niedziela, 10 sierpnia 2014

The Unforgiven - rozdział 13.

jestem okropna, znowu zabiłam Cliffa, jak w Carpe Diem. znowu pisało mi się to źle... no właśnie. mogłam go nie zabijać... ale było to w sumie zaplanowane od początku, więc... przepraszam. nie płaczcie za dużo :(
komentarze i opinie mile widziane! :)

James
Mijały tygodnie. Trasa, koncerty, fani, wywiady, noc, dzień, pokoje hotelowe, nowe państwa, nowe miasta. W trasie byłem sam. Su w ogóle się do mnie nie dzwoniła i starałem pogodzić się z tym, że już się raczej nie odezwie. Było mi przykro, ale żyło się dalej. Nie mogłem do końca życia przejmować się jedną laską. Laską, która ma narzeczonego i gra w pornosach. Nie byłem brzydki, miałem 24 lata, grałem w Metallice. Nie mogłem narzekać na brak powodzenia. Ale przerażało mnie to, że w każdej fance, która do mnie podchodziła, próbowałem doszukać się czegoś, co miała w sobie Susie.
26 września po koncercie w Sztokholmie, jechaliśmy na koncert do Kopenhagi. Kątem oka patrzyłem, jak Kirk z Cliffem grają w karty, żeby dostać najlepsze łóżko. Ja nie mogłem spać przy oknie, ponieważ miałem problemy z gardłem. Usłyszałem jeszcze, jak Kirk zaczął przeklinać i rzucił swoimi kartami. Zadowolony Cliff poszedł na swoje zwycięskie miejsce. Dokończyłem pić swoją wódkę i położyłem się. Chyba zasnąłem bardzo szybko...
Nad ranem obudziło mi lekkie kołysanie. Przetarłem oczy i rozejrzałem się. Było bardzo wcześnie, więc nie wiedziałem co się dzieje. Kołysanie przerodziło się w rzucanie, słyszałem krzyki, widziałem przedmioty na podłodze... to tylko sen...?
Spadłem ze swojego łóżka, a autobus się zatrzymał. Podniosłem się ledwo z podłogi i nie zwracając na nic uwagi, wybiłem tylną szybę i wyszedłem na zewnątrz w samej bieliźnie. Było może -20 stopni, ale nie zwracałem na to nawet uwagi. Rozejrzałem się. Świtało, słońce próbowało wyjrzeć nad gęsto upchanymi lasami. Poczułem jak ktoś mnie szarpie, ale było mi to obojętne. Usłyszałem blisko siebie jakieś krzyki, ale wydawały się takie odległe. Jak jakieś echo...
Co się stało? Chcę się kurwa obudzić! Co to ma znaczyć?!
Spojrzałem na przewrócony autobus. Wystawały spod niego nogi. Długie, chude, blade nogi...
- Cliff... - wykrztusiłem. To chyba było jedyne słowo, które umiałem z siebie wydusić. - Cliff...
Stałem nieruchomo. Chcę się obudzić... niech ten koszmar się skończy... niech mnie ktoś uszczypnie...
- Cliff! Kurwa! Wstawaj! - zacząłem krzyczeć i podbiegłem do autobusu. - Nie rób mi tego! Wstań!
Po chwili poczułem jak ktoś próbuje mnie odciągnąć, chciał mi coś wytłumaczyć. Nikogo jednak nie chciałem słuchać. Ten koszmar stawał się coraz bardziej realny...
Co się działo dalej pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam syreny policyjne, pogotowie i lekarzy. Leki na uspokojenie i szpital. Potem przejazd do hotelu i picie. Dużo picia. Łzy, szok i niedowierzanie...
Cliff umarł. Mój przyjaciel nie żyje. Odszedł na zawsze. Nie potrafiłem tego pojąć. Nie mogłem uwierzyć, że już więcej z nami nie zagra, że więcej z nim nie pogadam, nie napijemy się... dlaczego spotkało to akurat jego? Czym sobie na to zasłużył?!
Zrzuciłem butelkę po wódce na podłodze i położyłem się na kanapie. Poduszka była mokra od moich łez. Chciałem zasnąć, spać jak najdłużej. Najlepiej już w ogóle się nie obudzić. Z dnia na dzień wszystko zaczęło się sypiać. Moja znajomość z Su, mój zespół. Chciałem wrócić do domu. Nie chciałem teraz koncertować, nie mogłem. Nikt z nas nie byłby w stanie wyjść na scenę. Straciliśmy basistę i przyjaciela.

Devon
Stałem przy blacie w kuchni i właśnie nalewałem sobie kawy. Susie akurat brała prysznic. Wziąłem łyk ciepłej kawy i usiadłem przy stole. Spojrzałem na dzisiejszą gazetę. Prawie upuściłem kubek na podłogę, kiedy zobaczyłem duży nagłówek: Basista zespołu Metallica zginął w wypadku autobusu.
Zacząłem szybko czytać krótki artykuł. Byłem w szoku, więc mało co z niego zrozumiałem. Jedynie to, że Metallica przerywa trasę koncertową i reszcie nic się nie stało. Byłem fanem Mety, więc strasznie mnie to ruszyło. Jeszcze niedawno byłem na ich koncercie, Cliff machał głową, zagrał bezbłędne solo. Nie chciało mi się wierzyć, że tego człowieka spotkało coś takiego.
Po chwili do kuchni weszła Susan. Owinięta ręcznikiem, bez makijażu, z mokrymi włosami. Popatrzyłem na nią i odłożyłem gazetę na bok.
- Stało się coś? - usiadła obok.
- Cliff Burton nie żyje.
- Słucham?
- Cliff Burton. Basista Metalliki. - wyjaśniłem. - Nie żyje. Mieli wypadek.
Susie zająkała się.
- Aa... a co z Jamesem? I z resztą oczywiście...
- Nic im się nie stało. Ale przerwali trasę.
Susan nic już nie powiedziała. Rozejrzała się po kuchni i westchnęła cicho.
- To przykre, że zginął w tak młodym wieku...
Su wstała ze swojego miejsca i wyszła z kuchni. Zdziwiła mnie jej reakcja, ale nie zwróciłem na to nawet uwagi. Bardziej przejmowałem się tragiczną śmiercią basisty, niż kolejnymi humorkami mojej narzeczonej...

