niedziela, 26 października 2014

The Unforgiven - rozdział 19.

ehh, niedziela :c
ciężko mi się ten rozdział pisało, od wczoraj go pisałam. ciężki temat, jednak wiecie, że lubię takie rzeczy. Tyler i tak musiał przecież zniknąć, skoro Su miała być z Jamesem. nie wiedziałam jednak jak się go "pozbyć", skoro on i Susie tak się kochali. innego wyjścia nie było :) pewnie co niektórzy znowu będą krzyczeć co ja zrobiłam, ale w ramach rekompensaty macie Jamesa :)
zapraszam do czytania i proszę o komentarze!

Susie
- Tyler... - podniosłam się z łóżka i spojrzałam na mojego chłopaka, który już nie spał. Oparłam się o jego ramię.
- Chcesz się wyprowadzić? - spytał, patrząc tępo przed siebie.
- Dokąd?
- Nie wiem. Gdzie chcesz.
Westchnęłam cicho i pocałowałam jego wytatuowane ramię. To nie był dobry moment na takie rozmowy.
- Muszę jechać do banku po te pieniądze. Chcesz ze mną?
- Nie, poczekam na ciebie.
Wstałam z łóżka i wyciągnęłam ubrania z szafy. Popatrzyłam na Tylera, który cały czas siedział w tej samej pozycji. Wciągnęłam na siebie mój czarny obcisły crop top i usiadłam obok niego.
- Ej, kochanie. Nie martw się. - pogłaskałam go po twarzy.
- Jest mi wstyd, że musisz płacić tyle pieniędzy za moją głupotę.
Przypomniał mi się w tym momencie okres, kiedy byłam ćpunką. Prawie nigdy nie płaciłam za towar, który dostawałam od Tylera.
- Powiedzmy, że oddaję ci dług za wszystkie działki, które mi dałeś.
- Susie...
- Dobra, spokojnie. Nie przejmuj się tym. Mam sporo kasy, może to śmieszne, ale braku tego 60 tysięcy nawet nie poczuję.
Tak, to faktycznie było zabawne. Kiedyś nie miałam co jeść i za co zapłacić czynszu, bo mój brat przećpał wszystkie zasiłki z opieki społecznej. A teraz mogłam szastać swoją kasą na prawo i lewo.
Wciągnęłam na siebie obcisłe dżinsy i założyłam białe adidasy za kostkę. Weszłam jeszcze na łóżko i pocałowałam Tylera. Wtedy nawet jeszcze nie pomyślałabym, że robię to po raz ostatni...
- Niedługo wracam. Czekaj na mnie...
- Nigdzie nie wychodzę.
Wstałam, wzięłam swoją ramoneskę oraz torebkę i wyszłam z mieszkania. Poszłam na stację metra. Kręciłam się chwilę po zimnej i śmierdzącej stacji, czekając na swój pociąg. Patrzyłam na tych wszystkich ludzi, którzy ciągle się śpieszyli, na bezdomnych, którzy siedzieli na ławkach, ubrani w jedyne ubrania które mieli, na ćpunów, którzy siedzieli na zimnej podłodze i się trzęśli. Tak bardzo mnie to wszystko obrzydzało, a przecież kiedyś byłam dokładnie taka sama. W końcu przyjechało metro, więc szybko weszłam do środka. Zajęłam jedno z wolnych miejsc, nie zwracając uwagi na starych ludzi. Wyciągnęłam kosmetyki z torebki i zrobiłam szybki makijaż. W momencie, kiedy czesałam włosy, pociąg zatrzymał się. Trochę się zdziwiłam, reszta ludzi tak samo.
- Nastąpiła awaria. Naprawa potrwa od 30 minut do godziny. - usłyszeliśmy mechanicznie wypowiedzianą regułkę przez jakiegoś mężczyznę. Parę osób zaczęło wzdychać i jęczeć, a ja miałam ochotę rozpierdolić wszystko wokół.
- Kurwa mać. Zajebiście. - mruknęłam pod nosem. Jeszcze tego brakowało, żebym spóźniła się do banku. Dlaczego akurat dzisiaj? Dlaczego akurat mój pociąg?
Siedziałam tam dobre pół godziny cała zestresowana. Kiedy metro w końcu ruszyło, odetchnęłam z ulgą. Kilkanaście minut później byłam już w banku. Miałam w dupie kolejkę, tylko od razu usiadłam naprzeciwko przystojnego faceta w garniturze. Spojrzał na mnie i zmierzył mnie dokładnie wzrokiem.
- Chciałam wypłacić pieniądze z konta. 60 tysięcy.
- Pienią... a tak, pieniądze. Dobrze, poproszę dowód osobisty. - wyciągnęłam z portfela dowód i podałam mu. Spojrzał najpierw na zdjęcie, a potem znowu na mnie. Ja jak to miałam w zwyczaju, najpierw spojrzałam na jego dłonie. Dostrzegłam obrączkę na palcu.
- Pana żona wie?
- Żona? O czym? - zdziwił się.
- O tym, że ogląda pan filmy porno.
Facet poczuł się trochę skrępowany i uciekał wzrokiem. Uśmiechnęłam się lekko.
- Przecież to nic złego. Mój były facet je reżyserował.
- Jaka to miała być kwota? - zmienił temat.
- 60 tysięcy.
Zajrzał najpierw do komputera, a potem do jakichś papierów.
- Dziwne...
