poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 2.

Kirk
Wchodząc na górę, zacząłem przeszukiwać moje kieszenie. Wyciągnąłem z jednej z nich klucze do mieszkania. Kiedy stanąłem pod drzwiami, otworzyłem je i wszedłem do środka. Z pokoju Marty'ego usłyszałem głośne jęki jakiejś laski.
Przewróciłem oczami. Zbliżała się siódma rano, wracałem z nocnej zmiany w pracy.  Pracowałem w kinie przy Wilshire Boulevard. Nie była to wcale lekka i przyjemna praca. Musiałem cały czas stać na nogach, użerać się z klientami, a po seansach sprzątać plastikowe kubki po piciu i rozsypany popcorn. Po powrocie do domu chciałem się tylko położyć do mojego łóżka i mieć odrobinę spokoju, a Marty od jakiegoś czasu bardzo mi to utrudniał i bez przerwy robił na złość. Zamykał mojego kota na noc w łazience lub na balkonie, zostawiał w lodówce pusty karton po mleku, a doskonale wiedział o tym, że codziennie rano robię sobie kawę z mlekiem, brał długie prysznice, sprowadzał sobie do domu jakieś dziewczyny, które w nocy darły się wniebogłosy.
Ściagnąłem moje adidasy za kostkę i zostawiłem klucze na komodzie. Podszedłem do drzwi Marty'ego i zapukałem głośno.
- Cicho tam! - krzyknąłem i ruszyłem w końcu do siebie. Rzuciłem się w ubraniach na łóżko i owinąłem się cały kołdrą. Jęki towarzyszki mojego współlokatora na chwilę przycichły, a zaraz po tym przyszła kolejna chwila uniesień. Nie wytrzymałem i zerwałem się ze swojego miejsca. Bez pukania wszedłem do pokoju Marty'ego. Obok niego leżała jakaś dziewczyna, którą pierwszy raz widziałem na oczy. Obydwoje popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.
- Jest siódma rano. Właśnie wróciłem z nocnej zmiany. Chcę trochę pospać.
- Już siódma? O kurwa. Spóźnię się do pracy. - Marty próbował się wygrzebać spod kołdry i spadł z łóżka. Podniósł się i jak gdyby nigdy nic zaczął szukać jakichś ubrań. Zupełnie nago. Przymrużyłem oczy i powoli wycofałem się z jego pokoju. Wróciłem do siebie i znów się położyłem, wtulając twarz w poduszkę. Kiedy już przysypiałem, zorientowałem się, że czegoś mi brakuje...
- Lucky? - podniosłem lekko głowę i rozejrzałem się mętnym spojrzeniem po moim pokoju. Lucky to był mój kot, znalazłem go kilka miesięcy temu w piwnicy i przygarnąłem go. Zawsze jak wracałem z pracy od razu do mnie przylatywał, a dzisiaj było inaczej. Chcąc nie chcąc, znowu wstałem z łóżka i zacząłem szukać kota. Zajrzałem na balkon, ale nie było go tam. Dla pewności wychyliłem się jeszcze żeby zobaczyć, czy nie wypadł i nie leży gdzieś na trawniku. Tam też go nie było. Zamknąłem drzwi balkonowe i poszedłem do łazienki. Od razu dostrzegłem ogon, który wystawał z pralki. To było nie do pomyślenia. Mogłem się założyć, że to właśnie Marty go tam wsadził. Wyciągnąłem kota i poszedłem z nim do pokoju Friedmana. Razem ze swoją laską szykował się już do wyjścia.
- Co zrobiłeś z moim kotem?!
Popatrzył na mnie, marszcząc brwi.
- Nic.
- To dlaczego spał w pralce?!
- A skąd mam wiedzieć? Ostatnio spał w misce w kuchni.
- Nie zbliżaj się więcej do niego!
- Niech on nie zbliża się do mnie. - rzucił bez emocji i schował klucze do kieszeni. - Idę do pracy.
Wyminął mnie i opuścił pokój, a jego koleżanka uśmiechnęła się do mnie krzywo i poszła za nim. Kiedy usłyszałem dźwięk zamykanych za nimi drzwi, odetchnąłem z ulgą.

