niedziela, 10 kwietnia 2016

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 23.

Shanell
- Weź jeszcze ten... i ten... - podałam Judy kolejny komplet bielizny i ruszyłyśmy w stronę przebieralni. Posadziłam ją przed przymierzalnią, obładowaną moimi rzeczami. Wzięłam od niej jeden z kompletów i weszłam do środka. Szybko się przebrałam i wyszłam, żeby się jej zaprezentować w czerwonej bieliźnie.
- I jak? - spytałam, przechodząc obok niej. Przyjrzała mi się dokładnie.
- Nie jest zbyt wyzywająca?
Spojrzałam na nią, a potem stanęłam przy wielkim lustrze. Obróciłam się kilka razy wokół własnej osi.
- Wiesz... masz rację. Tam dziewczyny chyba nie noszą czerwonej bielizny. Na castingach dziewczyny zawsze noszą czarną lub beżową... - myślałam głośno. - Chociaż ten casting to inna sprawa... Ale nie chcę się popisywać.
Wzięłam od niej kolejny komplet i weszłam znów do przymierzalni.
W marcu miałam mieć mój pierwszy od siedmiu lat casting do pokazu Victoria's Secret. Było to moje marzenie od początku kariery. Próbowałam tam swoich sił kiedy miałam osiemnaście lat, ale stwierdzili, że jestem za młoda na reklamowanie luksusowej bielizny. Zraziłam się do tej marki na kolejne kilka lat. W tym roku miałam obchodzić dwudzieste piąte urodziny i doszłam do wniosku, że albo teraz albo nigdy. Podpisanie kontaktu z Victoria's Secret i zostanie ich Aniołkiem byłoby przełomowym punktem w mojej karierze. Wtedy miałabym pewność, że jako modelka osiągnęłam już wszystko.
Zapięłam czarny biustonosz i wróciłam do Judy.
- Tak lepiej? - zapytałam, poprawiając włosy.
- Tak, ale nie podoba mi się ta kokarda między biustem. Jest za duża.
- Wiesz co, tam był podobny komplet, tylko bez żadnych dodatków. - wskazałam palcem na jeden z działów. - Możesz mi przynieść? Przy okazji możesz odnieść resztę tej bielizny, nie będę jej przymierzać.
- Już. - wstała ze swojego miejsca i pozbierała wszystkie rzeczy. Przeszłam się jeszcze kilka razy przed ogromnym lustrem, a ona wróciła po paru minutach i podała mi komplet o który prosiłam.
- A ty nie szukasz bielizny na noc poślubną?
- Mam jeszcze czas.
- Szybko zleci. - stwierdziłam i znów poszłam do przebieralni. - Macie już wybraną datę? - krzyczałam do niej zza ciemnej zasłony.
- Kwiecień przyszłego roku. W tym się już nie wyrobimy...
- Kwiecień to chyba najpiękniejszy miesiąc na ślub. Jeśli kiedyś wyjdę za mąż, to też w kwietniu. - mówiłam głośno i przejrzałam się w lustrze. Wyszłam z przymierzalni i zrobiłam kilka kroków.
- Teraz jest dobrze. - stwierdziła Judy.
- Nie powiedzą mi znowu, że nie pasuję?
- Nie. Teraz wyglądasz jak prawdziwa kobieta. Żadna wyzywająca bielizna nie jest ci potrzebna. Jesteś idealna.
Uśmiechnęłam się i lekko się pochyliłam, żeby ją przytulić. Po chwili przebrałam się, zapłaciłam za bieliznę i wyszłyśmy ze sklepu. Ruszyłyśmy w stronę parkingu, gdzie zaparkowałam samochód.
- Idziesz sama na casting? - głos Judith wyrwał mnie z zamyślenia.
- A chcesz mi towarzyszyć?
- Chciałabym, ale mam pracę. Będę trzymać kciuki.
- Dzięki. Ryan miał ze mną iść, ale nie wiem, czy da radę. Chyba wezmę Jamesa, on mnie najbardziej wspiera i przy nim będę się najlepiej czuła.
- A Colin?
- Nie chciał iść ze mną. - wzruszyłam ramionami. - Ale jak powiem, że idę z Jamesem, to znowu dostanie jakiegoś ataku zazdrości i stwierdzi, że chyba jednak pójdzie ze mną.
- Znowu się kłócicie?