- Co takiego? - przeraziłam się. Zaraz przez myśl mi przeleciało, że nie będę mogła wypłacić pieniędzy, że może wszystko wyparowało mi z konta, że może Devon w ramach zemsty wszystko przelał na swoje konto. - Nie mam pieniędzy na koncie?
- Nie, są. Sporo... - powiedział, a ja odetchnęłam z ulgą. - Po prostu może być mały problem z wypłatą tak dużej kwoty...
- Ale... ale ja potrzebuję tych pieniędzy! Pilnie!
- Zrobię co się da. Musi jednak pani trochę poczekać.
- Ehh. No dobra.
Wziął jakieś dokumenty i gdzieś je zaniósł, a po chwili do mnie wrócił. Trochę z nim pogadałam, żeby zabić nudę. Nawet mu się podpisałam, kiedy poprosił mnie o autograf. Minęło sporo czasu, zanim dostałam swoje pieniądze. Schowałam je do torebki i szybko wyszłam z banku. Pobiegłam z powrotem na stację metra i czekałam na swój pociąg. 5 minut, 10, 20. I nic. Kolejne 10 minut. Już dawno powinien być. Patrzyłam po kolei na wszystkie rozkłady, jednak żaden pociąg nie jechał w moją stronę. Zaczęłam przeklinać i postanowiłam iść na przystanek autobusowy. Dojście na najbliższy przystanek zajęło mi dobre 20 minut. Na marne, bo jak się okazało, mój autobus miał być dopiero za godzinę. Wróciłam znowu na stację. Usiadłam na starej ławce obok jakiejś starszej kobiety. Czekałam kolejne kilkanaście minut. Myślałam, że nie wytrzymam.
- Wie pani, kiedy będzie w końcu pociąg na Silver Lake? Już naprawdę długo czekam.
- Ale już był.
- Słucham?
- Był, może pół godzin temu.
Pół godziny temu byłam na przystanku. Miałam ochotę zabić każdego wokół siebie. To się nie działo naprawdę. Dlaczego akurat mi się przytrafiło? Dlaczego akurat dzisiaj?
- Kurwa jebana mać...
Kobieta spojrzała na mnie oburzona.
- Proszę się wyrażać.
Wstałam i opuściłam stację metra. Nie miałam nawet zamiaru iść czekać na autobus. Nie wiadomo czy by przyjechał. A w tym momencie liczyła się dla mnie każda minuta. Postanowiłam wracać na piechotę, mimo, że do domu nie miałam blisko. Bolały mnie już nogi, byłam głodna. Słońce powoli zachodziło. Zaczepiłam jakąś młodą dziewczynę.
- Możesz mi powiedzieć która godzina?
Brunetka zerknęła na zegarek.
- 18:12.
- Cholera... dzięki.
Odeszłam szybko i przyśpieszyłam kroku. Kilka minut później byłam na naszym osiedlu. Weszłam do budynku i wjechałam windą na 14. piętro. Dziwne, że w ogóle działała.
Otworzyłam drzwi i weszłam do mieszkania.
- Tyler, już jestem. Przepraszam, że tak długo...
Cisza.
- Cameron już był?
Cisza.
- Tyler, jesteś w domu?
Zostawiłam ramoneskę i torebkę w przedpokoju. Nie zapaliłam nawet światła. Weszłam do salonu i poślizgnęłam się, lądując na podłodze i sycząc z bólu.
- Ała... - chciałam się podnieść, czułam, że leżę w jakiejś kałuży. Tyler pewnie coś rozlał i nawet nie mógł po sobie wytrzeć. Podniosłam się, żeby móc iść się przebrać i to powycierać. Zapaliłam światło. Zauważyłam, że zostawiłam na włączniku czerwony ślad... spojrzałam na swoje dłonie, odkryty brzuch i spodnie. Nie były mokre od wody czy soku. Były całe we krwi. Popatrzyłam na zakrwawioną podłogę. Ślady ciągnęły się przez cały pokój i prowadziły do łazienki. Poczułam, że moje oczy robią się mokre, a serce podchodzi do gardła. Podeszłam wolnym krokiem toalety i otworzyłam powoli drzwi. Myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko na filmach. Na jasnych płytkach zobaczyłam kolejne ślady krwi i Tylera, który leżał na podłodze... padłam obok niego na kolana i rozryczałam się jak jeszcze nigdy. Nic innego nie mogłam zrobić w tym momencie. Nic.
- Boże... Tyler... - wtuliłam się w jego zakrwawioną koszulkę. - Dlaczego ty...
Podniosłam się lekko i wytarłam mokrą twarz.
- Przepraszam... ale muszę...
Wstałam i wybiegłam z mieszkania, nie zabierając ze sobą kompletnie niczego. Wiem, że zachowałam się jak ostatnia suka, ale wtedy myślałam tylko o jednym. Żeby ratować swój tyłek. Wiedziałam, że Cameron wróci. I będzie chciał zrobić ze mną to samo.
Nie mam pojęcia, co myśleli wszyscy ludzie, kiedy widzieli zapłakaną dziewczynę, całą w cudzej krwi, która biegła przed siebie. Pacjentka szpitala psychiatrycznego, która kogoś zamordowała i uciekła z miejsca zbrodni.

