przeszła zdecydowanie Roxanne. Z imprezowej wariatki, którą nic nie interesowało i miała każdego gdzieś, stała się kochającą mamą i żoną. Po rozstaniu z Larsem zaczęła się na poważnie spotykać z Adrienem, ale dopóki Roxxi nie ukończyła studiów, musieli ukrywać swój związek. W ostatnim roku zaszła w ciążę, odbierała swój dyplom w dziewiątym miesiącu ciąży. Napisała niesamowitą pracę dyplomową o przekrętach, oszustwach i korupcji w największych partiach politycznych. Niedługo po studiach urodziła syna Evana, a później starała się dostać do telewizji. Dostała posadę korespondentki w Fox News i musiała się przenieść razem z mężem i synem do Nowego Jorku. Trzy lata później urodziła drugie dziecko, córeczkę Elsę, a zaraz po porodzie wróciła do pracy. Jej małżeństwo zawisło na włosku jedenastego września, w dniu ataków na World Trade Center. Uderzenie pierwszego samolotu w wieżowiec zobaczyła na żywo, kiedy znajdowała się na zewnątrz. Była pierwszą dziennikarką, która relacjonowała na żywo wydarzenia na Manhattanie. Została tam nawet wtedy, kiedy samolot uderzył w drugą wieżę. Wróciła do biurowca telewizji dopiero wtedy, kiedy zaciągnięto ją tam siłą, niedługo przed zawaleniem się pierwszej wieży. Gdyby tam została, raczej by tego nie przeżyła.
Adrien był gotowy złożyć papiery rozwodowe, przez to że ryzykowała swoje życie dla reportażu. W czasie kiedy on siedział w domu z małymi dziećmi, oglądając wiadomości i umierając ze strachu, czy jego żona jeszcze żyje, Roxanne przyjmowała się tym, czy kamerzysta dobrze wszystko nagrał. Adrien jej wybaczył, ale niedługo później Roxxi odeszła z telewizji i zaczęła pracę dla gazety. Wyrzucili ją stamtąd, kiedy szukała nowych dowodów i dążyła do udowodnienia, że za atakami na WTC wcale nie stali terroryści. Doszło do tego, że zaczęła nawet otrzymywać pogróżki śmierci. Bojąc się o siebie i swoją rodzinę, postanowiła wrócić do Los Angeles. Adrien wrócił do pracy na uniwersytecie, a Roxxi wstąpiła do partii republikańskiej. W przyszłości miała zamiar ubiegać się o urząd gubernatora Kalifornii i zostać pierwszą kobietą, która objęła to stanowisko.
Była w bardzo dobrym kontakcie z Larsem, z którym się do dzisiaj przyjaźniła. Obydwoje mieli rację - byli stworzeni do bycia przyjaciółmi, ale ich związek najzwyczajniej w świecie nie mógł się udać. Obydwoje mieli zbyt silne osobowości, różne poglądy i tworzyli razem mieszankę wybuchową. Lars był dwukrotnie żonaty, z pierwszą żoną miał dwóch synów, a jego obecną żoną była jego dawna znajoma, młodsza od niego o dziesięć lat. W zeszłym roku spędzili nawet wakacje z Roxanne i jej rodziną. Lars bardzo wspierał Roxxi w jej karierze politycznej i życzył jej wszystkiego najlepszego.
- Mamo, telefon ci dzwoni. - usłyszałam nagle głos Milana, który wstał z fotela i wyszedł na  zewnątrz. Pobiegłam na górę do swojej sypialni, jednak nie zdążyłam odebrać. Szybko odpisałam i kiedy chciałam wracać na dół, zobaczyłam Nicka stojącego na balkonie. Wyszłam po cichu do niego i objęłam go od tyłu.
- Szukałam cię.
- Byłem w garażu. O której wrócisz?
- Koło dwudziestej. Zjemy razem kolację. Może Milan też jeszcze będzie. Pamiętasz jak się wprowadzaliśmy do tego domu? Biegał na boso trawniku, szczęśliwy, że wreszcie ma swoje podwórko.
- A pamiętasz jak budowaliśmy domek? - wskazał palcem na duże drzewo.
- Pamiętam. Od lat tam nie wchodziłam! Szkoda, że Reign nigdy nie chciał się w nim bawić. Później Milan się wyprowadził i nikt już do niego nie zaglądał.
- Hej, Reign, pokazać ci coś? - usłyszeliśmy głos Milana i wychyliliśmy się. Nasz młodszy syn, który leżał na leżaku przy basenie zsunął z nosa okulary przeciwsłoneczne.
- No. A co to takiego?
- Rocky, łap piłkę! - krzyknął i rzucił piłeczką w Reigna. Wtedy Rocky, duży włochaty anatolian Milana, wyskoczył z basenu i rzucił się na Reigna. Reign zaczął krzyczeć i spadł z leżaka, a Milan pokładał się ze śmiechu.
- Nienawidzę cię! - krzyknął do niego i poprawił swoją idealnie ułożoną fryzurę.
- Żałuj, że nie widziałeś jak spadasz z leżaka! - zawył ze śmiechu Milan.
- Ile ty masz lat? Piętnaście? To nie było śmieszne!
- Masz rację. To było bardzo śmieszne. - oznajmił z uśmiechem i wzdychając cicho, schylił się, żeby podnieść piłeczkę. Wtedy Reign jak gdyby nigdy nic wepchnął go do basenu.
- W końcu się na nim odegrał. - zaśmiałam się.
- Zaraz się zacznie walka jak wyjdzie z basenu. Przynieś kamerę.
- O nie, nie daruję ci tego! - krzyknął Milan, wychodząc powoli z basenu. - Jak tylko się przebiorę pójdę ci skopać dupę. Mama ci tym razem nie pomoże.
- Nawet nie pozwoli ci wejść do domu.
- O, naprawdę? Właśnie tam idę.
- Ej, ej! - krzyknęłam do niego. - Nie wejdziesz mi cały przemoczony do domu! Rozbieraj się na dworze!
- To tylko woda!
- Nie, dzisiaj rano podłoga była myta.
- Kurwa mać...
- Słyszałam to.
Spojrzałam na Nicka i obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem. Objął mnie ramieniem i obydwoje nagle spoważnieliśmy.
- Widzisz to? - spytał nagle.
- Co?
- To wszystko.
Spojrzałam na nasze ogromne podwórko. Na nasz ogród, który sama zrobiłam. Na domek na drzewie, który budowaliśmy w 1995 roku. Na huśtawkę, którą Nick przywiązał specjalnie dla mnie na gałęzi drzewa. Na psa Milana, który cały mokry tarzał się teraz na trawie. Spojrzałam na swoje dłonie, na moją obrączkę i pierścionek zaręczynowy. Spojrzałam na Nicka, który od lat praktycznie w ogóle się nie zmieniał, nie licząc paru zmarszczek i kilku siwych włosów. Bez słowa pocałował mnie i znowu spojrzeliśmy przed siebie.
- Zobacz, co razem stworzyliśmy. - powiedział cicho.
Przymknęłam oczy i poczułam łzę spływającą po moim policzku.
To było dokładnie to życie, którego oczekiwałam.