- Nie. Od początku roku jest spokojnie. Ale może znowu dostać szału jak zobaczy jakiegoś faceta na horyzoncie. - oznajmiłam i wsiadłyśmy do samochodu.
- Wiesz, jesteśmy od lat przyjaciółkami. Nie chcę się wtrącać i stawać po którejś ze stron, ale męczy mnie jedna rzecz. Cliff robił dokładnie to samo. Dlaczego wtedy milczałaś i nic z tym nie zrobiłaś?
Spojrzałam na nią z ukosa i milczałam przez dłuższą chwilę. Bez słowa przekręciłam kluczyk w stacyjce.
- Odwieźć cię do domu?
- Tak... - powiedziała cicho, a ja ruszyłam. Przez całą drogę nie padło ani jedno słowo. Kiedy zatrzymałam się na jej osiedlu, a Judy chciała już wysiadać, przerwałam niezręczną ciszę.
- Jesteśmy przyjaciółkami. Dlaczego nigdy nic mi nie powiedziałaś, skoro od dawna byłaś przeciwna mojemu związkowi z Cliffem?
- Bo nigdy nie mówiłaś, że coś ci przeszkadza. Wyglądałaś na szczęśliwą.
- Bo zawsze myślałam, że tak wygląda związek między kobietą i mężczyzną. A raczej dziewczyną i chłopakiem. Skąd mogłam wiedzieć, że żyjemy w chorej relacji, skoro wcześniej nie byłam w żadnym poważnym związku? Dopiero jak po tym wszystkim zaczęłam spotykać się z Nickiem, kiedy byłam naprawdę szczęśliwa i nie nosiłam w sobie już tej żałoby... Spojrzałam na swoje poprzednie życie i tak strasznie się cieszyłam, że to już jest za mną. Teraz widzę, że nie byłam w ogóle szczęśliwa. Żyłam w jakiejś chorej iluzji. Wiesz jak wyglądałoby teraz moje życie, gdyby... Cliff żył i wzięłabym z nim ślub? W wieku dwudziestu czterech lat miałabym już co najmniej dwoje dzieci, codziennie odwoziłabym je do przedszkola, siedziałabym całe dnie w domu, sprzątała i gotowała. Zrezygnowałabym z kariery. Konkretnie, to Cliff podjąłby za mnie decyzję. A ja bym się zgodziła, bo nadal myślałabym, że właśnie tak ma być. - przymknęłam oczy i cicho westchnęłam. Popatrzyłam znów na Judy, która cały czas lustrowała mnie swoim błękitnym spojrzeniem. - I wiesz co? Nie ma czegoś takiego jedna, jedyna miłość na całe życie. Nie ma gdzieś na świecie osoby, która jest dla ciebie stworzona. To jest totalna ściema. A kiedyś myślałam, że to właśnie Cliff jest tym jedynym i już nigdy w nikim się nie zakocham. Można się zakochać po raz kolejny, po prostu każda miłość jest inna. Kocham Nicka nad życie i zawsze będę, mimo tego wszystkiego co się między nami wydarzyło. Patrzę na nasze dziecko i raz widzę w nim taką małą Shan, a innym razem małego Nicka... To jest piękne... - uśmiechnęłam się lekko. - Ale jakoś nie przeszkadzało mi to w tym, żeby zacząć spotykać się z Colinem. On też jest dla mnie ważny.
- Może być dla ciebie ważny, może ci się cholernie podobać, możesz coś do niego czuć, ale niekoniecznie będzie to miłość. Nie zakochasz się w każdym kolejnym facecie po zakończeniu związku. - stwierdziła i wlepiła wzrok w przednią szybę. Po chwili znów na mnie spojrzała. - Uciekaj od tego kolesia. On zrobi z ciebie to co chciał zrobić Cliff. Ani się obejrzysz, a będziesz miała trójkę dzieci na karku, będzie cię kontrolował na każdym kroku, a na nocnych dyżurach będzie posuwał młode pielęgniarki. Pytałaś go kiedyś, dlaczego rozwiódł się z żoną?
- Nie.
- Może warto zapytać? - zasugerowała, łapiąc mnie delikatnie za rękę. - Muszę już iść. Przemyśl to, czy znowu chcesz się pakować w taki związek.
Judy skinęła tylko ręką i wyszła z samochodu. Odprowadziłam ją wzrokiem do klatki schodowej i z głową pełną myśli ruszyłam w stronę swojego domu.

