środa, 3 maja 2017

Epilog

20 lat później

- Nick? Gdzie jesteś? - zawołałam z sypialni. Nikt mi nie odpowiedział, więc westchnęłam i wyszłam z pomieszczenia. Zeszłam na dół, założyłam swoje szpilki od Louboutina i przeszłam obok salonu.
- Gdzie idziesz? - usłyszałam. Weszłam do środka i zobaczyłam Milana, który siedział na fotelu z nogami przerzuconymi przez oparcie.
- O czwartej mam wywiad. A ty masz zamiar cały dzień przesiedzieć przy telefonie?
- Nie. Koło szóstej mam siłownię, a o dwudziestej próbę. I idę na noc do Violet.
- Mógłbyś już pomyśleć o ślubie.
- Żartujesz chyba.
- Jesteście już od dwóch lat. Jak na ciebie to bardzo długo.
- Nie spieszy mi się do tego, mamuś. Wolę oglądać śmieszne obrazki w internecie i dokuczać bratu.
- Właśnie, gdzie Reign?
- Leży przy basenie.
Kiedy Milan miał sześć lat, po raz drugi zaszłam w ciążę i urodziłam kolejnego syna. Milan i Reign byli jak ogień i woda. Mój pierwszy syn był drugą wersją Nicka, Reign z kolei był bardzo podobny do mnie, pod każdym względem. Milan z wielkim bólem skończył liceum, zdecydowanie wolał sport i muzykę. Grał na pianinie, gitarze i perkusji, a w szkole średniej trenował bieganie. Miał treningi sześć razy w tygodniu, jeździł na zawody, był nawet mistrzem stanu. Po szkole całkowicie poświęcił się muzyce i był perkusistą w zespole, który odnosił sukcesy. Rok temu udało im się wydać swoją pierwszą EPkę, którą kupiłam chyba tylko ja i reszta rodziców chłopaków z zespołu. Ale byli naprawdę całkiem nieźli i lubiłam słuchać ich w samochodzie, w drodze do pracy.
Reign z kolei uwielbiał modę. Jeździł razem ze mną na pokazy, interesował się tą branżą. Bardzo dobrze rysował, miał pomysły i chciał wiązać swoją przyszłość z projektowaniem ubrań.
Dosyć szybko ja i Nick zostaliśmy dziadkami. Nelly zaszła w ciążę w wieku dwudziestu lat i urodziła córeczkę Avę. Mieszkała ze swoją córką i mężem w Ohio, gdzie była bardzo szczęśliwa.
Jeszcze zanim zaszłam w drugą ciążę, zrezygnowałam z kariery w modelingu. Zrobiłam pożegnalny pokaz i nigdy więcej nie pojawiłam się na wybiegu. Na okładkach i w sesjach zdjęciowych pokazywałam się od czasu do czasu. Zajęłam się pisaniem felietonów do magazynów modowych, wydałam książkę, wypuściłam własną kolekcję jeansów i biżuterii. Kilka lat później, kiedy posłałam Reigna do przedszkola, postanowiłam założyć własną agencję modelek. Początkowo miałam tylko biuro w Los Angeles, a skończyło się na tym, że musiałam otworzyć kolejne - w Nowym Jorku, Miami, Londynie, Mediolanie, Paryżu, Toronto i Sydney. Później zajęłam się też projektowaniem bielizny. Stałam się prawdziwą żelazną damą świata mody. Byłam w tej branży niezniszczalna.
Nadal byłam żoną Nicka, niezmiennie od dwudziestu lat. Był dla mnie najlepszym przyjacielem i kochankiem, dla naszych dzieci najwspanialszym ojcem. Spełniał się zawodowo, od dziesięciu lat prowadził swoją firmę, którą pomagałam mu założyć.
Po wyprowadzce Mel i Jamesa do Nowego Jorku nasza paczka zaczęła się trochę sypać. Obiecywali nam, że będą codziennie dzwonić lub przyjeżdżać wtedy kiedy będą mogli, ale niezbyt im się to udało. Przez dwa lata utrzymywaliśmy całkiem stały kontakt, który później się całkowicie urwał. Spotkałam ich dopiero kilka lat później, przez zupełny przypadek. Ich córka, Sophia, szykowała się do wyjazdu do Rosji, do Vaganova Ballet Academy. Ale to nie była jedyna niespodzianka - urodziło im się kolejne dziecko. Mieli trzynastoletnią córkę Hailey, która jako jedyna była dla nich nadzieją na to, że w przyszłości założy rodzinę, przekaże dalej ich geny i urodzi dzieci.
Sophia odnosiła sukcesy w balecie, ukończyła szkołę baletową w Nowym Jorku, a później wyjechała do Akademii Baletu w Sankt Petersburgu. Niedawno skończyła trzydzieści jeden lat, zakończyła karierę baletową i została nauczycielką tańca. Wyrosła na przepiękną kobietę, była wysoką szczupłą blondynką o błękitnych oczach, otoczona adoratorami. Nigdy jednak nie chciała zakładać rodziny i mieć dzieci. Aktualnie była w związku ze starszym o kilkanaście lat mężczyzną, który był po rozwodzie i miał dzieci z poprzedniego związku. James i Mel może nie tak wyobrażali sobie jej życie prywatne, ale w końcu się z tym pogodzili.
Nathan z kolei był bardziej wyjątkowym przypadkiem. Kiedy był nastolatkiem odkrył, że wcale nie pociągają go kobiety, tylko mężczyźni. Mel i James się tym nie przejmowali, byli pewni, że jak podrośnie to mu przejdzie. Nath jednak wkręcił się na dobre, a kobiety były tylko jego koleżankami od kieliszka. Preferował związki ze starszymi mężczyznami, którzy mieli swoje własne wielkie firmy czy korporacje. Podczas jakiejś z imprez chwalił się mojemu starszemu synowi, z którym się przyjaźnił, że w ekskluzywnym klubie podrywał go jakiś mężczyzna, a potem zapłacił mu dziesięć tysięcy dolarów za seks.
James i Melanie byli zażenowani tym, co robił i niejednokrotnie było im wstyd. Dla nich była to zwykła prostytucja. Nie mogli jednak nic z tym zrobić, bo miał już trzydzieści dwa lata i nie był na ich utrzymaniu. Nigdy nie sprawiał im zresztą żadnych większych problemów. Skończył politologię, a później zaczął pracować jako redaktor w jednym z serwisów internetowych.
Mimo że Sophia i Nathan po latach wrócili do Los Angeles i teraz tutaj żyli, James i Mel postanowili zostać już na stałe w Nowym Jorku. Mimo to mam z nimi całkiem dobry kontakt, czego nie mogę powiedzieć na przykład o Kirku, Jasonie czy Martym. Z Kirkiem i Jasonem nie rozmawiałam od lat. Wiem, że obydwoje mieszkają w San Francisco, mają żony, Hammett ma też dzieci. Jason raczej poświęcił się muzyce. Marty nadal był z Abigail, pobrali się i żyli razem w Phoenix w Arizonie, nie mieli jednak dzieci. Ostatni raz rozmawiałam z nimi jakieś cztery lata temu.
Bardziej regularny kontakt miałam z Judy i Davidem, którzy również wyprowadzili się z Kalifornii. Niedługo po ślubie Dave'a i Diany ojciec Juniora niespodziewanie zmarł. Musiał więc jechać pomagać swojej mamie i bratu przy farmie. Judy i chłopcy ciężko znosili jego częstą nieobecność, więc kiedy tylko Mason zakończył rok szkolny, spakowała ich i wyjechali do niego. Niecały rok później zmarła również mama Davida, więc postanowili zostać tam już na stałe. Junior zajął się rodzinną farmą, a ponieważ Minnesota była "Krainą 10000 Jezior", Judy postanowiła zająć się turystyką i pracowała w tej branży do dzisiaj. Sporo pomagał jej Taylor, który mieszkał w tym samym miejscu co oni. Był ich dumą - w szkole był gwiazdą koszykówki, miał dobrą pracę, był już zaręczony. Mason był znowu całkowitym jego przeciwieństwem - wyglądał jak skóra zdjęta z młodego Davida, ale charakter miał totalnie po swoim ojcu chrzestnym. Szybko uciekł do Minneapolis, największego miasta w stanie, gdzie wpadł w wir imprezowania. Miał już dwoje dzieci z różnymi kobietami, które nawet nie chciały mieć z nim nic wspólnego, z dziećmi również nie utrzymywał kontaktu i przez długi czas nawet nie miał zamiaru płacić na ich utrzymanie. Przysporzył Davidowi i Judy sporo problemów. Miał jednak spory talent do rysowania, był też bardzo kreatywny i od dłuższego czasu pracował w salonie tatuażu.
Bardziej stały kontakt miałam z Dianą i Dave'em, którzy od prawie dwudziestu lat żyli z Luną w Kentucky. Ich dom był najlepszym miejscem na wakacje i odpoczynek. Mieli swoje ranczo, w którym hodowali konie. Zajmował się nim Dave wraz z córką, a Diana pracowała jako agent nieruchomości. Luna w liceum była kapitanką drużyny cheerleaderek, ale po poważnej kontuzji musiała zrezygnować ze swojej pasji, inaczej skończyłaby na wózku inwalidzkim. Zajęła się więc na poważnie końmi. Wygrywała wszystkie konkursy jeździeckie w Kentucky. Była piękną blondynką, bardzo podobną do młodej Kathy, siostry Dave'a. Miała jednak takie same oczy i przenikliwe spojrzenie jak swój ojciec. Charakter również zawdzięczała jemu. Dave wychował ją na prawdziwą patriotkę i republikankę, która zamiast iść do klubu wolała wyjść z przyjaciółmi na polanę, pić piwo i strzelać z broni do butelek. Zamiast plakatów ulubionych zespołów miała powieszoną na ścianie amerykańską flagę. Studiowała historię, jednak nawet nie mieszkała w akademiku lub własnym mieszkaniu. Wolała zostać w domu i być cały czas na ranczo z rodzicami, do których była strasznie przywiązana. Dave i Diana chyba nawet nie mieli serca, żeby zaproponować jej wyprowadzkę.
W szczególności Diana nie chciała stracić Luny. Travis, kiedy tylko skończył osiemnaście lat, uciekł z domu. Kiedy zaczął dojrzewać, strasznie się buntował i popadał w coraz większe konflikty z Dianą i Dave'em. Doszły do tego również problemy z prawem - w wieku szesnastu lat trafił do aresztu za kradzież, zawiesili go w szkole za pobicie. Mimo tych wszystkich lat nie potrafił zaakceptować Dave'a jako swojego ojczyma, często się z nim kłócił. Więc kiedy tylko osiągnął pełnoletność i policja nie musiałaby ściągać go siłą do domu, uciekł do Tennessee. Diana bardzo to przeżyła, miała z nim jednak jakiś kontakt. Wiedziała, że pracuje, ma dziewczynę i żyje mu się całkiem nieźle. Nie miał na razie jednak ochoty na to, żeby spotkać się z nią i Dave'em na żywo.
W dzieciństwie Travis miał bardzo traumatyczne przeżycie - na jego oczach zabito jego ojca. Josh chcąc go ratować kazał mu się schować do szafy, a sam dostał sześćdziesiąt ciosów nożem po nieudanej transakcji narkotykowej. Bardzo to przeżył, przez wiele lat śniły mu się koszmary, budził się w nocy z krzykiem. Doszło też do tego, że bał się, że mordercy ojca odnajdą go i zabiją. Nie pomogły mu wizyty u psychologa i terapeutów, a oprócz tego był w coraz większym konflikcie z Dianą i Dave'em. Aktualnie sytuacja między nimi jest pokojowa, ale w dalszym ciągu trochę napięta. Mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni.
Największą przemianę w naszej grupie przeszła zdecydowanie Roxanne. Z imprezowej wariatki, którą nic nie interesowało i miała każdego gdzieś, stała się kochającą mamą i żoną. Po rozstaniu z Larsem zaczęła się na poważnie spotykać z Adrienem, ale dopóki Roxxi nie ukończyła studiów, musieli ukrywać swój związek. W ostatnim roku zaszła w ciążę, odbierała swój dyplom w dziewiątym miesiącu ciąży. Napisała niesamowitą pracę dyplomową o przekrętach, oszustwach i korupcji w największych partiach politycznych. Niedługo po studiach urodziła syna Evana, a później starała się dostać do telewizji. Dostała posadę korespondentki w Fox News i musiała się przenieść razem z mężem i synem do Nowego Jorku. Trzy lata później urodziła drugie dziecko, córeczkę Elsę, a zaraz po porodzie wróciła do pracy. Jej małżeństwo zawisło na włosku jedenastego września, w dniu ataków na World Trade Center. Uderzenie pierwszego samolotu w wieżowiec zobaczyła na żywo, kiedy znajdowała się na zewnątrz. Była pierwszą dziennikarką, która relacjonowała na żywo wydarzenia na Manhattanie. Została tam nawet wtedy, kiedy samolot uderzył w drugą wieżę. Wróciła do biurowca telewizji dopiero wtedy, kiedy zaciągnięto ją tam siłą, niedługo przed zawaleniem się pierwszej wieży. Gdyby tam została, raczej by tego nie przeżyła.
Adrien był gotowy złożyć papiery rozwodowe, przez to że ryzykowała swoje życie dla reportażu. W czasie kiedy on siedział w domu z małymi dziećmi, oglądając wiadomości i umierając ze strachu, czy jego żona jeszcze żyje, Roxanne przyjmowała się tym, czy kamerzysta dobrze wszystko nagrał. Adrien jej wybaczył, ale niedługo później Roxxi odeszła z telewizji i zaczęła pracę dla gazety. Wyrzucili ją stamtąd, kiedy szukała nowych dowodów i dążyła do udowodnienia, że za atakami na WTC wcale nie stali terroryści. Doszło do tego, że zaczęła nawet otrzymywać pogróżki śmierci. Bojąc się o siebie i swoją rodzinę, postanowiła wrócić do Los Angeles. Adrien wrócił do pracy na uniwersytecie, a Roxxi wstąpiła do partii republikańskiej. W przyszłości miała zamiar ubiegać się o urząd gubernatora Kalifornii i zostać pierwszą kobietą, która objęła to stanowisko.
Była w bardzo dobrym kontakcie z Larsem, z którym się do dzisiaj przyjaźniła. Obydwoje mieli rację - byli stworzeni do bycia przyjaciółmi, ale ich związek najzwyczajniej w świecie nie mógł się udać. Obydwoje mieli zbyt silne osobowości, różne poglądy i tworzyli razem mieszankę wybuchową. Lars był dwukrotnie żonaty, z pierwszą żoną miał dwóch synów, a jego obecną żoną była jego dawna znajoma, młodsza od niego o dziesięć lat. W zeszłym roku spędzili nawet wakacje z Roxanne i jej rodziną. Lars bardzo wspierał Roxxi w jej karierze politycznej i życzył jej wszystkiego najlepszego.
- Mamo, telefon ci dzwoni. - usłyszałam nagle głos Milana, który wstał z fotela i wyszedł na  zewnątrz. Pobiegłam na górę do swojej sypialni, jednak nie zdążyłam odebrać. Szybko odpisałam i kiedy chciałam wracać na dół, zobaczyłam Nicka stojącego na balkonie. Wyszłam po cichu do niego i objęłam go od tyłu.
- Szukałam cię.
- Byłem w garażu. O której wrócisz?
- Koło dwudziestej. Zjemy razem kolację. Może Milan też jeszcze będzie. Pamiętasz jak się wprowadzaliśmy do tego domu? Biegał na boso trawniku, szczęśliwy, że wreszcie ma swoje podwórko.
- A pamiętasz jak budowaliśmy domek? - wskazał palcem na duże drzewo.
- Pamiętam. Od lat tam nie wchodziłam! Szkoda, że Reign nigdy nie chciał się w nim bawić. Później Milan się wyprowadził i nikt już do niego nie zaglądał.
- Hej, Reign, pokazać ci coś? - usłyszeliśmy głos Milana i wychyliliśmy się. Nasz młodszy syn, który leżał na leżaku przy basenie zsunął z nosa okulary przeciwsłoneczne.
- No. A co to takiego?
- Rocky, łap piłkę! - krzyknął i rzucił piłeczką w Reigna. Wtedy Rocky, duży włochaty anatolian Milana, wyskoczył z basenu i rzucił się na Reigna. Reign zaczął krzyczeć i spadł z leżaka, a Milan pokładał się ze śmiechu.
- Nienawidzę cię! - krzyknął do niego i poprawił swoją idealnie ułożoną fryzurę.
- Żałuj, że nie widziałeś jak spadasz z leżaka! - zawył ze śmiechu Milan.
- Ile ty masz lat? Piętnaście? To nie było śmieszne!
- Masz rację. To było bardzo śmieszne. - oznajmił z uśmiechem i wzdychając cicho, schylił się, żeby podnieść piłeczkę. Wtedy Reign jak gdyby nigdy nic wepchnął go do basenu.
- W końcu się na nim odegrał. - zaśmiałam się.
- Zaraz się zacznie walka jak wyjdzie z basenu. Przynieś kamerę.
- O nie, nie daruję ci tego! - krzyknął Milan, wychodząc powoli z basenu. - Jak tylko się przebiorę pójdę ci skopać dupę. Mama ci tym razem nie pomoże.
- Nawet nie pozwoli ci wejść do domu.
- O, naprawdę? Właśnie tam idę.
- Ej, ej! - krzyknęłam do niego. - Nie wejdziesz mi cały przemoczony do domu! Rozbieraj się na dworze!
- To tylko woda!
- Nie, dzisiaj rano podłoga była myta.
- Kurwa mać...
- Słyszałam to.
Spojrzałam na Nicka i obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem. Objął mnie ramieniem i obydwoje nagle spoważnieliśmy.
- Widzisz to? - spytał nagle.
- Co?
- To wszystko.
Spojrzałam na nasze ogromne podwórko. Na nasz ogród, który sama zrobiłam. Na domek na drzewie, który budowaliśmy w 1995 roku. Na huśtawkę, którą Nick przywiązał specjalnie dla mnie na gałęzi drzewa. Na psa Milana, który cały mokry tarzał się teraz na trawie. Spojrzałam na swoje dłonie, na moją obrączkę i pierścionek zaręczynowy. Spojrzałam na Nicka, który od lat praktycznie w ogóle się nie zmieniał, nie licząc paru zmarszczek i kilku siwych włosów. Bez słowa pocałował mnie i znowu spojrzeliśmy przed siebie.
- Zobacz, co razem stworzyliśmy. - powiedział cicho.
Przymknęłam oczy i poczułam łzę spływającą po moim policzku.
To było dokładnie to życie, którego oczekiwałam.

niedziela, 30 kwietnia 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 62.