James
- Callous frigid chill, nothing left to kill... - zanuciłem i zapisałem na kartce. - Never seen before... breathing nevermore... - pociągnąłem za struny w gitarze. - Never...
Wziąłem kartkę do ręki, żeby przeanalizować to co już napisałem. W tym samym momencie usłyszałem głośne walenie do drzwi. Nikogo nie zapraszałem i się nie umawiałem, więc trochę mnie to zdziwiło. Rzuciłem długopis na stół, odłożyłem gitarę na bok i wstałem. Podszedłem do drzwi i otworzyłem je. Na progu zobaczyłem Su. Całą zapłakaną i zakrwawioną. Pierwsze o czym byłem w stanie pomyśleć to: Kurwa, w co ona się znowu wpakowała?
- Su...? Jezu, co się stało?
Weszła do środka i przytuliła się do mnie. Rozpłakała się i nie potrafiła wydusić z siebie słowa.
- Susie... powiedz co się stało...
- Ja... to Cameron... ja... ja się spóźniłam i... i Ty...ler... to mo-moja wina... ale to nie ja zro-zrobi...łam... - nic nie rozumiałem. Mówiła jak w amoku, próbowała łapać powietrze.
- Susan...
- Ja... ja ni... nie chcę... on nie ży... - wybuchnęła znowu płaczem. - Umarł... nie żyje!
- Susan, do cholery! - popchnąłem ją na ścianę i złapałem mocno za ramiona. Spojrzałem w jej zaczerwienione oczy. Łzy i resztki makijażu mieszały się ze śladami krwi na jej twarzy. - Uspokój się. Co się stało?
- On... on nie żyje... On go zabił...
- Znowu coś brałaś?
Pokręciła głową.
- To Cameron... zabił go... i zabije mnie.
- Kim jest Cameron?
Przymknęła oczy i oparła głowę na moim ramieniu.
- Tyler nie żyje...
Wziąłem ją za rękę i zaprowadziłem do salonu. Posadziłem ją na kanapie. Położyłem gitarę na podłodze i usiadłem obok niej.
- Kto to jest Tyler? Ten facet z którym cię widziałem?
- C-co?
- Nic... kim jest Tyler?
- To... mój chłopak... on jest... był... - pociągnęła nosem. - Był dilerem. Musieliśmy oddać kolesiowi... Cameron ma na imię... 60 tysięcy... do 18:00... i ja się spóźniłam... jak wróciłam... było pełno krwi i... - po jej policzkach zaczęły płynąć kolejne łzy. - I Tyler w łazience... James, on mnie też będzie chciał zabić...
- Tak się kończą takie znajomości.
- James...
- I co ja mam teraz według ciebie zrobić? Chronić cię przed dilerem, któremu jesteś winna kasę za prochy? Może ja mam go zabić? Powinnaś iść na policję.
- Nie... ale... on nie wie, że się znamy, nie wie gdzie mieszkasz... - westchnęła cicho i spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. - Mogę u ciebie trochę zostać...?
Jak zwykle. Pojawiała się tylko wtedy, kiedy chciała sprowadzić na mnie kłopoty albo potrzebowała pomocy.
- Nie wiem czy powinienem ci pomagać w takiej sytuacji.
- James... ja już nie mam nikogo... - załkała cicho. - Nikogo. Tylko ty zostałeś. I tylko ty możesz mi pomóc...
Popatrzyłem na nią.
- Naszykuję ci pościel. Idź wziąć prysznic, bo wyglądasz jak seryjny morderca. - wstałem ze swojego miejsca i poszedłem do drugiego pokoju, żeby pościelić łóżko dla Su. Sprawa była dziwna, nawet bardzo. Zostawiła swojego martwego chłopaka i przybiegła do mnie? Nie zadzwoniła na policję?
Wyciągnąłem kołdrę z szafy i rozłożyłem ją na łóżku. Wróciłem do salonu, słysząc po drodze dźwięk płynącej wody z łazienki. Wziąłem swoją gitarę i poszedłem do sypialni. Usiadłem i zacząłem coś brzdkąć. Po kilkunastu minutach w drzwiach zobaczyłem Su owiniętą ręcznikiem.
Zaczęło się...
- Pościeliłem ci łóżko w drugim pokoju.
- Nie chcę być sama...
Znowu zaczęła mnie prowokować. Znowu zaczęła na mnie działać tak ja te parę miesięcy temu. Miałem ochotę zrzucić z niej ręcznik, patrzeć na nią, czuć ją, dotykać...
- Połóż się... dam ci jakąś koszulkę... - wyciągnąłem z szafy koszulkę promującą naszą ostatnią trasę, Damage, Inc. Rzuciłem ją w jej stronę. Założyła ją na siebie i położyła się do łóżka.
- James...
- Tak?
- Pójdziesz jutro ze mną... do mieszkania? Nie chce tam sama wracać...
- Po co mam tam iść z tobą? - zdziwiłem się. Ukryć zwłoki jej faceta?
- Wszystko tam zostawiłam... I Tyler... on tam jest... trzeba zadzwonić na policję...
- Dlaczego nie zrobiłaś tego już teraz?
- Nie jestem w stanie... mam wrażenie... że on już tam na mnie czeka...
Westchnąłem cicho. Usiadłem obok niej i pogłaskałem ją po mokrych włosach. Po jej policzku spłynęła kolejna łza. Wytarłem ją.
- Nie płacz już... pójdziemy razem...
Położyłem się obok niej i przytuliłem ją.