Dave
- Po co ci majtki małego dziecka? Czyżby jakaś lasia była z tobą w ciąży? - uśmiechnąłem się do Kirka, kiedy ten pakował dziewczęce ubrania do reklamówki.
- To ciuchy Sophii. Zesikała się w szkole i muszę jej to zawieść.
- Dlaczego ty? James nie może? Przecież pracuje na nocną zmianę.
- Może, ale nie chce.
- Przecież to jego dziecko. - zmarszczyłem brwi.
- Nie chce jej robić przykrości. Stwierdził, że zacząłby się śmiać.
- Kto się w tym wieku nie zlał w gacie w szkole? - zacząłem się śmiać. - Parę lat temu, jak jeszcze Cliff żył, James po jakiejś imprezie zasnął pijany w jego łóżku i się zeszczał. Mam nawet gdzieś zdjęcia. Dwudziestokilkuletni facet. Wielka gwiazda rocka. - wybuchnąłem śmiechem.
- Przestań. - Hammett stanął w jego obronie. - Każdemu może się zdarzyć.
- No jasne, dlatego ja się nie śmieję z tego, że siedmiolatka zesikała się w szkole. Może jej nie chcieli wypuścić z lekcji do łazienki?
- Nie wiem.
- Przypomniało mi się, jak w szkole byłem na konkursie...
- Ty chodziłeś na konkursy? - przerwał mi Kirk.
- Czasami, żeby nie chodzić na lekcje. - oznajmiłem i wziąłem kilka łyków mojej kawy. - W podstawówce byłem na jakimś konkursie przyrodniczym, ale niestety nie miałem okazji pochwalić się moją ogromną wiedzą, bo zachciało mi się srać i musiałem uciekać do kibla. Zaraz była przerwa i przyszło kilku chłopaków z mojej klasy żeby spisywać zadania, oczywiście na wejściu któryś z nich powiedział: "Co tak śmierdzi? To z tej" i puk puk do mojej kabiny. Myślałem, że jak się nie odezwę to się odczepią, ale stali i pukali tak długo, aż powiedziałem: "Sorry, sram".
Hammett patrzył na mnie bez słowa.
- Co w tym zabawnego?
- Marty zawsze się śmieje z tej historii.
- Macie żałosne poczucie humoru. Was tylko śmieszą historie o gównie.
- Dobrze, że twoje poczucie humoru jest takie wymagające. Tak samo każdy śmiał się z tego, że przeruchałem twoją laskę i...
- Dave, idź już sobie! Nie zapraszałem cię! - krzyknął, uderzając mnie reklamówką. Niechcący wylałem trochę kawy na dywan. - No i co zrobiłeś?!
- To twoja wina! I nie przyszedłem do ciebie, tylko do Marty'ego! On mnie zaprosił! Połowa mieszkania jest jego!
- Ja jadę zawieść Sophii rzeczy do szkoły, a jak wrócę, to tej plamy ma nie być!
- A jak dalej będzie to co?
- Zabiję cię i wrzucę zwłoki do rzeki Santa Ana. - powiedział ze złością w głosie i zbierał się już do wyjścia.
- Ciało szybko wypłynie! Pójdziesz siedzieć! - krzyknąłem za nim, ale moje ostatnie słowo zagłuszyło jego trzaśnięcie drzwiami. Po chwili ze swojego pokoju wyszedł Marty.
- Co się stało?
- Kirk grozi mi śmiercią za plamę na dywanie. Rzucił się na mnie z reklamówką i wylałem niechcący kawę, kazał mi to wyczyścić. Niedoczekanie.
- Dave, ta plama może nie zejść. Trzeba to zmyć szybko.
- Nie będę tego czyścił! To wina Hammetta!
- Dobra, ja to umyję! Poczekaj chwilę!
Pobiegł do łazienki, z której szybko dobiegł mnie dźwięk bieżącej wody. Chwilę później Marty klęczał na kolanach i czyścił plamę, która powstała tylko z winy Kirka.
- Niektórzy ludzie nie mają żadnej kultury. - pokręciłem głową, mając oczywiście na myśli Hammetta i wrzuciłem brudny kubek do zlewu. - Człowiek ze wsi wyjdzie, wieś z człowieka nigdy.
- Dave, możesz po sobie pozmywać? Widzisz co teraz robię.
- To później pozmywasz. Jestem twoim gościem.
Przewrócił oczami i głośno westchnął.
- Nie kłóć się teraz z Kirkiem. Musi mieć dobry humor, za dwa dni przyjeżdża jego siostra.
- No i? - podniosłem brew. - Aha, już wiesz czy to ona cię zaraziła?
- Mówiłem, że to nie ona. To była ta laska z koncertu, Jane. Zadzwoniłem do niej i jak dopiero jak zagroziłem jej sądem, to przyznała się, że ma jakiegoś syfa i mi o tym nie powiedziała.
- No dobra, ale to nie znaczy, że masz przed siostrą Hammetta rozkładać czerwone dywany i dbać o jego dobry humor.
- Muszę. Ona przyjeżdża na kilka dni. Jak Kirk będzie widział, że jestem miły i normalnie się zachowuję, to będzie spokojnie chodził na próby i do pracy. Nie będzie dzwonił ani bez żadnych zapowiedzi wracał wcześniej. Już sobie tak ustaliłem grafik z szefową, że będę wracał wtedy, kiedy on będzie wychodził. I będę całe osiem godzin sam z jego siostrą. - uśmiechnął się tajemniczo. - To fajna laska. Chciałbym, żeby coś z tego wyszło.
- Nie podoba mi się to. To trochę tak, jakbyś ruchał moją czy własną siostrę. Moja rodzina to twoja rodzina, rodzina Kirka to też twoja rodzina. To kazirodztwo. Niedopuszczalne.
- Przestań kurwa. Nie jesteśmy w ogóle spokrewnieni. I nie mam zamiaru mieć dzieci. Nie będziesz mi mówił z kim mogę spać, a z kim nie.
- A jak Kirk się dowie?
- No i co z tego? Nie boję się go.
- Pewnie, tylko że tak się wkurwi, że jego siostra już tu więcej nie przyjedzie. A ty przecież nie będziesz jeździł specjalnie do San Francisco tylko po to, żeby ją posuwać.
- A kto powiedział, że chcę ją tylko posuwać? - spytał, patrząc na mnie uważnie. Wstał z kolan i wrócił do łazienki, a ja zastanawiałem się, co taka siostra Kirka ma w sobie, że prawie usidliła Marty'ego Friedmana.