Dave
- Trzeba zadzwonić do tego właściciela. - powiedziała Diana, chodząc nerwowo po naszym nowym mieszkaniu.
- Dzwoniłem. Wyjechał gdzieś, powiedział, że nie wie kiedy wróci.
- Jasna cholera. - oparła się rękami o parapet i wyjrzała przez brudne okno.
- Nie denerwuj się. - podszedłem do niej, trzymając Travisa na rękach. Spojrzała na nas i westchnęła cicho. - Przecież mówił nam, że będzie potrzebny remont...
- Byłam pewna, że skończy się tylko na malowaniu. A tutaj trzeba zrobić wszystko.
- Damy radę. Będzie super.
- Dave, myślisz czasami? Nie mamy gdzie mieszkać.
- Weźmiemy śpiwory i będziemy spać na podłodze. Przemęczymy się trochę.
- Moje dziecko nie będzie żyło w takich warunkach. Ja idę do łazienki, a ty lepiej coś wymyśl. - powiedziała z poważną miną i ruszyła w stronę toalety. Postawiłem Travisa, który zaczął grzecznie chodzić po pustym salonie i rozglądać się po obdrapanych blado-różowych ścianach. Mieszkanie nie było w najlepszym stanie. Na początku myśleliśmy, że sami doprowadzimy je do porządku, jednak doszliśmy do wniosku, że będzie potrzebna ekipa remontowa. Szukaliśmy czegoś nowego od kilku dobrych miesięcy, mieliśmy już dosyć ciśnięcia się w dwóch małych pokojach. Kiedy w końcu myśleliśmy, że znaleźliśmy idealne mieszkanie w centrum miasta, rzeczywistość sprowadziła nas na ziemię. Diana dostawała szału, kiedy ktoś tylko wspominał o naszym nowym domu.
W momencie, kiedy myślałem ile mniej więcej wydalibyśmy na gruntowny remont, usłyszałem pukanie, a raczej walenie do drzwi.
- Dave! - wydarła się Di z łazienki. - Zamek się zaciął! Nie mogę stąd wyjść!
- Czekaj... - podszedłem tam i żeby się upewnić, nacisnąłem klamkę. Faktycznie były zamknięte. - Spróbuj jeszcze raz, spokojnie...
- Nie da się, kurwa! Zrób coś!
- Travis... podaj mi śróbokręt. - wskazałem wzrokiem na otwartą skrzynkę z narzędziami, która stała na zakurzonej podłodze. Mały podszedł powoli do niej i wyciągnął z niej młotek.
- To?
- Nie. Takie długie, chude, z niebieską rączką.
Trav znowu zaczął grzebać w skrzynce, ale w końcu wyciągnął to, czego chciałem.
- To?
- Tak. Podaj mi. Ale ostrożnie.
Podszedł do mnie grzecznie i podał śróbokręt. Stanął z boku i przyglądał się uważnie, co robię. Nie raz naprawiałem w domu zacięte zamki i nigdy nie było z tym najmniejszego problemu. W tym przeklętym mieszkaniu nawet to mi nie wychodziło. Westchnąłem i już chciałem przeklnąć, ale powstrzymałem się przy dziecku.
- Diana, odsuń się od drzwi. - powiedziałem głośno. - Już?
- Tak.
- Ty też się odsuń. - spojrzałem na Travisa, który zrobił kilka kroków do tyłu. Ja cofnąłem się do okna i rozbiegłem się. Jednym kopnięciem udało mi się wyważyć drzwi. Podniosłem się, zadowolony z siebie i otrzepałem ręce. Kiedy kurz opadł, zobaczyłem przerażoną twarz mojej dziewczyny. - Trzeba będzie jeszcze zamontować drzwi.
- Ty idioto... - syknęła wściekła i wyszła z toalety. Wzięła Travisa na ręce i zbierała się do wyjścia. - Jutro lecę do mojego ojca do Kanady. Nie wrócę, dopóki nie doprowadzisz tego domu do porządku!
- Co?! To gdzie ja mam teraz mieszkać?!
- Śpij na podłodze w śpiworze!
- Diana!
- Znalazłeś mieszkanie, to znajdziesz też sobie miejsce do spania. Moje dziecko nie będzie mieszkało w takich warunkach.
Po tych słowach wyszła, trzaskając drzwiami. Z jednej strony rozumiałem jej irytację i to, że ma wszystkiego dosyć. Zostaliśmy bez dachu nad głową. Nie mogliśmy się wprowadzić do domu, który był w takim stanie. A z drugiej ja również się denerwowałem. Diana obwiniała tylko mnie, a ona również chciała kupić to mieszkanie. Myślała, że ja sam wszystko wyremontuję, w międzyczasie chodząc do pracy, na próby i pomagając jej przy dziecku. Myliła się.

3 komentarze:

  1. Droga panno Poczwaro, ty chyba wiesz, że nienawidzę kotów, brrr. To są takie wredne, niewdzięczne mruki, które tylko się panoszą. Nie zależy im, co zrobisz, bo i tak mają na to wyjebane, chyba że głodne są, to wtedy to o mój Boru. Tak więc Kirk jest zjebem, że wziął tego pchlarza. Właściwie to zjebem on był już przedtem, ale teraz jest jeszcze większym, no cóż. Nie dziwię się wcale tej niechęci Marty'ego, ja na jego miejscu najpewniej wyjebałabym tego kota przez okno :')
    Kto normalny wchodzi komuś do pokoju, gdy ktoś z kimś teges, i prosi, żeby byli cicho, bo on chce spać? Ja pierdolę, Kirk. Gdyby był nawalony/wstawiony, gdyby była jeszcze jakaś mocno zakrapiana impreza w ich stylu, to rozumiem, w końcu imprezy to wiadomo. Ale ten sobie najzwyczajniej w świecie rano włazi i prosi o ciszę. Współczuję Marty'emu z całego serca. Mam nadzieję, że on wkrótce tego kota, nie wiem, zaczepi jako worek treningowy, na którym się będzie zawzięcie wyżywał, choć to z pralką też mistrzowskie :> W ogóle ja coś czuję, że Marty i Kirk już niezbyt długo razem pomieszkają.
    Poczwara to zawsze musi coś odpierdolić, tym razem też tak było, choć w sumie to nie jest do końca jego wina. Mieszkanie miało być tylko do powierzchownego remontu, a tu się okazuje, że nic, tylko gruntowny trzeba przeprowadzić, bo jakiś typek ich oszukał. To się zdarza, zdarza się dosyć często i potem się okazuje, że to odnawianie wyniesie więcej, niż to mieszkanie.
    No cóż, panno Poczwaro, powiem ci, że twoja poczwara to prawdziwy bohater, taaa. Ale z tymi drzwiami to było dobre, roześmiałam się nawet, chociaż w sumie to nie było aż tak śmieszne :") Ale to wkurwienie Diany, hah, lubię ją, wiesz? Travisa też lubię, jakoś tak mnie tutaj zauroczył. Widać, że czuje jeszcze taką niepewność wobec poczwary, wzajemną zresztą, ale to normalne, to nie przyjdzie tak szybko, muszą wspólnie budować tę relację, choć wiem, że będzie ciężko. Cóż, Diana załatwiła poczwarę z klasą, chciał śpiwory, więc je ma :D Ale poniekąd to było niezłe zostawiać go tak, żeby sam się wszystkim zajął. W sumie to kto wie, ja pewnie, znając mnie, zrobiłabym to samo.
    Ja już co nieco wiem, co będzie dalej, zapowiada się genialnie, więc tym bardziej czekam, panno Poczwaro (po raz trzeci, na zapas, jak coś), ty wiesz. I pierwszy raz w życiu mi się zdarza, że czekam na Olę XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć.
    Och, zastanawiałam się, czy kiedy wrócę, pojawi się u Ciebie coś nowego. No i jest. Bardzo się z tego powodu cieszę. Od kiedy Ala zawiesiła działalność na blogach nie mam co czytać. Ratujesz mi tyłek w pewnym sensie, jeśli chodzi o czytanie blogów. Ale nie będę się nad tym teraz rozwodziła.

    Tak sobie czytałam ten rozdział i tak sobie myślałam. W gruncie rzeczy nie mam wrażenie, że czytam o zespole. W ogóle zaczynam się zastanawiać, czy w tym opowiadaniu zespół jako tako istnieje, bo bohaterowie toczą takie normalne życie... Życie, które toczy każdy przeciętny obywatel tego świata. Chodzą do pracy, zamykają kota w łazience i mają problemy z mieszkaniem. Powiem, że mi się to bardzo podoba, bo tak naprawdę mam dość czytania o wiecznej imprezie, która nie ma końca i bandzie przygłupów, którzy widzą sens tylko w znalezieniu dilera, a szczęście w pięknej (inaczej) dziewczynie, która w gruncie rzeczy jest dziwką, ale dla nich wszystkich jest inna i wyjątkowa, inna od tych wszystkich dziwek. Wiesz o co mi chodzi, prawda? Och, mam wrażenie, że blogger właśnie takimi opowiadaniami spadł na psy, bo wszystko toczy się tak samo i jest po prostu schematycznie. Chociaż teraz umarły już opowiadania o GNR. Teraz czas na Aerosmith... Dobra, dobra, nad tym też nie będę się rozwodziła, bo to raczej temat na prywatną rozmowę, a nie komentarz na blogu pod rozdziałem.