Dave
Kiedy w dniu ślubu czekałem na ceremonię, miałem już wątpliwości. Wszyscy jednak wzruszali ramionami i mówili, że to zupełnie normalne. W końcu kochałem Dianę i byłem pewny, że to właśnie z nią chcę spędzić resztę życia.
Gdy zobaczyłem, jak jej ojciec prowadzi ją do ołtarza, zabrakło mi słów. Kiedy stanęła obok mnie i złapała mnie za rękę, wszystkie wątpliwości zostały rozwiane. Pomyślałem sobie: "To ona. To najlepsza kobieta na świecie dla kogoś takiego jak ty".
Była to ceremonia zupełnie na trzeźwo. Nie wypiłem ani kropli alkoholu, więc byłem zupełnie świadomy tego, co robię. Wszystko minęło zaskakująco szybko. Po ślubie wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na wesele przy dźwiękach "The Living Years" Mike And The Mechanics.
Nasz pierwszy taniec zatańczyliśmy do piosenki Elvisa Presleya "Can't Help Falling in Love", którą wybrała Diana. Później przebraliśmy się i bawiliśmy się razem z resztą.
Siedziałem przy stole razem z moim ojcem i chwilę rozmawialiśmy. Był żonaty od prawie trzydziestu lat, co dla mnie było całą wiecznością.
- Jak wam się udało, już tyle lat? Z moją matką nie wytrzymałeś chyba nawet roku.
- To proste. Nigdy nie kładź się spać wściekły na swoją żonę.
- To chyba niemożliwe. - zaśmiałem się.
- Jasne, że możliwe. - spojrzał na Nancy, która siedziała trochę dalej i z kimś rozmawiała. - Choćby zdenerwowała cię jak nigdy wcześniej, wygadywała bzdury, po prostu olej to i pocałuj ją na dobranoc. Ja i Nancy nie jesteśmy idealnym małżeństwem, ale jesteśmy razem, już od ponad trzydziestu lat. Na palcach jednej ręki mogę policzyć ile razy nie pocałowałem przed snem.
Dopiero kilka lat później, kiedy byłem już od dłuższego czasu żonaty, zrozumiałem, że tata miał rację.

Diana
Usłyszałam, jak ktoś uderza w kieliszek i odwróciłam się. Wszyscy spojrzeliśmy na Juniora, który wstał ze swojego miejsca.
- Na początek chciałem wznieść toast za zdrowie i szczęście Diany i Dave'a. - podniósł kieliszek do góry.
- Tak! - krzyknęła Kathy i zaczęła klaskać, a za nią reszta. Junior wszystkich uspokoił.
- Chciałbym powiedzieć kilka słów o młodej parze. - kontynuował. - Nie wiem czy wiecie, ale poznałem Dave'a lata temu, kiedy rzucił doniczką w mój klimatyzator. To było krótko po mojej przeprowadzce do Los Angeles. Zszedłem piętro niżej, gdzie mieszkał Dave i spytałem, czy wie gdzie mogę kupić papierosy. Odburknął, że w sklepie naprzeciwko i zamknął mi drzwi przed nosem. Zapukałem jeszcze raz i spytałem, czy napije się ze mną piwa, a on na to: "Teraz gadasz do rzeczy. Wejdź do środka".
Spojrzałam na Dave'a i uśmiechnęłam się.
- Znam go od lat i wiem o nim wszystko. - mówił dalej David. - Ale kiedy poznał Dianę, miałem wrażenie, że ja również poznałem nowego Dave'a. To niesamowite, że przez jego życie przewinęło się tyle kobiet, a tylko jedna drobna blondynka z Kanady o dużych błękitnych oczach zmieniła go o sto osiemdziesiąt stopni. Mówię o tym dlatego, iż jest to dowód na to, że Dave jest stuprocentowym facetem. Bo tylko prawdziwy mężczyzna potrafi kochać pięć kobiet jednocześnie: żonę, córkę, siostry i macochę. Dave, kocham cię jak brata i cieszę się, że w końcu poznałeś odpowiednią kobietę. Twoje szczęście jest moim szczęściem i kiedy widzę cię szczęśliwego, jest to jeden z najlepszych widoków w moim życiu.
- Dzięki Junior. - powiedział cicho Dave, obejmując mnie.
- Shanell, powiedz coś. - rzucił nagle Junior i usiadł na swoim miejscu. Shan powoli wstała, a Nick odsunął jej krzesło, żeby zrobić jej więcej miejsca. Roxxi i Tom ze Slayera, który siedział obok niej zaczęli bić brawo, a reszta zaraz zrobiła to samo.
- Dziękuję. - powiedziała Shanell i odchrząknęła. - Kilka lat temu, kiedy Dave poznał Dianę, a później nas z nią zapoznał, wszyscy byliśmy w lekkim szoku. Każdy oczekiwał napompowanej platynowej blondynki z biustem w rozmiarze D, która nadaje się tylko do jednego, a zobaczyliśmy małą skromną blondyneczkę, która wyglądała jak dziewczynka. Według mojej mamy jak Calineczka. - uśmiechnęła się do mnie. - Nie będę ukrywać, że nikt z nas nie wróżył im długiej przyszłości. Wszyscy byli pewni, że Dave prędzej czy później ją zrani lub Diana z nim nie wytrzyma i odejdzie. Wszyscy trochę się pomyliliśmy. Może nie wszyscy wiecie, ale Mustaine, podobnie jak dla Davida, jest dla mnie jak brat. Nie! Jest więcej niż bratem. Może nie płynie w nas ta sama krew, ale mamy te same wspomnienia. Imprezy, koncerty, szaleństwa, o których nie wiedzieli nasi rodzice. Mówiłam już, jak Dave i ten pan siedzący niedaleko mnie. - wskazała palcem na Jamesa. - Sprzedali mnie na komendzie, kiedy miałam tylko piętnaście lat? Do dzisiaj o tym pamiętam. Wracając jednak do młodej pary... Diana dokonała czegoś niemożliwego, tak samo jak Luna. Przy Dianie Dave stał się zupełnie innym człowiekiem. Luna sprawiła, że na nowo nauczył się kochać. Rozumiem go, bo sama byłam w takiej sytuacji. Też byłam samolubna, byłam gwiazdą i divą, myślałam tylko o sobie. - spojrzała na Nicka. - Później w moim życiu pojawił się ten pan, a później kolejny, który przewrócił moje życie do góry nogami. Mój syn. Dziękuję, że nauczyliście mnie, jak się kocha. - uśmiechnęła się do swojego męża. - Dave, braciszku mój! Jacy my byliśmy szaleni! Kocham cię i dziękuję Bogu, że kilkanaście lat temu spotkałam cię na swojej drodze. Dzisiaj jestem szczęśliwa podwójnie. Po pierwsze, że dzisiaj bierzesz ślub, a po drugie, że twoją żoną jest taka kobieta jak Diana. Dziękuję. - usiadła na swoim miejscu, a my zaczęliśmy bić brawo. - Judy, teraz ty.
- Nie, ja się wstydzę.
- Dawaj, twoja kolej.
Judith powoli wstała, a David spojrzał na nią z uśmiechem.
- Nie jestem dobra w przemowach i nic nie przygotowałam, więc powiem tylko kilka słów. Muszę wam powiedzieć, że Diana przez Dave'a płakała. Jasne, to nic złego, każda z nas przecież płacze przez swoich facetów. Ale to trochę inna historia. Były trzydzieste urodziny Dave'a, pojechaliśmy więc do Perris skakać na spadochronach. Dave oświadczył się Dianie, kiedy wyskoczyli razem z samolotu. Późną nocą wracaliśmy do Los Angeles i usłyszeliśmy z Davidem, że Diana płacze na tylnym siedzeniu. Pytamy przerażeni co się stało, a ona tylko załkała, że to przez oświadczyny Dave'a. Gdyby Dave mi się oświadczył, też byłabym w rozpaczy. - zakończyła z uśmiechem i usiadła, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- James, powiesz coś? - spytał Junior.
- Jasne. - wstał i zapiął swoją marynarkę. - Nie przygotowałem żadnego przemówienia, ale będę improwizować. Kiedy kilka lat temu Dave, największy imprezowicz na Sunset poznał Dianę, chodził jak oszalały i ciągle powtarzał: "cholera, jaka ona jest piękna, nigdy nie widziałem takich oczu jak jej". Chciałem, żeby mi ją opisał, a on powiedział tylko: "wygląda jak księżniczka. Jest taka skromna i normalna, nie taka jak wszystkie inne laski z którymi się umawiałem". Z tego zakochania chyba mu się wzrok pogorszył. Jaka normalna? Diana nawet jak założy worek na ziemniaki wygląda pięknie i seksownie. - oznajmił, a Mel szturchnęła go nogą. Od razu przystopował. - Diana, ja wiem, że mimo wszystkich różnic i przeciwności, jesteście dla siebie stworzeni. Wszyscy jesteśmy ci wdzięczni, że wzięłaś go za męża. Martwiliśmy się, że nigdy sobie nikogo nie znajdzie i totalnie stoczy się na dno. Jesteś bohaterką, jak większość kobiet tutaj. Gdyby nie nasze żony i narzeczone, mogłoby nas tu dzisiaj nie być. Melanie, Shanell, Diana, Judy, Abigail... Dziękuję za to, że ratowałyście nam życie. Wiele razy.
Poczułam łzę spływającą po moim policzku i zaczęłam klaskać. Wstałam, a za mną zrobiła to cała reszta. Roxxi stuknęła widelcem w swój kieliszek i wszyscy na nią spojrzeliśmy.
- Też chciałabym dodać kilka słów od siebie. - oznajmiła. Usiedliśmy, a ona uśmiechnęła się ironicznie do Jamesa. - Dziękuję James, że wspomniałeś również o mnie. Przecież gdyby nie ja, Lars nawet nie potrafiłby zadzwonić do dentysty, żeby umówić się na wizytę. Nie ważne. Powiem tylko parę słów, nie będę przynudzać. Ja i Diana na początku nie przepadałyśmy za sobą. Nadawałyśmy na zupełnie różnych falach. Ona była spokojna i ułożona, ja wręcz przeciwnie. Strasznie mnie to w niej irytowało, nie pasowała do nas. Ale kiedy lepiej ją poznałam, okazało się, że na dłuższą metę nie da się jej nie lubić. Ona ma w sobie coś takiego, co naprawdę chwyta za serce. Najdobitniej przekonał się o tym Dave. Na koniec chciałam wam życzyć wszystkiego dobrego, na pewno będę to kilkadziesiąt najlepszych lat w waszym życiu. Mam nadzieję, że mi też będzie dane coś takiego przeżyć. - zakończyła drżącym głosem i podniosła kieliszek od szampana do góry. - Wasze zdrowie.
Wszyscy wzięli swoje kieliszki i napili się.
Spojrzałam z uśmiechem Dave'a i westchnęłam cicho, a on objął mnie ramieniem. Przymknęłam oczy, żeby się przypadkiem nie rozpłakać.
Miałam nadzieję, że to naprawdę będzie kilkadziesiąt najwspanialszych lat w naszym życiu.

James
- Ciągle mam wrażenie, że czegoś zapomnieliśmy. - panikowała Mel.
- Przecież za tydzień jeszcze tu wracamy.
- Gorzej, jak zapomnieliśmy kart kredytowych czy dokumentów.
- Wszystko jest spakowane, sprawdzałem dwa razy. - westchnąłem. Sam zacząłem się trochę denerwować.
Kilka dni po ślubie Diany i Dave'a dostaliśmy list ze szkoły baletowej w Nowym Jorku. Właściwie Sophia go dostała. Udało jej się na castingu i dostała się do szkoły. Nasze życie stanęło więc na głowie. Razem z Mel wisieliśmy cały czas na telefonie i tonęliśmy w ogłoszeniach. Udało nam się na szybko znaleźć miejsce w szkole dla Nathana, pracę, którą i tak prędko byśmy zmienili i mieszkanie w dosyć przystępnej cenie na Manhattanie, całkiem blisko od szkół.
- Wzięliśmy papiery Nathana do szkoły? - spytała.
- Tak, wszystko mamy.
- Nie denerwuj się, będzie fajnie. - powiedział Dave, obejmując Dianę.
- Tak, dobrze ci mówić. To nie ty przeprowadzasz się właśnie na drugi koniec kraju i nie musiałeś wszystkiego załatwiać na wariackich papierach.
- Ja za jakiś czas przeprowadzam się z Kalifornii do republikańskiego stanu, gdzie będę mógł posiadać broń, strzelać na polanie, a zamiast wysokich budynków będę miał przed oczami konie.
- I dwa kilometry od jeziora. - dodała Diana.
- James! - usłyszałem Shanell, która podbiegła do nas i rzuciła mi się na szyję. - Szukałam was. Myślałam, że nie zdążymy się pożegnać.
- Do odprawy jeszcze pół godziny. Jesteś sama?
- Tak. Nick musiał zostać w domu, Lars do nas przyszedł... - westchnęła. - Jest kompletnie pijany, Roxxi w nocy od niego odeszła.
- Co?
- Zostawiła go. Nikt nie wie gdzie jest. Podejrzewam gdzie, ale nie znam adresu tej osoby. Siostra Dave'a pewnie zna. - spojrzała na Mustaine'a. Diana westchnęła cicho i odeszła na bok, trzymając Lunę na rękach. Wiedziała o kogo chodzi.
- Wiesz dlaczego go zostawiła?
- To się tak musiało skończyć. - odezwał się nagle Marty. - Bez przerwy się ostatnio kłócili.
- Poznała kogoś? - zignorowałem go i spojrzałem na Shan.
- Tak, poznała kogoś na uczelni... Nie było żadnego romansu, ale spotykała się z nim. Podejrzewam, że jest u niego.
- Co za suka... - mruknąłem. - Nie mogę teraz do niego iść... zadzwonię z Nowego Jorku. - westchnąłem głośno i wplotłem palce we włosy. - Będziecie go pilnować, żeby nic sobie nie zrobił? Przecież to jest kretyn, jak za dużo wypije to mu odbija! Jeszcze wyskoczy przez okno albo się podpali!
- Pojadę do niego z Jasonem. - odezwał się Kirk.
- Na razie śpi u mnie, nic mu się nie stanie.
- Jak będziemy już na miejscu zadzwonię do ciebie, dasz mi jej numer jak się już odnajdzie.
- W porządku.
Niedługo później otworzyli bramki i musieliśmy przejść przez odprawę. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i kiedy Mel odsunęła się od Shanell, objęłam moją przyjaciółkę.
- Nie płacz. - powiedziałem do niej. - Przecież nie umieram. Będziemy się widywać i codziennie rozmawiać. Za tydzień przylecę na weekend.
- Będziesz dzwonić?
- Jasne. Codziennie. - uśmiechnąłem się i wytarłem jej łzę z policzka.
- Musisz już iść.
- Tak. - westchnąłem i rozejrzałem się. - Dobra, pożegnałem się ze wszystkimi. Ci którzy nie przyszli mają pecha.
- Tato, chodź już, bo nam samolot ucieknie! - niecierpliwiła się Sophia, która miała na plecach swój ogromny różowy plecak.
- Zrobisz ładnie "papa"? - Dave spojrzał na Lunę, którą trzymał na rękach. Mała uśmiechnęła się zawstydzona i pomachała swoją drobną rączką. Odmachaliśmy jej i poszliśmy przejść przez odprawę. Odwróciłem się ostatni raz i zobaczyłem, że wszyscy zmierzają już w stronę wyjścia.
Popatrzyłem na moją żonę i uśmiechnąłem się do niej.
Zaczynaliśmy nowy etap w naszym życiu. Nie spodziewaliśmy się, że przyniesie kilka wielkich niespodzianek.

niedziela, 16 kwietnia 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 61.

