piątek, 17 lutego 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 53.

Diana
Ponieważ razem z dzieckiem musiałam zostać na noc w szpitalu, Roxxi i James zdążyli już chyba każdemu w okolicy powiedzieć, że urodziłam. Nie mogłam w spokoju pobyć sama, bo co chwilę ktoś chciał mnie odwiedzić. Brakowało jeszcze tego, żeby mój ojciec rzucił wszystko, wsiadł w samolot i przyleciał z Kanady, żeby zobaczyć maleństwo.
Kiedy pod wieczór przyniesiono mi już małą po kąpieli, żebym mogła ją nakarmić, przyszła odwiedzić nas rodzina Dave'a.  Sam Dave nadal był na szkoleniu i miał zostać tam jeszcze dwa dni. Nie mogłam się już doczekać, aż w końcu znowu będziemy razem.
- Jest urocza. - powiedziała Kathy, patrząc na swoją mamę, która trzymała małą na rękach. - Wygląda jak niedosmażona krewetka...
- Kathy, co ty opowiadasz... - odezwała się Renee. - Każdy noworodek tak wygląda.
- Pamiętam doskonale dzień w którym się urodziłaś. - Nancy spojrzała na Trinę. - Lekarz i położna zabrali cię za jakąś zasłonę i nagle słyszę jak pielęgniarka mówi: "ale gruba". Oburzyłam się, bo myślałam, że to o mnie, a wcale dużo nie przytyłam. Nagle położna przynosi cię do mnie, kładzie cię obok mnie na łóżku, a ja: "ale brzydka i gruba".
- Mamo, nie jestem ani brzydka ani gruba.
- Ale wtedy byłaś. Z nią będzie to samo.
- Wybraliście już imię? - spytał mnie nagle ojciec Dave'a.
- Nie. - spojrzałam na małą i pogłaskałam ją po twarzy. - Nawet jeszcze nie rozmawiałam z Dave'em, pewnie ktoś z naszych znajomych zadzwonił do niego i powiedział, że urodziłam. On wybierze imię.
- Kiedy wraca?
- Za dwa dni. A ja jutro wychodzę.
- Jakbyś potrzebowała pomocy...
- Nie, wszystko jest dobrze. - uśmiechnęłam się. - Poradzę sobie.
Mała mruknęła coś pod nosem, a po chwili się rozpłakała.
- Jest już głodna. - oznajmiłam.
- Będziemy już wracać. Odwiedzimy was, jak wróci Dave.
- Jasne.
- Do zobaczenia.
Skinęłam na nich ręką, a kiedy wyszli, od razu zaczęłam karmić małą. Niedługo później obydwie zasnęłyśmy.