Shanell
Wchodząc do małej włoskiej restauracji przy Beverly Boulevard, zobaczyłam, że Colin już na mnie czekał. Najwidoczniej od dłuższej chwili, bo na stole miał porozkładanych kilka gazet.
- Spóźniłaś się. - powiedział na wstępie, kiedy odsuwałam krzesło.
- Przedłużyło nam się z Judy w sklepie, a potem musiałam zawieść mleko dla Milana mojej mamie. - odpowiedziałam spokojnie, zawieszając torebkę na oparciu.
- Kupiłaś sobie wszystko na casting? - odłożył wszystkie gazety na bok.
- Potrzebowałam tylko czarnej prostej bielizny. Już mam.
- To dobrze. - uśmiechnął się.
- Jak było w pracy?
- Normalnie. Nic ciekawego. Zjesz coś?
- Piłeś. - stwierdziłam, patrząc na niego uważnie. Zmarszczył brwi.
- Jednego drinka. Czekałem na ciebie ponad pół godziny.
- Nawet nie ma jeszcze trzynastej.
- Do piętnastej mam zamiar tak się nawalić, że będą mnie stąd wynosić. - powiedział z uśmiechem i spowodował tymi słowami chwilową ciszę.
- Wiesz co odpierdalasz, prawda? - spytałam w końcu.
- Daj spokój, ok? Bez przerwy pracuję, czasami nie mam nawet czasu na to, żeby wyrzucić śmieci czy pojechać na zakupy, więc mam prawo po dyżurze usiąść i wypić jednego drinka czy pięć.
- Jutro też masz dyżur. Wyrzucą cię z pracy jak zobaczą cię pod wpływem alkoholu.
- Przecież wszystko jest w porządku. Normalnie cię widzę, nie plącze mi się język, nie ma żadnych śladów.
- Idź na badanie krwi to ci pokażą, że ślady są.
- A po co mi badania krwi? Nie mam zamiaru dawać się nakłuwać i narażać się na zwolnienie. Ciekawe ilu biednych lekarzy, którzy właśnie skończyli studia czyha na moje miejsce.
- Nie czepiaj się biednych studentów tylko zajmij się sobą.
- Właśnie, a co się dzieje w kampusach studenckich? Tam chleją dzień w dzień.
- Kurwa mać, Colin! - prawie krzyknęłam, ale po chwili ściszyłam głos. - Nie miałam nigdy nic przeciwko, żebyś wieczorem wypił drinka czy kieliszek wina, ale teraz już przesadzasz. Alkohol nie umili ci życia. Zniszczy ci je, zniszczy ciebie i tyle z tego wyniknie.
- A ty...
- Co ja?!
- A ty co robisz jakieś dwa miesiące przed castingami? Nic nie jesz. Jak już koniecznie chcesz walczyć ze stresem to rób to co ja! Napij się szklankę likieru, dwie rumu, cztery wina. Ile byś tego nie wypiła i tak wyjdzie ci na lepsze niż głodzenie się.
- Wiesz co, chyba jednak się dogadamy kiedy indziej w tej kwestii, bo wyobraź sobie, że mam ochotę coś zjeść. A teraz i tak nic nie wyjdzie z mojego produkowania się, więc po co odkładać czas zamówienia czegoś na lunch? - diametralnie zmieniłam temat i odwróciłam się do przechodzącego obok mnie kelnera. - Poproszę krem z pomidorów i papryki i jedno espresso. - spojrzałam na Colina. - A ty co zjesz?
- Risotto z borowikami. Do tego jedno Martini Dry.
Kelner zapisał zamówienie i odszedł, a ja odwróciłam się przodem do stolika.
- Zostawiłaś u mnie swój kalendarz ze swoimi zapiskami. Chciałem ci go wczoraj oddać kiedy wracałem z pracy, ale, co mnie szczególnie nie zdziwiło, wieczorem znowu nie było cię w domu.
- Byłam z Milanem u Nicka.
- Ponieważ twój były chłopak jest ważniejszy ode mnie, kalendarz nadal jest u mnie. - powiedział bez emocji. Moje spotkanie z Nickiem wyglądało tak, że rozmawialiśmy razem i piłam herbatę, a Nelly bawiła się z Milanem. Według Colina ta wizyta przebiegła oczywiście zupełnie inaczej. - Dzwoniłem do ciebie przez pół wieczora, ale nie chciałem się znowu nagrywać na sekretarce. - dodał i zamilkł, kiedy kelner postawił przede mną moje espresso, a przed nim kieliszek z Martini.
- Wezmę go od ciebie. - powiedziałam od razu.
- Kiedy, jeśli mogę wiedzieć?
- Przyjdę dzisiaj wieczorem. Nie mam żadnych planów, a jutro mam wolne. - oznajmiłam z zamyśleniem.
Reszta lunchu minęła bez żadnych kłótni, ale w napiętej atmosferze.