Junior
Usłyszałem pukanie do drzwi i spojrzałem ze zdziwieniem na zegarek, a później na Judy.
- Zapraszałaś kogoś?
- O tej porze? Nie.
Wstałem ze swojego miejsca i poszedłem otworzyć. Zobaczyłem na progu Dave'a, który uśmiechnął się i wszedł do środka.
- No cześć.
- Cześć. Co tu robisz?
- Przyszedłem was odwiedzić.
- Jest trochę późno.
- Przerwałem ci w ruchaniu żony?
- Nie, ale niedługo miałem zamiar to zrobić.
- Spokojnie, zaraz wychodzę. - ruszył w stronę salonu, a ja od razu za nim. - Cześć.
- Hej. - odpowiedziała Judy.
Taylor, który bawił się na dywanie od razu wstał i przytulił się do jego nogi. Dave wziął go na ręce, usiadł razem z nim na kanapie i spojrzał na nas.
- Co robicie w weekend?
- Raczej nic.
- Nie macie ochoty wybrać się do Vegas?
- Po co? - zmarszczyłem brwi.
- Po co, po co... po co można jechać do Vegas? Tylko na weekend. Ja stawiam.
- Ale...
- Nie opuszczajcie mnie. Shanell i Nicka nie będzie, bo są w podróży poślubnej, a James i Mel są w Nowym Jorku. Roxxi i Lars powiedzieli, że się zastanawią, ale pewnie i tak nie pojadą, zrobiły się z nich dzikusy które najchętniej w ogóle nie wychodziłyby z domu.
- Dobra, pojedziemy. Nie męcz. - westchnąłem. - Ale takie rzeczy ustala się wcześniej.
- Następnym razem powiem wam wcześniej. - ściągnął Taylora z kolan i wstał. - Mówiłem, że ja tylko na chwilę. Możesz w spokoju ruchać żonę.
- Spadaj. - zaśmiała się Judy.
Dave puścił jej oczko, pożegnał się i wyszedł.
Spojrzałem na Judith i pokręciłem głową, po czym rzuciłem się na fotel i włączyłem telewizor.
- Z jakiej okazji zabiera nas do Vegas? Dave ma urodziny we wrześniu, a Diana miała dwa miesiące temu.
- Dave zawsze znajdzie okazję, żeby zabalować.
- Już nie za bardzo. To chyba grubsza sprawa.
Wzruszyłem tylko ramionami i ze znudzeniem wlepiłem wzrok w ekran.

Roxxi
Od ślubu Shanell i Nicka moje relacje z Larsem trochę się ociepliły, ale nadal były napięte. Staraliśmy się wszystko naprawić, ale tak naprawdę chyba żadne z nas nie miało już na to siły i ochoty. Chyba obydwoje myśleliśmy, że wszystko się samo naprawi. Przynajmniej ja.
Kiedy po weekendzie we Florencji wróciłam na uczelnię, unikałam Adriena czy nawet Triny jak tylko mogłam. Na korytarzu rzuciłam tylko przelotne "cześć" i mówiłam, że się śpieszę.
Któregoś jednak dnia, kiedy siedziałam sama na parapecie, wlepiając wzrok w okno i czekając na wykład z gatunków dziennikarskich, zaczepił mnie Lacroix, który właśnie skończył zajęcia. Teraz nie miałam szans żeby uciec lub wykręcić się brakiem czasu.
- Cześć. Dawno nie rozmawialiśmy. Jak było we Florencji?
- Dobrze. Dzięki, że pytasz. - uśmiechnęłam się blado i potarłam dłońmi kolana.
- Czekasz na zajęcia?
- Tak. Nie chciało mi się wracać do domu. Wolę poczekać.
- Myślałem, że uda mi się wyciągnąć cię na kawę.
- Adrien... Powinniśmy przestać się widywać. - powiedziałam cicho. - Ja nie powiedziałam ci o czymś ważnym. Mam faceta, od ponad siedmiu lat. Mieliśmy ostatnio dużo problemów, chciałam go zostawić, ale... - westchnęłam. - To jest bardzo ciężkie. Unikam cię, bo nie mogę się z tobą widywać. Wiem, że zacznę oczekiwać od ciebie czegoś więcej, już zaczęłam. Nie chce żebyś brał udział w rozbijaniu mojego związku czy czegoś w tym stylu. Nie chcę żebyś miał przeze mnie nieprzyjemności.
- Roxanne, ale...
- Nie. - przerwałam mu. Nie chciałam go słuchać i się przy nim rozpłakać. - To moja wina. Ja zaczęłam przychodzić na twoje wykłady, a później próbowałam się do ciebie zbliżyć. Mogłam tego nie robić, bo wynikły z tego same problemy i mam ochotę się zadźgać.
- Nie musimy się przecież spotykać. To ty przecież...
- Ja zaczęłam cię męczyć, wiem. - westchnęłam. - Przepraszam.
- W porządku. - powiedział i ruszył wzdłuż korytarza. Patrzyłam jak znika za rogiem i poczułam łzę spływającą po moim policzku.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że naprawdę się zakochałam, tylko robiłam wszystko żeby nie dopuścić do siebie tej myśli.

Dave
Niedługo po wspólnym weekendzie w Vegas pojechałem z Dianą i dziećmi na urlop do Kanady. Tak przynajmniej myślała moja narzeczona. Taki był plan. Uznałem, że to może być fajny pomysł - urobić się po łokcie w pracy, przy dzieciach i zakończyć wakacje wypoczynkiem w ojczyźnie mojej narzeczonej.
Diana nie miała jednak pojęcia, że dzień przed wyjazdem kupiłem obrączki. Nie wiedziała też, że razem z jej ojcem, który był we wszystko wtajemniczony zarezerwowaliśmy termin w Hart House, gdzie zawsze chciała wziąć ślub. Nie wiedziała w zasadzie nic, poza tym że jedziemy na wakacje do jej rodzinnej Kanady. A ja dopiero zacząłem działać - zadzwoniłem do naszych przyjaciół, moich znajomych, mojej rodziny, matki Diany i innych.
- Diana i ja bierzemy ślub. - oznajmiłem. - Przyjedź, proszę. Tylko nikomu o tym nie mów, ona jeszcze o tym nie wie.
Tak naprawdę oprócz mnie, mojego ojca, który prawie wszystko opłacił i ojca Diany nikt o niczym nie miał pojęcia.
Kiedy wieczorem wszedłem do naszego pokoju, Diana akurat była w łazience i brała prysznic. Weszła do środka owinięta ręcznikiem, bez makijażu. Wyglądała jeszcze pięknie niż zazwyczaj. Uśmiechnęła się do mnie bez słowa.
- Co robisz w następną sobotę? - zapytałem.
Wzruszyła ramionami.
- Jeszcze nie wiem. Po prostu jestem tutaj z tobą i dziećmi. A co?
Starałem się zachować kamienny wyraz twarzy, ale nie mogłem się powstrzymać. Zacząłem się uśmiechać.
- Skoro nie masz innych planów to może chciałabyś wyjść za mąż?
- Co?
- Mamy zarezerwowany termin w Hart House na przyszłą sobotę. Szkoda żeby przepadł.
Najpierw zaczęła płakać. Po chwili jak już mogła powiedzieć słowo, wydusiła z siebie "tak". Całkiem rozsądna odpowiedź, biorąc pod uwagę to, ile biletów lotniczych zabukowałem. Teraz musieliśmy jeszcze tylko sprostać niełatwemu zadaniu jakim było znalezienie sukni ślubnej i smokingu na kilka dni przed ceremonią. Ze mną poszło całkiem szybko, gorzej było z Dianą. Na szczęście jednak znalazła tę jedną jedyną, prostą, obcisłą białą suknię z długim trenem, bez żadnych zbędnych ozdób, która idealnie na niej leżała.
Moja siostra, Kathy, zgodziła się być druhną. Na mojego świadka wybrałem oczywiście Davida. Mimo że czas mijał, każdy z nas się zmieniał, a nasza przyjaźń również przechodziła przez różne etapy - nadal był moim najlepszym przyjacielem i z nim byłem najbliżej. Był przy mnie w najgorszych i najlepszych momentach mojego życia, czegokolwiek bym nie zrobił - zawsze mnie wspierał i był ze mną. Był najlepszym materiałem na świadka - także w tym rock n' rollowym sensie.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 60.

Roxxi
- Na ile jedziesz? - spytał Adrien.
- Tylko na weekend.
- Trochę za mało czasu na zwiedzenie Florencji.
- Jadę na ślub przyjaciółki, nie mam zamiaru nic zwiedzać. - wzruszyłam ramionami. - wstałam z miejsca i wzięłam moją kurtkę z oparcia krzesełka. - Muszę jechać do sklepu odebrać prezent. Dzięki za kawę.
- Mogę cię odwieźć.
- Nie musisz wracać na uczelnię?
- Nie. Skończyłem już wykłady.
- Więc możesz mnie odwieźć. - uśmiechnęłam się. Zostawił pieniądze na stoliku i wyszliśmy z lokalu. Otworzył przede mną drzwi do samochodu i po chwili sam zajął miejsce kierowcy. Podałam mu nazwę ulicy i pojechaliśmy pod wskazany adres. Kiedy Adrien się zatrzymał, spojrzałam na niego.
- Myślisz nadal o swojej żonie i córce? - spytałam nagle.
- Czasami. Dlaczego pytasz?
- Powiedziałeś do mnie ostatnio Paige.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi. Tak miała na imię twoja żona?
- Tak.
- Chyba ci jej nie przypominam. - uśmiechnęłam się.
- Nie, absolutnie. Była zupełnie inna niż ty. Nie spotykałem się z żadną kobietą po jej śmierci, więc z przyzwyczajenia musiałem tak do ciebie powiedzieć.
- Po prostu chciałam wiedzieć. To... cześć.
- Cześć.
Wyszłam z samochodu i poszłam od razu do sklepu. Odebrałam prezent, zapłaciłam i wróciłam do siebie. Lars siedział przy stole w kuchni i jadł pizzę. Spojrzałam na niego i odłożyłam prezent na szafkę.
- Zostawiłeś mi chociaż trochę?
- Tak.
Usiadłam naprzeciwko i wyciągnęłam z pudełka jeden kawałek.
- Pokaż prezent.
- Nie, bo jest ładnie zapakowany.
- Co to w ogóle jest?
- Świecznik. I w dzień wylotu jeszcze muszę odebrać kwiaty.
- Serio kurwa?
- Tak kurwa. Po pierwsze, Shanell się podobał i chciała go. Będzie jej pasował do wystroju. Po drugie, był drogi. Po trzecie, jest piękny, a ty nie masz gustu.
- Mam wyśmienity gust.
Zmarszczyłam brwi.
- Jedyna gustowna rzecz w twoim życiu to ja.
- Kiedyś tak. Teraz nie bardzo.
- O, naprawdę? Już ci się nie podobam?
Westchnął i dopił colę ze swojej puszki.
- Tego nie powiedziałem.
- Powiedz, co jest dla ciebie bardziej interesującym obiektem niż ja.
- Perkusja chociażby.
- Serio? Ta kupa złomu? Co ci jeszcze we mnie nie pasuje?! Widziałeś zmarszczki na mojej twarzy, biust mi wisi, może przytyłam?!
- O, cycki faktycznie ci wiszą.
- Wiesz co?
- Co? - spytał, nawet na mnie nie patrząc. Chciałam powiedzieć co mi się w nim nie podoba, a było tego naprawdę dużo. W ostatniej chwili się jednak powstrzymałam.
- Już nic. - wrzuciłam resztę kawałka pizzy do pudełka i wstałam ze swojego miejsca. Poszłam do salonu, żeby zadzwonić. Podniosłam słuchawkę i wykręciłam numer telefonu. - Cześć, będziesz dzisiaj w klubie? Super, to wpadnę wieczorem. Do zobaczenia.
- Gdzie wychodzisz? - spytał Lars.
- Na imprezę.
- Idiotko, jutro lecimy na ślub.
- Znajdź sobie kogoś innego do towarzystwa. Przecież ja ci już nie odpowiadam. - uśmiechnęłam się złośliwie. - I nie nazywaj mnie tak.
Weszłam do sypialni, trzaskając drzwiami. Przebrałam się, poprawiłam makijaż, ułożyłam włosy i niedługo później wyszłam z domu. Poszłam do Bootsy Bellows, gdzie czekał na mnie Jack i spędziłam z nim cały wieczór.
Nie pamiętam co się później działo.

***

Obudziłam się nie w swoim łóżku, tylko na kanapie w czyimś salonie. Kiedy rozejrzałam się zdezorientowana, już wiedziałam gdzie jestem. Powoli podniosłam się i poprawiłam swoją krótką czarną sukienkę. Na podłodze leżały moje szpilki, więc szybko je założyłam i wyszłam z pomieszczenia. Zobaczyłam, jak po schodach schodzi Adrien, który był gotowy do wyjścia.
- Już myślałem, że nie wstaniesz.
- Co się wczoraj stało?
- Przyszłaś do mnie w środku nocy, byłaś kompletnie pijana. Nie chciałaś żebym odwiózł cię do domu, więc pozwoliłem ci przenocować.
- Boże... Ale do niczego nie doszło?!
- Nie. Nie wykorzystuję pijanych studentek.
- Przepraszam... - rozpłakałam się. - Po prostu pokłóciłam się z kimś i poszłam się upić do klubu znajomego, gdzie kiedyś pracowałam. Nic nawet nie pamiętam.
- Spokojnie. Poszłaś od razu spać. Przepraszam, śpieszę się na uczelnię. Możesz zostać.
- Nie, muszę wracać. - pociągnęłam nosem i wytarłam rozmazany makijaż z twarzy. - Wieczorem mam samolot do Florencji.
- Może zamówię ci taksówkę? Nie zdążę cię już odwieźć.
- Nie, poradzę sobie. Już i tak sprawiłam ci trochę problemów.
- Wszystko...
- Jestem idiotką... Przepraszam. - powtórzyłam. - Nigdy nie było mi tak wstyd...
- Roxanne...
Nie dokończył, bo zdążyłam już wyjść. Przeklinałam pod nosem, a za rogiem udało mi się złapać taksówkę. Kiedy dojechałam na miejsce, rzuciłam w kierowcę banknotem i pośpiesznie wyszłam z samochodu.
- Reszty nie trzeba. - mruknęłam i zamknęłam drzwi. Weszłam do budynku, wbiegłam po schodach na swoje piętro i jak tornado wpadłam do mieszkania. Lars siedział razem z Jamesem w salonie i przeglądali jakieś kartki.
- Gdzie byłaś całą noc?!
- Na imprezie.
- Kluby zamykają o piątej rano, a jest prawie dwunasta. O dziewiętnastej mamy samolot! Jesteś popierdolona?! Gdzie byłaś?!
- Z siostrą Dave'a, zadzwoń sobie do niej. Nie krzycz, bo ci ciśnienie skoczy, a po co ci problemy ze zdrowiem?
- Moim największym problemem od jakiegoś czasu jesteś ty!
- Ja już pójdę. - James pozbierał zapisane kartki i wyszedł z salonu. Kiedy usłyszeliśmy dźwięk zamykanych drzwi, spodziewałam się tego, że znowu wybuchnie, ale nic już nie powiedział. Poszłam wziąć prysznic, zjadłam coś, wyprasowałam sukienkę na ślub i spakowałam się. Koło siedemnastej pojechaliśmy na lotnisko.
- Wziąłeś krawat czy muchę? - spytałam, kiedy siedzieliśmy w taksówce.
- Muchę.
- Czerwoną?
- Tak. - rzucił obojętnie, wlepiając wzrok w szybę.
- Dobrze, będzie pasować do mojej sukienki. - ucieszyłam się.
Przez resztę drogi milczeliśmy. Kiedy byliśmy na miejscu i taksówkarz wyciągał mój bagaż, spojrzałam na Larsa, który stał obrażony obok.
- Lars, nie gniewaj się już. - westchnęłam.
- Nic mi nie jest.
- Przecież widzę.
- Ciekawe co ty byś zrobiła jakbym zniknął na całą noc.
- Nie żeby coś, ale kiedyś zniknąłeś na trzy dni. Do dzisiaj nie wiem gdzie byłeś. Często nie wracałeś na noc.
- Ja to co innego.
- Nie, jesteś taki sam jak ja. Dziękuję. - powiedziałam do taksówkarza i wzięłam od niego swój bagaż. Weszliśmy do budynku lotniska i zobaczyliśmy, że niektórzy już siedzą na plastikowych krzesełkach.
- Cześć. - przywitałam się. - Gdzie James? - spojrzałam na Mel.
- Poszedł po kawę.
Kiwnęłam głową i usiadłam obok Kirka. Nagle zobaczyłam, jak zza rogu wychodzi Dave z Luną na rękach i podchodzi do Diany.
- Luna się zesrała i się cieszy. - oznajmił zdenerwowany.
- To idź ją przewinąć.
- Nie. Zrobiła to specjalnie.
- Zesrała się po to, żeby zrobić ci na złość? Weź przestań. - wzięła ją od niego. - Chociaż... To cała ty. Mogła zrobić to specjalnie.
Pokręcił głową i poprawił swoje włosy, po czym usiadł na krzesełku, a Diana ruszyła z dzieckiem w stronę toalet. Westchnęłam i wzięłam sobie jakąś ulotkę, którą ze znudzeniem zaczęłam oglądać.
Cały lot do Florencji praktycznie przespałam. Kiedy byliśmy tam na miejscu, był środek nocy. Nick już tam na nas czekał. Shanell musiała odebrać gości, którzy przylecieli innym samolotem.
Kiedy dojechaliśmy do naszego hotelu, na szczęście nie musieliśmy już sterczeć przy recepcji. Dostaliśmy tylko klucze, poszliśmy do swoich pokoi, a ja od razu położyłam się do łóżka i zasnęłam.

Nick
- Mamo, nie tak mocno. - powiedziałem, kiedy zawiązywała mi moją czarną muchę.
- Tak dobrze?
- Tak.
Poprawiła jeszcze moją marynarkę i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Usłyszałem za sobą cichy szloch. Odwróciłem się i spojrzałem na moją mamę, która zaczęła płakać.
- O Jezu. Nie płacz, bo ja też będę. Mamo...
- Nic mi nie jest. Wzruszyłam się. - oznajmiła, pociągając nosem. Wzięła chusteczkę i wytarła łzy z twarzy, po czym stanęła obok mnie. - Denerwujesz się?
- Tak. - zaśmiałem się nerwowo.
- Wszystko będzie dobrze. Tylko nie ucieknij sprzed ołtarza.
- Nie, na pewno nie. Miałem rano jakieś wątpliwości, ale to podobno normalne przed ślubem.
- Każdy tak miał. - oznajmiła i odgarnęła mi kosmyk włosów z twarzy. - Ty nie uciekniesz. Wiem, że ją kochasz.
- Niczego nie byłem bardziej pewny, mamo.
- Widziałeś już ją?
- Nie. Jest przesądna i od rana każe mi się trzymać od niej z daleka.
- Ja widziałam. Wygląda zjawiskowo.
- W to nie wątpię.
- Ciężko mi tak cię oddawać.
- Mamo... - westchnąłem. - Już dawno mnie przecież oddałaś.
Uderzyła mnie lekko w ramię swoją drobną dłonią.
- Nie oddałam cię. Sam uciekłeś.
- Chyba nie myślałaś, że będę całe życie mieszkał z tobą i ojcem.
- Myślałam, że trochę dłużej z nami zostaniesz!
- Przepraszam, że nie wyszło.
Moja mama objęła mnie i spojrzała na mnie.
- Mam nadzieję, że zawsze będzie między wami dobrze. Że nie wyjdzie tak okropnie jak z Josie.
- Zrobimy wszystko, żeby było jak najlepiej. Dla nas i dla Nelly i Milana.
- Gotowy?
Westchnąłem i kiwnąłem głową.
- Tak.
Wyszliśmy z pokoju, po czym poszliśmy po mojego ojca, który zajmował się moimi dziećmi i pojechaliśmy na miejsce, gdzie było już sporo ludzi. Nie widziałem nigdzie Shanell i jej rodziców.
Nie chciałem w tej chwili z nikim być i rozmawiać. Po prostu usiadłem zamyślony w pierwszej ławce i zastanawiałem się, jak wszystko się potoczy.
- Gdzie mama? - usłyszałem nagle. Spojrzałem na Milana, który prawie z nudów położył się na ławce.
- Musi coś załatwić. Nie rób tak, bo się pobrudzisz. - pomogłem mu usiąść i odgarnąłem mu niesforne loczki z czoła. - Idź do babci i bądź grzeczny.
- Nie denerwuj się tak. W niczym ci to nie pomoże. - powiedział Junior, który akurat przechodził obok mnie. Spojrzałem na niego, a on tylko puścił mi oczko i usiadł razem z Judy w ławce obok.
Kiedy kilka minut później zobaczyłem mamę Shanell wchodzącą do kościoła, odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej miałem już pewność, że Shan nie uciekła.
Chwilę później ksiądz kazał nam zająć miejsca. Stanąłem przed ołtarzem i spojrzałem na moją siostrę, która miała być moim świadkiem. Uśmiechnęła się do mnie pocieszająco, a ja odwzajemniłem jej gest.
Gdy usłyszałem muzykę, a drzwi kościoła otworzyły się i zobaczyłem moją przyszłą żonę, którą prowadził jej ojciec, prawie zamarłem.
Znałem Shanell odkąd była nastolatką. Byliśmy parą od kilku lat. Widziałem ją ubraną, widziałem ją nagą, ale nigdy takiej jak wtedy. Wyglądała jak anioł. Kiedy podeszła do mnie, uśmiechnęła się i złapała mnie za rękę, pomyślałem tylko: "To jest właśnie kobieta twojego życia. Nie spierdol tego".

Shanell
Cała ceremonia przebiegła dosyć szybko i o dziwo bez większego stresu. Nic się nie wydarzyło i wszystko wyszło tak jak sobie zaplanowałam. Po ślubie wszyscy pojechaliśmy od razu na przyjęcie. Wznieśliśmy toast, wypiliśmy najdroższego szampana i przyszedł czas na nasz pierwszy taniec. Zatańczyliśmy do utworu "Angel Eyes" The Jeff Healey Band. Nie tylko dlatego, że Nick go uwielbiał i uważał, że opisuje cały nasz związek. Właśnie przy tej piosence po raz pierwszy daliśmy sobie szansę. Jechaliśmy tego dnia samochodem i kiedy powiedziałam, że chcę spróbować, stacja radiowa puściła tę piosenkę. Wybór nie był przypadkowy.
Niedługo później pojechałam się przebrać w moją długą błękitną sukienkę od Zuhair Murad, z rozcięciem na nodze, głębokim dekoltem i piękną zdobioną górą, która była zaprojektowana specjalnie dla mnie na ten dzień.
Zaraz obok narodzin Milana to był najwspanialszy dzień w moim życiu. Poznałam resztę rodziny Nicka, byli przy mnie moi rodzice, mój syn i najlepsi przyjaciele. Poślubiłam miłość mojego życia, w dodatku czułam się jeszcze bardziej pięknie i kobieco niż zazwyczaj.
Wiedziałam, że kiedy tylko dostanę kasetę z nagraniem, będę je oglądać codziennie przez kilkadziesiąt kolejnych lat naszego życia.

Roxxi
- Może zaprosisz mnie w końcu do tańca? - spojrzałam na Larsa.
- Nie widzisz, że rozmawiam?
- Możesz sobie rozmawiać z Jamesem codziennie!
- Jaki masz znowu problem?!
- Żadnego. - westchnęłam i założyłam nogę na nogę. - Nalej mi wódki.
- Której?
Popatrzyłam na niego, marszcząc brwi.
- Najmocniejszej.
Nalał mi wódki do kieliszka, który wypiłam jednym łykiem i z hukiem odstawiłam na stół. W tej samej chwili rozległo się "You Keep Me Hangin' On" Kim Wilde i Mel z krzykiem podbiegła do Jamesa.
- Nie daruję ci tej piosenki, idziesz ze mną zatańczyć! - zakomunikowała i pociągnęła go na parkiet.
- Teraz możemy zatańczyć. - powiedział Lars.
- Teraz to mam cię w dupie. - rzuciłam i wstałam ze swojego miejsca, po czym ruszyłam w stronę Shanell, która tańczyła z bratem Judy.
- Odbijany. - powiedziałam i wepchnęłam się między nich.
- W końcu mnie uwolniłaś od niego. - powiedziała z ulgą i oddaliła się w stronę rodziców Nicka.
Spędziłam resztę przyjęcia z każdym innym, tylko nie z moim facetem. Kiedy wróciliśmy do hotelu, usiadłam i ściągnęłam moje szpilki. Położyłam się na łóżku w mojej krótkiej, obcisłej, czerwonej sukience i przymknęłam oczy. Lars położył się obok i przyciągnął mnie do siebie.
- Nadal jesteś obrażona?
- Tak.
- Daj już spokój. Przepraszam.
- Powtórz to.
- Przepraszam. - mruknął i cmoknął mnie w kącik ust.
- I tylko tyle?
- Nie. - zaczął całować mnie po szyi.
Kiedy po wszystkim leżeliśmy przytuleni do siebie, nic nie mówiliśmy. Lars zasnął dosyć szybko, ale ja nie mogłam.
Podniosłam się powoli z łóżka i podniosłam słuchawkę telefonu. Upewniłam się jeszcze czy mój chłopak śpi, po czym wystukałam szybko numer. Miałam wrażenie, że czekanie aż ktoś odbierze trwa wieczność. W końcu usłyszałam głos po drugiej stronie.
- Słucham? - powiedział Adrien.
Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Kiedy ponowił pytanie, po prostu rzuciłam słuchawką.
Pociągnęłam nosem i położyłam się z powrotem do łóżka, przytulając się do Larsa.
Moje życie zaczęło mi się wymykać spod kontroli. Nie chciałam tego.

piątek, 7 kwietnia 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 59.

Roxxi
Czekałam pod salą aż w końcu skończą się zajęcia. Trina miała przedstawiać dzisiaj swój ważny projekt od którego zależała jej ocena. Kiedy w końcu wyszła razem z całą grupą z sali, wstałam z plastikowego krzesełka.
- I jak? - spytałam ją.
- Jak Lacroix mnie pochwalił, to znaczy, że dobrze.
- Jest w środku?
- Tak. Idziemy z Ethanem coś zjeść, idziesz z nami?
- Nie, dzięki. Wracam do domu.
- W porządku. To cześć. - powiedziała i ruszyła w stronę wyjścia. Kiedy wszyscy już wyszli i na korytarzu zrobiło się pusto, rozejrzałam się i zapukałam do sali, po czym weszłam do środka. Lacroix siedział przy biurku i coś sprawdzał. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział.
- Przepraszam. - powiedziałam cicho. - Nie chciałam pana w żaden sposób urazić ani się narzucać.
- W porządku.
- Nie będę też przychodzić na wykłady i przeszkadzać.
- Jeśli interesuje cię poezja francuska, to możesz przychodzić.
- Nie. Nie interesuje mnie to ani trochę. - westchnęłam. - Przepraszam.
- Nie każdemu musi się podobać.
- Pójdę już. Do widzenia. - rzuciłam i czym prędzej wyszłam z sali. Kiedy znalazłam się na zewnątrz, usiadłam na niskim murku i czekałam na Larsa, który koło piętnastej miał po mnie przyjechać.
Siedziałam tam dobre pół godziny, a kiedy po trzeciej nadal go nie było, zaczęłam się denerwować. Wyciągnęłam paczkę papierosów z torebki, wyjęłam jednego i odpaliłam. Kiedy zaciągnęłam się i wypuściłam chmurę dymu z ust, zauważyłam, że z uczelni wychodzi Lacroix. Przeklnęłam cicho pod nosem i schowałam za sobą papierosa.
- Masz jeszcze zajęcia? - spytał. Rozejrzałam się, żeby zobaczyć czy nie ma obok mnie kogoś innego. Było pusto.
- Nie.
- Gdzie mieszkasz?
- Przy Clark Street.
- Mam po drodze. Mogę cię podwieźć. Chyba że czekasz na kogoś.
- Nie. Już nie.
- Możesz dokończyć. - wskazał wzrokiem na mojego papierosa. Zaciągnęłam się ostatni raz, po czym rzuciłam niedopałek na chodnik i wstałam z murka. Lacroix bez słowa ruszył w stronę swojego samochodu, a ja za nim. Wsiedliśmy do środka i rozejrzałam się niepewnie, czy na tylnym siedzeniu nie ma przypadkiem jakiegoś młotka czy łopaty. Wszystko było w jak najlepszym porządku.
Przez całą drogę w ogóle się do mnie nie odzywał, ja również nie wiedziałam, co mogę mówić.
- Gdzie mam się zatrzymać? - spytał w końcu.
- Tutaj, mieszkam za rogiem. - powiedziałam wyrwana z zamyślenia. Lacroix zatrzymał się na poboczu, a ja wysiadłam z samochodu.
- Dziękuję. - powiedziałam. Kiwnął głową, a ja zamknęłam drzwi. Przebiegłam na drugą stronę ulicy i uśmiechnęłam się sama do siebie. Zastanawiałam się, dlaczego postanowił mnie podwieźć do domu. Chciał być miły czy zrobiło mu się mnie szkoda? Może chciał mnie przeprosić za to jak ostatnio mnie potraktował?
Weszłam do budynku w którym mieszkałam i weszłam szybkim krokiem na swoje piętro.  Weszłam do mieszkania i zobaczyłam Larsa, który leżał pod kocem i oglądał telewizję.
- Dzięki, że po mnie przyjechałeś. - mruknęłam.
- Zapomniałem.
- A byłeś zobaczyć w sklepie czy przyszła już moja sukienka na ślub Shanell i Nicka?
- Nie.
- Dzięki kurwa. - rzuciłam swoją torebkę na podłogę i poszłam do swojej sypialni, trzaskając drzwiami.

Marty
- Jaki chcesz smak jogurtu? - spytałem Abigail.
- Kokosowy.
- A owoce?
- Jagody.
- Jeden kokosowy z jagodami i jeden bananowy z truskawkami. - powiedziałem do młodej dziewczyny. Podała nam nasze jogurty, zapłaciłem i poszliśmy przejść się po Lombard Street.
- Jak było u babci? - spytała.
- Śmiesznie. Znowu patrzyli na mnie jak na dziwoląga. Nie wiem czy to przez włosy czy ubrania. A mój samochód oglądali z takim podekscytowaniem jakby to był co najmniej statek kosmiczny. Ciemnogród jakich mało.
- Nie szukali w lesie potwora z pochodniami?
- Tym razem nie.
Usiedliśmy na ławce i przez dłuższą chwilę milczeliśmy. Wyrzuciłem puste opakowanie po jogurcie do kosza i spojrzałem na nią.
- Chcę jechać za jakiś czas do Japonii. - powiedziałem.
- Po co?
- Pozwiedzać. Byłem tam tylko przez trzy dni. Potrzebuję jednak trochę więcej czasu.
- W porządku. Na długo?
- Może... może na miesiąc. Jeszcze nie wiem.
- Ale nie na zawsze?
- Nie. - uśmiechnąłem się nerwowo. Chciałem pojechać tam sam i zobaczyć, jak naprawdę się tam żyje. Czy odnajdę się w tej kulturze, wśród tych ludzi. Jakbym sobie poradził, gdyby było trzęsienie ziemi. Nie chciałem mówić jej o tym, że często myślałem o przeprowadzce do Japonii. - Możesz pojechać ze mną jak chcesz.
- Zobaczę. Marty... - wyrzuciła puste opakowanie do kosza i spojrzała na mnie. - Chcę wiedzieć czy traktujesz nasz związek poważnie.
- Jasne.
- Ja też. Dlatego nie chcę żyć w niepewności, że chcesz się przenieść na drugi koniec świata.
- Nie chcę. Po prostu chcę spędzić trochę czasu w Japonii. To wszystko. Azjatki mi się nie podobają.
- To dobrze. Przyjdziesz jeszcze do mnie, zanim wrócisz do siebie?
- Tak.
Wstaliśmy z ławki i poszliśmy do jej mieszkania.
Niestety przegapiłem mój wieczorny samolot do Los Angeles, bo wizyta w domu Abigail przedłużyła się do rana.

Shanell
- Odwróć się. - powiedział projektant, a ja posłusznie się odwróciłam. Spojrzałam na swoją koronkową obcisłą suknię. Asystentka poprawiła mój nie za długi tren, a druga przyniosła długi do ziemi welon. Wczepiły go w moje włosy i popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze.
- I jak? - spytał. - Ponad sto godzin pracy, wszystko ręcznie robione.
- Jest po prostu wspaniała. - powiedziałam cicho, przejeżdżając dłonią po mojej talii. Zachciało mi się płakać. Kiedy Ryan polecił mi tego młodego projektanta, bardzo sceptycznie do tego podchodziłam, ale postanowiłam zaryzykować. Kiedy teraz widziałam efekty tej pracy, wiem, że nie wybrałabym nikogo innego. Suknia wyglądała dokładnie tak jak z moich marzeń. - Dziękuję. - objęłam go ramieniem.
- Cieszę się, że ci się podoba. Możesz ją ściągnąć, zapakujemy ją.
Kiwnęłam głową i kiedy wyszli, spojrzałam z uśmiechem na dziewczyny. Nick nie mógł dzisiaj ze mną być, zresztą byłam trochę przesądna i nie chciałam go zabierać. Wzięłam ze sobą Roxxi i Dianę, które miały wolny czas i zgodziły się mi towarzyszyć.
- Podoba się wam?
- Jest piękna. - odpowiedziała Diana.
- A tobie się podoba? - spytałam Lunę, głaskając ją po policzku. Mała tylko uśmiechnęła się i zakryła oczy, przytulając się do Diany. - Skóra zdjęta z Dave'a, tylko w milszej i słodszej wersji.
- A charakteru to też cały tatuś, już się buntuje i kocha robić na złość.
Ściągnęłam z siebie moją suknię i ubrałam się. Zapakowali moją suknię i welon do ozdobnego pudełka, pożegnałyśmy się i pojechałyśmy coś zjeść. Zajęłyśmy wolny stolik na zewnątrz restauracji i zawołałam kelnerkę, która przyjęła nasze zamówienie.
- Jak tam twój pan profesor? - spytałam, patrząc na Roxanne.
- Dobrze.
- Pogodziliście się?
- Mhm. - napiła się wody.
- Może coś więcej?
- Nie chcę mówić nic więcej. Mogę powiedzieć tylko tyle, że znajomość się rozwija. Nie muszę już chodzić na jego zajęcia, bo i tak się widujemy.
- Coś się dzieje...
- Nie wiem. Spotykamy się jako znajomi. Mamy mnóstwo wspólnych tematów. Nie sądziłam, że Adrien jest republikanem, tak jak ja.
- Już nie Lacroix, tylko Adrien. - uśmiechnęłam się tajemniczo do Diany.
- A co z Larsem? - odezwała się.
- Przecież on o niczym nie wie.
- Ale...
- I tak miałby to gdzieś. - Roxanne wzruszyła ramionami. Kelnerka przyniosła nasze zamówienie i postawiła przed nami nasze talerze. Przez dłuższą chwilę jadłyśmy w spokoju, jedynie Luna co jakiś czas przerywała ciszę swoimi cichymi pojękiwaniami.
- Spałaś z nim? - spojrzałam poważnie na Roxxi.
- Nie! Mówiłam, że spotykamy się tylko jako znajomi.
- Spokojnie. Pytam tylko.
Roxxi westchnęła nerwowo i odsunęła na bok talerz. Wyciągnęła z torebki portfel i zostawiła pieniądze na stoliku. Wstała i poprawiła włosy.
- Muszę już iść.
- W porządku...
- To cześć.
- Cześć Roxxi. - powiedziała Diana i odprowadziła ją wzrokiem do wyjścia. Spojrzała na Lunę i podała jej kawałek bułki.
- Daje mu. Na pewno. - stwierdziłam nagle.
- Raczej nie. Obstawiam, że chce dać, ale on nie chce.
- Dziwny jakiś.
- Bo ty myślisz, że każdy facet chce tylko jednego. Może właśnie dlatego tak ją do niego ciągnie? Że chce z nią rozmawiać, mają takie same poglądy, a w dodatku on nie widzi w niej tylko obiektu seksualnego.
- Jasne. Pewnie próbuje się powstrzymać, ze względu na żonę, może jeszcze ma jakąś żałobę albo nie jest gotowy na związek. Ale już sobie myśli co by z nią zrobił.
- Przesadzasz.
Pokręciłam głową i wyciągnęłam portfel. Zostawiłam pieniądze na stoliku i dopiłam swój sok. Diana wzięła od Luny obślinioną bułkę i położyła ją na talerzu. Mała zaczęła wydzierać się wniebogłosy.
- Spokojnie, kupię ci drugą.
- Chyba jednak woli tę...
Westchnęła i podała znowu Lunie zmasakrowaną bułkę. Od razu się uspokoiła i wsadziła ją do buzi.
- Cały Dave. Mały buntownik. - uśmiechnęłam się.
- Nie denerwuj mnie.
Wstałyśmy ze swoich miejsc i wyszłyśmy z restauracji. Odwiozłam Dianę i Lunę do domu, po czym pojechałam do przedszkola, żeby odebrać Milana.

wtorek, 4 kwietnia 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 58.

Shanell
- Proszę, to twój bilet lotniczy do Florencji. W środku jest też drugi dla Larsa. Chyba, że bierzesz pana profesora jako osobę towarzyszącą. - uśmiechnęłam się do Roxxi. - A hotel też już jest zarezerwowany, jednak na miejscu dowiesz się który pokój.
- Pan profesor mnie nienawidzi. - rzuciła, odsuwając na bok swój kubek z kawą.
- Co? - usiadłam obok. - Zagadałaś do niego?
- Skompromitowałam się. - jej oczy zaszkliły się. - Dał mi jakiś wiersz do przeczytania, powiedziałam, że go nie znam, a okazało się, że mówił o nim na zajęciach. Zaczęłam się tłumaczyć, że może wtedy akurat mnie nie było, a on stwierdził, że ma dobrą pamięć do takich gęb jak moja. Zaczął mnie pytać o poprzednie zajęcia, a ja nie umiałam odpowiedzieć na żadne pytanie! Mam w dupie pierdoloną poezję, przychodziłam tam dla tego skurwiela. Powiedziałam mu to! - wybuchnęła płaczem. Dawno nie widziałam jej w takim stanie. - A on odpowiedział, że nie spotyka się ze studentkami, mam się wynosić i nie przychodzić więcej na jego zajęcia albo tak mnie załatwi, że wylecę z uczelni!
- Co za chuj z niego... Weź się nie przejmuj tym żabojadem. Olej go. - objęłam ją ramieniem. - Co ci się zresztą tak w nim podoba? To najzwyklejszy facet, na którego nie zwraca się nawet uwagi na ulicy.
- Nie wiem, nie wiem co się ze mną dzieje, do chuja. To wszystko przez tą sukę Mustaine, ona mnie zabrała na jego zajęcia, jak nie miałam co robić.
- Nie przejmuj się nim. Masz faceta.
Przewróciła oczami i wytarła rozmazany makijaż.
- Pójdziemy dzisiaj na imprezę? Tyle czasu nigdzie razem nie byłyśmy. Dawno nie byłam w żadnym klubie.
- Tak... - pociągnęła nosem. - Możemy iść. Ale bez Nicka.
- Jasne. Same pójdziemy. Czekaj, muszę iść do kuchni, kurczak mi się przypali.
- I tak już wracam do domu. Kolega ma do mnie przyjechać po notatki.
- W porządku. Do zobaczenia wieczorem.
- Koło ósmej w Bootsy Bellows.
- Jasne.
Dopiła swoją kawę, po czym wzięła swoją torebkę, skórzaną kurtkę i wyszła z mojego mieszkania.

Roxxi
- Co tak długo? - spytałam, kiedy Shanell do mnie podeszła.
- Był korek. - odpowiedziała, wyciągając z buzi gumę do żucia.
- Fajne jeansy. Nowe szpilki?
- Tak, od Givenchy. Najnowsza kolekcja. Wczoraj mi przysłali w prezencie.
- Chodź już. Muszę się napić. - rzuciłam i weszłyśmy do środka. Pracowałam w tym klubie przez kilka lat, ale dopiero teraz zauważyłam, jak wielu studentów tutaj przychodzi. Co trzecią osobę kojarzyłam z mojej uczelni.
Zajęłyśmy wolny stolik i zawołałam kelnerkę. Zauważył mnie Jack, mój były szef, więc wyręczył dziewczynę i sam do nas podszedł.
- Kto się u nas pojawił. - uśmiechnął się do mnie.
- Cześć Jack. - westchnęłam i powiesiłam torebkę na oparciu krzesełka.
- Co u ciebie?
- Nic ciekawego. Studiuję, nudzę się, spotykam z przyjaciółmi i zastanawiam się co będę robić w przyszłości.
- Słyszałem, że jesteś na dziennikarstwie.
- Od kogo? Marty'ego?
- Nie, od Triny. Nawet jest gdzieś tutaj ze znajomymi.
- Pieprzyć ją. - mruknęłam. - Dwa razy mojito.
- Zaraz przyniosę. - uśmiechnął się i spojrzał na Shanell. - A u ciebie co słychać, złotko? Też nas dawno nie odwiedzałaś.
- Nie mam czasu. Praca, dziecko, ślub. Ale najważniejsze, że teraz jestem.
- Jasne. Zaraz przyjdę. - powiedział, po czym oddalił się w stronę baru.
- Co on taki miły? - spytała Shan.
- Pewnie szuka dupy do pukania. - rzuciłam i skinęłam ręką na znajomych z roku, którzy mi machali.
- Dużo twoich znajomych ze studiów tu jest. - stwierdziła.
- Przy barze widzę nawet jedną kobietę, która wykłada historię sztuki czy coś w tym stylu.
- Może...
- Nie, mojego pana profesora tu nie ma. - przerwałam jej.
Chwilę później wrócił do nas Jack i postawił przed nami nasze drinki, po czym dosiadł się do naszego stolika. Na szczęście nie rzucał żadnymi dwuznacznymi tekstami, nie namawiał nas do ćpania czy szybkiego numerku w toalecie, tylko z nami rozmawiał.
- Idę do łazienki. - powiedziała w pewnym momencie Shan, po czym wstała ze swojego miejsca, wzięła torebkę i oddaliła się w stronę toalet. Jack przysunął się do mnie i odgarnął mi kosmyk włosów za ucho.
- Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele. - uśmiechnęłam się do niego.
- Przecież mieszkam niedaleko. No chodź. - mruknął tuż przy mojej twarzy.
- Nie! Przyszłam tutaj z Shanell.
- Zabierzemy ją ze sobą. Zaliczymy trójkącik z supermodelką.
Zaśmiałam się i odepchnęłam go od siebie.
- Jesteś obrzydliwy. - stwierdziłam, a zaraz po tym przy stoliku pojawiła się Shanell.
- Z czego się śmiejecie? - spytała.
- Nie z ciebie.
- Przecież nie macie powodów, żeby się ze mnie śmiać.
- Roxxi! - usłyszałam krzyk za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam Trinę ze znajomymi. Przewróciłam tylko oczami i zignorowałam ją, ale i tak podeszła do naszego stolika. - Co słychać? Nie mogłam się w tym tygodniu nigdzie złapać na uczelni.
- Może miałyśmy zajęcia w innych godzinach?
- Tak. Może. Robię projekt o modzie francuskiei i Lacroix...
- Możesz przestać o nim mówić? Ten koleś mnie skompromitował i to wszystko twoja wina!
- Nie rozumiem? Zresztą, chodź na zewnątrz pogadać. To ważne.
- Nie chcę z tobą o niczym rozmawiać.
- Nie zachowuj się jak dziecko.
- Mustaine, to ty zachowujesz się jak dziecko. Zniszczyłaś mi życie zabierając mnie na wykład do tego kolesia. Jesteś taka sama jak twój brat, wszystko rozpierdalasz i jeszcze masz to gdzieś.
- Po pierwsze jestem Alves, a nie Mustaine. Po drugie, jakbym miała to w dupie, to nie przychodziłabym do ciebie, a chcę pogadać.
- Idź, Roxxi. - odezwała się Shanell. - Porozmawiać przecież możesz.
Wyciągnęłam z torebki paczkę papierosów i wstałam ze swojego miejsca.
- Masz pięć minut. - rzuciłam do niej i ruszyłam w stronę wyjścia. Kiedy znalazłam się na zewnątrz, Trina stanęła obok mnie. Wyjęłam jednego papierosa z paczki, poprosiłam kogoś o ogień i spojrzałam na siostrę Mustaine'a, zaciągając się mocno.
- Czego? - spytałam, wypuszczając chmurę dymu z ust.
- Jak już mówiłam, robię projekt o modzie w siedemnastowiecznej Francji, pomaga mi w nim Lacroix i kolega z ostatniego roku. Wczoraj Lacroix nie miał dla mnie za bardzo czasu, więc dał mi jakąś książkę z zaznaczonymi fragmentami i powiedział do mojego kumpla, że ma mi pomóc.
- No i?
- No i zaczęliśmy gadać o twoim ulubionym profesorze. Nie uwierzysz czego się dowiedziałam.
Zmarszczyłam brwi i strzepnęłam popiół z papierosa, czekając na odpowiedź.
- Lacroix był żonaty i miał kilkuletnią córkę. Trzy lata temu zginęły w wypadku samochodowym. Znajomy miał z nim zajęcia jeszcze przed tym zdarzeniem, podobno był wtedy zupełnie innym człowiekiem. Potrafił się pośmiać, naciągnąć ocenę czy nawet przyjść na jakąś imprezę studencką. Po tym wypadku stał się taki wymagający i surowy, że czasami strach wejść do niego na zajęcia. Podejrzewam, że to właśnie dlatego tak cię zjechał. Po prostu jeszcze się z tym wszystkim nie pogodził i nie wyobraża sobie nowego związku.
- Ja mu nie proponowałam żadnego związku!
- Ale może on tak to odebrał. Faktycznie będzie lepiej, jeśli nie będziesz przychodzić na wykłady, a po jakimś czasie delikatnie go przeprosisz i może miałabyś jakąś szansę żeby...
- Mustaine, ty mi nie będziesz mówić co mam robić.- przerwałam jej. - Ja wiem co mam robić.
- Ja tylko chciałam pomóc.
- Już mi naprawdę dużo pomogłaś. Tak, że nie mam pojęcia co mam zrobić ze swoim życiem. - mruknęłam i rzuciłam niedopałek na chodnik. - Wiesz gdzie on mieszka?
- Nie, ale mogę się dowiedzieć.
- Dzięki. Wracam do przyjaciół.
- Możecie dołączyć do nas.
- Nie, dzięki. Ja i Shanell musimy pogadać na osobności.
- W porządku.
Rozejrzałam się jeszcze po ulicy i wróciłam do klubu. Podeszłam do mojego stolika i wzięłam moją skórzaną kurtkę i torebkę.
- Shanell, idziemy już. - przerwałam jej rozmowę z Jackiem. - Musimy pogadać, w spokoju i na osobności.
- Coś się stało? - wstała ze swojego miejsca.
- Zbieraj się.
Kiwnęła głową, założyła kurtkę i zostawiła pieniądze na stoliku. Pożegnałyśmy się z Jackiem, który próbował nas jeszcze zatrzymywać i wyszłyśmy z klubu. Złapałyśmy taksówkę i w drodze do domu opowiedziałam jej wszystko, czego dowiedziałam się od siostry Dave'a.
- Sama już nie wiem co mam myśleć o tym facecie. - stwierdziła.
- Ja też nie. - odpowiedziałam, wlepiając wzrok w szybę.
- Ale się wpakowałaś.
Spojrzałam na nią, ale nic nie odpowiedziałam.
- Dlaczego tak cię do niego ciągnie? - kontynuowała.
- Nie wiem. Może to jest właśnie miłość?
- Może. - powiedziała cicho i wyciągnęła pieniądze z torebki. Kiedy się zatrzymaliśmy, podała taksówkarzowi bankton. - Reszty nie trzeba.
Wyszła z samochodu i spojrzała jeszcze na mnie.
- Trzymaj się. - rzuciła, a ja kiwnęłam głową.
- Ty też.
Zamknęła drzwi i odprowadziłam ją wzrokiem do budynku, a zaraz po tym taksówkarz odwiózł mnie do domu.

Dave
- Poczekaj, puszczę psa ze smyczy. - powiedział James, po czym odpiął smycz Loli, która pobiegła od razu do parku oddalonego killa kroków od placu zabaw na który przyszliśmy.
Usiadłem na ławce, trzymając Lunę na rękach, a James zajął miejsce obok mnie. Junior zajął ławkę naprzeciwko nas. Wsunął na nos okulary przeciwsłoneczne, położył się na niej i podciągnął koszulkę.
- Jak sprawa z twoją przeprowadzką? - spytał mnie Hetfield.
- Mamy na oku trzy domy w Kentucky. Musimy najpierw spotkać się z właścicielami i je obejrzeć. Ale to najmniejsze zmartwienie, Josh znowu nam sprawia problemy. - powiedziałem, patrząc na Travisa, który bawił się z Nathanem i Masonem.
- Co robi?
- Marty był ostatnio na wieczorze kawalerskim kolegi z pracy i widział go jak bawi się w klubie ze striptizem, a potem kupował działkę. Średnio mu wierzyłem. Znam dilera, który sprzedaje w tej okolicy i spytałem go o Josha. Marty nie kłamał, a Josh bierze herę. Nawet byśmy się tym nie przejmowali, ale nagle przypomniał sobie, że ma syna i co raz częściej chce się z nim widywać. Diana go trochę postrzaszyła, że jeśli nadal będzie do nas dzwonił po nocach czy przychodził naćpany po Travisa, to zadzwoni na policję, ale on ma to gdzieś. Ostatnio sam go trochę postraszyłem, a ten się śmieje. Powiedział, że nie zgadza się na żadną przeprowadzkę, bo jego syn ma być przy nim.
- Idźcie do sądu. - odezwał się nagle Junior, nawet na nas nie patrząc.
- Średnio nam się to widzi. Travis ma siedem lat, a i tak od zawsze dostaje po tyłku. Najpierw ojciec go porzucił, nie chciał mieć z nim nic wspólnego, tak samo jak jego rodzice, matka Diany też ma średnią ochotę na to żeby się z nim spotykać, później pojawiłem się ja i Diana też już nie była tylko jego, a teraz jest Luna i jej poświęcamy więcej uwagi. W dodatku Josh wszystko nam utrudnia, a targanie się po sądach w niczym nam nie pomoże.
- Może w końcu mu się znudzi albo przedawkuje. - stwierdził James z rozbrajającą szczerością, otwierając swoją butelkę z mrożoną herbatą.
- Tak. Może.
Spojrzałem na Lunę, która zasnęła na moich rękach i ostrożnie położyłem ją do wózka.
- Jak Sophia i jej balet? - spytałem.
- Ćwiczy. Ma w maju przesłuchanie.
- Da radę. Gorzej będzie jak dostanie się do tej szkoły i jednak nie będzie chciała tam chodzić po jakimś czasie.
- To wróci do normalnej.
- A co z Nathanem? Buntuje się?
- Nie. Myślałem, że będzie ciężko, ale przyjął to do wiadomości jak mężczyzna. Już się przyzwyczaja do myśli, że za parę miesięcy możemy się przeprowadzić.
- Kto tutaj zostanie, jak wszyscy się wyprowadzicie? - spytał David.
- Ty zostaniesz. Będziesz pilnował naszej legendy. - odparłem.
- Bardzo śmieszne.
- Przecież możesz się wyprowadzić razem z nami, Junior.
- Nie mam dokąd.
- Ze mną do Kentucky. A ty nie masz planów, żeby w przyszłości wrócić do Minnesoty?
- Judy to diva z Kalifornii, ona nie lubi farmy w Minnesocie.
- Ale twoi rodzice nie będą do końca życia zajmować się farmą, więc pewnie za parę lat to będzie twoje zadanie.
- Wątpię. Jest jeszcze mój brat, który im pomaga.
- Twój brat nie umie tak zajebiście jeździć traktorem jak ty.
- Spierdalaj. - mruknął, odwracając twarz w stronę słońca. James wybuchnął śmiechem, a Junior odwrócił na chwilę głowę w jego stronę.
- Ty się nie śmiej, bo niedługo znowu zostaniesz ojcem.
- Jak to?
- Jakiś pies gwałci Lolę.
James spojrzał od razu w stronę parku, który znajdował się obok. Suczka Jamesa zabawiała się w najlepsze z jakimś mniejszym od niej kundelkiem.
- Kurwa mać! - zerwał się ze swojego miejsca i pobiegł w stronę psów. Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem na Lunę, która poruszyła się lekko przez sen.
- Junior, to normalne, że małe dziecko cały dzień śpi, a w nocy się bawi w swoim łóżeczku?
- Ma to po tobie. Co robiłeś parę lat temu? Cały dzień spałeś, a w nocy uderzałeś w miasto. - wyjaśnił. - Zresztą jak Judy była w ciąży z Taylorem on też często spał, prawie w ogóle się nie ruszał. Jak się urodził robił to samo. Nie masz się czym martwić.
- To trochę straszne, że jest do mnie taka podobna. Nie chcę żeby była taka jak ja.
- Będzie super dziewczyną. Twardą i silną po tobie, ale będzie też miała w sobie trochę wrażliwości i delikatności po mamie.
- Tak myślisz?
- Tak.
- Nasze dzieci w przyszłości powinny się razem spotykać. Moja córka będzie miała chłopaka którego wychowali super rodzice, no i będziemy mieć wspólne ładne wnuki.
- Dave, nie przesadzasz?
- Nie, dlaczego? Lepiej żeby spotykała się z kimś znajomym.
- To będzie ich decyzja z kim będą się spotykać. A może Luna będzie lesbijką?
- Nie, wychowam ją na konserwatystkę. Może któryś twój syn demokrata będzie gejem?
- Może będzie.
Napiłem się mrożonej herbaty Jamesa i zobaczyłem, że wraca już ze swoim psem. Kazał Loli usiąść przy ławce i zajął miejsce obok mnie.
- Co sobie poruchałaś to twoje. - pogłaskałem jego psa.
- Zwierzęta nawet w miejscu publicznym nie potrafią się opanować. - mruknął pod nosem.
- Zupełnie jak ty.
- Jestem opanowany jak skurwysyn.
- Przypomnij sobie, gdzie po raz pierwszy ruchałeś się z Mel.
- Nikt nas nie widział.
- Jasne.
- Daj mi spokój. Mieliśmy po osiemnaście lat.
- Wiem. Wszyscy robiliśmy wtedy dziwne rzeczy.
- Patrzcie, Roxxi. - powiedział James, wskazując palcem na okolice parku. Spojrzeliśmy na Roxanne, która szła zamyślona przed siebie z grubym zeszytem w ręce. James gwizdnął, a ona spojrzała zdezorientowana. Skinęła tylko na nas ręką i poszła dalej.
- Dziwnie się zachowuje. - stwierdziłem. - Nie wiem w ogóle po co jej to dziennikarstwo. Nigdzie jej nie przyjmą do pracy w gazecie czy telewizji z takimi poglądami.
- Fox News może ją przyjąć. - James wzruszył ramionami.
- Albo zmieni poglądy. - dodał Junior.
- Ona? Nigdy.
- I tak się rozstanie z Larsem, a jak skończy studia to już raczej jej nie zobaczymy. Tak mi się wydaje. - powiedziałem.
- Oni już dawno powinni się rozstać. To bardziej patologiczny związek niż ty i Mia. Widać zresztą, że od dawna coś jest między nimi nie tak, ale to nie nasza sprawa.
- Tato, jestem głodny. - powiedział Nath, podchodząc do Jamesa.
- Zaraz idziemy. - dopił mrożoną herbatę i wstał ze swojego miejsca. Pożegnał się z nami i poszedł. Niedługo później ja i Junior również wzięliśmy swoje dzieci i wróciliśmy do domu.

piątek, 31 marca 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 57.

Diana
- Teraz wygląda lepiej niż po narodzinach. Nie jest taka pomarszczona. Już nie wygląda jak krewetka, przypomina nawet człowieka. - stwierdziła Kathy, pchając przed sobą wózek z Luną. Uśmiechnęłam się.
- Widziałaś zdjęcia Dave'a z dzieciństwa? Wygląda totalnie jak on.
- Ciekawe czy z charakteru też taka będzie.
- Oby nie. - zaśmiałam się. - Nie wytrzymam z drugim Dave'em.
W pewnym momencie nagle obok nas pojawiła się starsza kobieta i zajrzała do wózka. Zdziwiłam się, bo pierwszy raz widziałam ją na oczy. Nikt normalny nie zagląda ot tak na obce dziecko.
- Coś się stało? - spytałam niepewnie.
- Piękne maleństwo. - oznajmiła, a ja się uśmiechnęłam. Po chwili jednak mina mi zrzedła. - Ale nie da się rzucić uroku. Silna osobowość.
- Lepiej już pójdziemy...
- Może powróżę? - chwyciła mnie za rękę.
- Chyba raczej "okradnę". - zakpiła Kathy. - Co za bzdury. Diana, nie wierz w te zabobony.
- I tak nie mam portfela. - wzruszyłam ramionami. - Niech pani wróży. Zobaczymy ile to warte.
- Masz jeszcze jedno dziecko. - spojrzała na mnie uważnie. - A mąż... bardzo dominujący.
Spojrzałam z przerażeniem na Trinę, która przewróciła tylko oczami i stanęła z boku z Luną.
- Dużo przeszłaś i boisz się przyszłości. - ścisnęła mocnej moją dłoń. - I słusznie. Widzę cię na ranczo. Świeci słońce. Jest z tobą mężczyzna i dziecko. Dziewczynka. Nastolatka.
- A mój syn?
- Nie widać. Nie ma żadnego chłopaka.
- Jak to?
- Diana, chodź już. Nie słuchaj tych bzdur. - wtrąciła się Kathy.
- Masz coś? Jakąś jego rzecz?
- Mam bluzę. - wyciągnęłam ją spod wózka.
- Nie dawaj jej tego, bo jeszcze ukradnie.
- Cicho, Kathy. - podałam kobiecie bluzę Travisa, a ona zaczęła ją dotykać.
- Jest z tobą bardzo zżyty. - mówiła. - Ale nie widzę go przy tobie. Jest sam. Widzę pokój pełen krwi. - zmrużyła oczy i ścisnęła mocniej bluzę. - Ktoś leży w pokoju. Ma mnóstwo ran kłutych.
Kathy wytargała jej bluzę z rąk.
- Dosyć tego. Idziemy. - powiedziała i pociągnęła mnie mocno za rękę. Odwróciłam się jeszcze raz w stronę tej kobiety, ale ona już odeszła. - Nie wierz w to. Specjalnie chciała cię postraszyć.
- To skąd wiedziała o tym, że mam jeszcze syna i dominującego faceta?
- Pewnie widziała bluzę Travisa w wózku. A dominujący facet jest w prawie każdym związku. Nawet ja mogę sobie podejść do jakiejś kobiety i powiedzieć, że ma dominującego męża. O właśnie, ona powiedziała "męża". Dave nie jest jeszcze twoim mężem.
- W sumie... - westchnęłam. Trochę mnie uspokoiła, ale nadal czułam dziwny niepokój. Kiedy wróciłam do domu, wszystko leciało mi z rąk i nie mogłam się na niczym skupić. Wieczorem Dave zauważył, że coś jest nie tak i usiadł obok. Objął mnie ramieniem i cmoknął w szyję.
- Wszystko dobrze?
- Nie. Nie wiem. To głupie.
- Co się stało?
- Byłam z Luną i twoją siostrą w parku, zaczepiła nas jakaś wróżka czy wiedźma. Zajrzała mi do wózka i powiedziała, że nie może rzucić uroku na Lunę, bo ma silną osobowość!
Dave zmarszczył brwi.
- Ale potem powiedziała, że chętnie mi powróży. - kontynuowałam. - Zaczęła mi opowiadać, że w przyszłości widzi mnie na jakimś ranczo, z mężczyzną i dziewczynką. Kiedy spytałam, czy jest tam jakiś chłopiec, odpowiedziała, że nie. Chciała jakąś rzecz Travisa, dałam jej bluzę, a ona zaczęła mówić, że jest ze mną bardzo związany, jednak nie widzi go przy mnie. - zaczęłam szybciej oddychać. - Po chwili zaczęła się dziwnie zachowywać i mówić, że widzi pokój pełen krwi, a na podłodze człowieka z ranami kłutymi. - wybuchnęłam płaczem.
- Diana, są lata dziewięćdziesiąte dwudziestego wieku, a nie średniowiecze. - spojrzał na mnie poważnie. - Nie wierz w te bzdury. Takie rzeczy nawet ja mogę opowiadać obcym ludziom. Pójdę jutro do tego parku i nakopię jej do dupy.
Pociągnęłam nosem i przytuliłam się do niego.
- Nie myśl o tym. Za tydzień o tym zapomnisz. - wytarł moje łzy i pocałował mnie. - Tak?
- Tak...
- Kocham cię. - mruknął tuż przy moich ustach i rozpiął moją flanelową koszulę. Położyłam się, a on pochylił się nade mną i zaczął mnie całować.
Przynajmniej dzięki niemu udało mi się zapomnieć o dzisiejszej sytuacji.

James
- Ej, nie oszukuj. Kroki. - wziąłem od Nathana piłkę i rzuciłem do kosza. Nie trafiłem, więc piłka się odbiła i Nath ją złapał. Zrobił dwutakt i rzucił do kosza. - Dobrze.
- Dzięki. - odpowiedział i podał mi piłkę. Odłożyłem ją na bok. - Pogadamy?
- Ale o czym? Nic nie zrobiłem.
- Wiem. To nic strasznego. Chodź.
Niepewnie usiadł obok mnie na ławce i spojrzał na mnie.
- Chciałbyś się przeprowadzić, gdybyśmy mieli taką możliwość? - spytałem.
- Zależy dokąd.
- Na przykład do Nowego Jorku.
- To daleko...
- Wiem.
- I tutaj mamy blisko do plaży...
- Przecież praktycznie w ogóle nie chodzisz na plażę.
- Tam jest zimniej.
- Nath, czy to jest dla ciebie największy problem?
- Nie. Ale dlaczego chcecie się tam przeprowadzić?
Poprawiłem moje okulary przeciwsłoneczne i spojrzałem na powoli zachodzące słońce.
- Długo rozmawiałem z twoją mamą, wczoraj rozmawialiśmy z Sophią. Chce próbować dostać się do szkoły baletowej w Nowym Jorku. Jesteś też ty i twoja opinia również jest ważna. Nie pozwolimy Soph samej wyjechać, ale ciebie również tu nie zostawimy. Wyjeżdżamy wszyscy albo w ogóle.
- Na zawsze?
- Jeśli uda się jej dostać do tej szkoły, to zostaniemy tam przez kilka lat.
- Też będę musiał zmienić szkołę?
Kiwnąłem głową.
- Może nawet wyjdzie ci to na lepsze. Poznasz nowych przyjaciół, znajdziesz nowe hobby.
- A ty i mama?
- Pójdziemy do pracy, też poznamy nowych ludzi i będziemy robić wszystko, żeby było jak najlepiej.
- A co z twoim zespołem?
Wzruszyłem ramionami.
- Jesteście dla mnie ważniejsi niż zespół.
- Dzięki.
- Gramy dalej?
- Nie, idę już do domu.
- To chodź. - wstałem i wziąłem jego piłkę, po czym opuściliśmy osiedlowe boisko i poszliśmy do domu.