2 komentarze:

  1. Cześć.
    Lepiej późno niż wcale, prawda? Dwa lata, a nawet więcej.
    Może się błaźnię, pisząc ten komentarz, ale ostatnio wracałam wspomnieniami do tych czasów naszego blogowania, kiedy pisałyśmy nasze opowiadania i to było taką nieodłączną cząstką, czymś, co tak się przeżywało, jakby to było naprawdę, po prostu siedziało to wewnątrz nas - przynajmniej ja to tak widzę. Fajne to były czasy. Zniknęłam, bo musiałam, bo działo się coś, czemu musiałam stawić czoła, ale teraz to nieistotne. Ale przysięgam, że kiedy tylko pojawił się ten epilog, przeczytałam go i się poryczałam. Ze szczęścia, smutku i dumy jednocześnie. Przede wszystkim nie mogłam uwierzyć, że to już koniec. Jasne, zdawałam sobie sprawę, że przez cały czas do tego dążyło, że ta historia musiała kiedyś dobiec końca, ale kiedy to się już stało, pojawiła się taka ogromna pustka. Cieszę się, że zakończenie jest takie, a nie inne. Teoretycznie każdy poszedł w swoją stronę. Tak jak my zresztą. Ale każdy z bohaterów zasługiwał na to, żeby się poukładało, mimo że jedni byli bardziej a drudzy mniej przeze mnie lubiani i że tak to nazwę, życiowo ogarnięci. Wiadomo, o kogo chodzi. Nie będę już wyszczególniać, bo i tak się pewnie rozpiszę, a włącznie z tym zajęłoby mi to chyba 5 stron w wordzie. No ale być może za niedługo tu jeszcze wpadnę i dopiszę. W każdym razie - Roxxi mistrz <3 Musiałam to napisać. A tak pokrótce to najbardziej dumna jestem z Shan i Nicka, no i z Diany i Dave'a. Mam ogromny sentyment do każdej z tych osób, ale podejrzewam, że ty masz podobnie. Po prostu byli zajebistymi charakterami, mieli to "coś", coś wyjątkowego, nie potrafię tego nazwać. Zostawiłaś w każdym z nich cząstkę siebie. Gdyby nie prawdziwe uczucia, przeżycia i pasja, którą im przekazałaś, nie byliby tacy. Kiedyś to ci na pewno mówiłam, ale mogłabyś wydać książkę. Serio, zarówno Carpe Diem jak i The Unforgiven są napisane zajebiście. Są mocne, prawdziwe, wywołują tyle emocji przy czytaniu, potrafią wycisnąć łzy. Może to śmiesznie zabrzmi, ale teraz mi się skojarzyło katharsis i mogę z własnego doświadczenia powiedzieć, że przeczytawszy całe Carpe Diem i The Unforgiven, przeżyłam właśnie takie katharsis. Naprawdę, tak to działa. Podejrzewam, że Carpe Diem jest dla ciebie bardzo osobiste i nie wiem, czy chciałabyś je wydać i rozpowszechniać na większą skalę, dla tak dużej grupy, powiedzmy, przeciętnych czytelników. W każdym razie, jeśli jednak byś się zdecydowała, to przysięgam, że będę pierwszą osobą, która poleci do księgarni po te książki albo nawet zamówi przedpremierowo, choćby miało mnie to kosztować pół wypłaty.
    Nie powinnam może tego pisać, ale kiedy jakiś czas temu dowiedziałam się o tym, co się stało u Dave'a, pierwszą moją myślą było to, jak na to zareagowałaś. Chciałam nawet napisać, ale jakoś nie miałam odwagi, bałam się, jak zareagujesz, gdy podejrzewam, że i tak już mogło być nie najlepiej. Ale to jest totalny kosmos. Jak to w ogóle możliwe, żeby Dave, ten Dave Mustaine, ta wredna ruda poczwara, która jest niezniszczalna, ten Dave, którego wszyscy znamy...? I nie kończę, bo na pewno sama wiesz, co bym napisała. I musiałam z tą rudą poczwarą, ech. Mam tylko nadzieję, że będzie silny. Że wyjdzie z tego, że da radę, że zwycięży, tak jak