Marty
- Wróciłem! - krzyknąłem, wchodząc do mojego mieszkania. Od razu kot Kirka rzucił się na moją nogę. - Spadaj. - powiedziałem do niego i odłożyłem moją walizkę. Właśnie wróciłem z Tokio, w którym miałem okazję spędzić chociaż trzy dni. Pokochałem Japonię jeszcze bardziej i miałem nadzieję, że niedługo znowu będę mógł tam wrócić.
Poszedłem do kuchni i nalałem sobie soku do szklanki, po czym wróciłem do salonu. Zobaczyłem, jak z pokoju Kirka wychodzi Hammett wraz z Abigail. Nie widziałem jej od dawna, nawet rzadko rozmawialiśmy przez telefon. Nie wiedziałem, czy w ogóle jeszcze jesteśmy razem.
- Cześć... - powiedziałem niepewnie.
- Cześć Marty. - odpowiedziała lekko zaskoczona. Chyba się mnie nie spodziewała.
- Podobno nie mogłaś przyjechać, bo masz sporo pracy.
- Wzięłam parę dni wolnego. - wytłumaczyła. - I tak już wracam do domu.
- Możemy chwilę pogadać?
- No... no dobrze.
- Na osobności. Możemy wyjść na klatkę schodową.
Kirk zmarszczył brwi, a Abigail bez słowa wyszła za mną. Rozejrzałem się i spojrzałem na nią.
- Abi... co się dzieje?
- Nic.
- Przecież wiem, że coś jest nie tak. Wszystko między nami zaczęło się psuć.
- A jak ma się nie psuć? Ty żyjesz tu, ja mieszkam w San Francisco. Ty masz tutaj swoje życie, ja tam. Marty, kocham cię. Ja długo nad tym myślałam, ale ja nie chcę się przeprowadzić. Nie mogę.
- Więc przeprowadźmy się gdzieś indziej. Gdzie byś chciała?
Westchnęła.
- Nie możemy tak wszystkiego rzucić i się wyprowadzić. Nie mamy po dwadzieścia lat! Trzeba najpierw znaleźć dom czy mieszkanie, pracę!
Pokręciłem głową.
- Ja nie przeprowadzę się do San Francisco.
- A ja nie przeprowadzę się do Los Angeles.
- Więc na razie żyjmy tak jak żyjemy. Na razie dajemy sobie czas na znalezienie nowego miejsca i pracy. W porządku?
Westchnęła i spuściła wzrok.
- Nevada. Albo Arizona. - powiedziała nagle.
- Kocham Arizonę.
- Ja też.
- Może pojedziemy tam za jakiś czas?
Kiwnęła tylko głową. Przybliżyłem się do niej i pocałowaliśmy się. Chwilę później Kirk wyszedł z mieszkania.
- Abigail, spóźnisz się na samolot.
- Już idę. - westchnęła i spojrzała na mnie jeszcze raz. Kiwnąłem tylko głową.
- Idź.
Przytuliła się do mnie, a po chwili wróciła do mieszkania, żeby wziąć swoje rzeczy. Niedługo później pojechała razem z bratem na lotnisko.

Dave
Podniosłem słuchawkę i wykręciłem numer do mojego domu. Po trzech sygnałach usłyszałem głos mojej narzeczonej.
- Halo?
- Cześć skarbie. Ojciec mi mówił, że dopiero niedawno wróciłaś do domu ze szpitala.
- Tak.
- I jak się czujesz?
- Całkiem nieźle. Jestem trochę zmęczona.
- A jak mała?
- Wszystko dobrze. Jest zdrowa, właśnie się najadła i zasnęła mi na cycku.
- Zastąpiła mnie... - westchnąłem. - Jak wygląda? Jest podobna do mnie?
- Twoja siostra powiedziała, że wygląda jak niedosmażona krewetka. - zaśmiała się. - Na razie nikogo mi nie przypomina. Ma jasne włosy, dosyć gęste. Sąsiadka z góry powiedziała, że jest podobna do mnie, a kobieta ze sklepu po drugiej stronie ulicy stwierdziła, że czysty tata.
- Kurwa, Diana, nawet baba ze sklepu spożywczego widziała moje dziecko, a ja nie. Przestań z nią wychodzić.
- Muszę przecież iść zrobić zakupy czy odwieźć Travisa do szkoły. Jutro już wracasz, spokojnie...
- Mam nadzieję, że chociaż nie dałaś jej jeszcze imienia.
- Nie, jeszcze nie. Ty wybierzesz. Myślałeś już nad tym?
- Nie. - mruknąłem i położyłem się na łóżku. - Ale pomyślę. To musi być wyjątkowe imię. To dziwne. Jeszcze jej nie widziałem, a strasznie za nią tęsknię.
- Ciężko to opisać, nie? Ledwo ją znasz, a tak bardzo kochasz.
- Tak. - zamyśliłem się. Po chwili usłyszałem ciche jęknięcie dziecka. Cały zesztywniałem.
- Słyszałeś? - spytała od razu Diana. - Chyba coś jej się śni.
- Tak... Kochanie, muszę już kończyć. Zobaczymy się jutro.
- Jasne. Do zobaczenia. - pożegnała się, a ja odłożyłem słuchawkę. Położyłem się do łóżka, przykryłem po szyję kołdrą i zasnąłem, myśląc o mojej córeczce.