Roxxi
- To tyle na dzisiaj. Dziękuję. - powiedział Lacroix i zaczął zbierać swoje rzeczy z biurka. Wszyscy wychodzili już z sali, a ja udawałam, że jeszcze coś piszę. Kiedy wszyscy wyszli, wstałam ze swojego miejsca i wsadziłam moje notatki do torebki.
- Co studiujesz? - usłyszałam nagle. Podniosłam głowę i spojrzałam na wykładowcę, który nawet na mnie nie patrzył.
- Dziennikarstwo... Chodzę też na wykłady z nauk politycznych... No i do pana, na wykłady z poezji francuskiej... - odpowiedziałam zmieszana.
- Poezja francuska raczej nie ma nic wspólnego z polityką ani dziennikarstwem.
- Siostra mojego przyjaciela studiuje filologię francuską i kiedyś z nią tu przyszłam. Spodobało mi się.
- Nazwisko?
- Friedman. To znaczy... moje to Friedman. Roxanne Friedman. - mruknęłam z zażenowaniem. - A siostra przyjaciela to Kathrina Alves.
- Tak, znam. Drugi rok. Wielbicielka Marii Antoniny i Rewolucji Francuskiej. Szkoda tylko, że tak opuszcza wykłady. - schował swoje notatki do teczki. - Jaki jest twój ulubiony poeta francuski?
- Eee. Chyba Victor Hugo.
- Romantyzm... - zajrzał do szuflady i wyciągnął z niej małą dosyć zniszczoną książkę.
Strona sześćdziesiąt osiem. Przeczytaj i powiesz mi na następnym wykładzie, co sądzisz.
- Dobrze. - powiedziałam i nadal stałam obok niego. W końcu oderwał wzrok od swoich rzeczy i spojrzał na mnie przelotnie.
- To wszystko. Możesz iść.
- Do widzenia... - rzuciłam zmieszana, po czym wyszłam z sali.
Wieczorem, kiedy już leżałam w łóżku, wzięłam książkę, którą dał mi Lacroix i otworzyłam na stronie sześćziesiątej ósmej. Przeczytałam wiersz, ale za nim nie mogłam zrozumieć, o co w nim chodzi. Prawdopodobnie był o nieszczęśliwej miłości.
Lars położył się obok, a ja się odsunęłam.
- Co czytasz? - spytał.
- Jakiś wiersz na zajęcia.
- Mogę zobaczyć?
- Po co?
Wzruszył ramionami.
- Z ciekawości.
Podałam mu książkę, a on z zadowoleniem przeczytał wiersz. Na sam koniec wybuchnął śmiechem.
- Ale gówno. Każą wam się uczyć takich rzeczy na dziennikarstwie?
- Wal się. - wyrwałam mu książkę z rąk.
- Ty też.
- Nienawidzę cię. - wstałam z łóżka i poszłam położyć się do salonu. Tam jednak również nie mogłam się skupić na wierszu. Zaczęłam przeglądać książkę i wypadła z niej jakaś mała karteczka z numerem telefonu. Od razu podniosłam się do pozycji siedzącej. Pomyślałam, że może specjalnie ją wsadził do książki i mi ją dał. Wychyliłam się, podniosłam słuchawkę i wykręciłam numer. Po drugiej stronie nie usłyszałam jednak jego, tylko mojego wykładowcę od komunikacji społecznej.
- Słucham?
Nie byłam w stanie nawet odpowiedzieć "pomyłka", tylko z zażenowaniem odłożyłam słuchawkę. Nie pomyślałam, że profesorowie też między sobą mogą się przyjaźnić.
Rzuciłam książkę na bok i przykryłam się po szyję kocem. Niedługo później zasnęłam.

***

Na kolejne zajęcia czekałam z niecierpliwością. Przez cały wykład Lacroix nie zwracał na mnie uwagi, udawał, że mnie nie ma. Myślałam, że robi to specjalnie przed innymi studentami, żeby nie pomyśleli sobie czegoś głupiego.
Kiedy wykład dobiegł końca i wszyscy wyszli z sali, podeszłam do niego i oddałam mu książkę.
- I? Co myślisz? - spytał bez emocji.
- Podobało mi się.
- Czytałaś już wcześniej ten wiersz?
- Nie.
- Naprawdę? Czytaliśmy go na zajęciach na których byłaś.
Miałam ochotę się zabić.
- Może mnie nie było...
- Byłaś, mam dobrą pamięć do takich gęb.
Spojrzałam na niego zszokowana. Po raz pierwszy nie miałam pojęcia co powiedzieć i bałam się. Przecież gdyby to był ktoś inny, już dawno bym go zniszczyła.
- W którym roku Alfred De Musset wydał "Spowiedź dziecięcą wieku"? - kontynuował. - Pytanie z ostatnich zajęć.
- Nie pamiętam. - zaśmiałam się nerwowo. - Przecież ja nie muszę tego wiedzieć. Nie studiuję filologii francuskiej.
- To po co przychodzisz na moje zajęcia?
- Bo... Po prostu... Chcę...
- Nawet nie wiesz jakie wiersze tu przerabiamy.
- Dobra. - westchnęłam. - Mam gdzieś poezję, w szczególności francuską. Naprawdę gówno mnie to obchodzi. Przychodzę tu żeby na pana popatrzeć i czekam, aż wreszcie zaprosi mnie pan na randkę.
- Nie umawiam się ze studentkami, które mogłyby być moimi córkami.
- Mam trzydzieści lat, nie dwadzieścia.
- Nie interesuje mnie to. I dobrze ci radzę, nie przychodź więcej na moje zajęcia albo tak cię załatwię, że stąd wylecisz.
- Ale...
- Wynoś się.
Spojrzałam na niego zszokowana. Nie byłam w stanie nic mu odpowiedzieć, więc po prostu stamtąd wyszłam i wróciłam do domu, gdzie od razu położyłam się do łóżka i resztę wieczoru płakałam w poduszkę.

piątek, 24 marca 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 56.

Shanell
- Wygląda pięknie. - powiedziałam, patrząc na projekty sukni ślubnej. - Dokładnie taka jaką chciałam.
- Wszystko będzie robione ręcznie, każdy szczegół. Będzie szyta specjalnie dla ciebie, nikt inny nie będzie miał takiej sukni. - powiedział do mnie projektant.
- Dziękuję. - przytuliłam go. - Już się bałam, że nikt nie będzie umiał odtworzyć mojego pomysłu, ale jest cudowna. Przyjadę w czwartek, żeby zobaczyć jak idą prace.
- Jasne.
- Milan? - spytałam, szukając go wzrokiem. Zobaczyłam, że siedzi przy biurku i bawi się koralikami. - Chodź, idziemy.
Podeszłam do niego i pomogłam mu zejść, po czym pożegnałam się i wyszłam razem z dzieckiem z budynku.
- Jedziemy coś zjeść? - spojrzałam na niego.
- Tak!
- To chodź.
Otworzyłam drzwi samochodu, żeby mały mógł wejść do środka. Pomogłam mu i zamknęłam za nim drzwi, po czym sama podeszłam do miejsca kierowcy. Kiedy chciałam wsiąść do auta, usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Shanell? - odwróciłam się.
- Crystal... - powiedziałam pod nosem. - Cześć.
- Mój Boże, nie widziałam cię od jakichś czterech lat... Nic się nie zmieniłaś.
- Ty też nie za bardzo. Nowy kolor włosów?
- Już od dawna go mam. - uśmiechnęła się.
- Co robisz w Los Angeles?
- Mój mąż dostał awans, ale musieliśmy się tutaj przenieść. Szukamy nowego domu. Pobraliśmy się trzy lata temu.
- Gratuluję.
- Dzięki. A co u ciebie? Jesteś sama?
- W kwietniu biorę ślub. - uśmiechnęłam się.
- O... - wyglądała na zaskoczoną. - Gratuluję. Z kim?
- Z Nickiem.
- Pamiętam go.
Kiwnęłam głową i rozejrzałam się zakłopotana.
- Moi rodzice często się zastanawiają co u ciebie. Tak nagle zniknęłaś...
- Nie zniknęłam. Cały czas mieszkam w tym samym miejscu. - wzruszyłam ramionami. - Po prostu... sama nie wiem. Chciałam zapomnieć.
- Dlaczego?
Westchnęłam.
- Nie chcę rozdrapywać starych ran. Mam już nową rodzinę, a o tym życiu chcę zapomnieć, ok? - zdenerwowałam się trochę. - Skoro tak bardzo wam przeszkadzało to, że się z wami nie kontaktuję, to dlaczego ani ty ani twoi rodzice nie próbowaliście do mnie zadzwonić? Cały czas mam ten sam numer telefonu i mieszkam tam gdzie zawsze. Zresztą... - machnęłam ręką.
- Mamo... - zawołał Milan z samochodu.
- Muszę iść, dziecko jest głodne. - otworzyłam drzwi. - Miłego dnia. Skoro będziesz teraz mieszkać w LA to możesz mnie kiedyś odwiedzić. Wiesz gdzie mieszkam.
Skinęłam na nią ręką i wsiadłam do środka. Zabrałam Milana do najbliższej restauracji i zamówiłam coś do jedzenia.
Myślałam o przypadkowym spotkaniu z siostrą Cliffa i o jego rodzinie, która bez przerwy się we wszystko wtrącała. Dlatego po jego śmierci nie chciałam mieć już z nimi kontaktu. Nie chciałam żeby mieli jakiś wpływ na moje życie, rozdrapywać starych ran, wspominać. Chciałam już na zawsze zamknąć ten rozdział i zacząć nowe życie, z Nickiem i Milanem. I w sumie nawet mi się to udało. Nie żyłam przeszłością, założyłam swoją własną rodzinę. Nawet nie chciałam myśleć o tym, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdyby Cliff żył i nadal bym z nim była.
- Kim była ta pani? - spytał Milan z buzią pełną naleśników. Wytarłam mu czekoladę z kącika ust.
- Dawna koleżanka.
- Ty jesteś ładniejsza.
Uśmiechnęłam się.
- Dziękuję, kochanie. Jesteś gotowy, żeby iść do przedszkola?
- Tak.
- Będzie fajnie. A jak nie to pójdziesz do innego.
Kiedy zjedliśmy, zostawiłam pieniądze na stoliku i wróciliśmy do domu, gdzie spędziłam resztę dnia z moim synkiem.

Mel
Uśmiechnęłam się do Sophii, która właśnie skończyła zajęcia baletu i pobiegła do szatni z resztą dziewczyn, żeby się przebrać. Wstałam ze swojego miejsca, wzięłam torebkę i chciałam już wyjść z sali, kiedy zaczepiła mnie kobieta prowadząca zajęcia.
- Możemy chwilę porozmawiać? - spytała.
- Jasne. - odpowiedziałam, a ona zaprosiła mnie do swojego gabinetu. Po drodze zastanawiałam się, co mogło się stać. Czy Sophia jest nieobecna, kiedy nie ma z nią mnie lub Jamesa, czy opuściła się w zajęciach, czy może sprawia problemy. Nauczycielka pozwoliła mi usiąść i sama zajęła miejsce przy biurku.
- Coś się stało? - spytałam.
- Nie. - odpowiedziała, a ja odetchnęłam z ulgą. - Sophia naprawdę dobrze sobie radzi. Ma dobrą postawę, radzi sobie z obrotami. Jest zaangażowana. Wiem, że uczęszcza na zajęcia od kilku lat, więc nie jest to chwilowy kaprys. Większość dziewczynek jest tu dlatego, że chodzą tu ich koleżanki lub rodzice je siłą zapisali.
- To była jej decyzja. Też byliśmy pewni, że po jakimś czasie jej się to znudzi, ale kocha to.
- Uważam, że powinna próbować dostać się do School of American Ballet w Nowym Jorku. - oznajmiła. - Tutaj nie ma żadnej dobrej szkoły baletowej. Ta jest w światowej czołówce.
- Chyba się pani trochę zagalapowała. - uśmiechnęłam się. - Wiem, że to kocha, ale wątpię, że będzie chciała wiązać z tym swoje życie. Taka kariera raczej długo nie trwa.
- Długo może i nie trwa, ale po zakończeniu kariery może zostać nauczycielką w jednej z najlepszych szkół baletowych na świecie. Może być choreografem lub mieć własną grupę taneczną.
Zamyśliłam się.
- Proszę o tym na spokojnie pomyśleć. - wstała ze swojego miejsca. - Porozmawiać z nią i z mężem. I dać mi znać po kolejnych zajęciach.
- Dobrze. - wstałam i wzięłam swoją torebkę, po czym razem wyszłyśmy z gabinetu. Kiedy Soph wyszła z koleżankami z szatni, pojechałyśmy do domu, a ja nic jej nie wspominałam o rozmowie z nauczycielką. Dopiero późnym wieczorem, kiedy James wrócił z pracy, a dzieci już spały, poruszyłam z nim ten temat.
- Rozmawiałam dzisiaj z nauczycielką baletu. Powiedziała, że Sophia powinna próbować dostać się do School of American Ballet w Nowym Jorku. Co o tym sądzisz?
- Nie wiem. Skąd możemy wiedzieć, czy za jakiś czas nie będzie chciała zająć się czymś innym niż baletem.
- Kilka lat temu też tak myśleliśmy.
- To poważna sprawa. Nowy Jork jest na drugim końcu kraju. Nie puszczę jedenastoletniej córki samej na wschodnie wybrzeże.
- Jasne, że nie. Dlatego najpierw mówię o tym tobie, a nie jej. To poważna sprawa i powinniśmy o tym razem pomyśleć i podjąć decyzję. Jeśli dostanie się do tej szkoły, będzie musiała zostać tam kilka lat. Więc my również będziemy musieli się przeprowadzić.
- Wtedy Nathan zacznie się buntować. On ma tutaj szkołę i przyjaciół. Ale nie zostawimy go przecież samego. Nie zrobimy też tak, że ty wyjedziesz z nią, a ja zostanę z nim tutaj. Rozleci nam się rodzina.
- Wiem. Wszyscy razem musimy usiąść i porozmawiać o tym.
Wzięłam jego pusty talerz i wstawiłam do zlewu.
- Idę się już położyć. - oznajmiłam.
- Ja jeszcze wezmę prysznic.
Wstał, po czym pocałował mnie i ruszył w stronę łazienki, a ja poszłam do sypialni.

