niedziela, 22 maja 2016

Live fast, die young, be wild, have fun.

Minęło już kilka godzin od tej informacji, a nadal trzęsą mi się dłonie. Nick Menza nie żyje. Zmarł podczas koncertu. Podczas robienia czegoś, co było jego życiem, czym sprawiał radość innym ludziom. Właśnie teraz, kiedy wygrał walkę ze swoimi nałogami, kiedy odchował swoje dzieci, kiedy po latach poświęconych rodzinie wrócił do przemysłu muzycznego i koncertowania. Miał 51 lat. To zdecydowanie za wcześnie. Myślę cały czas o jego dzieciach... Nadal napływają mi łzy do oczu. To jest tak cholernie absurdalne i trudne do uwierzenia. Trzymał się świetnie, był w genialnej formie, planował swoją muzyczną przyszłość i koncerty. Ludzie, którzy rozmawiali z nim przed tym koncertem mówili, że miał się bardzo dobrze i nic nie wskazywało na to, że coś się może stać. Kosmos.

Umarł młodo, ale żył grubo. Miał świetne życie, niesamowitą karierę i osiągnięcia. Pokonał uzależnienie od narkotyków, wychował dwójkę wspaniałych chłopców. Dla wielu jest jednym z najlepszych perkusistów w tym biznesie. Nadal będzie prawdziwą legendą i inspiracją.

Słuchajmy dzisiaj cały wieczór Megadeth.

Mam nadzieję, że jesteś teraz w świetnym miejscu, Nick.

Kocham Cię.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz