sobota, 30 maja 2015

The Unforgiven - rozdział 40.

RIP Sherry.

Devon
Obudziłem się z dziwnymi przeczuciami. Sherry nie było obok mnie. Wstałem z łóżka i podszedłem do okna, żeby odsłonić zasłony i wpuścić do pokoju trochę światła. Zmrużyłem oczy i wyszedłem z sypialni, odgarniając włosy z twarzy.
- Sherry?
Cisza. Była niedziela, więc nie mogła być w pracy. Pomyślałem, że może gdzieś wyszła albo pojechala do rodziców, ale szybko odrzuciłem od siebie te myśli. Spędziliśmy wczorajszy wieczór na mieście i zachowywała się zupełnie normalnie. Również nie wspominała, że ma plany na jutrzejszy dzień.
Sytuacja przestała mi się podobać. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem kartkę złożoną na pół leżącą na stole. Wziąłem ją szybko do ręki.

Odchodzę.
Nie szukaj mnie. 
                                       Sherry.

Stałem przez chwilę, patrząc tępo na te kilka słów. Bez emocji podarłem kawałek papieru i wrzuciłem go do kosza.
Już od jakiegoś czasu przeczuwałem, że tak się to skończy. Coś zaczęło się między nami psuć, nie tylko z jej winy. Nie potrafiłem zamknąć kilku spraw z przeszłości, co musiało się w końcu odbić na naszym związku.
Ale chciałem, żeby Sherry była szczęśliwa. Była świetną dziewczyną. Kochałem ją, przeżyliśmy razem parę fajnych chwil. Zasługiwała na wszystko co najlepsze.

James
- No już, już... - zajrzałem do wózka i uspokajałem płaczącego Kendalla. Wsadziłem mu smoczek do buzi i westchnąłem cicho. Wziąłem go od opiekunki i postanowiłem się nim zająć, dopóki z powrotem nie wrócę na trasę. To były nasze ostatnie wspólne chwile.
 Kilka minut później zobaczyłem Kristen wchodzącą do lokalu. Rozejrzała się. Skinąłem ręką i podeszła do mojego stolika.
- Nie mogłam się wcześniej wyrwać z próby. - usiadła, zawieszając torebkę na oparciu krzesełka.
- Nie czekam długo... napijesz się czegoś?
- Nie, dzięki. Trochę się spieszę, więc powiedz o co chodzi i lecę.
- Przemyślałaś moją propozycję?
- Jaką propozycję?
- Żebyś dała mi szansę. Chcę być z tobą.
- Nie myślałam o tym...
- Nie kłam.
- James... - westchnęła cicho i rozejrzała się. - Nie mogę dać szansy facetowi, który kogoś ma.
- Czyli jednak się wahasz.
- Nie. Nie masz na co liczyć, dopóki kogoś masz. Już to mówiłam.
- Coś do mnie czujesz... - uśmiechnąłem się, opierając łokcie o stolik. - Nie ukrywaj tego dłużej.
Zarumieniła się, a ja zacząłem się śmiać. A jednak...
- To nie ma znaczenia. Masz kogoś, a ja nie chcę rozbijać twojego związku. Koniec tematu.
Wstała ze swojego miejsca i zbierała się już do wyjścia.
- Daj szansę miłości, Kristen. Przestań w końcu sama sobie powtarzać, że ci na mnie nie zależy. - powiedziałem, patrząc na nią.
Kristen wyszła bez słowa, a ja wróciłem z dzieckiem do domu.