Roxxi
- Masz już suknię ślubną? - spytałam Shanell, kiedy przechodziłyśmy pomiędzy kolejnymi działami w sklepie.
- Szyje się. Pokażę ci projekt w domu. Weźmiesz kaszkę dla dziecka? Jest za tobą.
- Bananowa czy malinowa?
- Bananowa.
Wzięłam jedno opakowanie i wrzuciłam je do koszyka. W tym samym momencie przy kasie zobaczyłam mój obiekt westchnień z uczelni. Cała zesztywniałam.
- Shanell, to on!
- Co? - zmarszczyła brwi. Pociągnęłam ją, aż wypuściła butelkę wody z ręki.
- To on. Lacroix.
- Ahh, ten twój żabojad. Który to?
- Ten w błękitnej koszuli. Przy kasie numer dwa.
Shanell wychyliła się, żeby lepiej go zobaczyć. Właśnie pakował swoje zakupy, mając ten sam kamienny wyraz twarzy co zwykle. Chwilę później zapłacił i bez słowa wyszedł ze sklepu.
- W sumie... normalny. Nawet pasuje na takiego kochanka. Ale wygląda na niemiłego. Ciekawe jaki jest w łóżku.
- Przestań. - westchnęłam nerwowo. - Idziemy już?
- Tak, Nick już pewnie dostaje szału w samochodzie. Wezmę jeszcze kukurydzę do salatki.
Poszłyśmy jeszcze na chwilę do kolejnego działu, wzięłyśmy kilka rzeczy, po czym poszłyśmy do kasy. Kiedy zapłaciłyśmy i wyszłyśmy z supermarketu, Shanell zaczęła mnie pytać, kiedy Lars przyjdzie na kolację. Nie słuchałam jej, ponieważ na parkingu znowu dostrzegłam wykładowcę z uczelni. Wyglądał na jeszcze bardziej zdenerwowanego niż zwykle.
- Twojemu Francuzowi chyba się samochód zepsuł. - powiedziała, wkładając zakupy do bagażnika. - Może mu pomożemy?
- Nie, Sha...
- Hej, możemy panu pomóc? - zawołała. - Mój narzeczony zna się na samochodach, może sobie poradzi.
- Nie sądzę. - odparł. - Ale może zobaczyć.
- Uuu, ale akcent.
- uśmiechnęła się i poprosiła Nicka, żeby poszedł mu pomóc. Nick oczywiście wcale nie był dobrym mechanikiem. Zrobiła to specjalnie. Menza mimo wszystko wyszedł z samochodu i poszedł do mężczyzny. My poszłyśmy za nim. Shanell udawała zatroskaną zupełnie obcym facetem, a ja przynajmniej mogłam postać obok i na niego popatrzeć.
- Niech pan teraz sprawdzi. - powiedział Nick, który zrobił coś pod maską. Lacroix wsiadł do środka i odpalił samochód. Wyglądało na to, że wszystko jest już w porządku.
- Rozrusznik się zawiesił, nic wielkiego. - oznajmił Nick, zamykając maskę.
- Dziękuję za pomoc.
- Nie ma sprawy. - odpowiedział Nick, a wykładowca zaraz po tym odjechał bez pożegnania. Chyba nawet mnie nie rozpoznał.
- Nie ma humoru czy zawsze taki jest? - spytała Shan.
- Zawsze... przynajmniej wtedy kiedy go widzę. Czasami nawet nie odpowiada "dzień dobry".
- Weź go sobie odpuść, to chyba jakiś cham. Zresztą, spędziłam we Francji mnóstwo czasu i wiem jacy oni są. Widzą tylko czubek własnego nosa.
- Zupełnie jak ty.
- Oni są w tym mistrzami. Uczę się od najlepszych.
Pokręciłam tylko głową i ruszyliśmy w stronę ich samochodu, po czym pojechaliśmy do nich. Jakiś czas później dołączył do nas Lars.
Przez resztę wieczoru starałam się nie myśleć o tym facecie, ale średnio mi to wychodziło.

piątek, 10 marca 2017

Carpe Diem Baby 2 - rozdział 55.

Roxxi
Nadszedł grudzień. Mój związek z Larsem przechodził przez różne etapy, bywało dobrze, ale bywało też źle. Ja studiowałam, wiele rzeczy nadal mnie męczyło, a on nadal zajmował się swoimi sprawami i zespołem.
W połowie grudnia mieliśmy wybrać się do Danii na narty. Nie lubiłam Danii, zimna, nie potrafiłam też jeździć na nartach. Diva z Kalifornii nie była przyzwyczajona do takich warunków. Nie wspominając już o matce Larsa, z którą cały czas się nienawidziłam.
Kiedy byliśmy już na miejscu, w jego rodzinnym domu w Kopenhadze, zjedliśmy coś i poszliśmy do jego pokoju żeby się rozpakować. Gdy ze wszystkim się uporaliśmy, położyliśmy się na łóżku i włączyliśmy telewizor.
- Tłumacz mi. - powiedziałam, przytulając się do niego.
- Cały film?
- Jakieś ciekawsze fragmenty.
- Dobra. - mruknął, obejmując mnie. Po jakichś dwudziestu minutach przestał do mnie cokolwiek mówić i sam ze znudzeniem oglądał film. Moja ręka powędrowała do jego krocza i wzięłam się za rozpinanie jego jeansów. Jak na złość do pokoju od razu weszła jego matka.
- Nie przeszkadzam? - spytała ironicznie.
- Przeszkadzasz, właśnie miałam zamiar mu obciągnąć. A tak w ogóle to puka się.
- To mój dom i moje zasady. - rzuciła oschle. - Niedługo obiad.
- Co będzie? - zapytał Lars.
- Dorsz.
- Nie znoszę ryb. - oznajmiłam.
- Wiem. - odparła, po czym wyszła z pokoju. Spojrzałam zdenerwowana na Larsa.
- Nienawidzę jej. Znowu robi mi na złość!
- Daj jej spokój...
- Ja od początku byłam spokojna i nic jej nie mówiłam. To ona zaczęła.
- Ona... taka już jest...
- Gówno mnie to obchodzi. Ma się trzymać ode mnie z daleka.
- Dobra. Powiem jej, żeby nic ci nie mówiła.
Spojrzałam na niego wrogo, a po chwili odwróciłam wzrok i nic więcej nie mówiłam. Wiedziałam, że Lars i tak nic nie powie swojej matce i nic się nie zmieni. Miałam już tego dosyć.

***

- A teraz wstań! - krzyknął do mnie Lars.
Wstałam ze śniegu i próbowałam utrzymać równowagę na nartach. Podał mi dwa kije. - Widzisz? Dałaś radę. Chodź, przejedziemy się.
- Ale ja nie umiem!
- Nauczysz się. - pociągnął mnie lekko za rękę. Ja zaczęłam się delikatnie poruszać. Kiedy byłam już przekonana, że idzie mi całkiem nieźle, przewróciłam się do tyłu. Lars bez słowa pomógł mi wstać i objął mnie w pasie. Jechaliśmy dalej, a on cały czas mnie trzymał.
- Patrz, już jadę! Puść mnie! - krzyknęłam. Puścił mnie, a ja z uśmiechem na ustach jechałam dalej. W pewnym momencie ktoś przejechał obok i zahaczył o mnie. Ja przewróciłam się prosto na twarz i przez chwilę turlałam się w dół. W końcu ktoś mnie zatrzymał i pomógł mi wstać. Spytał o coś po duńsku.
- Spierdalaj! - wydarłam się. Ściągnęłam narty, swoje gogle i kask. Pociągnęłam nosem i ruszyłam przed siebie.
- Roxxi! - Lars zjechał do mnie.
- Zostaw mnie! Wracam kurwa do domu, nienawidzę tego miejsca!
- Jesteśmy tu pierwszy raz!
- Nienawidzę Danii, ciebie, tych ludzi i twojej pierdolonej matki! - krzyknęłam.
- Roxxi!
- Daj mi kurwa spokój! Nie odzywaj się do mnie!
Wytarłam swoją mokrą i zasmarkaną twarz, a niedługo później byłam już w domu. Spakowałam moje rzeczy i wpakowałam się pod kołdrę. Jakiś czas później do pokoju wszedł Lars.
- Serio kurwa? Robisz sceny, bo przewróciłaś się na nartach?
- Nie chodzi tylko o narty!
- A o co?!
- O wszystko! Jutro wracam do domu.
- Dobra. Jak sobie chcesz. Ja zostaję.
Przesunęłam się na drugi brzeg łóżka i położył się obok. Bez słowa odwróciłam się na bok, a jakiś czas później udało mi się zasnąć.

Shanell
Właśnie wychodziłam z prywatnego przedszkola, w którym byłam na rozmowie z dyrektorem. Nick postawił na swoim i postanowiliśmy zapisać w końcu Milana do przedszkola.
Kiedy wyszłam z budynku, zauważyłam Roxxi, która stała przy moim samochodzie i nerwowo paliła papierosa. Zdziwiłam się, bo dwa dni temu wyleciała razem z Larsem do Danii. Zsunęłam z nosa okulary przeciwsłoneczne i podeszłam do niej.
- Ty nie powinnaś być na nartach? - spytałam. Pokręciła tylko głową. - Jak mnie tu znalazłaś?
- Nick powiedział mi, że tu będziesz.
- Coś się stało?
- Chodź coś zjeść, pogadamy. - wyrzuciła niedopałek na chodnik i przydrepła go grubym obcasem.
- Tutaj za rogiem jest fajny lunch bar, możemy tam iść.
Wyciągnęłam portfel z torebki i ruszyłyśmy w stronę lokalu. Zajęłyśmy jeden z wolnych stolików na zewnątrz i zamówiłyśmy coś. Roxanne odpaliła kolejnego papierosa i przysunęła do siebie popielniczkę.
- Jak było na nartach? Nick też chce jechać, ale ja się waham. Nigdy nie jeździłam.
- Nie jedź. Jest chujowo i zimno. Jak nie umiesz jeździć to cię tam zeżrą. Lepiej wylegiwać się na plaży.
- Chyba zrezygnujemy z tej Kanady... Dziękuję. - uśmiechnęłam się do kelnerki, która postawiła przede mną moją kawę i sałatkę z gruszką i serem pleśniowym.
- Dzięki. - rzuciła Roxxi, kiedy dziewczyna podała jej zupę krem z kukurydzy. Zaciągnęła się i odprowadziła kelnerkę wzrokiem. Po chwili spojrzała na mnie i wypuściła chmurę dymu z ust.
- Co się stało? - spytałam niepewnie.
- Jest taki facet na uniwersytecie... Wykładowca, profesor romanistyki. Byłam na jego wykładzie z poezji francuskiej.
- Wredny? Straszny?
- Wymagający. - podniosła swoją szklankę z wodą i napiła się. - Nawet bardzo.
- Nie radzisz sobie? Boisz się go?
- Nie, tylko... To ciężkie. Nie wiem do kogo ostatnio czułam coś takiego. Chyba do Jeffa, a ile lat temu się z nim spotykałam.
- Zakochałaś się?!
- Nie, nie. Wolę być ostrożna z tym słowem. Może po prostu jestem zauroczona, podziwiam go. Ale to naprawdę dziwne. Ostatnio tak na mnie spojrzał, że aż mnie zmroziło. Przez cały wykład patrzyłam w niego jak w obrazek.
- Ma żonę?
- Chyba nie. Nie nosi obrączki.
- Wiesz coś chociaż o nim?
- Rozmawiałam ze studentami romanistyki, którzy mają z nim zajęcia. Nazywa się Adrien Lacroix i jest Francuzem. Urodził się tam i wychował, ale jak miał kilka lat przeniósł się z rodziną do Stanów. Tutaj skończył szkołę i studia. Ma około czterdziestu lat. Tyle wiem.
- Przecież ty nie znosisz Francuzów! Zawsze mówiłaś, że to zwykłe żabojady i tchórze.
- Perkusistów też nigdy nie lubiłam. - przewróciła oczami.
- Roxxi, odpuść sobie... wpakujesz się jeszcze w jakiś romans. W dodatku z profesorem. Będzie nieciekawie, jak ktoś się o tym dowie. I na uczelni i w twoim życiu prywatnym.
- Wykładowcy mogą się spotykać z kim chcą. Studenci też są dorośli. Zresztą... - machnęła ręką. Wyciągnęła kolejną fajkę z paczki i zapaliła ją resztą poprzedniego papierosa. Zgasiła niedopałek w popielniczce. - To nie mój świat. On jest profesorem, wykłada na uniwersytecie, a ja kim kurwa jestem? Nikim.
- Nie mów tak. Zmieniłaś się. Poszłaś na dziennikarstwo, może po studiach dostaniesz się do gazety lub telewizji. Jesteś piękna, silna, samodzielna. Wcale byś od niego nie odstawała. Ale... przecież masz Larsa.
- Ja nie wiem czy chcę być z Larsem. Kocham go i... - westchnęła. - Naprawdę go kocham, mimo tego co mówią inni. Nie jestem z nim dla kasy. Był super kumplem do picia, do imprez, obydwoje byliśmy duszą towarzystwa. Ale nie wyobrażam sobie, żebym mogła spędzić z nim resztę życia. Wyobrażasz nas sobie z dzieckiem? Jak bierzemy ślub?
- Nie możesz mnie pytać o takie rzeczy. Jeszcze z pięć lat temu przez myśl by mi nie przeszło, że kiedykolwiek będę miała dziecko. Za chwilę mój syn idzie do przedszkola. Więc równie dobrze ty za jakiś czas możesz wziąć ślub i urodzić.
- Nie z nim. Nie nadajemy się razem do takiego życia. Nie dojrzał do bycia ojcem czy mężem, nadal jest takim dużym dzieciakiem. Wspólne dorosłe życie nie jest dla nas. Pewnie z kimś innym by się nam udało, ale nie mi z nim ani jemu ze mną.
- Zrobisz jak uważasz. To twoje życie. Jednak jesteście już tyle lat razem. O czymś to świadczy.
Zgasiła papierosa w popielniczce i wzięła dużego łyka swojej wody z lodem.
- Ludzie rozwodzą się czasami po trzydziestu latach małżeństwa. - wzruszyła ramionami. - Ty z Cliffem też byłaś tyle czasu, a po jego śmierci marudziłaś, że już nikogo sobie nie znajdziesz. Teraz się ruchasz z Nickiem aż wióry lecą.
Uśmiechnęłam się tajemniczo, ale po chwili spoważniałam.
- To była trochę inna sprawa. Cliff zginął w wypadku. Może gdyby nie to, nadal bym z nim była. A Lars żyje, tylko ty chcesz zostawić go dla pana profesora z Francji.
- Dlaczego ty wszystko bierzesz tak dosłownie?! Powiedziałam tylko jaka jest sytuacja, a ty już się zachowujesz tak, jakbym go rzuciła i poszła do tego profesora.
- Dobra, skończmy temat i jedzmy. Zupa ci już wystygła. - westchnęłam i usiadłam wyprostowana. Roxxi tylko westchnęła cicho i wzięła swoją łyżkę, po czym zaczęła jeść. Do końca spotkania prawie w ogóle się nie odzywała.

Diana
Weszłam do mieszkania i położyłam torbę z zakupami na blacie. Powiesiłam swoją torebkę na oparciu krzesełka i ruszyłam w stronę salonu. Było cicho, a Dave'a nie było, więc zajrzałam do pokoju dzieci. Tam również nie było ani Travisa ani Luny. Pomyślałam, że może poszli na spacer. Wróciłam więc do kuchni, rozpakowałam zakupy, włączyłam radio i wzięłam się za robienie obiadu. Kiedy kończyłam kroić pomidory do sałatki, do kuchni wszedł Travis. Miał rozczochrane włosy i przecierał oczy. Ziewnął cicho. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Jesteś w domu, kochanie? Spałeś?
- Tak.
- Gdzie?
- U ciebie.
- Gdzie Dave i Luna?
- Też śpią.
- Serio? - odłożyłam nóż i wstałam ze swojego miejsca. Poszłam do sypialni i otworzyłam drzwi. Luna słodko spała na klatce piersiowej Dave'a.
Westchnęłam cicho i oparłam się o ścianę. Ten widok był naprawdę rozczulający.
Chwilę później z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Zamknęłam po cichu drzwi sypialni, poszłam do salonu i podniosłam słuchawkę.
- Halo?
- Cześć Diana. Słyszałem że urodziłaś. Gratuluję.
Zmarszczyłam brwi.
- Urodziłam już ponad dwa miesiące temu. Jakbyś częściej kontaktował się z synem to byś wiedział. - powiedziałam chłodno do Josha.
- Ja właśnie w tej sprawie. Chciałem przyjść w ten weekend, ale... coś mi... wypadło.
- Jasne. Jak zawsze. - wychyliłam się, żeby zajrzeć czy Travis przypadkiem nie podsłuchuje. Na szczęście siedział przy stole i jadł sałatkę, nie zwracając na nic innego uwagi.
- Naprawdę... muszę...
- Josh, moi znajomi widzieli cię w zeszłą sobotę w jakimś klubie nocnym na Sunset, jak zabawiałeś się ze striptizerkami, a pod klubem kupowałeś działkę.
- Kto ci takich bzdur naopowiadał? Pewnie twój narzeczony, on zna każdego dilera i dziwkę w mieście.
- Nie, Dave w zeszłą sobotę zajmował się dziećmi. Wiem to od kogoś innego i nie próbuj się wywinąć.
- Ale co to za problem? Nie jesteśmy od dawna razem.
- Osobiście w ogóle mnie to nie obchodzi i możesz robić co chcesz, bo już nie jesteśmy parą, ale jako matkę naszego dziecka bardzo mnie to interesuje. Nie życzę sobie, żebyś był pod wpływem czegoś, kiedy będziesz przebywał z Travisem.
- Ale ja nie jestem narkomanem.
Westchnęłam.
- Rozumiesz? Jeśli odkryję lub dowiem się, że naćpany zajmujesz się moim dzieckiem, to nigdy więcej nie pozwolę ci się z nim zobaczyć.
- To jest też moje dziecko.
- Chyba co najwyżej twoje nasienie. To ja go wychowuję.
- Dobra. Przyjdę w przyszłą sobotę. - powiedział takim tonem, jakby w ogóle nie docierało do niego to co mówię.
Bez pożegnania odłożyłam słuchawkę i po prostu wróciłam do swoich zajęć.