już wiele razy odnosił swoje małe i duże zwycięstwa. Wszyscy trzymamy za niego kciuki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle chciałam napisać, a wszystko mi jakoś pouciekało. Ale może jakoś między wierszami coś też się znajdzie. Mam 20 lat i patrzę na świat zupełnie inaczej, niż kiedy miałam 15, ale niektóre rzeczy pozostają niezmienne. Kocham te nasze opowiadania, zawsze będę do nich wracać, śmiać się z tego, jakie głupoty czasami wymyślałam, zachwycać się przy moich ulubionych fragmentach i wzruszać się tam, gdzie płakałam przy pisaniu albo czytaniu. Dopiero niedawno do mnie dotarło, że stworzyłyśmy coś niesamowitego, że to wcale nie są jakieś pierwsze lepsze opowiastki z bloggerów, nie. Wkładałyśmy w to pisanie całe swoje serce, całą duszę, całe siebie, swoje historie, swoje przeżycia, przemyślenia, marzenia, uczucia i sentymenty. Nie było wymyślania na siłę. Po prostu pisało się to, co się czuło.
      Nigdy też nie zapomnę naszych bloggerowych jazd, że tak to nazwę, naszych niektórych ulubionych komentatorek, plucia na Electrona i Pamelę i śmiania się z Kirka. Piękne czasy :') Czasami chciałabym, żeby to wszystko wróciło, ale wiem, że nie ma na to szans. Nic zresztą nie byłoby już takie samo. Jestem tylko ciekawa, czy dalej coś gdzieś piszesz, czy w ogóle piszesz nawet dla samej siebie, "do szuflady".
      Lepiej późno niż wcale, nawet po dwóch i pół roku - przepraszam. Że zniknęłam, że poddałam się ze wszystkim i tak po prostu zakończyłam to bez słowa. Nie będę się tłumaczyć, bo to nie jest odpowiednie miejsce, a zresztą to już chyba nie ma sensu. Piszę to wszystko głównie po to, bo chcę podziękować.
      Dziękuję ci za wszystkie opowiadania, w szczególności za The Unforgiven i za Carpe Diem. Za Shanell i Nicka, za Dianę i Dave'a, za Roxxi, za Juniora i Judy, za Jasona oczywiście też, bo gdzieś tam się też pojawił, a ja go nadal kc, więc no. Dziękuję ci za każdy rozdział, za każdą postać, za twój ogromny wkład pracy i serca w to dzieło, za wszystkie poświęcenia i nieprzespane noce przy pisaniu, za te emocje i to, że dzięki tobie otworzyłam oczy na wiele spraw, nawet teraz, po latach.
      Jeśli chcesz, napisz. Jeśli nie, zrozumiem. W każdym razie - dziękuję.
      Nadal nie mogę pogodzić się z tym, że to już koniec. Ale nie darowałabym sobie, gdybym niczego tu nie zostawiła, gdybym nie odezwała się choć słowem. Czuję coś na rodzaj ulgi, nie wiem, jak inaczej to nazwać. W każdym razie na pewno będę tu jeszcze wracać co jakiś czas. Tak jak ten blog jest częścią twojego życia, tak dla mnie jest czymś, co w jednej chwili przenosi mnie w czasie do momentu, kiedy piętnasto- czy szesnastoletnia ja siedziałam przed laptopem i klepałam zawzięcie w klawiaturę, opisując po raz setny, jaki to Jason jest wspaniały, czy też pisząc jakiś nieogarnięty komentarz. Ten też jest nieogarnięty, wiem to. Nie jest mi łatwo zebrać myśli.
      Jeszcze raz, dziękuję. Za wszystko.

      "Madness comes, and madness goes
      An insane place, with insane moves
      Battles without, for battles within
      Where evil lives and evil rules
      Breaking them up, just breaking them in
      Quickest way out, quickest relief wins"

      Powstała ze zmarłych i szczęśliwie odnaleziona,
      Wampirowa

      Usuń