Susie
- Nie było krótszych spodenek? - spytał Blake, patrząc na moje jeansowe szorty z wysokim stanem.
- Mam zajebisty tyłek i nie będę go zakrywać.
- Lubisz mnie prowokować, prawda? - podszedł do mnie od tyłu i poprawił złoty łańcuszek na mojej szyi.
- Nie. Po prostu jestem w końcu zadowolona z mojego ciała. Ciężko na nie pracuję.
- Tak ubrana możesz chodzić przy mnie, a nie po mieście, przy obcych facetach.
- Nie jestem twoją własnością. 
- Jesteś, Susan. Jesteś tylko moja. - zacisnął dłonie na moich ramionach. Zabolało.
- Nie jestem przedmiotem, tylko człowiekiem. Puszczaj.
Próbowałam się wyrwać, ale Blake był silniejszy ode mnie. Popchnął mnie na ścianę. Uderzyłam się w głowę i z jękiem osunęłam się na podłogę. Podszedł do mnie i ukleknął obok. Złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie. Był tak blisko, że czułam jego oddech na sobie.
- Nie jesteś przedmiotem, tylko człowiekiem? Jesteś nikim, Susan. Nic nie wartym ścierwem. Przez kilka lat byłaś dziwką, która pozwalała zrobić z sobą wszystko, a teraz oczekujesz szacunku? Żałosna jesteś.
Poczułam łzy cieknące po moich policzkach. Nie zwracałam już nawet uwagi na ból, tylko na to, co powiedział. Jeszcze parę lat temu byłam przyzwyczajona do takich wyzwisk pod moim adresem. Chciałam się w końcu od tego uwolnić, zacząć normalnie żyć, ale to bez przerwy się za mną ciągnęło. Blake na każdym kroku wypominał mi kim byłam.
- A wiesz co jest najgorsze, Susan? - wstał i spokojnie ściągnął zegarek z ręki. Nic wróżyło to nic dobrego. - Że twój biedny ojciec nie ma o niczym pojęcia. Myśli, że skończyłaś studia i robisz karierę zawodową. 
- Ty skurwielu... - wykrztusiłam przez łzy.
- Bez wulgaryzmów.
- Ty pierdolony psycholu... - kontynuowałam swoją wiązankę. W tym samym momencie poczułam kopnięcie w brzuch. Krzyknęłam i zwinęłam się z bólu.
- No zobacz... Devon ci pomógł, dzięki niemu nie musiałaś już mieszkać w obskórnych motelach, dzięki niemu wybiłaś się na szczyt, załatwiał ci najlepszy towar, ale kultury cię w ogóle nie nauczył. - podciągnął rękawy i ponownie uklęknął obok. Przewrócił mnie na plecy i zaczął rozpinać moje szorty. - Potrzebujesz nowego chłopaka.
- Nie... - wydusiłam, ale kiedy dostałam w twarz przestałam protestować. Łzy mieszały się z krwią na mojej twarzy, z gardła wydobywały się ciche jęki, a na podłodze zostały ślady po drapaniu paznokciami.
Czułam się dokładnie tak jak wtedy, kiedy miałam piętnaście lat. Bezbronna zastraszona dziewczyna, której ojczym gwałcił ją w jej własnym łóżku, a ona nic nie mogła z tym zrobić. Czułam się brudna, brzydka w środku i na zewnątrz. Znowu nienawidziłam swojego ciała, które w końcu zaczęłam powoli akceptować...
Kiedy skończył i wreszcie się ode mnie odsunął, próbowałam jakoś na czworakach dojść do szafki, która stała naprzeciwko. Wiedziałam, że trzyma broń w dolnej szufladzie. Musiałam się bronić. Ten człowiek zabiłby mnie bez skrupułów.
Blake jednak spokojnie zapiął spodnie i poprawił włosy, po czym podszedł i szarpnął mnie za koronkową bluzkę, zrywając przy tym mój łańcuszek. Jedyny prezent od mojego ojca...
Rzucił mną o podłogę i zaczął bić. Czułam kopnięcia w okolicy brzucha i żeber, moją twarz, która puchnie od ciosów. Nie byłam nawet w stanie się bronić.
Byłam już ledwo przytomna. Wydawało mi się, że śmierć jest blisko, bo całe moje życie przelatywało mi przed oczami. Miałam wrażenie, że widzę mojego brata, który chce mnie zabrać ze sobą.
- Nie będę się z tobą dłużej cackał. - powiedział cicho i wstał. Zostawił mnie, trzęsącą się z bólu i ze strachu. Ruszył do kuchni. Usłyszałam trzaskanie szafkami i dźwięk urządzeń kuchennych. Pewnie szukał jakiegoś noża albo tłuczka do mięsa, żeby mnie dobić.
Nigdy nie sądziłam, że zostanę zgwałcona i zabita przez chorego psychicznie człowieka, który poćwiartuje moje zwłoki i wyrzuci je na śmietnik. Nie chciałam tak umrzeć. Miałam dopiero dwadzieścia siedem lat. Całe życie przed sobą. Miałam jeszcze szansę zrobić tyle rzeczy. Napisać książkę, iść na studia, wyjść za mąż. Zwykły psychopata chciał mi to odebrać.
Drzwi balkonowe były uchylone. Mogłam się jeszcze stąd wydostać. Z jękiem zaczęłam się czołgać w ich stronę, zostawiając za sobą ślady krwi.
Jeszcze kawałek...
Jeszcze trochę...
Jeszcze kilka sekund...
Otworzyłam szerzej balkon i ledwo wydostałam się z domu. Nie wiem co by było, gdyby nie zauważył mnie sąsiad, który akurat podlewał swój ogródek.