9 komentarzy:

  1. Jako, że wstawiłaś nowy, odpuszczę sobie komentowanie poprzedniego rozdziału i zabiorę się za ten.
    Jest super, mistrzowsko napisany. Szkoda Tylera, jak już wcześniej wspominałam, polubiłam go :/ Ale cóż, ważne, że jest James, dziwnie to zabrzmi, ale pozytyw ze śmierci Tylera jest, bo Su udała się do Hetfielda szukając pomocy XD I teraz mają być razem, ona skończy z dragami i wszelkimi powiązaniami z tym gównem, z jej "karierą" zawodową i ma żyć z Jaymzem dłuugo i szczęśliwie.
    Ha.
    Dobrze wiem, że tak nie będzie, cóż to byłoby za opowiadanie? :D
    Czekam na kolejny z wielką niecierpliwością i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niestety, trzeba było się jakoś "pozbyć" Tylera, żeby James mógł być z Su :) kochali się, więc ani Susie by go nie zostawiła, ani Tyler. więc jak powiedziałaś, pozytyw z jego śmierci jest :)
      dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  2. Kurde no, skomentowałam tamten rozdział, jak to bardzo lubię Tylera, ale pewnie coś się posypie i teraz patrzę - nowy rozdział. O, fajnie! Tyler nie żyje - kurwa xD No dobra, Jamesa też lubię, hahah :D
    Hetfield się musi do dupy czuć, skoro Su faktycznie w ogóle się nim nie interesuje, chyba że ma kłopoty albo czegoś potrzebuje... W sumie na jedno wychodzi.
    Mam nadzieję, że teraz się wszystko jakoś ułoży, przynajmniej na jakiś czas. :)
    Czekam na kolejny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "bardzo lubię Tylera, ale pewnie coś się posypie i teraz patrzę - nowy rozdział. O, fajnie! Tyler nie żyje - kurwa xD" - przepraszam Ewa, śmierć Tylera mnie nie śmieszy bo bardzo go lubiłam, ale przy tym tekście wybuchnęłam śmiechem XD