3 komentarze:

  1. Patrycja von Hetfield10 kwietnia 2016 19:52

    Świetnie napisane. Jak zawsze z resztą. Trzymam kciuki za Shan. Kocham charakter Dave'a w tym opowiadaniu. Ta zazdrość Colina trochę mnie denerwuje. Jestem ciekawa jak to dalej będzie. Wybacz że komentarz taki krótki, ale ledwo trzymam się na nogach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  3. No taka...
    Coś w związku Shan i Colina jest nie tak.
    Dobra, w ogóle dopiero teraz zajarzyłam, że przecież Nick i Colin to zdrobnienia od tego samego imienia, haha.

    Chociaż już wcześniej było dla mnie coś nie tak, kiedy Colin wściekła się na spotkania Milana z Nickiem, a wiadomo, że Shan musiała jakoś w tym brać udział, bo ciężko, aby niemowlak sam spotykał się z ojcem. A Colin jako lekarz powinien to wiedzieć... chyba, że już mu drinki w godzinach porannych zaczynają mózg wypalać, co jest całkiem możliwe. No ale teraz to zauważyła także jedna z bohaterek opowiadania, więc w sumie nie jestem w tym sama. Osobiście nie widzę nic złego w tym, że kobieta po 24 roku życia ma dwoje dzieci, ale... no wiadomo, że nie można zamknąć się w domu. Nie można, czy się ma 18 lat, czy 25, czy 40... każdy ma prawo do realizacji siebie. Niepowiedziane, że Colin by narobił dzieciaków Shan i zamknął ją w domu, w złotej klatce, bo Shan nawet by się tak nie dała i po prostu byłaby walka na noże. Aczkolwiek ja sama nie wróżę szczęścia temu związkowi. To chyba raczej taka przejściowa sytuacja.
    I chyba pierwszy raz muszę zgodzić się z Shan, że nie ma jednej prawdziwej miłości na całe życie. Raczej fajnie jak ta jedna się utrzyma, nie? Bo jednak kto by tak nie chciał... ale książęta i księżniczki to tylko w bajkach, a życie wygląda trochę inaczej. Można zakochać się wiele razy i każda miłość może być ta wielka i prawdziwa. Każda po prostu jest inna. Shan ma tu rację.

    OdpowiedzUsuń