    Swoją drogą, bardzo szybko czyta się Twoje rozdziały.
    Komentarz wyżej padło pytanie "Kto normalny wchodzi do pokoju, gdy ktoś z kimś ten teges..." Powiem, że to robią całkiem normalni ludzie. Och, mieszkać z kimś, kto jest naszą rodziną... kto jest naszym partnerem życiowym, kto dba z nami o wspólne dobro i ognisko domowe, to całkiem inna rzecz niż mieszkać z kimś, kto jest tylko lokatorem naszego mieszkania i tak naprawdę toczy swoje własne życie. Pamiętam ten moment, kiedy sama mieszkałam na pokoju, z paroma osobami. Każdy z nas miał swoje życie, swoje plany, swoich znajomych i swoje upodobania. Mój świat to był tylko mój pokój, a kuchnia, łazienka i tak dalej, to wszystko było wspólne. Nie raz krzyczało się przez ściany, aby się po prostu ktoś zamknął, bo ile można wytrzymać. Z resztą, wchodzenie do pokoju to też była normalna rzecz, bo jak nie docierało przez ścianę, to trzeba było inaczej. I co mnie obchodziła dziewczyna w łóżku? Heh. Ale wracając do opowiadania. Ja tu wcale Marty'emu nie współczuję, bo on jest naprawdę.... chujem pieprzonym, który ma wszystko w dupie. Na razie tak mi to wygląda. Wiadomo, że jak z kimś mieszka, to też trzeba się jakoś dostosować, a nie odwalać takie akcje. Agrr, nienawidziłam po kimś sprzątać i odzywek, że jak coś mi się nie podoba, to mam sobie sama posprzątać. Zamykanie kota w łazience też nie jest niczym za co można przyklasnąć Marty'emu. Ja wiem, że to zwierzę może go denerwować, ale bez przesady. Dlaczego łazienka? Jakby nie mógł go zamknąć w pokoju Kirka jak już go tak bardzo denerwuje. Nie lubię znęcania się nad zwierzętami. Nawet takiego lekkiego. Nawet nad tymi, nad którymi ja sama nie przepadam. Bo tak szczerze mówiąc, kotów nie lubię, ale jednak to też żywe stworzenie, prawda? Czuje i tak dalej... Ogólnie mówiąc, nie lubię Marty'ego. Niech go ktoś zamknie w tej pieprzonej łazience.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A teraz Dave i Diana.
      Powiem tyle, że Diana mnie wkurzyła i to naprawdę mocno. Ja rozumiem, że ona ma dziecko, myśli jak matka. Że chciałaby sobie mieszkać w pięknym domku z białym płotkiem i tak dalej. Jestem w stanie to wszystko zrozumieć, ale nie jestem w stanie zrozumieć jej zachowania. Moim zdaniem, jak się z kimś jest, to się idzie przez wszystkie przeciwności razem, a nie tupie nóżką i ostatecznie mówi, że wychodzi. Tak, tak, a potem, że się związki rozpadają. W sumie, jak ludzie nie rozmawiają ze sobą, to nie ma co się dziwić. Ja nie wiem jaki jest tu Dave, jaka jest Diana. Czy oni do siebie pasują, czy się mocno kochają, czy łączy ich w gruncie rzeczy tylko dziecko... ale i tak mi się to wszystko nie podoba. Być może ja mam jakieś wyidealizowane pojęcie związków. Nie wiem, ale za każdym razem, kiedy słyszę o takim czymś, to aż mnie krew zalewa. I tak naprawdę szkoda mi tu Travisa, bo to wszystko dzieje się na oczach dziecka. A to wszystko gdzieś tam zostaje.

      Dobra, dobra.
      Chyba już się wygadałam.
      Pozdrawiam.

      Usuń