Susie
O 7:00 rano byłam już po prysznicu i działce heroiny. Chciałam szybko zjeść jakieś śniadanie i położyć się znowu do łóżka. Kiedy jednak poszła do kuchni i Devon powiedział mi o śmierci Cliffa Burtona, odechciało mi się snu i wszystkiego innego.
Nie znałam za bardzo Cliffa, ale jego śmierć trochę mnie ruszyła. Jednak bardziej przejmowałam się co z Jamesem. W końcu stracił przyjaciela, członka zespołu, a Metallica wisiała na włosku. James był bardzo wrażliwym człowiekiem. Wiedziałam, że to wszystko się odbije na jego psychice. Zapomniałam o wcześniejszych kłótniach i nieporozumieniach. Chciałam być teraz obok niego, pocieszyć go, przytulić. Po prostu być przy nim. Wiedziałam, jak źle może się czuć po stracie Cliffa. Wiem, że byli razem blisko. Jam traktował go jak brata, szanował go i bardzo liczył się z jego zdaniem.
Nie zastanawiając się dłużej, poszłam do łazienki, wysuszyłam włosy, ułożyłam je i zrobiłam makijaż. Ubrałam się szybko, wzięłam swoją dżinsową kurtkę i torebkę. Krzyknęłam jeszcze do Devona, że idę na małe zakupy i wyszłam z mieszkania. Na ulicy zatrzymałam taksówkę i wpakowałam się na tylne siedzenie. Rzuciłam adresem Jamesa, a kierowca bez słowa ruszył. Oparłam głowę o zimną szybę i odetchnęłam spokojnie. Miałam tylko nadzieję, że James jest już w domu, cały i zdrowy...

5 komentarzy:

  1. CZEMU TY ŻEŚ GO ZABIŁA, COOO?!
    Szkoda mi Cilffa. Szkoda mi Jamesa. Szkoda mi Devona - On nic nie wie. A najbardziej to chyba szkoda mi Su, bo ona się zgubiła w tym wszystkim i jest... no wiadomo o co chodzi.
    Kolejna osoba, która zabiła mojego idola. Czemu wszyscy na raz? To takie... Straszne.
    Rozdział ogółem jest dobrze napisany, jak zawsze mi się podoba, ale jak nigdy jestem pierwsza komentując.
    Zapraszam do siebie na http://every-day-forus-something-new.blogspot.com/ jeśli ktoś się będzie nudził.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cholera jasna, tego się nie spodziewałam...
    Nie myślałam, że "zabijesz" Cliffa... Nie dawno mi się śnił. Gdy się rano obudziłam to byłam w lekkim szoku. No nic...
    Kuźwa, często sobie wyobrażałam, jak to wyglądało. Cały wypadek i przez co chłopaki przechodzili. Szkoda mi ich. No po prostu mi ich szkoda.
    Susan ma pewnie niezłe wyrzuty sumienia. Sama bym się źle czuła. Ciekawe, co James zrobi. Czy każe jej wypierdalać, czy ją przyjmie z otwartymi ramionami.
    A Devon biedny wciąż nie ma o niczym pojęcia...
    No cóż, fajny rozdział (mimo śmierci Cliffa) i czekam na kontynuację :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cholera, czy Ty wiesz, jak ja się dziwnie czuję, kiedy znów czytam o śmierci Cliffa w tym miejscu? U Ciebie, na Twoim blogu? Historia kołem się toczy, cóż. Wiesz, ale tak z drugiej strony...chyba dziwnie by się pisało o dalszym życiu kogoś, kto zmarł (Boże, to zdanie i sformułowanie jest tak beznadziejne i nielogiczne, że aż jest mi za nie wstyd, ale w duchu modlę się, że wiesz, co mam na myśli). I dodam, że teraz jest mi strasznie szkoda Jamesa, zwłaszcza po przeczytaniu końcówki jego fragmentu. ,,Straciliśmy basistę i przyjaciela.'' - to brzmi koszmarnie. To jest wręcz tragiczne. Krótkie, acz bardzo mnie ujęło i przygnębiło.
    A co do Susie, ehm...ona jest dość ciężką jak dla mnie osóbką. Denerwuje mnie, ciężko jest mi o niej czytać. Obruszyłam się z pewną rezygnacją, kiedy Dev jej powiedział o śmierci Cliffa, a jej jedyną taką reakcją było pytanie o Jamesa. Skoro nie napisano o nim, to można było się połapać, że żyje. Pokomplikowane to jest.
    No i tak, jak widzisz - wróciłam z tej nieszczęsnej Turcji i chciałam Ci bardzo, BARDZO podziękować za piękny komentarz i pochwałę szaty graficznej bloga, jestem przeszczęśliwa, że napisałaś mi coś takiego ❤️
    Och, i korzystając z okazji - zapraszam Cię na rozdział XIII!
    Oraz życzę weny i czekam na ciąg dalszy Twojego dzieła, Kochana!

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, u mnie nowy :)
    http://kick-some-ass-tonight.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Aż mi dziwnie, ledwo skomentowałaś tamten, już następny, ale zapraszam - http://tacy-pozostaniecie.blogspot.com/ - hah.

    OdpowiedzUsuń