James
- Co? - spytałem niewyraźnie, podnosząc się z łóżka. Zapaliłem lampkę nocną i przetarłem ręką oczy.
- Susie jest w szpitalu. - powiedziała moja siostra. - Nie mogli się do ciebie dodzwonić, więc zadzwonili do mnie. Została zgwałcona i pobita. Ma złamane kilka kości twarzy, złamany nos, rozciętę wargi i łuk brwiowy. Ma uszkodzone biodro i wątrobę od kopania. Nie może też chodzić o własnych siłach, bo ma bardzo obitą nogę... - powiedziała jednym tchem.
- Boże... kto jej to zrobił?
- Nie wiem... policja jej nie przesłuchiwała, bo nie była w stanie zeznawać. Prosili mnie o kontakt z tobą. Ktoś musi z nią być.
- Kurwa, przecież ja jestem w trasie, mam koncerty. Nie możemy ich odwołać!
- Rób co chcesz, w ogóle mnie to nie interesuje. Przypominam ci tylko, że matka twojego dziecka została brutalnie pobita i zgwałcona.
Rozłączyła się, a ja rzuciłem słuchawką.
Nie spałem całą noc. Wiem, że między mną a Susie nie układało się najlepiej, ale byliśmy razem. Musiałem być przy niej i ją wspierać.
Kiedy rano oznajmiłem chłopakom i menadżerowi, że muszę wracać do domu, byli wściekli. Lars dostał prawdziwego szału. W końcu niedawno wróciliśmy na trasę po moim wypadku, a teraz znowu wszystko trzeba było przerwać. Po moich tłumaczeniach Kirk, Jason i nasz menadżer zrozumieli wszystko i pozwolili mi jechać. Tylko do Larsa, który nienawidził Susie, zresztą ze wzajemnością, nie mogło dojść, że chcę teraz przy niej być. Uważał, że kariera powinna być dla mnie ważniejsza niż ona.
Kupiłem bilet na najszybszy lot do Los Angeles. Byłem tam kilka godzin później i od razu pojechałem do szpitala. Kiedy wszedłem do sali, w której leżała Susie, stanąłem jak wryty. Wyglądała naprawdę strasznie. Wiem, że dużo osób nie lubiło Su, ale ktoś kto jej to zrobił musiał jej naprawdę nienawidzić. Nawet największemu wrogowi zrobiłoby się jej szkoda.
Usiadłem na krześle przy jej łóżku. Serce mi pękało, kiedy na nią patrzyłem.