***

W Los Angeles byłem koło osiemnastej. Wszedłem do mojego mieszkania i od razu przypomniał mi się dzień, kiedy pierwszy raz byłem u Diany. Jej mieszkanie pachniało talkiem i kremem dla dzieci, dokładnie tak jak teraz. Wtedy nawet przez myśl by mi nie przeszło, że ta kobieta będzie moją przyszłą żoną i matką mojego dziecka.
Rzuciłem moją torbę w kąt, zdjąłem skórzaną kurtkę i poszedłem do salonu, w którym było pusto.
- Diana?
- Jestem w łazience!
Ruszyłem w stronę naszej sypialni i otworzyłem drzwi. Na łóżku leżał Travis, a obok niego moja córka. Obydwoje spali, a w telewizji leciały jakieś kreskówki. Wziąłem pilot i wyłączyłem telewizor. Zaraz po tym do środka weszła Diana, owinięta ręcznikiem. Rzuciła mi się w ramiona.
- Nareszcie jesteś. - powiedziała cicho. Nie chciałem jej w ogóle puszczać. Poczułem, jak moje oczy robią się mokre. Moja narzeczona w końcu odsunęła się ode mnie i ujęła moją twarz w dłonie. - Nie płacz... Dlaczego płaczesz? Dave...
- Nic się nie stało. Wszystko dobrze... - pociągnąłem nosem. - Jest taka śliczna...
- Chcesz wziąć ją na ręce?
- Jeszcze się obudzi...
- To cała ty. Kiedy się naje śpi jak zabita. - powiedziała, po czym podeszła do łóżka. Podniosła małą i podała mi ją. - Ostrożnie...
Wziąłem ją delikatnie na ręce i popatrzyłem na nią.
- Nazwijmy ją Luna. Urodziła się w czasie pełni księżyca.
- Luna? Pięknie... A na drugie?
- Może... Thirteen? Wiem, że to głupie, ale to dla nas szczęśliwa liczba. Mamy rocznicę związku trzynastego, urodziłem się trzynastego, powiedziałaś mi o ciąży trzynastego...
- Luna Thirteen Mustaine... Brzmi dobrze.
Mała mruknęła coś pod nosem i spała nadal. Pogłaskałem ją po policzku i spojrzałem na Dianę.
- Kocham was najbardziej na świecie.
- My ciebie też. - powiedziała cicho, odgarniając mi włosy z twarzy. - Luna będzie miała najlepszego tatę pod słońcem.
Miałem nadzieję, że nigdy jej nie zawiodę.

1 komentarz:

  1. Naprawdę się cieszę, że wszystko poszło dobrze i państwo Mustaine mają w końcu swoją długo oczekiwaną, ukochaną córeczkę. Diana jest szczęśliwa, Dave jest wniebowzięty, a jego reakcja była taka kochana. Nigdy jeszcze nie słyszałam o płaczącej poczwarze, dlatego tym bardziej mnie to rozczuliło. Naprawdę brak mi słów. Ich szczęścia jest piękne. Poza tym to chyba pierwsze opowiadanie, gdzie Dave doczekał się swojego chcianego i planowanego dziecka. Coś pięknego <3 A imię Luna kojarzy mi się z Luną z Harry'ego Pottera, tak jakoś od razu o niej pomyślałam. Ale mniejsza z tym. Ogromnie się cieszę i trzymam kciuki za to, żeby wszystko było dobrze i żeby Dave i Diana sprawdzili się w roli rodziców. Na pewno nie będzie lekko, ale razem dadzą radę.
    Szkoda mi Marty'ego i Abi, a Hammett mnie wkurwia. Niestety tak bywa w związkach na odległość, to jest najgorsza przeszkoda, ale jeśli ta miłość jest prawdziwa, to jest w stanie ją pokonać. Marty i Abigail naprawdę się kochają i to jest widać, ale to wszystko z zewnątrz już ich przytłacza. Wierzę, że uda im się pokonać kryzys i wyjść na prostą.
    To koniec moich wywodów, nadrobiłam wreszcie wszystko :") Do następnego, panno Poczwaro.

    OdpowiedzUsuń