      Usuń
  3. A mnie tam jakoś dotknęła śmierć Tylera, nie wiem ... albo mam jakiś taki melancholijny nastrój dziś ... (W sumie od południa alko w barze z ludźmi z roku i wesoło a potem jakas jesienna depresja ...i czytam to i ... smutłam po prostu)
    James "dobre serce" ... no dzis to same dziwne refleksje mnie nachodzą. Szkoda mi zarówno Tylera jak i Jamesa i nie wiem kogo bardziej. Cóż Tyler nie żyje ... James ... żal mi go, bo nie ma nic gorszego niż dziewczyna która cię olewa, ale może Su odnajdzie w nim przyjaciela i coś z tego będzie. Byłoby fajnie, biorąc pod uwagę, ze James wyraźnie coś do niej czuje.
    Poza tym, musze napomknąć o zabijaniu bohaterów jeszcze .... póki co w moim opowiadaniu wszyscy żyją, ale tak teraz myślę .. jak mi przyjdzie kogoś zlikwidować to się chyba zapłaczę .... dobra idę bo zaczynam pierdolić .... sorry :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam Cię, Parry! Chyba nie muszę się tłumaczyć za zwłokę, wbrew pozorom ja też się uczę, chociaż nie po wszystkim to widać - nieważne.
    OmójBoże. Aż nie wiem sama, co powiedzieć. Jestem zaskoczona aż tak drastycznym obrotem sprawy, chociaż z takiej makabry zrobiłaś coś niesamowicie interesującego. Zaczęło się niepozornie, cholernie dziana Su zostawia swojego skołowanego kochanka, jedzie odwalona do banku. I oczywiście coś musiało się spieprzyć. Potem problemy z wypłatą, jak na złość (jeszcze ten speszony mężczyzna, któremu żona raczej nie wystarcza, ale liczy się szczerość, haha). A czara niefortunnych zdarzeń pewnie przelała się, kiedy Susan przegapiła pociąg, stojąc już na przystanku. Ale ja nie podejrzewałam, że będzie aż tak źle. Kilka minut zaważyło na życiu, naprawdę? Ale, tak z drugiej strony, jeżeli idzie o kasę z tych rzeczy, ludzie się raczej nie cackają, więc czego ja się dziwię. Powiem tyle, że mi szkoda, polubiłam Tylera. I uważam, że lepiej by było, gdyby Su z nim była już do końca, ale z pewnych względów technicznych - to już niemożliwe.
    Już nawet nie zdenerwowało mnie egoistyczne i paradoksalne, poniekąd, zachowanie dziewczyny. Uciekła, co miała robić? Jest, którą jest, zajmowała tym, czym się zajmowała, zadawała się z takimi, nie innymi, wpakowała się w to, nie w coś mniej zawiłego. I pewnie jeszcze kilka takich argumentów. Został jej tylko biedny James, którego od początku zaczęła owijać sobie wokół palca, absolutne zero skruchy w stosunku do Tylera. Chociaż, tu też nie było co na cuda liczyć, przecież to Su. Och, ale stało się coś, że ją polubiłam. Susan jest bardzo charakterną osóbką, a ja takie przecież uwielbiam! I przyznam, że teraz wciągnęłam się na dobre, takę powiem tyle, że czekam na kolejny, Parry - pozdrawiam Cię ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ZAPRASZAM CIĘ, PARRY, NA DZIEWIĄTY - http://fire-burnin-slow.blogspot.com/ :')

      Usuń
  5. Whiplash z tej strony, znowu mi się nie chce logować ;__;
    Twoj list oczywiscie dotarł.
    Gdy przeczytalam w nim o smierci, to mialam takie 'WTF, JAK TO? JAKA ŚMIERĆ?'. Normalnie nie chce mi sie wierzyc, ze to sie tak potoczylo. Po raz kolejny, za zadne skarby swiata nie chcialabym byc na miejscu Susan. Chociaz faktycznie to bylo nieuniknione, skoro Su miala byc z Jamesem. Jestem pod wrazeniem, ze on jej tak łatwo wybacza.
    Podsumowując, rozdzial jest genialny i mega, megawciągający.
    Czekam na ciąg dalszy :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam na dziesiąty! - http://fire-burnin-slow.blogspot.com/ :')

    OdpowiedzUsuń