***

Patrzyłem na papierowy kubek z kawą, który rozgrzewał dłonie. Wyszedłem z windy i upiłem łyk, idąc długim korytarzem. Wszedłem znowu do sali. Susie już nie spała. Podszedłem do niej i usiadłem obok.
- Jak się czujesz?
Nie odpowiedziała. Tak, to było głupie pytanie...
- Kto ci to zrobił?
- Nie wiem.
Ofiary bronią swoich oprawców...
- Susie...
- Nie znasz go.
- Musisz powiedzieć policji, kto to... on musi ponieść karę.
- Od kiedy się mną interesujesz?
- Jesteśmy razem.
- Zdradziłeś mnie.
- Też mnie zdradzałaś! I to jeszcze z kim! Z Mustaine'em!
- Przestań mnie rozliczać.
- Susan, do jasnej cholery... 
- Zostaw mnie... wyjdź...
- Przyjeżdżam z trasy żeby...
- Nie kazałam ci przyjeżdżać. - przerwała mi chłodno. - Chcę być sama. Wyjdź.
- Przyjdę później. - wstałem ze swojego miejsca i wyszedłem, zostawiając ją samą.

5 komentarzy:

  1. Dlaczego akurat Sherry? Czy myśl o tym że trudniej jest jej zajść w ciążę tak ją przygnębił że aż popełniła samobójstwo? Szkoda... po prostu szkoda...
    Black, cholerny Black. Ich znajomość w żaden sposób nie szła w dobrym kierunku. Szkoda tylko że ucierpiała na tym Susie. Powróciła myślami do mrocznej przeszłości. To musiało ją wykończyć psychicznie a do tego taki fizyczny kopniak od tamtego. Aż strach pomyśleć że tacy ludzie naprawdę istnieją. James "był zmuszony" przyjechać do niej w końcu nadal są razem choć nie widać tego. W najgorszym momencie wspomniał jej akcje z Davem. Ścisłego go za serce, dobre i to. Dobrze by było gdyby się nią zają choć nie wiadomo czy Susie będzie tego chciała.
    Skoro Hetfield chce być z Kristen a wie że puki jest z Susie nie ma szans to dlaczego: 1) nie zerie z jego "dziewczyną" (bo nie można nazwać już powoli tego związkiem) 2) po co wciąż startuje? Dziewczyna trzema się swoich zasad i nie odpuści a on to widzi, wysiłek na marne.

    Moje komentarze nie są poematami, wiem. Trochę krótki w porównaniu do innych :/ Strasznie podobał mi się ten rozdział!!! Niewiarygodnie mnie wciągnął. Oby takich więcej :) życzę weny i jeszcze raz weny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Złość minęła, choć trochę się mnie trzymała. A było niebezpiecznie, bo już planowałam zemstę. Ale w końcu mi coś obiecałaś, więc się powstrzymam.
    Myślę, że tutaj nie jest jeden konkretny powód, dla którego Sherry odeszła, a kilka. Na pewno męczyła ją cała sprawa Susie. Niby Devon i tak wciąż jej udowadniał, że tylko ją kocha, że tylko ona się dla niego liczy, że tylko ona istnieje. Ale do niej samej doszło, że zbyt dużo Susie jest w tym wszystkim. Nawet ona sama była poniekąd nią, przynajmniej wizualnie. Atmosfera kręciła się wokół niej. Ona była wyczuwalna. Zbyt wyczuwalna dla Sherry. Ta ciąża, czy raczej jej brak, też na pewno ją dobijał. Wciąż czuła się gorsza, niedowartościowana, jakaś taka niepotrzebna. No i stało się.
    Nie potrafię sprecyzować, jak czuł się Devon, gdy przeczytał tę kartkę. Żal, smutek, złość, tęsknotę? Może wszystkiego po trochu. Kochał ją, kocha ją nadal, ale mam wrażenie, że nie będzie za nią gonił. Dobrze wie, że to nic nie da. Ona po prostu odeszła. I to już koniec czasów Sherry. Pogodziłam się już z tym. Dość szybko, jak na mnie.
    A więc James załatwił sobie opiekunkę. Rozwiązanie dobre tylko na krótką metę. Ona wiecznie mu dziecka wychowywać nie będzie, podczas gdy on będzie sobie beztrosko grał na scenie daleko od niego.
    Kolejny fragment z Kristen, kocham go tak jak wszystkie inne z nią. Ewidentnie czuje coś do Jamesa, chciałaby na pewno, żeby to się ładnie rozwinęło, ale nie może pokonać samej siebie. Nie potrafi. Wie o tym, jak wygląda sytuacja między nim a Susie, ale nie mogłaby być z kimś, kto nawet pozornie kogoś ma. To po prostu takie nieetyczne dla niej. Kristen jest porządną dziewczyną z zasadami, zna granice i przyzwoitości. Coś musiałoby się zmienić, żeby się odważyła.
    Blake, psychiczny skurwiel. Mam nadzieję, że zdąży jeszcze zgnić w pierdlu, albo wcześniej zdechnąć po brutalnym wykastrowaniu... Jakim chorym trzeba być człowiekiem, żeby coś takiego zrobić?
    Myślę, że Susie była świadoma, w co się pakuje, ale nie spodziewała się, że dojdzie do takiej sytuacji. Jest naprawdę, cholernie dzielna. Przemoc fizyczna tutaj nie może się równać z tymi obelgami, które na pewno zabolały ją bardziej. Zaczynała sobie wszystko układać, akceptować samą siebie, powoli wychodzić na prostą, a ten skurwiel zburzył to zaledwie paroma zdaniami. Jedną chwilą przypomniał jej wszystkie najgorsze momenty życia. Pierdolony sadysta. Przecież gdyby Susie nie doczołgała się do tych drzwi...
    James przejął się tym nie tak bardzo, jak powinien, ale się przejął. W sumie to gdyby nie jego siostra, to by się to tak nie odbyło. No ale wyrwał się z trasy, mimo wkurwienia Larsa i innych, rzucił wszystko, żeby się przy niej znaleźć. Pokazał tym sposobem tylko to, że jest człowiekiem. Nic więcej.
    Ilość obrażeń Susie mnie trochę przeraziła. Pieprzony skurwiel... Teraz będzie musiała dojść do siebie fizycznie, a psychicznie? Czy ona kiedykolwiek z tego wyjdzie? Może być tak, że będzie lepiej, że jakoś ułoży sobie życie, ale nic nie będzie już jak dawniej. Wciąż będzie to w niej tkwiło, bolesny ślad na zawsze pozostanie. Ten pion nigdy nie będzie do końca pionem, będzie zawsze mniej lub więcej pochylony.
    Jest dla mnie jasne to, że kryje Blake'a. Boi się go. Ale wierzę w to, że on jeszcze zginie marnie. Jak karaluch.
    Ta rozmowa o zdradach była niby na miejscu, a jednak tutaj potrzebna. Pokazała, co oni tak naprawdę do siebie żywią, a to nie jest takie proste. Ciężko mi to wyjaśnić. To nie jest tak do końca zazdrość. Oni siebie jedynie posiadali. Chcieli, żeby jedno należało wyłącznie do drugiego. Ale kto by uplinował jedno i drugie. Robili to, na co mieli ochotę i z kim mieli ochotę. Byli dla siebie takimi przedmiotami.
    Wyobrażam sobie właśnie, jak osobiście ćwiartuję Blake'a. Im większa kałuża krwi, tym większa ulga. Jestem psychiczna.
    Czekam na kolejny, panno poczwaro.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzisiaj nie zaskoczę ani sensem, ani długością. Od razu przejdę do rzeczy :)
    Na temat Devona i Sher niewiele mogę powiedzieć. Dziewczyna odeszła mimo, iż chłopak był dla niej wspaniałym oparciem. Nie radzi sobie ze swoim problemem i jednocześnie psikusem, jaki spłatała jej natura. Mam tylko nadzieję, że się otrząśnie i zacznie trzeźwo myśleć. Szkoda dziewczyny. Jest młoda, całe życie przed nią i nie powinna rujnować związku z Devem tylko dlatego, że nie może być matką. Dla niej to bolesne, cała sytuacja jest zrozumiała, ale no do cholery! Nie jest małym dzieckiem. Niech do siebie dojdzie- tak, wiem. Tyle empatii na samym wstępie xD

    W ciągu dalszym jestem przeciwna związkowi Heta z Kris. Nie lubię dziewczyny. Może gdyby nie bawiła się tak z Jamesem, to byłabym w stanie zapałać do niej sympatią. Głupie zauroczenie blondyna jest jedynym denerwującym aspektem w ich znajomości. On za nią biega z wywieszonym jęzorem, a ona na różne sposoby go spławia. To nie wróży nic dobrego i mam nadzieję, że nie będzie dobre. James powinien poświęcić bardziej dla dziecka, a nie romansu. Z tego co zaserwowałaś w następnej kolejności, wynika, że powinien również pomagać Susie.

    Mówiąc o Su. Nie chcę być wulgarna, ale muszę sobie pozwolić na małe ja pierdolę! Blake... pieprzony psychopata. Ktoś powinien go porządnie prze tyrać i obciąć siusiaka- jedyna słuszna kara dla...czegoś takiego. Jego nawet nie można nazwać osobą, więc niech ostatnie chwile swojego życia spędzi jako kastrat i niech wykrwawia się na śmierć. Nikt za nim nie będzie tęsknić. Susie w szczególności.

    Nie podoba mi się jedynie fakt, że ona nie chce go wydać! Przecież w chwili, gdy wyjdzie ze szpitala, ten popapraniec może jej zrobić gorsze rzeczy! Susie zwariowała- to pewne. Innej opcji nie ma. Jeśli go nie wyda, to niech chociaż Het się dowie o jej oprawcy. Już on zrobi z nim co należy... bynajmniej mam taką nadzieję :)

    Rozdział wił mnie w krzesło, naprawdę. Był szokujący, nie muszę chyba wymieniać, który wątek szczególnie. Teraz bardziej niecierpliwie niż zwykle czekam na ciąg dalszy.
    Do zobaczenia, niech wena Cię poniesie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, po dwóch tygodniach zagubienia się, wyjątkowo bardzo, w czasie - jestem przed pojawieniem się następnego! Wiesz, i w zasadzie mam kilka sporych wątpliwości w tym wszystkim, wyrosły we mnie właśnie w tej czterdziestce.

    Hm, ale czy zostało powiedziane, że Sherry nie żyje? Tak na wstępie. Sama ona napisała w liście, że odchodzi i żeby jej nie szukać, a to chyba nie łączy się automatycznie ze śmiercią. Och, ale sama sytuacja, jaka zaistniała... Devonowi na pewno jest szkoda, że tak się stało. W zasadzie dla niego może to i za dużo już jest. Była Susan, która mogła byś matką ich dziecka, ale coś...nie wyszło. Później wariowała, w końcu pękło - i nic. On wyjechał do Arizony, ona została w Kalifornii. Pojawiła się Sherry, która narobiła niemałego zamieszania w tym wszystkim. Aż w końcu zniknęła, zostawiając Devona tylko z króciutką adnotacją do tego, co ten zastał rano. To jest...dziwne, nie mam słów. Ale ja nie sądzę, by on tęsknił jakoś bardzo, chociaż chciałabym się zdziwić, wiesz? Sherry była urocza, dla mnie zawsze będzie, choć absolutnie nie pasowała do tego świata, tego, do którego wpadła.
    A Devonowi została tylko data urodzenia Susan na obojczyku. I liścik po Sherry na stole. Cóż zrobić.

    Kristen zaczyna mnie niepokoić! Cholera, nie wiem sama, co ona do niego czuje, ale robi się coraz bardziej...miękka? Może już nie ma po prostu siły udawać, a zawsze taka była, haha. Im dłużej ja nad tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że chyba nie przeżywałabym jakiejś wielkiej tragedii, gdyby taka Kristen związała się z takim Jamesem. Albo chociaż zaśpiewała z nim w tym duecie, przemyśl to, bo skoro mnie dobrowolnie naszła taka myśl, to chyba coś w tym jest, haha.
    Nie wiem, co z nimi zrobić mam...

    Nie wiem, czy to dobrze, czy nie, ale nie wstrząsnęło mną to, co Blake zrobił z Susan. Jakbym wiedziała, że to wszystko jest tylko kwestią czasu, wiedziałam zresztą. Chyba na tyle dobrze znam i Ciebie, by wiedzieć, że lubisz takie akcje, i Susie, by wiedzieć, że za długo spokoju mieć nie będzie. Mhm, i jeszcze samego Blake'a, by wiedzieć, że jest popierdolonym psychopatą, który bez skrupułów coś podobnego zrobi, wszystko jasne.
    Podeszłam do tego bez jakichś większym emocji, trochę mi szkoda, ale nie moja wina...
    Och, ale nawet James się przejął. Chociaż ja na miejscu Susan chyba też bym mu raczej niewiele powiedziała. Ta ich znajomość jest tak bardzo toksyczna, że aż boli. Susie powinna zostawić to miasto, chyba to zrobi? Przecież musi poznać...no.
    W zasadzie chcę, by było już dobrze.

    W tym rozdziale wiele się popsuło, mam wrażenie. Wszyscy się nagle zgubili i są w punkcie wyjścia. Chyba nie zostało mi nic innego, jak poczekać do jutra/na następny, haha.
    Co ja ci więcej powiedzieć mogę...♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu, jakie to smutne... Sherry nie była zbytnio szczęśliwa ostatnio, ale nie spodziewałabym się, że posunie się do tak radykalnego kroku. Po prostu odeszła zostawiając krótką wiadomość. Uważam, że Devon nie zareagował tak, jak powinien. Właściwie to zbytnio się tym nie przejął, zupełnie jakby nie był jej chłopakiem. Może to świadczy o tym, że jednak nie pasują do siebie i nie powinni być razem?
    Wydaje mi się, że Kirsten tak strasznie chce być racjonalna, moralna itd, a tak naprawdę sama się z tym męczy. Widać, że czuje coś do Jamesa i się przed tym broni. Nawet nie chce przyjąć do wiadomości, że związek Su i Jamesa już nie istnieje.
    Wiedziałam, wiedziałam kurwa że Blake to niebezpieczny psychol. Ale chyba nie aż tak. Że ją po prostu pobije to jeszcze, ale że zgwałci, brutalnie pobije i będzie zamierzał zabić, to nie przewidziałam. I to w takim momencie, kiedy ona zaczęła czuć do samej siebie jakąś sympatię i w końcu z przyjemnością patrzyła w lustro. Teraz znowu będzie siebie nienawidziła i męczyła się we własnym ciele.
    James z kolei u mnie zapunktował, że do niej przyleciał. Był w końcu w trasie i na pewno wolał odpocząć od Su i jej wiecznych wybryków.
    Jakoś mnie to nie dziwi, że Susan nie powiedziała, kto ją tak urządził. Ona chyba straciła wszelkie nadzieje i jest pewna że choćby złożyła na policji obszerne zeznania, to Blake i tak się wywinie.
    Kurde, że też ona po czymś takim ma siłę czepiać się Jamesa. No chyba ją to nie boli, że się nią zainteresował? Co jak co, ale akurat ona nie powinna wypominać mu zdrady. Sama robiła to milion razy, a zdrada Jamesa ją w ogóle nie ruszyła. Może ona po prostu lubi robić wokół siebie cyrk.
    Podsumowując, rozdział jest zajebisty.

    OdpowiedzUsuń